Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2015, 18:00   #15
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Quen Xun
Drugi dzień. Noc. Sektor 23. Dom Setzera.

Sektor 23 wyróżniał się większym klasycyzmem w stosunku do Sektora 24, gdzie w kolei królowały dzielnice sklepów i usług; znacznie mniejszą ilością sklepów i klubów oraz znacznie większą liczbą zieleni. Było to jedno z “zielonych serc” czwartego piętra, choć Quen wiedział, że Wieża posiada technologię, która regulowała jakość powietrza i wody. Dominowały tu obszary zielone i wodne, pomieszane z zabytkowym, czy niekiedy ekstrawaganckim budownictwem. Charakteryzował się zacisznością i większą wytwornością - mieszkały tu istoty bogatsze od tych z Sektora 24. Tu mieszkał też ranker, który uratował życie jego i Nethy przed interwencją ludzi Conenta.
Zajechali do jednego z tych zielonych obszarów, na skraju którego wznosił się jego dom. Ansara powinna się w nim dobrze czuć, w okolicy rosło pełno różnych drzew. Sam dom zresztą był tak naprawdę domem na drzewie w wersji deluxe - ilu chłopaków w dzieciństwie chciało taki posiadać! Była to całkiem spora posiadłość, umocowana na wielu bardzo wytrzymałych palisadach, niezbyt wysoka, ale bardzo rozległa. Podobna do bungalówek, które w świecie Quena zamieszkiwały bogate rodziny, które nie przepadały za piętrowymi domami.
Posiadłość wyglądała jak złączenie trzech sporych, identycznych parterówek, gdzie każda z nich posiadała spory taras i zimowy ogród. Mury były obudowane drewnem i gdzieniegdzie skute szkłem wulkanicznym. Każda z tych części została mniej lub bardziej naszprycowana technologią, panele słoneczne stanowiły podstawę budowy dachu (zresztą najwyraźniej każdy element dachu w pewnym stopniu pobierał shinso z otoczenia - możliwe, że nawet drzewa, które stanowiły podstawę domostwa, zostały zmodyfikowane tak, by przez nie przepływała i spływała energia po całym, pobliskim terenie).
Mimo mocnej nuty ekscentryczności budowa pełniła funkcję pełnoprawnego domostwa.

Wszystko działo się tak szybko. Nawet nie zorientował się, kiedy on i reszta znaleźli się w rankerskim garażu. Jego prostota i normalność zaskoczyła Quena - spodziewał się technologii nie z tej ziemi i luksusu, a tymczasem ten nie różnił się od typowego garażu, jaki można było napotkać w blokach w Sektorze 24. Choć pewnie był to tylko kamuflaż, pewnie tak naprawdę Setzer posiadał sporą (jeśli nie większą) ilość pojazdów, tylko sam nie miał najmniejszego zamiaru się tym chwalić. To nie było jednak aż tak rozczarowujące.
Z chłopaka niespodziewanie uleciał ten “kop” energii, która jak na złość wszystkim (zwłaszcza szarowłosemu) ponownie się uśpiła i nie miała najmniejszego zamiaru reagować na mentalne prośby latarnika, by pozostała jeszcze aktywna. Quen stracił bezpowrotnie jedyny strzał, który mógł mu uratować życie i który mógł komukolwiek zaprezentować. Z powrotem był starym Quenem, tak by się mogło wydawać. Gdy ten dopalacz mu zszedł, doznał, jak całe ciało go boli od wyładowania tej pożogi, którą poczęstował zdradziecką pielęgniarkę i tego niebieskowłosego dandysa. Tak jakby ktoś go poraził dużym ładunkiem z paralizatora. Nie zemdlał pewnie tylko od aury rankera, która go właśnie podtrzymywała na nogach. Wystrzelenie jednego strzału tej energii okazało się jednak czynnością ponad siły zwykłego regularnego takiego jak Quen, co dopiero dwóch. Strach pomyśleć, co mogło się stać przy mniejszej dozie szczęścia.
Quen oraz Setzer wraz z nieprzytomnym świniakiem, którego niósł jak koc na piknik, i lewitującą bryłą zawierającą uśpioną Nethę z robotami przeszli z garażu na szerokie, kręte schody. Ranker z pomocą własnego shinso pomógł latarnikowi je pokonać - na tyle, że młody się nawet nie zmęczył tak bardzo, pomimo stanu zdrowia.


Weszli do części domostwa, którą zamieszkiwał ranker. Wnętrze tej części domu również prezentowało się dobijająco “normalnie”, z wyjątkiem większej niż przeciętna ilości zaawansowanych urządzeń latarniczych, których nie dałby rady obsłużyć taki żółtodziób jak Quen. Ściany również były pokryte drewnem i oraz gdzieniegdzie skute onyksem. W kącie salonu dostrzegł miejsce pracy Setzera, tam też Quen ujrzał swoje dwie ukochane, czarne latarnie, poskładane do kupy. Po prawej stronie od biura wychodziły szerokie okna na spory taras, dalej znajdował się czarny, skórzany fotel, spora również czarna kanapa oraz stolik. Na jednej ze ścian znajdował się ogromny wyświetlacz, zaś salon został oświetlony szeregiem lamp podobnych do halogenów, dających łagodne, pomarańczowe światło.
Setzer usadził Conenta w kącie pokoju. Wówczas świniak napęczniał, jakby się zdekompresował, i wrócił do swej tradycyjnej postaci, a wokół niego pojawiła się niebieska klatka z shinso, którą generowało kilka latarni wysokiej klasy. Ordynator nie powinien się z niej wydostać.
Ranker polecił młodzieńcowi, by usiadł na kanapie, sam zaś zasiadł na fotelu przy tarasie.
- Usiądź i odetchnij. Musisz odpocząć, miałeś ciężki dzień, jednak niestety nie pójdziesz jeszcze spać, muszę sprawdzić, co dokładniej ci się stało. Sofia powinna za niedługo przyjechać z twoją drugą koleżanką - kiedy zobaczył, że Quen interesuje się szemranym pracownikiem szpitala, dodał. - Nim nie musisz i nie powinieneś się zajmować. Bardziej martwiłbym się o nią.
Po chwili do pomieszczenia wleciała również energetyczna figura z uśpioną Nethą. Ranker zamknął oczy i wyciągnął przed siebie rękę. Do przyjaciółki latarnika podleciała chmara malutkich, srebrnych dronów, usuwając ostrożnie pajęczaki z ciała kotołaczki i tamując krwawienia. Wyekstrahowane cyborgi z podejrzaną zawartością zostały przetransportowane na biuro, gdzie natychmiast pojawiły się błękitne, półprzezroczyste pudła. Do każdego z nich drony wsadziły po jednym aplikatorze czarno-czerwonej dymnej substancji, po czym pojemniki błysnęły i błyskawicznie zamknęły uniemożliwiając paskudom wydostanie się z potrzasku.
- Jeszcze parę ważnych rzeczy, Quen. Dostaniesz kluczyki do odpowiedniego lokum. Jednakże od tej chwili nie będziesz mógł opuszczać terenu tej posiadłości. To kwestia bezpieczeństwa, nie tylko twojego, ale i innych - ostrzegł Quena. - Druga kwestia, muszę zbadać twoją przyjaciółkę i to najlepiej natychmiast - pstryknął palcami, a przy Nethcie pojawiło się kilka sporych wyświetlaczy i baza operacyjna.
Quen spodziewał się bajerów nie z tej ziemi, acz Setzer chyba bardziej cenił sobie wydajność systemu aniżeli błyskotki i ozdóbki. Dziesiątki malutkich, identycznych dronów wiedziało, co mają skanować i co badać, widać automatyzacja pomiarów i badań przewyższała dalece i jeszcze trochę możliwości kusznika.
- Po trzecie, widziałem, że pakowałeś urządzenie tego latarnika. Tego nie pozwolę ci zatrzymać, to też muszę zbadać - latarnia należąca do Zeyfy trafiła do kolejnego błękitnego pojemnika na biurze.


Zafara
Noc. Godzina 1.37. Drugi dzień. Sektor 24. Mieszkanie Zafary i Soni.

Po tym, jak Zafara zdecydował się nie ryzykować, badając sytuację w szpitalu
Duch pustyni i jego cybernetyczna towarzyszka wrócili na mieszkanie. Soni parzyła sobie wywar z melisy na uspokojenie, zaś Zafara oczekiwał z cierpliwością na przybycie funkcjonariuszy. Towarzyszka poszła do siebie do pokoju przebrać się w codzienne ciuchy, by nie paradować w pidżamie - jednocześnie uważała na odłamki szkła z rozbitego okna, które wciąż walały się gdzieniegdzie.
Po chwili Soni powróciła do kuchni w białej koszuli z krótkimi rękawami i długiej, pilsowanej, zielonej spódnicy, przybierając wygląd licealistki w mundurku. Kiedy wywar z melisy lekko ostygł, zadzwonił domofon. Soni przejęła inicjatywę z dwójki mieszkańców, odebrała słuchawkę, nacisnęła odpowiedni przycisk. Po paru minutach zadzwonił dzwonek u drzwi; Soni również tutaj zajęła się sprawą przyjmowania gości. U progu drzwi wejściowych stanął…
- Dobry wieczór. Komendant Fiodor, policja - wylegitymował się. - Pani Soni we własnej osobie?


Był niemal całkowicie łysy, jedynie mały blond kędziorek sprężynował tuż nad pociętym delikatnymi zmarszczkami czołem. Twarz miał twardą, ale jednocześnie przyjazną – tego efektu mógł dodawać ładnie przystrzyżony, lekko zawinięty ku górze wąs w barwie słońca. Wyglądał bardzo ludzko, a nieduże niebieskie oczy wydawały się niezwykle bystre. Wielką dłonią uścisnął małe rączki Soni, po czym uśmiechnął się przyjaźnie do Zafary. Odziany był w niebieski mundur policyjny, jednak odznaczenia na ramionach, wskazywały iż nie jest to pierwszy lepszy policjant.
- Tak, zgadza się, to ja. Dobry wieczór - potwierdziła Soni. - Dzwoniłam do Państwa w sprawie eksplozji.
- Dobrze. Pani Soni, Panie Zafara, będę chciał z wami jako świadkami zdarzenia porozmawiać na temat zamieszek związanych z tym wybuchem - oświadczył Fiodor. - Wiemy również o zamieszaniu w szpitalu.


Strife
Noc. Drugi dzień. Najbliższy szpital od cmentarza. Sektor 13

Pogromca demonów i psów z piekła rodem poczłapał z morowym nastrojem do szpitala, gdzie za drobną (jak dla kogo) opłatą miła, niebieskoskóra pani obdarzona hojnie przez naturę, oczyściła ranę i zlikwidowała zakażenie z pomocą medycznego dronu wyspecjalizowanego do zadań dezynfekujących. Strife dzięki temu, że miał się na co popatrzeć, oraz przez zapaskudzony humor nie odczuwał krótkotrwałego, ale dość znaczącego uczucia palenia zaognionych naczyń, które podległy tej zarazie. Ponadto przepisała zastrzyki z lekiem, żeby zlikwidować powikłania po ugryzieniu paskudy.
Wybrał się później do pobliskiej apteki, gdzie wydał kolejną drobną “jak-na-kogo” opłatę na sześć ampułek leku. Dostał ostrzeżenie, żeby poza lekiem nie doładowywał się napojami wyskokowymi i ćpaniem.
Reszta drogi szła… normalnie. Albo Strife miał to totalnie gdzieś. Już bardziej nie dało mu się obrzydzić samopoczucia. Mógł go nawet napaść legion demonów… tylko nie Legion.
Po drodze kopnął kilka puszek, poczęstował natrętnego żula Mocnym Fullem w postaci kilkudziesięciu kredytów, żeby sobie mógł kopsnąć na liche sikacze; kiedy menel zaczął narzekać, że mu mało, łowca poczęstował pasożyta porządnym kopniakiem w tyłek, i wrócił do siebie do bazy.

Ta zaś powitała go wprost wylewnie, bowiem w międzyczasie woda z przerwanych rur w łazience zalała mu siedzibę.
Buty Strife'a chlupały, gdy łowca przedzierał się do pokoju. Wziął klej, taśmy, uszczelki oraz spawarkę, i udał się do jądra ciemności, które przybralo postać kabiny z wylewającą się bez przerwy wodą. Mógł się przyjrzeć kawałeczkom mózgu i czaszki Liny, które pokrywały sporą część przysznica, jednak rozirytowany Strife chciał uporać się z cieknącymi przewodami i wyładować na nim część swojej złości. Potraktował je klejem, ale nie poszło. Spawarka nie zadziałała. Strife tak się rozwścieczył, że zaprzągł do pracy Serafiny, by dały uszczelkom solidnie popalić.
...I to zadziałało.
Kiedy uszczelki przytwierdziły się do pęknięć, wówczas pogromca użył kleju, kawałków gruzu i zaczął naprawiać to po swojemu. Pokleił okolice uszczelki gruzem - niech wyciek żre gruz! a dla pewności dołożył kolejną warstwę. Nie powinno wyciekać. Odpłw ustał. Potem... Strife postanowił wyładować swój gniew, na czym tylko mógł. Na ścianach, na meblach, na innych przedmiotach. Dziki, rozwścieczony, krwiożerczy demon obudził się wewnątrz Strife'a i przez jego usta ryczał, wyladowując straszliwą furię co do joty.
Dobrze, że poza nim nikt tutaj nie mieszka. Legion już nikogo nie dorwie. Nikt nie będzie przez niego ginął i za niego.
Strife rozpakował ampułkę z lekiem zakupioną w aptece. Dał sobie w żyłę. Potem olał totalnie zalecenia lekarskie i wypił solidną dawkę starożytnego, uniwersalnego medykamentu zwanego spirolem. Gdy upił się dość porządnie, rzucił się na łóżko, by się na nim wyładować; nawet nie zauważył, kiedy odpłynął...

=***=
???. Przyczepa Strife'a

Poczuł jak na jego gardle zaciskają się drobne dłonie. Paznokcie wbijały się w szyję. Kiedy otworzył oczy, zobaczył nad sobą... Linę.
Dziewczyna siedziała mu na piersi, nie pozwalając złapać pełni oddechu. Jego świętej pamięci lokatorka nie miała na nosie okularów. Oczy, tak czarne, że źrenice wtapiały się w tęczówki, wpatrywały gniewnie w Strife'a. Czerwone włosy, które przeważnie wiązała niedbale w kucyk, były teraz lśniące i rozpuszczone. Kaskadami opadały na jej ramiona, nie zakrywając przy tym piersi. Lina nie miała na sobie odzienia, nie nosiła nawet biustonosza ani majtek. Cialo nie posiadało najmniejszej skazy, wręcz było doskonałe w każdym calu. Biust wydawał się wydatniejszy niż wcześniej, na ciele posiadała ładne umięśnienie i lepsze krągłości. Stara Lina wydawała się wrakiem tej nowej.
Jej obraz był bardzo namacalny - nawet za bardzo jak na zjawę. Czyżby powróciła z raju specjalnie dla Strife'a, by mu wymierzyć karę? A może tak naprawdę wróciła z piekła po to, by nękać Strife'a po wsze czasy?
- Przyjęłam cię pod swój dach... a ty mnie zabiłeś jak psa i pochowałeś jak śmiecia. Jak się z tym czujesz?
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline