Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-07-2015, 13:31   #113
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Egzystencjalizm stanowił pojęcie zdecydowanie zbyt skomplikowane i rozbudowane jak na prosty umysł rudowłosego wojownika, lecz pasowałoby do dziwnych myśli, jakie roiły się w jego głowie. Nie umiał oczyścić jej, nawet przed walką. Nie, nie unikał nieuniknionego, nie zamierzał zostawić towarzyszy. Zabijał. Zabijał, nie jedynie koboldzich dorosłych samców, ale jedną czy dwie szalone samice (kobietami nazwać ich mimo wszystko nie umiał). Jak ognia unikał za to tych najmniejszych.

Kosztowało go to wszystko kolejne rany, kolejne uszkodzenia w zbroi i odłupane drzazgi z włóczni i tarczy. Wielkie zwycięstwo nad koboldzią wioską! Śmiechu warte, myślał chodząc pomiędzy namiotami i prymitywnymi chatami. Ktoś zorganizował to wszystko, wymyślił dobry plan, rozlokował stworzenia, zrobił im przejście. Rozkazał, a one musiały posłuchać, bo takie były. I ten ktoś pozostawał dla nich nieuchwytny! To wkurzało Marva najbardziej, rozgrzewało do czerwoności. Nie mogli zlikwidować przyczyny tych wszystkich śmierci.

Dobrze, że evan oprzytomniał na koniec. Do kopca za nic rudowłosy nie zamierzał wchodzić. Apatycznie dość przeszukiwał za to wioskę, zabierając co cenniejsze rzeczy i układając z innymi, znalezionymi przez towarzyszy. Przyspieszona lekcja życia, pokory i rachunek sumienia. Nie był znowu taki ujemny. Koboldy zabijały ludzi, a gatunek powinien chronić swój gatunek. Gergo traktował jako takiego odmieńca. Kogoś, na kogo ludzie gapią się częściej niż na samego Hunda, za co ten był małemu czarownikowi wdzięczny.


Życie bywa przewrotne. Tak sobie myślał Marv, wchodząc do wioski po raz kolejny, niosąc łupy po pokonanych koboldach i nie ciesząc się z tego wcale. Zdawanie sobie sprawy z faktu, że się wygrało i że było to konieczne to jedno. Usunięcie sprzed oczu tych małych, wyglądających niegroźnie stworzeń, to zupełnie co innego. Wieśniacy radowali się, bo nie byli świadkami. Nieprzyjemna gula rosła w piersi i przełyku rudowłosego chłopaka, rozglądającego się nieco panicznie po otaczających go ludziach. Nawet dziewki uśmiechały się, ale nie do niego. Był pewien, że nie do niego. Kto by chciał rudego?! To przelało czarę goryczy.
- Cieszycie się, prawda?! - wybuchnął nagle i niespodziewanie, nawet dla samego siebie. - Ktoś ich zmusił, wykorzystał, a myśmy ich zabijali...! A wy... wy się tylko cieszycie! W tym nie ma powodów do szczęścia! - wykrzyknął głośno, na chwilę zagłuszając wszystkie głosy.
- M~Marvie... Nie...! - odezwała się kapłanka będąca nieopodal. Opuściła ona swoje towarzystwo i poleciała w kierunku chłopaka. - Nie rób tego, proszę...! - wycisnęła nerwowo. Jej twarz o wielkich oczach była tak samo przejęta jak wystraszona.
Rudowłosy popatrzył na nią z zaskoczeniem, na tyle dużym, że faktycznie na chwilę się zamknął. Na chwilę.
- Nie rób czego? Nie mów im tego, jak to naprawdę wyglądało?! - prychnął. - Co innego się bronić, co innego mordować! Wiesz dobrze, że to nie one były wrogiem, tylko ten ich wódz!
- Nie mów im... Nie zabieraj im tego. Oni tego potrzebują...!

Każde słowo chłopaka wyjawiające "inną" wersję wydarzeń kuło serce dziewczyny. Sama miała problem, by to co zrobili przekuć na obronę wieśniaków. Kiedy myślałą, że wszystko w jej głowie zostało poukładane, Marv zburzył cały porządek.

Gwar cichł z wolna. Nie do wszystkich dotarło co wykrzyczał Marv, ale im ciszej się robiło, tym więcej ze słów rudowłosego i Franki docierało do leśników. Ludzie spoglądali po sobie; jedni ze zmieszaniem, inni z niedowierzaniem i złością. Wreszcie do przodu przecisnął się Bartosz, wnuk Dziewanny, z którym drużyna miała już scysję na początku pobytu w siole.
- Zmusił nie zmusił, ale kosteczki pięcioletniej Lary to żeście znaleźli, tak. Do zjedzenia jej też “ktosik” zmusił te biedne koboldki? W gardło im siłą wepchnął? No!? - wypluł Marvowi w twarz. Z tłumu dał się słyszeć szloch, zapewne siostry mężczyzny i matki zabitej dziewczynki.
- A Henryka?
- Luśki?
- Co z Frankiem, żenić się miał ze mną po Święcie Traw!
- Korab, szóstkę osierocił!
- Petra, lewie się z zimnicy wykaraskała to ją jak świniaka zabili i zeżarli!

Krzyki wypominające zaginionych i zmarłych, których kości spoczęły na leśnym cmentarzu przetaczały się po tłumie jak wichura. Radość na powrót zamieniła się w rozpacz i złość na podstępne gady. Bartosz z satysfakcją spojrzał po współmieszkańcach i wrócił wzrokiem do Marva.
- Tobie też nikt nie kazał rżnąć ich do ostatniego szczeniaka. Myśmy już przedwczoraj płacić wam za robotę chcieli; nikt was nie zmuszał by iść, bachorstwo łuskowate wyłapywać. Dokonałeś wyboru i winy na nas nie zrzucaj. Obłudnik.
Shavri wysłuchał słów Bartosza w ciszy. Wciąż otumaniony i milczący przyjął jego słowa do siebie. Nikt mu nie kazał. Podjął decyzję. Ponosi jej konsekwencje. Hańba, choć lżejsza, dziwnie ciążyła mu w pochwie.
Franka z opuszczonym wzrokiem odsunęła się lekko na bok, by nikomu nie zasłaniać Marva, ani też samej nie być w samym centrum wytykania zamordowanych. Każdy płacz i szloch kuł jej serce jeszcze bardziej. Kiedy uświadamiała sobie jaka strata dotknęła mieszkańców wsi, łzy same podchodziły do oczu. Zacisnęła w palcach drewniany symbol Lathandera, by w nim znaleźć choć jeszcze trochę siły.

Marv poczerwieniał niczym burak i aż zagotował się w środku. Znowu go wytykali. znowu szydzili i oskarżali. Dlaczego? Bo wytknął, że zabijanie działało w obie strony! Nic nie zrozumieli. Nikt nigdy nie rozumiał.
- Ja nie mordowałem szczeniąt - warknął, bardziej agresywnie nawet niż zamierzał, w stronę tego ostatniego, który mówił. Z jego wzrostem, we wciąż poharatanej zbroi dodającej mu szerokości, chłopak nie wyglądał jak chucherko. Zresztą, nie był nim. Nagle jakby oklapł i pokręcił głową. - Nic nie rozumiecie. Dobrze wiecie, że współczuję wam strat. Nie zmienia to tego, że te stworzenia też nie miały wyboru. Cieszcie się - wzruszył ramionami - i zostawcie mnie w spokoju.
Zaczął przepychać się przez tłum, pragnąc teraz tylko znaleźć odosobnione miejsce.

Ludzie spojrzeli po sobie. Nie rozumieli, to prawda. Zabić albo zostać zabitym - tak działał ich świat - ten świat. Wcale nie czuli, że Marv im współczuje; zwłaszcza, że niektórzy pamiętali jeszcze rozmowę z pierwszego dnia pobytu, gdy to Shavri i Franka wstawiali się za koboldami. Szmery: “Koboldom współczuje bardziej”; “Poczwar żałują, ale panienkę Zoję to na zatracenie zostawili!”; “Gada jakby sam za rozkazami nie lazł”; “Spasione na naszych synów i córek krwawicy, też mi biedactwa!”; “Taaa, szkoda, że kością w gardle im nie stanęły” - docierały do uszy wojownika, gdy przeciskał się między ludźmi.
Naraz poczuł jak ktoś chwyta go za rękaw. Odruchowo szarpnął; jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem Dziewanny.
- Dobrze, że masz sumienie chłopcze - rzekła Starsza. - Ale czasem można opowiedzieć się tylko po jednej ze stron, inaczej zyskasz wrogów po obu.
- Przecie stanąłem, nie?
- odburknął niezbyt miło rudowłosy. - Nie macie już problemu koboldów. Ale patrząc na Gergo… - zawiesił głos i znowu potrząsnął głowa. - Nieważne. Zrobiłem swoje. - Wzruszył ramionami. - I mówcie co chcecie, cieszę się, że wasze wioski są bezpieczne. Sam pochodzę z podobnych okolic. Nie zmieni to tego, że żałuję, że musiało się to odbyć w ten sposób i nie w smak mi wiwaty - delikatnie spróbował wyrwać się z uścisku kobiety. Dziewanna nie oponowała; rozumiała, że młodzieniec samodzielnie musi sobie to wszystko poukładać.

Franka nie mogła bezczynnie patrzeć na szlochy i lamenty. Chciała powstrzymać chłopaka, by do nich nie doszło, jednak nie dała rady. Postąpił nieco egoistycznie wywlekając to w taki sposób i przy wszystkich. Wieśniacy doznali za dużo cierpienia, by mówić o tym w ten sposób. To, co zrobili nie było tylko warte zapewnienia bezpieczeństwa ludziom, lecz było wręcz konieczne i było wynikiem zachowania koboldów. W ich obozie przecież nie rżnęli bez opamiętania wszystkiego, co się ruszało. Nie byli orkami. Rozprawili się z tymi, co podnieśli broń, reszta rozpierzchła się.
- Wybaczcie mu... Jeszcze nie ochłonął. Marv zawsze potrzebuje na to więcej czasu... Najważniejsze, że koboldy nie będą was już nękać. Jesteście bezpieczni - pocieszała tych, od których słyszała płacz. - A to jest powód do waszej radości.
Leśnicy podeszli z rezerwą do słów Franki. Do późnego wieczora pośród domostw słychać było odgłosy świętowania, lecz do spichlerza przyszło o wiele mniej osób niż poprzedniego razu.
Marv kapłanki już nie słyszał, oddalając się coraz bardziej.


Zamknął oczy, zobaczywszy powieszoną kobietę.
Nie chciał wiedzieć nawet, czy ją kiedyś wcześniej widział.

Ostatnie dni były dla niego bardzo... samotne. To dobrze i źle jednocześnie. Przywykł do spędzenia czasu samemu. Na ćwiczeniach i pracy, to doskonale zajmowało zbyt aktywny umysł. Wyostrzył broń, zmienił drzewce włóczni na nowe, wymienił deskę w tarczy i spróbował naprawić zbroję. To ostatnie zajęcie było najtrudniejsze, bo nie miał w tym wielkich zdolności i zmuszało go to do zbliżenia się do mieszkańców Zamieci. Burknął przeprosiny, prosząc o pomoc z załataniem dziur. Płatnerza tu może nie mieli, ale on też nie miał pełnej zbroi płytowej i załatanie dziur twardą skórą i dobranymi kawałkami wyklepanego metalu jakoś dało radę. W zamian podarował myśliwym trochę wykonanych przez siebie strzał. Resztę czasu spędził na spaniu, myśleniu i treningu, w mieczu i włóczni. Zdążył oczyścić głowę.

Aż do teraz.
Trup kobiety obudził wściekłość. Marv miał ochotę dorwać tego, kto to zrobił i zarżnąć jak świniaka. Wobec niego nie zamierzał mieć żadnych skrupułów. W tej chwili nie myślał o tym, że pewnie wystarczyłoby, aby pierdnął i takiego Hunda to by zmiotło. Spojrzał na Sinarę nagle, w tym stanie nawet nie speszony pojawieniem się olbrzymiego zwierzęcia. Wyciągnął miecz z zamiarem dostania się do sznura i odcięcia kobiety.
- Nie mamy czasu jej teraz pochować - powiedział. - Powinniśmy chyba iść za tym wilkiem - przełknął ślinę. Skoro tu już przyszli, to należało ciągnąć dalej.
 
Sekal jest offline