Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2015, 11:48   #22
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mimo emocjonujących przeżyć Alyth spał jak kamień - żadnych problemów z zaśnięciem, żadnych snów, żadnych koszmarów. Nawet ów zasnuty mgłą dworek na moczarach nie nawiedził go nocą, ani też cuchnący pysk śnieżnej pantery.
Obudził się wyspany i wypoczęty. I, jak się okazało, zaspał. Na szczęście żadna z pań nie robiła mu wyrzutów. I chociaż nie dostał śniadania do łóżka, to nie narzekał. Na jakość śniadania również. I to nie tylko dlatego, że nie wypadało. Iria potrafiła gotować, a to, że śniadanie smakowało, było nie tylko zasługą pustego żołądka.

- To było bardzo dobre - powiedział Alyth, odsuwając pusty talerz. - Mam nadzieję, że nie spustoszyliśmy ci spiżarni, Irio.
Kobieta odpowiedziała ciepłym uśmiechem.
- Wszystko dobrze. Sama nie jadam wiele, a z pewnością jeszcze dziś lub jutro ktoś mnie odwiedzi i przywiezie jakieś zapasy - powiedziała uspokajającym tonem.
- W takim razie nie muszę mieć wyrzutów sumienia. - Z łobuzerskim uśmiechem sięgnął po kolejny kawałek placka i po konfitury. - Arine, dlaczego skubiesz jak wróbelek? - Spojrzał na dziewczynę.
Posłała mu w odpowiedzi długie spojrzenie, po czym westchnęła ciężko.
- Przygoda się skończyła, wracamy do domu. Lada moment ruszycie z karawaną, a ja zostanę sama - odpowiedziała z przekonaniem, mimo że obecność Alytha w eskorcie nie była oficjalnie potwierdzona.
Od strony kominka dobiegło ich ciche szczeknięcie.
- Prawie sama - dodała nieco weselszym tonem.
- Ale to nie znaczy, że powinnaś się zagłodzić na znak żalu i protestu. - Obdarzył ją współczującym spojrzeniem. Jego rodzice nie będą zachwyceni, że wyrusza w daleki świat, ale nie powiedzą mu “nie”.
- Wiem, wiem...
- Może ci po prostu nie smakuje? - zapytała Iria, która dołączyła do frontu Alytha.
- Nie. Skąd. Bardzo dobre. Wszystko smaczne - wyrzuciła z siebie Arine i wpakowała do ust pokaźną porcję jedzenia.
- Od razu lepiej - uśmiechnął się Alyth. - Zapewniam cię, że jako szkielet... - Nie dokończył.
- Tak, tak. Facet nie pies, na kości nie poleci - mruknęła Arine, gdy tylko przełknęła kolejny kęs.
Alyth pokiwał głową.
- Też prawda. Same kości są zdecydowanie mniej interesujące niż, że tam powiem, z pewnymi dodatkami. Ale w zasadzie nie to miałem na myśli. Bycie szkieletem zwykle nie wychodzi nikomu na zdrowie.

* * *

- Dzień dobry, moja piękna. - Alyth przywitał się z Omegą, która odpowiedziała cichym parsknięciem, po czym spróbowała włożyć pysk do kieszeni kurtki maga.
- Przykro mu, moja kochana. - Pogłaskał klacz po szyi. - Gdy tylko wrócimy do domu, od razu dostaniesz piękną marchewkę - obiecał. - Pani Arine z pewnością się zgodzi na trochę łakoci dla takiej ślicznotki, jak ty.
Białowłosa uśmiechnęła się, zabierając się do siodłania Delty:
- Na pewno coś się znajdzie. W domu jest takich smakołyków bez liku.
Alyth raz jeszcze pogłaskał Omegę po szyi.
- W takim razie w domu dostaniesz najładniejszą marchewkę, jaką znajdziemy - zapewnił, po czym zaczął siodłać klacz.

- Dziękujemy za gościnę - powiedział, obracając się w stronę Irii, która wyszła przed dom, by się z nimi pożegnać. - Do zobaczenia.
- Do zobaczenia. Odwiedźcie mnie znowu - odpowiedziała, ściskając jedno i drugie, nim dosiedli koni.
- Przy najbliższej okazji - obiecał Alyth, odpowiadając serdecznym uściskiem.
Co prawda był przekonany, że dla niego ta najbliższa okazja nieprędko się przytrafi, ale obietnicy i tak zamierzał dotrzymać.

* * *

- Dlaczego twój ojciec nie chce, żebyś z nim pojechała? - spytał Alyth, gdy chatka Irii została kilkaset metrów za nimi.
Arine skrzywiła się nieznacznie i wbiła wzrok gdzieś przed siebie, spoglądając między uszami Delty.
- Twierdzi, że dom nie może zostać bez opieki. Lepiej, żebym siedziała w mieście, to nic mi się nie stanie - burczała pod nosem. - Ale ja umiem walczyć, mogłabym pomóc w ochronie... - westchnęła ciężko.
- Czyli próbowałaś go przekonać i nie udało ci się zmienić jego nastawienia?
- Zawsze kończyło się wielką kłótnią - Arine wzruszyła lekko ramionami. - Męża nie chcę, on zresztą na szczęście marudzi i wybrzydza. W efekcie siedzę w tym Targos jak w klatce i udaję, że mi dobrze.
Ptaszek w klatce. Niejedna by się tego trzymała rękami i nogami, do wszystkich bogów się modląc i ofiary składając, by to się nigdy nie zmieniło. No ale Arine miała inny charakter. Prędzej sokół wędrowny, niż jakiś kanarek.
No i prawdą było, iż inne w jej wieku już dawno mężatkami były, z dziećmi, a nie przy rodzicach stale. Chyba że szpetne były, albo swarliwe nad podziw, ale Arine nie można było zarzucić ani braku urody, ani złego charakteru.
- Jako chłopak miałabyś lepiej?
Co prawda tego by swej towarzyszce podróży nigdy nie powiedział, ale nieco rozumiał stanowisko Methira. Sam nie był pewien, czy na miejscu kupca nie postąpiłby tak samo. Ale kobiety też podróżowały, nie ustępując w niczym mężczyznom.
- Chyba tak - przytaknęła niepewnie. - Chłopak mógłby to wszystko przejąć, musiałby się wdrażać w interesy. Nie rozumiem, czemu ja nie mogę. Bo jestem dziewczyną? I co z tego... - westchnęła ponownie.
- Nie możesz zostać panią kupiec? - zdziwił się Alyth. - Wszak w tym zawodzie płeć nie odgrywa większej roli. Ojciec nie wierzy w twoje możliwości?
- Raczej. Będzie się tym zajmował, póki starczy mu sił. Potem może będzie liczył na to, że jakiś młody i zdolny obejmie w spadku mnie i przy okazji całą resztę - przewróciła oczami. - Nie jest mi źle pod ojcowskim dachem - dodała łagodniejszym tonem. - I nie umiem go, ot tak, zostawić.
- Czy to dlatego nie uciekniesz z domu i nie wyruszysz w świat?
- To by mu złamało serce - odpowiedziała cicho.
Alyth przez moment milczał.
- Może za którymś razem uda ci się go przekonać - powiedział równie cicho. - Czego ci szczerze życzę - dodał głośniej.
- Czas pokaże - mruknęła Arine z cieniem jakby determinacji w głosie.
- Jestem pewien, że w końcu zrozumie, że nie odpowiada ci złota klatka.

* * *

Poczęstowana marchewką Omega po raz wtóry dmuchnęła Alythowi prosto w nos, po czym dała się spokojnie rozsiodłać i oporządzić.
- Dziękuję za miły spacer - powiedział Alyth, po raz kolejny klepiąc klacz po szyi. - Smacznego - dodał, widząc jak łeb zwierzęcia obraca się w stronę pełnego żłobu.

* * *

- Udało się nam uciec - powiedział, przenosząc wzrok z coraz liczniejszych płatów śniegu na Arine. - A ty chyba zgadujesz moje myśli. Skąd wiedziałaś, że marzyła mi się pyszna, gorąca herbata? - Uśmiechnął się.
Dziewczyna roześmiała się, przeczesując palcami włosy mokre od stopniałego śniegu.
- Nie trzeba czytać w myślach. To oczywiste przecież - odpowiedziała.
- Tak łatwo mnie rozszyfrować. - Alyth udał zmartwionego. - Będę musiał nauczyć lepiej się maskować.
Arine roześmiała się ponownie.
- Wcale nie chodzi o ciebie. Każdy zmarznięty wędrowiec chętnie pije gorącą herbatę.
- Mądrala - uśmiechnął się.
To, że znaczna część zmarzniętych wędrowców sięgała po coś innego, to już była całkiem inna historia.


- Dzień dobry! - powiedział Alyth, podnosząc się z miejsca na widok Methira.
Pojawienie się kupca oznaczało konieczność opowiedzenia wydarzeń poprzedniego dnia.
To było jasne od dawna, ale co innego wiedzieć i szykować się na burzę, a co innego opowiadać komuś, jak to się naraziło jego jedynaczkę na niebezpieczeństwo.
Na szczęście Methir był rozsądny. Albo też po prostu ukrył niezadowolenie. Tak czy siak obyło się bez burzy.
- Prawdę mówiąc zastanawiałem się - Alyth uśmiechnął się lekko - czy mnie pan nie wywali na zbity pysk. Może powinienem był zabrać stamtąd Arine, ledwo spotkaliśmy pierwszą panterę. To by było bardziej rozsądne - powiedział samokrytycznie.
Handlarz pogładził podbródek, przyglądając się magowi w zamyśleniu.
- Być może - skinął lekko głową po chwili milczenia. - Ale wówczas zebranie posiłków i powrót tam mógłby zająć zbyt wiele czasu. Kto wie, do czego taka szalona kobieta i jej stwory byliby zdolni w tym czasie. Nie cofnęliście się przed pierwszą oznaką niebezpieczeństwa i to się chwali. Poza tym przyprowadziłeś moją córkę całą i zdrową. Mnie to wystarczy - podsumował krótko.
Alyth skinął głową, dziękując za zrozumienie.

- Dlaczego nie chce jej pan zabrać - spytał cicho, gdy dziewczyna wyszła na chwilę, by się przebrać. - Choćby na jakąś krótką wyprawę? Arine chyba nie jest chyba zbyt szczęśliwa, że zostaje tu sama.
Methir zgromił maga spojrzeniem.
- Ty też? - burknął pod nosem. - Już wystarczy, że namieszała Irii w głowie tymi swoimi mrzonkami o przygodzie. Ilekroć Iria nas odwiedza, zawsze podnosi ten temat, jak tylko Arine wyjdzie… - westchnął ciężko.
- Ktoś musi zostać tutaj. Albo ona, albo ja. Mamy pracownika, ale nie mogę zostawić wszystkiego na jego głowie. Póki zaś ja mam siły, nie będę narażał jej na kilkutygodniową podróż, gdzie cholera wie, co może ją spotkać - wyrecytował ze zmęczeniem, jakby powtarzał to już wiele razy.
- Ona chyba to rozumie - odparł Alyth - ale tak w głowie. Mam wrażenie jednak, że do jej serca to nie dociera. A ja rozumiem i pana podejście, i jej pragnienie wyrwania się w świat.
Na moment zamilkł, przypominając sobie to, co mówiła Arine, nie był jednak pewien, czy powtarzanie jej słów będzie najlepszym wyjściem.
- Iria, jak sądzę, rozumie pana córkę. Lepiej niż pan czy ja. To nawet nie to, że została przekabacona. A mój ojciec z pewnością by pana poparł.
Handlarz rozłożył lekko ręce w geście bezradności.
- Sam widzisz. Wiem, że jej się to nie podoba. Wiem, że wolałaby udać się w wielki świat. Kiedyś - być może, teraz - nie zgodzę się na to. Chyba że naprawdę nie będzie innego wyjścia - powiedział z cieniem rezygnacji w głosie.
“Nie będzie innego wyjścia” oznaczało zapewne coś w stylu “złamię sobie nogę”. A i wtedy Methir zapewne wolałby wysłać z karawaną swego pracownika, niż córkę.
- Może chwilowo wystarczą jej rządy w tym królestwie, gdy pan wyjedzie - uśmiechnął się lekko. - A nuż jej się bardziej spodobają interesy, niż odmrażanie sobie pupy podczas nocnych popasów.
- Nie liczyłbym na to, ale kto wie - przytaknął ojciec Arine.
- A jak się spisuje zastępując pana, podczas pańskich wyjazdów? Ma talent? Nie zmarnuje tego wszystkiego, gdy przejmie kiedyś cały ten interes?
- To inteligentna dziewczyna, radzi sobie świetnie i pewnie będzie tylko lepiej. Powinienem ją wysłać z karawaną choćby po to, by poznała naszych partnerów. Ale to chyba jeszcze nie pora… - stwierdził z ociąganiem.
- Na to nigdy nie będzie pora - odparł cicho Alyth. - Chyba jedynym wyjściem byłoby obiecanie “pojedziesz z najbliższą karawaną”, a potem dotrzymanie tej obietnicy.
- Ona naprawdę jest już duża. Dorosła - dodał po chwili.
Methir milczał przez chwilę, przyglądając się ponuro magowi.
- Zatem powinienem puścić ją z wami? - powiedział, bardziej niż zapytał. - Nie podoba mi się to. Być może masz jednak rację - westchnął ciężko. - Zastanowię się nad tym - stwierdził w końcu.
- Być może... - zaczął Alyth.
Arine wróciła, nim zdążył dokończyć zdanie. Uśmiechnął się do niej.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. Methir też się uśmiechnął. Po chwili dziwnego milczenia mężczyzna odezwał się jako pierwszy:
- No. Trzeba by się wziąć za jakiś obiad - powiedział i spojrzał w okno. - Może potowarzyszysz nam, dopóki śnieżyca trochę nie przycichnie? - zaproponował magowi.
- Z chęcią - odparł Alyth. - W czym mogę pomóc? - spytał, podnosząc się z miejsca.

* * *

W domu znalazł się dobrze po południu, przywitany przez nie tyle zaniepokojoną, co rozdrażnioną nieco matkę, która nie bardzo potrafiła zrozumieć, dlaczego jej syn, miast przykładnie wrócić od razu do domu, włóczy się po obcych ludziach. A o tym, że wrócił, wiedziała parę chwil po tym, gdy wraz z Arine i Ottem przekroczyli bramy miasta.
A potem musiał zdać dokładną relację z każdego niemal kroku i gestu, przy czym - nie da się ukryć - to ojciec bardziej się przejmował, zaś matka bardziej fachowym okiem oceniała poczynania tak swego syna, jak i jego towarzyszki. Urth niewiele mówił, tylko co chwila rzucał zawistne spojrzenia w stronę Alytha. Widać było, że oddałby parę lat życia, by znaleźć się na miejscu swego starszego brata.

* * *

Następny dzień upłynął pod znakiem intensywnych przygotowań. Trzeba było naprawić szkody wyrządzone sieroem i pazurami irbisa, sprawdzić broń i ekwipunek, dokupić kilka drobiazgów, przydatnych (albo i nie) w podróży, oraz wysłuchać setek rad, które mogły (albo i nie) przydać się w podróży.
W końcu jednak wszystko udało się załatwić, zebrać w całość, spakować. I można się było wreszcie położyć spać.

* * *

Według niektórych standardów panowała jeszcze noc, gdy Alyth otworzył oczy.
A i tak nie był pierwszy na nogach. Gdy ubrał się i zszedł na dół, na stole czekało już na niego śniadanie, oraz kilka zawiniętych w lniane serwetki, paczuszek.
- Niby was będą karmić - powiedziała Kethra - ale coś na czarną godzinę zawsze się przyda.

Pół godziny później Alyth, żegnany uściskami i słowami “uważaj na siebie” opuścił rodzinny dom. Parę minut później był już na podwórzu, by przywitać się z Methirem i pozostałymi członkami ekspedycji.
 
Kerm jest offline