Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-07-2015, 19:14   #12
Karmazyn
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Byli sobie latarnik, pielęgniarka i świniak.
Został tylko świniak.


Quen leżał spokojnie na łóżku, z lekko przymkniętymi oczami. Oddychał miarowo, sprawiając wrażenie pogrążonego we śnie. Jednak był to tylko pozór. Jego mózg usilnie starał się wymyślić jakiś plan działania, który uratuje zarówno jego, jak i Nethę. Te osoby czegoś szukały. Z pewnością związanego z tą dziwną anomalią. I z pewnością tego nie znaleźli. Trochę nie pasował do tego fakt, że tamten latarnik nie potrafił odczytać danych. Czyżby nie byli w pełni przygotowani do poszukiwań? I czego dokładnie szukali? Czy mogła być to ta energia, którą czuł? Nie miał czasu na dalsze rozmyślania nad sytuacją. Pora było zacząć działać. Latarnik zaczął skupiać dziwną energię w lewej ręce. Miał ograniczoną liczbę jej użyć więc musiał zrobić kilka rzeczy naraz. Musiał się uwolnić, rozwalić jak najwięcej botów i zranić tego cholernego latarnika. Trzeba było wyczekać na odpowiedni moment, by zaatakować z pełnym potencjałem dziwnej mocy. I oby przyniosło to więcej pożytku niż kłopotów.
Chłopak korzystając z lewej ręki, uwolnił tę energię. Nie spodziewał się jednak, do czego ona go doprowadzi. Iskry spływały po jego ciele do lewej dłoni, z tej zaś wystrzeliła lanca niezwykle potężnej energii. Wystarczyła tylko sekunda, by zmieniła sytuację w poważny sposób. Bowiem natężenie tej mocy stopiło okowy pętające jego lewą dłoń. Część nadtopionego materiału oparzyła dłoń chłopaka, jednak ten jeszcze zdołał nad tym zapanować. Struga błękitnej energii rozlała się po pomieszczeniu, spopielaląc chmarę robotów latających w pobliżu pielęgniarki… jak i również samą siostrę, która nawet nie zdołała krzyknąć. Ten, który zwał się Conent, w ostatniej chwili rzucił się na bok na ziemię, jednak jego kompanka nie miała tyle szczęścia. Fala pochłonęła jej tors, wraz z głową i uderzając w ścianę, zrobiła w niej wgniecenie. Nadpalone pozostałości po pielęgniarce upadły na ziemię, a z nich wylała się krew, brudząc posadzkę. Ostatki tej pożogi w wyniku tego, że Quen nie wytrzymał do końca oparzenia, poleciały po ukosie w kierunku okna. Żaluzje zostały również spalone lub stopione, tak samo, jak szyby w oknach. Conent zaklął pod świńskim ryjem, latarnik wzdrygnął się, widząc, co się stało. Przestał nawet analizować to, co wpływało do jego urządzenia, zaskoczony tym, co się właśnie wydarzyło. Po chwili ten ocknął się i rzucił wściekle:
- Ktoś tu stawia opór, hę?! - jego latarnia odpięła się od kabli, które automatycznie się zamknęły, by nie wypływało z nich (zapewne) shinso Nethy. Dalej głos Zeyfy w jakiś sposób dokuczał uszom Quena. Roboty z dziwną zawartością nadal były uczepione do szyi i ramion przyjaciółki. - Niezła niespodzianka - dodał, gdy jego latarnia krążyła nad Quenem. - ale ja jestem lepszy! - niebieski sześcian skupiał w sobie energię, pewnie kwestia czasu, gdy z tego wystrzeli ładunek wycelowany w klatkę chłopaka.
- Niech to szlag! - syknął Conent. - Zeyfa, nie pozwól mu uciec ani nikogo trzasnąć, ale do cholery nie zabijaj go! Wezwę ochronę! - po chwili prosiak wydobył zza pazuchy coś, co wyglądało jak mały pilocik. Przycisnął coś na nim. Quen nie usłyszał, czy ktoś nadchodzi, ale był pewien, że szykuje się dalsza część zabawy.
W przypływie adrenaliny nie odczuwał pieczenia w lewej dłoni, zresztą w obliczu sytuacji ważniejsze było to, że uwolnił lewą rękę. Ale to jeszcze nie wystarczało, by miał naprawdę wolne ręce w kwestii walki. Prawa ręka wciąż pozostawała w potrzasku, stając na drodze do pełnego wachlarza jego możliwości. A ochrona, którą wezwał Conent, mogła tu wpaść w każdej chwili.
Tymczasem niebieski sześcian bardziej zajaśniał, jakby szykował się do kontrataku.
Szybka analiza sytuacji przekonała Quena, że to ten nazywany Zeyfem jest groźniejszym przeciwnikiem. Co prawda świniak zdawał się być kimś wysoko postawionym w szpitalu, ale najwyraźniej sam nie miał za dużo możliwości walki. No i sprzęt niebieskowłosego był przyczepiony do ciała Nethy — co w sumie wkurwiało latarnika bardziej niż sam fakt bycia w zagrożeniu. Przeciwnicy mieli szczęście, że zakleili chłopakowi usta. W przeciwnym wypadku usłyszeliby pod swoim adresem lawinę przeróżnych przekleństw.
Słowa Zeyfa zadziałały niczym płachta na byka. Quen nieraz słyszał je, gdy jeszcze był w swoim świecie. “Ja jestem lepszy, bo jestem z prawego łoża.”, “Mój duch jest lepszy niż ten twój śmieć.” - te i tym podobne wyryły się w umyśle latarnika bez możliwości ich usunięcia. Dlatego teraz postawił sobie jeden cel.
Szybkim ruchem wycelował w niebieskowłosego lewą rękę i wystrzelił kolejny promień. Tym razem starał się, by nie była to fala, a bardziej linia łącząca jego rękę z głową przeciwnika.
Zeyfa widział już wcześniej pokaz tej mocy, jego latarnia rozbłysnęła jasnym światłem w tym samym momencie, kiedy Quen lewą ręką wycelował w głowę niebieskowłosego. Problem polegał jednak na tym, że Quen sam z siebie nie miał wpływu na formę tej energii, jakby stał się tylko przekaźnikiem dla niej. Mimo iż szarowłosy przymknął oczy, kiedy niebieska latarnia rozbłysnęła oślepiająco, to i tak Quen został trochę oślepiony. Aczkolwiek szczęście Quenowi dopisało - lewa ręka wiedziona jakby ręką samego szczęścia wycelowała perfekcyjnie w głowę Zeyfy. Pomimo tego, że ten próbował uniknąć strzału, to sama kostucha musiała zaśmiać się w jego głowie - po raz ostatni. Lanca dziwnej mocy rozwaliła łeb cwaniaka… a jego ciało rozpadło się na pył i kości, jakby Zeyfa tak naprawdę nie żył od jakiegoś czasu, był jedynie animowaną przez wprawnego nekromantę lalką. Jego latarnia zgasła od ataku oślepiającą formacją i spadła na brzuch Quena. Ciało szarowłosego odtrąciło od siebie ten sześcian, jakby parzył - jego obecność była doprawdy odrzucająca. Kiedy chłopakowi minęło zamroczenie od ataku, uświadomił sobie, że Conent zniknął z sali. Czyżby ten wieprz się gdzieś ukrył? A może zobaczył, co go może spotkać i się ulotnił? W pomieszczeniu znajdowały się prochy po Zeyfie, spopielone w połowie ciało pielęgniarki oraz ruiny dawnego pomieszczenia. Jedno z okien zostało rozbite na kawałki - najwyraźniej druga lanca przypadkiem je zniszczyła, kiedy przeszyła po drodze głowę Zeyfy.
Robociki nie zeszły z ciała Nethy.
Nie było na co czekać. Quen szarpnął się w swoich węzach, sięgając do zapięć by się uwonić. Musiał się śpieszyć. Nie wiedział, kiedy przyjdzie ochrona, co stało się ze świniowatym i co robociki dokładnie robiły Nethcie.
Sęk w tym, że Quenowi w cudowny sposób nie przybyło siły, a latarnik sam z siebie również nie był tytanem, więc nie mógł rozerwać oków tak efektywnie, jak herosi. Niemniej jedno z ogniw w łańcuchu było nagrzane. Może starając się zerwać go, uwolni się. Jednak bawiąc się w siłowanie z nim, pewnie nie zdąży zwiać przed ochroną ani pomóc Nethcie.
Stłumiony przez plaster warkot wyrwał się z gardła Quena. Miał zamiar zostawić ostatni ładunek na później, by mieć w razie potrzeby czym się bronić. Jednak naprawdę nie miał czasu na zastosowanie bardziej standardowych rozwiązań. Energia spłynęła w odpowiednie miejsca. Latarnik przez chwilę skupił się na otoczeniu, jakby chciał usłyszeć, bądź wyczuć czy świniak na pewno opuścił pomieszczenie.
Quen był latarnikiem, nie shinso. Psem czy świnią też nie. Nie był stanie wyczuć ani węchem, ani shinso (które zresztą nadal mu nie płynęło), gdzie podział się wieprz, a już na pewno temu nie pomagały kajdany w prawej ręce. Desperat zdecydował się pomimo to zerwać kajdany. Ogniwo nieco ruszyło, nie na tyle jednak by się wydostać. Mógł jednak spróbować zdjąć z siebie pasy, a drugą ręką dalej ciągnąć ten niepotrzebny szmelc, którym go przykuto.
Tymczasem kroki ze strony korytarza zaczęły narastać. Czyli jednak świniak wezwał ochronę - kwestia tylko ilu i w jakim czasie do niego dotrą.
Quen sięgnął do pasów. Musiał się śpieszyć i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Ochrona z pewnością nie będzie chciała z nim dyskutować o tym, co miało tutaj miejsce. A nawet jeśli, to równie dobrze mogą współpracować ze świniakiem. Chłopak podjął próby uwolnienia się z pasów, pilnując jednak by prawa ręka zawsze była wycelowana w drzwi. Nie zamierzał poddać się bez walki.
Kroki narastały… i w pewnym momecie też urywały. A potem Quen usłyszał padanie ciał o podłoże. Jedno, drugie, potem kilka. Co ciekawsze, usłyszał kwiknięcie w pobliżu jego sali.
Po chwili do pomieszczenia wpadł… Setzer. Po jedną ręką trzymał wychudzonego, nieprzytomnego świniaka, tak jakby zabrał ze sobą zwinięty koc na piknik, druga zwisała swobodnie.
- Wybacz, młody, byłem wcześniej zajęty, ale na szczęście odebrałem twoją wiadomość. Setzer jestem - odezwał się Setzer, dość spokojnie. Miał niski, melodyjny głos, przyjemnie się go słuchało. Rozejrzał się po sali i stwierdził. - Nieźle tu nabałaganiłeś. A my stąd musimy się zmywać - pstryknięciem palców sprawił, że kajdany trzymające prawą rękę Quena się skruszyły, reszta pasów i blokad się zerwała, zaś Netha wraz z dziwnymi robotami znalazła się w prostopadłościanie z shinso. - Żyjesz jakoś? - dodał do latarnika.
- Taa, jakoś żyję. - odparł Quen, gdy poradził sobie z kneblem na ustach. - Z moją przyjaciółką coś poważnego? – zapytał, schodząc z łóżka, po czym zerwał z niego też prześcieradło, w którym umieścił pozostałości po sprzęcie Zeyfy. Może i go odpychał, ale miały w sobie informacje, które mogły się przydać. A nawet jeśli, z pewnością trochę kosztował.
- Nie czas na wyjaśnienia, młody. Na pytania też przyjdzie pora - odparł mu krótko Setzer, po czym rzucił. - Idź za mną - przywołał do siebie bryłę z uśpioną Nethą i robotami przyczepionymi do jej ciała, po czym obrócił się na pięcie i udał się na prawo.
Pytania i odpowiedzi były bardzo istotne w życiu Quena, dlatego też nie był zadowolony z braku możliwości zadania tych pierwszych i otrzymania tych drugich. Nie mniej jednak rozumiał doskonale sytuację, w jakiej się znajdował i nie marudząc, z zarzuconym przez plecy pakunkiem ruszył za rankerem.
Mężczyzna kroczył żwawo, pomimo balastu w postaci świniaka i kontrolowania bryły, widać, nie miał żadnego problemu z takimi błahostkami. Mógłby poruszać się znacznie szybciej, a obrał tempo takie, jakie obrał po to, by chłopak go nie zgubił. Quen po drodze zobaczył nieprzytomnych ochroniarzy - każdy z nich na oko był o wiele silniejszy od chudego chłopaka. Nie liczył, ilu ich było, miał na głowie o wiele ważniejsze sprawy.
Wydostali się ze szpitala bez problemu. Quen wówczas zobaczył, że znikąd wyławia się
czarny, sportowy samochód. Wyglądał na niezwykle drogą zabawkę bogaczy albo miłośnika lub kolekcjonera samochodów.
- Młody, wskakuj do tyłu, twoja koleżanka też będzie w tyle, koło ciebie - zarządził Setzer. - Prosiak do bagażnika. Bo był niegrzeczny.
Quen bez słowa wykonał polecenia rankera. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nawet jakby nie chciał, to i tak zostałby pewnie do tego zmuszony.
- Muszę zadzwonić do drugiej koleżanki, by nie przychodziła do szpitala. – stwierdził, siedząc już w środku.
- Masz telefon wbudowany w drzwi samochodu, jak potrzebujesz, dzwoń - zezwolił Setzer, ładując Conenta do bagażnika. - Zaraz ruszamy - Netha pojawiła się w samochodzie, ranker zadbał o to, żeby pasażerką nie rzucało na wszystkie strony. Quen miał też jakąś pewność, że w razie pobudki dziewczyna nie zaskoczy go w niemiły sposób, na przykład zwymiotowaniem na cokolwiek. - Tylko ostrzegam, że ja nie lubię powolnej jazdy.
- Mam deskę z silnikiem na shinso. Powinienem przeżyć. - rzucił Quen, odszukując odpowiednie urządzenie. Z pamięci wbił numer telefonu Ansary i spróbował się połączyć, mając nadzieję, że kobieta odbierze.
Quen przez chwilę słyszał pisk w telefonie. Ansara odebrała dopiero po chwili, nie brzmiała na zadowoloną, bowiem chłopak zadzwonił chwilę po tym, jak koleżanka położyła się do łóżka.
- Halo, słucham, kto mówi?
- Tutaj Quen. Mamy kłopoty. Ktoś przyszedł do naszej sali i zaczął pobierać próbki naszego shinso. Zabiłem dwoje z nich. Jestem z rankerem, do którego dzwoniłem. Radzę, byś opuściła swoje mieszkanie. Nie wiadomo kto za tym stoi. - latarnik przekazał wiadomość, starając się zachować przy tym w miarę normalną szybkość mówienia.
- Znowu kłopoty?! Xun, coś ty znowu narobił?! - głos Ansary brzmiał groźniej niż chwilę temu.
- To przez tę anomalię. - usprawiedliwił się chłopak. - No i obudziłem się w złym momencie. Przepraszam.
- Sam jesteś anomalia! To cud, że sam się jeszcze nie zabiłeś! - burknęła Ansara, po chwili jednak się uspokoiła. - Jeszcze raz, Xun. Co się stało? Dlaczego mamy opuścić mieszkanie?
- Wydaje mi się, że ci, którzy na mnie napadli, nie działali sami. A raczej działali dla kogoś o wiele potężniejszego. Ich latarnik nie potrafił odczytać danych, które pobrał z shinso Nethy. - Quen wyjawił swoje przypuszczenia. - Byłaś w szpitalu, podałaś swoje miejsce zamieszkania. Nie wiem, czy w sali nie było podsłuchu, bo siostra, która do nas przyszła była jedną z napastniczek. Także lepiej będzie, jak się przeprowadzisz. - w tym momencie chłopak odsunął mikrofon od ust - Zna Pan jakieś bezpieczne miejsce, gdzie mogłaby się zatrzymać? - zapytał rankera.
- Mój dom. Nie ma bezpieczniejszego miejsca - stwierdził ranker, po czym odpalił machinę i… dotrzymał słowa, że nie lubi powolnej jazdy, bowiem Quen widział za szybami rozmazany krajobraz. Setzer uwielbiał ekstremalnie szybką jazdę. Dobrze, ze Netha spała, bo zaczęłaby piszczeć ze strachu, kiedy Setzer na jednym ze skrzyżowań wykonał bardzo ostry drift. Latarnik widział jednocześnie, że Setzer jest niezwykle wprawnym kierowcą, bo ani razu nie zadrasnęli o nic, mimo iście wariackiej szybkości.
Quen przekazał przyjaciółce namiary na dom rankera, po czym dodał:
- Tylko uważaj na siebie. Nie mieszaj się niepotrzebnie w walki. W razie czego dzwoń.
- Ja nigdy się nie mieszam niepotrzebnie w walki. Co jeszcze Xun? - odezwała się jego koleżanka z telefonu.
- Tak wiem, ze się nie mieszasz. Ale potrzeba pobicia przeciwnika teraz nie wystarczy. Unikaj walk. Skup się na dotarciu w to miejsce. Powodzenia. Cześć.
- Tobie też powodzenia, Xun. Masz nie rozrabiać - Ansara również pozdrowiła Quena. - I bądź grzeczny u pana…
- Setzera - dokończył ranker. - Wasza kocia kolezanka też jest ze mną - dodał na tyle głośno, że półorczyca powinna była to słyszeć w siebie w słuchawce.
Quen rozłączył się, odkładając telefon. Jemu szybka jazda niespecjalnie przeszkadzała. Ba czuł się nawet dużo bezpieczniej niż na deskorolce. Choćby dlatego, że samochód jak na razie jechał kołami skierowanymi ku ziemi, a nie po budynkach.
- Czy teraz jest czas na pytania i odpowiedzi?
- Może być, jednak ja bym zalecał odczekać kilka minut - odparł mu ranker. - Bo już niedaleko.
- Ma Pan kogoś, kogo mógłby wysłać po moją koleżankę? - to pytanie wolał zadać jednak teraz niż czekaż z nim kilka minut.
- Mam. Tylko może być niezbyt zadowolona z pory, o której dzwonię, aczkolwiek mogę spróbować - odparł ranker.
- To proszę, chociaż mam nadzieję, że znajdzie się u pana jakiś trudno dostępny pokój, gdzie mógłbym się ukryć przed ich gniewem. - odparł Quen, uśmiechając się lekko. - Już się trochę namęczyłem, by przeżyć i nie chciałbym, by jakieś kobiety wyrwały mi nogi i wsadziły, gdzie nie potrzeba.
- Coś się znajdzie, młody - ranker w międzyczasie przywołał latarnię, która z wyglądu przypominała kartę do gry. Na oko widać, że działała dużo sprawniej niż wszystkie latarnie i bazy operacyjne Quena razem wzięte i to z paręset razy… minimum. - Sofia, jest sprawa. Pojechałabyś po paru regularnych do Sektora 24, motel “U Ikara”?
- Chwila, Setzer. Muszę się ogarnąć… Nnn, czemu nie dasz mi pójść spać?
- Jest taka potrzeba i masz tam pojechać. Uruchamiaj się i działaj - Setzer polecił nieznoszącym sprzeciwu głosem. - Dobra, dzieciaki, macie od teraz zachowywać się grzecznie. Dojeżdżamy na miejsce.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 25-07-2015 o 13:33.
Karmazyn jest offline