Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2015, 16:07   #15
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Dzień 1, gdzieś w Górach Højgräd, około południa

Śnieg skrzypiał pod podeszwami ich butów. Biały żywioł oblepiał ich ciała, tworząc warstwę zimowego pancerza. Skalne kły i majestatyczne szczyty wzniesione aż po samo sklepienie rozpościerały się po całym horyzoncie.

Pokryte śniegiem kudłate górskie stwory, zrodzone z krwi i stali szły gęsiego, wytrwale przecierając szlak i walcząc z wirującym w powietrzu białym szaleństwem.



Na przedzie szedł Ingën Møggur, znakomity łucznik i wierny towarzysz. Był uszami i oczami drużyny. Jeśli czyhało na nich niebezpieczeństwo, to ten smukły chłopak o kasztanowych włosach był ich pierwszą linią obrony.

Jego śladami kroczył Vuko Athelwine, dowódca ocalałych, którzy wraz z nim wymsknęli się Thurskiej obławie.

Jego długie, lekko pofalowane włosy, teraz zlepione potem i brudem co rusz wpadały mu do oczu, przesłaniając widok. Oszroniona broda natomiast przywodziła na myśl górskich olbrzymów, dzieci bogów, którzy za swe siedziby wybierali niedostępne masywy górskie.

Śnieżyca wzbierała na sile. Ich zaznaczone parą oddechy ginęły porywane przez wzbierającą zawieruchę. Sześć sylwetek niczym za sprawą sił boskich zaczęły niknąć w oczach. Całość przeobrażała się w rozmazany obraz, a świat stawał się nie do poznania, pogrążony w nieskończonej bieli.

Strażnik wpadł na plecy swego towarzysza, właściwie nie zauważając, że ten się zatrzymał.

- Co jest? - chciał zapytać Vuko, jednak świst i szum wiatru bez problemów rozszarpały jego głos, pozostawiając go niesłyszanym.

- Tam!... Zachód!... Przesmyk!... Prędko! - Ingën będąc świadom warunków atmosferycznych, niemal wydzierał się swojemu dowódcy do ucha, jednocześnie wskazując ośnieżoną ręką wspomniany kierunek.

- Skąd ty kurwa w tej śnieżycy wiesz, gdzie jest zachód?! - odpowiedział mu na to Athelwine. Jednak łucznik albo nie usłyszał słów strażnika, albo zwyczajnie nie miał ochoty na nie odpowiadać. Ograniczył się tylko do zirytowanego spojrzenia.

Vuko nie oponował. Skinął głową na porozumienie i obrócił się za siebie, wydzierając swój głos na podążającego za nim Båldvina Gruda.

- Przekaż na tyły!... Przyśpieszyć kroku!... Za mną!...

Wysoki wojownik, z pomalowaną w nieznane strażnikowi symbole twarzą zrozumiał rozkaz i wykonał go bez ociągania.



Godzinę później


Walkę z żywiołem zostawili za naturalną ścianą zbudowaną ze skał. Po tej stronie gór pogoda była bardziej łagodna. Schodzili z ośnieżonej skarpy, mając nadzieję na podróż wąwozem, który rozpościerał się poniżej. Nie zmieniali formacji, ciągle poruszając się w kolumnie.

W pewnym momencie Ingën Møggur, tym razem idący jakieś dwadzieścia metrów przed pochodem, podniósł zaciśniętą prawą pięść, dając tym samym znak zatrzymania kolumny. Przyklęknął, a następnie zagwizdał niczym maskonur, ruchem ręki wskazując wąwóz, do którego wjeżdżała grupa jeźdźców.

Vuko rozkazał dołączyć do łucznika, formując linię.
Strażnik przeklął pod nosem, narzekając na swój los. Piątka lekkiej jazdy.
Jak się miało okazać, dość przyjaznej.



Kilka godzin później


Vuko podziwiał swoich ludzi, którzy w nawet najsurowszych warunkach potrafili znaleźć jakieś karłowate drzewka, które posłużyły im do rozpalenia ogniska. Obozowisko nie było może imponujące, lecz spełniało swoją rolę.

Piątka jego ludzi ciasnym kołem gnieździła się przy ogniu. Athelwine, szczelnie otulając się futrami stał kilka kroków od nich, spoglądając na wschód. Z tamtej strony spodziewał się wypatrzyć jego nowych znajomych.

- Co o nich myślisz?

Strażnik nie miał problemów w rozpoznaniu głosu Hälldora Ürke. Wciąż wpatrując się przed siebie, zastanawiał się nad odpowiedzią na postawione pytanie.

- Ten Leif... Cóż, wygląda na doświadczonego wojownika - zaczął.

Niebo zaczęło robić się ciemne. Ostry, górski wiatr smagał twarz dowódcy, który w skupieniu obserwował majestatyczny krajobraz.

- Nie znam motywów, które sprawiły, iż dołączył do rebelii. Wiem, że niektórzy robią to nie dla idei, lecz wypatrzyli w powstaniu szansę na wzbogacenie się i powiększenie swych wpływów - kontynuował powoli. Szum zimnego wiatru i trzaskające iskry tym razem nie zagłuszały jego słów.

- Całe szczęście, żeśmy są czyści jak niewydymana młódka i robimy wszystko ku chwale bogów - odezwał się Bërsi Tenner swoim złośliwym głosem. Vuko nie musiał na niego spoglądać, by wyobrazić sobie jego szyderczy uśmieszek.

Na kilka chwil zapadła cisza, przerywana jedynie dźwiękami górskiego otoczenia.

- Robimy to, co powinniśmy robić i do czego zostaliśmy przeznaczeni - odpowiedział Vuko.

- A co ze słowami, że każdy jest kowalem swojego losu? Przecież każdy decyduje o tym, co che w życiu robić.

Strażnik potrzebował kilku sekund, by rozpoznać głos Ingëna. Zdziwiło to Vuko, bowiem łucznik nigdy nie wtrącał się do żadnej dyskusji, która nie dotyczyła planowania podróży i wybierania szlaków. Może pan Tenner go ośmielił, a może to te góry sprawiały, że człowiek się otwierał. Athelwine nie mógł zaprzeczyć, że w tym miejscu było coś magicznego.

- Masz rację. Każdy może wybrać własną ścieżkę. Ale nie każda ścieżka jest odpowiednia.




Dzień 2, gdzieś w Górach Højgräd, Świt


Noc upłynęła spokojnie. Grupa Leifa dołączyła do Vuka zanim mrok zapadł na dobre. Chociaż obie drużyny właściwie się nie znały, atmosfera między nimi była raczej przyjazna. A przynajmniej takie wrażenie odczuwał Athelwine.

Jak ustalili jeszcze przy ognisku, razem mieli ruszyć prosto na zachód, aż zejdą z gór. Wciąż kierując się na zachód, mieli dotrzeć do rzeki biorącej swoje źródło nieopodal Twierdzy Börgefjel. Tam postanowili się rozłączyć. Kierując się na północny-wschód dotarliby do twierdzy. Grupa Leifa posiadała jednak wierzchowce, na których mogli pokonać tę trasę znacznie szybciej.

Wędrowali już jakiś czas. Wciąż znajdując się w górach, Leif i jego drużyna musieli prowadzić konie. Reszta rutynowo poruszała się kolumną.

Szlak, którym się przemieszczali był dość wygodny, pomijając wystające po bokach skały, jakby czyhające na nieuważnego wędrowca, który przywaliłby o nie swoją głową.

Nagle usłyszeli jakiś przerażający huk i trzask dobiegający z oddali. Ziemia pod ich stopami zatrzęsła się i zawibrowała. To był huk kruszonego lodu.

- Lawina! - ktoś zakrzyknął.

- Uwaga! - zawołał ktoś inny.

Masa śniegu i odłamków lodu z impetem zaczęła się zsuwać z pobliskiego zbocza. Biały żywioł porywał wszystko co napotkał na swojej drodze, zwiastując śmierć.
Dla Vuko wrażenie bezradności było bardzo intensywne. Widząc ten masyw śnieżnej pożogi pomyślał, że właśnie tak skończy się świat. Zostanie pochłonięty przez lawinę.
Ktoś jednak nad nimi czuwał, bowiem śmiertelny żywioł stracił swój impet i zatrzymał się tuż przed nimi, dmuchając w nich swym lodowym oddechem.
Jak się okazało, nikt z ludzi nie ucierpiał. Wokół dało się słyszeć przekleństwa pomieszane z okrzykami radości.

Vuko wciąż niedowierzając w ich szczęście został przez kogoś trącony barkiem. Był to Mäkkan Flöy, ten sam wojownik, który jeszcze wczoraj ostrzegł ich przed obecnością Värga.

Nie odzywając się, wskazał swojemu dowódcy skałę, wokół której śnieg był zabarwiony na czerwono. Pierwszą myślą strażnika było, że ktoś jednak miał pecha. Jednak po chwili dostrzegł jakiś szczegół. Kawałek futra. Värg.

- Panowie! - krzyknął Vuko, nie zwracając uwagi na to, że z tamtego miejsca słychać było jakieś jęki i skomlenia. - Powinniśmy ruszać. I to natychmiast! - I nie czekając na reakcje, zrobił kilka kroków, po drodze popychając ludzi ze swojej grupy, którzy nadal stali wpatrzeni w zjawisko natury.

- Bogowie dają nam znak - Athelwine usłyszał Leifa, który patrzył zafascynowany na objawiającą się przed nimi potęgę natury.

Następnie wojownik spojrzał w ich stronę i zapytał - Co tam widzicie?

Nie doczekał się jednak odpowiedzi, bowiem wziął wodze swojego konia w lewą rękę, a prawą dobył miecza. Skinieniem głowy natomiast dał znać swoim towarzyszom, aby uczynili to samo.

- Zaprawdę ruszajmy. Nie przez przypadek tu trafiliśmy - rzekł Leif z uśmiechem na ustach. Spróbował jeszcze uspokoić trochę konia i ruszył w drogę.

Nie odeszli daleko, gdy z miejsca, gdzie znajdowały się krwawe plamy śnieg obsunął się nieco, a z pod powierzchni białego żywiołu wygrzebało się jakieś maleństwo, skomląc i piszcząc. Malutkie stworzonko, białe, jak otaczające je śnieg. Próbowało poruszać łapkami, jednak jedyne, co udało się mu osiągnąć, to fiknąć i stoczyć się w dół po skarpie. Strażnik pomyślał, że skręciło sobie kark przy upadku, jednak jak się okazało, wciąż oddychało.

A było to szczenię Värga.

Leif zatrzymał się i przekazał konia któremuś ze swoich towarzyszy. Następnie skinieniem głowy wezwał wojownika, którego wołał Trÿsgørr, i z którym to ostrożnie podeszli do szczenięcia. Leif podniósł go lewą ręką i zaczął mu się przyglądać.

- Powinniśmy go wziąć ze sobą - powiedział do nikogo konkretnego.

Jak się później dowiedział, w lawinie swój żywot skończyła samica Värga wraz z czterema innymi szczeniakami.

Strażnik był już kilkanaście kroków przed Leifem, ciągnąc za sobą swoją drużynę. Spostrzegłszy, iż jego nowy towarzysz mruczy jakieś słowa pod nosem i dobywa broni by podejść do miejsca, gdzie Mäkkan dostrzegł niebezpieczeństwo, Vuko zaklął szpetnie i zatrzymał pochód.

- Co on wyprawia? Pakuje się w samą paszczę Värga!

Po chwili szemrania, niepewnym krokiem strażnik dołączył do Leifa, patrząc jak ten w dłoni trzyma szczenię bestii.

- Myślisz, że to bezpieczne? - zapytał mimochodem, rozglądając się wokół siebie. Wyglądało na to, że Vuko zareagował zbyt gwałtownie, spodziewając się ataku drapieżnika, gdyż ten był już martwy.

- Nie dane nam było dziś zginąć od kłów tej strasznej bestii - zaśmiał się Leif, przysuwając małego Värga w stronę Vuko. - Chcesz go potrzymać? - zapytał. Jednak przeczuwając niechęć towarzysza zabrał go w stronę grupy.

- Nie było powodu do niepokoju. Bogowie nas tu przyprowadzili i chcieli byśmy go znaleźli. Czy ktoś ma pomysł, jak go nakarmić?


Z całej przygody wyszło tyle, że grupa ocalałych z Pustkowi Fiörken, a konkretnie drużyna Leifa Ølafsona Hälstena powiększyła się o szczenię Värga. Udało im się nakarmić maleństwo i wygodnie usadowić na siodle jednego z koni.

Wkrótce niechęć do Värgów została przełamana przez wszystkich podróżujących, widząc, jakie urocze i bezradne było to szczenię.

Vuko nie oponował. Był zajęty zamartwianiem się przypadkami, jakie jeszcze miały go spotkać w niedalekiej przyszłości.


 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 19-07-2015 o 18:25.
MTM jest offline