Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2015, 05:16   #35
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Nie patrzyła za tonącym mężczyzną niesionym rwącym nurtem za zakręt rzeki. Niech go zabierze lodowata woda spływająca z Gór Mglistych, lepiej jego niż ją. Był człowiek i go nie ma. Świat już o nim zapomniał. Ukłucie niepewności i niewłaściwości własnego czynu bolało tylko przez chwilę, potem serce Eadwine skuł mróz, wędrujący od tej zimnej kipieli, która ciągle targała jej uczepionym wierzbowych witek ciałem. Brak ochotnej chęci, by dać się utopić zamiast obcego człeka, nie uczynił jeszcze z nikogo mordercy i nigdy nie uczyni. To jest walka, życie to walka, zawsze są przegrani i wygrani. Ktoś zawsze musi odpaść, czasem ktoś musi zginąć, bo to jest okrutna gra! Tak, żal, tak, powinno się tego uniknąć, bo to niewolni, źle, że się nie dało... Ale są rzeczy i osoby ważne i ważniejsze! Łotrzyca nie miała w planach przegrywania ani umierania, i nie zamierzała dopuścić, by ktokolwiek z tych, którzy byli z nią, sromotnie przerżnął sprawę czy dał głowę. Irgun może i uciekała przed viglundzkim jeźdźcem, ale żyła jeszcze, a Rathara nie było widać. To widziała ze skały, ledwie przed chwilą. Jeszcze był czas, by przechylić szalę, jeszcze wszystko mogło się zmienić. A tacy ludzie jak Wszędobylski nie umierają bezcelowo z ręki złodziei na brzegu rzeczki, którą mało kto potrafi pokazać palcem na mapie, nie robią tego po prostu. W każdym bądź razie, Eadwine nie zamierzała góralowi na to pozwolić. Musiała się tylko pospieszyć.

Dźwignęła się z jękiem na wierzbowej gałęzi, drapała paznokciami po kamienistym gruncie, podgarniając go pod siebie, byle do przodu, byle wyczołgać się na bezpieczny brzeg, z dala od zimnej rzeki. Mokre spódnice oblepiły jej nogi, ciążyły jak kolczuga. Zmusiła poobijane o rzeczne skały ciało do poderwania się z klęczek. Na wysokim brzegu pasł się osiodłany koń i Edda wyszczerzyła zęby. Na powrót uwierzyła w swoją szczęśliwą gwiazdę. Ruszyła. Mignął jej jeden z viglundzkich niewolników, pędzący biegiem w dół rzeki, a za nim sadzący długimi susami Mikkel. To był zły kierunek, ale nie poświęcała cennego czasu na irytowanie się czy dyskusje z Dalijczykiem, dlaczegóż obrał taki, a nie jedyny właściwy.

Viglundzka myszata klaczka aż stęknęła i przysiadła na zadzie z zaskoczenia, gdy Edda jednym susem opadła na jej siodło i wbiła obcasy w boki, dodatkowo popędzając ją krzykiem. Mniejsza była i słabsza niż Rumianek, a do tego wymęczona pościgiem, ale poszła posłusznie wyciągniętym galopem, kopyta łykały zieloną przestrzeń, a Edda wczepiona w półsiadzie w wytarte siodło czuła, że powoli zaczyna tajać z przeklętego zamrozu, jaki w jej członki wsączyła rzeka... i że zdąży na czas, wszystko będzie dobrze. Jeszcze chwila, jeszcze to jedno wzniesienie...

… i jeden rzut oka wystarczył, by obrócić w pył wszystkie jej nadzieje. W płytkiej dolince między wzgórzami okrwawiona Irgun klęczała na trawie. Łowczyni uniosła ściągniętą grymasem twarz, gdy tylko usłyszała tętent, ale nie wstała. Na kolanach trzymała głowę Rathara. Wszędzie pełno było krwi. Góral leżał z rozrzuconymi rękami i nogami, bezwładny, z włócznią obok otwartej luźno prawicy. Nieruchomy bezruchem właściwym śmierci.

Spóźniła się, pewnie o chwil jeno parę. Zrobiła fałszywy krok - nawet nie na skale, nie przy nieudanym skoku. Znacznie wcześniej. Gdy pozwoliła się wysłać przodem. Trzeba było się postawić, nie odstępować go na krok, z oczu nie spuszczać ani na chwilę. Teraz już za późno na wszystko.Trzasnęło w nią z całą siłą to przekleństwo rodu Garulfa – gdy walka szła o wszystko, ona przybyła za późno, dopadła na miejsce tylko po to, by pozbierać trupy pokonanych. Bo życie to okrutna gra, i czasem przegrywają i giną ci, których najbardziej chciałoby się zatrzymać. To miał być koniec i może byłby, gdyby Eadwine umiała odpuścić.

Nie zsiadła z konia. Wiedziała, że jeśli postawi stopy na ziemi, jeśli podejdzie i zobaczy twarz górala, to usiądzie razem z Irgun w trawie i zacznie płakać, a razem z łzami wyciekną z niej resztki sił. Tamci uciekną i Rathar zginie na brzegu nieistotnej rzeczułki z ręki złodziei, nie tylko bezcelowo, ale i na darmo. Niepomszczony. I pomyśleć, jak się certoliła z łukiem na skale i jak Dalijczyk jej wzbraniał, by nie zabijać pachołków viglundzkich. Jak ją drasnęła własna zaciętość, że niehonorowo i nieszlachetnie zrobiła z jednego z nich topielca, wszak oni niewolni, nic nie mogą, własnym i rodziny poddaństwem spętani. Oni niewinni, trzeba ich oszczędzić! Teraz wyszło, jak to oni nic nie mogą, i jacy to oni niewinni.
- Gdzie Viglundy? - wychrypiała do Irgun, a gdy łowczyni wskazała kierunek pokrytą krzepnącą krwią ręką, uderzyła konia piętami i pognała przed siebie, w galopie porywając wbity ziemię oszczep.

Teraz wszyscy zginą.


Pęd powietrza osuszył łzy, wymykające się po złodziejsku spod powiek. Jednostajny łomot kopyt, umykające spod nich trawy i bliskość morderców sprawiły, że rozluźnił się mocarny chwyt niepokoju i strachu, co targał jej trzewiami. Towarzysze pościgu, Dalijczyk, co pogubił kierunek i zastygła w rozpaczy okrwawiona Irgun znikli z myśli Eadwine jeszcze zanim straciła ich z pola widzenia. Ich los był niczym wobec czerwonej wściekłości, która zalała jej duszę i przykryła wszystko inne wzburzoną jak wody Bystrzy kipielą. Niczym wobec furii, która kazała szukać krwi i zanurzyć w niej ręce, bo tylko to przyniesie ulgę.

Są. Ledwie widoczni, daleko, dwie czarne mrówki biegnące granią odległego wzgórza. Na zachód, ciągle na zachód. To jej wystarczyło. Zawróciła ostro konia i popędziła na skos ku rzece, by najkrótszą drogą dotrzeć do bezpiecznego brodu, gdzie będą musieli przekroczyć rzekę, jeśli mieli pomknąć ku ziemiom Viglunda. Nie wyjeżdżała na granie pogórków, by jej nie dostrzegli i nie zmienili zamiarów. Będzie pierwsza. Tam, na brodzie, zasadzi się na nich i tam zginą. Z myśli Eadwine znikł już powidok nieruchomego ciała górala i świadomość, że jakoś - jak? - trzeba będzie rzec Ennaldzie o jego śmierci, co pewnie spadnie na jej barki. Zostały zastąpione planami o wiele weselszymi i obrazami w żywszych kolorach. Grotem strzały w oku. Krwi tryskającej z piersi rozprutej czekanem. Głowami pękającymi od uderzeń końskich kopyt. I głowami nadzianymi na włócznie, ulubioną ozdobą krajobrazu po bitwie czy potyczce, w jakiej zwykł gustować Garulf i jego potomkowie. Beorn jakże niesłusznie zwyczaj ten tępił i zakazywał. Głowy na włóczniach nie były bezcelowym okrucieństwem, oprócz funkcji dekoracyjnej pouczały wszak ewentualnych naśladowców co do ich możliwego losu. Jaka była naiwna sądząc, że nauki te należało ograniczyć do orków i innych pomiotów Cienia. Ale to się zmieni. Umykającym Viglundczykom, niezależnie od tego, czy wolni byli, czy zniewoleni, w swoim sercu zapisała już zemstę. Śmierć. I głowy nabite na włócznie.

Nie zdążyła. Powtórnie. Przekleństwo dzieci wiarołomcy. Zawsze jakaś walka i jakiś bród, na który przybędziecie za późno. Dysząc ciężko ze zmęczenia i żądzy krwi patrzyła zza pokrytych rzadkim kwieciem tarnin, jak dwóch jeźdźców przeprawia się przez bród. Ten młodszy wyglądał dostatniej, lepsze miał odzienie i wierzchowca. I zdawało się, że to on wydał rozkaz, by drugi - siwiejący, krępy mąż - został na brodzie w zasadzce. Potem pogładził mokre od potu boki konia, dał mu się napić z rzeki, wskoczył na siodło i pognał dalej. Siwowłosy ukrył swego wierzchowca w nadrzecznych zaroślach, a zanim zaczaił się za przysadzistą sosną wczepioną korzeniami w kamienisty grunt, zdjął z ramienia łuk.

Viglundzka klaczka oddychała ze świstem, mokre od potu boki drżały. Eadwine przeciągnęła urękawiczoną dłonią po gorącej szyi zwierzęcia. Nie obiecywała, że odpoczynek blisko, jeszcze jeden ostatni zryw. Wiedziała, że musiałaby skłamać. Skróciła strzemiona, przycisnęła łokciem oszczep do swojego boku i ruszyła z kopyta. Od razu, zanim siwowłosy zdążył ulokować się dobrze w wybranym miejscu. Skulona w siodle, schowana za końską szyją i prosto na zasadzkę, by strzałom trudniej było ją sięgnąć. W pełnym galopie zaszarżowała przez bród, koń wzdrygnął się od rozbryzgów lodowatej wody, Eadwine zagryzła wargi do krwi, a viglundzki pachoł strzelił.

Pierwsza strzała świsnęła daleko za plecami kurierki. Druga sięgnęła celu. Czy tego, który niewolnik sobie zamierzył, czy nie, miała się nigdy nie dowiedzieć. Trafiona w szyję klacz kwiknęła niemal ludzkim głosem, wierzgnęła i z karkiem zgiętym w pałąk z bólu zwaliła się ciężko w wodę tuż za środkiem nurtu.

Eadwine wyrwała nogi ze strzemion, padła razem z wierzchowcem i poderwała się na klęczki za jego drgającym, myszatym bokiem jako namiastką osłony. Siwowłosy wybiegł z ukrycia, pędził ku niej nisko pochylony, z toporem w ręku. Cisnęła oszczepem, gdy wbiegł na płyciznę, i chybiła sromotnie. Wyskoczyła zza dogorywającego konia i wyrywając czekan zza paska, ruszyła przeciwnikowi na spotkanie. Dopiero wtedy krzyknęła. Viglundzki niewolnik milczał jak zaklęty. Aż do samego końca.

Starszy i bardziej doświadczony, wykorzystał jej pęd i ślepą furię. Usunął się z drogi, a gdy go mijała, zdzielił ją drzewcem topora w tył głowy. Nie za mocno, ale wystarczająco, by dla kurierki rozbłysły wszystkie gwiazdy, które wszechwładna ręka Eru umieściła na niebie. Ustała, ale gdy się odwróciła, sylwetkę siwowłosego woja nadal spowijały miriady świateł. Potrząsnęła głową i zamarkowała uderzenie w biodro przeciwnika. Nie docenił jej, albo nie wiedział, że lekkim i poręcznym czekanem łatwiej wyprowadzić cios... i łatwiej zmienić jego kierunek. Viglundzki niewolnik jeszcze nie zdążył się dobrze zastawić przed markowanym atakiem, gdy zakrzywiony jak ptasi pazur nadziak zagłębił się w jego czole, gruchocząc doszczętnie czaszkę. Mężczyzna wypuścił z ręki broń i osunął się do wody, wyrywając Łotrzycy z ręki czekan, ciągle zakleszczony w jego głowie.

Jeden złodziej i morderca poszedł za Ratharem. Został jeszcze jeden, pomyślała, gdy nachyliła się nad trupem, by odzyskać swoją broń. Prąd porywał krew sączącą się z rany, czesał długie, siwiejące włosy. Oczy niewolnik też miał siwe jak dym, i Eddzie przemknęło przez myśl to samo co miesiące temu, na innym brodzie i przy innym człeku. W tych oczach nie ma zła. Pochylała się nad zwłokami coraz niżej i niżej, aż wreszcie otrzeźwiło ją rzężenie konającego w wodzie konia. Potrząsnęła obolałą głową. Nic dziwnego, że nie dopatrzyła się zła w siwych tęczówkach. W martwych oczach trudno znaleźć cokolwiek.

Złapała jednak trupa za przód kaftana i wywlekła na północny brzeg, choć sił jej już zbrakło, by go całkiem wyciągnąć z wody. Bystrza kołysała bezwładnymi stopami. Obok Edda cisnęła topór siwowłosego. Na więcej szacunku po śmierci życiem swoim sobie nie zasłużył. I tak miał szczęście, że czaszkę mu roztrzaskała. Takie nie nadawały się do nabijania na włócznie.

Przebrnęła do leżącej w połowie brodu klaczki, umierającej, ale ciągle, ostatkiem sił utrzymującej łeb nad wodą. Nie miała szans, by przetrwać, strzała wbiła się głęboko w gardło, ale i tak walczyła o każdy oddech. Eadwine usiadła w wodzie, położyła koński łeb na swoich kolanach. Nie zamierzała kłamać.
- To była długa droga. Szłaś dzielnie, ale teraz czas odpocząć.
Gładziła miękkie chrapy, aż klaczka przestała rzęzić jękliwie, a z ciemnych oczu zniknął strach. Pociągnęła nożem jeden raz, szybko i pewnie, rozcinając szeroko ranę po strzale. Rzeką spłynęło jeszcze więcej krwi.

To, że się trzęsie jak osika na wietrze, zauważyła gdy pokuśtykała po oszczep. Dygotały jej ręce i nogi, pewnie z zimna, może i ze zmęczenia. Na prawym boku, tam gdzie obtłukła się o podwodną skałę po skoku na głaz, rozlało się ognisko dotkliwego bólu. Przynajmniej rozbłyski tysiąca gwiazd, wyzwolone ciosem siwowłosego, zdążyły przygasnąć... zastąpiły je białawe jak strzępki mgły mroczki. Eadwine przez chwilę stała, oparta o oszczep jak laskę, a potem przysiadła obok zwłok niewolnika.

Coś ty myślała, durna, że kim jesteś? Helmem Żelaznorękim? Że o chłodzie i głodzie, gołymi rękami samojedna wytłuczesz armię? Że tylko mróz cię pokona? Popatrzyła tępo na to, co wysączało się z rozbitej czaszki woja razem z rzeczną wodą i uznała ponuro, że wszyscy królowie Rohanu byli szaleni. Jednak szaleństwa tego rodzaju, które trawiło Helma, aż go przeżarło, wolałaby nie współdzielić. Niech Dunlendingowie straszą nim dzieci, niech w Rohanie śpiewają o nim tysiąc pieśni, niech jeszcze tysiąc twierdz nazwą jego imieniem. Nie zmienią jednego. Zaduszał bezbronnych wrogów we śnie, opętany rozpaczą i żądzą krwi. Był mordercą. Wokół głowy niewolnika rozlała się krwawo-szarawa plama. Eadwina potarła skronie. Powinna odpocząć. Jednak wiedziała, że z każdą chwilą młodszy wojownik, na lepszym koniu niż jej nowy wierzchowiec, oddala się coraz bardziej. Przed zmrokiem może dotrzeć do jednego z ufortyfikowanych gospodarstw, w jakich żyli tutaj osadnicy. A mieszkańcy zachodniego brzegu Anduiny w okolicach Północnego Brodu mieli niewiele powodów, by kochać Beorna... za to całkiem sporo, by bać się Viglunda. Do tego nie chciała zapuszczać się zbyt daleko na ziemie, które miały złą sławę. Bazyliszków i oswojonych trolli, które ponoć miejscowi trzymali zamiast wołów do orki nieszczególnie się bała, bo miała za bujdy i duby smalone. Bardziej obawiała się orków i nie wiadomo, czy nie gorszej od orków bandy Cruacka. Głuszy, w której dzikich ostępach kłębiły się strzępy Cienia z pradawnych czasów. W taką to okolicę uciekał morderca Rathara i Eadwine nie miała złudzeń - drań prędzej znajdzie tu druhów i wsparcie niż ona. Nie mogła pozwolić mu uciec, więc musiała go dopaść jak najprędzej. Nie mogła zwlekać. Nie jestem mordercą. Nie jestem jak Helm. Ja wiem, kiedy się zatrzymać.

Dźwignęła się ciężko z ziemi. Tknęło ją jednak, że Irgun - wierna i twardsza niż większość mężczyzn, których znała - w końcu podniesie się z trawy i będzie chciała ruszyć w jej ślady. Mikkel też pewnie odnajdzie w końcu właściwy kierunek. Zostawiła im znak - skierowaną na północ strzałę wyrytą w suchym gruncie. Obok przycisnęła kamieniem urwany skrawek rękawa swojej żółtej koszuli, aby nie mieli wątpliwości.

Koń siwowłosego ukryty w gęstwinie był w równie marnym stanie jak kurierka, tak samo potrzebował odpoczynku i tak samo nie nadawał się do pościgu. Eadwine zmarkotniała mocno. Ucieszyły ją na krótko oparta o pień sosny długa włócznia i ciśnięty na trawę łuk i kołczan, te ostatnie w znacznie lepszym stanie niż broń Eddy, nadwyrężona spotkaniem ze zbyt wieloma głazami w Bystrzy. Wypatroszyła zdobyczne juki, ledwie patrząc na sypiące się z tobołków przedmioty. Zabrała tylko pled, bukłak i nieco spyży, by nie opaść całkiem z sił, i wyprowadziła konia z gęstwy. Swój łuk cisnęła obok trupa na brzegu, napoiła konia i nabrała świeżej wody. Obrzuciła jeszcze wzrokiem przeciwległy brzeg, ale nie zamierzała już dłużej zwlekać. Zostawi najwyżej kolejne znaki.

 
Asenat jest offline