Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2015, 17:12   #3
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Chwila oddechu i możliwość skupienia się na tym, co znała - więcej do szczęścia Roe nie potrzebowała. Zagłębiając się wśród paproci w końcu przestała zgrzytać zębami. Chwilowo, ale zawsze lepsze to niż nic. Czuła wściekłość na samą myśl o powrocie do reszty grupy. Zapalczywość, brak umiejętności logicznego planowania i chłodne podejście do problemów...w końcu po co zawracać sobie głowę podobnymi bzdurami, skoro można z miejsca zacząć pruć ołowiem do wszystkiego w okolicy, a potem dziwić się konsekwencjom w postaci ran, straty sprzętu, dogodnej pozycji i życia kogoś z towarzyszy? Nigdy nie należała do osób gwałtownych, a minione lata skutecznie nauczyły ją ostrożności, graniczącej momentami z jawną paranoją, lecz podobne zachowanie się sprawdzało - wciąż dychała i mimo wszelkich przeciwności losu wciąż co rano otwierała oczy. Bardzo chciała, aby ten stan rzeczy pozostał niezmieniony. Szczeniackie wyskoki, stroszenie piórek i mierzeni długością lufy swojej wartości oraz dokarmianie ego... kobieta czasem zastanawiała się dlaczego wciąż trzyma się reszty zgrai.
Ach, no tak. Obiecała pomoc John'owi, zresztą dwaj bracia na dłuższą metę nie byli aż tacy tragiczni. Tak przynajmniej sobie wmawiała...




Powoli podchodziła do zarośli w których wcześniej zniknął pies Johna. Z całą pewnością roślinność była wypaczona. Skupiła się jednak na szukaniu śladów innych osób. Wydeptany szlak przez węszącego Saxona był dość łatwy do wypatrzenia, po kwadransie spędzonym jednak na uważnym przepatrywaniu okolicy dostrzegła ludzkie ślady. Wiodły one ewidentnie od auta, a w gąszczu stawały się wyraźniejsze. Szła tędy trójka osób, co do liczby była pewna. Trop jednej z nich wychwyciła z trudem bo ta poruszała się z wprawą w tym terenie, a pozostała dwójka w znacznej części je zadeptała. W zaroślach dostrzegła również dwie łuski, leżały tu od paru dni a trójka ludzi przeszła tędy najdalej dwanaście godzin temu. Ostrożnie podniosła jedną z nich. .45 ACP.

Kucnęła przetaczając gilzę między palcami lewej dłoni. Ludzkie odciski były świeższe i to im poświęciła więcej uwagi. Przyglądała się pozostawionym w błocie śladom butów, po wzorze podeszwy próbując ustalić rodzaj obuwia. Ciężkie, wojskowe buciory o porządnych podeszwach, a może zwykłe, wytarte i gładkie mokasyny? Czasem najprostszy szczegół potrafił dostarczyć interesujących informacji. Im głębsze odciski, tym cięższy człowiek je zostawił. Przydawał sie też rzut okiem na odległość pomiędzy jednym krokiem a drugim - określały potencjalny wzrost celu, jednak o wiele ciekawszy był kierunek z którego przyszli nieznajomi, lecz nim kobieta postanowiła zająć sie za chwilę, wpierw zbierając tyle danych, ile tylko mogła.

Ciężko było ocenić obuwie, które miała pierwsza osoba. A co do pozostałej dwójki musiała zagłębić się kawałek w dżunglę. Osoba idąca jako druga chyba była mężczyzną, albo kobietą o dużych stopach. Podeszwy miały dziwną fakturę jednak na pewno nie było to ciężkie obuwie. Trzecia z nich była albo drobnym mężczyzną albo kobietą ewidentnie obutą w wojskowe buty. Z niczym nie da się pomylić śladu wojskowego trepa. Była też pewna, że przyszli z tego samego kierunku co ona. Z grubsza od auta.

Z głową nisko opuszczoną ruszyła tam gdzie leżały łuski. Przeszukała pobieżnie najbliższe krzaki, pociągając nosem i zamierając w bezruchy przy intensywniejszych szmerach. Przyszykowała strzałę, ściągnęła też z pleców łuk, a sprawdziwszy czy najbliższa okolica nie kryje zwłok, podążyła wzdłuż linii śladów. Była ciekawa dokąd ją zaprowadzą i czy po drodze nie natknie się na kolejne niespodzianki. Zachowywała ostrożność, gotowa przypaść do ziemi w razie niebezpieczeństwa. John znów zmyłby jej głowę, gdyby wróciła w stanie daleko wykraczającym poza powszechnie przyjęte znaczenie zwrotu “w formie”. Z napiętym łukiem poszła śladami. Te były ciężkie do podchwycenia, ale ona nie była byle kim. Nawet w terenie jej nie znanym radziła sobie bardzo dobrze. Na granicy widzenia w tym buszu na prawo zobaczyła szary element, kawałek odzieży? Musiałaby podejść bliżej.
Zmrużyła oczy, lecz niewiele to pomogło. Nieznany obiekt znajdował się za daleko, by jednoznacznie móc go zidentyfikować. Musiała podejść bliżej, ale nie zamierzała leźć jak krowa prosto przed siebie w linii prostej. Ruszyła po łuku, rozglądając się po najbliższej okolicy. Szukała wzrokiem nagłych poruszeń wśród zieleni, połamanych liści świadczących ze ktoś przed nią przedzierał sie tą samą drogą. Śladów odciśniętych w błocie, nie tylko tych ludzkich. W podobnych kniejach lubiły pomieszkiwać przeróżne paskudztwa od jadowitych węży zaczynając, na innym zdziczałym paskudztwie kończąc. Nieprzyjemne byłoby też natknięcie się na linki pułapek, zakopane miny. Cholera wiedziała kim byli ludzie którzy przechodzili tą trasą pół doby temu. Zachowanie najwyższej ostrożności wydawało się logiczne i jak najbardziej wskazane.

“Paranoja moją jedyną przyjaciółką”, ta zasada przyświecała Andrei. Ostrożnie, zgarbiona i z strzałą na cięciwie łuku zaczęła zbliżać się do obiektu. Z początku wydawało jej się, a potem była pewna, że ta roślinność żyje. I to nie tak jak grzeczny dąb stojący w miejscu przez wieki. Pędy lian drgały, zwijały się i oplątywały pnie drzew. Powoli, leniwie, przypominały w tym węże. Bajecznie kolorowe kwiaty jak na niesłyszalną komendę rozpostarły swe pąki, rozsiewały słodką, przyjemną dla nosa woń. Z każdym krokiem upewniała się, że to co leży to podarte ubranie. Obeszła najpierw okolicę i upewniając się, że jest bezpiecznie, przyjrzała się im. Szary len kiedyś był spodniami. Zostały jednak rozerwane w szwach. Kawałek dalej leżały mokasyny, również rozsadzone od środka. Najbliższy pień był jak wszystkie inne oplątany lianami, jednak między nimi a zielonym drewnem błyszczała klamra. Przyjrzała się uważniej i dostrzegła brązowe fragmenty paska, lekko zniekształcone, jakby ktoś polal je kwasem. Ciągle była do niego przymocowana kabura z pistoletem jednak by go wydobyć potrzebowałaby rozrąbać pędy. Widziała ślady, zdawało się jednak, że roślinność specjalnie je ukrywa. Chyba należały do istoty dwunożnej, o stopie porównywalnej do wysokiego mężczyzny ale zakończonej pazurami. Znikały w głębi pseudo dżungli. Miała też nie miłe wrażenie, że coś ją obserwuje, lata spędzone w ruinach nauczyły ją ufać takim wrażeniom.

Pierwszym co zrobiła był szybki rzut oka ku górze, wprost na kołyszące sie nad jej głową gałęzie, dopiero potem skupiła sie na sprawach przyziemnych. Nie wyglądało na to by ofiarę coś dopadło, bardziej że sama... zmutowała? Powiększyła nagle masę ciała, a ubranie przystosowane do poprzednich gabarytów pękło, rozrzucając dookoła fragmenty materiału i skór. Zastanawiające były też stopy: ludzkie, ale zaopatrzone w pazury niczym u drapieżnego zwierzęcia. Pytaniem pozostawało: w jaki sposób nieszczęśnik przeszedł upiorną przemianę? Ugryzienie owada lub gada? Zatrute kolce z pobliskich zarośli? Ewentualnie zarodniki rozsiewane przez zabójczo piękne kwiaty. W Zielonym Piekle nawet oddychanie mogło człowieka doprowadzić do zguby, dlatego Roe automatycznym ruchem podciągnęła oplatający szyję szal nieco wyżej tak, aby zasłonił nos. Prowizoryczna ochrona zapewniała bardziej komfort psychiczny niż realną ochronę, jednak i to pierwsze posiadało swoje zalety. Mrowienie karku nakazywało zagęszczenie ruchów i powrót do reszty zgrai. Wystarczająco dużo czasu zmitrężyła w falujących leniwie zaroślach, a nie wykształciła jeszcze zdolności obserwacji wszystkiego dookoła - do tego trzeba było dodatkowych oczu...te jednak wolała nadal mieć w ilości fabrycznej. Jednak gambel to gambel. Pozostawienie sprawnej broni na tej popapranej łączce wydawało się kobiecie czystym marnotrawstwem. Z paranoją pod ramię, zbliżyła się do porzuconej broni. Wpierw dźgnęła ją końcem łuku aby zniwelować ryzyko pierwszego kontaktu. Diabli wiedzieli, czy przypadkiem klamki nie pozostawiono jako wabik na nieostrożnych szabrowników. Ktoś patrzył, cały czas obserwował...tylko z którego kierunku? Poprzedni właściciel mógł ciągle czaić się w okolicy. Raz jeszcze rzuciła okiem na pobojowisko. Ślady kwasu cholernie się tropicielce nie podobały, cała reszta zresztą też.

Andrea w myśl drugiej zasadzie pustkowi “moja paranoja silną jest” zdjęła plecak i wyjęła z niego maskę przeciwgazową i ją założyła. Nie wiedziała co jest w powietrzu jednak stanowczo nie chciała tego wdychać. Trzecia ręka może i była przydatna (można było na raz się podcierać i grać na skrzypcach) ale nie była w jej sferze marzeń. Zostawiła plecak na ziemi, opierając o niego łuk a w dłonie biorąc łom. Chwilę przypatrywała się jak go najlepiej wbić między liany. Nim jednak przystąpiła do pracy usłyszała za sobą ruch. Całkiem niedaleko.

Powietrze z cichym sykiem wydostało się przez zaciśnięte ze złości zęby, ciało wyprężyło się automatycznie. Zadziałał instynkt. Kobieta wypuściła z rąk dzierżony łom i obracając się na pięcie, sięgnęła do kieszeni po ukryty tam rewolwer. Zobaczyła ruch w gąszczu zieleni. Jakąś sylwetkę, humanoidalną ale zgarbioną. Całą pokrytą czymś w rodzaju mchu z wypustkami na plecach i paskudnymi szponami. Gdy odwróciła się on zerwał się do biegu w jej kierunku.




Paskudztwo było obrzydliwe, ale rzadko którego mutanta dało się zaliczyć do znośnych z wyglądu. Kobieta nie czekając aż potwór znajdzie się na wyciągnięcie długich pazurów, nacisnęła za spust i nim huk broni przebrzmiał, spięła mięśnie aby odgrodzić się od przeciwnika drzewem, bądź jakąkolwiek inną przeszkodą. Drzewo wydawało się sensowne.

Wystrzeliła, nigdy jednak nie radziła sobie dobrze z bronią palną. Kula trafiła w bok bestii. Ta zasyczała i zgubiła rytm. W tym czasie Andrea odskoczyła za drzewo zwiększając dystans. Na jej gust zdecydowanie za mały. Potwór skoczył w jej kierunku, był tuż tuż, może parę metrów.

W głowie pojawiła się natarczywa myśl. “Trzymaj dystans”... gdyby to jeszcze było takie proste. Odległość między nimi malała z każdą sekundą, a patrząc na jego szpony wiedziała, że wspinaczka na drzewo albo salwowanie się ucieczką równa sie samobójstwu. Z tej potyczki tylko jedno z nich mogło wyjść żywe, dlatego znów nacisnęła na spust, gotowa uskoczyć gdy tylko kula opuści lufę broni. Rewolwer szarpnął potężnie, to nie była broń, którą można było oddać wiele strzałów i tego nie odczuć. Z drugiej strony nie była to też broń z której można było oberwać wiele postrzałów i tego nie odczuć. Bestia dostała w udo, kula wyszła wyrywając spory kawałek zielonej skóry i posokę, ciemną, niemal czarną. Bestia padła wydając z siebie syk, tuż pod nogami tropicielki. Szybko jednak zaczęła się podnosić. Andrea nie czekała na to. Praktycznie nie celując strzeliła a następnie odskoczyła i oddała kolejna strzał z znacznie bezpieczniejszej odległości. Pierwsza kula ponownie przygwoździła bestię do ziemi, trafiając w plecy a wychodząc brzuchem tworząc kolejną kałuże paskudnej posoki. Tropicielka wypaliła z dalszego już dystansu ale strzał nie padł. Chyba natrafiła na trefny nabój.Miała ochotę zakląć, ale to tylko zmarnowałoby cenny czas. Zgrzytając zębami rzuciła się w kierunku odrzuconego na początku potyczki łomu. Kawał solidnego, ciężkiego metalu miał magiczne właściwości rozłupywania czaszek i rozrywania tkanek, o ile zadało się cios odpowiednią stroną.

Kilka uderzeń serca wystarczyło, by dorwała solidny kawał metalu, przekładając rewolwer do drugiej ręki. Gdy obróciła się zobaczyła, że bestia zaczyna się podnosić… Skurwysyn był wytrzymały, to musiała mu przyznać. Ona po czymś takim leżałaby na ziemi błagając by ktoś ją dobił..o ile wciąż miałaby siłę mówić. Rozluźniła palce, trzymane w dłoniach przedmioty upadły na miękkie błoto, a ona zamiast nich, sięgnęła po łuk. Gdy przeciwnik wciąż ma siłę się poruszać, trzymanie dystansu to podstawa.

Abominacja już wstała. Kiedy kobieta nakładała strzałę na cięciwę ta zaczęła iść w jej stronę. Dopiero teraz Roe zauważyła, że istota jest ślepa: powieki miała zrośnięte z ciałem. Kroczyła wyraźnie kulejąc, ale mimo to nieubłaganie poruszając się w jej kierunku. Napięła cięciwę i podniosła broń, strzeliła praktycznie nie celując. Łuk zdecydowanie był jej bronią w przeciwieństwie do rewolweru. Intuicyjnie wystrzeliła strzałę w kierunku wątroby. Stwór padł na plecy orząc pazurami u stóp i dłoni ziemię, jednocześnie wydając z siebie niepokojący, prawie ludzki wizg.

Potyczka się zakończyła, lecz walczący narobili tyle rabanu, że ktokolwiek znajdował się w promieniu kilkuset metrów - kolejny mutant, ludzie których łuczniczka śledziła, nieważne - już wiedział o obecności osób trzecich. Czas zaczął się nagle kurczyć, a wciąż pozostawał problem wyciagnięcia bezpańskiej spluwy z czułych objęć drzewa. Mimo wszystko Andrea nie mogła darować sobie krzywego, pełnego satysfakcji uśmiechu, jaki skrzywił jej usta skryte pod przeciwgazową maską. Krótki dystans, broń na której się nie znała...a jednak żyła. Udało się. Parsknęła przez nos, przewieszając łuk przez ramię. Ponownie ujęła łom i ostrożnie wetknęła prosty koniec pomiędzy liany, tuż nad skórzaną kaburą. Nim jednak szarpnęła mocniej, zielone pnącza wystrzeliły błyskawicznie, oplatając jej przedramiona swoimi śliskimi splotami.

Zaklęła w myślach, jej serce zgubiło kilka uderzeń po czym podjęło pracę ze zdwojoną siła. Odskoczyła do tyłu, rzucając się na plecy. siła bezwładności i masa ciała tym razem wystarczyły, by zielsko zaskrzeczało i pękło z cichym trzaskiem, pozostawiając dookoła górnych kończyn tropicielki drgające sploty. Z obrzydzeniem strząsnęła je z siebie, śląc w myślach gromy na własny, beztroski kark. W przejawie głupoty zapomniała o jednej z najważniejszych zasad - w Zielonym Piekle wszystko chce cię zabić, a najgroźniejsze są przeszkody najbardziej niewinne.

Babranie się z żywymi pnączami odpadało, lecz od czego był łom? Z jego pomocą Roe przyciągnęła do siebie kaburę z pistoletem, a zerknięcie do bębenka potwierdziło jej przypuszczenia. Znalezione na samej granicy zmutowanej puszczy gilzy pasowały do broni.


Dwa dni...tyle wystarczyło by z człowieka zrobić ślepego potwora...

Andrea wzdrygnęła się, chowając broń za pas. Jej własny rewolwer się zaciął, a potrzebowała mieć coś zapasowego. Łuk nie sprawdzał się w ciasnych pomieszczeniach, zresztą kopyta mordowały zdecydowanie szybciej i łatwiej było znaleźć do nich amunicję. Nim ruszyła ostrożnie w drogę powrotną, wyciągnęła jeszcze strzałę ze zwłok. Marnowanie zapasów - tylko idiota pozwoliłby sobie na podobna lekkomyślność. W sytuacji zagrożenia nawet jeden pocisk mógł uratować życie.
Dość czasu zmarnowała, a jeśli coś by się jej stało, John urwałby jej łeb przy samej dupie.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 20-07-2015 o 19:57.
Zombianna jest offline