Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-07-2015, 18:02   #21
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Po kolacji Alyth i Arine ubrali kurty. Mag wziął worek z chlebem i razem wyszli przed dom, do koni. Otto został przy kominku, by odpocząć po długiej drodze z lasu. Tym dłuższej, jeśli wziąć pod uwagę rany, z którymi się zmagał. Na niebie wciąż nie było ani jednej chmurki, a mroźne powietrze było przejrzyste. Niezliczone gwiazdy, którymi usiany był niemal czarny niebonieboskłon, zapewniały dobrą widoczność mimo późnej pory. Ich światło skrzyło się słabym blaskiem, odbijając się tu i ówdzie w śniegu. Delta i Omega przywitały ludzi zadowolonymi parsknięciami i postawiły uszy z zainteresowaniem. Alyth wyciągnął z worka kilka suchych piętek i kromek, po czym podzielił się nimi z białowłosą. Zwierzęta zareagowały na pożywienie dość entuzjastycznie, aczkolwiek chyba bardziej z racji idącego z nim w parze towarzystwa niż jego faktycznych walorów smakowych.
- Dobranoc - powiedziała Arine, przytulając na chwilę łeb Delty i drapiąc ją pod pyskiem.
Alyth pożegnał się z Omegą i po chwili byli już z powrotem w chacie.

Iria przygotowała im w pobliżu ognia dwa posłania. Oba w bezpiecznej odległości od kominka. Poduszki zwrócone były w jego stronę, tak by oboje mogli korzystać z ciepła w równym stopniu.
- Nie musicie się martwić dokładaniem drwa. Będzie płonąć bez problemu całą noc.
Być może kobieta nie znała się na magii, a prawdziwe zaklęcia były poza jej zasięgiem, z pewnością jednak miała na podorędziu kilka sztuczek.
- Dziękujemy - odezwali się młodzi niemal jednocześnie i uśmiechnęli się do siebie.
Krótko potem leżeli już pod kocami. Oczy niemal od razu zaczęły im się zamykać. Długi dzień obfitował wszak w sporo ruchu i jeszcze więcej emocji. Nim Alyth odszedł w objęcia nocy, wydawało mu się, że jego uszu doszedł cichy szept Arine:
- Szkoda, że ja też nie mogę do Luskan...
Ledwie przebrzmiało ostatnie słowo - zasnął.

***

9 Alturiak 1372 RD

Noc minęła spokojnie. Alytha obudziło krzątanie się przy stole i kobiece szepty. Okazało się, że Arine już jest na nogach i pomaga gospodyni w przygotowaniu śniadania.
- Dzień dobry - powitała go starsza z kobiet, a coś obok niego poruszyło się z westchnieniem. - Koniki już nakarmione - poinformowała przy okazji, gdy Arine zapytała o nie.
Alyth, odwróciwszy głowę, zobaczył, że Otto leży plecy w plecy z nim. Arine uśmiechnęła się i podeszła do wilka, by podrapać go za uchem.
Mag w końcu również wstał i pomógł uprzątnąć prześcieradła i koce. Przemył twarz czystą wodą z miednicy spoczywającej na stołku obok kominka. Następnie wraz z kobietami zasiadł do stołu. Śniadanie było skromne, ale sycące - składało się w większości z tego samego, co było na kolację. Dorzucono jedynie kilka jak sadzonych, by dać chociaż pozór różnorodności. Nikt jednak nie narzekał. Wszak darowanemu koniowi nie zaglądało się w zęby, jeśli nie było ku temu wyraźnego powodu.

Po śniadaniu przyszedł jeszcze czas na zmianę opatrunków. Podczas gdy Iria zajęła się Ottem, którego rany były dużo poważniejsze, Alytha zostawiła w rękach Arine. Białowłosa poradziła sobie bardzo sprawnie - bandaż zdjęła, ranę delikatnie przemyła, a potem opuszkami palców posmarowała świeżą porcją maści. Gdy sięgała po czyste płótno, mag miał okazję przyjrzeć się ramieniu. Było już niemal całkowicie zaleczone. Nieładny strup skrywał jeszcze świeże tkanki, ale skóra dookoła była już różowawa i obrzęk też zszedł.
- Myślę, że jeszcze dzień czy dwa i przed wyjazdem będziesz cały - powiedziała z uśmiechem Arine, po czym podeszła do Irii i Otta, by sprawdzić, jak mają się obrażenia wilka.
Od zielarki dostali, zgodnie z zapowiedzią, słoiczek z resztą maści przyspieszającej regenerację. Wedle jej słów powinien wystarczyć na zagojenie się aktualnych ran i, być może, dwa dwa kolejne użycia na niezbyt rozległe obrażenia.

Krótko potem Arine i Alyth byli już w drodze powrotnej do Targos. Wyraźnie widzieli ślady swojej wczorajszej wędrówki do domu zielarki. Dzień nie był już tak piękny jak wczoraj, ciemne chmury gromadziły się na horyzoncie za ich plecami. Niebo nad nimi zasnute było szerokimi pasmami coraz ciemniejszej szarości. Zanosiło się na śnieżycę w najbliższym czasie. Wedle wiedzy Arine powinni jednak zdążyć schronić się w mieście, nim rozpęta się mroźne piekło.
Otto dreptał raźno obok jeźdźców, którzy poruszali się głównie stępem lub lekkim kłusem tam, gdzie śnieg nie był aż tak głęboki. Choć wciąż nie odzyskał w pełni zdrowia i znać było po nim zmęczenie, to nie spowalniał już pozostałych.

W Targos młodzi podróżnicy skierowali się prosto ku domostwu pana Nael. Tym razem wilk nie został przed miastem. Za to Arine zsiadła z konia i rzuciła Ottowi krótką komendę:
- Do nogi.
Wilk posłusznie szedł z łbem niemal przyklejonym do jej kolana. Choć budził niepokój u ludzi, którzy dzień wcześniej obdarzali parę kpiącymi uśmieszkami, nikt nie ważył się powiedzieć otwarcie złego słowa.
- Nie mogłabym zostawić go przed miastem w takim stanie - wyjaśniła, jakby obawiała się, że Alyth będzie chciał skrytykować jej decyzję.

Kiedy weszli na dziedziniec prowadzący między innymi do stajni, cień niemal doszczętnie pokrył szarość nieba. Na domiar tego zerwał się porywisty wiatr. Na szczęście byli już bezpieczni. Choć zawiewało mrozem do wnętrza budynku, to mogli w spokoju osiodłać i oporządzić konie. Zamienili uzdy z wędzidłami na szerokie kantary z miękkiego materiału. Po przetarciu sierści zwierząt suchym sianem, nakryli je ciepłymi pledami. Arine przyniosła wiadro owsa i nasypała go do wysoko ułożonych koryt, zaś Alyth pomógł jej, uzupełniając poidła. Nim skończyli, pierwsze wielkie płatki śniegu wirowały już w powietrzu, zapowiadając nadchodzącą burzę.
Daleko nie mieli, więc przemknęli szybko przez dziedziniec i wpadli do wnętrza domu, zatrzaskując i ryglując za sobą drzwi. Arine poprowadziła Alytha do kuchni, gdzie od razu wzięła się za parzenie herbaty. Otto tymczasem wlazł pod stół i ułożył się pod jednym z krzeseł.

Zasiedli razem do stołu. Nie zdążyli zamienić ani słowa, bo do pomieszczenia wszedł Merith Nael dziarskim krokiem.
- Jesteście w końcu. Myślałem, że coś się stało - rzucił nieco zbyt głośno, wyraźnie przejęty.
Wówczas dostrzegł Otta z obandażowanym bokiem pod krzesłem.
- Coś się jednak stało - powiedział spokojniej, gdy upewnił się, że jego córka jest cała. - Udało wam się rozwiązać ten problem? - zapytał, dosiadając się do nich.
Opowiedzieli mu wszystko dokładnie, nie pomijając żadnych szczegółów. Mężczyzna nie przerywał im, kiwał tylko głową na znak, że uważa.
- I wszystko zniknęło - mruknął tylko z niedowierzaniem.
Potem krótko streścili powrót i decyzję o spędzeniu nocy u Irii. Choć Merith zerkał z ukosa na córkę, ostatecznie przyznał:
- Dobrze zrobiliście.
Być może poza dużą dawką nadopiekuńczości, potrafił wykazać się również zrozumieniem i rozsądkiem.
- Masz tę pracę. Twoja magia przyczyniła się do pokonania tej... tych bestii; odwaga nie pozwoliła cofnąć się z raz obranej drogi, a tchórzy mi nie trza; rozsądek sprawił, że nie połamaliście karków w nocy - handlarz pokiwał ponownie głową. - Tak, kogoś takiego właśnie szukałem.
Arine uśmiechnęła się delikatnie do Alytha.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”

Ostatnio edytowane przez sheryane : 13-07-2015 o 18:06.
sheryane jest offline  
Stary 17-07-2015, 11:48   #22
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mimo emocjonujących przeżyć Alyth spał jak kamień - żadnych problemów z zaśnięciem, żadnych snów, żadnych koszmarów. Nawet ów zasnuty mgłą dworek na moczarach nie nawiedził go nocą, ani też cuchnący pysk śnieżnej pantery.
Obudził się wyspany i wypoczęty. I, jak się okazało, zaspał. Na szczęście żadna z pań nie robiła mu wyrzutów. I chociaż nie dostał śniadania do łóżka, to nie narzekał. Na jakość śniadania również. I to nie tylko dlatego, że nie wypadało. Iria potrafiła gotować, a to, że śniadanie smakowało, było nie tylko zasługą pustego żołądka.

- To było bardzo dobre - powiedział Alyth, odsuwając pusty talerz. - Mam nadzieję, że nie spustoszyliśmy ci spiżarni, Irio.
Kobieta odpowiedziała ciepłym uśmiechem.
- Wszystko dobrze. Sama nie jadam wiele, a z pewnością jeszcze dziś lub jutro ktoś mnie odwiedzi i przywiezie jakieś zapasy - powiedziała uspokajającym tonem.
- W takim razie nie muszę mieć wyrzutów sumienia. - Z łobuzerskim uśmiechem sięgnął po kolejny kawałek placka i po konfitury. - Arine, dlaczego skubiesz jak wróbelek? - Spojrzał na dziewczynę.
Posłała mu w odpowiedzi długie spojrzenie, po czym westchnęła ciężko.
- Przygoda się skończyła, wracamy do domu. Lada moment ruszycie z karawaną, a ja zostanę sama - odpowiedziała z przekonaniem, mimo że obecność Alytha w eskorcie nie była oficjalnie potwierdzona.
Od strony kominka dobiegło ich ciche szczeknięcie.
- Prawie sama - dodała nieco weselszym tonem.
- Ale to nie znaczy, że powinnaś się zagłodzić na znak żalu i protestu. - Obdarzył ją współczującym spojrzeniem. Jego rodzice nie będą zachwyceni, że wyrusza w daleki świat, ale nie powiedzą mu “nie”.
- Wiem, wiem...
- Może ci po prostu nie smakuje? - zapytała Iria, która dołączyła do frontu Alytha.
- Nie. Skąd. Bardzo dobre. Wszystko smaczne - wyrzuciła z siebie Arine i wpakowała do ust pokaźną porcję jedzenia.
- Od razu lepiej - uśmiechnął się Alyth. - Zapewniam cię, że jako szkielet... - Nie dokończył.
- Tak, tak. Facet nie pies, na kości nie poleci - mruknęła Arine, gdy tylko przełknęła kolejny kęs.
Alyth pokiwał głową.
- Też prawda. Same kości są zdecydowanie mniej interesujące niż, że tam powiem, z pewnymi dodatkami. Ale w zasadzie nie to miałem na myśli. Bycie szkieletem zwykle nie wychodzi nikomu na zdrowie.

* * *

- Dzień dobry, moja piękna. - Alyth przywitał się z Omegą, która odpowiedziała cichym parsknięciem, po czym spróbowała włożyć pysk do kieszeni kurtki maga.
- Przykro mu, moja kochana. - Pogłaskał klacz po szyi. - Gdy tylko wrócimy do domu, od razu dostaniesz piękną marchewkę - obiecał. - Pani Arine z pewnością się zgodzi na trochę łakoci dla takiej ślicznotki, jak ty.
Białowłosa uśmiechnęła się, zabierając się do siodłania Delty:
- Na pewno coś się znajdzie. W domu jest takich smakołyków bez liku.
Alyth raz jeszcze pogłaskał Omegę po szyi.
- W takim razie w domu dostaniesz najładniejszą marchewkę, jaką znajdziemy - zapewnił, po czym zaczął siodłać klacz.

- Dziękujemy za gościnę - powiedział, obracając się w stronę Irii, która wyszła przed dom, by się z nimi pożegnać. - Do zobaczenia.
- Do zobaczenia. Odwiedźcie mnie znowu - odpowiedziała, ściskając jedno i drugie, nim dosiedli koni.
- Przy najbliższej okazji - obiecał Alyth, odpowiadając serdecznym uściskiem.
Co prawda był przekonany, że dla niego ta najbliższa okazja nieprędko się przytrafi, ale obietnicy i tak zamierzał dotrzymać.

* * *

- Dlaczego twój ojciec nie chce, żebyś z nim pojechała? - spytał Alyth, gdy chatka Irii została kilkaset metrów za nimi.
Arine skrzywiła się nieznacznie i wbiła wzrok gdzieś przed siebie, spoglądając między uszami Delty.
- Twierdzi, że dom nie może zostać bez opieki. Lepiej, żebym siedziała w mieście, to nic mi się nie stanie - burczała pod nosem. - Ale ja umiem walczyć, mogłabym pomóc w ochronie... - westchnęła ciężko.
- Czyli próbowałaś go przekonać i nie udało ci się zmienić jego nastawienia?
- Zawsze kończyło się wielką kłótnią - Arine wzruszyła lekko ramionami. - Męża nie chcę, on zresztą na szczęście marudzi i wybrzydza. W efekcie siedzę w tym Targos jak w klatce i udaję, że mi dobrze.
Ptaszek w klatce. Niejedna by się tego trzymała rękami i nogami, do wszystkich bogów się modląc i ofiary składając, by to się nigdy nie zmieniło. No ale Arine miała inny charakter. Prędzej sokół wędrowny, niż jakiś kanarek.
No i prawdą było, iż inne w jej wieku już dawno mężatkami były, z dziećmi, a nie przy rodzicach stale. Chyba że szpetne były, albo swarliwe nad podziw, ale Arine nie można było zarzucić ani braku urody, ani złego charakteru.
- Jako chłopak miałabyś lepiej?
Co prawda tego by swej towarzyszce podróży nigdy nie powiedział, ale nieco rozumiał stanowisko Methira. Sam nie był pewien, czy na miejscu kupca nie postąpiłby tak samo. Ale kobiety też podróżowały, nie ustępując w niczym mężczyznom.
- Chyba tak - przytaknęła niepewnie. - Chłopak mógłby to wszystko przejąć, musiałby się wdrażać w interesy. Nie rozumiem, czemu ja nie mogę. Bo jestem dziewczyną? I co z tego... - westchnęła ponownie.
- Nie możesz zostać panią kupiec? - zdziwił się Alyth. - Wszak w tym zawodzie płeć nie odgrywa większej roli. Ojciec nie wierzy w twoje możliwości?
- Raczej. Będzie się tym zajmował, póki starczy mu sił. Potem może będzie liczył na to, że jakiś młody i zdolny obejmie w spadku mnie i przy okazji całą resztę - przewróciła oczami. - Nie jest mi źle pod ojcowskim dachem - dodała łagodniejszym tonem. - I nie umiem go, ot tak, zostawić.
- Czy to dlatego nie uciekniesz z domu i nie wyruszysz w świat?
- To by mu złamało serce - odpowiedziała cicho.
Alyth przez moment milczał.
- Może za którymś razem uda ci się go przekonać - powiedział równie cicho. - Czego ci szczerze życzę - dodał głośniej.
- Czas pokaże - mruknęła Arine z cieniem jakby determinacji w głosie.
- Jestem pewien, że w końcu zrozumie, że nie odpowiada ci złota klatka.

* * *

Poczęstowana marchewką Omega po raz wtóry dmuchnęła Alythowi prosto w nos, po czym dała się spokojnie rozsiodłać i oporządzić.
- Dziękuję za miły spacer - powiedział Alyth, po raz kolejny klepiąc klacz po szyi. - Smacznego - dodał, widząc jak łeb zwierzęcia obraca się w stronę pełnego żłobu.

* * *

- Udało się nam uciec - powiedział, przenosząc wzrok z coraz liczniejszych płatów śniegu na Arine. - A ty chyba zgadujesz moje myśli. Skąd wiedziałaś, że marzyła mi się pyszna, gorąca herbata? - Uśmiechnął się.
Dziewczyna roześmiała się, przeczesując palcami włosy mokre od stopniałego śniegu.
- Nie trzeba czytać w myślach. To oczywiste przecież - odpowiedziała.
- Tak łatwo mnie rozszyfrować. - Alyth udał zmartwionego. - Będę musiał nauczyć lepiej się maskować.
Arine roześmiała się ponownie.
- Wcale nie chodzi o ciebie. Każdy zmarznięty wędrowiec chętnie pije gorącą herbatę.
- Mądrala - uśmiechnął się.
To, że znaczna część zmarzniętych wędrowców sięgała po coś innego, to już była całkiem inna historia.


- Dzień dobry! - powiedział Alyth, podnosząc się z miejsca na widok Methira.
Pojawienie się kupca oznaczało konieczność opowiedzenia wydarzeń poprzedniego dnia.
To było jasne od dawna, ale co innego wiedzieć i szykować się na burzę, a co innego opowiadać komuś, jak to się naraziło jego jedynaczkę na niebezpieczeństwo.
Na szczęście Methir był rozsądny. Albo też po prostu ukrył niezadowolenie. Tak czy siak obyło się bez burzy.
- Prawdę mówiąc zastanawiałem się - Alyth uśmiechnął się lekko - czy mnie pan nie wywali na zbity pysk. Może powinienem był zabrać stamtąd Arine, ledwo spotkaliśmy pierwszą panterę. To by było bardziej rozsądne - powiedział samokrytycznie.
Handlarz pogładził podbródek, przyglądając się magowi w zamyśleniu.
- Być może - skinął lekko głową po chwili milczenia. - Ale wówczas zebranie posiłków i powrót tam mógłby zająć zbyt wiele czasu. Kto wie, do czego taka szalona kobieta i jej stwory byliby zdolni w tym czasie. Nie cofnęliście się przed pierwszą oznaką niebezpieczeństwa i to się chwali. Poza tym przyprowadziłeś moją córkę całą i zdrową. Mnie to wystarczy - podsumował krótko.
Alyth skinął głową, dziękując za zrozumienie.

- Dlaczego nie chce jej pan zabrać - spytał cicho, gdy dziewczyna wyszła na chwilę, by się przebrać. - Choćby na jakąś krótką wyprawę? Arine chyba nie jest chyba zbyt szczęśliwa, że zostaje tu sama.
Methir zgromił maga spojrzeniem.
- Ty też? - burknął pod nosem. - Już wystarczy, że namieszała Irii w głowie tymi swoimi mrzonkami o przygodzie. Ilekroć Iria nas odwiedza, zawsze podnosi ten temat, jak tylko Arine wyjdzie… - westchnął ciężko.
- Ktoś musi zostać tutaj. Albo ona, albo ja. Mamy pracownika, ale nie mogę zostawić wszystkiego na jego głowie. Póki zaś ja mam siły, nie będę narażał jej na kilkutygodniową podróż, gdzie cholera wie, co może ją spotkać - wyrecytował ze zmęczeniem, jakby powtarzał to już wiele razy.
- Ona chyba to rozumie - odparł Alyth - ale tak w głowie. Mam wrażenie jednak, że do jej serca to nie dociera. A ja rozumiem i pana podejście, i jej pragnienie wyrwania się w świat.
Na moment zamilkł, przypominając sobie to, co mówiła Arine, nie był jednak pewien, czy powtarzanie jej słów będzie najlepszym wyjściem.
- Iria, jak sądzę, rozumie pana córkę. Lepiej niż pan czy ja. To nawet nie to, że została przekabacona. A mój ojciec z pewnością by pana poparł.
Handlarz rozłożył lekko ręce w geście bezradności.
- Sam widzisz. Wiem, że jej się to nie podoba. Wiem, że wolałaby udać się w wielki świat. Kiedyś - być może, teraz - nie zgodzę się na to. Chyba że naprawdę nie będzie innego wyjścia - powiedział z cieniem rezygnacji w głosie.
“Nie będzie innego wyjścia” oznaczało zapewne coś w stylu “złamię sobie nogę”. A i wtedy Methir zapewne wolałby wysłać z karawaną swego pracownika, niż córkę.
- Może chwilowo wystarczą jej rządy w tym królestwie, gdy pan wyjedzie - uśmiechnął się lekko. - A nuż jej się bardziej spodobają interesy, niż odmrażanie sobie pupy podczas nocnych popasów.
- Nie liczyłbym na to, ale kto wie - przytaknął ojciec Arine.
- A jak się spisuje zastępując pana, podczas pańskich wyjazdów? Ma talent? Nie zmarnuje tego wszystkiego, gdy przejmie kiedyś cały ten interes?
- To inteligentna dziewczyna, radzi sobie świetnie i pewnie będzie tylko lepiej. Powinienem ją wysłać z karawaną choćby po to, by poznała naszych partnerów. Ale to chyba jeszcze nie pora… - stwierdził z ociąganiem.
- Na to nigdy nie będzie pora - odparł cicho Alyth. - Chyba jedynym wyjściem byłoby obiecanie “pojedziesz z najbliższą karawaną”, a potem dotrzymanie tej obietnicy.
- Ona naprawdę jest już duża. Dorosła - dodał po chwili.
Methir milczał przez chwilę, przyglądając się ponuro magowi.
- Zatem powinienem puścić ją z wami? - powiedział, bardziej niż zapytał. - Nie podoba mi się to. Być może masz jednak rację - westchnął ciężko. - Zastanowię się nad tym - stwierdził w końcu.
- Być może... - zaczął Alyth.
Arine wróciła, nim zdążył dokończyć zdanie. Uśmiechnął się do niej.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. Methir też się uśmiechnął. Po chwili dziwnego milczenia mężczyzna odezwał się jako pierwszy:
- No. Trzeba by się wziąć za jakiś obiad - powiedział i spojrzał w okno. - Może potowarzyszysz nam, dopóki śnieżyca trochę nie przycichnie? - zaproponował magowi.
- Z chęcią - odparł Alyth. - W czym mogę pomóc? - spytał, podnosząc się z miejsca.

* * *

W domu znalazł się dobrze po południu, przywitany przez nie tyle zaniepokojoną, co rozdrażnioną nieco matkę, która nie bardzo potrafiła zrozumieć, dlaczego jej syn, miast przykładnie wrócić od razu do domu, włóczy się po obcych ludziach. A o tym, że wrócił, wiedziała parę chwil po tym, gdy wraz z Arine i Ottem przekroczyli bramy miasta.
A potem musiał zdać dokładną relację z każdego niemal kroku i gestu, przy czym - nie da się ukryć - to ojciec bardziej się przejmował, zaś matka bardziej fachowym okiem oceniała poczynania tak swego syna, jak i jego towarzyszki. Urth niewiele mówił, tylko co chwila rzucał zawistne spojrzenia w stronę Alytha. Widać było, że oddałby parę lat życia, by znaleźć się na miejscu swego starszego brata.

* * *

Następny dzień upłynął pod znakiem intensywnych przygotowań. Trzeba było naprawić szkody wyrządzone sieroem i pazurami irbisa, sprawdzić broń i ekwipunek, dokupić kilka drobiazgów, przydatnych (albo i nie) w podróży, oraz wysłuchać setek rad, które mogły (albo i nie) przydać się w podróży.
W końcu jednak wszystko udało się załatwić, zebrać w całość, spakować. I można się było wreszcie położyć spać.

* * *

Według niektórych standardów panowała jeszcze noc, gdy Alyth otworzył oczy.
A i tak nie był pierwszy na nogach. Gdy ubrał się i zszedł na dół, na stole czekało już na niego śniadanie, oraz kilka zawiniętych w lniane serwetki, paczuszek.
- Niby was będą karmić - powiedziała Kethra - ale coś na czarną godzinę zawsze się przyda.

Pół godziny później Alyth, żegnany uściskami i słowami “uważaj na siebie” opuścił rodzinny dom. Parę minut później był już na podwórzu, by przywitać się z Methirem i pozostałymi członkami ekspedycji.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-07-2015, 23:53   #23
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
11 Alturiak 1372 RD

Świt nie przywitał Alytha niczym szczególnym. Był kolejnym z tych licznych, nijakich, ale rzecz jasna mroźnych poranków na północy, kiedy trudno było ocenić, jak zmieni się pogoda w ciągu najbliższej godziny. Spacer przez Targos ze świadomością, że wkrótce będzie mógł opuścić to miasto, był przyjemny jak nigdy. Nawet mijani sporadycznie przechodnie zdawali się jacyś mniej ponurzy niż zwykle. Może było to tylko bezpodstawne wrażenie, a może sami czuli, że w końcu pozbędą się czarnej owcy z okolicy.
Szybko dotarł do celu. Na podwórzu czekały już cztery spore, kryte impregnowanym płótnem wozy. Osadzone były na długich, szerokich płozach i przypominały raczej wielkie sanie. Każdy z nich zaprzęgnięty był w parę koni. Pierwsze w szeregu miały być prowadzone przez znane już Wynne’owi klacze - Deltę i Omegę. Nim jednak Alyth mógł przywitać się z koniami czy choćby przyjrzeć się wszystkiemu dokładniej, coś silnie uderzyło go w bok. Zaskoczony nie zdołał złapać równowagi i poleciał w pobliską zaspę, a napastnik razem z nim. Wielka kula białego futra uwaliła się na nim całym ciężarem, liżąc go przy okazji po policzku i merdając ogonem.
- Otto? - usłyszeli znajomy głos - Otto! Zostaw go! Do mnie - powiedziała Arine ze śmiechem.
A skoro była tutaj i miała tak dobry humor, mogło to oznaczać tylko jedno...
Wilk posłusznie zszedł z maga i potruchtał w stronę przyjaciółki. Po ranach sprzed trzech dni nie było już na nim śladu. Ledwie Alyth dźwignął się na nogi, a tym razem na szyi uwiesiła mu się białowłosa. Było to na szczęście dużo przyjemniejsze uczucie niż entuzjastyczne powitanie Otta.
- Nie wiem, jak to zrobiłeś. Dziękuję - powiedziała cicho, przytulając maga mocno.
- Chodź. Przedstawię cię reszcie - ujęła go pod ramię i poprowadziła ku wozom.

Między nimi krzątało się kilka osób. Methira rozpoznał od razu. W przeciwieństwie do swojej promieniującej szczęściem córki mężczyzna wyglądał na mocno zmartwionego, a do tego także trochę naburmuszonego. Przywitał się z Alythem i natychmiast wrócił do sprawdzania bezpieczeństwa ładunku.
Wokół wozów kaczkowatym chodem dreptał krasnolud. Ubrany w grube futra kołysał się niezdarnie. Wyglądał jak jedna z tych zabawek dla dzieci, która raz potrącona nie przestaje kiwać się na boki. Uważnie sprawdzał płozy i ich mocowanie.
- To jest Bulmar - powiedziała Arine. - Powiedzmy, że on jest od tego, żeby wszystko działało.

Kliknij w miniaturkę

Krasnolud sprawdzał coś jeszcze przez chwilę i dopiero potem podszedł do pary. Postury był typowo krasnoludzkiej - niski i krępy. Jego długa, biała broda była starannie pospinana pierścieniami ze połyskliwych metali. U pasa nosił przybornik pełen narzędzi. Jego głowę zdobił ciężki hełm z wykrzywionymi mu górze rogami.
- Jo - przywitał się zdawkowo. - Pięknie się wszystko trzyma. Bez problemu powinniśmy dojechać na normalne tereny - podsumował swoje oględziny wyraźnie z siebie zadowolony. - Tylko nie każcie mi jechać z Welmanem, bo pierdolca idzie dostać - burknął wspierając ręce na biodrach. - Dam radę sam na wozie jakby co.
- Zaraz wszystko ogarnę i ustalę - odezwała się białowłosa. - Tylko skończymy obchód.
Bulmar odwzajemnił jej uśmiech i skinął lekko głową.
Jak na zawołanie zza jednego z wozów z piskiem wypadł niziołek i, biegnąc jak wariat przed siebie, prawie wpadł na krasnoluda.

Kliknij w miniaturkę

Próbując go ominąć, potknął się i byłby upadł, ale zręcznie tylko przetoczył się po ziemi i zaraz poderwał się znowu na nogi. Byli niemal jednego wzrostu, tyle że malec był co najmniej o połowę szczuplejszy. Jego głowa wydawała się nieco za duża w porównaniu do reszty ciała. W ręce ściskał cienki złoty łańcuszek z nanizaną nań monetą.
- Patrz, jak stoisz, ty wielka, tłusta ku... - zaczął wyzywać krasnoluda, otrzepując ze śniegu rude włosy.
Nie zdążył jednak dokończyć, bo zza wozu wyłoniła się kolejna osoba. Tym razem była to kobieta w ciężkiej zbroi, która spokojnym krokiem szła w stronę niziołka. Mogła być najwyżej o trzy czy cztery lata starsza od Arine. Długie, brązowe włosy miała spięte w koński ogon, co tylko uwydatniało owal jej twarzy. Najwyraźniej jednak nie zamierzała się tym zbytnio przejmować.

Kliknij w miniaturkę

- Arine, powiedz mu coś... Jeszcze raz zabierze mi medalion, a zrobię mu krzywdę - mimo gniewu, który dało się słyszeć w jej głosie, spojrzenie jej szarych oczu pozostało zupełnie spokojne.
Kiedy białowłosa łowczyni odwróciła się na powrót ku złodziejaszkowi, tego już nie było nigdzie widać.
- To był właśnie Welman - wyjaśniła cicho Alythowi, a następnie zwróciła się do nowo przybyłej - porozmawiam z nim jeszcze nim wyruszymy - obiecała.
Kapłanka podziękowała Arine uśmiechem, po czym podała Wynne'owi dłoń i przedstawiła się sama:
- Jestem Rasha Silvestari - jej uścisk był silny i pewny. - W służbie pani Waukeen - dodała z dumą.
- A więc to ty jesteś TYM magiem - powiedziała, z lekkim uśmiechem przyglądając się Alythowi, a następnie zerknęła na Arine. - Twój tata dobrze wybrał. Co prawda nie wiem, czy niziołek przeżyje podróż... Ale widać, że twój ojciec zna się na rzeczy.
- Dobrze słyszeć. Zaraz będziemy ruszać, sprawdzimy tylko, czy wszystko już gotowe - odpowiedziała panna Nael i poprowadziła Alytha kawałek dalej. Otto minął parę truchtem i podszedł do wozu od przodu.

Na jego koźle siedziała śliczna, ciemnowłosa dziewczyna, która z pewnością nie mogła mieć więcej niż siedemnaście lat. Otto wskoczył na miejsce obok niej i położył się, kładąc łeb na jej kolanach.
- Walczy dwuręcznym mieczem lepiej niż niejeden wojak - Alyth usłyszał pospieszny szept Arine. - Zwierzęta ją lubią.

Kliknij w miniaturkę

Dziewczyna, widząc, że się zbliżają, przytuliła się do Otta. Zza wozu natomiast wyłonił się rosły młodzieniec, mniej więcej w wieku Alytha. Na plecach nosił sporych rozmiarów tarczę. Choć na pierwszy rzut oka dziewczyna i chłopak nie byli do siebie zbyt podobni, to było w ich oczach i zachowaniach coś, co nie zostawiało żadnych wątpliwości - byli rodzeństwem. Te przypuszczenia potwierdzone zostały przez Arine:
- Erna i Edgar są rodzeństwem. Erno, Edgarze, poznajcie Alytha. Ostatni członek naszej eskapady - przedstawiła maga.
Erna tylko pomachała dłonią na powitanie. Edgar natomiast podszedł, by podać rękę Alythowi.
- Miło poznać. Wybacz Ernie. Ona raczej nie rozmawia z niezna… z nikim - powiedział przepraszającym tonem.

Kiedy wszystko zostało już sprawdzone na każdy możliwy sposób, wszyscy pożegnali się z Methirem, który dla każdego miał jakieś miłe słowo.
- Uważaj mi na nią. To najcenniejsze co mam w życiu - powiedział do Alytha, gdy przyszła jego kolej.
W końcu eskorta karawany zajęła miejsca. Pierwszym wozem kierować miała Arine z Welmanem; na koźle drugiego siedział już Bulmar, do którego polecono dołączyć Alythowi; trzecim powoziła Rasha w towarzystwie Otta; karawanę zamykał zaś wóz prowadzony przez rodzeństwo.
Szybko i bez żadnych problemów opuścili Targos, które wkrótce zostało daleko za nimi. Mimo zatrważającej ilości śniegu posuwali się naprzód dobrym tempem. Bulmarowi jadaczka praktycznie się nie zamykała.
- W tym ostatnim wozie to w zasadzie mamy zapasy na drogę - tłumaczył Alythowi.
Widać było, że krasnolud nie pierwszy raz bierze udział w eskapadzie tego typu.
- To będzie długa podróż. Musimy minąć góry, a potem będzie już lżej. Spać tyż będzie gdzie, wszytko tak ułożone, że się pomieścimy - perorował dalej o rzeczach mniej lub bardziej oczywistych.
- To tego. Czemu oni cię tak bardzo tam nie lubili? - zapytał w końcu, by wciągnąć Alytha w rozmowę.

***

Kliknij w miniaturkę

18 Alturiak 1372 RD

Pierwszy tydzień podróży zleciał jak biczem strzelił. Największym wrogiem karawany była pogoda. Już drugiego dnia musieli jechać pośród gęsto padającego śniegu, który uporczywie wciskał się pod kaptury i za kołnierze. Taka aura utrzymywała się przed dwie kolejne doby. Później dopadła ich potężna śnieżyca, przez którą musieli wstrzymać podróż na dobre kilkanaście godzin. W końcu jednak po tygodniu przywitało ich piękne, błękitne niebo i jaśniejące od samego świtu słońce.
- Erna mówi, że tak będzie przez kilka kolejnych dni! - zawołał Edgar na tyle głośno, by wszyscy go słyszeli.
Całej grupie dopisywał świetny humor. Tydzień bez problemów większych niż burza śnieżna był widocznie całkiem dobrym wynikiem jak na tak daleką podróż.

Wraz ze zmrokiem nadeszła mgła. Okolica okryła się szarą powłoką, ograniczającą widoczność do kilkunastu metrów. Konie szły pewnie dalej przed siebie, sobie tylko znanym szlakiem. Gdzieś kątem oka Alyth uchwycił niewyraźny kształt. Ten zniknął jednak, kiedy mag spojrzał w tamtą stronę.
- Kurwać, widziałeś to? - zapytał zaniepokojony Bulmar.

Kliknij w miniaturkę

Jechali jednak dalej, rozglądając się niespokojnie na boki. Wtem pierwszy wóz zwolnił i zjechał nieco na bok. Gdy Alyth z Bulmarem zrównali się z Arine i Welmanem, zrozumieli, co było tego przyczyną. Na wprost ich szlaku tuż nad ziemią unosiła się półprzezroczysta zjawa. Przybrała kształt kobiety o poderżniętym gardle i rozprutej jamie brzusznej, z której zwisały plączące się jelita. Zaschnięta, ciemna krew ubrudziła jej wystrzępione odzienie. Spojrzała na karawanę niewidzącymi, pustymi oczyma. Uniosła powoli dłoń, jakby zabraniała im iść dalej. Przyglądali się przez chwilę tej scenie, po czym duch po prostu wycofał się, niknąc we mgle. Pozostałe wozy dołączyły do pierwszych.
- Co się dzieje? - zapytała Rasha, spoglądając po pozostałych.
Nikt jednak nie odpowiedział jej w pierwszej chwili. Nie ulegało jednak wątpliwości, że karawana musiała jechać dalej...
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”

Ostatnio edytowane przez sheryane : 22-07-2015 o 23:57.
sheryane jest offline  
Stary 28-07-2015, 17:14   #24
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Ja też cię lubię - powiedział Alyth, usiłując wygrzebać się spod lawiny białego futra. - Bardzo lubię - dodał, czochrając biały łeb wilka. - Ale już mnie puść... I przestań mnie lizać. A kysz...
Widać siła przekonywania Alytha nie była zbyt wielka, albo też włochata bestia wyczuła, że mag się nie gniewa... W każdym razie wilk raczył się ruszyć dopiero na głos swej pani, która - podobnie jak on - rzuciła się Alythowi w ramiona, nie zważając na tłum obserwatorów i to, że obiekt jej uścisków jest cały biały od śniegu.
Ale na jej pytanie Alyth nie do końca potrafił odpowiedzieć.
- Twój ojciec jest mądrym człowiekiem - szepnął tylko, a potem od razu wpadł w wir powitań.

Dobrze jest być pięknym, sławnym i bogatym, ale słowo "TEN" w ustach kapłanki zdało się Alythowi przytykiem do opinii, jaką mieszkańcy Targos mieli o młodym magu. Dopiero po chwili zorientował się, że mogło to dotyczyć całkiem inne sprawy - pazurzastej panienki z kamiennego kręgu.
- Mam nadzieję, że Pani kupców będzie nas wspierać w tej podróży - powiedział, ściskając dłoń Rashy.

Przywitał się jeszcze podobnym uściskiem dłoni z Edgarem, skinął głową milczącej Ernie, a potem... Potem wystarczyło parę słów, wygłoszonych na pożegnanie przez Methira, by młodego maga dotarło, jakich narobił sobie kłopotów i jakim dodatkowy ciężar spadł na jego barki. Być może Methir powtarzał to każdemu z członków wyprawy, ale to nie tamci, tylko Alyth we własnej osobie był odpowiedzialny za to, że to właśnie Arine ruszyła wraz z karawaną zamiast swego ojca.
Radość z okazji wyruszenia w świat spadła o kilka stopni.
- Będę uważać - obiecał. Co oznaczało, zdaje się, również dopilnowanie, by dziewczyna bezpiecznie wróciła do domu.
Cóż... będą jeszcze inne karawany na południe.

* * *

Jak się wnet okazało, swoista "sława" Alytha dotarła i do członków karawany, zaś Bulmar, jak znaczna część krasnoludów, był szczery do bólu. I bynajmniej nie ukrywał, że ciekawość nie jest mu obca.
- A tam, od razu nie lubili - odparł Alyth, wygodniej sadowiąc się na koźle. Odczucia, jakie mieszkańcy Targos żywili do nietypowego ma zdecydowanie należało nazwać inaczej. - To był po prostu brak zrozumienia.
- Pieprzysz! - Bulmar roześmiał się w głos. - I czegóż to nie rozumieli?
- Zdecydowanie nie mogli pojąć, jak smarkacz może rzucać czary i to bez żadnego szkolenia.
- A jak to się robi? - spytał krasnolud.
- A skąd ja mam wiedzieć? - Alyth wzruszył ramionami. - Ja je tylko rzucam.
Krasnolud przez moment milczał.
- A czy chociaż wiesz, kiedy który rzucasz? - spytał unosząc krzaczaste brwi.
- Dawno temu wyrosłem z wieku pomyłek - uspokoił go mag.

* * *

Nuda. Zmora każdego młodego człowieka, radość każdego rozsądnego podróżnika. Bo cóż w gruncie rzeczy oznacza słowo "przygoda"? Prawdziwa przygoda to kłopoty, a tych każdy, kto ma rozum na swoim miejscu, unika.
Dla tych odrobinę mniej rozsądnych przygodą jest zimno, niedogotowana strawa, deszcz czy śnieg. Coś, co można potem pokolorować, upiększyć i opowiadać.

Alyth za krótko był na szlaku, by miała mu dolegać nuda w postaci jazdy przez śnieżne bezkresy, tu i ówdzie ozdobione ośnieżonymi drzewami i jeszcze rzadziej stojącymi kamiennymi słupami, stanowiącymi niekiedy jedyny dowód, że jadą w odpowiednim kierunku.
A jeśli komuś znudził się śnieg, to zawsze mógł wysłuchać tego, co opowiada towarzysz podróży.

- Jechaliśmy wtedy do Wrót, gdy... - Bulmar zamilkł nagle. - Kurwać, widziałeś to? - spytał.
- Nie jestem pewien - odparł Alyth. - Coś mi mignęło. Cień jakiś. A co żeś widział?
- Zwid jakiś? - burknął niezadowolony krasnolud, rozglądając się dokoła. - Było i nie ma.
Ostatnie dwa słowa były nader prawdziwe i być może i Bulmar, i Alyth doszliby do wniosku, że to tylko przywidzenie, gdyby nie duch, który postanowił być bardzie zdeterminowany i stanął na drodze pierwszych sań.
Duch, a raczej duszyca, bowiem zjawa, chociaż potwornie zmasakrowana, bez wątpienia była za życia kobietą.


- To był duch - Bulmar odpowiedział na pytanie kapłanki, która nie zdążyła dojechać na tyle szybko, by ujrzeć zjawę na własne oczy.
- Duch? - Rasha uwiązała wodze i zeskoczyła z sań, po czym podeszła do miejsca, gdzie przed momentem jeszcze znajdowała się zjawa. - Coś takiego nie ma prawa istnieć. Trzeba to zniszczyć. Odesłać - poprawiła się. - Duch nie może przebywać daleko od ciała! - mówiła dalej. - Musimy poszukać!
Nie zważając na czającą się niedaleko mgłę odeszła od sań, chcąc rozejrzeć się po okolicy.
Otto pobiegł za nią, ale nikt inny nie palił się, by przyłączyć się do tych poszukiwań.

- Jak żyję, nigdy tu duchów nie było - powiedział Bulmar. - Parę razy tędy jechałem i nigdy żadnego ducha.
- Ale duchy się... rozmywają - powiedziała niepewnie Arine. - Z czasem. Tak powiadają.
- Takie zjawy trzymają się zwykle miejsc, gdzie zginęły, prawda? - spytał Edgar. - Tak jak powiedziała Rasha?
Alyth aż tak na duchach się nie znał, mógł najwyżej powtórzyć to, co słyszał.
- Tak jak mówiła Rasha - potwierdził. - Podobno niektóre nie mogą odejść z tego świata dopóki nie załatwią swoich spraw, albo gdy ktoś je tu zatrzyma. Często jest tak, jak mówiła Arine. - Spojrzał na białowłosą. - Rozmywają się, rozpływają, znikają w końcu. Ale są i takie, które z czasem tracą nie tylko ludzki wygląd, ale i resztki można by rzec człowieczeństwa. Stają się niebezpieczne i dlatego trzeba się ich pozbyć.
- Nigdy nie wiadomo, co takiego ducha zatrzymuje - powiedziała kapłanka, która powróciła z daremnych poszukiwań. - Może w końcu odejść, a może zmienić się w coś złego.
- Ta wyraźnie zabraniała nam jechać dalej - powiedziała cicho Arine. - Może powinniśmy jej posłuchać?
- Możemy ominąć tamto miejsce - Bulmar pokazując przed siebie. - Pojedziemy łukiem i parę mil dalej wrócimy na szlak.
- Może wyślemy kogoś na zwiady? - zaproponował Alyth. - Na przykład Otta? I Welmana?
- No... dobrze... - Arine po chwili wyraziła zgodę. - Ale nie odchodźcie zbyt daleko. Parę minut i wracacie.


Czas, jak znów się okazało, jest rzeczą względną. Chwile wlokły się wyjątkowo i wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy Welman i Otto wrócili. Po tym drugim nic nie było widać, ale niziołek miał ponurą minę.
- Nie pochodziliśmy zbyt blisko - powiedział cicho. - Ale widzieliśmy tyle, co trzeba. Trzy, nie, chyba cztery ciała, częściowo przysypane śniegiem. I sanie. I nic więcej. Według mnie to się stało wczoraj.
- Powinniśmy ich pochować - powiedziała zdecydowanie Rasha.
- Jak? Wykopiesz im groby? - W głosie Bulmara brzmiała ciekawość zmieszana z ironią. - Bo chyba nie chcesz ich spalić? Mimo mgły będzie to widać na całe mile dokoła.
- Położę ich chociażby na sanie - odparła kapłanka. - Nie mogą leżeć w śniegu. I pomodlę się.
- Pójdę z tobą - zaoferował się Alyth. - Szybko wrócimy.
Widać było, że Arine nie jest zachwycona, ale w końcu wyraziła zgodę.


Ciała były cztery - kobieta i trzech mężczyzn. Wszyscy mieli poderżnięte gardła. A kobieta, podobnie jak widziane na drodze widmo, miała rozpruty brzuch. Ta rana, w przeciwieństwie do innych, była jakby lekko zwęglona.
- Masz pomysł, co mogło spowodować takie rany? - spytała Rasha. - Jaką trzeba być bestią, by potraktować kogoś w ten sposób... Oby złoczyńców spotkała zasłużona sprawiedliwość.
- Stal i ogień - odparł Alyth. - Niezbyt dużo ognia. Ale nie widzę w tym sensu, prócz chęci zadawania bólu. Mam nadzieję, że dopadnie ich sprawiedliwość.
Kapłanka przez moment jeszcze spoglądała na zwłoki kobiety, bezgłośnie poruszając ustami.
- Pomóż mi ich przenieść - powiedziała w końcu.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-07-2015 o 17:39.
Kerm jest offline  
Stary 02-08-2015, 05:29   #25
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Zadanie nie należało do przyjemnych, ale i nie było zbyt trudne, za to z pewnością mieściło się w kategorii dobrych uczynków. Ciała czworga nieszczęsnych podróżnych wkrótce znalazły się na wozie. Mróz sprawił, że były twarde niczym kamień i stan ten miały zachować jeszcze przez dłuższy czas. Śmierć wygładziła rysy twarzy nieboszczyków i gdyby nie okropne, głębokie rany na szyjach, można by pomyśleć, że tylko nierozważnie zasnęli w nieodpowiednim miejscu. Śnieg, który przykrył wszelkie ślady napastników, potęgował jeszcze to wrażenie.
Alyth i Rasha stanęli przy wozie, który miał pozostać miejscem spoczynku nieznajomych. Kapłanka lewą dłonią pochwyciła medalion swej bogini, prawą zaś wyciągnęła nad ciała.
- Przyjmij pod swą ochronę te cztery dusze, moja pani - Rasha zaczęła krótką modlitwę. - Uchroń je od wiecznej tułaczki, by znalazły wieczny spokój i powitaj je w dobrobycie, jeśli nie wyznawali innych bogów. Niech odnajdą swe miejsce w zaświatach.
Nic się nie stało. Nie było złotego blasku, oklasków ani fanfarów, tylko zima i mgła dookoła. Kapłanka zerknęła niepewnie na Alytha.
- Chyba nie mogę zrobić nic więcej... Mam nadzieję, że Waukeen zaopiekuje się nimi, a ich dusze nie będą już nękać tego planu - powiedziała, ale jasnym było, że na myśli miała jedną, bardzo konkretną duszę. - Wracajmy.

Jak jeden mąż Alyth i Rasha odwrócili się, by ruszyć w drogę powrotną ku zatrzymanej karawanie. Nie uszli jednak nawet kroku. Niemal wpadli na ducha kobiety, którą właśnie pochowali. Zjawa wyciągnęła dłonie i nim zdążyli uczynić cokolwiek, musnęła ramiona obojga palcami, po czym zniknęła. Nigdy nie czuli takiego zimna, jakie sprowadził jej dotyk - mrozu wędrującego przez całe ciało, sięgającego aż do głębi ich serc. Czy ten chłód mógłby je zatrzymać?
Nawet jeśli, to nie tym razem. Wciąż stali i oddychali, ale ich uszu dobiegł cichy szczęk stali. Dźwięk narastał stopniowo, a spośród otaczającej ich szarości zaczęły wyłaniać się ludzkie sylwetki. Należały do trzech mężczyzn i kobiety. Były niewyraźne i półprzejrzyste, ale z łatwością mogli rozpoznać znalezionych podróżników. Mężczyźni walczyli zaciekle. Jednak z perspektywy Alytha i Rashy machali tylko mieczami, walcząc z niewidocznym wrogiem; krzyczeli coś, ale zasłona wspomnienia była zbyt gęsta, by można było zrozumieć słowa. Nad ich niskimi głosami wzniósł się wyższy, kobiecy ton. Alyth z łatwością rozpoznał prostą inkantację magicznego pocisku.
Wtem męskie sylwetki zniknęły jedna po drugiej, zaś kobieca zaczęła szarpać się z nienaturalnie wykręconymi do tyłu rękami. Powoli na jej szyi pojawiła się czerwona pręga niczym imitacja szerokiego, makabrycznego uśmiechu. Krew spłynęła z niej obficie w słabnącym już rytmie uderzeń serca. Nieznajoma osunęła się na kolana, a wizja prysła niczym bańka mydlana.

W tej samej chwili duch ponownie zmaterializował się przed magiem i kapłanką. Kobieta skierowała spojrzenie swych pustych oczu na Alytha i uśmiechnęła się smętnie. Przez moment wydawało się, że chciała coś powiedzieć, ale z poruszających się słabo ust nie wydobył się żaden dźwięk. Zjawa powoli zaczęła rozpadać się na skrzące się drobinki, które unosiły się, wirując, w mroźne powietrze. Na pożegnanie nieznajoma z zaświatów pomachała dłonią, po czym całkowicie rozpłynęła się w powietrzu. Dopiero wtedy Alyth przypomniał sobie jeden maleńki szczegół niedawnej wizji. Dostrzegł tam coś, co uświadomił sobie dopiero teraz. Pozornie nieważny drobiazg, zaledwie detal większego obrazka...
Nieznajoma w wizji miała na szyi srebrny wisior - wilka z czarnymi jak noc oczami.

Gwałtowny podmuch szarpnął płaszczami Alytha i Rashy, aż zafurkotały na wietrze. Nagle zrobiło się dużo ciemniej niż powinno być o tej porze. Zdawało się, że wiatr zawodzi szaleńczo, choć w pobliżu nie było ani kompleksów skalnych wśród których mógłby się przeciskać, ani ciasno rosnących drzew, między którymi mógłby buszować.
Plamka jasności zamigotała na krańcu wzroku maga. Powiódł spojrzeniem w tamtą stronę i dostrzegł wśród mgły słabą, pomarańczową łunę. Otaczała ciemną, czworonożną sylwetkę. Rozległ się głuchy warkot. Ledwie spojrzenie Alytha skierowało się w tamtą stronę, a tajemnicza bestia już wycofała się w szarość. Łuna zniknęła wraz z nią. Chwila nieuwagi wystarczyła, by coś podeszło tak blisko. Jednak wyglądało na to, że są bezpieczni - przynajmniej chwilowo...
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 04-08-2015, 22:58   #26
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Widziałaś to? - Alyth zwrócił się do Rashy. - Czy tylko mi się zdawało, że tam coś jest?
Kapłanka przez moment jeszcze wpatrywała się w miejsce, gdzie przed chwilą jeszcze płonęła łuna, po czym skinęła głową.
- Idziemy stąd - powiedziała, wprowadzając słowa w czyn.

* * *

- Proponowałbym objechać to miejsce szerokim łukiem i nieprędko wrócić na szlak - powiedział Bulmar, gdy Rasha i Alyth zdali skrócone sprawozdanie. - Nadłożymy trochę drogi, ale to żaden problem. "Pod Białym Smokiem" jest o trzy-cztery dni stąd.
I trudniej nas będzie znaleźć, dodał w myślach Alyth, który stale miał przed oczami czworonożną bestię. I zdecydowanie nie sądził, by miała ona coś wspólnego z prawem i porządkiem.
- Pojadę przodem - dodał krasnolud i skinął na Alytha. Arine nie zaprotestowała i mała karawana zjechała ze szlaku na pokrytą śniegiem równinę.

* * *

- A teraz opowiedz dokładnie - odezwał się po paru minutach Bulmar - co widziałeś. Bez skrótów, bez omijania drastycznych szczegółów, które nie nadają się dla dziewczęcych uszu.
- Za te słowa Arine by ci uszy urwała - mruknął Alyth.
Przymknął oczy, usiłując przypomnieć sobie dokładnie, jak wyglądało starcie, które pokazał im duch czarodziejki.
- Nawet jeśli zostali zaskoczeni, to stawili opór - powiedział cicho. - To nie wyglądało, jakby machali mieczami, opędzając się przed niewidzialnym wrogiem. Odbijali uderzenia, zadawali ciosy. I trafiali, bo na mieczach były ślady krwi. A żeby użyć magicznego pocisku trzeba widzieć cel.
- Nie widzieliście, z czym walczyli?
- Nie, ale pewnością nie było to stado wilków czy banda koboldów. Prędzej coś wzrostu ludzi i trochę mniejsze.
- Czyli nie orkowie?
Alyth przez moment się zastanawiał.
- Nie, raczej nie. O stopę niższe od orka. Coś jak człowiek.
- Albo elf - mruknął krasnolud.
- Albo drow.
- Tfu, zgiń-przepadnij. - Bulmar splunął w śnieg, po czym sprawdził, czy na przy boku topór. - Przeklęta rasa. Ale naważniejsze, że nie walczyli z jakimiś duchami. A to czworonożne, świecące się coś?
Alyth wzruszył ramionami.
- Raczej powietrze się świeciło wokół tego czegoś. A tak w ogóle to widziałem tego stwora przez ułamek chwili. Wiem tylko, że miało cztery łapy. Pies, wilk, pantera... cokolwiek możesz sobie wymyślić. Nawet nie wiem, czy miało ogon.
- Ledwo na to spojrzeliśmy, to zniknęło. I tyle - dodał.
- Czyli wiemy tylko tyle, że powinniśmy mieć się na baczności - mruknął Bulmar. - Jak sobie coś jeszcze przypomnisz, to powiedz.
- Może Rasha spamiętała coś wiecej.
On sam też pamiętał więcej, niż powiedział. Ale o tym nie zamierzał mówić.

* * *

Medalion.
Medalion z wilkiem.
Medalion z wilkiem o oczach czarnych jak bezksiężycowa noc.
Alyth z trudem powstrzymał się od sprawdzenia, czy jego medalion jest na miejscu.
Był. Tak jak stale, od dwunastu niemal lat.
Dostał go od matki i nawet nie przypuszczał, że może być drugi. No, w zasadzie mógł się tego spodziewać, w końcu wisior był piękny, jego twórca mógł stworzyć więcej egzemplarzy. Jaka jednak była szansa, że akurat Alyth trafi na kopię swego medalionu? Bardzo, bardzo mała. Dlaczego więc akurat jego spotkał taki zaszczyt, na dodatek w takim momencie? Dlaczego medalion nosiła tamta czarodziejka?
Jeśli, oczywiście, Alytha nie mylił wzrok.

Wiszący na jego szyi medalion pochodził z dość daleka. Z samych prawie Wrót Baldura. A dokładnie - stamtąd przywiozła go Kethra, do rąk której trafił z rąk wdzięcznego za ocalenie kupca. Zwykłego kupca. I chodziło o zwykłych zbirów, zaś sam medalion miał wartość raczej sentymentalną. Ewentualnie kilku noclegów w dobrej gospodzie.

Czy napad na magiczkę i jej towarzyszy miał coś wspólnego z noszonym przez nią medalionem? Alyth miał nadzieję, że nie.
 
Kerm jest offline  
Stary 07-08-2015, 17:37   #27
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Karawana objechała więc odwiedzone przez Alytha i Rashę miejsce. Objazd założono dla bezpieczeństwa całkiem spory. Wymijający łuk i powrót na coś, co latem nazywane było szlakiem, zajęły im niemal całe dwa dni. W tym czasie dość mocno sforsowali konie, pozostając w niemal ciągłym ruchu od świtu do północy. Czy zgodnie z nadzieją maga trudniej było znaleźć podróżników na innej trasie wśród wszechobecnej bieli? Trudno powiedzieć. Ani w czasie jazdy, ani w czasie krótkich, nocnych postojów nie dostrzegli nigdzie zagrożenia. Nic nie czaiło się na nich w ciemności, nic nie napadło ich w podróży. Jedynie od czasu do czasu Alyth miał wrażenie, że ktoś ich obserwuje. Dziwne uczucie pojawiało się o różnych porach dnia, zupełnie niespodziewanie; czasem trwało godzinami, czasem znikało, nim Wynne zdał sobie sprawę, że się pojawiło. Nigdy nie udało mu się jednak zlokalizować nikogo obcego w okolicy.

***

Było mu zimno. Tak bardzo zimno... Mróz zdawał się przenikać go aż do głębi serca. Swymi maleńkimi, kłującymi igiełkami zmieniał jego krew w płynny lód. Szedł jednak dalej przed siebie. Nie wiedział dokąd, ale musiał iść; chociaż chciał się zatrzymać - nie mógł.
W oddali niebo zdobiła ciepła łuna, mieniąca się złotem i czerwienią. Łudząco przypominała barwy zachodzącego słońca. Gdyby tylko sklepienie nie było tak ciemne, jakby ognistej gwiazdy nie widziało już od wielu godzin. Czarne krawędzie gęsto rosnących drzew wyraźnie odcinały się od dającej nadziei jasności w tle.
Już tak niedaleko, tak blisko, jeszcze trochę i minie drzewa, dotrze do światła i ciepła.

Nagle złoto i czerwień oślepiły go na chwilę. Ciepło zamknęło wokół niego swe ramiona, natychmiast przeganiając chłód. Gdy już oczy przywykły do otaczającej go jasności, zrozumiał co widzi.
Miasto płonęło.
Drzewa, parkany, domy, nawet kamień... Wszystko stało się pokarmem dla dzikiego, złotego i czerwonego ognia, który tak kuszący wydawał się z oddali. Drewno ciemniało i pękało, kamień topił się. Gorąco narastało, a wraz z nim ogłaszający ryk, który zwykle towarzyszył wysokogórskim lawinom. Zagłuszył wnet radosne trzaskanie płomieni dookoła. Dźwięk przewalał się przez jego umysł w tę i we w tę, nie dając mu wytchnienia.
Tylko jedna jego myśl przebiła się przez otumaniający huk.
Targos.

Nieopodal ujrzał kobiecą sylwetkę. Ona z pewnością widziała go od chwili, gdy pojawił się w mieście. Machała gwałtownie rękami, a jakaś niewidzialna siła zdawała się przyciągać go do niej, nie bacząc na jego opór. Dopiero po chwili rozpoznał kobietę. Potrząsała głową, krzyczała coś do niego, ale z jej ust nie wydobywał się żaden krzyk albo też on nie był w stanie go usłyszeć. Nie mógł podejść bliżej.
Mama.

Nagle wszystko zgasło i ucichło. W mgnieniu oka zniknął ogień, zniknęło miasto, zniknęła i jego matka.
Nastała ciemność, zimno i cisza.

***

Alyth obudził się tak gwałtownie, że aż usiadł. W tym samym momencie to samo zrobiła Arine. Mag szybko rozejrzał się po okolicy, upewniając się, że nic nie czai się w pobliżu i wszyscy żyją. Bulmar z Welmanem stali na warcie, przekomarzając się cicho. Wynne złowił tylko pełne strachu spojrzenie Arine, gdy kladła się na powrót spać.

24 Alturiak 1372 RD

Gdyby nie zgodnie zarządzony objazd, z pewnością trafiliby do wspomnianej przez krasnoluda karczmy w podanym przezeń terminie. Niestety przez dwa dodatkowe dni z czterech zrobiło się sześć. Mimo wszystko wizja ciepłego posiłku - odmiennego od podgrzewanego prowiantu czy dziwnych zup Welmana - i wyspania się w łóżku wszystkim poprawiała humor. Gdy zbliżali się do przybytku, Bulmar uprzedził Alytha, że koszty noclegu tam są dość wysokie.
- Było nie było, nic lepszego w okolicy nie ma. Znaczy nic w pobliżu w ogóle nie ma - poprawił się szybko. - Ten, kto wymyślił interes, ma głowę na karku, a z czegoś żyć trza. Gości mają mało, to muszą na nich zarabiać. Ale ja uważam, że w zupełności są warci swej ceny. Może gdzie w mieście by szynk dobrej klasy sobie tyle liczył, ale na takim wypizdowie? Ja nie wiem, tam w Targos takich cen nie mieli.

"Pod Białym Smokiem" było piętrowym, drewnianym budynkiem o fasadzie długiej na kilkanaście metrów. Z jednego z kilku kominów unosiła się w niebo smuga dymu. Funkcję magazynu i stajni zarazem pełniła przybudówka niemal równie duża, jak główny budynek. Wielkie, podwójne wrota były otwarte. Ledwie wozy pojawiły się przed zabudowaniami, z karczmy wypadło dwóch blond młodzieńców. Szerokimi uśmiechami i zapraszającymi gestami skierowali gości do przybudówki. W środku zmieścić mogłoby się jeszcze ze trzy razy tyle wozów, ale póki co wyglądało na to, że grupa z Targos była tu jedynymi gośćmi.
Blondyni pomogli wyprząc i oporządzić zmęczone konie. Każdy został odprowadzony do własnego, przestronnego boksu. Arine nagrodziła ich za to dwoma srebrnymi monetami. Po chwili dyskusji chłopcy zgodzili się też na wpuszczenie Otta do karczmy.

Izba wspólna nie była zbyt duża. Mieściły się w niej tylko trzy długie stoły z ławami, lada i kominek. Co jednak najważniejsze - było tu ciepło i sucho. Do tego czysto, schludnie i pachniało pieczenią oraz świeżym chlebem. Gdy tylko wszyscy usiedli, drobna blondynka, która nie mogła mieć więcej niż dziesięć lat, podeszła do nich, uśmiechając się miło.
- Witamy "Pod Białym Smokiem". Polecamy pieczeń z dziczyzny w sosie ziołowym oraz nasze domowe ale - powiedziała.
Zza kontuaru obserwowała ją starsza o jakieś dwadzieścia lat kobieta. Z podobieństwa wynikało, że musiała być matką dziewczynki.
- Proponujemy też nocleg w wygodnym łóżku, pod czystą pościelą. Jak dla państwa kolacja, spanie i śniadanie za dwie sztuki złota - dodała blondynka, obsługując gości pod czujnym okiem matki.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”

Ostatnio edytowane przez sheryane : 07-08-2015 o 21:16.
sheryane jest offline  
Stary 11-08-2015, 21:46   #28
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Dlaczego "Biały Smok"? - stojący przy barze Alyth skierował to pytanie do właścicielki.
- Bo to w tym miejscu przodek przodka mojego przodka takowego pokonał - padła niemal natychmiastowa odpowiedź.
Odpowiedź była szybka, ale Alyth był pewien, że prawdy w tej wypowiedzi nie było, chociaż na honorowym miejscu, nad kominkiem, wisiał smoczy łeb, biały na dodatek.

Kliknij w miniaturkę

Na pierwszy przynajmniej rzut oka był autentyczny - tyle tylko, że jeśli miał tyle lat, by paść łupem pradziadka gospodyni, to był wspaniale zachowany.
- Niezbyt sympatycznie wygląda - stwierdził Alyth. - Z pewnością wspaniała to była walka.-
- Z pewnością. Nie było mnie wtedy jeszcze na świecie - odparła karczmarka, trzymając się swej roli.
Alyth się uśmiechnął. Miło i sympatycznie, a gospodyni odwzajemniła uśmiech.
- Czy to on wybudował tę karczmę? - spytał - czy któreś z jego dzieci?
- Jego syn, a mój dziadek. By uczcić tę piękną walkę.
To przynajmniej było prawdą.
- Wspaniała robota. - Alyth z uznaniem skinął głową. - I pięknie utrzymana.
Budowla już na pierwszy rzut oka zdała się dość wiekowa. Faktycznie mogła powstać za czasów pradziada. Była też świetnie zadbana i zachowana. Widać było, że ktoś włożył w to miejsce dużo pracy, a zarobione pieniądze są dobrze inwestowanie.
- Ale zimą chyba nie ma tu zbyt wielu gości? - spytał Alyth, chcąc mieć powód do rozpytania o zamordowaną czwórkę.
- Ano, nie ma. Choć latem też ciężko o tłok. Taka okolica - przytaknęła kobieta. - Choć jesteście państwo już kolejnymi gośćmi w krótkim czasie w tym miesiącu. Poprzedni wyjechali stąd całkiem niedawno.
- Jechali może w stronę Targos?
- Tak, wyjeżdżając kierowali się w stronę Dziesięciu Miast.
Alyth potarł brodę. Nie był pewien, czy od razy zaskoczyć gospodynię złymi informacjami.
- Kobieta i trzech mężczyzn? - spytał. I tak prędzej czy później musiał powiedzieć, co się stało z tamtą czwórką.
- Tak, panie - odpowiedziała nieco zdziwiona. - Czyżbyście ich mijali?
- Ta pani miała takiego wilka - odpowiedziała dziewczynka, która przywitała ich po wejściu do karczmy.
- Wilka? Jakiego wilka? - spytał Alyth. Miał nadzieję, że jego zdziwienie nie było udawane. - Nie widzieliśmy żadnego wilka - dodał.
- Takiego srebrnego, na łańcuszku - odpowiedziała mała, trochę spłoszona, że zapytano ją wprost.
Kolejne zdziwione spojrzenie przemknęło po magu - spojrzenie Arine.
- Możemy porozmawiać w cztery oczy? - Alyth zniżył głos, zwracając się do gospodyni. Spojrzał na dziewczynkę, po czym ponownie przeniósł wzrok na kobietę.
Ta zawahała się na uderzenie serca, ale szybko wyciągnęła wnioski:
- Liz, przynieś państwu ale do kolacji. Pokażę panu pokoje, które możecie zająć - powiedziała i zapraszającym gestem wskazała mu schody na piętro.


- Kilka dni temu znaleźliśmy całą czwórkę - powiedział Alyth, gdy znaleźli się na piętrze i weszli do pierwszego z brzegu pokoju. - Ktoś na nich napadł. Żadne z nich nie przeżyło.
- Och, to okropne. Niech bogowie czuwają nad ich duszami. Wszyscy byli tacy mili - powiedziała wyraźnie zasmucona. - Czy wy, panie, mieliście jakieś problemy po drodze? - zapytała przejęta.
- Po tym, jak ich znaleźliśmy, pojechaliśmy okrężną drogą - odparł. - Ale... Widzieliśmy coś dziwnego tam, gdzie zostali napadnięci... Coś jakby czworonożne stworzenie, otoczone łuną. Widzieliśmy to przez ułamek sekundy. My, czyli kapłanka Waukeen i ja.
- Muszę to powiedzieć naszym chłopakom! Muszą być bardziej ostrożni na polowaniach - powiedziała, w przestrachu przykładając dłonie do policzków. - Tu jesteśmy bezpieczni, ale tam, na zewnątrz? Co będzie, jak ich też już napadnięto?!
- To było kilka dni temu. Sprawcy mogą być daleko - spróbował ją uspokoić Alyth. - Czy ktoś obcy kręcił się ostatnio w tych stronach?
Pokręciła głową.
- To spokojna okolica. Nigdy nie zdarzały się tutaj takie wypadki albo nic nam o nich nie wiadomo. Zwłaszcza zimą. Dzikie zwierzęta tak, ale zbóje czy może coś jeszcze gorszego? Jak chłopcy wrócą, to ich popytam.
- My jedziemy już jutro... Nie zdążymy się pewnie dowiedzieć.
- Oni powinni być tu jeszcze dzisiaj. Jeśli coś widzieli, na pewno się dowiemy.
- Czy ta kobieta, magiczka zapewne, mówiła, po co jedzie o Targos? - spytał Alyth.
- To ona była czarodziejką? Nie mogła porazić wrogów swoimi czarami-marami? - rozmówczyni westchnęła z żalem. Zastanawiała się chwilę, po czym odpowiedziała: - Nie, chyba nie. Nie mówiła też, że do Targos - zmarszczyła lekko brwi. - Nie pytamy, jeśli kto sam nie ma woli mówić. Wspominała tylko, że bardzo się spieszą, aby dotrzeć na czas - wzruszyła ramionami.
- Pewnie nie mogła. - Alyth postanowił nie dzielić się wizją, jakiej doświadczyli na miejscu zbrodni. - Czy wieźli jakieś towary?
- Wóz mieli załadowany po brzegi. Ale co w środku? - pokręciła głową. - Czasem żałuję, że nie próbuję dowiedzieć się więcej o naszych gościach.
- Niektórzy nie lubią o sobie mówić, to fakt... Zniechęcają się, gdy ktoś ich wypytuje... Czy ona nie zamieniła kilku choćby słów z kimś z pani rodziny? Skąd Liz wie, że miała wilka?
- Nie wydaje mi się, by wymieniła z kimkolwiek coś poza uprzejmościami. Przyjechali późnym wieczorem, wyjechali z rana. Odpocząć jeno chcieli - odpowiedziała. - A Liz pewnie widziała wilka na jej szyi. Dzieci są spostrzegawcze. Faktycznie, pamiętam, że nosiła go na szatach. Nietrudno było zwrócić uwagę.
- Może pani ją spytać, czy zapamiętała może coś jeszcze?
- Mogę. Jeśli tak w istocie będzie, to przekażę wam te wiadomości przed waszym wyjazdem, panie. Czy tak może być?
- Tak, oczywiście. A jeszcze jedno... Jedli kolację, śniadanie, z pewnością rozmawiali. Czy padły może jakieś imiona?
Kobieta popatrzyła gdzieś w kąt, usiłując sobie przypomnieć.
- Do kobiety mówili chyba Kadia. Jeden nazywał się Fabian, drugi Laurent, ale trzeciego nie pomnę - rozłożyła ręce w geście bezradności.
Kadia... To imię coś Alythowi mówiło. Ale tak to czasami bywało, że coś tkwiło na samym skraju pamięci. Trudno...
- Ile mogła mieć lat?
- Może czterdzieści, może pięćdziesiąt. Wydawała się młodsza, ale było coś takiego w jej oczach... Dużo widziała.
- Cóż... Więcej się o niej nie dowiemy. Dziękuję pani bardzo.
- Ja również dziękuję za te informacje. Przestrzegę chłopców, na wszelki wypadek.



Przy stole drużyna, popijając ale, cierpliwie czekała na kolację.
Powracającego Alytha powitały zaciekawione spojrzenia i, chwilowo, żadnych pytań.
- Bardzo ładne pokoje - powiedział Alyth. - Dziękuję, Liz. - Skinął głową dziewczynce, która postawiła przed nim talerz.
Liz uśmiechnęła się tylko lekko i zniknęła w kuchni, by pomóc matce.
- I dowiedziałżeś się czego przydatnego? - wypalił Bulmar znad prawie pustego już kufla.
- Kadia. Fabian. Laurent. Trzy imiona. Jechali w stronę Dziesięciu Miast. Nic więcej.
Bulmar machnął ręką.
- I tak już im nic nie pomoże. Niech im ziemia... eee... Niech spoczywają w pokoju. No. Byle to, co ich dopadło, nie przyszło po nas.
- Niech spoczywają w spokoju - przyłączył się Alyth. - Mam nadzieję, że to coś jest daleko stąd.
Do tej sentencji przyłączyli się też pozostali, a słowa przeistoczyły się w toast poparty łykami ale.
- Chcecie tu dłużej siedzieć? - Alyth zwrócił się do reszty towarzystwa.
- Po co? - zapytała Arine. - Prześpimy się, zjemy i jedziemy dalej.
Nie podniosły się głosy sprzeciwu, nikt nie zaproponował tańców, śpiewów i hulanek.
- Kto zaśpi, ten nie dostanie śniadania - zagroziła Arine.
- Tak jest, szefowo! - Bulmar z uśmiechem stuknął pięścią w pierś.

* * *

Łóżko kusiło, ale Alyth miał jeszcze coś do załatwienia.

- Czy mogę wejść? - spytał, zastukawszy do drzwi Arine.
- Tak, proszę - po chwili padła odpowiedź.
Dziewczyna przywitała Alytha, siedząc na łóżku w samej tylko koszuli; wyraźnie szykowała się już do spania.
- Na chwilę tylko - zapewnił Alyth. Zamknął za sobą drzwi. - Co ci się wtedy śniło? - spytał cicho, przechodząc od razu do meritum.
Popatrzyła na niego z zaskoczeniem.
- Ja... - Przez chwilę jakby wahała się, czy mu powiedzieć, w końcu jednak przezwyciężyła niepewność. - Najpierw ciemność i zimno. Potem nagle miasto w ogniu. W-wydaje mi się, że to było Targos. Był tam mój ojciec - przygryzła lekko dolną wargę. - Chciał mi coś powiedzieć, wołał coś do mnie... Ale wokół był taki huk, że nie słyszałam nic. A-ale to był tylko sen. Tylko sen, prawda? - popatrzyła na niego z niemą prośbą w oczach.
Dwie osoby śniące ten sam sen? To było dziwne. Czy jednak można wierzyć w sny?
Gdzieś w głębi pamięci maga pojawiło się wspomnienie sprzed dziesięciu z okładem dni. Wtedy też się obudził, dręczony poczuciem niebezpieczeństwa. Czy jedno z drugim miało coś wspólnego?
- To tylko sen - zapewnił dziewczynę, zastanawiając się równocześnie, jacyż to bogowie zesłali na nich to ostrzeżenie. Jeśli to było ostrzeżenie, a nie zwykły koszmar senny.
- Mam nadzieję. A ty? Też się wtedy obudziłeś... Czy ty też śniłeś? - zapytała niepewnym tonem, unosząc lekko drżącą dłoń do ust.
Alyth skinął głową. Podszedł i przysiadł na skraju łóżka.
- Też mi się przyśniło Targos - przyznał. - I matka. Ale to nie był prawdziwy ogień.
Arine milczała przez chwilę, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć.
- Dwie osoby śniące ten sam sen? Prawie... - wypowiedziała na głos wcześniejszą myśl Alytha. - I co myślisz, mówiąc, że nie był prawdziwy? Nie zwróciłam uwagi...
- Widziałaś, że znikały nawet kamienie? Że się... paliły? Żaden ogień tak nie robi. Wrzuć kamień do ogniska i co się stanie? Najwyżej się rozgrzeje.
Spojrzenie Arine stało się na chwilę nieobecne, jakby próbowała sobie przypomnieć szczegóły snu.
- Tak, masz rację. Faktycznie. Hmm... Czy magia mogłaby zrobić coś takiego? - zerknęła na Alytha pytająco.
Była już dużo spokojniejsza, zupełnie jakby rozmowa i skupienie się na szczegółach pomogło jej uciec od ogólnego niepokoju.
Alyth przez moment się zastanawiał.
- Z tego, co wiem, nawet kula ognia nie wywołuje takich skutków - odparł w końcu.
- Ogniste mikstury również nie - dodał.
- Może więc to faktycznie był tylko sen? W końcu sny często wypaczają rzeczywistość. Może więc to faktycznie był tylko sen? - zapytała Arine z delikatnym uśmiechem.
- W snach czasami odbija się to, o czym myślimy, a czasami nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Nie śniło ci się nigdy, że latasz?
- Oczywiście, śniło się. Może więc po prostu to odbicie naszej troski o rodziców? Może oni też śnią o nieszczęściu nas spotykającym - Arine próbowała znaleźć jakąś rozsądną odpowiedź.
- Mam nadzieję, że ich obawy o nas nie przeniosą się w sferę snów, bo chodziliby wiecznie niewyspani. - Alyth lekko się uśmiechnął. - W każdym razie napiszę do nich, że z nami wszystko w porządku. Poproszę, by przekazano pismo, gdy tylko ktoś pojedzie w stronę Dziesięciu Miast.
- Wspomnę też o tym śnie. No i o napadzie - dodał. - Lepiej żeby wszyscy, którzy ruszą tyn traktem, wiedzieli o tym niebezpieczeństwie.
- To świetny pomysł! - Arine pochwaliła go z entuzjazmem. - Oby wkrótce znalazł się ktoś, kto pojedzie w tamtą stronę... A swoją drogą jak czujesz się poza Targos? - zmieniła nieco temat.
- Nieco dziwnie - przyznał się Alyth. - Nie ukrywam, że podoba mi się ta podróż. Dobre towarzystwo, urocza szefowa karawany, ale to zdecydowanie co innego, niż jednodniowe wycieczki poza miasto. Całkiem inaczej niż w domu, ale wracać bym nie chciał.
- A ty? Nie przytłacza cię ciężar odpowiedzialności? - spytał na pół żartem.
Arine zaśmiała się cicho.
- Troszeczkę. Martwię się ciągle, czy aby dotrzemy szczęśliwie... Zwłaszcza po sytuacji z tą kobietą. To znaczy z jej duchem. To, co widzieliście... Sama nie wiem. Nie bardzo mamy jednak wybór. Musimy jechać dalej, chyba - wzruszyła lekko ramionami. - Na szczęście tak jak powiedziałeś - towarzystwo jest przednie i wszyscy wydają się zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa.
- Ci, co nie myślą o niebezpieczeństwach, powinni siedzieć w domu, przy kominku - zażartował Alyth. - My będziemy cały czas mieć oczy szeroko otwarte. No i mamy przecież Otta.
- Instynkty Otta powinny nas ostrzec i dać nam przewagę w razie niebezpieczeństwa; to samo dotyczy koników - powiedziała Arine w dużo lepszym już humorze. - Ktoś powiedział mi kiedyś, że każdy najemnik wie, że na szlaku czekają nie tylko wygody. Jeśli ktoś zgadza się na taką pracę, powinien pamiętać, że śmierć może czyhać wszędzie - Arine obdarzyła maga ciepłym uśmiechem. - Myślę, że wszyscy podróżujący z nami wiedzą o tym.
- I jednak wolałaś się wyrwać z domowych pieleszy - Alyth odpowiedział uśmiechem.
- Oczywiście - Arine błysnęła zębami w uśmiechu - Co prawda wolałabym po prostu pojechać w świat, zamiast zajmować się karawaną, ale może i to uda się kiedyś spełnić. Może jakoś przekonam ojca.
- Niestety nie masz starszego brata. To bardzo ułatwia sprawę. - Alyth przybrał minę doświadczonego mędrca. - Ale mama zawsze mi powtarzała, że pierwsze kroki na szlaku najlepiej stawiać w grupie. Na przykład w karawanie. No ale nie mówiła nic o tym, by wziąć sobie tę karawanę na głowę.
- Innego wyjścia chyba nie było. Tylko w ten sposób mogłam wyruszyć z wami - odpowiedziała Arine rozbawiona postawą Alytha.
- To się nazywa mniejsze zło - uśmiechnął się. - Ale chyba faktycznie nie miałaś innego wyboru. Nie wyobrażam sobie ciebie jako pasażera na gapę... jak się chowasz wśród bagaży i ujawniasz się po dwóch dniach podróży.
Białowłosa roześmiała się w głos.
- Ojciec dostałby chyba zawału, gdyby mnie zobaczył. Albo odesłałby i tak do domu. Cieszę się, że z nim rozmawiałeś i że się zgodził. Dziękuję jeszcze raz - ujęła dłoń Alytha i uścisnęła ją delikatnie.
- Co najmniej połowa przyjemności po mojej stronie. - Alyth odpowiedział uśmiechem i uściskiem dłoni. - Bardzo się cieszę, że jedziesz.
Policzki Arine zarumieniły się nieznacznie, łagodnie wysunęła dłoń z jego ręki.
- Chyba powinniśmy iść już spać. Nie chcemy przecież wyjechać stąd w południe.
- Po wygodnym noclegu i porządnym odpoczynku pojedziemy szybciej - zapewnił ją Alyth, wstając z miejsca. - Dobrej nocy, Arine.
- Dobrej nocy, Alyth - uśmiechnęła się do niego i wysunęła się spod kołdry.
Demonstracyjne odwracanie wzroku od zgrabnych kostek i łydek dziewczyny byłoby co najmniej dziwne, ale zdecydowanie nie na miejscu byłoby nachalne wpatrywanie się we wspomniane zgrabności, które wszak nie po to były pokazywane, by Alyth miał na co się gapić.
Alyth, jak przystało na grzecznego chłopca, przeniósł wzrok z nóg na twarz rozmówczyni.
- Do jutra - powiedział.
Białowłosa albo spojrzenia tego nie zauważyła, albo uznała je za zupełnie naturalne.
- Do jutra - odpowiedziała mu Arine, zamykając za nim drzwi.
Alyth ruszył do swego pokoju, odprowadzany szczęknięciem zasuwanego rygla.

* * *

Świadomość tego, że ma się dokoła cztery solidne ściany i równie solidny dach powinna ułatwić zaśnięcie, ale imię magiczki krążyło po głowie Alytha, nie pozwalając mu zasnąć.
I w końcu przypomniał sobie. Przed laty matka wspominała coś o przyjaciółce - Kadii, która w trakcie ich podróży wykazała się zdolnościami magicznymi podobnymi do jego własnych. Kadia została w Neverwinter, szlifować je pod okiem pracodawcy - zdolności miała, talentu nie za wiele, ale ciężko pracowała nad sobą. Matka obiecała sobie, że kiedyś wróci na południe, by ją odwiedzić. Ale historia Kadii nie tyle była opowieścią o przyjaciółce, co bardziej przypominała matczyne opowieści z morałem w stylu "Wiedza/Nauka może góry przenosić".
Ale czy to znaczyło, że Kadia jechała do Targos, odwiedzić matkę? I czy wilk miał jakieś inne znaczenie? Nie był tylko pamiątką?

* * *

Zgodnie z zapowiedzią gospodyni noc minęła spokojnie. Sen, nawet jeśli miał coś znaczyć, to nie pojawił się powtórnie.
Alyth z pewną niechęcią wstał z wygodnego łóżka. Umył się nieco, rozruszał, a potem dokładnie sprawdził, czy czegoś nie zapomniał. Wiele razy słyszał historyjki o zapomnianych rzeczach, które na zawsze zmieniły właściciela.


- Dzień dobry - powiedział, schodząc do sali jadalnej.
Odpowiedziała mu cisza. Tylko Erna siedziała już przy stole, a ona swoim zwyczajem jedynie uniosła dłoń w geście powitania. Dopiero po chwili z przejścia do kuchni wyłoniła się Liz, niosąc naręcze talerzy.
- Dzień dobry. Dobrze pan spał?
- Bardzo dobrze - zapewnił ją Alyth. - Od wieków nie spałem tak dobrze. Aż się wstawać nie chciało. I aż żal wyjeżdżać.
- Zapraszamy zatem ponownie jak najszybciej - powiedziała Liz z uśmiechem, rozstawiając talerze dla gości.
- Z pewnością skorzystamy z zaproszenia - obiecał Alyth, zajmując miejsce przy stole. - Co dzisiaj poleca szefowa kuchni? - spytał.
- Gęsty gulasz z dziczyzny i świeży chleb. Tutaj nie mamy za dużej różnorodności pokarmu - wytłumaczyła się szybko. - A na drogę zimą przydaje się porządny posiłek, który wypełni brzuchy na długo.
Uśmiechnęła się, dygnęła i udała się do kuchni.
Po chwili w jadalni pojawili się kolejni uczestnicy karawany. Wszyscy nieco jeszcze zaspani i nie do końca rozmowni. W ciągu pół godziny przy stole był już komplet. A na stole stały ciepłe półmiski z parującym mięsiwem i koszyki pełne pajd chleba.
- Powinniśmy ukraść kucharkę - zażartował Alyth, kątem oka spoglądając na ich drużynowego kucharza, Welmana, który od samego początku zawłaszczył sobie tę funkcję.
- Raz jeszcze to powiedz, a z głodu umrzesz - obiecał niziołek.
W tym samym momencie z kuchni wyłonił się wysoki, potężny mężczyzna o sympatycznym uśmiechu i wesołym tonem powiedział:
- Tylko spróbujcie.
Poparł słowa stanowczym spojrzeniem, po czym ponownie zniknął w kuchni.
- No to musisz zrezygnować z tego chytrego plany - uśmiechnął się Bulmar. Przełknął kolejną porcję mięsa i popił solidnym łykiem piwa.


Kiedy w stajniach zaprzęgano konie do wozów, opatulona w futro gospodyni podeszła do Alytha.
- W sprawie naszej wczorajszej rozmowy, panie. Rozmawiałam z Liz. Twierdzi, że podając do stołu usłyszała, że tamci ludzie dotarli tu aż z Cormyru - powiedziała przyciszonym tonem, by zachować dyskrecję. - Jeden z nich pytał, dlaczego nie użyją magii, by przenieść się na miejsce, więc definitywnie musiała być to czarodziejka. Odpowiedziała, że to, co wiozą, pochłania zbyt wiele jej energii, by mogła jeszcze splatać silniejsze zaklęcia.
Kobieta opatuliła się mocniej futrem.
- To wszystko, panie. Nasi chłopcy nie widzieli też jak dotąd nic niepokojącego, będąc na łowach.
- Dziękuję pani bardzo - odpowiedział Alyth, gdy gospodyni przedstawiła informacje. - Niewiele to daje, ale lepiej wiedzieć cokolwiek, niż nic.
- Mam jeszcze prośbę - dodał. - Czy przy najbliższej okazji mogłaby pani przekazać pismo? Gdyby ktoś jechał w stronę Targos?
- Naturalnie. Będę w takim razie dopytywać przyjezdnych. Jak tylko trafi się jakiś miły podróżny do tego miasta, poproszę o przekazanie - odparła.
- W takim razie proszę. - Alyth wręczył jej złożony na czworo arkusz papieru, z nazwiskiem matki wypisanym na wierzchu. - Będę wdzięczny za przekazanie.
Skinęła lekko głową.
- Spokojnej podróży zatem. Uważajcie na siebie.
- Będziemy. I dziękujemy za gościnę - odparł Alyth.

Emma została przed budynkiem, dopóki odjeżdżający goście nie zniknęli jej z oczu.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 12-08-2015 o 08:52.
Kerm jest offline  
Stary 23-08-2015, 19:14   #29
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Podróż trwała w najlepsze, mimo że tak wiele pytań pozostało bez odpowiedzi. Mało tego - niektóre z uzyskanych odpowiedzi niosły ze sobą wyłącznie kolejne pytania. Wbrew temu wszystkiemu grupie humor raczej dopisywał. Każdy jednak miał świadomość, że do celu jeszcze długa droga.
Krajobraz dookoła wciąż był głównie biały, ale teren powoli obniżał się i wyrównywał. Na południowym wschodzie majaczyły potężne sylwetki gór Grzbietu Świata i z każdym dniem zdawały się coraz większe. Zgodnie z ustaleniami karawana miała minąć góry od zachodu, bowiem nikt nie dysponował informacjami na temat przejezdnych wąwozów czy przełęczy. Poszukiwanie ich w środku zimy byłoby stratą czasu, zaś jazda górami na cztery wozy też nie wydawała się dobrym pomysłem.
- Za parę dni powinniśmy już objechać góry, tam po drugiej stronie łatwiej będzie o ciepłe łóżko - powiedział Alythowi Bulmar wyraźnie z tego faktu zadowolony.

Pierwsze dwie noce po opuszczeniu gospody przyniosły Alythowi ten sam, identyczny w każdym detalu sen o płonącym Targos i matce usiłującej mu coś przekazać. Zawsze po tym budził się i widział w pobliżu Arine, którą najwyraźniej męczyła podobna wizja. Zupełnie jakby dzielili sen, mimo że pojawiały się w nim różne osoby. Jednak trzecia noc przyniosła zmianę.

***

Podobnie jak wcześniej najpierw w swe szpony złapały śniącego mrok i zimno, a potem otuliło go przyjemne ciepło bijące od okropnego widoku płonącego Targos. Jednak tym razem jedynym dźwiękiem, który otoczył Alytha, było radosne trzaskanie ognia pochłaniającego miasto jakby w całości. Nie było już dziwnego huku, który zagłuszał wszystko; nie było niewidzialnej lawiny, która uniemożliwiłaby rozmowę... Postawa Kethry również się zmieniła. Do tej pory matka Alytha zachowywała się, jakby wpadła w panikę. Podczas poprzednich spotkań machała rękami i krzyczała coś do syna. Tym razem stała spokojnie, w tym samym miejscu co zwykle, i oczekiwała jego przybycia. Nawet powitała go smutnym uśmiechem. Przecież był to tylko sen? A może już pogodziła się ze swym losem?
Gdy Alyth podszedł do matki, z jej ust popłynęły słowa:
- Pierwsza fala nie wyrządziła szkód, została w porę powstrzymana - mówiła spokojnie, tak jak dawniej tłumaczyła synowi różne rzeczy. - Nadchodzą kolejne i je również trzeba zatrzymać. Nie możecie wrócić do Targos, tu już nie pomożecie. Potrzeba was na południu. Potrzebują was...
Jej słowa zagłuszył donośny warkot i dzikie ujadanie. Kethra zdawała się nie słyszeć tych dźwięków i mówiła dalej, ale żadne jej słowo nie dotarło ju na do uszu syna.

Alyth zauważył, jak od otaczającej ich pożogi odrywają się mniejsze skupiska płomieni. Szybko uformowały się w czworonożne istoty okryte tańczącym ogniem. Przypominały jakąś upiorną karykaturę psów, tyle że trawiące ich ciała płomienie nie czyniły im szkody.

Kliknij w miniaturkę

W kilku susach dopadły swą ofiarę, powalając Kethrę na ziemię. Jej krzyk zmroził Alythowi krew w żyłach. Krople krwi z szarpanych ran tryskały dookoła, sycząc cicho, gdy ginęły w ogniu. Choć mag chciał pomóc matce, nie mógł ruszyć się z miejsca. Z uderzającą dokładnością widział jak ogniste psy rozszarpują jego rodzicielkę.
Wtem kątem oka pośród płomieni dostrzegł jeszcze kogoś. Rudowłosa piękność o kocich oczach uśmiechnęła się, mrugnęła do niego i rozpłynęła się w nicość.

Kliknij w miniaturkę

Podobnie jak cała scena.

***

5 Ches 1372 RD

Nowy miesiąc zwiastował, że wiosna powoli nadciągała nad Faerun. Niestety na dalekiej północy nie dało się tego jeszcze zbytnio odczuć. Mimo że nastała połowa pierwszego dnia Ches, a do równonocy zostały tylko dwa tygodnie, nie wpłynęło to znacząco na pogodę. Tego ranka po zwinięciu obozu Arine zebrała wszystkich przy pierwszym wozie. Z północy nadciągały czarne chmury. Były daleko, ale zwiastowały porządną śnieżycę w ciągu najbliższych kilku godzin.
- Koło południa znajdziemy się już u podnóży gór. Ojciec mówił mi, że wśród mniejszych wzniesień i skał można znaleźć jaskinie, które posłużą nam za schronienie. Dobrze by było trafić na jakąś przed burzą.
Wszyscy wpatrywali się w białowłosą, która robiła się coraz bardziej skrępowana poświęcaną jej uwagą.
- Także tego... Ponoć są i takie, gdzie znajdzie się choćby drewno na opał. Gdy ktoś tam zawędruje i skorzysta, uzupełnia zapas dla kolejnych gości, nim ruszy dalej - wyjaśniła.
Po tej krótkiej, choć niekoniecznie niezbędnej, informacji wszyscy zajęli swe miejsca na kozłach i ruszyli w drogę.

Podróż mijała całkiem przyjemnie, choć gdy po kilku godzinach spokojnej jazdy zerwał się gwałtowny wiatr, nie było już tak miło. Od czasu do czasu niósł ze sobą zabłąkane płatki śniegu, które wpadały za kołnierze i topniały na nosach. Wyścig z nadciągającą burzą był z góry przegrany. Karawana sunęła po śniegu, a jej uczestnicy próbowali wypatrzeć wśród pobliskich skał jakiekolwiek schronienie.
- Powiem ci ino, że ta nasza podróż to bardzo spokojna. Zupełnie co innnego niż się słyszy. Ale w sumie nie dziwota. Komu by się chciało rzyć odmrażać w środku zimy i siedem osób napaść dla zysku niepewnego. Siedem i wilka - mówił Bulmar do Alytha, przekrzykując wycie wiatru i majstrując przy swojej kuszy.

Pewnych prawd nie powinno się wypowiadać na głos, los bowiem bywa kapryśny. Wóz jadący na czele skręcił ostro i byłby się przewrócił, gdyby zamiast płóz miał koła. Na szczęście konstrukcja wykonana przez Bulmara wytrzymała, a Arine opanowała konie. Wtem dookoła karawany zajaśniały niewielkie czerwone łuny. Plamki szybko wirowały i zaczęły powiększać się stopniowo. Osiągnąwszy około półtora metra średnicy wypluły z siebie małe istoty o wrednych pyszczkach. D
Ich drobne ciałka pokryte były maleńkimi łuskami, a chude ręce kończyły się długimi pazurami. Głowy uwieńczone były rogami o różnych kształtach, a na ich koślawe mordy wypełzły wredne uśmieszki.
Otto zeskoczył ze swego miejsca na wozie wprost na zielonego stworka. Razem wpadli w śnieg, który już po chwili ubarwiła plama czerwieni. Dwa kolejne diabełki wdrapywały się na wóz Arine.
- A to małe skurwiele! - krzyknął Bulmar, który odwrócił się akurat w porę, by wpakować bełt prosto w roześmiany pysk pomarańczowego impa, który był już na ich wozie.
Pozostałe dwa wozy też miały już dodatkową obstawę. Rasha stanęła na koźle, najwyraźniej nie mając ochoty skakać w tej chwili w zbroi na śnieg. Erna i Edgar stali już plecami do koni, po obu ich stronach, zdecydowani chronić także zwierzęta. Alyth nie był w stanie zliczyć wszystkich przeciwników dokładnie, ale musiało być ich co najmniej z tuzin.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 29-08-2015, 21:40   #30
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
MG, dzięki za współpracę :)

Alyth rozejrzał się dokoła, podziwiając śnieżny krajobraz.
Było zimno, wiatr co chwila wdmuchiwał śnieg za kołnierz i i w oczy, ale mimo tego był zadowolony.
- Gdy kto chce mieć ciepłe łóżko, to powinien siedzieć w domu, a nie wyruszać w świat - skomentował słowa Bulmara.
Krasnolud uśmiechnął się.
- Głupoty opowiadasz. - odparł. - Widać, że mało podróżujesz. Żadne łóżko we własnym domu nie jest takie wygodne, jak łóżko w gospodzie, gdy tam dotrzesz po dziesięciu dniach podróży przez głuszę.
- Jak na razie wierzę ci na słowo. - Alyth odpowiedział uśmiechem.
- Chociaż... Łóżko "Pod smokiem" było wygodne - dodał po chwili.
- O, sam widzisz - roześmiał się Bulmar.

* * *

Gospoda, prócz wygodnych łóżek, zapewniła jeszcze jedną rzecz - prawdziwy spokój. Ku zaskoczeniu Alytha tym razem nic mu się nie przyśniło. A dokładniej - nie przyśniło mu się płonące Targos.

Jednak sen wrócił, ledwo opuścili gościnne progi zajazdu. Pojawił się też następnej nocy. I kolejnej.
A najbardziej niepokojące było to, że sen zakazujący powrotu do Targos był ostatnim.
Czy miasto zostało pokonane przez kolejną ognistą falę?
A może fala zniszczenia i śmierci czekała akurat na ich powrót? By na ich oczach zwalić się na miasto?

Alyth nie był pewien, czy powinien porozmawiać z Arine o ostatnim śnie. Nie potrafił też ocenić, czy dziewczyna będzie w ogóle miała ochotę z nim rozmawiać na ten temat.
Czasami jednak trzeba było podjąć męską decyzję i, jak to mówią, chwycić byka za rogi.
Co nie znaczyło bynajmniej, że Arine przypominała w najmniejszym choćby stopniu jakiegoś przedstawiciela rogacizny...
Skoro decyzja została podjęta, to wystarczyło poczekać na odpowiednią chwilę. Ta zaś, jak na złość, nie chciała się przytrafić - oczywiście jeśli się chciało porozmawiać bez zwracania uwagi pozostałych członków karawany.

* * *

Alyth dorzucił do ogniska kawałek gałęzi. Poprawił ułożenie drew, po czym spojrzał na Arine..
- Też ci się to przyśniło? - spytał.
Białowłosa przez chwilę nie odpowiadała. Rozejrzała się, jakby chcąc upewnić się, czy pozostali śpią. W końcu skinęła lekko głową i odezwała się cicho:
- Tak. Tylko tym razem było nieco inaczej... U ciebie też? Też je widziałeś? Te płonące psy, jakieś piekielne ogary... - wzdrygnęła się lekko.
- Tak, widziałem. - Alyth miał niewesołą minę. - Pamiętasz, co mówił twój ojciec?
Białowłosa również nie wyglądała na szczęśliwą. Leżący obok niej wilk podniósłszy łeb, oparł go na kolanie dziewczyny, jakby chcąc dodać jej otuchy.
- Że nie możemy wrócić. Coś o fali ciemności, która została powstrzymana, ale kolejne nadejdą. I że powinnam odnaleźć matkę, ona może pomóc - powiedziała i westchnęła ciężko. - A ja nawet nie wiem, jak ona wyglądała... W każdym razie potem rozszarpały go te... te ogary.
Alyth przez chwilę milczał.
- Nie bardzo wiem co możemy zrobić - powiedział po chwili. - Ale sądzę, że powinniśmy posłuchać i poszukać pomocy. Na południu.
- Chciałabym chociaż wiedzieć, czy w domu wszystko dobrze... - Arine przeczesała dłonią włosy. - Chciałam wyruszyć w świat, ale nie pod taką presją. To miał być tylko sen. Tylko sen! A jeśli nie był... Jeśli mój ojciec... - umilkła na chwilę.
- Jeśli... To i tak nie mam po co wracać - dodała ponuro.
W końcu skinęła lekko głową, jakby do siebie, i spojrzała na rozmówcę.
- Chyba masz rację. Powinniśmy poszukać pomocy. Wyślemy z powrotem pozostałych, znajdziemy jakiś sposób na kontakt. A w tym czasie dowiemy się, o co z tym wszystkim chodzi... Jak sądzisz?
- Porozmawiamy z tym magiem, którego polecała Iria - odparł. - Ramsey Rudobrody, jeśli dobrze pamiętam. On może nam coś poradzi. A jeśli nie, to będzie znać kogoś.
- Dobrze. Tak. Byle do Luskan - Arine uśmiechnęła się delikatnie, najwyraźniej czując się lepiej, gdy decyzja została już podjęta.
Alyth uderzył się w czoło.
- Coś jeszcze sobie przypomniałem - powiedział spoglądającej na niego z zaskoczeniem Arine. - Czy w twoim śnie też pojawiła się ruda dziewczyna o zwierzęcych, kocich oczach?
Białowłosa zmarszczyła lekko brwi.
- Nie, nikt poza mną i ojcem. I bestiami, oczywiście. Widziałeś kogoś takiego, jak rozumiem? Co robiła? - zapytała zdezorientowana.
- Stała. Gapiła się. I uśmiechnęła. A potem do mnie mrugnęła. I to wszystko - odparł. - W każdym razie ten ogień w najmniejszym stopniu jej nie obchodził - dodał.
- Czyli raczej nie była to nowa przyjaciółka... Przynajmniej wiesz, żeby na taką uważać, jeśli spotkasz - Arine uśmiechnęła się blado.
- Boję się, że to nastąpi. - Alyth był pewien, że uśmiech rudzielca mówił dość jednoznacznie "Jeszcze się spotkamy". - Będę musiał zatem bacznie obserwować wszystkie rudowłose niewiasty. I, najlepiej, omijać je szerokim łukiem.
- Zawsze mówiłam, że rude jest wredne - mruknęła dziewczyna pod nosem.
Alyth jedynie uśmiechnął się lekko.
Doszedł do wniosku, że coś w tym jednak jest.


5 Ches 1372 RD

Jakie były zamiary chochlików, takie Alyth nie wiedział, ale o chwili, gdy przelana została krew, nie było już mowy o próbie porozumienia. Trzeba było walczyć, a że dwa stwory tak się fortunnie ustawiły...
Alyth przez moment nawet się nie wahał. Wypowiedział krótką inkantację, a z jego palców wystrzelił stożek palących płomienie. Oba stwory, które znalazły się w zasięgu czaru, nie miały najmniejszych nawet szans by uniknąć swego losu. Dwa zwęglone truchła runęły w śnieg.
Chochlik, który pojawił się przy Arine, migiem znalazł się na wozie i zamachnął się łapką w stronę dziewczyny, zostawiając na jej ramieniu szramę od pazurów.
Jeden z chochlików w pobliżu Erny doskoczył do niej, szczerząc zębiska w bezczelnym uśmiechu. Wojowniczka płynnym ruchem uniknęła jednak jego ataku.
Edgar kątem oka zobaczył, jak przeciwnik przy wozie wspiął się na niego i śmiesznymi podskokami zmierzał w kierunku siedzisk.
Diabełek na wozie zaatakował Rashę. Jakimś cudem ominął jej tarczę i zadrapał nogę kapłanki.
Alyth dojrzał jak na pierwszy wóz wskakuje niebieski chochlik i zmierza w stronę Arine. Wtem biała plama zagrodziła mu drogę, szczerząc kły. Otto wrócił, by bronić swej przyjaciółki. Najwyraźniej plama krwi w śniegu nie należała do niego. Wilk kłapnął zębiskami, niemal odgryzając rękę diabłowi.
Kolejny stworek próbował ściągnąć Welmana w śnieg, jednak niziołek nie dał się zaskoczyć. Zaparł się na koźle i udało mu się pozostać na miejscu.
Edgar przesunął się o krok i ciął przeciwnika, który pozostawał na ziemi. Jednocześnie odsunął się od wozu, zmniejszając ryzyko otrzymania ataku w plecy. Wojownik zamachnął się mieczem i trafił, jednym czystym cięciem odcinając diabłowi rogaty łeb.
Bulmar zauważył, że chochlik przy ich wozie zniknął zupełnie z pola widzenia.
- Jeden gdzieś się schował - zawołał, by poinformować towarzysza.
Rasha nie pozostała dłużna swojemu przeciwnikowi i celnym ciosem przecięła go na pół.
Drugi chochlik dopadł Ernę, ale i przed jego atakiem wojowniczka uchyliła się kocim ruchem. W odwecie wyprowadziła szybkie cięcie swym dwuręcznym mieczem, kończąc żywot kolejnego diabełka.
Jeden z przeciwników przy wozie Rashy, zamiast próbować wejść na wóz, rzucił się na pobliskiego konia. Próbował wczepić się pazurami w jego bok, ale uścisk był za słaby. W efekcie tylko zadrapał zwierzę i zsunął się w śnieg.
Welman próbował ciąć sztyletem diabełka, z którym wcześniej się siłował, ale ostrze śmignęło nad głową przeciwnika, nie czyniąc mu najmniejszej szkody.
Ostatni w napastników przy wozie Alytha i Bulmara, złapał za nogi krasnoluda i próbował ściągnąć go z kozła. Niewiele brakowało, a i ta próba sił skończyłaby się dla diabelskiego pomiotu fiaskiem, jednak szczęście nie dopisało krasnoludowi. Poleciał w śnieg na głowę, kotłując się z chochlikiem na ziemi.
Arine błyskawicznie posłała dwie strzały w zagrażającego jej diabełka. Choć pierwsza jakimś cudem minęła go, druga trafiła w cel. Impet posłał wroga na plecy, ale strzał był zbyt słaby, by go zabić.
Tymczasem Bulmarowi udało się przewrócić chochlika na plecy i usiąść na nim. Wyszarpnął zza pas sztylet i wbił go w małe ciałko napastnika. Naparł na ostrze z całą siłą, ale przeciwnik jeszcze dychał.
Ostatni z diabełków wspiął się na wóz Rashy gotów kontynuować dzieło nieżyjącego kolegi.

Alyth cały czas się zastanawiał, czy zgraja diablików nie była jedynie forpocztą jakiegoś znacznie poważniejszego niebezpieczeństwa. Dlatego też chwycił za kuszę i strzelił do chochlika, który usiłował “zaprzyjaźnić się” z koniem Rashy.
Najwyraźniej bogowie pokierowali jego dłońmi, bo chochlik - z bełtem wbitym w łeb - zwalił się na ziemię.
Mag zeskoczył na śnieg i zachowując ostrożność zaczął się rozglądać za chochlikiem, który schował się pod wozem.

Przeciwnik Arine pozbierał się z ziemi i rzucił się na nią z pazurami. Dziewczyna nauczona już doświadczeniem odchyliła się lekko do tyłu, dzięki czemu nie doznała nawet draśnięcia.
Erna oberwała pazurami od pierwszego z atakujących ją chochlików. Gdyby nie kolczuga, mogło wyglądać to dość paskudnie. Na szczęście metalowe ogniwa ochroniły dziewczynę i skończyło się na zadrapaniu.
Uparty diabełek Edgara najwyraźniej bardzo chciał dać mu popalić. Zeskoczył z wozu i natychmiast pobiegł w kierunku wojownika. Ten jednak w ostatniej chwili zdołał zasłonić się tarczą i napastnik niemal rozpłaszczył się na niej.
Imp, któremu drogę zastąpił wilk, zaatakował w odwecie. Udało mu się trafić, ale pazury zostawiły tylko lekkie zadrapanie na pysku zwierzaka. Otto próbował złapać łapę zębami, ale szczęki kłapnęły tylko niegroźnie w powietrzu.
Przeciwnik Welmana uciekł pod wóz.
Edgar przyłożył upartemu chochlikowi mieczem, przebijając go na wylot. Z paskudnej mordy wypłynął strumień krwi, a parszywe oczka zaszły mgłą.
Alyth poczuł delikatne szarpnięcie przy pasie. Tuż przy nim zmaterializował się chochlik. W dłoni trzymał sakiewkę, która zawierała biały kamień z dziwnego kręgu w lesie na północy. Z dzikim chichotem uciekł z powrotem pod wóz.
Rasha celnym ciosem miecza posłała z powrotem do piekła - czy skądkolwiek przyszły - ostatniego z chochlików okupujących jej wóz.
Ostrze wielkiego miecza Erny tym razem przecięło tylko powietrze. Dziewczyna zaklęła siarczyście i głośno, aż usłyszano ją przy pierwszym wozie.
Welman zeskoczył z wozu w śnieg, trzymając miecz w pogotowiu i zaczął szukać uciekiniera.
Imp, na którym siedział Bulmar, zdołał oswobodzić jedną łapę i wcisnąć ją gdzieś pod zbroję krasnoluda, drapiąc boleśnie. Ten odpłacił mu się pięknym za nadobne, dobijając sztyletem małą wredotę.
Arine ponownie zaryzykowała dwa szybkie strzały - pierwszy pocisk poleciał gdzieś za wóz, drugi na szczęście dobił jej przeciwnika.

- Przeklęty złodziej! - syknął Alyth, czując jak jego sakiewka nagle zmieniła właściciela.
Przyklęknął i spojrzał pod wóz, chcąc wypatrzyć złodziejaszka i poczęstować go magicznym pociskiem.
W tym samym czasie Erna w szybkim kontrataku przepołowiła w końcu dwuręcznym mieczem ostatniego ze swoich przeciwników.
Otto zarobił kolejną szramę na pysku, ale tym razem był szybszy od chochlika i jego zęby zacisnęły się na niewielkim ciałku. Diabełek dokonał żywota.
Welmanowi, dzięki niewielkim rozmiarom, udało się wleźć pod wóz i znalezionego tam wroga potraktować czystym ciosem w plecy. Ten padł na twarz i nie dane mu było już się podnieść.
Ostatnim żywym przeciwnikiem był mały więc mały złodziejaszek. Po tym jak uderzył go magiczny pocisk, który rozsypał się w setkę drobnych iskier, stworzenie zaskrzeczało z bólu i prawie obaliło się w śnieg. Jednak nie dawało jeszcze za wygraną. Wygramoliło się spod wozu po drugiej jego stronie. Rasha skoczyła w śnieg, widząc, że jeszcze nie wszyscy przeciwnicy gryzą śnieg. Tymczasem z gardła chochlika zaczęło wydobywać się ciche mamrotanie, uczynił jakiś dziwny gest wolną dłonią i czerwony portal zaczął rozdzielać plany tuż przed nim.
Już, już miał weń wskoczyć, gdy jego głowę przeszył bełt z kuszy Bulmara. Portal natychmiast zniknął, a truchło diabełka zwaliło się w śnieg.
Rasha podeszła do niego i podniosła skradzioną sakiewkę, po czym ruszyła w stronę Alytha.
- To chyba twoje - powiedziała, podając mu woreczek.
- Dzięki. - Alyth schował sakiewkę.
Wszyscy rozglądali się uważnie, na wypadek gdyby ktoś jeszcze miał ich zaskoczyć. Upewniwszy się, że nic im już nie grozi, opuścili bronie.
- Powinniśmy poszukać tego schronienia - rzucił podniesionym głosem Welman.
Ciemne chmury były coraz bliżej, a wiatr się wzmagał.
Chmury chmurami, ale ciekawość ciekawością.
Nim karawana ruszyła dalej Alyth obejrzał najbliższego chochlika. Złota ni innych bogactw ze sobą diablik nie miał, ale na plecach truposz miał znamię, układające się w ciekawy kształt

Kliknij w miniaturkę

- Przestań się grzebać! - rzucił Bulmar z wysokości kozła. - Chcesz zabrać sobie pamiątkę? Trzeba było złapać i oswoić. Magowie mają chowańce, prawda?
- Te, dowcipniś. Lepiej zobacz, co ta pokraka ma na plecach - odparł mag. - Dwie minuty nas nie zbawią - dodał, po czym poszedł sprawdzić pozostałe chochliki.

- Wszystkie miały taki sam znak, takie samo znamię - powiedział, gdy wreszcie zajął swoje miejsce na wozie.
- He, czyli że co? Wszystkie są od jednego właściciela? - rzucił krasnoludy pierwszą myśl, jaka przyszła mu do głowy, strzelając przy tym lejcami.
Konie jeszcze odrobinę niespokojne ruszyły z ociąganiem.
- Z tej samej stajni, można by rzec - potwierdził Alyth. - Ciekawe tylko, o co im chodziło. Nie słyszałem, by ostatnio odwiedzały mroźną Północ.
- Ja żem nigdy nie widział takich. A co dopiero całej bandy - Bulmar popatrzył z ukosa na maga. - Dziwne tylko, że sakiewkę brać chcieli... Po co im złoto? Każdy z nas ma chyba trochę. To dlaczego akurat twoje?
- To by pewnie dopłacić musieli - odparł Alyth - do takiej wyprawy. Pewnie nie o złoto im chodziło, tylko o kamyk. Będę musiał go lepiej schować. Widocznie kryje się w nim coś więcej.
- Jaki kamyk? - zapytał Bulmar wyraźnie zdziwiony. - Myślałem, że chodziło tylko o pieniądze… Ino po co im pieniądze, tego nie rozumiem ni w ząb. Ale no nie o pieniądze w takim razie. Co za kamyk? - powtórzył.
- No jaj sobie nie rób... - zdumiał się Alyth. - Przecież słyszałeś o tej panience, co nieumarłe zwierzaki tworzyła, cośmy ją z Arine i Ottem pokonali.
- A kaj żem miał to słyszeć? - podobnie zdumiał się krasnolud. - Jakiej panience, co ty mi tu za farmazony… Aj - nie dokończył, bowiem płoza wozu podskoczyła delikatnie na jakimś wybrzuszeniu, co podrzuciło powożących nieznacznie w górę. - No. Gadaj mnie tu więcej o tym.
- Gdzieżeś ty się chował? - Alyth pokręcił głową. - Całe miasto o tym mówiło przez kilka dni. Nawet Rasha o tym słyszała. Ale skoro nie wiesz...

Opowieść skróciła czas i Alyth i Bulmar ani się spostrzegli, gdy wóz prowadzony przez Arine i Welmana zatrzymał się przy dwóch wysokich, wiecznie zielonych drzewach, których gałęzie opadały niemal do samej ziemi. Arine i Welman zeskoczyli w śnieg i chwilę o czymś rozmawiali, gestykulując żywo. Potem białowłosa podeszła do koni, a niziołek przedarł się przez zaspy do drugiego w kolejności wozu.
- Arine mówi, że jej ojciec mówi, że jaskinie podróżników dla podróżników są często osłonione takimi drzewami-strażnikami. To znaczy one się tylko tak nazywają, nie są naprawdę strażnikami, no wiecie, nie? - maluch wyrzucał z siebie potok słów.
- Wiemy - zapewnił go Alyth. - Ale przyznaję... to świetny pomysł w ten sposób oznaczyć przyjazne, czekające na podróżnych miejsca.
Rozejrzał się dokoła, usiłując wypatrzyć ślady czyjejś obecności.
- No bo właśnie miejsce może być przyjazne, ale kto wie, co tam może być w środku. A Bulmar jest krasnoludem. Lubisz jaskinie, co nie? No na pewno! I byście poszli ze mną. No, chodźcie. Co? - Welman aż podskakiwał, gotów do działania.
Alyth uśmiechnął się lekko i spojrzał na krasnoluda.
- To co? Pójdziemy na spacer? - spytał.
- No chyba trzeba - odparł krasnolud z westchnieniem i zaczął gramolić się z kozła.
Alyth chwycił kuszę i poszedł w jego ślady.

Troje pośpiesznie wybranych zwiadowców przeszło pod gęstym, nisko zwisającymi gałęziami drzew strażniczych. Zaraz za drzewami w stromo wznoszącym się zboczu wzgórza znajdowało się otoczone skałami wejście do jaskini. Miejsca było na tyle, że spokojnie dałoby się wprowadzić do środka wóz. Kilkumetrowy korytarz rozszerzał się nagle w przestronną jamę, która pomieścić mogła za dwie takie karawany jak ich.
Wewnątrz było sucho, cicho i spokojnie, a także dużo cieplej niż na zewnątrz. Szybkie oględziny upewniły mężczyzn, że nie zalągł się tutaj żaden nieproszony gość. W odległym kącie groty, po drugiej stronie skalnego nawisu, znaleźli też ciepłe źródełko. Dość duże, by można się w nim wykąpać.
Alyth wyczuł delikatną nutę magii otaczającą to miejsce, ale nie potrafił określić, od jakiego zaklęcia pochodzi.

- To ja idę po Arine i resztę - powiedział Bulmar, kiedy już obeszli jaskinię dwukrotnie wzdłuż i wszerz, po czym niezwłocznie skierował się po wyjściu.
- Te, Alyth, patrzaj, co znalazłem. Rozumiesz coś z tego? - zawołał nagle Welman, truchtając w stronę maga. - Bo ja takich żuczków nigdy nie widziałem!
Podał mu kawałek pergaminu, na którym prostopadłe zagięcia świadczyły o tym, że jeszcze chwilę temu był ładnie poskładany. Drobne pismo układało się w kilka zdań. Istotnie był to alfabet, którego Alyth nigdy nie widział na oczy.


Przyglądał się przez chwilę obcym znakom, gdy nagle coś w jego umyśle jakby zaskoczyło i zaczął rozumieć sens słów. Jednocześnie poczuł, że medalion spoczywający na jego piersi na uderzenie serca rozbłysł magią. Wrażenie znikło równie szybko, jak się pojawiło, ale Alyth potrafił już zinterpretować znalezione zapiski. Był to list; nieco chaotyczny i pisany w pośpiechu, ale dość konkretny.

"Wędrowcze,

jeśli znalazłeś ten list, z dużym prawdopodobieństwem oznacza to, że ja już nie żyję.
Jeśli potrafisz go odczytać, oznacza to, że trafił w dobre ręce.
Mam złe przeczucia co do dalszej drogi; coś idzie za nami, ale Ona nie chce użyć magii...
Zostawiam tu naszyjnik, który otrzymałem od ukochanej.
Jeśli droga Twa powiedzie cię na południe do krainy Purpurowych Smoków, odnajdź ją, proszę. Przekaż, że wybaczyłem i nie będę jej dłużej nękał.

Valane Estrien
Dzielnica Handlowa, ulica Urodzaju 10
Cormyr

Dziękuję.
F."

F jak Fabian?
- A gdzie jest naszyjnik, Welmanie? - spytał Alyth, postanawiając później zastanowić się nad dziwnym sposobem, w jaki zapoznał się z treścią listu.
- Eeee, to jest… Jaki naszyjnik? - spytał niziołek całkiem niewinnie, zataczając drobną stópką kółko po ziemi.
- Nie ze mną te numery, Welman. - Alyth pokręcił głową. - Daj mi więc ten naszyjnik.
- A...ale... Och, no dobra, no - mruknął złodziejaszek wielce niezadowolony i wyciągnął z jednej z wielu kieszeni swego odzienia srebrny łańcuszek z misternej roboty wisiorkiem.

Kliknij w miniaturkę

Alyth obejrzał wisiorek, całkiem jakby szukał w nim odpowiedzi na kilka pytań, potem schował go do kieszeni.
- Chodź, rozpalimy ognisko - powiedział - zanim nasi towarzysze tu wpadną z zarzutami, że się lenimy.
Welman w podskokach udał się po kilka suchych szczap.
- To ty zrozumiałeś co tam w tym liście napisane? Co to za język?
Ułożył drewno w schludny stosik na przygotowanym do tego, otoczonym kamieniami miejscu.
- To magia - odpowiedział Alyth. Tego akurat był pewien - bez magii nie pojąłby z tego pisma ani jednego słowa.

Wkrótce wozy zostały wprowadzone do groty, konie oporządzone, a cała grupka skupiła się wokół ognia.
- Moglibyśmy zostać tu nawet na dwie noce - powiedział z rozmarzeniem Edgar, przytulając siostrę. - Ciepło, sucho, konie by wypoczęły.
Erna, która wyglądała na dość zmęczoną po niedawnej walce, pokiwała lekko głową.
- To miejsce jest obłożone ochronną magią. Nic złego nie ma prawa wstępu tutaj - poinformowała ich Rasha, opatrując ranę Arine. - To dobre miejsce na wypoczynek.
- I można się wykąpać! - zawołał Welman.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł - odparła Arine. - Jedna noc wam nie wystarczy? Powinniśmy jak najszybciej dotrzeć do Luskan.
Bulmar milczał dyplomatycznie. Najwyraźniej kąpiel nie była odpowiednim argumentem dla krasnoluda.
- Chyba masz rację, Arine. - Alyth poparł szefową karawany. - Im szybciej znajdziemy się w Luskan, tym lepiej. Tam co prawda nie będzie ciepłych źródeł, ale łóżka będą dużo wygodniejsze, niż tu. I będziemy mogli nawet zamówić śniadanie do tych łóżek.
Jego decyzja wywołała jęki zawodu mężczyzn i ciche westchnienie Erny, ale nikt nie zamierzał dłużej dyskutować.

* * *

Wszyscy już spali.
W zabezpieczonej ochronnymi zaklęciami jaskini nie trzeba było trzymać wart, ale obyczaj był obyczajem i zredukowane do jednej osoby posterunki pilnowały spokojnego snu pozostałych członków handlowej wyprawy.

Alyth w zasadzie nie miał nic do roboty, prócz pilnowania, by ognisko nie zgasło i, od czasu do czasu, spojrzenie w stronę wejścia do jaskini lub na Otta.
Cisza, spokój i możliwość nicnierobienia sprzyjały oddaniu się przemyśleniom i zabraniu się za coś, co (w mniemaniu Alytha) powinno zabezpieczyć magiczny kamień przed ponowną kradzieżą.
Wewnętrzna kieszonka powinna załatwić sprawę. A wraz z opalową łezką trafi tam i list, i dołączony do listu naszyjnik.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 29-08-2015 o 21:52.
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172