Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-07-2015, 14:35   #2
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ambrosia Vandermondeo, Hector Schild


Lokal, galeria w zasadzie ulokowany był w jednej z kopuł pokrywających Port Wander. Sam jego rdzeń, centrum kopuły stanowiła szeroka kolumna, wypełniająca większość przestrzeni lokalu, służyła jako winda dla kelnerów i miejsce magazynowe – poza czterema narożnymi, acz ulokowanymi wewnątrz kolumny klatkami schodowymi. Były na planie kwadratu, zawijając się coraz wyżej do kolejnych pięter wypełniających kopułę i stworzone były z drewna, z rzeźbionymi poręczami, dywanami pokrytymi dywanami w czerwieni, zdobione elektropochodniami z mosiądzu i obrazami o złotych ramach czy arrasami i gobelinami pokrywającymi ściany wewnątrz klatek schodowych. Był dość monotematyczne i wszystkie stanowiły albo portrety od słynnych kapitanów i jeszcze wyższych oficerów Marynarki z sektora, albo słynne sceny z marynistycznej historii Floty Bojowej Calixis. Zresztą podstawa schodów znikała poniżej kopuły i były jedynym sposobem by tu się dostać – lecz przez dbałość o komfort i bogactwo wystroju zadbano, by wysocy rangą oficerowie marynarki stanowiący większość gości, wypełniając niszę jaka wynikała z tradycji „Odpoczynku żeglarza” - lokalu dla ich podkomendnych – zamiast znużenia odczuwali bardziej cenioną od przyjemności dumę z ich wspólnej historii.
Między ścianą kopuły a kolumną znajdował się okrągły kontuary lokajów pełniących de facto funkcję barmanów, pasaż i liczne stoły dla bywalców i przy samej ścianie kopuły, przy wielkich szybach z widokiem poniżej na resztę tego ramienia Portu Wander i bezkres gwiazd nieco bardziej prywatne loże, choć nie w pełni odizolowane. Poczucie jedności w Marynarce i skłonność do wspólnego celebrowania sukcesów towarzyszy broni, nie tylko własnych nie sprzyjały całkowitej izolacji starszych i młodszych oficerów.
Na samym szczycie kopuły znajdowała się najbardziej rozległa loża, do której wchodziło się od podstawy centralnej kolumny. Kolumna ta stanowiła parter i jako jedyny poziom odgrodzona była Przedsionkiem łączącym piętro niżej wszystkie klatki schodowe, przechodząc w pojedynczą i niemal zawsze strzeżoną by nie zakłócać gości kogokolwiek dość potężnego, by zarezerwować to miejsce. Omijając wielu oficerów z Eskadry Triumfu, Hector zastanawiał się, kto może to być w tej chwili.

Bardzo niewiele osób spoza Marynarki, bez wyjątku jej przyjaciół lub darczyńców, przebywało na terenie lokalu którego nazwy były komisarz nawet nie wysilił się by poznać. Został zaprowadzony przez jednego z podkomendnych, którzy wielokrotnie przybywali do tego miejsca, zawsze czekając na zewnątrz na swoją panią. Znając drogę powrotną jednak Hector odprawił mężczyznę.

Sam był tutaj niecodziennym widokiem. Wielu oficerów zwracało spojrzenie na szukającego wzrokiem, przechadzającego się między nimi człowieka w charakterystycznym, czarnym płaszczu, skrywającym jednak coś innego niż można by się spodziewać – równie czarny mundur z szarfą o trzech pasach: białym, purpurowym i złotym. Czapkę niósł pod ramieniem jak niejeden oficer i odstawał od tłumu głównie przez swój niecodzienny, nienaganny strój, oraz, mimo idealnie ogolonej twarzy i zaczesanych przedziałkiem włosów spojrzeniem jak gdyby wciąż odchorowywał świętowanie.

Jedno spojrzenie wystarczyło by widzieć, że wolałby być w dowolnym innym miejscu na stacji. Kwestia przyczyn tego stanu rzeczy, poza silnym kacem na który paradoksalnie wskazywało niedawne, pośpieszne zadbanie o ład i wygląd, była bardziej złożona.

Po przejściu dwóch najniższych poziomów i trasy dłuższej niż wynikałoby z geometrii miejsca podszedł na chwilę do jednego z kontuarów, prosząc lokaja o zlokalizowanie osoby do której tu przybył.

Jak by nie patrzeć, do niedawna szanowana kapitan Marynarki Imperialnej nie była do końca uznawana w takim miejscu za Wolnego Kupca. Jeszcze.

Po dwudziestu minutach, dwóch drinkach i niezobowiązującej konwersacji z pomocniczą oficer działonową z czwartego okrętu Eskadry ruszył wiele pięter wzwyż by po raz ostatni dokonać okrążenia tamtego poziomu kopuły, szczęśliwie po o wiele mniejszym promieniu, aż dostrzegł w jednej ze stanowiących lożę wnęk, przy olbrzymim przeszkleniu z widokiem na gwiazdy osobę, którą szukał, ruszając prosto ku stolikowi jej i jej towarzyszy wolnego czasu.

Przy stoliku, do którego zmierzał Hector siedziało kilku kapitanów rozmawiających ze sobą spokojnie i raczących się nie tylko wolnym czasem, ale także zamówionymi trunkami. Schild od razu zauważył pomiędzy zgromadzonymi osobę, której poszukiwał, odzianą w uniform przypominający bardziej rozpinaną, purpurową tunikę ze złotymi wykończeniami narzuconą na białą koszulę, niż faktyczny mundur. Wiedział jednak, że blondwłosa kobieta, która jeszcze przed chwilą rozmawiała z jednym z kapitanów, a teraz przyglądała się gwiazdom przez przeszkloną kopułę była nikim innym jak kapitan Ambrosią Faustiną Vandermondeo.

Kobieta o delikatnych, choć trochę niepokojących rysach zdawała się dać pochłonąć obserwacji przestrzeni gwiezdnej, którą wszak widziała na codzień i na pojawienie się Hectora zwróciła uwagę dopiero w momencie, gdy rozmowy ucichły, jak ten zatrzymał się obok stolika.

Ambrosia zwróciła spojrzenie na nowoprzybyłego, po czym uśmiechnęła się do niego ciepło.

- Hectorze Rasselu Schieldzie, - odezwała się na powitanie, jednocześnie przedstawiając Hectora. - miło cię widzieć.
- Kapitan. - zasalutował kobiecie nowoprzybyły nawet nie dając znaku że zauważył kogoś jeszcze przy stoliku - Jeżeli byłabyś łaskawa odprawić swoich kompanów. Sire. - powiedział bezceremonialnie, zasiadając do stołu i kładąc przed sobą po prawej czapkę oficerską, po lewej składany w pół datadysk, który otworzył przed sobą, dając pozostałym kapitanom znać, że przybył w sprawach ich nie dotyczących. Bez względu na to, jak nietaktowne by to nie było.
Ambrosia spojrzała na innych kapitanów, którzy chcąc nie chcąc, nieważne co by myśleli o impertynencie, musieli dać trochę prywatności tej dwójce. Uśmiechnęła się do nich przepraszająco i powiedziała:
- Musicie wybaczyć te słowa, stare nawyki jak rozumiem, nawet byłym rangom pozostają. Później jeszcze porozmawiamy, panowie.
Komisarz zdawał się ignorować słowa pożegnalne, uwagi czy spojrzenia odchodzących kapitanów. Wpatrzony był w czarny jeszcze ekran datadysku, tym samym zmęczonym wzrokiem.
Kiedy pozostała przy stoliku sama z Hectorem spojrzała na swojego podkomendnego i odezwała się głosem pełnym nagany:
- To nie było w najlepszym tonie, Hectorze Schildzie.
Hector sięgnął po piersiówkę ukrytą pod połą płaszcza, odkręcając ją. Uśmiechnął się na słowa kapitan.
- Dlaczegóż nie, pani kapitan? - po czym nie tyle upił łyk, co ewidentnie zaczął głębokim haustem wypijać całą zawartość niewielkiej metalowej puszki.
- Bycie byłym komisarzem to jedno, ale dbanie o dobry wizerunek to drugie, a pamiętaj, że twój wizerunek rzutuje także na wizerunek rodu, Hectorze Schild. - odparła łagodnie przyglądając się mężczyźnie - Może wolisz, abym zamówiła dla ciebie coś innego?
- Jest w porządku. - powiedział, biorąc jeden z pozostawionych przez kapitanów kieliszków, i próbując nieco. Zdegustowany odstawił i spróbował innego, po czym w wielkim skupieniu zaczął przelewać zawartość wysokiego i szerokiego kieliszka do wąskiej szyjki piersiówki.
- Wybacz, pani kapitan, przywykłem jedynie do oficjalnych okazji i reprezentowania rodu Vandermondeo w zakresie moich obowiązków. Mam wiele pracy. Przybywam w tej sprawie. - wyjaśnił, odstawiając kieliszek usatysfakcjonowany uzyskanym drinkiem z amasecu w miejsce podlejszego alkoholu.
- W jakiej sprawie? - zapytała Ambrosia pijąc spokojnie zawartość własnego kieliszka, jakby nieprzejęta zachowaniem Hectora.
- Skontaktowała się ze mną… emisariuszka od komodora Sansa. Komodor życzy sobie, ze wszelkimi stosownymi uprzejmościami takiego życzenia, umówić się na spotkanie z tobą oraz twoimi “najbardziej zaufanymi oficerami” w wybranym przez ciebie miejscu. Zaproponował udostępnienie swojego gabinetu, acz jest otwarty na propozycje. - sługa rodu Vandermondeo zakręcił piersiówkę, zawieszoną na szyi, i schował ponownie pod połę płaszcza sięgając znów po kieliszek, którego zawartością wzgardził przy pierwszej degustacji by upić łyk.
- Czy wspomniał w jakim terminie chce się spotkać? - Ambrosia przyptrywała się zachowaniu Hectora z tym samym przyjaznym wyrazem twarzy, który nie wskazywał na to, żeby była zbulwersowana.
- Mam przekazać odpowiednią godzinę midszypmen, która przekazała mi tę prośbę, a ona zobaczy, czy komodor ma wówczas czas. - komisarz odstawił kieliszek i splótł palce dłoni na brzuchu, relaksując się w wygodnym, metalowym siedzisku. - Mam wrażenie, że komodor jednak znajdzie czas. Spotkanie na następny dzień sugeruje pewien pośpiech…
- Intrygujące, nieprawdaż? - kapitan odstawiła pusty kieliszek i na moment zerknęła na gwiazdy - Pośpiech, pośpiech… - odetchnęła powoli, głęboko delikatnie przymykając oczy, po czym znowu spojrzała na Hectora - To, że przystanę na prośbę jest oczywiste.
- Nie znam się na lokalnej polityce Marynarki. Przybyłem by ustalić szczegóły spotkania, oraz przedstawić moje rekomendacje uczestniczących oficerów.
Ambrosia nie odpowiedziała, a Schild zauważył, że najwyraźniej zapatrzyła się w widniejące za przeszkleniem gwiazdy.
- Kapitan? - zapytał, by upewnić się że ma jej uwagę.
Vandermondeo nie odpowiedziała od razu i nie spojrzała na Hectora przypatrując się przestrzeni kosmicznej rozciągającej się za szybą. W końcu jednak pokiwała powoli głową.
- Spotkamy się, jak mówiłam. Pośpiech i nagłość tej sytuacji zastanawia, ale nie musimy być okrutni w stosunku do komodora Sansa i kazać mu czekać zbyt długo, prawda?
Oficer rodu położył splecione dłonie na stole, wpatrując się teraz w kapitan, jak gdyby domagając się uwagi.
- Nie powinniśmy być “okrutni” w stosunku do komodora. Pozwól pani, że przypomnę, iż w Porcie Wander jest on drugi po Imperatorze i, jak to byś określiła, nietaktem byłoby nieprzystanie na jego życzenie, czy marnowanie jego czasu.
- Hm? - Ambrosia wreszcie spojrzała na Hectora, jednak był to tylko moment, bo znowu spojrzała na gwiazdy - Nie musisz powtarzać moich słów, Hectorze Schildzie. Spotkamy się jutro i wszyscy będziemy z tego zadowoleni, chociaż sądzę, że są lepsze miejsca niż, z jakiej propozycji jesteśmy oczywiście zaszczyceni, gabinet komodora.
- Mogę zaproponować jakieś miejsce na naszym okręcie, upewnić się, że będzie przygotowane na czas. Opera… być może ogrody hydroponiczne. - mężczyzna obrócił głowę ku centrum kopuły, obejmując ten poziom - Lub możemy umówić się w bardziej neutralnym miejscu… Ślepym Oku. Być może tutaj. Zapewne jego podwładni nie mieliby problemu z zarezerwowaniem loży na szczycie kopuły. Jestem ciekaw jak tam jest… - powiedział ciszej, pod koniec jak gdyby myśląc na głos, z oczyma skierowanymi ku sufitowi nim zwrócił je z powrotem ku kapitan, oczekując odpowiedzi.
Kapitan uśmiechnęła się do siebie.
- Neutralne miejsce może być nawet lepsze niż nasze, a szczyt kopuły brzmi… Niesamowicie. - w końcu odwróciła spojrzenie na Hectora i mogło mu się wydawać, że wzrok kapitan był przez chwilę rozmarzony, czy to z powodu wizji szczytu kopuły, czy samych gwiazd, na które właśnie przestała spoglądać.
- Taką zatem złożę propozycję. - powiedział już łagodniej, choć w zmęczonym wzroku dawnego komisarza widoczna była wciąż niepewność co do kontaktu Ambrosii z rzeczywistością.
- W sprawie towarzyszącej ci delegacji… Czy masz jakieś preferencje, poza względami praktycznymi i wytycznymi etykiety?
- Potrzeba ludzi o sprawnym umyśle, bo czuję, że to nie będzie rozmowa o nowych stylach umundurowania. - Ambrosia popatrzyła byłemu komisarzowi w oczy - Ufam w bystrość twojego umysłu, Hectorze Rasselu Shildzie, jednak mam obawy.
- Pozwól zatem, że je rozwieję. - odparł, zerkając przelotnie na ekran datadysku, z innej wewnętrznej kieszeni płaszcza dobywając toporną papierośnicę by zapalić lho-skręt.
- Na pewno mógłby ci brat Alastair. Nie miałem przyjemności dokładnie go poznać, ale jego arystokratyczne korzenie mogą uczynić go wrażliwym na subtelności świeckiej etykiety, zarazem ukazując komodorowi związek twojej rodziny z kultem Imperialnym. Ponadto jako człowiek nie związany z Marynarką może zaoferować inną perspektywę.
- To faktycznie spore zalety. - zgodziła się Ambrosia spoglądając na data-dysk i powracając wzrokiem do podwładnego - Kto jeszcze?
Podwładny odwrócił datadysk by mogła odczytać udostępnione rodowi Vandermondeo archiwa osobowe przez organizacje, z których pochodzili w większości znani im, choć nie dogłębnie, specjaliści niezbędni dla funkcjonowania okrętu.
- Mistrz Weyrlock, z którym miałem okazję już porozmawiać kilkakrotnie przy inspekcjach mostka. Jego obecność jako nawigatora wespół z tobą pokaże komodorowi iż jest traktowany z największą uwagą. Ponadto nawet jeżeli pan Weyrlock nie jest doświadczonym dyplomatą jak ty, jest naprawdę bystry. Może też posiadać wiedzę przydatną w temacie rozmowy jeżeli komodor pytałby o obraną trasę. Jako nie uczestnik, lecz doradca i cichy obserwator byłby dla ciebie właściwym członkiem świty. - Hector zgasił lho-skręt na dnie wysokiego kieliszka, prawie zupełnie opróżnionego z drinka - Chyba nie jest zaskoczeniem że proponuję nawigatora, ale poza tym wszystkim pan Weyrlock ma za sobą wieloletnią służbę w Marynarce.
- To zawsze niezaprzeczlny bonus, a i może tylko wpłynąć pozytywnie na relacje nie tylko jeżeli chodzi o komodora, ale także samego mistrza Wyrlocka, a to, musisz przyznać, dość ważne. Jeszcze ktoś?
- Jestem zaskoczony, pani. Zdanie nawigatora ma dla ciebie znaczenie? - Hector zagaił ironicznie.
- Nawet twoje zdanie ma dla mnie znaczenie, Hectorze Rasselu Schildzie. - odparła z miłym uśmiechem kapitan - Kontynuuj.
- Nie domyśliłbym się. - odparł tym samym tonem, nim runą na datadysku przełączył archiwum na kolejną osobę, opierając łokieć na stole a twarz na dłoni i kierując wzrok na tylną stronę ekranu. - Ostatni wybór może być kontrowersyjny. Chciałbym, by towarzyszył ci mistrz Felken. Jeżeli jest taki jak inni astropaci których znałem, posiada intuicję i zmysły których my nie mamy, i zdolność wejrzenia w duszę i intencje twoich rozmówców, jak też może być w stanie upewnić się… że nie zostaniecie poddani żadnej subtelnej perswazji. Astropaci są nie do zwiedzenia żadnymi słowami. Jednak nie wiem na ile pragmatykiem jest komodor, ani jakie jest jego prywatne zdanie na temat mutantów i obecność jednego może być kwestią równie praktyczną co kłopotliwą…
Ambrosia zapatrzyła się w urządzenie, delikatnie postukując palcami o blat stołu. Uniosła wzrok na Hectora i odparła:
- Też nie wiem jakie ma zdanie, ale de facto to on chce tego spotkania, a nie my się wpraszamy. Wybór Astropaty może być kłopotliwy, ale z drugiej strony może także zaoszczędzić nam kilku rzeczy, o których wspomniałeś. Jestem gotowa zaryzykować tego manewru.
- Doskonale. Ostatni jest magos Eredin. Rekomendowałbym by pozostał na okręcie. - przez chwilę Hector myślał uważnie jak sformułować uzasadnienie swojej rekomendacji. Łyk z piersiówki przyspieszył ten proces. - Nie znam niestety magosa i zamierzam to nadrobić. Nie wydaje mi się jednak, by został czy odczuł wykluczenie z powodu nieobecności, lecz zaryzykowałbym że będzie wdzięczny iż nikt nie przeszkadza mu w jego wykończeniowych rytuałach i pracach naprawczych. Niedługo adepci będą poddawać Próbom główne złącze cogitatorowe okrętu i wiem że jest dość zajęty. Przekazałbym mu osobiście, że spotkanie się odbywa, oraz osobiście pewną informację przez którą nie odczuje jakoby coś miało być tajone przed nim.
- Jaką informację? - zapytała Ambrosia unosząc wzrok na kopułę.
- Za pozwoleniem, chciałbym uzyskać zwolnienie od uczestnictwa. Przekazałbym magosowi informację oraz dołączył do niego przy pracach. Chcę dokonać inspekcji silników manewrowych i głównych systemów uzbrojenia, oraz upewnić się, że zaraportowane sekcje oddane do użytku rzeczywiście są już gotowe.
- Nie ufasz w ocenę magosa, Hectorze Schildzie? - zapytała zaskoczona Ambrosia.
- Ufam. Ufam także, że mogę pomóc inżynierom, oraz że ktoś musi dokonać inspekcji mniej kluczowych podsystemów i pokładów. Chętnie go poznam przy okazji.
- A przy okazji nie musisz się narażać na podobne nietaktowności, jakich dopuściłeś się dzisiaj?
- Znasz mnie dobrze. - uśmiechnął się nieszczerze - Z drugiej strony, nie zdarzyło mi się jeszcze przynieść złego świadectwa rodowi Vandermondeo przy jakiejkolwiek oficjalnej okazji.
- To naprawdę pocieszające. - uśmiechnęła się… przyjaźnie Ambrosia - Dobrze, dostajesz zwolnienie z uczestnictwa, tylko… Taka przyjacielska prośba - nie bądź pijany, kiedy powrócę ze spotkania.
- Skąd to przypuszczenie, pani kapitan. Człowiek o mniejszej ogładzie ode mnie byłby oburzony insynuacją. - Hector dezaktywował datadysk odpowiednią runą, po czym podświadomie odkręcił raz jeszcze piersiówkę na łyk - Bycie pijanym zdarza się tylko ludziom spożywającym za mało amasecu, ten stan przechodzi.
- Cieszy mnie to. - Ambrosia znowu spojrzała w nieskończoną przestrzeń kosmosu - Bardzo… cieszy. - milczała dłuższą chwilę zanim zapytała - Są jeszcze jakieś sprawy dla mnie?
- Nie z mojej strony. - stwierdził Hector, chowając naczynie do kieszeni i skłądając datadysk. Wstał, biorąc czapkę pod ramię i przyrząd chowając w szerokiej kieszeni pod prawą przednią połą sztywnego płaszcza. - Za pozwoleniem, dopełnię szczegółów umówionego spotkania i poinformuję ciebie oraz członków delegacji o dokładnej godzinie.
- Dobrze. - kapitan spojrzała na Hectora - Nie będę cię dłużej zatrzymywać, Hectorze Rasselu Schildzie.
- Kapitan. - zasalutował, po czym odwrócił się ruszając prosto do schodów, które miały zabrać go z powrotem do przestronnych pasażów Portu Wander.
 
-2- jest offline