|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
18-07-2015, 11:17 | #11 | |||
Reputacja: 1 |
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. | |||
18-07-2015, 19:14 | #12 |
Reputacja: 1 | Byli sobie latarnik, pielęgniarka i świniak. Został tylko świniak. Quen leżał spokojnie na łóżku, z lekko przymkniętymi oczami. Oddychał miarowo, sprawiając wrażenie pogrążonego we śnie. Jednak był to tylko pozór. Jego mózg usilnie starał się wymyślić jakiś plan działania, który uratuje zarówno jego, jak i Nethę. Te osoby czegoś szukały. Z pewnością związanego z tą dziwną anomalią. I z pewnością tego nie znaleźli. Trochę nie pasował do tego fakt, że tamten latarnik nie potrafił odczytać danych. Czyżby nie byli w pełni przygotowani do poszukiwań? I czego dokładnie szukali? Czy mogła być to ta energia, którą czuł? Nie miał czasu na dalsze rozmyślania nad sytuacją. Pora było zacząć działać. Latarnik zaczął skupiać dziwną energię w lewej ręce. Miał ograniczoną liczbę jej użyć więc musiał zrobić kilka rzeczy naraz. Musiał się uwolnić, rozwalić jak najwięcej botów i zranić tego cholernego latarnika. Trzeba było wyczekać na odpowiedni moment, by zaatakować z pełnym potencjałem dziwnej mocy. I oby przyniosło to więcej pożytku niż kłopotów. Chłopak korzystając z lewej ręki, uwolnił tę energię. Nie spodziewał się jednak, do czego ona go doprowadzi. Iskry spływały po jego ciele do lewej dłoni, z tej zaś wystrzeliła lanca niezwykle potężnej energii. Wystarczyła tylko sekunda, by zmieniła sytuację w poważny sposób. Bowiem natężenie tej mocy stopiło okowy pętające jego lewą dłoń. Część nadtopionego materiału oparzyła dłoń chłopaka, jednak ten jeszcze zdołał nad tym zapanować. Struga błękitnej energii rozlała się po pomieszczeniu, spopielaląc chmarę robotów latających w pobliżu pielęgniarki… jak i również samą siostrę, która nawet nie zdołała krzyknąć. Ten, który zwał się Conent, w ostatniej chwili rzucił się na bok na ziemię, jednak jego kompanka nie miała tyle szczęścia. Fala pochłonęła jej tors, wraz z głową i uderzając w ścianę, zrobiła w niej wgniecenie. Nadpalone pozostałości po pielęgniarce upadły na ziemię, a z nich wylała się krew, brudząc posadzkę. Ostatki tej pożogi w wyniku tego, że Quen nie wytrzymał do końca oparzenia, poleciały po ukosie w kierunku okna. Żaluzje zostały również spalone lub stopione, tak samo, jak szyby w oknach. Conent zaklął pod świńskim ryjem, latarnik wzdrygnął się, widząc, co się stało. Przestał nawet analizować to, co wpływało do jego urządzenia, zaskoczony tym, co się właśnie wydarzyło. Po chwili ten ocknął się i rzucił wściekle: - Ktoś tu stawia opór, hę?! - jego latarnia odpięła się od kabli, które automatycznie się zamknęły, by nie wypływało z nich (zapewne) shinso Nethy. Dalej głos Zeyfy w jakiś sposób dokuczał uszom Quena. Roboty z dziwną zawartością nadal były uczepione do szyi i ramion przyjaciółki. - Niezła niespodzianka - dodał, gdy jego latarnia krążyła nad Quenem. - ale ja jestem lepszy! - niebieski sześcian skupiał w sobie energię, pewnie kwestia czasu, gdy z tego wystrzeli ładunek wycelowany w klatkę chłopaka. - Niech to szlag! - syknął Conent. - Zeyfa, nie pozwól mu uciec ani nikogo trzasnąć, ale do cholery nie zabijaj go! Wezwę ochronę! - po chwili prosiak wydobył zza pazuchy coś, co wyglądało jak mały pilocik. Przycisnął coś na nim. Quen nie usłyszał, czy ktoś nadchodzi, ale był pewien, że szykuje się dalsza część zabawy. W przypływie adrenaliny nie odczuwał pieczenia w lewej dłoni, zresztą w obliczu sytuacji ważniejsze było to, że uwolnił lewą rękę. Ale to jeszcze nie wystarczało, by miał naprawdę wolne ręce w kwestii walki. Prawa ręka wciąż pozostawała w potrzasku, stając na drodze do pełnego wachlarza jego możliwości. A ochrona, którą wezwał Conent, mogła tu wpaść w każdej chwili. Tymczasem niebieski sześcian bardziej zajaśniał, jakby szykował się do kontrataku. Szybka analiza sytuacji przekonała Quena, że to ten nazywany Zeyfem jest groźniejszym przeciwnikiem. Co prawda świniak zdawał się być kimś wysoko postawionym w szpitalu, ale najwyraźniej sam nie miał za dużo możliwości walki. No i sprzęt niebieskowłosego był przyczepiony do ciała Nethy — co w sumie wkurwiało latarnika bardziej niż sam fakt bycia w zagrożeniu. Przeciwnicy mieli szczęście, że zakleili chłopakowi usta. W przeciwnym wypadku usłyszeliby pod swoim adresem lawinę przeróżnych przekleństw. Słowa Zeyfa zadziałały niczym płachta na byka. Quen nieraz słyszał je, gdy jeszcze był w swoim świecie. “Ja jestem lepszy, bo jestem z prawego łoża.”, “Mój duch jest lepszy niż ten twój śmieć.” - te i tym podobne wyryły się w umyśle latarnika bez możliwości ich usunięcia. Dlatego teraz postawił sobie jeden cel. Szybkim ruchem wycelował w niebieskowłosego lewą rękę i wystrzelił kolejny promień. Tym razem starał się, by nie była to fala, a bardziej linia łącząca jego rękę z głową przeciwnika. Zeyfa widział już wcześniej pokaz tej mocy, jego latarnia rozbłysnęła jasnym światłem w tym samym momencie, kiedy Quen lewą ręką wycelował w głowę niebieskowłosego. Problem polegał jednak na tym, że Quen sam z siebie nie miał wpływu na formę tej energii, jakby stał się tylko przekaźnikiem dla niej. Mimo iż szarowłosy przymknął oczy, kiedy niebieska latarnia rozbłysnęła oślepiająco, to i tak Quen został trochę oślepiony. Aczkolwiek szczęście Quenowi dopisało - lewa ręka wiedziona jakby ręką samego szczęścia wycelowała perfekcyjnie w głowę Zeyfy. Pomimo tego, że ten próbował uniknąć strzału, to sama kostucha musiała zaśmiać się w jego głowie - po raz ostatni. Lanca dziwnej mocy rozwaliła łeb cwaniaka… a jego ciało rozpadło się na pył i kości, jakby Zeyfa tak naprawdę nie żył od jakiegoś czasu, był jedynie animowaną przez wprawnego nekromantę lalką. Jego latarnia zgasła od ataku oślepiającą formacją i spadła na brzuch Quena. Ciało szarowłosego odtrąciło od siebie ten sześcian, jakby parzył - jego obecność była doprawdy odrzucająca. Kiedy chłopakowi minęło zamroczenie od ataku, uświadomił sobie, że Conent zniknął z sali. Czyżby ten wieprz się gdzieś ukrył? A może zobaczył, co go może spotkać i się ulotnił? W pomieszczeniu znajdowały się prochy po Zeyfie, spopielone w połowie ciało pielęgniarki oraz ruiny dawnego pomieszczenia. Jedno z okien zostało rozbite na kawałki - najwyraźniej druga lanca przypadkiem je zniszczyła, kiedy przeszyła po drodze głowę Zeyfy. Robociki nie zeszły z ciała Nethy. Nie było na co czekać. Quen szarpnął się w swoich węzach, sięgając do zapięć by się uwonić. Musiał się śpieszyć. Nie wiedział, kiedy przyjdzie ochrona, co stało się ze świniowatym i co robociki dokładnie robiły Nethcie. Sęk w tym, że Quenowi w cudowny sposób nie przybyło siły, a latarnik sam z siebie również nie był tytanem, więc nie mógł rozerwać oków tak efektywnie, jak herosi. Niemniej jedno z ogniw w łańcuchu było nagrzane. Może starając się zerwać go, uwolni się. Jednak bawiąc się w siłowanie z nim, pewnie nie zdąży zwiać przed ochroną ani pomóc Nethcie. Stłumiony przez plaster warkot wyrwał się z gardła Quena. Miał zamiar zostawić ostatni ładunek na później, by mieć w razie potrzeby czym się bronić. Jednak naprawdę nie miał czasu na zastosowanie bardziej standardowych rozwiązań. Energia spłynęła w odpowiednie miejsca. Latarnik przez chwilę skupił się na otoczeniu, jakby chciał usłyszeć, bądź wyczuć czy świniak na pewno opuścił pomieszczenie. Quen był latarnikiem, nie shinso. Psem czy świnią też nie. Nie był stanie wyczuć ani węchem, ani shinso (które zresztą nadal mu nie płynęło), gdzie podział się wieprz, a już na pewno temu nie pomagały kajdany w prawej ręce. Desperat zdecydował się pomimo to zerwać kajdany. Ogniwo nieco ruszyło, nie na tyle jednak by się wydostać. Mógł jednak spróbować zdjąć z siebie pasy, a drugą ręką dalej ciągnąć ten niepotrzebny szmelc, którym go przykuto. Tymczasem kroki ze strony korytarza zaczęły narastać. Czyli jednak świniak wezwał ochronę - kwestia tylko ilu i w jakim czasie do niego dotrą. Quen sięgnął do pasów. Musiał się śpieszyć i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Ochrona z pewnością nie będzie chciała z nim dyskutować o tym, co miało tutaj miejsce. A nawet jeśli, to równie dobrze mogą współpracować ze świniakiem. Chłopak podjął próby uwolnienia się z pasów, pilnując jednak by prawa ręka zawsze była wycelowana w drzwi. Nie zamierzał poddać się bez walki. Kroki narastały… i w pewnym momecie też urywały. A potem Quen usłyszał padanie ciał o podłoże. Jedno, drugie, potem kilka. Co ciekawsze, usłyszał kwiknięcie w pobliżu jego sali. Po chwili do pomieszczenia wpadł… Setzer. Po jedną ręką trzymał wychudzonego, nieprzytomnego świniaka, tak jakby zabrał ze sobą zwinięty koc na piknik, druga zwisała swobodnie. - Wybacz, młody, byłem wcześniej zajęty, ale na szczęście odebrałem twoją wiadomość. Setzer jestem - odezwał się Setzer, dość spokojnie. Miał niski, melodyjny głos, przyjemnie się go słuchało. Rozejrzał się po sali i stwierdził. - Nieźle tu nabałaganiłeś. A my stąd musimy się zmywać - pstryknięciem palców sprawił, że kajdany trzymające prawą rękę Quena się skruszyły, reszta pasów i blokad się zerwała, zaś Netha wraz z dziwnymi robotami znalazła się w prostopadłościanie z shinso. - Żyjesz jakoś? - dodał do latarnika. - Taa, jakoś żyję. - odparł Quen, gdy poradził sobie z kneblem na ustach. - Z moją przyjaciółką coś poważnego? – zapytał, schodząc z łóżka, po czym zerwał z niego też prześcieradło, w którym umieścił pozostałości po sprzęcie Zeyfy. Może i go odpychał, ale miały w sobie informacje, które mogły się przydać. A nawet jeśli, z pewnością trochę kosztował. - Nie czas na wyjaśnienia, młody. Na pytania też przyjdzie pora - odparł mu krótko Setzer, po czym rzucił. - Idź za mną - przywołał do siebie bryłę z uśpioną Nethą i robotami przyczepionymi do jej ciała, po czym obrócił się na pięcie i udał się na prawo. Pytania i odpowiedzi były bardzo istotne w życiu Quena, dlatego też nie był zadowolony z braku możliwości zadania tych pierwszych i otrzymania tych drugich. Nie mniej jednak rozumiał doskonale sytuację, w jakiej się znajdował i nie marudząc, z zarzuconym przez plecy pakunkiem ruszył za rankerem. Mężczyzna kroczył żwawo, pomimo balastu w postaci świniaka i kontrolowania bryły, widać, nie miał żadnego problemu z takimi błahostkami. Mógłby poruszać się znacznie szybciej, a obrał tempo takie, jakie obrał po to, by chłopak go nie zgubił. Quen po drodze zobaczył nieprzytomnych ochroniarzy - każdy z nich na oko był o wiele silniejszy od chudego chłopaka. Nie liczył, ilu ich było, miał na głowie o wiele ważniejsze sprawy. Wydostali się ze szpitala bez problemu. Quen wówczas zobaczył, że znikąd wyławia się czarny, sportowy samochód. Wyglądał na niezwykle drogą zabawkę bogaczy albo miłośnika lub kolekcjonera samochodów. - Młody, wskakuj do tyłu, twoja koleżanka też będzie w tyle, koło ciebie - zarządził Setzer. - Prosiak do bagażnika. Bo był niegrzeczny. Quen bez słowa wykonał polecenia rankera. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nawet jakby nie chciał, to i tak zostałby pewnie do tego zmuszony. - Muszę zadzwonić do drugiej koleżanki, by nie przychodziła do szpitala. – stwierdził, siedząc już w środku. - Masz telefon wbudowany w drzwi samochodu, jak potrzebujesz, dzwoń - zezwolił Setzer, ładując Conenta do bagażnika. - Zaraz ruszamy - Netha pojawiła się w samochodzie, ranker zadbał o to, żeby pasażerką nie rzucało na wszystkie strony. Quen miał też jakąś pewność, że w razie pobudki dziewczyna nie zaskoczy go w niemiły sposób, na przykład zwymiotowaniem na cokolwiek. - Tylko ostrzegam, że ja nie lubię powolnej jazdy. - Mam deskę z silnikiem na shinso. Powinienem przeżyć. - rzucił Quen, odszukując odpowiednie urządzenie. Z pamięci wbił numer telefonu Ansary i spróbował się połączyć, mając nadzieję, że kobieta odbierze. Quen przez chwilę słyszał pisk w telefonie. Ansara odebrała dopiero po chwili, nie brzmiała na zadowoloną, bowiem chłopak zadzwonił chwilę po tym, jak koleżanka położyła się do łóżka. - Halo, słucham, kto mówi? - Tutaj Quen. Mamy kłopoty. Ktoś przyszedł do naszej sali i zaczął pobierać próbki naszego shinso. Zabiłem dwoje z nich. Jestem z rankerem, do którego dzwoniłem. Radzę, byś opuściła swoje mieszkanie. Nie wiadomo kto za tym stoi. - latarnik przekazał wiadomość, starając się zachować przy tym w miarę normalną szybkość mówienia. - Znowu kłopoty?! Xun, coś ty znowu narobił?! - głos Ansary brzmiał groźniej niż chwilę temu. - To przez tę anomalię. - usprawiedliwił się chłopak. - No i obudziłem się w złym momencie. Przepraszam. - Sam jesteś anomalia! To cud, że sam się jeszcze nie zabiłeś! - burknęła Ansara, po chwili jednak się uspokoiła. - Jeszcze raz, Xun. Co się stało? Dlaczego mamy opuścić mieszkanie? - Wydaje mi się, że ci, którzy na mnie napadli, nie działali sami. A raczej działali dla kogoś o wiele potężniejszego. Ich latarnik nie potrafił odczytać danych, które pobrał z shinso Nethy. - Quen wyjawił swoje przypuszczenia. - Byłaś w szpitalu, podałaś swoje miejsce zamieszkania. Nie wiem, czy w sali nie było podsłuchu, bo siostra, która do nas przyszła była jedną z napastniczek. Także lepiej będzie, jak się przeprowadzisz. - w tym momencie chłopak odsunął mikrofon od ust - Zna Pan jakieś bezpieczne miejsce, gdzie mogłaby się zatrzymać? - zapytał rankera. - Mój dom. Nie ma bezpieczniejszego miejsca - stwierdził ranker, po czym odpalił machinę i… dotrzymał słowa, że nie lubi powolnej jazdy, bowiem Quen widział za szybami rozmazany krajobraz. Setzer uwielbiał ekstremalnie szybką jazdę. Dobrze, ze Netha spała, bo zaczęłaby piszczeć ze strachu, kiedy Setzer na jednym ze skrzyżowań wykonał bardzo ostry drift. Latarnik widział jednocześnie, że Setzer jest niezwykle wprawnym kierowcą, bo ani razu nie zadrasnęli o nic, mimo iście wariackiej szybkości. Quen przekazał przyjaciółce namiary na dom rankera, po czym dodał: - Tylko uważaj na siebie. Nie mieszaj się niepotrzebnie w walki. W razie czego dzwoń. - Ja nigdy się nie mieszam niepotrzebnie w walki. Co jeszcze Xun? - odezwała się jego koleżanka z telefonu. - Tak wiem, ze się nie mieszasz. Ale potrzeba pobicia przeciwnika teraz nie wystarczy. Unikaj walk. Skup się na dotarciu w to miejsce. Powodzenia. Cześć. - Tobie też powodzenia, Xun. Masz nie rozrabiać - Ansara również pozdrowiła Quena. - I bądź grzeczny u pana… - Setzera - dokończył ranker. - Wasza kocia kolezanka też jest ze mną - dodał na tyle głośno, że półorczyca powinna była to słyszeć w siebie w słuchawce. Quen rozłączył się, odkładając telefon. Jemu szybka jazda niespecjalnie przeszkadzała. Ba czuł się nawet dużo bezpieczniej niż na deskorolce. Choćby dlatego, że samochód jak na razie jechał kołami skierowanymi ku ziemi, a nie po budynkach. - Czy teraz jest czas na pytania i odpowiedzi? - Może być, jednak ja bym zalecał odczekać kilka minut - odparł mu ranker. - Bo już niedaleko. - Ma Pan kogoś, kogo mógłby wysłać po moją koleżankę? - to pytanie wolał zadać jednak teraz niż czekaż z nim kilka minut. - Mam. Tylko może być niezbyt zadowolona z pory, o której dzwonię, aczkolwiek mogę spróbować - odparł ranker. - To proszę, chociaż mam nadzieję, że znajdzie się u pana jakiś trudno dostępny pokój, gdzie mógłbym się ukryć przed ich gniewem. - odparł Quen, uśmiechając się lekko. - Już się trochę namęczyłem, by przeżyć i nie chciałbym, by jakieś kobiety wyrwały mi nogi i wsadziły, gdzie nie potrzeba. - Coś się znajdzie, młody - ranker w międzyczasie przywołał latarnię, która z wyglądu przypominała kartę do gry. Na oko widać, że działała dużo sprawniej niż wszystkie latarnie i bazy operacyjne Quena razem wzięte i to z paręset razy… minimum. - Sofia, jest sprawa. Pojechałabyś po paru regularnych do Sektora 24, motel “U Ikara”? - Chwila, Setzer. Muszę się ogarnąć… Nnn, czemu nie dasz mi pójść spać? - Jest taka potrzeba i masz tam pojechać. Uruchamiaj się i działaj - Setzer polecił nieznoszącym sprzeciwu głosem. - Dobra, dzieciaki, macie od teraz zachowywać się grzecznie. Dojeżdżamy na miejsce.
__________________ Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu. Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas. Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 25-07-2015 o 13:33. |
19-07-2015, 12:20 | #13 |
Reputacja: 1 | Ciemno i straszno Im więcej czasu Zafara spędzał z Soni na przeglądaniu ogłoszeń i poszukiwaniu potencjalnych kandydatów do drużyny, tym bardziej był rozczarowany panującym w sieci bałaganem. Praktycznie każdy, mógł napisać cokolwiek, jakkolwiek mu się podobało. Zupełnie inaczej niż w szpitalu tu nie obowiązywały żadne zasady. Wreszcie zniechęcony, postanowił iść się położyć z nadzieją, że być może na tym polu poczyni jakieś postępy. W końcu jeśli nie upora się prędko z nawiedzającymi go wizjami, nawet najlepiej dobrana grupa nic mu nie pomoże. Zwinąwszy się w kłębek na dywanie pod swoim ulubionym i zarazem jedynym kocem powoli przeniósł się w doskonale już znaną sobie scenerię. Tym razem nawiedzający go starzec rozsiadł się na piaskowym tronie, wokół którego szalała burza. Miotane porywami gorącego powietrza drobiny piasku tworzyły piękny spektakl, duch pustyni nie przybył tu jednak by go podziwiać. -Kim jesteś?- zapytał postać na pobliskim wzgórzu nie podnosząc głosu, jakimś sposobem przekonany, że wycie wiatru nie będzie przeszkodą w tej rozmowie. -Kim ja jestem?- dodał i choć pytanie padło jako drugie, to właśnie na nie bardziej pragnął poznać odpowiedź. - Nazywam się Ar Afaz - przedstawił się starzec. - Ty zaś jesteś moim sługą, Zafara - wyjaśnił też swemu rozmówcy, jak on się nazywa. - Cóż cię trapi, że do mnie przybyłeś? -Ty.- odparł długouchy z prostotą. -Nie powinno cię tu być. I choć czerwonowłosy nie wiedział praktycznie nic o swojej przeszłości, o tym czy podobna scena w podobnym do tego miejscu kiedykolwiek się wydarzyła, był przekonany że starzec nie jest tym samym którego spotkał na początku, a intruzem w jego wewnętrznym świecie. - Mylisz się, Zafara. Jestem w jak najbardziej odpowiednim miejscu. Miejsce sługi nie znajduje się na tronie, a przed nim - odparł na kwestię ducha, zaś piaskowa wichura wykształciła z sąsiednich wydm kolumny, a nawet kotary otaczającej pustynny tron. - Ja zaś jestem twoim panem, czy ci się to podoba czy też nie. -Nie jestem twoim sługą.- odpowiedział duch pustyni w najmniejszym stopniu nie przejmując się pokazem siły starca, trudno było jednak ocenić, czy miał na myśli to, że nikomu nie służy, czy może chciał przekazać iż uważa, że kto inny jest jego panem. - Twoja przekora jest doprawdy urzekająca, mój wierny sługo. Niemniej im bardziej się chcesz tego wyprzeć, tym bardziej chcesz mi służyć - starzec wypowiedział się enigmatycznym tonem. Nieco się wyprostował i z wysoka spojrzał na dżina. Jegomość wydał się wyższy od Zafary o dobry metr. - Pragniesz tego i nie potrafisz z tym wygrać. Rozmowa raczej nie zmierzała w stronę która odpowiadałaby długouchemu, zarówno on jak i Ar Afaz mieli swoje zdanie, którego nie zamierzali zmienić. -Nie mam wpływu na twoje myśli. Jeśli uważasz mnie za swego sługę, nic na to nie poradzę.- odparł jak zawsze spokojnie, nie oznaczało to bynajmniej że odkrył w sobie choćby najmniejszą chęć by uznać starca za swojego pana. Nie miał pana. To przekonanie, ta myśl była dla niego bardzo istotna odkąd zjawił się w wieży. Co gdyby się zastanowić mogło oznaczać że w przeszłości był czyimś sługą, teraz nie miało to jednak już znaczenia. Duch pustyni próbując swoich sił postanowił oderwać kilka ziarenek piasku od wydmy na której stał, stworzyć maleńki piaskowy wir i karmić go swoją energią by rósł w siłę. Dziecię pustyni wlewało swą moc w kilka ziaren, które w krótkim czasie przeistoczyły się w wir. Powoli, acz nieustannie drobinki ugrupowały się w huragan podobny do tego, którym władał starzec. Magiczna wichura Zafary otaczała swego stwórcę w podobny sposób, co kolumnady i kotary tego “krula” od siedmiu boleści. - Niezwykle mądrze powiedziane, mój wierny sługo. Czyli tak naprawdę przybyłeś tu po moc - orzekł Ar Afaz, jak gdyby nigdy nie doszło do incydentu ze strony krnąbrnego “sługi”. - Chcesz być taki jak ja - dodał, obserwując ze spokojem twór ducha pustyni. -Chcę odzyskać to co utraciłem.- długouchy częściowo przyznał rację swojemu “panu”, sprawiając że piasek wzbijał się co raz wyżej w górę jakby kolumna chciała dotknąć nieba. -Zapewne była to także moc.- dodał kończąc życie wiru i pozwalając by chmura drobnego pyłu i piachu zasłaniająca gwiazdy nad nim zaczęła opadać. Ostatnie stwierdzenie pustynnego króla pozostawił jednak bez odpowiedzi. Król, który przyglądał się pokazowi, wyciągnął przed siebie prawą rękę. Z dłoni wyłoniła się… Szczerozłota piękna lampa z wieloma ozdobami i z czerwonym rubinem, identycznym, nad którym Zafara nieraz medytował. Starzec lekko pomuskał to naczynie drugą ręką, zaś duch pustyni poczuł, jak jego postać otacza coraz gęstsza mgła stworzona z pyłu, w którego przedtem tworzył piaskową burzę. - Wracaj do siebie, sługo… - jeszcze słowa starca, jak gdyby coraz bardziej oddalającego się od Zafary, dotarły do dżina. - Niebawem cię wezmę. Bądź gotowy - dodał i wkrótce ducha coś zaczęło wciągać do tej lampy, jak wodę z wanny do spływu. =***= Duch pustyni znajdował się w tym samym miejscu, w którym zawsze medytował. Poza tym, ze w pomieszczeniu przybyło nieco kurzu, nic się nie zmieniło.- Zaf, wszystko gra?! - Soni odezwała się do swego towarzysza zza zamkniętych drzwi. Zafara przez chwilę analizował w myślach spotkanie z którego właśnie został wyproszony. Udało mu się porozmawiać z przyczyną swojego problemu i nie dostać w twarz macką ciemności, był to niewątpliwie jakiś postęp, ale deklaracja Ar Afaza jakoby miał go wkrótce wezwać była dość niepokojąca. Tego właśnie duch pustyni miał nadzieję uniknąć, sytuacji w których wylogowywał się z rzeczywistości nie mając na to wpływu. Nie był pewien czy sam zdoła sobie z tym poradzić, dlatego też postanowił, że spróbuje zasięgnąć rady specjalisty. Tak właśnie “doktor Zafara” postanowił zostać pacjentem Zafarą. Przywołał ATS żeby sprawdzić godzinę wychodząc do przedpokoju. Zaczął się drugi dzień, była już… pierwsza w nocy. Zafara poszedł spać o 22.00 poprzedniego dnia. Czyli zszedł z rzeczywistości na trzy godziny. Wrócił razem ze sporą ilością pyłu, który walał się po mieszkaniu. - Zaf, co się stało? - Soni spytała o to, zaniepokojona. - I czemu jest tyle kurzu w mieszkaniu? - zdziwiła się. Faktycznie, pyłu przybyło nie tylko w pokoju. W całym lokum wszędzie walało się tyle kurzu, jakby nikt w nim od lat nie sprzątał. Pojedyncze szare chmureczki unosiły się wokół Zafary. - Chwilę temu jeszcze tego tutaj nie było - dodała, obserwując to wszystko. -Musiałem zrobić to przez sen.- wyjaśnił, sam nieco zaskoczony takim obrotem sprawy, najwidoczniej nie tracił kontaktu z rzeczywistością całkowicie… co było jeszcze bardziej niepokojące. Wrócił do swojego pokoju wszedł na łóżko i otworzył okno, a potem użył swojej zdolności kontroli piasku żeby posłać wszystkie nieproszone drobinki na zewnątrz. Zafara niczym odkurzacz (tylko znacznie lepszy) wygonił nieproszonych gości w postaci kurzu i innych tego typu zanieczyszczeń z całego mieszkania. Zajęło mu to chwilę, jednak udało się. Uświadomił sobie, że po tym dziwnym spotkaniu jest bardziej zmęczony niż mu się wydawało. Soni stała gotowa, by pomóc duchowi “stać na nogach”. Kiedy na nią spojrzał, zdał sobie sprawę, że dziewczyna-cyborg nie mogła zasnąć. Przeważnie chodziła spać niewiele później po nim, teraz jednak stała, odziana w pidżamę i ewidentnie wyglądała na taką, co nie może usnąć. - Zaf, martwię się o ciebie. Ostatnio wyglądasz… niewyraźnie - dziewczyna odprowadziła go do kuchni i posadziła na krześle. - I wydajesz się bardziej zmęczony niż wcześniej. W dodatku ten kurz… nigdy ci się to wcześniej nie zdarzało - zwierzyła mu się. - Nie wiem, co się dzieje, ale nie jestem w stanie zasnąć. Boję się. Wyczerpany czerwonowłosy pozwolił się prowadzić, a właściwie zaciągnąć na stołek, oparł się łokciami o blat kuchenny i słuchał zaniepokojonej współlokatorki. Jakoś nie miał ochoty na przemowę, ale wiedział że powinien powiedzieć jej o wszystkim. -Mam wizje, widzę w nich starca, który uważa się za mojego pana. Nie panuję nad tym.- zaczął najlepiej jak potrafił. -Pójdę dzisiaj do specjalisty.- dodał żeby nieco ją uspokoić, zupełnie jakby złapał przeziębienie, a jedna wizyta w przychodni mogła rozwiązać problem. - Zaf… co to za starzec? Czemu uważa się za twojego pana? - Soni dopytywała, coraz bardziej zaniepokojona krótką, acz rzeczową opowieścią przyjaciela. - To nie brzmi wcale dobrze. Od kiedy tak masz? Na pierwsze dwa pytania wyczerpany żółtooki nie znał odpowiedzi więc pominął je milczeniem, odezwał się by wyjaśnić ostatnią kwestię. -Mam ten sen odkąd rozmawialiśmy o moim podejściu do problemów, ale wczoraj starca ze snu zastąpił inny, przejął kontrolę.- wyjaśnił jak na siebie dość szczegółowo. - Zaf, miałeś z kimś ostatnio… dziwnym, do czynienia? Albo czymś takim? - dziewczyna drążyła nadal temat. - To nie mogło się wziąć znikąd. Długouchy uniósł brew i obdarzył współlokatorkę specyficznym spojrzeniem. Czyżby Soni nagle zapomniała że znajdują się w wieży, miejscu do którego trafiały najbardziej dziwaczne stwory z całego uniwersum? -Codziennie.- odparł, ale potem zastanowił się chwilę, jednak nie potrafił sobie przypomnieć żeby bezpośrednio przed pierwszym “atakiem” działo się coś szczególnego, ot “zwyczajne” przypadki i rutynowe wypełnianie papierów. - Em, mam na myśli naprawdę kogoś podejrzanego albo w tym stylu - dziewczyna poczerwieniała ze wstydu, zdając sobie z gafy. Jednak to nie była jej wina, potrzebowała naładować akumulatory. Zresztą była późna pora i niekoniecznie myślała trzeźwo w tym czasie. - Skoro mówisz, że to od niedawna…? -Pacjent obudził się mimo działania anestetyków kiedy byłem nieświadomy.- duch podjął kolejną próbę znalezienia jakiegoś punktu zaczepienia, ale nie wierzył by to zdarzenie było przyczyną, zdecydowanie bardziej skutkiem jego dziwnego stanu, tak jak kurz w mieszkaniu. -Pomożesz mi wrócić do pokoju? Muszę odnowić siły.- poprosił wiedząc że w obecnym stanie musiałby wędrować na czworakach jak jakieś zwierze. Soni skinęła głową i poszła wraz z nim do jego pokoju. Nagle w ściany bloku coś uderzyło. Soni krzyknęła ze strachu, kiedy fala uderzeniowa rozbiła okna w ich mieszkaniu. Zaskoczenie rozbudziło ją lepiej niż poranna kawa. Chyba tej nocy lokatorka nie zaśnie spokojnie. - Zzzaf… poczekajmy… mam nadzieję, że to nic poważnego… - cyborg wydusił z siebie te słowa, ze strachem. - Jjjakby co… wyślę latarnię i zbadam, co się dzieje… Tego już było za wiele, skołowany duch pustyni ledwie rozumiał co się dzieje, kilka sekund zajęło zanim dotarło do niego że to nie przeciąg trzasnął nie zamkniętym oknem w jego pokoju i że ostre odłamki szkła pokrywają zarówno łóżko jak i dywan. -W prawej szufladzie, shinsoo.- powiedział tylko, cokolwiek się stało sytuacja była zbyt nagła by miał czas odnawiać siły tak jak zwykle, w takich wypadkach przydawało się wspomaganie w postaci płynnego shinsoo. Na szczęście Soni wczoraj kupiła je dla niego. - Ym! - dziewczyna spełniła polecenie i poszła po butelkę shinso dla kompana. - Trzymaj! Sprawdzę, co się dzieje - podała “energetyk” Zafarze, sama zaś wysłała latarnie na zwiad. Szybko przywołała też swoją bazę operacyjną. Długouchy spróbował odkręcić zakrętkę mając nadzieję że starczy mu siły i jak najszybciej wypić zawartość buteleczki. Duch wypił sobie swoistego rodzaju actimela dla istot pustynnych. Czuł, jak napój dodaje mu sił po tym dziwnie wyczerpującym spotkaniu ze starcem. Lokatorka badała sytuację, po czym wydała werdykt. - Zaf, nikogo nie widać. Ale parę mieszkań na lewo od nas… w jedno mieszkanie uderzyła jakaś wiązka energii. Bardzo potężnej, ale to nie od rankerów… - Soni odczytywała dane, które pozyskały jej urządzenia. - To dziwne, Zaf, ale ten ładunek został wystrzelony ze szpitala, w którym pracujesz. -Zadzwoń na policję.- poradził przytomnie dziewczynie przerywając potok informacji. -Do szpitala też zadzwoń i… - w tym momencie Zafara skierował dłoń na ścianę i otworzył na niej portal do parku, nad staw w którym nie tak znowu dawno wylądował jaszczur- lepiej opuść to miejsce. - dokończył, bojąc się że tajemnicza energia może znowu uderzyć, tym razem w ich mieszkanie. - Zaf, dasz sobie radę? - latarniczka spytała Zafarę. - W razie czego, gdzie się spotkamy? - Zadzwonię jak będzie bezpiecznie.- rzucił krótko i ponaglił dziewczynę gestem. Soni skinęła głową, przypięła latarnię do Zafary. - Zostawię ci latarnię - i ruszyła, mimo, że sama nosiła teraz tylko pidżamę. Rozumiała powagę sytuacji. Pozostałe dwie latarnie zostawiła sobie i ruszyła do portalu, odmachując duchowi na pożegnanie. Wkrótce weszła do bramy stworzonej przez władcę piasku. Kiedy tylko przedszkolanka znalazła się po drugiej stronie portalu Zafara zamknął go. Mając pewność że jego współlokatorka jest w bezpiecznym miejscu zmienił formę na niematerialną i wypłynął przez strzaskane okno kierując się do miejsca w które trafiła wiązka. Musiał sprawdzić kto i jak bardzo ucierpiał. Duch wyleciał z mieszkania przez rozbite falą okna. W budynku na piętrach siódmym i ósmym zapanowała panika. Tak jak mówiła Soni, rzeczywiście jakaś energia uderzyła w jedno z mieszkań na piętrze, na którym mieszkał razem z dziewczyną. Niemniej… wyglądało to bardziej na przypadkowe uderzenie. Co nie zmienia faktu, że tam, gdzie trafił ten “grom”, Zafara dostrzegł największe szkody. Mianowicie rozwaliło tam kawałek ściany, razem z oknem. Na szczęście nikomu się nic nie stało, a zniszczenia nie były wielkie. Dziecię pustyni wypatrywało jakichkolwiek oznak ataku, jednak na nic takiego się nie zapowiadało. Musiał być to jednorazowy wybryk jakiegoś regularnego albo wypadek przy jakiejś pracy czy eksperymencie. Tylko Soni mówiła, że ten pocisk wyleciał ze szpitala, w którym pracował Zafara. Co tam się mogło stać? - Zadzwoniłam na policję i do twojego szpitala. W szpitalu nikt nie odbiera - latarnia latająca koło Zafary rozbrzmiała głosem cyborga. - Z policji kogoś wyślą. -Nikomu nic się nie stało.- uspokoił dziewczynę przemawiając do sześcianu, karetka na szczęście nie była potrzebna. Przekonawszy się że zdarzenie nie stanowi większego zagrożenia opadł swobodnie na chodnik przed budynkiem i tam otworzył portal by Soni mogła wrócić z parku, mógł zrobić to w mieszkaniu, ale mimo wszystko wolał by latarniczka jeszcze nie wracała na górę, przynajmniej dopóki sam nie dowie się skąd wzięła się ta dziwna wiązka energii i nie upewni że wyładowanie było jednorazowe, dlatego też chwilę później również skrót prowadzący do szpitala został otwarty. Latarniczka powróciła przez portal przed budynek, w którym mieszkała. Wkrótce otwarły się też drugie stworzone przez dżina wrota, które prowadziły do szpitala, w którym pracował Zafara. Kiedy portal się otworzył, duch pustyni nagle poczuł się zagrożony. To uczucie uderzyło w niego z ogromną mocą, coś kazało mu stanowczo niczym czaszka z dwoma skrzyżowanymi piszczelami na tle żółtego trójkąta, by nie szedł do tej placówki, jeśli pragnie ujść z życiem. Jego niematerialne ciało “zdrętwiało” od tego przytłaczającego niepokoju. Duch ujrzał poprzez bramę korytarz na jednym z pięter. Na ścianach, suficie oraz podłodze dostrzegł sporo krwi tak, jakby grupka osób się tam wzajemnie pomordowała. Paraliżujące poczucie zagrożenia i zbryzgane krwią ściany były ostrzeżeniem które całkowicie mu wystarczało, nie mogło być nawet mowy o tym żeby dalej próbował drążyć sprawę. Bez namysłu zatrzasnął portal. -W szpitalu też przyda się policja, najlepiej grupa do zadań specjalnych.- powiedział do Soni siadając na chodniku. Miał zdecydowanie dość wrażeń jak na jeden dzień zwłaszcza że była dopiero pierwsza w nocy. - Zdecydowanie powinniśmy odpocząć - stwierdziła Soni. Ona również miała dość przygód tego dnia. - Tylko musimy jakoś przeżyć wizytę funkcjonariuszy, pewnie będą chcieli z nami porozmawiać. No i to, żeby coś znowu dziwnego się nie stało - dodała, siadając na chodniku obok Zafary. |
19-07-2015, 14:12 | #14 |
Reputacja: 1 | Pożegnanie. Ta sytuacja ssała pałę po całości. Jeszcze mu dresiarzy do szczęścia brakowało. Nie był w nastroju, właściwie do niczego. Musiał jakoś przetransportować… ciało Liny. Do tej pory łamała go ta myśl, ale musiał działać szybko bo może być jeszcze gorzej. Dresiarzy na tą chwilę olał, jak podskoczą to ich rozpierdoli najwyżej. Był jeszcze brat Liny, z tym też nie wiedział co ma zrobić. Ogólnie to mało wiedział zacznijmy od tego. Wracają do brata, przecież nie zadzwoni do niej z tekstem “ Siema wiesz przez przypadek poślizgnąłem się na mydle i rozpierdoliłem twoją siorkę na kawałki”. Na tą chwilę musiał poszukać czegokolwiek w przyczepie. Najpierw jednak potrzebował “usprawniacza”, którego małą saszetkę wyciągnął ze swojej szuflady. Nastrzelany może nie myślał lepiej, ale na pewno szybciej. Jakimś cudem wywnioskował że to mu pomoże. Usypał krótką ścieżkę białego proszku na stole, i pośpiesznie wciągnął ją przez zwinięty w rulon bankot jedno dolarowy. - Myśl kurwo myśl. - Poderwał się do pionu raz po raz pociągając nosem. Strife przypomniał sobie, że przecież Lina lubiła tworzyć różne ustrojstwa. Granaty oślepiające, których użyła do pacyfikacji nieposkromionych cieni, były jej robotą. Poza tym, że nie zajmowała się życiem innym niż wirtualnym, to bawiła się w składanie urządzeń. Ostatnio bawiła się nad prądnicą. Wcześniej podrasowała sobie scyzoryk, który ponoć potrafił łamać proste zamki od domów czy samochodów. Łowca przechadzał się po jego siedzibie. Ciało Liny leżało tam, gdzie gunslinger je zostawił. Wylała się z niego większość płynów ustrojowych, paskudząc całą podłogę. Dodatkowo z łazienki (znak rozpoznawczy: plakat z idolką) wylewała się woda. Podczas ostrej strzelaniny amunicja “dowierciła” się do przewodów hydraulicznych, dzięki którym Lina zaopatrzyła przyczepę w bieżącą wodę. Odliczając to, większość płytek została potłuczona, na podłożu waliło się pełno gruzu, dało się znaleźć również kawałki lustra. W powietrzu unosiła się leciutka chmura kurzu. Mógł również dorwać się do komputera, Lina kawał czasu temu założyła Strife’owi konto w systemie. Nic nie stało również na przeszkodzie, by dorwać się do jej miniwarsztatu i pogrzebać w różnych pudłach, które się tam znajdowały. Mało nie potknął się o stół gdy wystartował w stronę warsztatu dziewczyny. Coś z jej gadżetów musiało być pomocne na takie “przypadku”. Najgorsze jest to że nadal chciało mu się ryczeć. Na to jednak czasu tez nie miał. Strife gorączkowo penetrował wszystkie pudła, jakie wpadły w zasięg jego wzroku. Większość przedmiotów stanowiły elementy lub narzędzia do spawania, wiercenia czy wgniatania. Odnalazł ten podrasowany scyzoryk, a później udało mu się znaleźć 3 granaty oślepiające i 4 ogłuszające. Ponadto natknął się na coś, co wyglądało jak miotacz piorunów - niestety, nie był on kompletny, a Strife nie potrafił tego poskładać do kupy. Dało się też odnaleźć worki na śmieci, o sporej pojemności, oraz kilka rodzajów kleju i taśmy izolacyjne. Zapakował wszystko co przydatne do kieszeni płaszcza. Wziął też ten worek i szarą taśmę i zaczął zapakowywać w niego Linę. Dla pewności obkleił jej cała sylwetkę taśmą. Bogowie, jak on sie wtedy okropnie czuł. Uniósł ją na ręce, po czym przerzucił przez ramię. Ciekawskim wciśnie że niesie swoją nową gumową lalę na randkę. Uwierzą na pewno ci którzy go jako tako znają, ale nawet jego to mdliło i kompletnie nie śmieszyło. Nie pozostało nic innego jak udać się na cmentarz. Znając swoje szczęście spotka pewnie w drodze każdą osobę jaką znał. Śpieszył się jak tylko mógł. Była późna pora, acz w Wieży istoty o nocnym trybie życia przecież też żyły. I takie Strife jak na perfidię losu po drodze spotkał - na szczęście mało kto wydawał się interesować pakunkiem Strife’a. Był ktoś nekrofilem? Póki trzymał się z dala od zwłok twoich bliskich - spoko. Było to chore, acz w pokręconych realiach Wieży - możliwe. Co prawda byli tacy, co zerkali z różnymi emocjami czy podejściami na ucieczkę gunslinger’a, jednak łowca nabuzowany stresem i narkotykami przetrwał nadzwyczaj szybkie spierdalanie ile sił w butach. Większym problemem była odległość do cmentarza. Nie znajdował się on bowiem blisko jego siedziby, a truchło Liny - nawet jeśli to była tylko część jej ciała - trochę ważyło i na dłuższą metę ciążyło Strife’owi, który nie mógł się pochwalić największą siłą, nawet jeśli się naszprycował. Dość zdyszany dotarł do cmentarza, na którym też kręciło się trochę mniej lub bardziej podejrzanych stworzeń. Strife stłumił swoją aurę i pokręcił się po cmentarzu. Znalazł ustronne miejsce, by odłożyć ciało (a raczej jego resztki owinięte taśmą izolacyjną), po czym rozejrzał się za kanciapą grabarza. Szczęście mu dopisało, budynek tego typu znajdował się niedaleko miejsca, gdzie położył przyjaciółkę. Włamał się tam za pomocą scyzoryka, który znalazł w przedmiotach Liny. Korzystając z sytuacji Strife wydobył stamtąd łopatę i zamknął drzwi. Kiedy jednak przyszedł na to miejsce, coś kręciło się wokół zataśmowanych zwłok jego przyjaciółki. Strife oparł łopatę na barku i zaczął powoli zbliżać się do jegomościa, gotowy by nawet zatłuc go na śmierć trzymanym narzędziem, Zbliżył się na tyle by zobaczyć co to jest i co właściwie wyprawia. Przyczajony oczywiście. Łowca przyczaił się, i to co zobaczył, mogło go przyprawić o mdłości. Zobaczył bowiem… że to pies obwąchiwał to truchło. Ale nie byle burek z podwórka, na którego można było spluć i drażnić, i nie musiało się jednocześnie czuć z niego zapachu rozkładu. Pies ten bowiem ewidentnie nie żył, w wielu miejscach na jego ciele Strife dostrzegł oznaki rozkładu. Z głowy psa została jedynie naga czaszka, z jednym całym okiem oraz kawałkami mózgu. Acz i te zgnilizny nie wydawały się być naturalne. Cuchnęły wręcz negatywnym shinso, śmierdziało od nich szatańskimi sztuczkami. Łowca zacisnął zęby i złapał łopatę oburącz, był troszkę zsapany ale wyskoczył tak wysoko jak mógł, z wymierzonym ciosem by odrąbać łeb abominacji. Nienawidził krzywdzić zwierząt, ale to coś już dawno nie było żywe. Stwór zaskowyczał, kiedy niespodziewanie Strife zamachnął się na niego łopatą. Szpadel uderzył w łapę stwora, który nie zdołał odskoczyć. Kończyna odstrzeliła się na bok, z pomocą siły odrzutu, a demoniczny pies się przewrócił. Po chwili pies zawarczał, obnażając żółte, pokryte śluzem zęby, które tkwiły w przegniłych zębodołach. Pomimo utraty kończyny nie zamierzał oddawać zdobyczy nadaremno. Nie ruszył do ataku, ale nie oznaczało to, że ten miał zamiar się poddać. Chłopak zmienił trochę taktykę, zaczął wykonywać gwałtowne ruchy i warczeć cicho prowokując potwora do ataku. Przygotowana łopatę trzymał blisko siebie, liczył na to że bestia się na niego rzuci, wtedy on trzonkiem łopaty zablokuje mu szczęki i rzuci się w przód. Tam scyzorykiem, czy też odzianymi w rękawice rękoma wydłubie mu mózg. Strife rozdrażnił potwora, a ten zaczął jeszcze bardziej ujadać. Nie doskoczył jednak do łowcy. Stało się coś dość mało spodziewanego. Mianowicie… szyja psa gwałtownie się wydłużyła. Na tyle, że przerwały się tkanki miękkie. Tylko kręgosłup tego stworzenia zyskał na nienaturalnej giętkości i możliwości rozciągania się. Głowa wraz z przedłużeniem zaszarżowała na rękę Strife’a, jednak łowca miał się na baczności. Jednym celnym uderzeniem szpadła przerwał kościec mutanta, dekapitując jednocześnie abominację. Ta w resztce siły… wgryzła się w rękę pogromcy piekliszczy. Kły wbiły mu się pod skórę, jednak nie więcej. Strife dostrzegł coś jeszcze: z truchła psa wydobyła się kolejna abominacja. Przypominała ona jakąś nieokreśloną biomasę - to ona sterowała nieżyjącym psem i wpłynęła na niego w tak drastyczny sposób. Paskudztwo przybrało kształt pająka wielkości tarantuli i poczłapało bardzo szybko w ciemność, oddalając się od łowcy. Odrchowo ściągnął rękawice i obejrzał dokładnie ranę. Wiele razy miał z czymś takim do czynienia. Jeden demon raz tak go upierdolił, że przez dwa dni musiał wydłubywać larwy z rany. Ale to stare dzieje były i nie była to czas czy też pora by to rozpamiętywać. Samo ugryzienie nie wyglądało tak źle, lecz ta żółta maź mogła być wszystkim. Tym zajmie się jednak później, teraz ważniejsza sprawa. Dysząc ciężko zbliżył się do ciała przyjaciółki i zaczął tuż obok niej kopać dół. Sam już nie wiedział czy po gębie spływał mu pot czy łzy. Zaczął kopać grób, tutaj nie dbał o to, czy ktoś go zobaczy czy też nie. Dawno nie przeżył takiego koszmaru, a gdy tworzył dół, wszystkie wspomnienia z tego horroru do niego wracały. Szyderczy śmiech Legiona, śmierć Liny, a teraz jeszcze to kurewstwo, co go uchlało i nie dało nawet w spokoju pochować przyjaciółki. Ostatecznie Strife wykopał solidny grób dla Liny. Uniósł ciało Liny i zeskoczył z nią do dołu, gdzie delikatnie ją ułożył. Uklęknął na jedno kolano i położył dłoń na jej piersi. - Przez to święte namaszczenie niech Pan w swoim nieskończonym miłosierdziu wspomoże ciebie łaską Ducha Świętego. Pan, który odpuszcza ci grzechy niech cię wybawi i łaskawie podźwignie. Amen. - Wypowiedział łamiącym się głosem, po chwili dodał. - Dziękuje ci za wszystko co dla mnie zrobiłaś. Że przygarnęłaś taką znajdę jak ja. I teraz przeze mnie zginęłaś. Przepraszam i mam nadzieję że mi nie wybaczysz. - Powstał i wyskoczył z dołu. Zaczął powoli zakopywać ciało. Miał dość wszystkiego. Po ostatnim pożegnaniu ciało zostało zasypane ziemią. Strife w spokoju pochował przyjaciółkę. Nie dbał o to, że miejsce ugryzienia zaczęło ognić. Najwyraźniej dziadostwo dostało się głębiej niż sądził. Nie wyglądało to dobrze, nawet jego ptasi móżdżek ostrzegał go że bez pomocy medycznej się nie obędzie. Udał się w stronę szpitala, nie śpieszyło mu się, ale też i śpieszyło. Ogólnie czuł się jak gówno.
__________________ "My common sense is tingling..." |
20-07-2015, 18:00 | #15 |
Reputacja: 1 |
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. |
21-07-2015, 16:23 | #16 | |
Reputacja: 1 | W tym miejscu zajebiste jest to że te wszystkie chore rzeczy co widziałeś w hentaiach, są tutaj w wierzy bardzo możliwe! Strife, podając blanta następnej osobie Dobrą chwilę zajęło mu przypomnienie sobie tego o czym bardzo chciał zapomnieć. - Przedobrzyłem… - wykrztusił ledwie zachrypnietym głosem. Spojrzał na osobę która na nim siedziała i go chyba nawet dusiła. Lina. - Nie wiem co mam ci powiedzieć. Ale póki nie załatwię Legiona nie mam zamiaru zdychać. - Rzucił pewnie, będąc pewnym że miks amfy, spirytusu i tych zasranych leków powoduje takie coś. Inna sprawa że był właściwie przerażony, zwłaszcza jej wzrokiem, a raczej jego brakiem. - Wiesz, co masz powiedzieć… Ale się tego boisz. Kim ty właściwie jesteś? - Lina wyprostowała się, odejmując dłonie z szyi Strife’a. - Ćpunem, degeneratem, zboczeńcem. Niczym wiecej niczym mniej. - zmrużył oczy. - Ale też twoim ziomkiem, do końca. Dziewczyna zwęziła oczy, a jej oczy stały sie ciemniejsze niż wcześniej. Jej usta lekko się skrzywiły, gdy słuchała odpowiedzi na swoje pytanie. - Kto rozwalił mnie w tamtej łazience pistoletami? - ruchem głowy wskazała na drzwi łazienki z plakatem idolki Strife’a. - Myślisz że mnie to nie boli? Boli mnie to jak skurwysyn. O JAPIERDOLE nie wiem czy ktoś mi sprawił większy ból niż ten który poczułem gdy zobaczyłem twoje ciało. Zabiła cię Legion, nie ja nigdy bym ci nie zrobił krzywdy, ani nikomu bym na to nie pozwolił. Co ja pierdole właśnie pozwoliłem. - Na jego gębie pojawił się ironiczny uśmiech. - Czego sie nie dotknę zamienia się w gówno. - Strife westchnął przeciągle, i zacisnął powieki. Starał sie jak mógł by znowu nie ryczeć. Nawet jego ptasi mózg nie daje mu spokoju. - Legion? To ta czerwonowłosa picza, co się pojawiła w przyczepie? - Ta. właściwie to nie. Ta czerwona picza to moja siostra. Jej ciało znaczy. Legion to monstrum które uwielbia sprawiać ból i cierpienie. Właściwie nic innego go nie interesuje. Ubrał sobie mnie za cel bo tak jest zabawniej dla niego. Czy tam kurwa jej. Nie wiem już sam. - Otworzył oczy. - Kurwa mać tak bardzo cię przepraszam. - Ta czerwonowłosa zdzira nagle pojawiła się koło mnie… potem nie wiem kiedy, nagle znalazłam się w łazience. Skrępowała mnie i zakneblowała… - głos Luny przerodził się w szept, jakby mówiła bardziej sama do siebie. Jej ciało (czy może forma) zadrżało, jakby w poruszeniu. Po twarzy pociekły jej łzy i zaczęła płakać. - Ale tylko tyle zrobiła! A ty mnie rozstrzelałeś jak gówno! - łkała. - Czym ty się różnisz od tego potwora?! Zabrałeś mi życie z byle powodu! - Nienawidzę tego że ci dobrzy ludzie, istoty, mają przejebane bo ktoś ma taki kaprys. Wkurwiają mnie istoty które dla zabawy czy własnego zysku krzywdzą innych. Nie porównuj mnie to tego ścierwa. Naprawdę myślisz że pociągnał bym za spusty gdybym wiedział że to podstęp tego potwora?!- Zacisnął zęby. Po chwili Strife dostał w twarz z ręki Liny. Nie czuł bólu, ale mimo to ten cios nie był z jakiegoś powodu obojętny fizycznie Strife’owi. - Ty zawsze tak robisz! Pierwsze co robisz, to wszystkich rozpieprzasz z tych kałachów! Mnie też rozwaliłeś! - wrzeszczała w jakiejś furii. Jej oczy zupełnie zaszły ciemnością. - Nigdy ci tego nie wybacze! - i ponownie zaczęła dusić Strife’a. Strife mimo wszystko wysilił się na uśmiech, jakby doznał ulgi. - Nie zasługuję na czyjekolwiek wybaczenie. Ciesze się że to widzisz.- Spoglądał prosto na nią bezradnym wzrokiem. - Dziękuję. Za wszystko. - Dodał. Lina spoliczkowała ponownie Strife’a. Dyszała ze wściekłości, przyszpilając czarne jak noc oczy w łowcę. - Widzę to. Ale ty musisz za to zapłacić. Za to, co zrobiłeś. Czy uważasz, że każda zbrodnia powinna mieć karę? - zapytała gunslingera chłodnym głosem. - Dopóki nie załatwie Legion nie dam się zabić. Nikomu. Ale jak juz to zrobię, możesz tu wrócić i skręcić mi kark. - Odwrócił wzrok. - Zrobiła byś mi przysługę. W piekle i tak czekają całe hordy ścierwa które tam wysłałem by mnie ostro przecwelić. Lucek jest na początku kolejki. - Czyli tak uważasz... - mruknęła Lina, dalej wpatrując się w Strife’a. - Ale ty również zrobisz przysługę dla mnie. - Dla ciebie wsio Linana. - Nazwał ją w charakterystyczny dla siebie sposób. - Coś konkretnego? - Zapytał unosząc brew. Sam nie wierzył w całą tą sytuację. Niestety było to aż nazbyt realne. Zakamarki jego małego móżdżku są całkiem upiorne. - Owszem - dziewczyna uśmiechnęła się uwodzicielsko. Przyciągnęła do siebie Strife’a, któremu odzienie rozpadło się na popiół. - Zostaniesz moim sługą. Co noc będziesz mi się oddawał na wszystkie sposoby, jakie sobie wymarzę i wymyślę. - wokół ramion i torsu Strife’a ni z tego, ni z owego pojawiły się łańcuchy, które jeszcze się tliły. - Jesteś mi to winny - Lina wyszczerzyla po raz pierwszy zęby. Błyskały olśniewającą bielą… i trochę zbyt dlugimi kłami. Coś mu tu zaczęło ostro śmierdzieć. Takie zagrywki miał Legion. No i nie pamiętał by jej zeby wyglądały tak… uroczo. Fakt że miała go wykorzystywać każdej nocy jego zmarła przyjaciólka nawet dla niego wydawał się troszeczkę chory. - Oh? Nawet nie zaprosiłaś mnie na kawę. - spoglądnął na nią smutno. Inna sprawa że był z każdą sekundą coraz bardziej przerażony, ale jakoś starał się to ukryć, za tym debilnym żartem. - Legion? Nie, Strife… Tu nie ma nikogo poza nami - Lina spojrzała rozczulona prosto w oczy Strife’a. Z jej oczu zniknęło nieco mroku, ale nadal trzymała go jedną ręką za łańcuchy, a drugą dłonią wodziła delikatnie po jego nieogolonej mordzie. - Jestem tylko ja i ty - przechyliła delikatnie na bok głowę i uśmiechnęła się uroczo. - Ciebie tu nie ma… - Nie wytrzymał, i parę kropli łez pociekło mu po policzkach. - To tylko moje chore schizy. - Obdarował Linę spojrzeniem, które oznaczało uległość, czy też po prostu poddanie się. W tamtym momencie już go nie obchodziło co z nim zrobi zmora. W każdej innej sytuacji, sam by wyskoczył z ubrań ale to było troszkę za dużo dla niego. - Rób co chcesz. - Dodał. Gdy tylko orzekł te słowa i dał znak poddaństwa odmienionej Linie, na oczach Strife’a zmaterializowała się czarna opaska, zasłaniając mu całkowicie wizję. - To przykre, że masz mnie za wytwór twojego umysłu. Ale udowodnię ci, że się mylisz - po czym poczuł język Liny w swoich ustach, gdy ta obdarzyła go namiętnym pocałunkiem. Później jego głowa znalazła się między jej piersiami, a później ciepłe, wilgotne uda Liny oplotły jego szyję... =***= Strife obudził się, jego ciało reagowało jak po ostrym seksie, acz jednocześnie czuł się dziwnie wyzuty z sił. Miał mroczki w pamięci, pamiętał wszystko do momentu zakrycia mu oczu przez Linę czarną opaską. Dodatkowo dziwnie pulsowało mu w głowie, w spodniach miał mokro, a tam, gdzie “lokatorka” oplotła go łańcuchami, czuł coś w rodzaju lekkiego oparzenia. Kłucie - mocniejsze niż w przypadku torsu - czuł na prawej łopatce, jakby ktoś lub coś wypaliło mu piętno na niej.Na podłodze dojrzał sporo kałuż, a w pomieszczeniu, w którym spał, panował chłód. Słońce musiało jakiś czas temu wzejść; niebo zaś było zachmurzone. - O kurwełe… - Wyjęczał ledwo dzwigając się do góry. Sam nie wiedział co ma myśleć, ale przynejmniej może pominąć poranny rytuał “Śrutowania predatora”. Apropo tego, musiał gacie zmienić. Łeb go napieprzał, a w gębie czuł jak jego jezyk zamienił się w papier ścierny. Wody. Zataczająć się delikatnie i rozmasowując skroń polazł do kranu. Przyssał się do niego na dobrą minutę Gdy skończył odetchnął z ulgą i poszedł zapalić papierosa. Z fajką w zębach zaczął się przebierać. Nowe bokserki, o białej barwie w czerwone serduszka, T-shirt z zespołu “Demon hunter” i jego legendarne klapki kubota. Gdy już skończył przypomniał sobie że wypadało by się umyć bo się spocił jak świnia, i tak też jebał. Znowu się rozebrał. Leniwym krokiem polazł do “łaźni”. Starał się nie rozglądać zbytnio. Coś mu jednak nie pasowało, coś na prawej łopatce. Stanął plecami do lustra by obejrzeć co go tak piecze. Strife’owi nie mogło się to spodobać, nie chodziło nawet o samo znamię. Ktoś na prawej łopatce wypalił mu znak. Siedmiokąt foremny, przypominający białą gwiazdę, na tle identycznej figury, tyle ze czarnej, obróconą o około 20 stopni. W te dwie figury wpisana była jeszcze jedna siedmioramienna gwiazda, tyle że mniejsza. W centrum znaku widniały dwa czarne okręgi - wydawało się łowcy, że cały tatuaż był tak naprawdę zbudowany z wielu maleńkich run. Nie miał jednak na tyle dobrego wzroku, by móc je rozczytać, aczkolwiek nie potrzebował w tym przypadku posiadać sokolego oka, by domyśleć się, że jakieś piekliszcze wmieszało się w jego życie. Co gorsza - jeszcze potężniejsze niż Legion.* - O nie. - Jęknął. - Kurwa no nie, NO PO PROSTU KURWA NIE. - Wrzeszczał wściekły, lecz szybko przestał bo zakręciło mu się w głowie. Nie miał pojęcia jakiemu demonowi był przypisany ten znak. Ale wiedział żę ma delikatnie mówiąc przesrane. Przyglądał się nowej dziarze jeszcze chwilę, potem wskoczył pod prysznic, a raczej to co z niego zostało. Odkręcił kurek by chlusnęła w niego lodowata woda. Zapomniał o fajce w zębach, ale szybko wypluł ja pod stopu. Po około 15 minutach, był już odświeżony. Jeszcze tylko wypsikał się dezodorantem “Topór”, dwa na obojczyki, i długie przez całe tors psiknięcie. Tak mówili w reklamie. Ubrał znowu to samo i polazł siąść na łóżko. Pora zaaplikować sobie lekarstwo. Ze stołu zgarnął pudełeczko z ampułkami i wyciagną jedną, Naprężał rękę iu ją rozluźniał by uwydatnić żyły. Zębami zerwał mała zakrętkę, która kryłą igłę. Z wyraźnym grymasem niezadowolenia wbił ją sobie tuż nad raną, tak jak konował mu przepisywał. Pustą amupułkę rzucił na stół. Siedział dobrą chwilę nie wiedząc co ze sobą zrobić. Może się odświerzył ale łeb nadal bolał. Ale na to wystarczy jedno piwko. Niby mówili żeby nie mieszał tego lekarstwa z alkoholem, ale przecież piwo to nie jest alkohol. W jego mniemaniu. Spod łóżka wyciągnął puszkę jakiegoś taniego sikacza i zerwał zawleczkę. Jak zwykle się oblał. - Ugh… co jeszcze mi się przytrafi? To nie było wyzwanie jakby co! - Dorzucił patrząc w górę. Wziął pilota i włączył swoje pudełko. Widział tam jakiś polityków żrących się o sprawy których nawet nie pojmował. Ale śmiesznie się kłócili, jeden mały gruby i troszkę łysawy na głowie wrzeszczał do drugiego. - Moja racja jest właściwa! - - A moja jest najmojższa! - Strife opluł się piwem i skomentował - Co kurwa? - Przerzucił kanał. Tam zaś jakiś wymalowany pajac prowadził listę “hitów”. Gadał żywiołowo i z przesadzonym entuzjazmem. - Lista lista dziesięć hitów, jeden po drugim, drugi po trzecim trzeci po czwartym!! Teraz najnowszy singiel grupy The Homophobes, zatytuowany: “Dupa jest od srania”.. - Strife ponownie zmienił kanał zażenowany gównem które właśnie widzi. Sam szajs nigdzie nic ciekawego, a na erotyki było jeszcze za wcześnie. Wyłączył pudło, a pilota cisnął gdzieś na poduszkę. Wstał z cichym stęknieciem w stronę komputera. Odsunął delikatnie krzesło i siadł na nim, A raczej kucnął, z tym że pod dupą miał jedną stopę na której to właściwie siedział. Druga noga byął podkulona tak że opierał brodę na kolanie. Zalogował się na swoje konto. Minęła chwila nim ujrzał nagą panienkę która byłą jego tapetą na pulpicie. Od razu kliknął w ikonkę gry “Pig of peasants”. Login jego już widniał na ekranie a brzmiał on “Pussydestroyer1337”, wklepał jedynie hasło i dał wyszukiwanie meczu. Zdążył sobie żarcie zrobić nim znalazło. Na trzy kęsy pożarł zapiekankę i to wtedy właśnie odnalazło mu drużynę. Ledwo otworzyło się lobby a już się serdecznie wyzywali od lachociągów, że ruchaja czyjeś matki i coś tam jeszcze. Strife jedynie przewrócił oczami i nacisnął “alt+f4”. Wstał gwałtownie i kopniakiem posłał krzesło na drugi koniec przyczepy. - Co ja kurwa wyprawiam? - Zapytał samego siebie jakby miał też sobie sam odpowiedzieć. Nagle go olśniło. - Wiem co musze sprawdzić. - Poleciał po krzesło i równie szybko z nim wrócił przed komputer. Wbił na pewne forum okultystyczne i o demonologi, gdzież był członkiem. Zaczął szukać czegoś podobnego do znamienia które posiadał na łopatce. W drugim oknie otworzył yt i odpalił muzykę Znalazło się kilka podobnych znaków, jednak tylko podobnych, nie były one podobne kropka w kropkę do wypalonego znamienia. Nie posiadały one trzech siedmioramiennych gwiazd. Wklepał w pasku “szukaj” tagi: Demon snu, zmora senna i podśpiewywał pod nosem refren piosenki. Strife pozyskał informacje, w jaki sposób takie wynaturzenia można się pozbyć, bądź co im szkodzi. Zmory senne nie znosiły niczego świętego czy poświęconego, jak diabeł wody święconej. Symptomy, których doświadczył Strife, pasowały do fenomenów spotykanych przy nich. Niektóre zmory senne lubiły przejmować ciała zmarłych, istniała też wersja, że są to tak naprawdę duchy zmarłych, które przed śmiercią nie oczyściły swej duszy z odwetu, a pragnienie zemsty przewyższało chęć udania się na drugą stronę. Wersji było mnóstwo - w kwestii demonów snu Strife dostrzegł między innymi sukkuby i inkuby. “Lina” bardzo pasowała do kategorii sukkubów. Aczkolwiek coś Strife’owi mówiło, że choć to jeszcze nie dało mu pełnej odpowiedzi na pytanie z czym miał do czynienia, dało mu narzędzia do walki z “nową” Liną lub choćby metodę na jej odpędzenie.* - Hmm… - Mruknął pocierając zarost na podbródku. Splótł palce za głową i obócił się na krześle dookoła, tak że znów był twarzą do monitora. Samo działanie zmory niespecjalnie mu przeszkadzało, ale na pewno w jakiś sposób go powoli zabijało. Przeprowadzał już egzorcyzmy, ale nigdy na samym sobie. Miał jeszcze jeden pomysł. Na forum jest masa ekspertów, ale muszą widzieć z czym mają do czynienia. Pognał do łazienki, po drodze łapiąc za swoją komórkę. Ustawił sie do lustra jak ostatnio i cyknął sobie słit focie, tak by znamię było widoczne. Dobrą chwilę zajęło mu znalezienie kabla i odszukanie odpowiednich sterowników by Pcet “widział” jego telefon. Stworzył nowy temat zatytuowany “Senna mara” w treści napisał: Cytat:
Kiedy Strife odświeżył stronę, ktoś mu przysłał wiadomość prywatną. Jakiś: verdandi11. Gwałtownie zbliżył łeb do monitora, nie wierzył że tak szybko mu ktoś odpowie. Pośpiesznie otworzył wiadomość. A jej treść brzmiała następująco: Kod: “Czesc Lu. Coście za towar mieli? Ja też chcę. Podpisano: Sam wiesz kto (nikiem sie nie sugeruj, wybrało sie pierwsze lepsze ciulstwo, jakie przyszło do głowy)” Kod:
Kod:
Kod: “Mów gdzie mam cię szukać, wszystkie moje mety zna. Tylko kurwa na boga jak jakimś cudem nas znajdzie masz spierdalać natychmiast”. Kod:
Kod: “Lece tam.”
__________________ "My common sense is tingling..." | |
21-07-2015, 16:49 | #17 |
Reputacja: 1 | Przesłuchanie - Już już - dziewczyna powoli podnosiła się z pozycji bezsprzecznie wskazującej na bliższy niż wymagany kontakt z podłogą. Najwyraźniej wszystkich “pacjentów”, czy też więźniów sprowadzano do pozycji, w której nie było najmniejszego problemu z patrzeniem na nich z góry. Większa część jej torsu pulsowała bólem, którego jej organizm nie potrafił się pozbyć. Rany znikały szybciej niż zwykle, pewnie za sprawą specyfiki tego miejsca, jednak nawet magia, czy technologia nie mogły zdziałać cudów. Przynajmniej, nie dla pozbawionego grosza podejrzanego. Z trudem przybrała uśmiech na usta, a kroki w kierunku drzwi bardziej przypominały pingwinie, niż ludzkie. Nawet jeśli dziewczyna nie czuła się aż tak źle, zawsze mogła udawać. Roboty oczekiwały cierpliwie, lecz z pewnością bezemocjonalnie na Hermes, która podchodziła do strażników. Ci zaś poprowadzili dziewczynkę białymi korytarzami, po którym kręciło się sporo identycznych, cybernetycznych klawiszy. Korytarz był sterylny, gdy szło o ozdobienia, dominowały tu tylko białe płyty. Hermes wiedziała jednak, że każda z tych ścian, między którymi przechodziła, posiada drzwi do poszczególnych celi. Działały na podobnej zasadzie co wejście do jej nowego “mieszkanka” - te materializowały się tylko na polecenie najwyraźniej jednego ze strażników lub kogoś z “góry”. Ucieczka korciła, lecz coś jej mówiło, że te bransolety, w które ją skuto, mają z pewnością przygotowaną niemiłą niespodziankę na uciekinierów. Doszli do ślepego zaułka, który jak się okazało - również posiada bramę o tej samej funkcjonalności co drzwi do celi aresztowanych. Okazało się to wyjściem ze strefy więziennej, bo gdy przez to przejście przeszli, natrafili na schody. Wówczas Hermes zaczęła dostrzegać pierwszych “cielesnych” pracowników w mundurach - wielu z nich nie było ludźmi. Po drodze widziała humanoidalnego królika, który urwał się z Krainy Czarów od Alicji, napotkała też dinoglinę czy kilkuręcznego humanoida. Lecz Hermes nie była tu tyle od zwiedzania komisariatu, co szła na przesłuchanie. I doszli do pokoju przesłuchiwań - jeden z cyborgów pilnował aresztowanej, drugi zaś otwarł drzwi - tym razem nie posiadały w sobie ukrytego mechanizmu kamuflującego. Wkrótce białowłosa weszła do pomieszczenia… Gdzie czekał na nią facet będący na oko w wieku średnim, z czarnym, zmierzchwionymi, tłustymi włosami. Posiadał kilkudniowy zarost i wąsy, a skórę miał przesuszoną. Czarne, lekko przekrwione oczy, jak z niewyspania, spojrzały uważnie, acz radośnie na zatrzymaną. Osobnik z wyglądu przypominał Hermes bardziej menela niż policjanta… ale OK, to była Wieża, kręciło się w niej znacznie więcej dziwniejszych stworzeń. Żul też mógł być gliną. Zresztą nie takie rzeczy mogły wzbudzać zdziwienie czy oburzenie. Pomieszczenie poza biurkiem i dwoma krzesłami nie miało w sobie żadnych ozdób. Tutaj dominowały tym razem ciemniejsze płyty, brakowało okien. Hermes domyśliła się, że jedna ze ścian to lustro weneckie. Widać, głowa zdrowiała jej z chwili na chwilę. Ponadto na biurku leżała tylko jakaś biała teczka. Dziwny policjant zajmował krzesło bardziej oddalone od wyjścia. Dziewczynce zostało jedyne wolne. Strażnicy stanęli przy drzwiach, ale nie wyszli z pomieszczenia. - Oho, przyszedł nasz rozrabiaka! - przywitał żuloglina włamywaczkę. - Nazywam się Eraser i będę prowadził twoje przesłuchanie. A panienka nazywa się... - wziął do ręki jedyny przedmiot leżący na biurku. - Hermes vi Natre, zgadza się? - Masz rację. - kiwnęła głową potwierdzająco. Zdawało się, że narastały przed nią nowe trudności. Powolnymi, pozbawionymi gwałtowności ruchami zasiadła na przeznaczonym dla niego krześle. Spoglądała na rozmówcę, najwidoczniej próbując zdobyć o nim jakiekolwiek ciekawe informacje. Może nosił jakiś tatuaż, może tak naprawdę był tylko wstawionym tutaj, opłaconym przez kogoś, pseudogliną? - Nie powinieneś się przedstawić z wykorzystaniem rangi, może nawet nazwiska przełożonego? - zapytała, uśmiechając się prowokacyjnie. - Ależ jak najbardziej powinienem - zaśmiał się Eraser. Hermes nie mogła pozbyć się wrażenia, że rozmówca będzie równie ciężkim orzechem co Aina. Tyle że coś jej mówiło, żewolałaby się już prać z Ainą w lombardzie niż by ten menel ją przesłuchiwał. I nie chodziło tu o wygląd czy szemrany dizajn; żul zdawał się wiedzieć, co Hermes będzie starała się ukryć, a ten tylko przywdział taką beztroską postawę. - Sierżant Eraser - sprecyzował służbowy, po czym przeszedł do rzeczy troszkę poważniejszym tonem. - Na początek pouczam cię, że za składanie fałszywych zeznań grozi ci odpowiedzialność karna. Masz prawo powiadomić bliskich o tym, że znajdujesz się na komisariacie policji, w Sektorze 24. W tym celu możesz wykonać połączenie z aparatu - w tym momencie na biurku pojawił się telefon. - Możesz, nie musisz, jeśli nie chcesz. - Nie sądzę, by było mi to potrzebne. - westchnęła, unosząc ramiona w górę w geście spętanej kajdanami bezradności. Dziewczyna nie mogła nawet uciekać się do specyficznych dla niej sposobów prowadzenia rozmowy. Właściwie… Nie była w stanie zrobić zbyt wiele, jeśli była chociaż w stanie zrobić cokolwiek. - Dla dobrego regularnego, który nie zrobił niczego, by zachwiać swą karmę, nie ma nic strasznego w miejscu takim jak to, prawda? - zapytała, zaś jej usta, wbrew wszelakiej logice, nie wykrzywiły się w cyniczny uśmiech. Vi Natre wychowała się na ambasadora, dostała najlepszą możliwą szkołę dyplomacji, tej wpływającej nie na losy pojedynczych osobników, lecz całych państw, czy jak w przypadku jej rodzinnego świata - kontynentów. - Więc dlaczego tutaj się znalazłaś? Dlaczego zostałaś aresztowana? Coś w tych słowach, a może w samym głosie Erasera, sprawiło, że zatrzymana straciła kontrolę nad możliwością kłamania. Jej mózg uległ tej przedziwnej mocy, zmuszając ją do powiedzenia prawdy. - Bo zemdlałem. - odparła, bądź co bądź, zgodnie z prawdą. - Za omdlenia nikt nie został aresztowany - menel orzekł. - Czyli nie pamiętasz, dlaczego się tutaj znalazłaś? Co zdarzyło się wczoraj wieczorem? - Pamiętam - odparła równie krótko, co enigmatycznie. Każda zdolność posiadała limity, a jeśli jegomość był tylko sierżantem i to w podrzędnym posterunku zajmującym się nudnymi przypadkami, to jego musiała posiadać ich całkiem sporo. Sam wygląd nie mógł być przecież powodem do wstrzymywania awansów, wszystko za sprawą Multiwersum. Dla jednych coś mogło być gównem, dla innych - skarbem. W niektórych światach nawet Trybson mógł zostać uznany za inteligenta. To samo działało w drugą stronę, były miejsca, w których nawet Makai byłby głupcem. - Nie sądzisz, że wykorzystywanie twoich zdolności łamie wszelakie szanse na współpracę i jakiekolwiek dobre wspomnienia w przypadku niesłusznego zatrzymania? - zapytała, zaś jej oczy wbiły się w kajdanki. Próbowała zrozumieć, jak może je ściągnąć. Problem polegał na tym, że kajdanki te nie miały wyrw, a jeśli takie posiadała, nie były widoczne. Wyglądały one jak jeden kawałek materiału idealnie przylegający do skóry. Eraser nie zdawał się być zainteresowany drugim pytaniem. - Opowiedz zatem, co się stało. - Zemdlałem. - odpowiedź była dokładnie taka sama jak poprzednio. Prawdziwa, oraz możliwie daleka od upragnionej przez sierżanta wersji wydarzeń. Nie miała zbyt wielkiego problemu z “oszukiwaniem” zdolności, wystarczyło działać dokładnie z jej założeniami, wykorzystując je w możliwie wykrzywiony sposób. Oszukiwać system, buntować się przeciwko niemu, niczym jej przodkowie przed inwazją Dusk. - Po otrzymaniu obrażeń w głowę od statuetki w lombardzie, który planowałeś okraść? - Mówiłam to Ainie, powiem również tobie. Nic nie rozumiesz. - Hermes westchnęła, rozprostowując się w krześle. Nie mogła bezpośrednio przedstawić swojej linii obrony, złamanie jej za pomocą zdolności Erasera byłoby zbyt łatwe. Przynajmniej, gdy ten ominie czas potrzebny do ponownego użycia takowej. Vi Natre zanotowała w pamięci - limit jegomościa najprawdopodobniej wynosił trzy tury. Nadal jednak nie zmieniało to jej położenia w dochodzeniu. Każde zeznanie mogło zostać skonfrontowane, gdy tylko upłynie wymagany czas. - Odmawiasz składania zeznań... - stwierdził Eraser, który zrobił sobie przerwę na napicie się wody. - Wiesz, że swoją postawą nie polepszasz swojej sytuacji? - Nie odmówiłam udzielenia odpowiedzi na nawet jedno z pytań. - odparła, nie przejawiając nawet najmniejszych przejawów wyższości, czy też zbliżania się do zwycięstwa. Była… Nienaturalnie spokojna. Jeśli za coś mogła podziękować ojcu, to z całą pewnością była to nienaganna edukacja, oraz, pomimo młodego wieku, stanowisko ambasadora. - Wiesz, że masz zarzuty napadu z bronią i usiłowania zabójstwa? Udzielenie odpowiedzi nie wyklucza wymijania się z prawdą - odpowiedział Eraser dość spokojnym głosem. - Teraz znam już swoje zarzuty! - dziewczyna westchnęła z ulgą. Jej oczy nie wpatrywały się w rozmówcę, znacznie więcej czasu poświęcały kajdankom. W jaki sposób działają? Jak można je otworzyć? Gdzie znajduje się “safety pin”, czy też inny mechanizm bezpieczeństwa, mający ratować nieszczególnie inteligentnych policjantów. - To, co uważasz za prawdę, nie musi nią być. - dodała, delikatnie ruszając rękami. Hermes wpadła na dobry pomysł… tyle że gdyby kajdany mogły mówić, zaczęłyby złośliwie chichotać, bo te dopasowywały się do skazanego przy każdym ruchu. Nie chciały puścić. Eraser widział, co złapana wyprawia przy okowach, ale nie zamierzał jej pomagać w ich zdjęciu. - Na podstawie tego co mówisz, wiesz, za co tu jesteś i starasz się wymigać od prawdy, jakakolwiek by nie była. Przestrzegam, że za kilka dni czeka cię rozprawa w sądzie. To tyle, możesz odejść - rzekł, jakby całkowicie o czymś przekonany. Skinął w kierunku do robotów, a te wyprowadziły dziewczynkę z pokoju przesłuchań z powrotem do jej celi. - Kiedy odwiedzi mnie adwokat? - zapytała na wyjściu. Nim Eraser zdążył powiedzieć cokolwiek, dodała. - Przesłuchiwanie mnie w jego nieobecności jest błędem w każdym ze znanych mi światów, naoglądałeś się za dużo filmów, sierżancie - kolejne słowa wypłynęły z jej ust jeszcze szybciej niż poprzednie, a uśmiech na jej ustach wskazywał na jedno. Jeśli dobrze pójdzie, to wie w jaki sposób uzyska potrzebne pieniądze. Dziewczynka nie uzyskała odpowiedzi na te pytania od Erasera, strażnicze roboty wyprowadziły ją bezwzględnie z pokoju prosto do celi. Hermes z powrotem znalazła się w swoim pokoiku bezpieczeństwa. |
22-07-2015, 17:16 | #18 |
Reputacja: 1 | W domu rankera Quen nie był zadowolony z tego, że odebrano mu latarnie niebieskowłosego. W końcu to był jego łup wojenny. Jednak teraz nie miał siły ani ochoty się na ten fakt złościć. Przede wszystkim martwiła go nieprzytomna Netha, w którą wpatrywał się z lekka nieprzytomnym wzrokiem. Miał wrażenie, że to wszystko było jego winą. Pewnie miało na to wpływ uzyskanie tej dziwnej energii, której użył w szpitalu. Ot, tak nie powinna do niego przyjść. A może miał ją w sobie od początku? Nie wiedział tego. Ale zamierzał się dowiedzieć. Choćby miał zamęczać Setzera ciągłymi pytaniami. - Czy teraz jest pora, bym dowiedział się o co w tym chodzi? - zapytał rankera, nie odwracając wzroku od swojej przyjaciółki. - Uważam, że to najlepsza pora jak dotychczas - stwierdził ranker, przywołując do siebie kilka ekranów. - Niestety, musisz się przygotować też na złe wieści - dodał. - Jestem przygotowany zarówno na dobre, jak i złe wieści. - odparł chłopak - Szczególnie, że wolę wiedzieć nieprzyjemną prawdę niż wygodne kłamstwa. Jestem w końcu latarnikiem. Może Pan zaczynać. - dodał, mając na myśli przedstawienie przez Setzera informacji. - Przebadałem twoją koleżankę. Krótko mówiąc: jest z nią źle. Bardzo źle - sam Setzer nie wyglądał na usatysfakcjonowanego tym, co zobaczył. - Anomalia, w którą wpadła w waszym bloku, wpłynęła na nią dostatecznie mocno. To, co mnie zdziwiło, że przyczyna, która na nią wpłynęła, nie pochodzi ani z tego piętra, ani z tego czasu, to faktycznie pochodzi z przyszłości - jego to też zdziwiło, ale potwierdził, że Quen miał do czynienia z czymś nietypowym i to wcale nie nawaliły jego latarnie. - Przedarła się do jej ciała, zmieniając i mutując w niektórych miejscach DNA… - mruknął. - Trzeba się przygotować na każdy problem z jej strony. Wiem, że należy się spodziewać nagłych, nieraz drastycznych zmian osobowości. To jedna sprawa. Druga, że to paskudztwo, którym uraczyli twoją koleżankę w szpitalu… Też nie jest stąd ani z tego czasu, co gorsza, jest znacznie bardziej zjadliwe i mutuje szybciej. Co sprawia, że twoja koleżanka może w każdej chwili zmienić się w bombę z mocno rozregulowanym zapłonem. Ta druga anomalia nie chce się dać ani trochę przebadać. Zawiesza nawet te lepsze urządzenia - westchnął. Quen przyjął te informacje… z niesamowitym spokojem. Nawet się nie poruszył. Wyraz twarzy nie zmienił się ani trochę. - Czy moja interwencja w szpitalu sprawiła, że Netha skończyła tak, jak skończyła? - Nie. Ale dopóki nie przebadam ciebie, nie uzyskamy odpowiedzi na to pytanie, co dokładniej z tobą się stało. Acz jestem pewien, że sprawka z tą lancą energii, którą potraktowałeś napastników, to nie była twoja sprawa. - Też byłem w anomalii, która pojawiła się w naszym bloku. Posiadam w bazie danych o niej informacje, ale nie potrafię ich w żaden sposób poprawnie odczytać. Wiem, że pochodzą z przyszłości. Dwadzieścia trzy lata. A ta dziwna energia… ona aktywowała się, gdy ten niebieskowłosy pierwszy raz się odezwał. Tak jakby… coś we mnie się przed nim broniło. - wyjaśnił Quen. - Kiedy może mnie Pan przebadać? - Kiedy ochłoniesz. Dopiero co wróciliśmy. Góra za dziesięć-piętnaście minut mógłbym sprawdzić, co ci się stało. Rozumiem. - szarowłosy stanął niepewnie na nogach. Jego stan zdrowia nieszczególnie go teraz obchodził. W sumie prawie nic go teraz nie obchodziło. Wiedział, że był zmęczony, ale mówi się trudno. Musiał działać. Przywołał swoją bazę operacyjną. - Są w niej informacje, które udało mi się zebrać w anomalii. Proszę je przeanalizować. Gospodarz przekopiował dane z bazy operacyjnej Quena do swojej. Setzer orzekł, że przebada je później, bo wyglądają na dość skomplikowane. Jako że Quenowi nie przybyło weny do zadawania pytań, kilkanaście minut później został przebadany w identyczny sposób co Netha. Wyniki pomiarów znalazły się w sprzęcie Setzera. Po tym Quen został uwolniony od roju bocików. Mógł usiąść na kanapie i dowiedzieć się, że chociaż jegomość nie przeanalizował jeszcze w całości tego, co wydobył z latarnika, to coś młodemu mówiło, że ranker nie ma dla niego też lepszych wieści. - Wiadomo jest czym dokładnie była ta anomalia? - chłopak dostarczył Setzerowi wszystkich posiadanych przez siebie informacji na ten temat. Teraz przyszła pora na rewanż. - To z czym wszedłeś w kontakt? - spytał się Setzer. - Owszem - wieści wydawały się być coraz gorsze. - A raczej z częścią czego. - dodał. - Więc czym jest? - Te części, które wdarły się w ciebie… to część broni zapłonowej. W dodatku będącej w rozwoju więc zdaje się, była niedokończona bądź posiadała niedoróbki. Nie znam reszty szczegółów na ten temat, ale w wyniku tego incydentu te części połączyły się z tobą i może być co najmniej spory problem, by je z ciebie usunąć bez poważnej szkody dla twojego zdrowia czy życia. - Czy to stało się wtedy, gdy byłem w anomalii w moim bloku? I czym ta anomalia jest oprócz przejściem z przyszłości? - Właśnie była tunelem czasoprzestrzennym, a przez niego przedarło się kilka istnień. Jednym z nich były te fragmenty broni, które są w tobie i w twojej koleżance, oraz coś podobnego, co znajduje się w tych aplikatorach. Wiem, że przedarło się więcej istnień, ale nie udało się nam ustalić dokładniej ich rodzaju. Podejrzewamy, że mogą być to rankerzy albo podobne im istoty, które tym tunelem się tutaj przedostały. - Tuż przed tym, jak się obudziłem w szpitalu, miałem sen. Byłem kobietą i byłem w jakimś laboratorium. Widziałem mężczyznę w… w noktowizorze. Wyglądał na woźnego. Widziałem też mężczyznę z sześcioma ramionami… A później był wybuch, zacząłem uciekać, a jakaś mroczna istota mnie ścigała. Może to uciekinierzy z tego labolatorium? - Może to być możliwe. Jednak nie ma nich żadnych dowodów. Mam tylko kawałki broni i tę abominację, którą wstrzyknięto do ciała twojej przyjaciółki. - Rozumiem. Czy potraktowano tak każdą osobę, która padła ofiarą anomalii w naszym bloku? - Najprawdopodobniej tak - wskazał skinięciem głowy na niekontaktującego z otoczeniem świniaka. - ale i tak muszę przesłuchać tamtego. - Ostatnie pytanie. Nie związane już z tą anomalią… przynajmniej bezpośrednio. - Quen wyciągnął do przodu lewą dłoń. Pojawił się na niej srebrny liść, który najbardziej przypominał liść trawy. - W moim świecie nazywa się to duchem. - powiedział chłopak, gdy srebrny twór obwiązał się dookoła jego nadgarstka. - Rozwija się go, zabijając specjalne bestie i pozyskując z nich duchowe pierścienie. - Z liścia wystrzeliło pnącze, które obwiązało prawy nadgarstek chłopaka. W tym samym czasie lewa ręka została otoczona przez fioletowy, płaski pierścień. - Spotkał się Pan z czymś takim w Wieży? - W Wieży mieszka tyle stworzeń, że równie łatwo mogłem to nie raz przeoczyć. Ale tak, miewałem z tym do czynienia w Wieży. Wtedy jak się wspinałem, jak i wtedy, gdy zostałem rankerem - potwierdził Setzer. - Dobry wieczór! - ze strony korytarza rozległ się znajomy Quenowi głos. Ansara przekroczyła próg domu w towarzystwie… Niezbyt wysokiej, szczupłej pokojówki o krótkich, różowych włosach i dużych, niebieskich oczach. Wyglądała nienagannie w czarnej sukience i białym fartuszku. To musiała być Sofia, o której wspomniał ranker. - Już jesteśmy - po chwili pokojówka odezwała się miłym, dziewczęcym głosem. - Po drodze mieliśmy parę utrudnień, ale nic szczególnego. - No, to mamy komplet. Jak podróż? - Setzer zagadał do Ansary. - Żyję, jestem cała - łowczyni ziewnęła solidnie, po czym przeprosiła, a oczy Quena napotkały jej spojrzenie. - Cześć, Xun - powitała też swego znajomego. - A posiada Pan jakieś informacje o tym, lub zna kogoś z duchem? - zapytał jeszcze, chcąc uzupełnić swoją wiedzę, po czym zwrócił się do półorczycy - Cześć… Ansara. - wyraźnie było widać, że jej się boi. Bardzo boi. - No ten… chyba mam z Nethą kłopoty… - Znam wiele takich osób, musiałbyś sprecyzować, czego dokładniej oczekujesz i w jakim celu - Setzer odparł na pytanie latarnika. - Z tobą są kłopoty - mruknęła Ansara do Quena, po czym zwróciła się do rankera. - Przepraszamy Pana za wszystko, nie chcieliśmy, żeby to tak wyglądało, a tym bardziej nie chcieliśmy Panu zawracać głowy. - Co się stało, to się już nie odstanie, nie macie co przepraszać. Powinniście pójść odpocząć. Nawet ja przyznam, że to co was dziś spotkało, to dla was wystarczająco dużo… Lokum! - ogłosił gospodarz, przy okazji klasnął raz w dłonie. - Sofia zaprowadzi was do pokojów - na to różowowłosa delikatnie skinęła głową. - Jeśli nie macie innych pytań, zalecałbym waszej dwójce pójść spać. - Jutro sprecyzuję moje oczekiwania, a teraz rzeczywiście położę się spać. Dobranoc Panu. - Quen ukłonił się rankerowi - I dziękuję za ratunek. - Dobrej nocy, dzieciaki. Pamiętajcie, że oczekuję po was utrzymania porządku w waszych pokojach - odparł, dość niejednoznacznie. - Proszę za mną - Sofia rzekła do dwójki przyjaciół. Dostojnie i spokojnie przejęła zadanie oprowadzenia gości do ich zakwaterowania. Quen ruszył za pokojówką. Patrzył się na jej tyłek, jednak był zbyt zmęczony, by zdawać sobie z tego sprawę. Dużo tego dnia przeżył i zdecydowanie za mało spał. Trzeba było to nadrobić. Quen i Ansara dostali osobne pokoje oraz klucze do nich. Każdy z tych pokoi przypominał tej dwójce sypialnie z akademii, w której pobierali nauki potrzebne do dalszej wspinaczki na szczyt; tylko łóżka były trochę większych rozmiarów. Oczywiście, pokoje posiadały też osobne łazienki, więc Quen nie musiał się tak bardzo narażać obecnością swej mocarnej koleżance. Pokój Quena miał okno na ogród, Ansara zaś mieszkała w takim, gdzie było wyjście na balkon i bliżej do drzew. - Zasady są podobne jak w akademiach regularnych. Proszę o dbanie o porządek w pokojach, w całym domu i na terenie posiadłości, ponadto w pomieszczeniach nie wolno palić papierosów i im podobnych używek. Czy mają państwo jeszcze jakieś pytania? - Sofia przedstawiła im stoickim, zasadniczym tonem reguły panujące w tej części domu, która służyła do wynajmowania pokoi gościom. - O której trzeba wstać, żeby zjeść śniadanie bądź obiad? - Quen zadał dość istotne dla niego pytanie. - To zależy od gości. Kuchnia i pomieszczenia gospodarcze w tej części domu są dostępne dla gości, więc można o każdej godzinie sobie przyrządzić posiłek. Dostępna jest również opcja zamawiania posiłku oraz posiadamy automaty z jedzeniem i napojami - odparła Sofia. - Dziękuję za informacje. - Quen poczłapał do drzwi swojego pokoju. - Dobranoc Pani, dobranoc Ansara. - pożegnał się z kobietami i wszedł do środka.
__________________ Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu. Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas. Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 27-11-2015 o 19:16. |
22-07-2015, 20:30 | #19 |
Reputacja: 1 | Byle nie zasnąć Kiedy portal się zatrzasnął odcinając Zafarę od wpływu straszliwej mocy, ten uwolniony z jej objęć siadł na chodniku. Pewnie siedziałby tam do tej pory gdyby nie Soni, której kontakt z zimnymi betonowymi płytami jak i przebywanie na zewnątrz w piżamie szybko przestały odpowiadać. Oboje wrócili więc do mieszkania. Kiedy roztrzęsiona dziewczyna parzyła sobie ziółka, duch pustyni zajął się zbieraniem ostrych jak brzytwa kawałków potrzaskanych szyb. Po chwili wsypał całe naręcze do kosza w kuchni co z jakichś względów bardzo się przedszkolance nie spodobało. Kazała mu natychmiast przestać i obiecała że później sama się tym zajmie jak należy, mógł się przecież pokaleczyć. Były dżin nie protestował, wolał też nie wspominać, że na uniknięcie obrażeń było już za późno i tak nie czuł bólu, ani nie krwawił, zamiast tego rozsiadł się na krześle i obserwował unoszące się nad kubkiem z gorącą melisą smużki pary dopóki te całkowicie nie zniknęły. Niedługo potem zjawił się oficer policji. Długouchy nie odwzajemnił posłanego ku niemu uśmiechu, rozsądnie postanawijąc oddać całą inicjatywę Soni, to ona była latarniczką i miała dane, jednak wzmianka o szpitalu sprawiła że się odezwał. -Co konkretnie?- spytał ciekaw co służbom udało się już ustalić na temat zajść w jego miejscu pracy, szczególnie że w jego umyśle zaczynały się rodzić pewne podejrzenia. Moc która zagnieździła się w jego snach, mogła być częścią tej która powstrzymała go przed wkroczeniem na teren placówki. - Właśnie niedawno otrzymaliśmy zgłoszenie, że w tym szpitalu doszło do uprowadzenia dwójki regularnych oraz kilku mieszkańców z ich bloku. Nasi koledzy zajmują się tą sprawą. Ponadto otrzymaliśmy informację, że z tego szpitala pochodzi pocisk, który uderzył w wasz budynek. -Powinni uważać, zagnieździła się tam jakaś moc.- długouchy jak zwykle odniósł się tylko do wybranego przez siebie fragmentu wypowiedzi rozmówcy. -Ar Afaz. Tak się przedstawił zanim ogłosił się moim panem.- ostrzegł na wypadek gdyby któryś z wysłanych na miejsce funkcjonariuszy miał doświadczyć podobnych co on problemów. Postanowił też poprosić Soni by później sprawdziła to miano w sieci. Zafara nie miał humoru, by rozmawiać z policjantem, zaś Soni chciała pójść spać. Dlatego to ona przejęła pałeczkę w dalszej rozmowie z Fiodorem. Po kilku minutach mundurowy pożyczył dobrej nocy Zafarze i Soni, po czym wrócił do swoich obowiązków. - Zaf, co to za moc, o której mówiłeś? - kiedy Fiodor dostatecznie oddalił się od ich lokum, powiedziała. - Podobno oni jeszcze znaleźli tam spalone ciała. No i że porwano tego twojego dyrektora. -Ta sama co w mojej głowie… tak sądzę.- odparł pukając się palcem wskazującym w skroń. Zniknięcia dyrektora nie skomentował chociaż była to informacja dość zaskakująca, policja z pewnością będzie mieć co robić. -Możesz poszukać czegoś o Ar Afazie?- poprosił, chciał wiedzieć czy starzec przedstawił mu się prawdziwym imieniem czy może wymyślił je tylko żeby lepiej pasowało do scenerii snu. - Może powinieneś z tymi dolegliwościami wybrać się em, nie wiem, do egzorcysty? - poradziła Soni. Załączyła bazę operacyjną i zaczęła wyszukiwać informacji o starcu, który przedstawił się jako Ar Afaz. -Myślałem o specjaliście od analizy shinsoo, może znalazłby w mojej aurze obcy wpływ.- wyjawił swoje plany. - Brzmi jak anagram twojego imienia - dodała dziewczyna, kiedy przeszukiwać bazę istnień, które się tak nazywały. Ar Afazów było też niemało, ich populacja wynosiła jedenaście, ale żaden z nich nie wyglądał jak starzec. - Może skłamał albo jest zmiennokształtnym? - zastanawiała się na głos. Był jeden ranker, zwący się Ara Fazu, i dziesięciu regularnych, których imiona brzmiały podobnie do tego wypowiedzianego przez tajemniczego “króla”. Mało który z nich przypominał istotę ludzką, a co dopiero starca. - Albo to czyjeś paskudne sztuczki. To okropne, co się teraz dzieje. Chyba dzisiaj nie zasnę ze strachu. -Śpij, ja nie muszę.- tymi prostymi słowy duch pustyni zaoferował że będzie czuwał nad snem Soni, chociaż to nie o nią tak naprawdę chodziło. Dla nich obojga było bezpieczniej kiedy pozostawał z dala od krainy snów, a tym samym od wpływu jaki miał na niego starzec. |
23-07-2015, 18:13 | #20 |
Reputacja: 1 |
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. Ostatnio edytowane przez Ryo : 23-07-2015 o 18:19. |