Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2015, 00:09   #24
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję MG oraz Buce za dialogi...

Poranek był... dziwny. Rewolwerowiec wstał przed hiszpanką od razu zauważając, że Malcolm zniknął. Były glina musiał położyć się później od nich i obudzić zdecydowanie wcześniej. Nie byłoby to aż tak dziwne gdyby nie to, że zwykle Roderick robił za porannego ptaszka. Nie ma jednak złego co by na dobre nie wyszło. Roger czuł się wypoczęty i odprężony. Relaks zeszłego wieczoru był czymś... magicznym. Kowboj nie pamiętał kiedy ostatnio zdobył się na równie dobry reset. Tego poranka wojownik czuł, że nie da ciała.

Ubierał się i wyposażał spoglądając raz po raz na Marię, która - w jego oczach - nie była już tą samą osobą. Wcześniej postrzegał ją jako dobrą kumpelę z ekipy, która niczym z mazistej brei powoli stawała się coraz bardziej zżyta i twarda niczym hartowana stal. Roderick nie chciał aby ich dobre relacje poszły w diabły tylko dlatego, że pozwolili sobie na chwilę zapomnienia. Cokolwiek zamierzał zrobić musiał to rozegrać mądrze i nic nie udawać - co było dla niego rzeczą naturalną i oczywistą.


Zaraz po tym kiedy najemnik dopiął pas taktyczny, sprawdził czy miecz gładko wychodzi z pochwy, pogłaskał klamkę schowaną częściowo w polimerowej jego wzrok spoczął na rozebranym pistolecie maszynowym. Musiał sporządzić listę części, które nie nadawały się do dalszego użytku, ale... nie miał już na to czasu. Rozległo się głośne pukanie do drzwi.


- To jak słońce? Gotowa? - zapytał Roger z szerokim uśmiechem patrząc na wracającą Marię.

- Bueno. - odpowiedziała z fajką w ustach, popierając wypowiedź uniesionym w górę kciukiem. Papierosy były mocne, ale darowanemu koniowi - czy jakoś tak - w zęby się nie zagląda.


- To co, jedziemy? - uśmiechnęła się lekko hiszpanka.

- Uno momento porfawore. - powiedział rewolwerowiec patrząc po kobietach. - Muszę wam oświadczyć nasz algorytm działania na wypadek wystąpienia kilku niespodziewanych sytuacji. - kowboj się zastanowił. - Pierwsza to możliwość ataku z ukrytych pozycji kiedy podjedziemy pod miejsce gdzie droga jest zagruzowana. W takiej sytuacji cofamy się do najbliższej alternatywnej drogi i objeżdżamy niepewne miejsca. Nikt nie wysiada, bo goście stosujący takie manewry tylko na to czekają. Druga opcja to możliwość ataku “na pokrzywdzonego” co wygląda tak: stoi sobie samochód z otwartą maską, przy której stoi jedna, góra dwie osoby. Może też być auto bez koła, pod którym znajduje się lewarek. Tacy goście chcą pomocy, cieszą się, nawołują, a kiedy podjedziemy jesteśmy ostrzelani przez pozostałych, ukrytych bandziorów. W takiej sytuacji nikt nie wysiada tylko odjeżdżamy w tył do najbliższej drogi alternatywnej albo jedziemy dalej, jak jest taka możliwość. Trzecia opcja ataku to motyw “na rannego”. Gość leży na drodze niby bez przytomności, a zwykle dodatkowo jest umazany krwią czy innymi płynami. Pozostali są ukryci i zaatakują jak tylko wysiądziemy. W takim przypadku nikt nie wysiada, a omijamy go albo się wycofujemy do drogi alternatywnej. Czwarta opcja jest dość oczywista czyli atak frontalny z użyciem pojazdów. Wtedy uciekamy, a ja ostrzeliwuje przeciwnika z naszego shota. - kowboj się zastanowił. - Aha. Na sam koniec was przestrzegę. Gdyby wydarzyło się coś zaskakującego wysiadam tylko ja. Nikt więcej. Jak wysiądę Bonnie kładzie się na siedzeniu z głową skierowaną w kierunku środka samochodu. Jak zostanę zaatakowany nie patrzycie na nic tylko odjeżdżacie, a ja sam radzę sobie z zagrożeniem. Potrafię sobie radzić w ruinach i na własną rękę wrócę do Rosewell i pojadę na farmę Wellingtona. To jednak sytuacja, której nie przewiduję. Nie frasujcie się zatem, ale pamiętajcie co mówiłem. Nie wysiadamy, a wykonujemy manewry pojazdem. Nie wchodzimy w wymiany ognia, najlepiej nie stajemy. Wszystko jasne? - zapytał Roger patrząc z uśmiechem po ślicznotkach.

Bonnie spojrzała na Rogera nieco zakłopotana i z głupim wyrazem twarzy, ale po chwili na jej piękne lico znów wrócił uśmiech.

- Dobrze… Niech będzie… To tylko wyjazd na farmę po opatrzenie i naprawić agregat, ale w porządku “żołnierzu”. - puściła oczko kowbojowi i najwyraźniej była gotowa do wyjazdu.

- Dla mnie nie ma zwykłych wyjazdów. - powiedział z uśmiechem Roderick. - Jestem tutaj od tego aby obu Paniom nic się nie stało. Nie dopuszczam do siebie myśli, że będzie inaczej dlatego wolę być przygotowany i omówić z wami kilka kwestii. - dodał wojownik z prawdziwą troską.

- No to ruszamy companeros! - powiedziała wesoło Maria, po wysłuchaniu wywodów kowboja. Jak widać, wolał dmuchać na zimne i wielce martwił się o obie… Czyżby monterka powinna być zazdrosna? Po usadowieniu się za kierownicą wozu, odpaliła pickupa… Chodził jak chodził.


Ruszyli spokojnie. Wyjeżdżali tą samą drogą, którą przyjechali do Rosewell, ale praktycznie od razu skręcili w boczne uliczki. Trasa kilku kilometrów powinna minąć im dość szybko jednakże... boczne drogi i ziejące z nich kratery skutecznie uniemożliwiały szybką, brawurową jazdę. Maria jednak dobrze radziła sobie za kółkiem. Po drodze Bonnie zagaiła do kierowcy:

- Jak zajedziemy ja od razu wezmę się za oględziny starego Wellington’a. Jak zastosował się do moich zaleceń i odpoczywał to szwy nie powinny puścić, a rana nie powinna się otworzyć… Jestem jednak pewna, że ten stary głupiec tyrał od rana do wieczora. Szczególnie teraz kiedy agregat padł i trzeba wszystko robić fizycznie... Ciężkie jest życie farmera w dzisiejszych czasach…

- A co on miał jakiś wypadek? - odpowiedziała Maria uważając gdzie jadą. Byle dziura mogła im sprawić problemy, a z widmem zwykłych gangerów czy “Aniołków” na karku, lepiej uważać na byle drobnostkę, która mogła pociągnąć za sobą lawinę wydarzeń, pakując ich na końcu w najprawdziwsze cago.

- Wysadziło mu agregat przed nosem… I tak cudem niewiele mu się stało. Raptem kilkanaście szwów i jedna szyna…

Roger słuchał kątem ucha, ale cały czas pozostawał skupiony. Jako jedyny ochroniarz tego wyjazdu nie mógł tracić czujności. Na miejscu będzie pewnie czas aby sobie pogadać i pomóc przy naprawie agregatu czy ciężkiej, fizycznej pracy. Jego skupiony wyraz twarzy świadczył o tym, że traktował swoją robotę bardzo poważnie.

- Aha… Wysadziło… - powiedziała sama do siebie Maria. Ta fuszka powoli nie wyglądała zbyt kolorowo... - A kto tam mieszka dokładniej na tej farmie? - spytała szybko monterka. - Ten “stary” Wellington to abuelo? Znaczy się… dziadek? Ma tam może syna, a ten rodzinę? A może mają do pomocy kilku przystojnych kowbojów? - parsknęła, na sekundkę zerkając na Rogera.

- Albo córkę, którą można wyręczyć w ciężkiej, gospodarczej robocie? - zapytał rewolwerowiec z delikatnym uśmiechem chociaż wcześniej wydawało się, że ledwo słuchał.

Bonnie roześmiała się jakby właśnie zrozumiała o co chodzi.

- Nie… Na co dzień jest sam. Papa podsyła mu podczas żniw i trudniejszych prac kilku pracowników do pomocy… A wy tak razem?

Roderick uśmiechnął się na pytanie Bonnie. Było ono dość dwuznaczne zatem kowboj nie wiedział czy pytała o przekomarzanie się z Marią czy też o ich relacje, której sam - od zeszłej nocy - nie był w stu procentach pewien. Coś musiało być na rzeczy, bo zwykle skupiony na akcji teraz urządzał sobie pogaduchy. Musiał się ogarnąć zanim coś się stanie, a on nie będzie o tym wiedział na tyle szybko na ile było to możliwe. Jego twarz znowu stężała, a on wrócił do rozglądania się. Jako doświadczony podróżnik wiedział jakim elementom trasy należy poświęcić więcej uwagi, a jakim mniej. Nienawidził zasadzek… szczególnie kiedy on i jego podopieczni mieliby być celami.

- Znaczy się, co my razem? - niby zdziwiła się Maria, uśmiechając minimalnie pod noskiem. - Razem podróżujemy, do jednej paczki należymy, a czemu pytasz? - zerknęła tym razem na Bonnie.

- Nieważne… Jesteśmy już blisko. - wskazała na wyłaniającą się przed nimi farmę.

 
Lechu jest offline