Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2015, 02:41   #114
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Koboldzi las / Wilczy las
17 Tarsakh Roku Orczej Wiosny


Podczas ratowania dwójki jeńców Franka opuściła swoich towarzyszy w walce w mniejszym obozowisku. Widząc rezultaty i ich rany odebrała to jako swój błąd. Dlatego następnym razem obiecała sobie, że weźmie udział w walce.

To był błąd.

Dziewczyna nie potrafiła się odnaleźć w brutalnym zgiełku. Kiedy wparowała w sam środek była jednocześnie tak zestresowana i przerażona zarówno jak koboldy. Pamiętała też swoje słowa, które wypowiedziała do Whiplasha przed wyruszeniem z najemnikami: "Jestem z Darrow. Tam wojna, więc tarcza i buzdygan mimochodem wpisane". W samym środku zawieruchy doszło do niej jak bardzo nie wiedziała czym jest walka, a jaką abstrakcją dla niej było pojmowanie wojny. Kapłanka nie była w stanie pomóc swoim towarzyszom w walce. Po wbiegnięciu między prymitywne koboldzie budowle jedyne, czym się przyłożyła to zajmowanie pozycji obronnej. Chroniła swoją osobą bok siekającej gromadki. Nie uniosła w powietrze buzdyganu ani razu, nie uderzyła żadnego z walczących koboldów, nie świsnęła przed ich pyskami. Pasywnie chowała się za tarczą, co kosztowało ją parę rozcięć podarowanych przez bardziej zuchwałe osobniki. Na szczęście takowe szybko znikały z pola widzenia. Znikały z uwagi na to, że Franka była w stanie dojrzeć tylko to, co zbliżało się w jej stronę. Nie widziała ani rozszarpanych łuskowatych ciał, ani płonącej chaty. Była tak roztrzęsiona, że wszystko, co nie zagrażało jej było zbędnym szczegółem.

Nie zanotowała gdy było po wszystkim. Spanikowana ciągle szukała kolejnych koboldów, które wystarczająco się zbliżą. Do rannych musiała zostać specjalnie sciągnięta i przyprowadzona niemal za rękę. Trzęsła się i sama również krwawiła. Nie mogąc nabrać jakiegokolwiek skupienia udzielana pomoc towarzyszom pozostawiała wiele do życzenia. Jej leczące zdolności słabo wypadały w porównaniu ze zdolnościami Zoji. Uzdrowicielka miała swoją specjalność w której biła wszystkich na kolana. Potrafiła się też niezwykle umiejętnie dogadywać z ludźmi przez co była bardzo lubiana. Franka wypadała nijak we wszystkich dziedzinach, w których się próbowała. Misja narzucona przez siostrę zaczęła ją realnie przerastać. Nie było tutaj już mowy o wrzucaniu do głębokiej wody, by później się okazało, że woda ta była spokojna i tak na prawdę nie groźna.

Ile spamiętała z całej wizyty w koboldzim obozie? Biorąc pod uwagę styczność z taką brutalnością kumulowała się od spotkań z patrolami koboldów do obozowego finału... To niewiele szczegółów pozostało w jej głowie. Były to rzeczy bardziej ogólne: że walczyli z koboldzimi wojownikami, rozprawili się z ich patrolami oraz z tymi, którzy bronili wioski. Nie pamiętała stosów trupów, ich szczekania, czy szaleńczej obrony. Dla osoby o delikatnym usposobieniu było tego po prostu za dużo, by mogła to objąć umysłem na raz.


Zamieć
18-20 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny


Odpoczynek był potrzebny, jednak nie został wykorzystany na tyle, na ile mógł. Franka spychała na bok wszystkie dręczące je tematy nie mając z kim o nich porozmawiać. Dwoiła się i troiła, by zająć się wszystkimi rannymi, lecz było ich za dużo, rany były zbyt poważne, a ona sama jak palec. Każdy problem brała bardzo do siebie i osobiście. Chciała dla wszystkich jak najlepiej, jednak efekty starań były mizerne, co sprawiało że chęci stawały się coraz bardziej kruche. Publiczne "wystąpienie" Marva zbierało swoje efekty, których oczywiście również nie udało się jej naprawić.

Wszystkie cztery dni wyglądały podobnie: Modlitwa, ranni, dzieciaki. Przy czym energia wyciągnięta z tego pierwszego wystarczała na coraz krócej. Na szczęście obcowanie z beztroskością maluchów nie pozwalało się jej tak nad wszystkim zamarwiać.


Koboldzi las
20 Tarsakh Roku Orczej Wiosny


Franka wrzasnęła, aż echo poniosło się po lesie. Jej twarz o wybauszonych oczach od razu zrobiła się blada. Po krzyku usta rozwarte usta drżały jeszcze trochę. Chwile później skuliła się z konwulsji i zachwiała w miejscu. Następnie pognała do pobliskiego drzewa, by przy nim paść na kolana plecami do towarzyszy. Rzygała krztusząc się i kaszląc zarazem. Shavri, który od masakry obozu rodzinnego był nienaturalnie cichy, natychmiast ruszył wolnym krokiem w jej kierunku. Sam niedawno przeżył podobne chwile i wcale nie dziwił się France. Wobec tego, czego sam dokonał w obozie koboldów, widok tak okrutnie okaleczonych zwłok nie był w stanie przebić się do jego wrażliwszej natury. Kucnął obok kapłanki i kiedy skończyła, podał jej własną manierkę, bez słowa ale pełnym współczucia gestem. Dziewczyna odebrała ją, lecz zamiast wziąć głęboki łyk wody z miętą, spojrzała na chłopaka. Płakała i drżała w emocjach. Jej zalane łzami szkliste oczy mieniły się od odbijającego światła łuczyw. Wyrażały strach, bezsilność i prawdopodobnie to, że dopiero pierwszy raz widziała martwego człowieka. Na złość musiała trafić na powieszone ciało młodej dziewczyny, której nie udało się jej uratować. Była to kolejna rzecz, która jej się nie udała. Bezradnie wpatrywała się w Shavriego jakby wymusić od niego odpowiedź na pytanie "dlaczego?" Shavri patrzył na nią długo i bez słowa. Coś w nim, coś ważnego, co wydawało mu się, że zdechło w czasie rzezi w obozie rodzinnym, drgnęło.
- Franko… Jest wojna - wyszeptał. - Nie możesz się poddać. Masz nieść nadzieje pomimo… tego. - Kucał obok niej w bezruchu i patrzył na kapłankę, jakby oczekiwał, że nagle coś się zmieni. Ale rzeczywistość nie działała w ten sposób. Nie znalazł w sobie na tyle swojego dawnego ciepła, żeby poklepać ją po ramieniu, choć wiedział, że tego potrzebowała.
- Dlaczego tak...? - przeciskała w płaczu. - Dlatego ona...? Przecież nie zrobiła nikomu nic złego...! Nikomu nie zawiniła...! - Trzymana manierka opadła na jej kolana zachlupawszy w środku a jej wolna dłoń uniosła się w pytającym geście w powietrzu.
Shavri patrzył na nią przez chwilę.
- Popełniłaś błąd, zgadzając się podróżować z najemnikami. Popełniłaś błąd idąc z nami, jeśli twoja wiara się zachwiała. Nie patrz jednostronnie na tę wojnę, nie tylko ludzie są tu ofiarami. Gdybym patrzył na siebie z boku, w najlepszym wypadku brzydziłbym się na siebie splunąć. W najgorszym wsadziłbym sobie Hańbę w brzuch, gdzieś w lesie, bez świadków. Brzydzę się sobą. Ale mam rodzinę. Niewiele z niej zostało, ale to, co zostało jest tym bardziej bezcenne. Jeśli do nich nie wrócę, zdradzę istoty, na których najbardziej mi zależy. Wiesz dlaczego? Dlatego, że kocham. Zabijam, bo kocham. Nie wiem, dlaczego zginęła tamta dziewczyna. Prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiem. Mogę coś zrobić, żeby nikt więcej nie zginął, a ty ze mną, więc stul się i przestań mazać.
Nie takiej pomocy kapłanka spodziewała się po tropicielu. Delikatna natura oczekiwała pocieszenia, ciepła, wsparcia, czy przytulenia. Tego, czym obdarował ją ostatnio. Jego słowa były cucącym uderzeniem w twarz. Jednak zanim to mogło zostać odebrane jako konieczna pomoc, trzeba było wiedzieć, że czasem człowiek potrzebuje silnego potrząścięcia by się doprowadzić do porządku. Franka tego nie wiedziała. Próba postawienia jej na nogi została odebrana jako atak, a kapłanka zlękła się jeszcze bardziej. Nie odezwała się już, nie chcąc ściągać na siebie kolejnych ostrych słów. Shavri poklepał ją po ramieniu, wstał i ruszył do towarzyszy. Żałował, że sam nie mógł sobie pozwolić na komfort płaczu albo tego, żeby to ktoś jego pocieszał. Owszem, miał te swoje dziewiętnaście lat, był dorosłym mężczyzną. Jego ojciec w jego wieku miał już pierworodnego. Ale teraz młody Traffo czuł się po prostu źle.

- Boi się nas - powiedział Evan ni to do siebie, ni to do całej drużyny. Widok zamordowanej kobiety też nim wstrząsnął, ale nie tak bardzo jak się sam po sobie tego spodziewał. Widocznie wcześniejsze walki z koboldami, przyzwyczaiły go do widoków zmasakrowanych ciał.

Franka w żadnym stopniu nie była do tego przyzwyczajona. Nie była nawet na to gotowa. A nagromadzające się rzeczy musiały w końcu kiedyś znaleźć ujście. Pozostawiona sama sobie dziewczyna wstała po chwili i oddaliła się od grupy. Jeśli pomoc drużyny miała wyglądać tak jak wyglądała od Shavriego, to wolała wypłakać się w samotności, z dala od ichniego zainteresowania.
 
Proxy jest offline