Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-07-2015, 13:49   #103
Bronthion
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Towarzysze ruszyli dalej w dół w kierunku bramy miejskiej. Nie odeszli dalej, niż na pół kabla, gdy nagle muzyka harmoniki umilkła, a do ich uszu doleciały podniesione głosy.

Gdy obejrzeli się zobaczyli dziewczynkę szarpiąca się z brodatym drabem przewyższającym ją o prawie dwie głowy. Jej brat próbował ją bronić z krzykiem, lecz został kopniakiem posłany na stos skrzynek które z trzaskiem pod nim pękły.

Dryblas spostrzegł, iż zbyt długo już się z dzieckiem szarpie, próbując wyrwać z jego dłoni sakiewkę. Wyszarpnął z pochwy nóż i szybkim ruchem ugodził dziewczynkę w prawą pierś. Z je dłoni wypadła na ulice harmonijkę a drab ruszył w górę uliczki, szybko niknąc w pierwszej uliczce. Dziewczynka chwyciła się za pierś oparła o ścianę i powoli osunęła na bruk. Z stosu potrzaskanych skrzynek rozległ się upiorny krzyk. Nieprzemyślne jałmużny czasami stwarzają więcej szkód niż obojętność. Każdy srebrnik, każda złota moneta dla osoby, która nie potrafi jej obronić jest jak sztylet w pierś. Do towarzyszy dotarło ta prosta myśl, iż być może przyczynią się do śmierci dwóch istot a może i trzech, swoją jałmużną, jeśli czegoś nie zrobią.

- Zobacz co zrobiłeś… nie daje się złota dzieciakom z ulicy! - Tanish mocno się zdenerwował. Oczywiście nie przyszło mu do głowy, że jego srebrniki, wyrządziły podobną szkodę co datek barda.

- Trup jak nic… - powiedział do siebie, gapiąc się tępo na dziewczynkę.

Widząc to Cedrik zaklął pod nosem, ale szybko opanował się i przeniósł uwagę z uciekającego na dziewczynkę. Dogonienie go byłoby trudne, a ona z każdą chwilą się wykrwawiała. Decyzja była prosta.

Podbiegł do leżącej dziewczynki i spojrzał na chłopca.
- Nie martw się, będzie zdrowa.

Tanish spokojnym krokiem podążył za towarzyszem.

Dziewczynka oddychała z trudem, na jej wargach pękały banieczki krwi przy każdym oddechu, z pomiędzy placów wypływała krew. Z przerażeniem w oczach dziewczynka obserowała jak krew z niej wycieka.

Bard zdjął plecak i wygrzebał z niego podłużną tubę, z której wydobył zwój zapisany magicznymi symbolami. Rozwinął go i skoncentrował się przesuwając delikatnie po nich palcami szepcząc pod nosem ich znaczenie. Wtedy nagle jego dłoń rozbłysła niebieskawym światłem, którą zbliżył do rany dziewczynki z intencją uzdrowienia w myślach. Światło z dłoni przepromieniowało jej ciało i wniknęło w nie zasklepiając ranę całkowicie. Bard odetchnął ciężko bolejąc nad własną głupotą i spojrzał na półelfa.

Dziewczynka zaczęła swobodnie oddychać. Gdy zrozumiała,ze będzie żyć rozpłakała się.

- Co z nią teraz zrobimy? Srebrniki chyba też nie były najlepszym pomysłem.

Mieszaniec wzruszył ramionami. - Uleczyłeś ją… zrobiłeś aż nadto za nas obu, nie sądzisz? - Nie miał zamiaru komentować przytyku, dobrze wiedział, że atak na dzieci nie był z jego winy.

- Proszę panowie pomóżcie mi wyjść z bartem poza miasto. Tam potrzebują ludzi do pracy w przystani organizowanej przez ludzi komandora Deva.

Powiedziała dziewczynka ocierając oczy z łez.

- Zresztą możemy sobie pomóc nawzajem. Przy branie czekają łapacze. Wyłapują samotnych. “Krewniaku” jeśli podasz się za mojego ojca, a pan bardzie za ojca mojego brat, wtedy wyjdziemy, i ja z bratem, i wy. Miałam już kwotę na łapówkę, przy następnej zmianie łapaczy, byłam umówiona z sierżantem, który miał mnie z bratem za nią przepuścić, dlatego czekałam i grałam zamiast od razu przejść przez bramę. Jeśli podamy się za krewnych łapówka nie będzie konieczna, tylko kopytkowe.

Szpiczastouchy prychnął ni to z rozbawienia, ni to z niedowierzania. - Musieliby być ślepi, żeby przełknąć tak słabe kłamstwo… popatrz na siebie, brudna i obdarta… nie wspominając, że ciężarna! - zgromił dziewczynkę spojrzeniem. - Jeszcze mi powiedz, że mam iść pod rękę z moim grajkiem, to dopiero by było - zaśmiał się rozbawiony wizją w swojej głowie.

- Nie jestem brudna, za bardzo, a ubrania zaszyłam i pocerowałam, nie są najgorsze. Brudniejsi ode mnie przechodzą przez bramę. Strażnicy zresztą bardziej pilnują wchodzących, by pobrać myto za wnoszone na sprzedaż towary. Obawiać musimy się łapaczy, nie strażników.

Sięgnęła pod mur, gdzie leżał jej worek. Wyjęła z niego czystą choć łataną pelerynę i drugą pstrokatą od łat, nieco mniejszą.

- Okryjemy się z bratem tymi pelerynami. Twarze i ręce się umyje, choćby w beczce z deszczówką. Mam nawet kawałeczek mydła. - zapewniła.

- A krew? Wyparuje? - zadrwił z niej Tanish.
Dziewczyna zawstydziła się i opuściła głowę słysząc natarczywy ton głosu półelfa.

Zakłopotany podrapał się po głowie nie wiedząc co dalej zrobić. Spojrzał z roztargnieniem na towarzysza, łudząc się, że ten przyjdzie mu z pomocą, po chwili jednak zreflektował się. - Coś wymyślę, nie z takich opresji wychodziłem… - zamruczał do siebie obmyślając plan działania.

Zaraz, dlaczego ja się w to angażuje?” porażony myślą, zamarł na chwilę z przygłupim wyrazem na twarzy. Wbrew wszystkim jego dziwactwom, chciał na pewien sposób, ułatwić życie “krewniaczce”. Gdy sam był młody, latami marzył o kimś, kto wyciągnie do niego rękę i da kopa na rozpęd w samodzielnym życiu. - Coś wymyślę… - pokrzepił sam siebie.

Jakby na to nie spojrzeć, bard nie planował takiego rozwoju wypadków, miał wyruszyć na morze, nie wiązać swoje losy z bezdomną. Chciał jej pomóc, w zamian za to stracił sztukę złota, oraz zwój który kosztował tyle, że by mieć czyste sumienie, nawet się nie przyzna. Dla dziewczynki byłaby to fortuna. Naopowiadał jej o wierze, o losie który może się zmienić, zachęcił do wiary w swoją Boginię twierdząc, że pomoże... nie mógł teraz się odwrócić. Bo co warte by były wtedy jego słowa? A może to nie przypadek i miał właśnie jej pomóc? Nie zastanawiał się nad tym już dłużej, wskoczył do wody i musiał płynąć z prądem.

- Dobra, motyw z krewnymi jest w porządku, ale ja będę Twoim Ojcem -wskazał na dziewczynkę - a Tanish ojcem chłopca. Kupimy Ci nową koszulę lnianią, a tę się wyrzuci, umyjesz się tak jak mówiłaś. Brzucha nie będziemy ukrywać i to da nam przewagę. Udam pełnego hańby i wstydu, rozgorączkowanego ojca, którego żona puściła się z innym i poszła z nim, zabrała pieniądze i to co cenne z domu, was zostawiła, od dwóch dekadni na ulicy byliście stąd wasz nie do końca czysty wygląd. Tobie mówiłem byś się z tymi chłopakami nie zadawała, ale widać w matki ślady poszłaś i wstydu mi na trzy generacje narobiłaś, teraz udajemy się do najbliższego miasta do mojej siostry, która się Tobą zajmie bo jest uczciwa i z zasadami, idziemy tam bo ja jako artysta jeszcze nie mogę osiąść na stałe w jednym miejscu. A...-popatrzył na swojego towarzysza- wymyśl sobie imię, wy udajecie się z nami gdyż siostra was zatrudni w piekarni męża. Rzucimy im też dodatkowym srebrnikiem by wstydu oszczędzili już mi dalej w tym mieście i zdrowie wypli by Cię siostra na ludzi wyprowadziła. Będę gadał.

Półelf wzruszył ramionami, dla niego zachowanie towarzysza było całkiem na rękę. Im mniej roboty dla niego, tym lepiej. - Tytek jestem… - wypalił głupkowato i przybrał minę tępego chłopa. Przemilczał sprawę swojego dobytku, który jawnie wskazywał na kogoś z pełniejszą sakiweką u pasa. Najwyżej zagada strażników na śmierć.

Dziewczynka pokiwała głową z uśmiechem.

- Bardzo panom dziękuje. Wiem co muszę mówić. Zrobimy, tak jak pan mówi.

Na pierwszym kramie szybko zakupili lnianą koszule dla dziewczyny, po czym szybko przebrała się okrywając się płaszczem.

Gdy dochodzili ulica do bramy z daleka widać było już zamieszanie. Przy bramie stały dwie dziesiątki zbrojnych z marynarki wojennej którzy wyłapywali wszystkich zdolnych do walki lub służby na okrętach. Z daleka było widać, iż przepuszczają rodziny, zaś złapani nieszczęśnicy siedzieli związani na ziemi w pobliżu muru miejskiego.

Cedrik na widok zamieszania szepnął do towarzyszy

- Lepiej wymyślcie własne, bardzo przekonujące historyjki, gdzie pracujesz… Tytku, co robisz i tak dalej, wiesz o co chodzi.

W końcu przyszła i ich kolej. Podszedł do nich sierżant piechoty morskiej z racji pełnionych zadań zwanej w tej chwili łapaczami, czwórką zbrojnych.
- No widzę dwóch zdatnych do marynarki wojennej Republiki. Chłopców i dziewcząt pokładowych, nigdy nie będzie za mało, biorąc pod w uwagę straty. No dokąd to?

- Witajcie Panie, Nazywam się Gustav Serenit, to mój przyjaciel i jego syn, a to... moja -splunął siarczyście na ziemię- córka-spojrzał na dziewczynkę, a jego spokojny do tej pory wyraz twarzy zaniósł się udawanym gniewem- Cholera mnie weźmie zaraz! -wybuchnął- Moja córka, krew z krwi, a widzi Pan co ona tam niesie? Bachora! W takim wieku! To się w głowie nie mieści, jestem artystą Panie, wiele czasu w drodze spędzam, ostatnie pół roku poza miastem byłem, pieniądze co miesiąc słałem, wracam i co zastaje? Moja psiekrwie żona -splunął ponownie- ponoć puściła się z jakimś Rodrickiem i poszła w cholerę, dzieci zostawiła, a córka jak widać w mamusię się wdała! -wskazał na nią gniewnie palcem- A mówiłem by się z tymi chłopakami nie prowadzała i co z tego wyszło? Ano to co powiedziałem Panie, godność moja zszargana i zhańbiona, żona zwiała i zabrała wszystkie pieniądze, dzieci praktycznie na ulicy żyć musiały przez ostatnie dwa tygodnie. Bogowie chyba mnie posłali tu specjalnie wcześniej bo inaczej kto wie czy by żyły gdybym wrócił później, ale jak zaraz zawału nie dostanę to nie wiem no, wstydu najadłem się po uszy i teraz też, wiesz Panie jaki to wstyd?-gorączkował się dalej- Każdy się gapi na taką małolatę, mleko pod nosem i z brzuchem, na mnie jak na ojca wyrodnego, a jam Ci Panie zawsze dobrze chciał mówię Ci, teraz do siostry mojej prowadzę bo ja jeszcze osiąść na stałe nie mogę w jednym miejscu by tego pomiotu dopilnować, ale siostra moja porządna kobieta z zasadami, może uda jej się na ludzi wyprowadzić. Pozwól Panie opuścić tę krainę wstydu jak najszybciej bo już tej hańby dłużej nie zniosę.

- Jestem Tytek - wypalił Tanish lekko się przy tym opluwając - Ten dzieciol to mój pierworodny, Mytek! - odparł z dumą w głosie - Jak pan widzi wyruszamy z miasta za chlebem! - zaśmiał się rubasznie -Żona zmarła, dom zawszał… a tu mój kum, że robota i panny jakie czekajo, no więc ja ide, zrobiłem się na muła jucznego, może wyrwę jako dupę, w piekarni się zatrudnię jako nosiwoda, bo piec to ja nie umiem, jeno chlać, o tak, w tym dobry byłem… co nie Mytku? Ehhh wdał się bachor w starą raszple, tfuuu, nie wolno tak o zmarłej mówić ale wie Pan jak to z babami, ciągle mi tylko “Za robotę byś się wziąąąąął”

Cedrik teatralnie westchnął ciężko.
- Tytek to prosty chłop, ale dobry.

Sierżant długo przyglądał się towarzyszom, dokładnie obejrzał dziewczynkę, która zaczerwieniona starała się ukryć przed jego wzrokiem. Nie uszła jego uwadze krew w nosie dziewczynki, lecz wysnuł całkiem niepoprawne wnioski.

- Widzę, że już się zabraliście za dziewczynę. Ten kto pasa żałuje ten grzeszy. Wiadomo wszak, że jak się baby nie bije to jej wątroba gnije, gdybyście tak swoją traktowali pasem to by wam nie poszła, zostawiając dzieci na poniewierkę.

Pokręcił głową nad głupotą niektórych mężów i ojców, po czym się roześmiał. Machnął ręką.

- Idźcie niech bogowie was prowadzą.

-A pomyślności! Mytek rusz ten zad, idziem, idziem… co ty myślisz, że widoki byndziesz podziwiać? - szturchnął chłopaka by dać mu znak by ruszył przez bramę - Uśmiechajże się bo tak to nigdy ci matki nie znajdę - strofował chłopca, ciągnąc go za ramię.

- Dziękujemy Panie, chodź -powiedział przez zęby do córki i poszli.

Na bramie na szczęście stali już strażnicy miejscy.

Macie papiery żeście ze stolicy albo okolic?

Zapytał sierżant dowodzący bramą.

- Widać żeście przyjezdni, pięć sztuk miedzi od nogi, zatem czt…. e pięć sztuk srebra.

Nadstawił rękawicę i strzelił palcami dając tak znak by nie zajmowali mu czasu.

- Dobrze Panie, widzę że zajęci jesteście to nie zajmiemy wiele czasu, już z Panami łapaczami dużo rozmawialiśmy, oto pieniądze -wyliczył pięć sztuk srebra i dodał jeszcze jedną dodatkową- za zdrowie wypijcie Panie i niech Bogowie wam sprzyjają.

Sierżant szybko wrzuciła do stojącej opodal szkatułki cztery sztuki srebra.
- Przechodźcie, nie trasujcie bramy.

Za bramą widać było już trakt. Gdy minęli bramę dzieci oddechneły z ulgą.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie
Bronthion jest offline