Zabójca trolli podszedł z toporem gotowym do użycia w okolicę leżącego nieszczęśnika i chwycił go za ramię, przekręcając na plecy. W mig przekonał się, że to pułapka, gdy pozbawione życia oczy nagle otworzyły się, spojrzały na niego, a z ust wydobył się złowieszczy charkot. Stwór nie posiadał już niemal skóry na twarzy, a ta, która była, uschła na wiór. Smagnął rękoma, próbując chwycić Nargondssona za rękę, jednak tym razem krasnolud był szybszy i przeciwnik zostawił jedynie dwie czerwone pręgi od pazurów na jego przedramieniu. Magnar odskoczył, wpadając z impetem na stojącego za nim i próbującego poświecić latarnią Meinholfa. Ciura walczył jak mógł, ale było już za późno, by złapać równowagę - trącnięty przez khazada poślizgnął się jeszcze na wilgotnych kamieniach i wpadł wprost do ścieku, rozbryzgując go na wszystkie strony. W tym czasie Zabójca spuścił ostrze toporu na głowę truchła, wysyłając je tam, gdzie jego miejsce. Z rozwalonego łba wypłynęła gęsta, ciemna ciecz, która kiedyś była zapewne ludzką krwią.
To jednak nie był koniec. Gdy tylko Meinholf wynurzył się z breji, kaszląc, przecierając oczy i klnąc na czym świat stoi, nieopodal niego z oparów wychynęły dwie kolejne, paskudne sylwetki. Z pewnością martwe od dłuższego czasu, a poruszajace się dzięki jakimś mrocznym mocom. Jeden ze stworów nadchodził z lewej, drugi z prawej strony ciury.
Ich wysuszone, paskudne oblicza nie zdradzały żadnych ludzkich emocji, a w pojękiwaniach i pokracznym chodzie - jakby byli prowadzeni rękami niewidzialnego lalkarza - było coś złowieszczego, co napawało towarzyszy szczerym niepokojem. Zanurzone do pasa w ścieku nieumarłe pokraki sunęły z wolna w kierunku zaskoczonego ciury z wyciągniętymi rękoma, spragnione jego krwi. Jeśli Liess zamierzał wydostać się z szamba, musiał szybko reagować, a i tak z pewnością bez pomocy kompanów się nie obejdzie. Wszak kamienie pod ich stopami wciąż były śliskie.