Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-07-2015, 11:33   #21
 
AdiVeB's Avatar
 
Reputacja: 1 AdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumny
Nastała noc. Wszyscy porozchodzili się do swoich pomieszczeń i kazdy zajął się sobą ewentualnie każdy zajął się kimś innym. Malcolm zniknął na dłuższy czas. Znając jego najprawdopodobniej planował i dowiadywał sie wszystkiego czego tylko mozna było się dowiedzieć o jutrzejszym transporcie.

Reszta nocy minęła spokojnie. Wyspaliście się. James wstał wcześniej żeby jeszcze porozmawiać przed wyjazdem z szeryfem. Kiedy dotarł na miejsce Malcolm już tam był. Stali z Jonah przy tirze i rozmawiali podczas gdy pomocnicy i kilka innych osób kończyli już załadunek. Eli - pomocnik szeryfa mijając James'a rzucił mu że własnie idzie po Junę. Ten kiwnął głową na potwierdzenie. Na zbliżającego się James’a zareagowali przywołując go do siebie ręką. Mal przywitał się skinięciem głowy i klepnięciem kompana w ramię, a Jonah rzekł ściskając rękę:
- Witaj James, wszystko już prawie gotowe do wyjazdu. Dam wam jeszcze kilka większych pukawek żeby lepiej móc się obronić. Sasha doniosła mi że od samego rana aniołki patrolują autostradę. Trzeba by ruszyć niemal bezzwłocznie jeśli chcemy zmniejszyć szanse na trafienie na gangerów. Na szczęście łatwo ich tym staranować – wskazał na tira i kiwnął głową dumnie. – To dzieło naszych miejscowych mechaników. Opancerzona paka, mała wieżyczka żeby mieć lepszy przegląd pola... powinniście dać radę. Jedzie z wami jeszcze Eli i Dale. Dale poprowadzi ciężarówkę. – wskazał na młodego chudego mężczyznę - Eli jest dobrym strzelcem więc pomoże w razie problemów.



Tir był ogromny. Opancerzona stara cysterna z której zrobiono "pakę" na towar. Pomysł całkiem niezły bo blacha z której była zrobiona cysterna do najgorszych nie należała i dawała już pierwszą warstwę pancerza. Dodatkowo dwukrotnie całkowicie wzmocniona. Ciągnik był również opancerzony a na przedzie miał zbudowaną prowizoryczną spycharkę na wypadek odśnieżania gangerów. Na szczycie cysterny zbudowano mała wieżyczkę pełniącą gniazdo dla kaemisty lub snajpera. Końcu cysterny jeszcze mały blaszany deptaczek z rurowymi obręczami żeby było się czego chwycić przy ostrzejszej jeździe.



Szeryf po chwili dodał:
- Aha.. Niestety jak Roger z waszym mechanikiem chcą pojechać z moją córką na przedmieścia to będziecie musieli jechać sami jeśli planowo chcecie wyruszyć. Z czasem coraz więcej aniołków zacznie krążyć drogami wokół Rosewell. Z drugiej strony jak Roger nie pojedzie z Bonnie to nie dam wam ludzi do wsparcia, nie puszczę swojej córki samej... a nie mam dziś więcej ludzi którym ufałbym jeśli chodzi o ochronę córki. Albo się dzielicie i dostajecie wsparcie albo jedziecie całą paczką ale bez mojego wsparcia. Powiem szczerze że wolałbym aby Roger i wasz mechanik pojechali z moją córką. Agregat jest naprawdę potrzebny... a sprawny tymbardziej...

Malcolm kiwnął głową i rzekł:
- Jeśli Roger i Maria się zgodzą nie widzę problemu żeby on i Maria pojechali z twoją córką Jonah. Uważam że wsparcie się przyda. Szczególnie kierowcy. Nie mamy w ekipie nikogo naprawdę wyszkolonego jeśli chodzi o jazdę czymś takim – wskazał na tira.

Pomocnik przyniósł w tym momencie 3 uprzęże do z karabińczykami do przymocowania do obręczy na cysternie i kilka sztuk broni. Karabin snajperski M40 A3, dwie pompki. Do tego po opakowaniu amunicji (30 szt. 7.62 mm oraz 30 szt. lotek śrutu)

Podczas gdy pod tirem rozpoczynały się już przygotowania, Eli – pomocnik szeryfa zaczął pukać po kolei do waszych pokojów. Najpierw podszedł do pokoju Roger’a i Marii :
- Dzień dobry! Pani Bonnie czeka na was przed wejściem. – podszedł do drugich drzwi i zapukał i zawołał – Panno June! Pan James prosi o jak najszybszą zbiórkę przy biurze szeryfa.

Roger i Maria wstali kiedy usłyszeli pukanie do drzwi. Pozbierali się szybko i wyszli przed knajpę Bobby’ego. Czekała tam Bonnie:
- Witam Panie Roderick. Podobno jest Pan dzisiaj moją eskortą i osobistym ochroniarzem? – zapytała z uśmiechem na ustach. - A to pewnie Maria, dziewczyna która ma naprawić agregat?
 

Ostatnio edytowane przez AdiVeB : 08-07-2015 o 11:56.
AdiVeB jest offline  
Stary 09-07-2015, 15:05   #22
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację



kilka tygodni wcześniej; obskurna speluna pośrodku przysłowiowego niczego...


(...)

Dziewczyna zaśmiała się cicho, spoglądając w kierunku okna.
- Tylko czasem potrzebuje ono iskry...i kanistra benzyny na rozpałkę.

- Jak to jest rzucić zapałkę?

-Nie wiem - Wzruszyła ramionami - Nie ja tu jestem od torturowania bliźnich.

- Chyba rzuciłaś nie jedną zapałkę i widziałaś nie jeden wybuch płomieni.

- Znów mierzysz mnie swoją miarką i generalizujesz, podczepiając pod własną łątkę, przekonania i doświadczenia? Ewentualnie próbujesz urągać godności i poczuciu człowieczeństwa. Nie każdy musi być potworem. Są przeróżne typy osobowości - nie wszyscy jesteśmy psychopatami i rzeźnikami lubującymi się w widoku cierpienia drugiej ludzkiej istoty. Rozumiem...przez charakter wykonywanej pracy napatrzyłeś się na najgorsze przejawy bestialstwa, zezwierzęcenia i zaniku obyczajów, ale medal ma zawsze dwie strony. Pamiętaj o tym. - znów się uśmiechnęła, przenosząc wzrok z okna prosto na spokojne oczy byłego gliniarza z którym przyszło jej dzielić stolik, czas i alkohol.

- Odnoszę się tylko do twoich słów Sophio.

- Przypisując mi własne czyny. Mal, nie jestem tobą, skarbie. Nie wyglądałabym dobrze w mundurze.

- Wielu by oddało jeszcze więcej za twój widok w mundurze. Nie podpaliłem nigdy niczego. Ciężko coś podpalić będąc zapałką.- Ewidentnie czekał na jej reakcję na te słowa.

- A za widok bez munduru? - rzuciła lekkim tonem i podjęła porzucony wątek - Wchodzimy na grząski i bagnisty temat filozofii i rozpraw nad sumieniem i winą narzędzia? Kto jest odpowiedzialny za zło, śmierć i zniszczenie: mózg wydający rozkaz, ręka która go wykonuje...czy broń siejąca zniszczenie? Kto tu jest potworem, kto ofiarą. Czy wina jest większa? Rozkazy… trzeba wykonać, lecz komu w razie potrzeby winno się podziękować za chaos, terror i pokrewne aktywności społeczno-terytorialne? - uniosła pytająco brew wciąż z tą samą, pogodną miną - Jak sądzisz, skarbie? Masz większą wiedzę i doświadczenie, ja nigdy nie należałam do żadnej organizacji pokroju policji chociażby… i jestem z prowincji. Gdzież mi do obycia nowojorczyka, a mądry człowiek zawsze z wielką chęcią uczy się oraz poznaje świat poprzez opinie innych osób. Ludzie są różni, inaczej patrzą na świat. Dostrzegają więc detale i powiązania niezauważalne dla reszty na pierwszy, a nawet dziesiąty rzut oka.

- Mówimy o obyciu nowojorczyka? Przecież federaci z tego słyną. A co do samych rozważań to były już one przed zagładą. Czy nam o tym decydować?

- Wolisz żeby ktoś to zrobił za ciebie?


- Czy wtedy byłbym tutaj a nie w Zgniłym Jabłku?

- To twoje pytanie, nie moje. Sam na nie odpowiedz.

- Przecież na nie odpowiedziałem i to dawno.

- Ty tak twierdzisz - blondynka wzruszyła ramionami, jakby temat nie należał do istotnych - W to każesz wierzyć innym. Jak to jest kłaść się i wstawać ciągle z inną maską, Mal? - zakończyła tym samym pytaniem, które on zadał jej gdzieś na początku rozmowy.

- Tak samo jak trzy piwa temu.- krótkim gestem pokazał aby kelnerka przyniosła kolejne, jednocześnie kładąc naboje na krawędź stołu.

- Naprawdę chcesz mnie upić...tylko co potem? - pokręciła głową z naganą na krótką chwilę unosząc dłoń z blatu i kładąc ją na dłoni gliniarza. Ścisnęła delikatnie jego palce i powróciła do poprzedniej pozycji oraz dystansu.

Nie uciekł, oddał uścisk chwytając jej palce w swoją dłoń ale po sekundzie puścił.
- Jak to co? Kolejna maska Sophio.

- A co jeśli opadnie ostatnia z nich?

- Co się będzie ze mną działo sześć stóp pod ziemią mnie nie obchodzi. A chyba wtedy opadnie twoja ostatnia maska.

- Mal… jesteś niemożliwy! - prychnęła znów tym obrażonym tonem, wydymając nieznacznie usta - Już pakujesz mnie do trumny?

- Czemu tak źle mnie oceniasz?

- Ja tylko odbijam rzuconą piłeczkę.

Malcolm skinieniem głowy podziękował kelnerce.
- I pilnujesz by była ona po drugiej połowie.

- Druga połowa jest lepiej punktowana. - June zachichotała, przyjmując kolejne piwo. W głowie zaczynało jej już lekko szumieć, lecz nie stanowiło to niespodzianki. Przyzwyczaiła się do słabej głowy.

- Już wiem co w tobie James widzi.

- Tak? - nagle ożywiła się wyraźnie - A co niby takiego?

- Materac.

Blondynka zachichotała i rzuciwszy gliniarzowi niewinne spojrzenie spod rzęs, kiwnęła przytakująco głową.
Każdy miał swoją rolę do odegrania, grunt to sprawiać odpowiednie wrażenie.
Pozory mogły mylić, lecz po co uświadamiać to innym co krok?
Niespodzianki były o wiele zabawniejsze...



Teksas, późny wieczór w kolejnej knajpie...



Po zajęciu się James’em June zeszła jeszcze do baru. Nadal panował tam całkiem spory ruch. Teksańczycy najwidoczniej lubili przesiadywać w tym miejscu. Prawie każde miejsce było zajęte. Każdy stolik, każdy hoker przy barze. Barman akurat rozprawiał o czymś z kilkoma facetami. Dyskusja była dość dynamiczna i żywa. Reszta knajpy nie zwracała na siebie uwagi. Siedzieli spokojnie i pili słuchając muzyki granej na żywo przez kilku grajków. Spokój i cisza małomiasteczkowego wieczoru rozleniwiały, lecz jeszcze nie przyszedł czas na odpoczynek. Większość dziennych obowiązków miejscowi wykonali i teraz mogli w spokoju oddać się relaksowi we własnym towarzystwie, nad kuflem, bądź trzeba, czegoś mocniejszego niż woda...i bezpieczniejszego do picia. Powszechnie wiadome było, że w dzisiejszych skażonych czasach pojęcie “czysta woda” stanowiło abstrakcję, oraz rzecz ciężką do zdobycia jeśli już człek miał to szczęście znajdować się w rejonach litościwie ominiętych przez większe, powojenne zatrucie.
Mając w pamięci rozmowę z Malcolmem, dziewczyna wolnym krokiem ruszyła ku rozprawiającej przy barze grupki autochtonów. Każdą przyjacielską rozmowę zawsze warto zacząć od zakupienia piwa. Z kuflem w łapie człowiek nie wyglądał jak czająca się na okazję, wygłodniała hiena, lecz zwykły strudzony drogą wędrowiec, chcący przepłukać gardło i szukający towarzystwa osób innych niż grupa z którą miał tą przyjemność, bądź nieprzyjemność przebywać na co dzień. Odmiana... każdy jej czasem potrzebował. Z uśmiechem na ustach June czekała aż barman skończy wymieniać się argumentami ze swoimi znajomymi i zwróci na nią uwagę. Do zachowań nieuprzejmych należało przerywanie komuś dyskusji, a przy okazji w garści zasłyszanych “czystym przypadkiem” słów dało się znaleźć punkt zaczepienia dla dalszej rozmowy.

Barman uśmiechnął się na widok June i rzekł kończąc rozmowę z innymi:
-Tak słucham Panią? Coś podać?

Ta z niewinną miną wskazała trzymany przez najbliższego mężczyznę kufel i odpowiedziała wesoło:
- Jeśli szef byłby tak miły i polał to samo, co tym miłym panom. Zdam się na ich gust, jako osób znających miejscowe rarytasy.

Szybko podłączyła się pod rozmawiającą grupkę, wpierw słuchając, uśmiechając się i przytakując. Od czasu do czasu powtarzała zafascynowanym tonem co poniektóre ich słowa, kierując rozmowę na odpowiednie tory. Pilnowała również, by w szklankach rozmówców znajdował się alkohol. W końcu nic tak nie rozwiązywało ludzkich języków jak odrobina dobrego trunku i miłe towarzystwo.

Nastroje w miasteczku wydawały się być spokojne. Usłyszała że szeryf jest dobrym człowiekiem - prawym i ogólnie szanowanym, cholernie twardym sukinkotem o jajach ze stali. Opanowanym, nieważne czy w gadce czy w lufie. Cenił sobie przede wszystkim lojalność i ludzi z zerowymi skłonnościami do występków, ale życie mu pokazało że nieraz warto przymknąć oko jeśli w wizji się ma dobro ogółu w szerszej perspektywie. Ostatnio starał się szukać sojuszników do ewentualnej walki z Escuell’ą. Ludzie ufali zarówno jemu, jak i jego wizji utrzymania porządku zarówno podczas walk, jak i pod względem spraw czysto ekonomicznych. W absolutnej większości popierali jego decyzje i bez szemrania wykonywali wydawane polecenia. Wydawał się nie mieć wad i słabości... prócz jednej. Córkę Bonnie - jedyną pozostałą mu rodzinę - traktował jak swoje oczko w głowie, a gdy cokolwiek jej zagrażało, stawał się nerwowy i tracił czujność... przynajmniej tyle dało się wywnioskować z kilku opowieści i anegdotek. Blondynka skrupulatnie odnotowała w pamięci ten fakt. Dobrze znać swego sprzymierzeńca, bo nigdy nie wiadomo czy któregoś pięknego dnia nie zmieni się on w najgorszego wroga.

Przemyt między miejscowymi, a wrogiem wydawał się istnieć, choć nikt nie potrafił wskazać dokładnie kto dokładnie się tym zajmuje. Nie interesowało ich to póki nikomu nie działa się krzywda. Meksi przychodzili do Kościoła Jedności, szczególnie ci ze slumsów. Pastor pomagał wszystkim bez względu na stronę barykady i za to wszyscy darzyli go szacunkiem. Klecha miał swoją "osobistą isję" lecz ten temat barowym pijusom pozostawał obcy.

Współtowarzyszy June niepokoiły plotki o Javierze Escuell’i i jego banditos.. Sam fakt współistnienia “Twierdzy” blisko w El Paso przez długi czas przyjmowano na spokojnie jako zło konieczne..lecz było to w czasach, kiedy rządził El Comendante Carlos. Wtedy panował spokój - względny, ale spokój. Haracz zazwyczaj załatwiał sprawę i nikt nie szukał niepotrzebnego dymu, stawiając na mierżącą, lecz pokojową koegzystencję. Odkąd Głowa Carlos’a zawisła na palu nabitym przed twierdzą nastroje się zmieniły. Escuella zbierał armię chcąc rzucić wyzwanie samemu El Presidente. Wchodził w układy z najróżniejszymi typami spod ciemnej gwiazdy: najemnikami, ściganymi listami gończymi bandytami, dezerterami i zdrajcami frontowymi. Każdy skurwysyn znajdował miejsce pod skrzydłami Javier’a i za murami jego twierdzy. Najbardziej dał się odczuć ostatni sojusz Escuell’i - ściągnął do swojej bazy pięćdziesięcioosobowy czarter Hell’s Angels z San Bernardino. W zamian za azyl i część łupów krążyli oni po autostradach, napadając na wszystko, co się da. Meksi handlowali z kilkoma osadami w bliskiej odległości. Największym zaś sprzymierzeńcem Teksańczyków była właśnie Santa Rosa -stamtąd brali zarówno broń, jak i amunicję oraz leki. W kwestii żywności wydawali się samowystarczalni.


- Ciężkie czasy nadchodzą, gdy meksowie zgłodnieją - rzucił filozoficznie posiwiały na skroniach, brodaty jegomość, dziękując skinieniem głowy za kolejne piwo. June mu nie przerywała. Słuchała, po tu przecież przyszła.

Odcięta strefa bandtios stanowiła odrębny temat: od kilku tygodni panował w niej spokój, a to była nowość. Cisza ta kojarzyła się z owym momentem tuż przed potężną burzą - złudny, groźny. Niepokojący. Krążyły plotki, że Escuella kupił sobie łaski meksykańskiej strony Rosewell przez rzucenie im żarcia i broni - słabej bo słabej, ale widać przygotowywał sobie bazę wypadową właśnie w odciętej zonie.
Oprócz 50-osobowego czarteru Hell’s Angels i wielu najemników nikt nie przejeżdżał przez okolicę - żadnych samotnych wędrowców, bądź małych grupek, podobnych do Black Sands.. Każdy rozsądny człowiek szerokim łukiem mijał okolicę, jadąc od razu do El Paso. Dosyć głośno zrobiło się o kilku żołnierzach rosyjskiego pochodzenia którzy w Rosewell wypytywali o Escuell’ę i jak dojechać do Twierdzy w El Paso.

- Pamiętacie jak wyglądali? Coś charakterystycznego? Dobrze byłoby wiedzieć kogo unikać i kiedy w razie potrzeby brać nogi za pas. Wiecie panowie, różnie może być. Reszta chłopaków by mnie udusiła gołymi rękami, gdybym wpadła w kłopoty...znowu. Podobno karnet na ratowanie dam z opresji wykorzystałam na ten miesiąc. - blondynka zmarszczyła smutno brwi, z uwagą przypatrując się towarzystwu.

- Wyglądali raczej na typów spod ciemnej gwiazdy - wąsacz zmarkotniał wyraźnie, a stojący obok grubasek w kraciastej koszuli dorzucił.

- Jak to ruskie. - słowom towarzyszyło wzruszenie ramion i lekko zamglone spojrzenie jakim lustrował June od stóp po czubek głowy.

- A ta kobitka z militarnym drygiem...Sasha? Skąd jest? Trzyma sie trochę jak James, jest byłą wojskową? - zatrzepotała rzęsami, a podpitemu obserwatorowi z automatu wpełzł na usta szeroki uśmiech.

Sasha nie uciekła z Frontu, a jej zdolności nie budziły zdziwienia w nikim kto zamieszkiwał okolicę. Bardzo dużo frontowców wybierało się na “urlopy” lub emerytury, osiadając w jakiejś spokojnej teksańskiej mieścinie. Mieli tam zazwyczaj szacunek i poważanie za to że dzielnie przelewali krew w imię ojczyzny, a Teksańczykom wcale nie było tak daleko do Nowego Jorku jeśli chodzi o patriotyzm i poczucie amerykańskości. W wieśniackim wydaniu, ale zawsze.

Należała niegdyś do łowców mutantów. Nie wiadomo dlaczego odeszła z frontu i nikogo to nie interesowało. Teksańczycy byli zachwyceni, że maja w mieście łowcę mutantów - swojego własnego. No bo… jak ktoś zabija i masakruje mutanty to przecież najlepszy kumpel typowego Teksańczyka, który ma dość przedwojenne zdanie o czystości krwi i rasy ludzkiej.

June przytakiwała energicznie i po zapewnieniach, że ma identyczne zdanie na temat owych paskudnych wynaturzeń, pożegnała się z towarzystwem i ruszyła na powrót do pokoju. Wystarczyły cztery piwa, żeby czuła kołowanie pod blond kopułą, a jej żołądek wyprawiał nieprzyjemne akrobacje wewnątrz brzucha. Ku uciesze reszty Black Sands, a w szczególności Jamesa, nigdy nie miała mocnej głowy.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 10-07-2015 o 15:21.
Zombianna jest offline  
Stary 16-07-2015, 20:01   #23
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
- Witam Panie Roderick. Podobno jest Pan dzisiaj moją eskortą i osobistym ochroniarzem? – zapytała z uśmiechem na ustach Bonnie. - A to pewnie Maria, dziewczyna która ma naprawić agregat?

- Witam Panią serdecznie. - powiedział kowboj kłaniając się z uśmiechem. - Jest tak jak Pani mówi. Mam nadzieję, że nie dojdzie do żadnego incydentu w trasie, ale w razie czego jestem gotów oddać, za obie Panie, zdrowie i życie. - powiedział z całą pewnością w głosie Roderick uśmiechając się do stojącej nieopodal hiszpanki. - Jednak aby formalności nadszedł kres proponuję abyśmy mówili do siebie na ty. - dodał rewolwerowiec wyciągając rękę. - Roger Roderick. Wybacz śmiałość, ale w moim przypadku “Gleba!” jest szybszą wersją “Śliczne Panie czy mogłybyście położyć się na ziemię aby nie wpaść w krytyczne stadium choroby zwanej ołowicą?” - najemnik najwyraźniej dobrze się bawił.

- Maria Jose Contessa Louisa Francesca Almendarez - Przedstawiła się monterka, również podając Bonnie rękę, i szybko dodała - Hiszpanka, nie Meksykanka… sprawa z tym generatorem ma się poważna, czy może jedynie rutynowa kontrola? I… no cóż… - Uśmiechnęła się przelotnie - I sorki chica, że tak prosto z mostu, ale co by za to dla nas było?

Bonnie odpowiedziała:
- Sprawa jest poważna, agregat nie chodzi a jest potrzebny nam prąd bo na farmie starego Wellingtona nasi chłopcy budują umocnienia i wieże strażnicze. Chcemy mocniej odciąć sie od meksykańskiej strony. Tak mówi Papa… Jeśli chodzi o zapłatę za agregat to musicie się dogadać ze starym Wellingtonem. Ale pewnie rzuci wam kilka litrów niezłej jakości paliwa. Ja zapłacę wam bezpłatną opieką medyczną i odrobiną leków za ochronę mnie i podarowaniu spokoju mojemu papie. To jedziemy?

Wskazała na pickup’a i kontynuowała:
- Jedziemy? - odwróciła się do Eli’a który szedł za wami - Możesz wracać do Papy, ja już jestem bezpieczna.


Eli odszedł więc a wy zostaliście sami. Pozostało spakować sprzęt i ruszać.

- Spokój szeryfa jest dla mnie bardzo ważny. - powiedział Roger z uśmiechem. - Z chęcią przyjmę też trochę leków i ropę do naszego Dodge’a. - dodał po chwili. - Mario kochana zajmiesz się prowadzeniem? Proponuję abyśmy usiedli Maria za kierownicą, Bonnie obok, a ja od strony wyjścia pasażera. Łatwiej będzie mi w razie problemów wysiąść, a nasza drogocenna przesyłka będzie osłonięta z obu stron. - rewolwerowiec rozejrzał się czujnie, jego mina lekko stężała, po czym grzecznie, z ukłonem wskazał kobietom na pojazd. - Panie przodem. - rzucił po czym chwycił pierwszą ze skrzyń.

Tatuaż, który już wcześniej był widoczny przyciągał wzrok jeszcze bardziej kiedy ręce rewolwerowca się napięły.
- A właśnie, Bonnie, tak z czystej ciekawości, jak daleko jest do tej farmy? - Spytała Maria, a po chwili namysłu dodała:
- Wiecie… tak wyskoczyliśmy z tej knajpy, z pokoju… ja bym musiała na moment wrócić - Zaśmiała się - Pogadać z Bobbym, żeby miał oko na nasz wóz, i może parę fajek kupić?
- Idź.
- powiedział kowboj kiwając głową. - Ja za ten czas zapakuję sprzęt i pogadam z Boonie o trasie przejazdu. - dodał patrząc na lekarkę.

- To tylko kilka kilometrów także bez obaw. Jedziemy tylko na przedmieścia Rosewell. Załatwimy co mamy załatwić i wracamy. Kilka godzin na pewno zajmie wszystko.

Reszta sprzętu po chwili trafiła na pakę wozu, którym mieli jechać. Roderick nie zostawił nic przypadkowi i upewnił się, że skrzynie oraz worki są stabilne i w trakcie jazdy nie spadną. Jako doświadczony podróżnik Roger nie miał trudności z przystosowaniem swojego sprzętu do jazdy. Miecz przytroczył do plecaka, który trafił w okolice miejsca, na którym miał siedzieć. Przy pasie zostawił sobie klamkę oraz nóż. Jego Sigma z przyjemnością przyjęła pełny magazynek, podczas gdy ten w połowie pusty trafił do plecaka. W ładownicach zostały 2 pełne magi zatem Roderick mógł jechać w bój i nie bać się, że szybko skończy mu się amunicja.

- Powiedz mi Bonnie czy kiedyś zostaliście napadnięci podczas podobnej do tej wyprawy? - zapytał Roger. - Niby to przedmieścia, ale Hell Angels nie odpuszczają nikomu.

- Nigdy nie wiadomo. Póki co nigdy nie trafiłam na nich… ale różnie może być szczególnie że ostatnio naprawdę wiele aniołków się kręci po okolicy. Są jak sępy, tylko czekają na okazję.

- Kiedy wróci Maria przedstawię wam kilka scenariuszy w razie spotkania kogokolwiek.
- powiedział Roger. - Jak będziemy przygotowani wszystko powinno pójść sprawniej i w razie czego ograniczyć straty do minimum. - dodał kowboj puszczając jej oko. - Pozwól, że rozejrzę się wewnątrz auta. - pokazał głową na pojazd.


***


- Bry! - Maria odszukała szybko właściciela “Byka” - Mam taką sprawę… - Zagadnęła, uśmiechając się słodziutko - Nie będzie nas parę godzin, mógłbyś mieć oko na nasz wóz? Fajnie tu u was i w ogóle, i nie żebym co sugerowała, ale by się burdel zrobił, jakby coś z Dodgem było nie tak… odwdzięczę się - Zamrugała do niego ślipkami, podpierając się rękami o ladę baru, prezentując przez to niezły wgląd na swoje dwa pewne walory kobiece.


- Jasne, bez obaw. Wasze auto jest bezpieczne.
- I paczkę fajek bym potrzebowała, prawie mi się skończyły… lokalne starczą w zupełności
- Powiedziała.
Barman wyciągnął paczkę papierosów i podał ją Marii:
- Na koszt firmy, Jonah kazał o was dbać więc nie martw się.
- Wielkie dzięki
- Powiedziała monterka z wielkim uśmiechem, chowając fajki - Jak co wracamy za parę godzin? To na razie...







.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 16-07-2015 o 20:11.
Buka jest offline  
Stary 17-07-2015, 00:09   #24
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję MG oraz Buce za dialogi...

Poranek był... dziwny. Rewolwerowiec wstał przed hiszpanką od razu zauważając, że Malcolm zniknął. Były glina musiał położyć się później od nich i obudzić zdecydowanie wcześniej. Nie byłoby to aż tak dziwne gdyby nie to, że zwykle Roderick robił za porannego ptaszka. Nie ma jednak złego co by na dobre nie wyszło. Roger czuł się wypoczęty i odprężony. Relaks zeszłego wieczoru był czymś... magicznym. Kowboj nie pamiętał kiedy ostatnio zdobył się na równie dobry reset. Tego poranka wojownik czuł, że nie da ciała.

Ubierał się i wyposażał spoglądając raz po raz na Marię, która - w jego oczach - nie była już tą samą osobą. Wcześniej postrzegał ją jako dobrą kumpelę z ekipy, która niczym z mazistej brei powoli stawała się coraz bardziej zżyta i twarda niczym hartowana stal. Roderick nie chciał aby ich dobre relacje poszły w diabły tylko dlatego, że pozwolili sobie na chwilę zapomnienia. Cokolwiek zamierzał zrobić musiał to rozegrać mądrze i nic nie udawać - co było dla niego rzeczą naturalną i oczywistą.


Zaraz po tym kiedy najemnik dopiął pas taktyczny, sprawdził czy miecz gładko wychodzi z pochwy, pogłaskał klamkę schowaną częściowo w polimerowej jego wzrok spoczął na rozebranym pistolecie maszynowym. Musiał sporządzić listę części, które nie nadawały się do dalszego użytku, ale... nie miał już na to czasu. Rozległo się głośne pukanie do drzwi.


- To jak słońce? Gotowa? - zapytał Roger z szerokim uśmiechem patrząc na wracającą Marię.

- Bueno. - odpowiedziała z fajką w ustach, popierając wypowiedź uniesionym w górę kciukiem. Papierosy były mocne, ale darowanemu koniowi - czy jakoś tak - w zęby się nie zagląda.


- To co, jedziemy? - uśmiechnęła się lekko hiszpanka.

- Uno momento porfawore. - powiedział rewolwerowiec patrząc po kobietach. - Muszę wam oświadczyć nasz algorytm działania na wypadek wystąpienia kilku niespodziewanych sytuacji. - kowboj się zastanowił. - Pierwsza to możliwość ataku z ukrytych pozycji kiedy podjedziemy pod miejsce gdzie droga jest zagruzowana. W takiej sytuacji cofamy się do najbliższej alternatywnej drogi i objeżdżamy niepewne miejsca. Nikt nie wysiada, bo goście stosujący takie manewry tylko na to czekają. Druga opcja to możliwość ataku “na pokrzywdzonego” co wygląda tak: stoi sobie samochód z otwartą maską, przy której stoi jedna, góra dwie osoby. Może też być auto bez koła, pod którym znajduje się lewarek. Tacy goście chcą pomocy, cieszą się, nawołują, a kiedy podjedziemy jesteśmy ostrzelani przez pozostałych, ukrytych bandziorów. W takiej sytuacji nikt nie wysiada tylko odjeżdżamy w tył do najbliższej drogi alternatywnej albo jedziemy dalej, jak jest taka możliwość. Trzecia opcja ataku to motyw “na rannego”. Gość leży na drodze niby bez przytomności, a zwykle dodatkowo jest umazany krwią czy innymi płynami. Pozostali są ukryci i zaatakują jak tylko wysiądziemy. W takim przypadku nikt nie wysiada, a omijamy go albo się wycofujemy do drogi alternatywnej. Czwarta opcja jest dość oczywista czyli atak frontalny z użyciem pojazdów. Wtedy uciekamy, a ja ostrzeliwuje przeciwnika z naszego shota. - kowboj się zastanowił. - Aha. Na sam koniec was przestrzegę. Gdyby wydarzyło się coś zaskakującego wysiadam tylko ja. Nikt więcej. Jak wysiądę Bonnie kładzie się na siedzeniu z głową skierowaną w kierunku środka samochodu. Jak zostanę zaatakowany nie patrzycie na nic tylko odjeżdżacie, a ja sam radzę sobie z zagrożeniem. Potrafię sobie radzić w ruinach i na własną rękę wrócę do Rosewell i pojadę na farmę Wellingtona. To jednak sytuacja, której nie przewiduję. Nie frasujcie się zatem, ale pamiętajcie co mówiłem. Nie wysiadamy, a wykonujemy manewry pojazdem. Nie wchodzimy w wymiany ognia, najlepiej nie stajemy. Wszystko jasne? - zapytał Roger patrząc z uśmiechem po ślicznotkach.

Bonnie spojrzała na Rogera nieco zakłopotana i z głupim wyrazem twarzy, ale po chwili na jej piękne lico znów wrócił uśmiech.

- Dobrze… Niech będzie… To tylko wyjazd na farmę po opatrzenie i naprawić agregat, ale w porządku “żołnierzu”. - puściła oczko kowbojowi i najwyraźniej była gotowa do wyjazdu.

- Dla mnie nie ma zwykłych wyjazdów. - powiedział z uśmiechem Roderick. - Jestem tutaj od tego aby obu Paniom nic się nie stało. Nie dopuszczam do siebie myśli, że będzie inaczej dlatego wolę być przygotowany i omówić z wami kilka kwestii. - dodał wojownik z prawdziwą troską.

- No to ruszamy companeros! - powiedziała wesoło Maria, po wysłuchaniu wywodów kowboja. Jak widać, wolał dmuchać na zimne i wielce martwił się o obie… Czyżby monterka powinna być zazdrosna? Po usadowieniu się za kierownicą wozu, odpaliła pickupa… Chodził jak chodził.


Ruszyli spokojnie. Wyjeżdżali tą samą drogą, którą przyjechali do Rosewell, ale praktycznie od razu skręcili w boczne uliczki. Trasa kilku kilometrów powinna minąć im dość szybko jednakże... boczne drogi i ziejące z nich kratery skutecznie uniemożliwiały szybką, brawurową jazdę. Maria jednak dobrze radziła sobie za kółkiem. Po drodze Bonnie zagaiła do kierowcy:

- Jak zajedziemy ja od razu wezmę się za oględziny starego Wellington’a. Jak zastosował się do moich zaleceń i odpoczywał to szwy nie powinny puścić, a rana nie powinna się otworzyć… Jestem jednak pewna, że ten stary głupiec tyrał od rana do wieczora. Szczególnie teraz kiedy agregat padł i trzeba wszystko robić fizycznie... Ciężkie jest życie farmera w dzisiejszych czasach…

- A co on miał jakiś wypadek? - odpowiedziała Maria uważając gdzie jadą. Byle dziura mogła im sprawić problemy, a z widmem zwykłych gangerów czy “Aniołków” na karku, lepiej uważać na byle drobnostkę, która mogła pociągnąć za sobą lawinę wydarzeń, pakując ich na końcu w najprawdziwsze cago.

- Wysadziło mu agregat przed nosem… I tak cudem niewiele mu się stało. Raptem kilkanaście szwów i jedna szyna…

Roger słuchał kątem ucha, ale cały czas pozostawał skupiony. Jako jedyny ochroniarz tego wyjazdu nie mógł tracić czujności. Na miejscu będzie pewnie czas aby sobie pogadać i pomóc przy naprawie agregatu czy ciężkiej, fizycznej pracy. Jego skupiony wyraz twarzy świadczył o tym, że traktował swoją robotę bardzo poważnie.

- Aha… Wysadziło… - powiedziała sama do siebie Maria. Ta fuszka powoli nie wyglądała zbyt kolorowo... - A kto tam mieszka dokładniej na tej farmie? - spytała szybko monterka. - Ten “stary” Wellington to abuelo? Znaczy się… dziadek? Ma tam może syna, a ten rodzinę? A może mają do pomocy kilku przystojnych kowbojów? - parsknęła, na sekundkę zerkając na Rogera.

- Albo córkę, którą można wyręczyć w ciężkiej, gospodarczej robocie? - zapytał rewolwerowiec z delikatnym uśmiechem chociaż wcześniej wydawało się, że ledwo słuchał.

Bonnie roześmiała się jakby właśnie zrozumiała o co chodzi.

- Nie… Na co dzień jest sam. Papa podsyła mu podczas żniw i trudniejszych prac kilku pracowników do pomocy… A wy tak razem?

Roderick uśmiechnął się na pytanie Bonnie. Było ono dość dwuznaczne zatem kowboj nie wiedział czy pytała o przekomarzanie się z Marią czy też o ich relacje, której sam - od zeszłej nocy - nie był w stu procentach pewien. Coś musiało być na rzeczy, bo zwykle skupiony na akcji teraz urządzał sobie pogaduchy. Musiał się ogarnąć zanim coś się stanie, a on nie będzie o tym wiedział na tyle szybko na ile było to możliwe. Jego twarz znowu stężała, a on wrócił do rozglądania się. Jako doświadczony podróżnik wiedział jakim elementom trasy należy poświęcić więcej uwagi, a jakim mniej. Nienawidził zasadzek… szczególnie kiedy on i jego podopieczni mieliby być celami.

- Znaczy się, co my razem? - niby zdziwiła się Maria, uśmiechając minimalnie pod noskiem. - Razem podróżujemy, do jednej paczki należymy, a czemu pytasz? - zerknęła tym razem na Bonnie.

- Nieważne… Jesteśmy już blisko. - wskazała na wyłaniającą się przed nimi farmę.

 
Lechu jest offline  
Stary 22-07-2015, 10:41   #25
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
James mimo wyczerpującej nocy, zwlekł się z łóżka przed Sophią. Starał się to czynić cicho, żeby jej nie obudzić. Położyła się spać później niż on. Chciał przed wyprawą dowiedzieć się co nieco o szczegółąch trasy, liczebności ewentualnych adwersarzy i obejrzeć sprzęt jakim pójdzie im jechać.

Krzątał się chwilę po pokoju, a potem zszedł na dół. Ruszył główną ulicą Roswell w kierunku biura szeryfa. Nie zastał funkcjonariusza, ale jego podwładny skierował go w stronę placu, gdzie odbywał się załadunek sporej ciężarówki. Skinął rondem kapelusza na powitanie szeryfowi:

- Widzę, że już ładujecie. Chciałbym poznać więcej szczegółów jeśli chodzi o trasę. Jeździcie cięgle tą samą drogą? Jakie jest ukształtowanie terenu na trasie, szczególnie chodzi mi o miejsca gdzie łatwo byłoby zastawić pułapkę.

- Trasy obieraliśmy dotychczas różne. Zawsze w zależności od tego jak toczy się sytuacja. Dróg do Santa Rosa jest kilka. Nasi transportowcy nawet żartują sobie że wszystkie drogi prowadzą do Santa Rosa. - uśmiechnął się serdecznie - najprostsza droga to po wyjechaniu z Rosewell jechać… prosto. Nigdzie nie zbaczać. Ta trasa jednak niemal zawsze jest obsadzona przez bandytów. Ostatnio zrobili się odważniejsi, mają lepszy sprzęt i wsparcie całego czarteru aniołków patrolujących pobliskie tereny. Escuella woli okradać nas i zabijać podróżnych niż zacząć działać we własnym zakresie… - splunął pogardliwie.

Malcolm stojący obok skomentował słowa szeryfa:
- Może będzie lepiej pojechać drogami bocznymi wzbudzając mniej uwagi?

Szeryf na to:
- Na pewno będzie bezpieczniej ale też dłużej. Drogi boczne są praktycznie zawalone wrakami, a w niektórych miejscach ciężko przejechać normalnym autem co dopiero tirem. Chociaż bataliony aniołków są na tyle częste i gęste że jak tylko coś opuszcza Rosewell to o tym wiedzą… - krzyknął do swojego pomocnika - Dale! Przynieś jeszcze po opakowaniu piątek i dziewiątek.

Malcolm kiwnął głową w zamyśleniu i zwrócił się do James’a:
- Co ty o tym sądzisz? Siłę ognia mamy sporą… a i ciężarówka jest odpowiednio zbrojona…
MacArthur przez chwilę myślał nad czymś:
- Ja by się trzymał głównej trasy. Jeśli gdzieś na bezdrożu czy wąskiej drodze nas zablokują, to nici z naszej siły ognia i pancerza. Ruch jest wszystkim - powtórzył jak mantrę, słowa wbijane mu do głowy przez różnych wybitnych dowódców - wybrałbym główną trasę. W kabinie dwie osoby ze śrutówkami dla osłony kierowcy, jeden strzelec na wieżyczce i reszta na platformie. Jeśli będą chcieli zatrzymać tego potwora muszą uderzyć w kierowcę. Chyba, że mają cięższy sprzęt. Czy zdarzało się w przeszłości, że używali granatników bądź ładunków wybuchowych?

Johnny spokojnie podszedł jak gdyby nigdy nic, jakby widział się z szeryfem i chłopakami przez cały dzień. Nie zaczął mówić o tym co robił wcześniej ani dlaczego wygląda na zmęczonego i niewyspanego, choć pora dość wczesna.
- Żeby od razu wywalać w kogoś granatem? Nie miałem zbyt dużo kontaktów z gangerką, ale przeważnie poprzestawali na normalnej broni. - Johnny skinął w stronę przechodzącego obok chłopaka ze strzelbą przewieszoną przez ramię - Choć z Aniołami nie miałem do czynienia, może nie narzekają na brak granatników.
Przekrzywił głowę kolejno na lewy i na prawy bok, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk łamanych kości.
- Wybaczcie że tak wszedłem w zdanie. Pojawiły się już jakieś konkrety, czy to wciąż przygotowania?

Szeryf skinął głową w geście powitania John’a i kontynuował rozmowę z Mal’em i James’em:
- Nie… nigdy nie było aż tak źle. Chociaż z całą pewnością nie mogę nic stwierdzić. Sahsa donosi że w forcie Escuell’i panuje ostatnio dość duży ruch. I do tego te natężenie motocyklistów w ostatnim czasie. Zawsze napadali na transporty banditos… motocykliści to całkiem nowa sprawa, zaczęli się tak intensywnie kręcić tutaj dopiero niedawno. Też wybrałbym główną drogę na waszym miejscu...
Szeryf spojrzał na ciężarówkę. Była już zapakowana i gotowa do odlotu. Eli podszedł do swojego szefa i zakomunikował:
- Wszystko gotowe, możemy ruszać - później do was - wszyscy już są? Czy czekamy jeszcze na kogoś? Roger i wasza Pani Mechanik ruszyli z panną Bonnie.

- Poczekajmy za June i możemy jechać - wtrącił James - myślę, że ona zaraz się zjawi. Poranna toaleta zajmuje jej więcej czasu niż mnie. Johnny i June może niech zapakują się do ciężarówki? Johnny będziesz z pompką osłaniał kierowcę w razie czego? Gdyby jakieś łachy chciały dobrać się do kabiny z boku? Reszta na pakę do stanowisk ogniowych - powiedział to oznajmiającym tonem, odbierając od pomocnika szeryfa paczkę naboi 5,56 mm. Kierowca niech stara się utrzymywać równe tempo i taranować wszystko na drodze, June, gdybyśmy mieli lornetkę, mogłaby wypatrywać podejrzanych obiektów na drodze i przy poboczu.

Malcolm kiwnął głową i odpowiedział James’owi:
- Ja wezmę snajperkę i obstawię wieżyczkę. - chwycił karabin snajperski, przeładował i sprawdził czy wszystko jest w porządku.

Black tylko popatrzył sceptycznie. Zastanawiał się nad czymś w sposób tak widoczny, że aż kojarzący się z dzieckiem, które uczy się dopasowywania kształtów.
- Bo ja wiem Mal. Nie będę kłamał, nigdy nie strzelałem z żadnych karabinów czy pompek - spojrzał na Jamesa - poprzestałem na pistoletach i kuszy. Jednak bardzo często strzelałem z niej na duże dystanse, bo w końcu nie podszedłbym ot do zmutowanego wilczura większego ode mnie. Bezpieczniej zabijać z takiej odległości, z której nawet Cię on nie dostrzeże. Bądź co bądź, kusza czy broń, zasady snajperskie są raczej podobne. Może lepiej żebym to ja ją wziął?
Malcolm spojrzał pytająco na James’a i rzekł:
- Co ty na to James?
Black szybko wtrącił jeszcze jedno, jakby już sam sobie odpowiedział na zadane wcześniej pytanie.
- Z drugiej strony to jednak nie ma co się teraz porywać na eksperymenty. Także tak jakby to było według pierwotnych założeń, biorę miejsce obok kierowcy.

- Zasady zasadami, ale pamięć mięśniowa i wyuczone nawyki - wskazał na Remingtona - zwłaszcza przy karabinie z zamkiem ryglowym, robią wielką różnicę. Niech snajperkę weźmie Mal, z pompki, nawet przy małym doświadczeniu możesz zrobić sporą krzywdę na bliski dystans - podsumował rozmowę James.

Szeryf skinął głową w geście potwierdzenia słów James’a i rzekł:
- Skoro wszystko ustalone to ruszajcie. Do zobaczenia wieczorem.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 23-07-2015, 13:24   #26
 
AdiVeB's Avatar
 
Reputacja: 1 AdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumny
James, June, John, Malcolm – ochrona konwoju do Santa Rosa

Wszystko było gotowe do wyjazdu. Role przydzielone, broń załadowana, amunicja uzupełniona. Eli siedział już za kółkiem potęznego opancerzonego tira. Kiedy odpalił silnik wiedzieliście że to znak że czas zwijać manatki i robotę czas zacząć. Każdy z was pewnie nie raz uczestniczył jako ochroniarz karawany lub inny konwojent i każdy z was zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństw z tego płynących. Taka ciężarówka wypełniona po brzegi jedzeniem i paliwem jest dla każdej bandy szumowin bardzo łakomym kąskiem. Domyślaliście sie że i w tym wypadku nie będzie inaczej. Z zasłyszanych historii o aniołkach, którzy bardzo niedawno ale też bardzo intensywnie zaczęły patrolować okoliczne szosy, zbrojeniach Banditos niedaleko w El Paso, mogliście stwierdzić że miasteczko Rosewell może w każdej chwili bardzo mocno zawrzeć. Sam fakt mocnego uzbrojenia maszyny którą macie ochraniać oraz kolejny fakt budowania umocnień i wież strażniczych po teksańskiej stronie Rosewell zdradzały fakt że kowboje szykują się na oblężenie ze strony mesków. Dziwnym był fakt że spokój panujący ostatnie dni w Rosewell wcale tego nie wskazywał. Także albo coś więszkego się kroiło i to tylko cisza przed burzą albo... no cóż... coś większego i cisza przed burzą. Kowboje twierdzili że innej opcji raczej nie ma.

Kiedy „firma ochroniarska” się zbierała dołączyła do nich June. Szybkie wyjaśnienie jej sytuacji nie zajęło więcej niż kilka minut na które mogli sobie jeszcze pozwolić. Piękna bolndynka dostała miejsce środkowe w kabinie, lornetkę i mapę do dłoni. Wraz z John’em mieli być fizycznym i mentalnym wsparciem dla zastępcy szeryfa (Eli), który miał poprowadzić ciężarówkę. Ochroniarze mieli przypisane role i pozycje. Każdy zajął więc swoje miejsce. John zasiadł z pompką w kabinie na miejscu pasażera najbliżej drzwi, obok niego w środku między dwoma jegomościami siedziała June. Malcolm wdrapał się na wieżyczkę strażniczą z karabinem wyborowym. Miał stamtąd bardzo dobry widok dookoła ciężarówki i chyba najlepszy z wszystkich przegląd pola. James wszedł wraz z drugim pomocnikiem szeryfa (Dale) na tył cysterny. Była tam prowizoryczna platforma z blachy i poręcze aby móc się złapać w razie gwałtowniejszych ruchów. Do barierek były przyczepione solidne liny z karabińczykami aby ubezpieczyć obrońców podczas gwałtownej jazdy. Dale wszedł i objał lewą stronę cysterny. Przyczepił karabińczyk do uprzęży, którą miał już na sobie i polecił James’owi aby ten zrobił to samo wskazując na linę i uprząż leżącą na platformie. James miał obstawiać prawą stronę cysterny (czyli od strony pasażerki).



Ciężarówka ruszyła bardzo spokojnie w trasę. Póki nie było widoczne żadne niebezpieczeństwo lepiej było jechać spokojnie i wolniej. Droga i sam asfalt nie był w opłakanym stanie ale trzeba było uważać na niektóre wyboje i dziury. Droga mijała wam spokojnie. Pierwsze 30 km zrobiliście w jakąś godzinę. Na horyzoncie nie widać było żadnej żywej duszy. Jechaliście więc dalej powolnym tempem.

Roger, Maria – Farma Wellingtona



Zajechaliście na farmę. Była ogromna. Nie było tu wielu zwierząt oprócz kilkunastu krów na prywatny użytek właściciela. Resztę hektarów porastało zboże – najrózniejsze należące do miasta Rosewell a nie do Wellingtona – on się tylko tym zajmował w zamian za uczciwą zapłatę. Dziwiliście się że stary Wellington potrafił zabdać o tak ogromne ziemie sam. Później jednak Bonnie przypomniała wam że Jonah wysyła tutaj wielu ludzi do pomocy. Dopowiedziała też że jest to największa i najważniejsza farma w Rosewell.

Wjechaliście bramą na podwórko farmy pod sam dom. Ten też był niczego sobie. Konstrukcja opierała sie na drewnie jak większośc budynków w tym mieście ale widać że stary Wellington znał się na budownictwie a po wyglądzie można było tez stwierdzić że pamieta czasy sprzed wojny. Przy domu stała wielka stodoła dla krów. Obok w małej dobudówce znajdował się składzik na narzędzia i bardzo płytkie podpiwniczenie proawdzące do agregatu. Stary Wellington siedział na werandzie popalając papierosa. Przed nim roztaczał się widok na pola uprawne na którym dostrzegliście wielu pracowników. Kiedy wyszliście z samochodu, dziadek wstał i rzekł sepleniąco:
- Witam, Bonnie!
- Witam Paul, jak się dziś czujesz?
- Chyba nieco poszarpałem szwy pani Doktor – rzekł chwytając się za nogę – To obiecani mechanicy? Tam stoi agregat, rozliczymy się po robocie – wskazał na małą dobudówkę. Machnął ręką żeby Bonnie przyszła do środka i ruszył przodem.
Bonnie zebrała swoje narzędzia i torbę lekarską i rzekła do was:
- Możecie być spokojni. Wellington jest człowiekiem swego słowa. Idźcie zając się agregatem, a ja podczas opatrywania powiem mu żeby wam nie poskąpił – uśmiechnęła się i poszła do środka.
 

Ostatnio edytowane przez AdiVeB : 23-07-2015 o 13:28.
AdiVeB jest offline  
Stary 01-08-2015, 14:39   #27
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję MG oraz Buce za dialogi... Walka wre!

Olbrzymia farma staruszka Wellingtona nie należała wcale do tak spokojnych, bezpiecznych miejsc jak mogło się wydawać. Wielkie połacie pól, ponad tuzin krów, drogie i rzadko spotykane maszyny nie chronione w zasadzie przez nikogo powinny przyciągnąć niedługo gangerów jak magnes. W okolicy krążyli nie tylko banditos, ale i Hell Angels, którzy - mimo pociągu do narkotyków, amunicji i broni - musieli jeść, a jedzenia na gospodarstwie Paula było w dostatek. Rogera zastanawiało kiedy bandyci wyciągną łapska po to co im się prawnie należało, bo - przynajmniej w Zasranych Stanach - każda rzecz, której nie potrafiłeś upilnować czy obronić nie należała do Ciebie.

Dom, pod który podjechało auto wyglądał na solidny. Był wsparty na solidnych, dębowych palach. Staruszek - niczym na starych, dobrych westernach - siedział na werandzie popalając tytoń. Obserwował nie tylko podjeżdżających właśnie gości, ale i licznych pracowników uczciwie pracujących w polu. Na terenie posesji poza domem znajdowała się duża stodoła oraz przybudówka z małym warsztatem i agregatem. Roderick nie znał się na mechanice, ale bez problemu poznał cel ich podróży.

Przywitanie ze staruszkiem nie było zbyt wylewne. Paul ich nie znał, a po tym jak ich przywitał nie zamierzał się również przesadnie bratać. Można powiedzieć, że pozdrowił jedynie lekarkę ich olewając i od razu odsyłając do agregatu. Roger powinien zareagować, bo był osobistym ochroniarzem Bonnie, a co za tym stoi powinien być przy niej zawsze - nie ważne czy zamierzała siedzieć w stajni, w bunkrze czy też w domu Paula. To był pierwszy i nie ostatni błąd młodego Rogera. Może zwyczajnie uraziło go - czego nie dał po sobie poznać - traktowanie starca? Zwykle ludzie z okolic Rosewell byli bardziej mili i gościnni. Szkoda, że Bonnie nie nalegała aby jej ochroniarz nie odstępował jej na krok. Roderick chciał pilnować jej niemal tak bardzo jak hiszpanki, z którą chyba zaczynała go łączyć jakaś ciaśniejsza więź. Oby tylko przez tę "więź" nie zachował się jak żółtodziób i nie dał ciała...


- Dziękuję Ci dobra kobieto. - podziękował z ukłonem ubrany w mundur rewolwerowiec patrząc jak Bonnie odchodzi wraz z Wellingtonem.

- To jak piękna? Chodź zerkniemy na ten agregat. Znaczy ty zerkniesz, a ja będę pilnował Ciebie i sprzętu. - powiedział z uśmiechem Roger. - Oczywiście za tępego pomocnika również mogę robić. - puścił do Marii oko kowboj.

- Hmm… - Mruknęła Maria na całą sytuację, jakiej była przed chwilą świadkiem. - Ani “witajcie” ani “pocałujcie mnie w dupę”, ot mechanicy przyjechali, tam jest agregat… Wal się dziadu, Verga! - rzuciła do zamkniętych drzwi domu, po czym spojrzała na Rogera. - Mogę zerknąć. - wzruszyła ramionami, najwyraźniej nie w humorze.

- Ważne aby dobrze zapłacił za robotę Francesca. - powiedział z uśmiechem Roderick zaznaczając, że użył jednego z imion hiszpanki. - To egzotyczne imię jest po kimś z twojej rodziny? - zagadnął zdawałoby się już rozluźniony wojownik.

- Tak, to po prababci. - odparła już spokojniej monterka, rozglądając się po okolicy. - Wieśniacko, że aż hej, co? - jakby minimalnie się uśmiechnęła.

- Ja tam lubię wieś. Kojarzy mi się ze spokojem. - powiedział Roger. - Świeże powietrze, swojskie żarcie, prawdziwe mleko i ciężka, całodobowa praca. - Roderick odetchnął. - Chociaż na prawdziwej wsi bywam niezbyt często, a ty?

- Tak, tak, świeże powietrze… - pomachała sobie dłonią przed nosem, bo akurat zajechało krowim kupskiem. - Wdychaj mocno Roger, inhaluj! - wyszczerzyła do niego ząbki.

- To sama natura! - powiedział po czym wybuchł śmiechem kowboj. - To co, zabieramy się za agregat?

- Mnie się tam nie spieszy… - zapaliła kolejnego papierosa. Po tym, jak dostała całą paczkę za friko, zdecydowanie zaczęła kopcić więcej… - Weźmiemy chociaż moje podstawowe klamory z wozu? - wskazała na pickupa. - Ciekawe też, co u pozostałych. Mają tak spokojną wycieczkę jak my? Oby, co?

- Wątpię. - powiedział szczerze wojownik ruszając w kierunku wozu. - Miła perspektywa to walka z tuzinem motocyklistów, a mniej przyjemna… Będzie z kogo wyciągać kule. - dodał Roger bez uśmiechu co dla niego było dość niecodziennym zachowaniem.

Rewolwerowiec bez problemu zaniósł sprzęt Marii na miejsce. Było widać, że aby go zmęczyć potrzebna byłaby całodobowa harówa, w trakcie której większość wieśniaków padłaby na pysk. Dla niego liczyły się nie tylko diabelsko ciężkie treningi, ale i przeprawy przez ruiny, w których hartuje się ciało i umysł. Pomieszczenie, w którym mieścił się agregat to mała, bardzo płytka dobudówka. Można je porównać do zadaszonej wiaty z dwoma ścianami. Agregat był bardzo duży. Zajmował powierzchnię niemal całej wiaty. Był bardzo dobrze wykonany, ale widać, że nie było żadnego speca w pobliżu, który mógłby się tym lepiej zająć. Ślad po wybuchu był z lewej strony - i całe szczęście, bo wlew paliwa był z prawej. Eksplozja niezbyt uszkodziła solidną konstrukcję. Dziadek miał jednak szczęście, bo to się mogło bardzo źle skończyć.


Roger widząc, że zabiegi wykonywane na agregacie wymagają raczej fachowej wiedzy niż siły skupił się na osłonie Marii. Roderick stanął obok małej dobudówki zostawiając drzwi otwarte aby słyszeć wszystko co mówiła hiszpanka. Kowboj rozglądał się czujnie, bo mimo iż wieś była piękna to nadal leżała w dość niebezpiecznej okolicy. Operacja na maszynie przedłużała się i po niecałych dwóch godzinach rewolwerowiec zaproponował kobiecie postój aby napili się, zjedli i chwilę pogadali.

- Sporo tego co nie? - zapytał mężczyzna. - Paul miał szczęście, że przeżył. Taki kawał blachy wypełniony paliwem mógłby zdrowo go rozczłonkować. - dodał żując suszoną dziczyznę.

- Sporo, sporo… - Maria przetarła buzię, a potem rączki szmatką. - Masz wodę? Ja już swoją wychlałam. - Uśmiechnęła się. Nieco umorusana, spocona, ale wyraźnie w lepszym humorze niż wcześniej. Najwyraźniej tak na nią działało dłubanie w różnych ustrojstwach…

- A mógłbym Tobie odmówić? - zapytał kowboj po czym sięgnął do swojego plecaka po manierkę, którą podał kobiecie. - Dużo jeszcze roboty zostało? Musimy się wyrobić do miasteczka do rusznikarza po części i na jakieś piwko.

- A do tego koniecznie kąpiel? - mrugnęła do niego, trącając go łokciem. Rozglądnęła się po okolicy, po czym głośno odetchnęła. - Oby zapłata była odpowiednia, tyram tu jak buey… znaczy się, wół. - poprawiła się.

- Nie ma co się za często kąpać, bo jeszcze mnie z drużynowym Federatą pomylą. - uśmiechnął się kowboj gryząc suszone warzywa. - Musi zapłacić ładnie, bo raczej byle wół by mu takiego skomplikowanego sprzętu nie naprawił. Ja póki co nie miałem okazji się popisać, ale to może nawet lepiej. Więcej nam pestek na opłacenie piwa zostanie. Chcesz? - zapytał Roger pokazując na menażkę z suszonymi warzywami.

- Kąpiel się nie podobała?? - naburmuszyła się w mgnieniu oka… po tym jednak szybko roześmiała. - Si, przekąszę co… a Ty nie marudź. Do popisywania pewnie będzie jeszcze okazja nie raz. Tak Ci brakuje latających kul wokół głowy?

- Podobała i to bardzo. - rzucił z szerokim uśmiechem kowboj. - Prawdę mówiąc mógłbym żyć bez tego wszystkiego. Bez krojenia mieczem, bez obijania pysków i strzelanin. Tak jak Wellington na spokojnej farmie, z kobietą znającą się na naprawie kombajnów i podobnego sprzętu. Z tym, że ja jestem młodszy i przystojniejszy. - puścił do Marii oko wojownik.

- Heh… no może… kiedyś… - zamrugała teatralnie ślipkami. - Ale teraz senor Roger, to rozwalamy gangerów i naprawiamy co popadnie! Ale… dziadek sam, na starość go już żadna nie chciała. Co jak Ty będziesz taki pomarszczony i upierdliwy?

- Poważnie uważasz, że ja dożyję takiego wieku jak Paul? To naprawdę słodkie. - powiedział kowboj rozbawiony. - Ja uważam, że z moim fachem prędzej czy później dostanę kulkę nie w te dziurkę. - wybuchł śmiechem rewolwerowiec. - Miejmy nadzieję, że los oszczędzi mi zmarszczek. Gorzej z siłami na starość. Ty pewnie zawsze będziesz piękna.

- Och… słodzisz niesamowicie. - wydęła usteczka. - A co do… hmm… to może muszę się podszkolić i w grzebaniu w ludziach? Ech, zmieńmy temat. Myślę, że tak jeszcze ze 2 godziny mi zajmie ta naprawa. Wytrzymasz tyle, czy będzie ciężko? - poprawiła włosy obiema dłońmi, przy okazji wypinając się niby to specjalnie w jego stronę biustem.

- Wytrzymam. - odparł jak zahipnotyzowany kowboj wpatrując się przez chwilę w biust hiszpanki. - Myślę, że taka utalentowana dziewczyna jak ty nie miałaby problemów z pojęciem składania ludzi i… i nie ludzi. - dodał pół-mutant.

- To może, żebyś się tak nie męczył i nudził, nieco pomożesz? - powiedziała monterka. - Podasz klucz, śrubokręt, zerkniesz mi przez ramię. Może i Ty się czego nowego nauczysz? W tej dziurze nam raczej nic nie grozi…


Maria wróciła więc po chwili przerwy do naprawy generatora, wspierana przez Rogera, który popełnił drugi błąd tego samego dnia. Nie mógł zwalać winy na swoje rozluźnienie, na chęć niesienia pomocy, na nic. Wiedział, że powinien pozostać czujnym od początku do końca. Pytanie brzmiało: Czy kiedy coś się posypie Roderick będzie gotów oddać życie za pozornie niewielką sprawę? Dla dobra Bonnie i Marii lepiej aby tak było.

- Mogę pomóc, ale musimy uważać, bo okolice Rosewell są bardzo niebezpieczne. - powiedział Roger kończąc jedzenie, pakując resztki do plecaka i zabierając się za robotę. - Razem pójdzie nam jak bułka z masłem. - dodał powiedzonko zasłyszane w przedwojennych filmach.
 
Lechu jest offline  
Stary 04-08-2015, 09:03   #28
 
AdiVeB's Avatar
 
Reputacja: 1 AdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumny
James, June, Johny, Malcolm

Droga mijała konwojentom bardzo spokojnie. Choć upał i utrzymanie czujności niezbyt dobrze się łączyło. Byliście zmęczeni i chyba też nieco odwodnieni. Pustynne słońce na tych terenach potrafiło naprawdę mocno przyskwierczyć.

James stał na platformie i lustrował otoczenie. Był przypięty do barierki dla bezpieczeństwa. Po chwili zauważył kilkanaście motocykli będącymi jeszcze bardzo daleko. Wyglądało na to że nie chcą dogonić tira tylko jakby "odprowadzali" go pilnując. Trzy motocykle zjechały w prawo, cztery zjechały w lewo. Za wami podążało już tylko cztery maszyny. James zauważył że przyspieszyły i dość szybko zmierzają w waszym kierunku. Kiedy się zbliżyli Malcolm przyglądając się wszystkiem przez lunetę krzyknął:
- Jadą! Uważajcie! Cztery maszyny, po dwóch na motorze!

Zaczęły padać pierwsze strzały, obijające platformę i barierkę na której znajdował się James.
 

Ostatnio edytowane przez AdiVeB : 04-08-2015 o 09:12.
AdiVeB jest offline  
Stary 14-08-2015, 21:28   #29
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję MG oraz Buce za scenki... Fajnie wyszło.

Praca przy agregacie była dość wyczerpująca. Maria zdążyła ogarnąć resztę przewodów. Roger dzielnie pomagał, tyle że jego pomoc sprowadzała się do “potrzymaj” czy “podaj”. Niestety kowboj zaabsorbował się na tyle mocno, że nie był w stanie czujnie przyglądać się okolicy ani przysłuchiwać się temu co się wokoło działo. Po jakichś 40 minutach pracy i rozmowy najemnicy usłyszeli krzyki dochodzące z domu starego Wellingtona. Kiedy się ogarnęli zobaczyli jak 3 auta zajeżdżają na podwórko i sprawnie blokują ich pickupa. Roger rozejrzał się. W domu Wellingtona już ktoś był.

Z aut wyszło łącznie ośmiu gości. Na pierwszy rzut oka typowi bandyci. Jeden z gości trzymał w łapach wyrzutnię rakiet, a reszta karabinki automatyczne. Roger od razu dostrzegł, że to M16-tki. Nie widzieli jeszcze nigdy żeby gangerzy byli uzbrojeni w tak ciężką artylerię.

Bonnie została związana i wytargana z domu. Jeden z gangerów wynosił ją przerzuconą przez ramię na werandę. Dwóch pozostałych niosło szarpiącego się Wellingtona, który miał na szyi obwiązany solidny łańcuch. Kolejny z aniołków - których dwójka najemników rozpoznała po charakterystycznych, jednakowych strojach - był w trakcie zarzucania łańcucha na stary słup wysokiego napięcia by już za chwilę chłopaki mogli naciągnąć starego farmera na stryczek. Czterech od razu po wysiadce z auta zaczęło zmierzać w kierunku stodoły z uniesionymi lufami.

Na widok zbliżających się gangerów Roger zaciągnął Marię i oboje przemknęli się szybko do stodoły. Nie dali jednak rady jednoznacznie stwierdzić czy gangerzy widzieli ich “przegrupowanie się”, ponieważ nadal nie wiedzieli dokładnie czy gangerzy idą tylko sprawdzić stodołę i agregat czy wiedzą, że tam są. W obecnej sytuacji było w tej walce zbyt wiele niewiadomych. Nie wiedzieli czy zaplanowano wziąć ich w niewolę czy przeznaczone im było kilka dziur naprawdę solidnego kalibru. Wszystko miało się okazać bardzo szybko. Roger i Maria przemknęli szybko przez stodołę. Czujny rewolwerowiec oczywiście od razu rozejrzał się po pomieszczeniu szukając jakiegokolwiek zaczepienia czy zalążka planu. Oprócz dużej ilości narzędzi i kilkunastu bliżej nieoznaczonych beczek nie było widać nic. Po śladach ogromnych opon można było się domyśleć, że stodoła mogła być garażem dla ciągnika. Szkoda tylko, że ciągnik nadal stał na polu. Mógłby się przydać. Na pewno zapewniłby całkiem niezłą ochronę przed nabojami. To nie było jednak w obecnej chwili ważne. Roderick i hiszpanka wyszli szybko tylnym wyjściem.

Roger momentalnie dopadł do rogu stodoły i wychylił się nieco zza niego by sprawdzić jak wygląda sytuacja. Gangerzy w tym samym czasie byli już bardzo blisko agregatu. Roger dał radę zauważyć tylko dwóch z nich. Dwóch pozostałych musiało kręcić się już przy agregacie lub przy drzwiach od stodoły. Sytuacja była jednak niezbyt przychylna rewolwerowcowi i mechanikowi Black Sands. Chłopaki czujnie szli przed siebie sprawdzając każdą możliwą kryjówkę, która mogła posłużyć Rogerowi i Marii. Broń mieli cały czas uniesioną, lufy wędrowały wraz z ich wzrokiem lustrując okolicę.

Roger stwierdził, że lepszej okazji może nie być i lekko wychylając się zza rogu posłał - wraz z pozdrowieniami - strzał ze swojego pistoletu. Ganger, który dostał tę kulkę byłby pewnie zdziwiony gdyby nie to, że został trafiony wprost w łeb. Kula trafiła w oko rozchlapując je, przeszywając miękki mózg i rozrywając na kawałki tył czaszki.

Maria wystrzeliła również. Ganger, w którego wycelowała monterka dostał w łapsko, które od razu zaczęło obficie krwawić. Bandyta nie był jednak w ciemię bity. Ogarnął się szybko i zwiał za róg.

Ganger, do którego strzelił Roger padł martwy. Gangerzy byli zdezorientowani. Nie spodziewali sie zajścia od tyłu. Kolejny bandzior, którego widział Roger schował się za róg idąc w ślady rewolwerowca. Pozostałej dwójki Roger z Marią nie widzieli. Słyszeli jednak krzyki.

- Szef chce ich żywych!

- Zajdźcie ich od drugiej strony!

Roger zauważył jak dwóch kolejnych gangerów zaczyna wybiegać z okolic miejsca gdzie stały ich maszyny. Byli jeszcze daleko, ale zbliżali się szybko. Nie wiedział czy dwójka biegła w kierunku rannych towarzyszy czy też dlatego, że zostali wykryci. Jeden z napastników, którzy skupili się na chacie Wellingtona zawołał:

- Dorwać ich! Chcę ich żywych!

Roger i Maria wśliznęli się do stodoły. Od razu na wejściu Roger zmuszony był oddać 2 strzały gdyż niemalże bezpośrednio po wejściu napotkali opór. Pechowy ganger z dwoma kulami kalibru 9mm padł na ziemię wrzeszcząc i wijąc się z bólu. Nikogo więcej w stodole nie było. Maria zaszyła się za jednym z regałów. Roger stał nieopodal rannego przeciwnika, który w tej chwili dostał kulkę kończącą jego żywot od Marii. Rewolwerowiec pomyślał sobie: dwóch padło, dwóch do odstrzału.

Wyglądało na to, że szło im całkiem nieźle. Jak tylko myśl samozadowolenia przeszła przez ich chłodne głowy drzwi którymi weszli zostały zatrzaśnięte. Słychać było jak dość solidny rygiel opada blokując tylne wyjście. Sądząc po dźwiękach również wschodnie drzwi zostały przed nimi bezczelnie zamknięte. Z tymi było łatwiej gdyż były one już zamknięte. Przeciwnicy musieli tylko zrzucić rygiel. Zostało im tylko jedno przejście, z którego wychyliła się lufa broni jednego z gangerów i posłała serię szatkując powietrze. Kule z M16 były potężne. Roger został draśnięty przez jedną kulę, kilka innych drasnęło beczki, które stały wewnątrz stodoły. Jedna z nich została przebita co skutkowało lejącym się strumykiem czegoś co do złudzenia przypominało paliwo… Trzeba było działać. Sytuacja, która jeszcze przed chwilą wyglądała nieźle teraz była nieciekawa. Roger i Maria byli odcięci od dwóch wejść. Trzecie było obstawione przez przeciwnika, który nie wahał się użyć cięższego kalibru. Mimo mizernej celności w żywego przeciwnika, ganger mógł łatwo przestrzelić kilka beczek, które przy odpowiednim pechu ze strony najemników mogłyby całkiem solidnie buchnąć ogniem tym bardziej, że było ich około dwudziestu sztuk…

Maria zaczęła pośpiesznie się rozglądać starając dostrzec jakichś przeciwników czających się za ścianami stodoły. Droga dedukcji podpowiadała jej, że przeciwnik musiałby znajdować się tuż obok drzwi, od strony klamki. Wychyliła się więc zza regału, za którym się chowała, strzeliła trzy razy tam gdzie chciała i schowała się z powrotem wrzeszcząc:

- Kolejny do piachu!

Brak krzyku i innych dźwięków zwiastowało jednak porażkę w jej toku myślenia. W tym samym czasie kiedy Maria rozglądała się po stodole Roger wiedział już co musi zrobić. Cicho i z pełnym profesjonalizmem starał się przekraść między wszystkim co mogło dać mu choć odrobinę osłony i tym samym podkraść się do przeciwnika, który niedawno dał radę go drasnąć. Będąc w połowie drogi zauważył jakiś ruch w miejscu, które obserwował. Ganger wychylił się całkowicie niczym gangster z dawnych lat trzymając nisko broń i od razu chcąc wygarnąć serię w stronę Rogera. Rewolwerowiec jednak nie próżnował i od razu kiedy zobaczył przeciwnika posłał mu trzy celne kule w klatkę piersiową. Zdziwiony bandyta padł na ziemię, a skurcz palca spowodował wystrzelenie niekontrolowanej serii w powietrze. Serii, która szczęśliwie nikogo nie sięgnęła.

Roger zaczął się skradać i oddalił się od Marii. Jego czujność spoczywała na przejściu, z którego wyskoczył mu ganger. I słusznie, bo inicjatywę przejął z łatwością. Po trzech strzałach Roderick usłyszał krzyk nadchodzący ze strony agregatu:

- Rzuć broń skurwielu, a nic Ci się nie stanie! Ale już! Mamy Cię na muszce!

Od razu po tych słowach padł strzał ostrzegawczy uderzając w regał obok Rogera i uświadamiając mu, że jest na muszce. Rewolwerowiec zauważył dwóch przeciwników celujących do niego z karabinów. Trzeci ganger wyłonił się zza regałów obok wschodniego wyjścia. Musiał się tam kryć odkąd weszli do stodoły. Ten ganger wycelował w Marię i krzyknął:

- Rzuć broń suko!

Nadeszła chwila prawdy. Roger i Maria mieli dwa wyjścia. Rzucić broń i poddać się albo rzucić zdrowaśkę i strzelać do patałachów, którzy już nota bene mają wycelowaną w nich broń. Roger nie zamierzał się poddawać. Gości było trzech z czego dwóch miało go na muszce, ale z gorszych opresji już wychodził. Szkoda mu było Marii. Jeżeli miałby się poddać to tylko z uwagi na nią. Z drugiej strony czy chciałby aby Aniołki zrobiły z nią to co zwykle robiły z pojmanymi kobietami? Bonnie też nie życzył takiego losu. Szeryf przeklinałby go do samej śmierci co byłoby dziwnym zwrotem akcji po tym jak układała się ich dotychczasowa współpraca.

Trasa, którą obrał była zapewne drogą do śmierci, ale kto miał ją wybrać jak nie on? Pół-mutant w Teksasie pełnym rasistów i banditos. Musiał spróbować przeżyć i zapewnić przeżycie Marii i Bonnie. Tylko dla nich. On - mimo młodego wieku - był bardzo świadomym swojego losu rewolwerowcem. Godził się na to. Nie mówił nic tylko rzucił się między regały. Albo zginie albo zabije tych skurwysynów.

- Spoko! - krzyknęła Maria do typka blisko niej, niemal robiąc w spodnie.

Skończyła się zabawa i przyszedł czas zapłacić - chyba najwyższą - cenę za zabijanie gangerów… Nie chciała jednak dostać się w ich ręce żywcem. Co to to nie. Być może jej siostrze się życie ułożyło, jej nadszedł zaś kres?

- Nie strzelaj. - odwróciła się w stronę gangera dosyć powoli, trzymają oburącz pistolet nieco pochylony ku ziemi… i uniosła go nagle, oddając do typa 2 strzały.

Na słowa Marii - jeszcze przed jej odwróceniem się - ganger zareagował słowami:

- Ale już! Ruszaj się dziwko!

Pani mechanik zaczęła się powoli odwracać jednak kątem oka zobaczyła jak Roger leci zwinnie za regały ciągnąc za sobą wzrok i lufy wszystkich gangerów. Każdy z trójki otworzył do niego ogień. Rewolwerowiec jednak był na tyle uparty, że kule niezbyt się go tego dnia imały. Na siedem wystrzelonych w jego stronę kul tylko jedna przeszyła mu lewy bark. Maria w tym czasie zwęszyła szanse na pozbycie się chociaż jednego gangera, który chwilowo stracił nią zainteresowanie i zaczął strzelać do gościa, który narobił znowu chaosu. Wykorzystała chwilę i błyskawicznie skończyła obrót i oddała 2 celne strzały. Przeciwnik wił się z bólu na ziemi, po czym legnął dysząc i zawodząc jak dobijany świniak.

Reszta gangerów kontynuowała ostrzał w stronę Rogera. Między regałami świszczały kule. Te na szczęście były na tyle wytrzymałe, że dawały choć minimalną ochronę przed pociskami. Roger czuł jak zaczyna buzować w nim adrenalina.

Kule świszczały, sytuacja jednak wyglądała nieco lepiej dla Rogera i Marii. Roger niewiele się zastanawiając nad swoimi obrażeniami przeczołgał się między regałami bliżej Marii. Ta schowała się w tym samym czasie za najbliższym regałem i oddała dwa strzały w stronę południowego wejścia. Żadna z kul nie trafiła przeciwnika, który dobrze ukrył się za framugą drzwi. Gangerzy zaczęli teraz strzelać do Marii jednak ona była całkiem dobrze osłonięta. Żadna kula jej nie sięgnęła. Następny w kolejce był Roger, który wychylił się, oddał jeden niezbyt mierzony strzał i z powrotem schował się za regał. Kula otarła ramię gangera, który strzelał do Marii.

W momencie kiedy walka toczyła się w najlepsze w stodole, na zewnątrz szef gangerów zaczynał się niecierpliwić i wkurwiony, że dwójka nic nie znaczących pionków pokrzyżowała mu plany i wyeliminowała już kilku jego ludzi chwycił związaną Bonnie za szyję i przeciągnął w stronę stodoły. Przy wejściu podniósł ją wysoko robiąc z niej "ludzką tarczę" i przyłożył lufę swojego pistoletu do jej skroni. Stanął tak na samym środku południowego przejścia i krzyknął:

- Dobra! Koniec zabawy! Rzucać kurwa broń na ziemię i stamtąd albo suka zginie! - krzyk był złowieszczy i przekonujący, a ostry rosyjski akcent tylko potęgował ciarki, które przeszły Rogerowi i Marii po plecach kiedy go usłyszeli. - Poproś grzecznie żeby rzucili broń i wyszli. - powiedział zbliżając swoje usta do twarzy Bonnie.


- Proszę. Niech to się już skończy… - wrzasnęła ze łzami w oczach młoda córka szeryfa.

- Jak nie posłuchają to twoja odcięta głowa zapakowana w papier zostanie wysłana do kochanego tatusia! - podniósł głos i zwrócił się do najemników. - Ale już!

- Pro…szę… - westchnęła mocno poturbowana i zmaltretowana Bonnie.

 
Lechu jest offline  
Stary 14-08-2015, 22:18   #30
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Dla monterki było tego w jednej chwili zdecydowanie za dużo. Rzuciła broń na ziemię.

- Tu madre es una puta... - Warknęła do szefa gangerów Maria. Gdyby nie te pieprzone zagranie, pewnie i tych dwóch tu by wykończyli, a potem można byłoby z agregatu ostrzelać resztę przy wozach z M16. No cóż, za chwilę pewnie zaboli…

Roger nie wychylał się ze swojego miejsca. Wyciągnął magazynek z klamki i schował go do ładownicy. Odciągnął zamek w Sigmie, która wyrzuciła kulę wprost do jego ręki. Kula trafiła do kieszeni, a klamka z powrotem do polimerowej kabury z cofniętym zamkiem. Roderick wstał powoli i wyszedł.

- Już idziemy. Tylko nie rób jej krzywdy. - powiedział kowboj ruszając przodem aby w razie czego zasłonić Marię własnym ciałem.

Szef zaśmiał się głośno i krzyknął:
- Bardzo ładnie! Rączki do góry. Moi ludzie was teraz skują i grzecznie was tu zostawimy. Nikomu nie stanie się krzywda. Tej suce - wskazał głową na Bonnie - też się nic nie stanie. - zwrócił sie do swoich towarzyszy - Nikolai, Vladimir, skujcie ich.

- To nie będzie konieczne.
- powiedział Roger spokojnie. - Jeżeli nie masz zamiaru robić krzywdy tej kobiecie to nic Ci z mojej strony nie grozi. - dodał Roderick. - Nie zrobię nic aby wam zaszkodzić. - dodał wojownik.

Rosjanin krzywo spojrzał na Roger’a i mocniej ściskając swój pistolet do skroni dziewczyny wycedził:
- Powiedziałem przecież że moi ludzie was teraz skują…- głos Rosjanina wnikał w wasze organizmy i aż przechodziły was ciarki - mi na suce nie zależy, Escuella chce ją, żywą albo martwą, wami się nikt tu nie zajmuje, jesteście dla mnie tylko dwoma przybłędami które mi trochę popsuły plany. Oczywiście wolałbym wziąć ją żywą i już nikogo nie zabijać, jeśli tatuś spełni wymagania Escuell’i to jutro lub pojutrze suka będzie w domu! Dlatego radzę naprawdę przestać już mnie wkurwiać - ostatnie zdanie zostało wypowiedziane głośno, stanowczo i przerażająco. Gość wyglądał jakby był mało zrównoważony psychicznie, ale bardzo wyrachowany. Jego twarz była cała pokryta tatuażem w jakiejś cyrylicy. Można było wyczytać że rusek już przestał się bawić w gierki - Was nie zabije bo was potrzebuje żebyście zanieśli żądania do szeryfa. Stąd możecie mieć pewność że wasze życie jeszcze coś znaczy. Jestem ściganym mężczyzna, nie postawię nogi w żadnym mieście… To jak, kujemy grzecznie w kajdanki?

- Jak nas skujesz obawiam się, że nie dotrzemy do miasta, bo zwyczajnie umrzemy. Jesteśmy po wielogodzinnej harówie. - powiedział Roger. - Poza tym swoim życiem gwarantowałem, że Bonnie nic się nie stanie. Jak mam wracać do szeryfa to z bronią i resztką sił. Inaczej zginę i nie przekażę żadnej wiadomości. - Roderick chciał cokolwiek ugrać. - Jej niemal nie znam, a to miała być spokojna wyprawa. Dlatego jestem sam z ochrony. To nie moja wojna i nie chce w niej ginąć. - kowboj był spokojny chociaż wiedział, że wiele nie ugra, o ile cokolwiek.

Rosjanin zaczynał się już gotować. Coraz mocniej ściskał w dłoni swojego Tokarieva:
- Jeśli za chwilę nie zamkniesz mordy i nie klękniesz to obiecuje ci że Nikolai cię bardzo niegrzecznie unieruchomi, pobije prawie na śmierć… wtedy rzucę te dwie pierdolone suki swoim ludziom na kilka godzin do zabawy, przy tym co z nimi zrobią, kurwy będą się modlić o śmierć… a ty będziesz zmuszony patrzeć… dopiero później powoli cię zabiję - po tych słowach zwrócił się do Bonnie - Dobry plan? Chcesz bliżej poznać chłopaków?

- Ech…
- Maria westchnęła na to wszystko, po czym wyciągnęła ręce do przodu w geście, że mogą ją skuć czy co tam chcieli…

- Skoro tak stawiasz sprawę to róbcie co musicie. - powiedział Roger. - Jak szeryf nie zareaguje pewnie umarliśmy i wiadomość do niego nie dotarła. - dodał wyciągając ręce.

- Mów o co chodzi - Powiedziała do szefa tych kutasów hiszpanka - Nim się nie przejmuj... - Wskazała ruchem głowy Rogera - ...oberwał i się wykrwawia, chyba nie przeżyje. Słucham więc?

Rosjanin kiwnął głową do swoich ludzi. Dwóch postawnych rusków o wdzięcznych imionach Vladimir i Nikoali podeszli i bez ogródek i delikatności skuli kajdankami. Zarówno Roger jak i Maria zostali po chwili zgarnięci z ziemi i zaczęto ich prowadzić pod lufami karabinów w stronę samochodów. Vladimir rzucił do swojego szefa bardzo łamanych angielskim:
- Jurij… co z tym? - wskazał na stodołę
- Spalić - odrzekł szef - nie ma co chować tego gangerskiego ścierwa - splunął na ziemię w stronę stodoły, pokazując empatycznemu Rogerowi że niezbyt przepada za gangerami z którymi przyszło mu współpracować

Rosjanie prowadzili w stronę samochodów, już z daleko dało się zauważyć starego Wellingtona, który martwy, nagi i okaleczony wisiał z owiniętym łańcuchem na szyi na słupie obok domu. Za prowadzonymi z kolei słychać było wybuch. Stodoła stanęła w płomieniach.

Bonnie została wrzucona na tylne siedzenie terenówki, a Roger i Maria rzuceni na ziemię obok. Szef grupy podszedł do was i kucnął przed Marią chwytając ją za podbródek, jego głos z rosyjskim akcentem znowu rozbrzmiał w uszach:
- Kim wy kurwa jesteście… muszę wiedzieć kogo NIE… zabijam! Jak będziecie grzeczni to zadbam jeszcze żeby suka lekarka zadbała o tego o… - wskazał głową na Roger’a który już zaczynał powoli odczuwać utratę krwi. - w końcu jestem człowiekiem honoru - uśmiechnął się złowieszczo…

- Przyjechaliśmy niedawno w odwiedziny do szeryfa, bo to stary znajomy - Odparła spokojnie Maria - I mieliśmy naprawić agregat… - Spojrzała w kierunku płomieni - ...i mieliśmy pilnować Bonnie, i tak sobie trochę dorobić - Spojrzała ponownie w mordę parszywego najemnika.

- Po co mu to mówisz? - zapytał Roger spokojnie. - Człowiek honoru nie wieszałby bezbronnego staruszka na lampie. - Roderick spojrzał na europejczyka. - Wydajesz się brzydzić gangerami, a z nimi pracujesz…

Rosjanin spojrzał na Roger’a który się odezwał, nie puszczał jednak twarzy Marii, jego Tokariev cały czas był w drugiej dłoni. Rzadko w dzisiejszych czasach spotkać się można z tak ciekawą bronią. Widać musiał być związany z krajem swojego pochodzenia. Lufa broni zaczęła gładzić Marię po szyi:
Zły czas, złe miejsce… zabawne jak to się wszystko w życiu układa prawda? - wtedy wtrącił się Roger - ciężkie czasy wymagają ciężkich poświęceń… na szczęście to tylko mięso armatnie… nie sądzę by Javier wiązał z nimi jakieś większe plany… - rosjanin wstał, podszedł do niego jeden z jego ludzi i zaczął mówić po rosyjsku:
- Босс, мы должны собрать медленно
Dowódca spojrzał na swojego człowieka i rzucił:
- Владимир Тишина! -азве вы не видите, что я говорю?
- Извините …
- rzucił pod nosem podwładny.

Wskazał jeszcze szybko ręką na dom Wellingtona i wrócił do rozmowy z wami:
Ah… a to… - kiwnął głową w stronę staruszka - widzisz moja droga przybłędo… to była siła wyższa. To jest wiadomość dla mieszkańców Rosewell, tak skończy każdy kto przeciwstawi się Javier’owi. A teraz stul pysk! Do ciebie za moment wrócę… - wrócił do Marii - moi zwiadowcy powiedzieli mi że jesteś dobrym mechanikiem, da?

Maria obawiając się kolejnego zagrania ruska, a co gorsze, jeszcze choćby nowego pomysłu, by i ją porwać, postanowiła nieco pościemniać:
- E...ja? Nie no, trochę tam bojlery… - Odpowiedziała niepewnie.

Trochę… - rzekł rosjanin poważnie chyba wyczuwając kłamstwo - hmm… a już myślałem że jesteśmy wszyscy przyjaciółmi i nie będziemy sobie nawzajem kłamać…
W tym momencie podjechał motocykl. Ganger zsiadł i podbiegł do Jurji’ego:
- Wieśniaki uciekli… nie daliśmy rady ich wszystkich wybić…
Jurij nic nie powiedział tylko strzelił gościowi prosto w głowę… bez emocji bez wyrzutu:
- Najlepiej by było jakbym wszystko robił sam… - spojrzał na Nikolai’a i rzekł:
- Niech lekarka opatrzy przybłędę…

Nikolai wytargał Bonnie z samochodu, rozpiął kajdanki i pchnął w stronę Roger’a. Jej torba lekarska po chwili wylądowała obok niej. Bonnie wzięła się do pracy, w jej oczach było widać straszne przerażenie. Bonnie zdezynfekowała ranę i zaczęła tamować krew.

- Nie bój się Bonnie. - powiedział Roderick siląc się na lekki uśmiech. - On nie zrobi Ci krzywdy. Chce czegoś od twojego ojca. Szeryf bardzo Cię kocha i zrobi co tylko będzie trzeba abyś była cała i zdrowa. Ja również zrobię wszystko co w mojej mocy aby Cię ocalić. Tutaj nie dałem rady, ale ktoś mu sypał i mieli przewagę liczebną. - dodał Roger starając się chociaż trochę uspokoić lekarkę.

W tym samym czasie Jurij rzucił do swoich gangerskich podwładnych, którym niezbyt podobało się odstrzelenie kumpla:
- Pilnujcie drogi… ale już. Zaraz tam będziemy.
Gangerzy jednak ruszyli posłusznie dwoma autami i odjechali tam skąd przyjechali.

- Chciałam zajarać… - Wymamrotała monterka, zanim powoli sięgnęła do kieszeni, żeby wyciągnąć nieco wymiętolonego papierosa. W końcu atmosfera była nerwowa, i jeszcze któryś zdzieliłby ją w łeb na widok od takiego grzebania po kieszeniach, albo ten i cały psychol by i ją odstrzelił?

Jurij kiwnął głową, podszedł i odpalił Marii papierosa. Nie odzywał się. Stał z założonymi rękami i czekał aż Bonnie opatrzy Roger’a. Dowódca najemników kazał zabrać Bonnie i zapakować ją do auta słowami:
- Dobra, zbieramy się. Zabierajcie te sukę.

Roger w tym momencie wstał i wpatrywał się w Ruska. Nie mówił nic. Wiedział, że gość jest psychicznie chory dlatego należało z nim uważać. Roderick był skuty, ale nie wątpił, że z takim problemem da sobie radę. Z resztą pewnie gdzieś na polu ukrywała się jedna bądź kilka osób. Gangerzy nie byli w stanie sprawdzić wszystkiego. Jak Ci ludzie go usłyszą istnieje szansa, że mu pomogą. O ile przeżyje, bo typ z nożem na milusińskiego nie wyglądał.

Bonnie została zapakowana do jednego z jeepów. Najemnicy również wsiedli do aut. Został tylko Jurij i jego prawa ręka Vladimir. Dowódca podszedł do Rogera:
- Zapomniałem. Przecież miałem przekazać wiadomość szeryfowi poprzez ciebie… - uśmiechnął się - Powiedz szeryfowi że na pewno niedługo się zobaczymy! I jak chcę zobaczyć swoją córkę to ma trzy dni na spotkanie z Javier’em Escuell’ą w El Paso. Javier chce z nim porozmawiać o interesach. Vlad, Jedziemy stąd! - wsiadł do samochodu na miejsce pasażera, spokojnie całą drogę mając wycelowaną lufę w stronę Roger’a. Za nim wsiał Vlad. Po chwili odpalił silnik a konwój z przestępcami ruszył. Na odchodne Roger zauważył strzał z granatnika w dom starego Wellingtona - chociaż w sumie obecnie był to martwy Wellington. Wybuch nastąpił błyskawicznie, dom stanął w płomieniach.

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172