Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2015, 14:07   #6
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Za wolność!




Kael Wyrlok – Nawigator. Imperialista. Człowiek. Mutant.
Speluna w której się zaszył śmierdziała moczem z uszkodzonego sedesu na jej tyłach. W powietrzu unosił się lho-dym. Pił z przyjaciółmi. Z Tym-wielkim, z Tym-z-blizną oraz z Tym-bez-oka. Jakie oni mieli imiona? Nie pamiętał. Czy w ogóle kiedykolwiek wiedział? Niekoniecznie. W sumie znał ich od kilku godzin. Od toastu który razem wznieśli.
„Niech żyje wolność!”
Tak… niech żyje wolność. Nie była ona dana Kaelowi. Nawet teraz był niewolnikiem swego okrętu. Zbyt cenny by pozwolić na samowolę. Trzecie oko było teraz zamknięte. Ukryte. W klanie Kaela ta mutacja zawsze przybierała bardzo subtelną formę. Niewidzialne póki zamknięte. Dopiero otwarte lśniło czarnym blaskiem, zdającym się pochłaniać światło.

Ubrany był w stare łachy. Proste materiałowe spodnie, zgodnie z okropną modą modą sprzed dekady, z krokiem w kolanach. Na to bezrękawnik i kurta z jakiegoś ortalionopodobnego syfu. Wszystko w odcieniach lichej szarości.
Na oczach miał założone mosiężne soczewki, mające sugerować implanty by nikogo nie dziwiły jego oczy czarne jak noc. Pozbawione białek, źrenic, tęczówki… po prostu czarne. Na dłoniach miał grube rękawice by ukryć spiłowane szpony, które wieńczyły jego palce.
W jego krwi płynął tani amasec by stłumić wspomnienia.
- Za wolność!
Ryknął wznosząc blaszany kufel do góry, a odpowiedzieli mu Ci-wielki-z-blizną-i-bez-oka.
Nikt z nich nigdy nie poznał co znaczy to słowo. Najmniejsze szczury… jeden szorujący pokład, drugi podrzędny żołdak na starej krypie, trzeci mielący nawet-nie-wie-co by przerobić to na organiczną papkę którą karmiono tych dwóch pierwszych… Te najmniejsze szczury wcale nie czuły się bardziej przytloczone niż czuł się On – nawigator. Wedle niektórych następny etap ewolucji człowieka. O oku które spojrzało w głąb osnowy i zrozumiało. Oku wiodącym wielkie okręty poprzez immaterium. Bez którego (i takich jak ono) Imperium by upadło, zmieniając się w oddzielone od siebie systemy.
W tym toaście wcale nie było dużo mniej goryczy niż w opowieściach snutych, gdy piło się za pamięć tych co nie wrócili.

* * *

- Nie.
Pałka Arbites zalśniła od łuków elektrycznych na tę odpowiedź. Kael na sekundę zamknął oczy. A gdy je otworzył widział… więcej. Pałka bardzo powoli opadała w dół by w niego uderzyć. Widział ją zewsząd. Poza swoimi oczami. Widział też arbites. Jak wysunął nogę wprzód, jak przełożył na nią ciężar. Widział wady jego postawy, widział jak go pokonać.
Krok w przód, krótki blok skrzyżowanymi przedramionami tak by nie dotknąć elektrycznej głowicy. Uchwycenie pałki i kopnięcie w bok kolana. Wykorzystanie chwilowej dezorientacji przeciwnika i szarpnięcie. Pałka uderzająca w jego skroń. Łuk szokowy pozbawiający go przytomności. Koniec walki. A w zasadzie jej początek.
Kael stoi naprzeciw dwóm partnerom pierwszego arbites, ale teraz jest uzbrojony w jego broń.
- To jak panowie? Zapraszam do tańca…
Nikt nie zginął Kule latały. Więcej niż kilka kropel krwi się polało, ale wszyscy z tego wyjdą. Walka szybko przerodziła się w ogólną bijatykę. A Kael teraz pozostał ostatnim na nogach. Walczył przeciw wszystkim. Nie wybierał celi. Jedynie rozdawał na lewo i prawo uderzenia. Jedynie co jakiś czas musiał zwolnić tempo aby odzyskać skupienie i znów postrzegać świat zewsząd.
Teraz jednak gra się zaostrzyła bardziej niż chciał. Przybył cały oddział arbites, uzbrojony w strzelby i granaty. Więc przerwał. Uderzył po raz ostatni posyłając wielkie babsko które wyraźnie kojarzyło mu się z imieniem Helga, na łopatki.
- Poddajesz się?
Zapytał oficer arbites widząc bierność Kaela. Czuł się pewnie mając siedmiu uzbrojonych ludzi.
- Po prostu przerywam walkę. To eskalowało zbyt szybko. Dajcie mi odejść to sprawa zakończy się na tej scenie.
- Czemu miał bym… - Kael nie dał mu dokończyć.
- Bo jestem nawigatorem klanu Weyrlok. – mówiąc to uchylił lekko trzecią powiekę, pozwalając mrokowi wylać się na świat – I nie dam się zakuć w kajdany. Ja prowadzę okręty między gwiazdy!

Wypuścili go. Oficer skontaktował się z kapitanem, a kapitan wiedział, że nawigator (a nikt nie wątpił, że Kael jest jednym gdy uchylił powiekę) to zbyt gruba ryba by zwykli arbites mogli go sięgnąć. Weyrlok odszedł wolny i skierował się na okręt.

* * *

- Więc jesteś nawigatorem? –zapytała szumowina w uliczce. Jeden jz dziesiątek którymi Kael wracał do swoich kwater. Nie odpowiedział.
- To znaczy, że ktoś wiele za ciebie zapłaci.
- Niewiele wiesz, co nie? Przecież wszyscy wiedzą, że spojrzeniem potrafimy wyrywać z ludzi ich dusze.
- Neh… nie daję temu wiary.
- A gniewowi ludzi pod którymi służę też nie?
- W to akurat wierzę. Ale wierzę też w umiejętności dyplomatyczne Rubikona.
- To jest twój szef?
- Przywódca. Zwróciłeś na siebie uwagę niewłaściwych ludzi. Więc? Pójdziesz z nami po dobroci?
- Powiem ci, że powinieneś wierzyć w to co ludzie mówią…
Mówiąc to otworzył całkowicie swoje trzecie oko, pozwalając szumowinie dojrzeć pełnię kuszących tajemnic osnowy. Tajemnic których ludzka dusza nigdy nie powinna widzieć. Człowiek krzyknął w przerażeniu gdy samo patrzenie wypaczało jego duszę i skręcało ciało. Pole energetyczne pochłonęło salwę śrutu wystrzeloną w plecy Kaela przez wspólnika martwego człowieka. Oko obróciło się wraz z głową i uliczkę wypełnił kolejny krzyk.

* * *

Kael patrzył w blaszany kufel amasecu, nie słuchając opowieści Tego-wielkiego o tym jaką to kobietę sobie znalazł na wczorajszą noc. To starcie z arbites miało miejsce trzy dni temu. Na razie nie usłyszał o tym ani słowa, ale spodziewał się, że raport ze zdarzenia jeszcze może dość Schilda bądź lady Vandermondeo. Wtedy pewnie miał by kłopoty… Zagłuszył tę myśl kolejnym solidnym łykiem.

* * *

Dwa dni później, gdy spotykali się z komodorem, był już zupełnie sobą. Dumnym reprezentantem rodu. Frak w kolorach karmazynu i czerni, zdobiony złotem wyglądał na nim doskonale. Wielkie mankiety, ozdobne naramienniki i kołnierz sięgający żuchwy, wszystko zgodnie z aktualnie panującą modą. Nie ustępował niczym najwyższej szlachcie. Krój i dodatki były w pewnym stopniu subtelne. Znać było przepych, ale i smak. Nie miał sobie równych jeśli chodzi o oficjalne okazje. A spotkanie z komodorem było taką okazją.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 22-07-2015 o 23:41.
Arvelus jest offline