Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-06-2015, 23:24   #31
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację


Powoli. Krok po kroku. Jak do zwierzyny, jak wielokrotnie podczas tych ostatnich lat. Wszędobylski nie zdobył swojego przydomka za nic, nie został on wymyślony mu bez powodu. Ze względu na swoją wielkość musiał być lepszy od innych. Żadnych błędów.
Wzrok skupiony na herszcie grupy mówił to jasno. Wreszcie nie miał czasu na myśli, nie miał czasu na opracowywanie w głowie kolejnych planów. On i wróg. Bo oni byli wrogami. Prawdopodobna śmierć Cendryka nie odbiała się już w głowie Rathara.
Krok po kroku. Miękka trawa, ziemia i mech uginały się pod podeszwami butów strażnika. Czasami o tym zapominał, ale tym był.

Czas wykorzystali dobrze. Przez krótkie liściki Edda nie mogła snuć swoich szarad i praktykować wyskoków. Podejrzewał, że to Mikkel trzymał pióro, potrafiąc przemawiać równie dobrze, jak nie lepiej, a zarazem bardziej zwięźle. Może dlatego olbrzym dał się przekonać do ich wersji planu. Dyskutować nie było co, to ich dwójka znajdowała się na miejscu i znała teren. Do nich należało przygotowanie zasadzki. Możliwość komunikacji przez ptaka dawała ogromne możliwości. Plan to jednakże było coś, co na koniec okazuje się czymś zupełnie innym.
Na przykład przez pecha.

Wszędobylski skrócił dystans przez otwartą przestrzeń, ponownie wtapiając się w grupę drzew i krzaków. Wcześniej gdzieś tam mignął mu syn Thoralda, wydano już rozkazy do wyjazdu, a Viglundingi ruszyli stępa. Pułapka zamykała się, do momentu, gdy herszt odwrócił się.
Spodziewał się tego? Musiał wiedzieć o pogoni.
Ostatnie spojrzenie za siebie.
Pierwsze spojrzenie na Irgun. Co więcej, nie był z tych, co poganiają konia w pragnieniu zajęcia lepszej pozycji. Dwóch poszło za nim. Rathar przypadł do ziemi i ściągnął z pleców jeden z oszczepów, szykując się do rzutu i jednocześnie pokazując towarzyszce, aby zaczęła się oddalać. Walki nie dało się już uniknąć.

Kobieta ruszyła z opóźnieniem, ale zrobiła to o czym myślał. Herszt należał do niej, olbrzym nie miał jak się do niego zbliżyć. Mógł za to zrobić coś innego, czekając aż dwóch jego podwładnych, ojciec i syn sądząc po rysach twarzy, znajdą się na wysokości jego kryjówki. Idealna odległość i kąt na rzut.

Rathar skoczył na równe nogi i posłał oszczep w kierunku młodego, który uchwycił coś kątem oka i odchylił się, pozwalając by ciężki pocisk przeleciał tuż obok. Teraz nie mogli nie dostrzec stojącego na równych nogach i podnoszącego z ziemi Żmiję Wszędobylskiego. Zeskoczyli z wierzchwców nie chcąc najwyraźniej ryzykować wjeżdżania nimi pomiędzy drzewa.
- Niech i tak będzie - rzekł do nich olbrzym, robiąc młynka bronią dla rozprostowania zastałych podczas skradania się mięśni i zdjął tarczę, unosząc ją. Wyglądał jakby przyjmował postawę obronną, ale trwało to zaledwie moment. Skoczył do przodu i uderzył w młodego.
Bez udziału myśli, z krótkim błyskiem taktyki, mając nadzieję, że jest to gorszy wojownik i pragnąc zagrać na emocjach ojca.

To nie była honorowa, piękna walka.
Brutalna wymiana ciosów, co najwyżej. Bez pardonu, litości, zastawiania się. Rathar mając świadomość kolejnej walki z przeważającym wrogiem zdawał sobie sprawę, że tylko agresją i szybkością jest w stanie coś zdziałać, zanim cofnie się do bardziej wyważonej postawy. Liczył, że już pierwszy cios będzie decydujący.

Nie był.
Poczuł ból. Wiedział, że krwawi.
Brawura nigdy mu nie służyła. I nigdy się jej do końca nie oduczył. Może to będzie ten ostatni raz?

Włócznia weszła w ciało.
Zdołał ją jeszcze wyrwać, zanim potężny cios nie zwalił go na ziemię, już wcześniej zamroczonego i ciągniętego wyłącznie przez adrenalinę.
Ojciec podbiegał do leżącego na ziemi syna.
Piękny obrazek końca. Zanim świat zgasł.


 
Sekal jest offline  
Stary 27-06-2015, 00:58   #32
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Irgun odskoczyła od viglundzkiego wojownika, który spodziewał się raczej wyprowadzonego ciosu ze strony rozwścieczonej Beornejki. Słomianej zdawało się, że w kilku susach dopadła ciała poległego w trawach na placu boju Wszędobylskiego. Żył! Zdwojona energia wstąpiła w ducha dziewczyny ze Słomianej Chaty i rozlała się nadzieją po ciele. Kiedy podniosła się gotowa do ostatniej walki, zobaczyła odjeżdżającego konno człowieka Viglunda. Zatrzymał się na grani i spojrzał ku Przewróconej Skale. Spiął konia i galopem ruszył na zachód ku Górom Mglistym.

Nieopodal nieprzytomnego Rathara, w zielonej trawi żółconej i błękitnionej polnymi kwiatami, klęczał wojownik. W spracowanych, potężnych dłoniach delikatnie ujmował bezwładną głowę, patrzącego w dal niewidzącymi oczyma, młodzieńca. Na pewno zauważył Irgun, nie sposób było to przeoczyć. Na początku jednak nie reagował na nią, jakby to nie było ważne. Dopiero, gdy Słomiana stanęła z okrwawionym orężem nad ciałem leżącego u jej stóp pogromcy viglundzkiego niewolnika, niczym broniąca swego potomstwa ranna niedźwiedzica, doświadczony thrall spojrzał na nią spod siwiejących, niegdyś kruczych strąków długich włosów, stalowym wzrokiem, który niczym zimne, obojętne ostrze, przebić się chciało przez swój cel.






Dziwne myśli przychodzić mogą do głowy, kiedy śmierć zagląda w oczy. Edda wynurzając się spod spienionej kipieli, kręcącej jej ciałem w nie do końca przewidzianych kierunkach, niczym stary Ludo, widziała spokojny horyzont, gdzie na zimnych skałach przełamywał się błękit nieba. Cóż za nim czeka, mogła nigdy się nie dowiedzieć. Czyżby przebyty do tej pory szlak ginąć miał bez śladu w rwącej na złamanie karku topieli? Jakże się chciało żyć w lodowatych objęciach Śpiesznej Rzeki z Gór Mglistych. Jeszcze bardziej i dłużej, gdy rzucona lina ratunku, za krótką była.

I wtem go ujrzała rzucona w zakręt bezceremonialnym nurtem co przelewał się korytu między głazami. Walczył o życie kurczowo uczepiony płaczącej nad wodą wierzby. Z rozciętej twarzy thralla, raz za razem obmywanej przez gnające na złamanie karku fale, na nowo spływała obfita krew.
Eadwine złapała mężczyznę za nogę. Viglundczyk osunął się w dół zanurzony głową pod wodę. Gałąź wydłużyła się niczym wyciągnięta dłoń, i o dziwo, drzewo nie puściło tego uścisku. Edda wciągnęła się ku brzegowi po wierzgającym butami thrallu. Wierzbowa wić zatrzeszczała niczym złowieszczy zwiastun.

Łotrzyca, uczepiona już również gałęzi, zaciętym jak jej zwężone z nienawiści oczy, ciosem dziewczęcego kolanem pod żebra mężczyzny, oswobodziła wierzbę z ciężaru thralla. Niewolnik, wyciągający rozpaczliwie ramiona, został porwany przez nieubłagany żywioł. Jego głowa wciąż, raz po raz, wynurzała się ponad fale. Zachłannie zagarniał, jakby chciał złapać się powietrza. Bił w wodę, jakby odbić się pragnął od spieszącej się wody.

Edda, solidnie ściskając w ręku wierzbę, pewnie poczuła pod nogami stały grunt.
„Nie jestem mordercą!” - niczym echo obiło się w beorneńskiej duszy, pod pochylonym nad Eadwine starym drzewem.






- Pomóż mi ich wyciągnąć, bo oboje zginą! – syn Thorlada krzyknął do Viglundczyka, który bez wahania posłuchał tego, który na życie jego i jego towarzyszy z ukrycia nastawał. - Rzuć mu ją! Drugi koniec daj mi! Szybko! Edda! Poddaj się nurtowi! Rzucę Ci linę!

I rzucił. Najdalej i najlepiej jak umiał, lecz to za mało było, aby powstrzymać targającą ludźmi rzekę. Podobnie uczynił beorneński thrall i z jednakowym skutkiem. Niewolnik wraz z podążającą w ślad za nim Łotrzycą, szybko spływał w dół Śpiesznej.

Dalijczyk i niewolnik pobiegli wzdłuż wąskiego brzegu. Rzeka lekko zakręcała obijając się o skałę, która wyrastając z ziemi grodziła i wodę i wysypaną kamieniami plażę. Wdrapali się po skałkach ramię w ramię. Stanęli na wysokim brzegu koryta widząc w oddali uczepioną sylwetkę beorneńskiego kuriera. Dziewczyna radziła sobie dobrze w drodze na suchy, stały ląd. Gdzieś tam poniżej, pojawiała się i znikała, zmoczona czupryna, wciąż walczącego o życie thralla. Beorneński braniec zeskakiwał już w dół, ześlizgiwał po głazach, byle szybciej ku odpływającemu towarzyszowi niedoli.

Z plaży na dole ujadał Bursztyn. Skakał uparcie na skałę, lecz rhovanieński basior, albo poszarpany przez wilki za słabym był, albo jego psie łapy łatwego oparcia znaleźć nie mogły. W końcu popędził z powrotem ku łagodniejszemu podejściu, gdzie za zieloną granią zniknęli, nie tak dawno, konni Viglundczycy.

Na zachód oddalał się wrogi jeździec, co teraz syn Thoralda, z wysokiego brzegu widział jak na dłoni.

Powyżej sporych rozmiarów samotnego głazu pasły się dwa luzaki złodzieji Księżycowego Sierpu.




 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 08-07-2015, 12:05   #33
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Biegiem przedzierał się przez zarośnięte nabrzeże Bystrzy ścigając się z jej wartkim, dowodzącym prawdziwości nazwy, nurtem. Widział jak viglundczyk chwilę wcześniej wskoczył do wody i złapał targanego falami kompana. Jak spowolinili gdy mężczyzna ponowił walkę z żywiołem. I to dzięki niej Mikkel zyskał chwilę by dostrzec pochylony nad rzeką pień obumarłego wiązu i dobiec do niego zanim zczepieni viglundczycy miną go by spłynąć ostatecznie w dół rzeki. Z niemałym trudem wyciągnął z ramion kompana, bezwładnego już niewolnika. Wytaszczył go na brzeg po czym pomógł jego przyjacielowi, który od razu rzucił się na pomoc podtopionemu. Pomagać jednak, nie było już komu. Młody mężczyzna o posklejanych wodą włosach oczy miał otwarte i niewidzące. Z ust zaś zamiast oddechu dobywała się jedynie strużka rozwodnionej rzeczną wodą krwi. Na pierwszy rzut oka nie nosił znamion innych obrażeń poza obiciem głowy i paskudnie rozdartym policzkiem. Jakby ostrą gałęzią... Musiał się utopić. Próba przywrócenia mu życia nie trwała długo. Objawiła jednak siniejące już żebra po lewej stronie klatki piersiowej. Viglundczyk opadł na ziemię poddając walkę o życie tego, któego chciał uratować. I jednocześnie wszystkie inne walki jakie mu dziś zostały. Gdy Mikkel go rozbrajał i wiązał dłonie, on biernie patrzył na martwe ciało kompana.
- Przykro mi - powiedział rycerz popychając lekko jeńca w górę rzeki.
I była to prawda.


Bursztyn zaszczekał radośnie znajdując w końcu drogę do rycerza. Mikkel prowadząc przed sobą dwóch jeńców niosących nieprzytomnego towarzysza, wspinał się właśnie na skarpę, z której wcześniej konno umykał viglundzki herszt. Nie wiedział co tu zastanie. I kogo. Znał los czterech niewolnych znad rzeki. Widział jak za Cendrykiem umyka jeszcze jeden. Brakowało ostatniego…

Widok Irgun powitał z westchnieniem ulgi. Rathara z niepokojem. Braku Eddy ze zdziwieniem. Wystaczyła krótka wymiana spojrzeń z beorneńską tropicielką, by potwierdzić podejrzenie co do decyzji jaką podjęła Łotrzyca.
Widząc, że w ich chwilowym obozie nic więcej po nim, pozostawił związanych jeńców pod opieką Irgun i ruszył po najbliższego konia.
- Nie Bursztyn - powiedział do psa, który ucieszył się na ten widok i wyraźnie nie miał ochoty zostawać znowu w odwodzie - Powiedziałem nie. Zostań.

 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 20-07-2015, 22:53   #34
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację

Obydwoje nie mieli nic do stracenia - prócz swego życia, które każde z nich rzuciłoby teraz na szalę w imię walki o kogoś dla nich ważnego. Łowczyni doskonale rozumiała to, co miał w sobie starszy mężczyzna; ona zapewne czułaby się tak samo, gdyby to Rathar zginął. Wiedziała, co targało teraz duszą ranionego w samo serce ojca; wiedziała jak dla niej samej ważne jest ocalenie towarzysza. Wiedziała, że żadne z nich nie może ustąpić, trzymane w mocarnym ucisku gwałtownych emocji i uczuć: zemsty, bólu, powinności...

Mogli zetrzeć się w ostatnim, śmiertelnym boju, niesieni mocą tych niepowstrzymanych sił; rozstrzygnąć swoje racje znacząc ziemię ciepłymi strugami krwi i morderczym potem. Łowczyni gotowa była ten ostatni, śmiertelny wysiłek; stary thrall także. Ale spoglądając za oddalającym się coraz bardziej hersztem bandy, pojmowała coraz wyraźniej, że ten agonalny, zacięty bój nie będzie nikomu i do niczego potrzebny...

Zaparła się mocno nogami, wciąż półprzytomna od upływu krwi i z wysiłkiem, jakby płynąc pod prąd wartkiego strumienia. Odjęła jedną rękę od włóczni, podnosząc drzewce tak, by nie celowało skrwawionym ostrzem w pierś stojącego naprzeciw niej mężczyzny. A potem, niemal przemocą rozdzierając spierzchnięte wargi, powiedziała cicho:

- Możesz mnie zabić; może być odwrotnie. Nikomu nie wróci to życia, a tylko przyniesie więcej łez kolejnym rodzinom. Spójrz; już po walce. Śmierć żadnego z nas nic nie zmieni; pozwólmy sobie zabrać rannych i pochować zabitych...

Oczy mężczyzny złagodniały, rysy twarzy straciły na zaciętości. Klęczał nad synem pokonany, stary ojciec. Obejrzał się przez ramię za odjeżdżającym Viglundingiem.
- Zabiliście mi pierworodnego - powiedział z dziwnym, twardym akcentem westronu. - Zabierzecie ten przeklęty sierp, to zabijecie mi żonę i resztę dzieci. Bądźcie przeklęci, wy, mieszkańcy doliny.

Wstał z orężem gotowym do walki i nie patrząc więcej na ciało syna pobiegł ku swemu koniowi.


Łowczyni jeszcze chwilę wypatrywała za odjeżdżającym mężczyzną, jakby nie do końca wierzyła w to, co przed chwilą się stało. A jeśli thrall wróci? Jeśli zza pagórka wyłoni się reszta grupy, gnana żądzą krwi i nieskora do rozmowy? Na kilka uderzeń serca Irgun stała tak, skamieniała i czujna, próbując dojść do ładu z własnym zmęczeniem, niepewnością co do całej sytuacji i wkradająca się w serce frustracją, że oto tyle krwi, poświęcenia i wysiłku poszło na marne. Ich cel oddalał się chyżo w nieznanym kierunku, a oni byli poturbowani, wymęczeni i rozbici. A co stało się z Mikkelem i Eddą? Wolała się nawet nie domyślać...

Ale instynkt podpowiadał jej, by działać małymi krokami, po kolei rozwiązując najbardziej palące problemy: zamartwianie się na zapas nie mogło w niczym pomóc. Upewniwszy się, że jest sama, najpierw sprawdziła puls wojownika. Rathar żył - ku wielkiej uldze Irgun. Był nieprzytomny i obity, ale kobieta wiedziała, że twardy syn beorneńskiej ziemi niedługo się otrząśnie; nie warto było wybudzać go na siłę, gdy organizm wciąż się zbierał. Zadbawszy o towarzysza, zajęła się w końcu sobą. Samej jednak trudno było je sięgnąć do rany i porządnie się owinąć; koniec końców Irgun nie potrafiła stwierdzić, czy szybko przesiąkający, zawinięty niechlujnie na jej boku kawałek szmaty bardziej pomaga czy przeszkadza.

Dokonawszy tych niezbędnych zabiegów, pozbierała z “pola bitwy” broń; włócznię Rathara położyła w zasięgu rąk wojownika, a oręż poległego thralla spoczął na piersi chłopaka; mimo wszystko młodzieńcowi należał się pochówek wojownika, nieważne jakiej sprawie służył. Łowczynie czuła, że była to winna staremu mężczyźnie - choćby tyle, by nieco ukoić jego ból po stracie syna.

Miała właśnie odejść od nieprzytomnego kompana, by zgarnąć ostatnią broń - wbity pionowo w ziemię oszczep, którym Rathar daremnie próbował sięgnąć thralli - kiedy uniosła zaalarmowana głowę. Od strony wody rozległ się szybki tęten kopyt; gotowa na najgorsze, Irgun zacisnęła palce na Drzazdze, gotowa odeprzeć kolejny atak... kiedy jej oczom ukazał się nie kto inny, jak pędząca wierzchem Edda. W oczach Łotrzycy buzowało aż za dobrze dostrzegalne szaleństwo, które przeraziło łowczynię; nie zdążyła otworzyć nawet ust, by spytać, co z Mikkelem i zasadzką, gdy Eadwine - nawet nie nie zwalniając - krzyknęła pytanie o pozostałych Vilgundingów. Irgun wskazała jej kierunek ręką, a potem osłupiała patrzyła, jak rozpędzona kurierka z iście cyrkową zręcznością porywa stojący oszczep i pędzi za wodzem bandy co koń wskoczy. Nad głowę łowczyni znów nadciągnęły czarne, niepewne myśli; nie mogła jednak zostawić Rathara samego i pobiec sprawdzić, co dzieje się nad rzeką. Niecierpliwie odczekała ten nieskończenie dłużący się czas, w którym wojownik dochodził do siebie, nie mogąc niemal wysiedzieć na miejscu, targana niepokojem o los Dalijczykla.

Dlatego też, kiedy świadomość Rathara w końcu wypłynęła z ciemnych odmętów omdlenia, a Beorning otworzył oczy, przez twarz łowczyni przemknął tylko krótki promyk radości. Nie było czasu do stracenia; nieco pośpiesznie wcisnęła mężczyźnie broń do dłoni i zaraz pomogła mu na siłę wstać, cały czas powtarzając, że nie ma czasu do stracenia, a nad wodą musiało wydarzyć się coś złego…


Półprzytomny, otumaniony i obolały Wszędobylski nie zdążył się ucieszyć na widok znajomej twarzy Irgun, kiedy ta zaczęła go szarpać i wciskać do ręki dobrze znane mężczyźnie stylisko Żmiji. Chyba tylko przez zdziwienie udało mu się zaraz podnieść na nogi, bo sama Słomiana miałaby spory problem, aby dźwignąć wielkie cielsko Rathara.
- Co się… - zreflektował się i nie spytał o to co było. Dostał w łeb, to nie był powód do dumy - … się dzieje?
- Właśnie musimy się dowiedzieć. - łowczyni pokręciła głową - Herszt zbiegł z sierpem; dołączył do niego stary thrall. Co się wydarzyło na wodą, nie wiem... Eadwine wpadła tu jak po ogień i pognała za vilgundczykami, a los Mikkela i reszty oddziału nie jest mi wiadomy. Mus nam to sprawdzić. Dasz radę?
- Dam radę. - Wszędobylski krótko skinął głową. - Ale pomocy ze mnie wielkiej teraz nie będzie - dodał z syknięciem, do którego zmusił go jakiś gwałtowniejszy ruch. Okazało się jednakże, że daleko jak na razie iść nie będą musieli. Wskazał Irgun kierunek, z którego nadchodziła znajoma sylwetka. I to nie sama.
- Jest Mikkel. I ma jeńców - skomentował, trochę niepotrzebnie, czekając aż Dalijczyk się zbliży.

Ten nie wyglądał na rannego. A przynajmniej nie ostatnio, bo opatrunek na jego lewej ręce pokryty był zakrzepniętą już krwią. Cały był jednak przemoczony. Tak samo zresztą jak i jeńcy, których wiódł. Obok niego szedł Bursztyn. Pies choć również noszący znamiona jakiejś potyczki, wielce ucieszył się na znajomy widok surowej miny górala. Nie szczekał jednak, jakby zdając sobie sprawę z powagi sytuacji.

Jeńców było dwóch. A właściwie trzech, bo trzeci mimo że nieprzytomny, wiedziony był przez swych towarzyszy - niemego skauta wysłanego przez viglundzkiego herszta i mężczyznę znad Anduiny o spojrzeniu, z którego spozierała obojętna pustka. Ten nieprzytomny był młodzikiem jeno o czarnych posklejanych krwią włosach.

Rycerz wyraźnie odetchnął na widok Irgun i Rathara, ale zaraz też na jego obliczu pojawiło się zdziwienie gdy zdał sobie sprawę z nieobecności Eddy. Zdziwienie niepozbawione irytacji. Usadziwszy jeńców ruszył rychło po najbliższego konia viglundczyków.

- Jadę ją sprowadzić! - rzucił krótko.

Wszędobylski skinął mu jedynie głową, kierując uwagę na jeńców. Sam nie był w stanie umożliwiającym szalone galopady. Spojrzał na Irgun.

- Jedź z nim jak dasz radę. Ja zajmę się tymi tutaj.
- Zostanę. - kobieta położyła rękę na ramieniu Rathara i uśmiechnęła się blado. Na jej wysokim czole zbierały się grube krople potu. Mimo energii, jaką prezentowała na zewnątrz, jej stan musiał być niewiele lepszy od Rahtarowego.
- Wracajcie żywi, Mikkelu. Z sierpem czy bez, ale cali... - zawołała za rycerzem - Będziemy czekać tak długo jak trzeba...


Nie minęły trzy kwadranse, a od zachodniej strony dało się słyszeć tętent kopyt, a chwilę potem i parskanie ponaglanego łydkami viglundzkiego konia. Mikkel powrócił. Sam.
- Nie więcej niż staję stąd jest bród przez Bystrzę - powiedział szybko, zeskakując z konia - Bezpieczny. Tam znalazłem ciało jednego z ludzi Cendryka. Jego samego, ani Eddy nie było, ale znalazłem jej łuk, kołczan i pozostawiony na ziemi znak. Strzałkę skierowaną na północ. Zdaje się, że ona go zostawiła. I że postanowiła sama dogonić Cendryka.

Przedstawił parze Beorneńczyków broń Eddy i pokręcił głową. Widać było, że sytuację w jakiej się znaleźli znajduje w najlepszym razie niefortunną. Co też od razu potwierdził słowami.
- Nie jest dobrzem Ratharze. Granica ziem Viglunda jest o dzień drogi stąd. Jego wojownicy strzegący Północnego Brodu na Anduinie mogą być wszędzie. Do tego wilki, bandyci i orkowi, o które jak słyszałem nie tak trudno w tych stronach. Łotrzyca…

Ponownie pokręcił głową, nie dokańczając wypowiedzi.

- Widzę dla nas dwie drogi. Pierwsza jest taka, że po odpoczynku, bez którego będziemy łatwym celem dla pierwszej lepszej watahy, ruszamy w ślad ze Eddą. Druga… ruszasz sam. Teraz. Zaraz. Ja nie tropię tak dobrze jak Ty, a Irgun dość już krwi oddała za sierp. My w tym czasie ruszymy do znajdującego się znacznie bliżej Wodospadu Orłów. Znam to miejsce. I znam kilka orłów. Być może łut szczęścia sprawi, że akurat tam będą. I kolejny łut że pomogą. To jedyny sposób jaki przychodzi mi do głowy by wyprzedzić Eddę i Cendryka.

- Sam jeden w obecnym stanie zdziałam niewiele - odpowiedział mu Rathar, wcale lepiej od Irgun nie wyglądając. W czasie nieobecności Mikkela na jego ranach pojawiły się opatrunki, ale olbrzym, choć wierzył w swoją siłę i wytrzymałość zazwyczaj, miał prawie pewność, że w szaleńszej pogoni najzwyczajniej w świecie z konia spadnie i już się nie podniesie - Potem mogę ruszyć. Już teraz mają dużą przewagę, na nic się nie przydam, nawet jak kogo dogonię. Muszę chwilę odpocząć – w jego głosie zabrzmiała wściekła nuta, ale znał swoje możliwości.
- Potem mogę ruszać za ich śladami - powtórzył. - Sam albo i nie sam. Orły… mógłbyś spróbować. Czego oni tu szukali, Mikkel? Dlaczego właśnie o tym miejscu mówili? Chodziło jedynie o przekroczenie rzeki?

Dalijczyk obejrzał się na wysoką skałę po środku nurtu Bystrzy.

- Jest tam na górze, pomiędzy skałami, stary zwodzony most orkowej konstrukcji. Wyglądał jednak na od dawna nieużywany. Były też ślady obozowisk. Wydaję mi się, że to punkt obserwacyjny. Po spieszeniu można górą przejść na drugą stronę rzeki. Jeśli jednak chce się zachować wierzchowce, trzeba iść do brodu za Eddą - zasępił się na chwilę nad słowami Rathara. Wiedział, że góral ma rację. Tak po prawdzie, żadne z nich nie nadawało się do samodzielnego pościgu za Cendrykiem. Z Eddą włącznie. A może nawet ponad wszystko z nią.
Wrócił spojrzeniem do jeńców, po czym podszedł do jednego z nich - mężczyzny o pustym, pozbawionym woli walki spojrzeniu.

- Którędy planowaliście ponieść sierp Viglundowi?

Rycerz przez dobrą chwilę nie przerywał milczenia jakim obdarzył go viglundzki niewolnik. W końcu kucnął przed nim.

- Jestem Mikkel z Dali, syn Thoralda. Rycerz króla Barda. A Ty jesteś teraz moim jeńcem, Człowieku Anduiny. Ty i Twoi towarzysze dokonaliście kradzieży przedmiotu należącego do Lorda Beorna. Kradzieży, która może pochłonąć znacznie więcej żyć niż to które zabrała Bystrza. A człowiek ten choć był Ci drogi nie był zapewne jedyny, którego los leżał Ci na sercu. Jest tych osób więcej. I nadal za nie odpowiadasz. Ubolewam nad Twoją stratą, ale to jest moment, w którym możesz, albo zdać się na litość swojego pana, oraz na łaskę Lorda Beorna, albo samemu wpłynąć na wydarzenia, którym biegu nie nadałeś.

Thrall obdarzył Mikkela wymownym spojrzeniem. Rathar wstał. Opatrunki już owijał się wokół miejsc, w które oberwał. Stawy trzasnęły, kiedy olbrzym przeciągnął się. Wyjął zza pasa długi nóż, mijając ciało zabitego młodego. Zatrzymał się przed jeńcami.

- Ukradli i będą sądzeni - powiedział ciężkim tonem góral. - Tu i teraz, bo gdy będziemy musieli ruszać, nie zabieramy jeńców. To od nich zależy, czy zależy im na życiu. Na ponownym zobaczeniu bliskich. Kradzież karana może być różnie - wzruszył ramionami, jakby nie interesowało go to jaką karę wymierzy.
- Jak będą milczeć, rozwiązanie pozostanie jedno - spojrzał w oczy jeńcowi. - Którędy planowaliście ponieść sierp? - powtórzył pytanie Mikkela. - Czego szukaliście tutaj? - machnął ręką w stronę Przewróconej Skały.
- Prosto do Północnego Fortu. To gród przy Północnym Brodzie. Tutaj mieliśmy odpocząć. - odrzekł spokojnie spytany.
Wszędobylski cofnął się. Tu nie było więcej do ustalania, a nie mieli czasu weryfikować, czy jeniec nie kłamie.
- Mikkelu. Jedź do Orłów. Nie ma na co czekać, musimy zaryzykować. Irgun, daj mi godzinę na sen, a potem obudź. Wezmę luzaka i pognam za nimi. Mogąc zamieniać konie mam szansę. Jakąś.
Popatrzył po towarzyszach. Nie miał lepszego planu, ale wyraźnie czekał na ich ewentualne uwagi.
- A co z nimi? - Irgun wskazała brodą na jeńców - Sama was nie puszczę, a i czekać na naszych ludzi nie wiadomo jak długo... - pokręciła głową - Jak ruszyć za sierpem to razem; nie zostawię tak Eadwiny. - odwróciła się do jeńców i spytała z namysłem - Jeśli was puścimy, przysięgniecie, że wrócicie do domów i powstrzymacie się od szkodzenia domowi Beorna...?
Jeńcy popatrzyli po sobie.
- Nie możemy wrócić do domu bez tego przeklętego sierpa. - odezwał się ten, który rozmawiał z Ratharem.
- Oni, Irgun, już dawno temu zapomnieli czym jest decydować o własnym losie - odpowiedział rycerz, patrząc jednak bez ustanku w oczy tego, z którym rzucił wyzwanie Bystrzej - Niech tak będzie. Ruszymy razem z nimi do Wodospadu. Orły zdecydują o ich losie. Nie dopowiedział “i o naszym”.
- W rzyci byłeś i gówno wiesz, cudzoziemcze. - odparł mężczyzna, w którego Mikkel wpatrywał się nieustępliwie - Wracając do domu z pustymi rękoma decydujemy o losie naszych bliskich. - dodał, podtrzymując wzrok syna Thorlada.

- Wolimy wcale nie wrócić i nigdy ich nie zobaczyć, jeśli sierp nie trafi do rąk Viglunda. Za naszą śmierć tutaj w oczach wszystkich nikt nikogo karał nie będzie, ani mścił. - przeniósł wzrok na Słomianą.

- Wypuść nas, pani. Na drugi brzeg nie wrócimy. - powiedział do Irgun. - Za życia zabrane musicie - położył nacisk na to, co powinni byli zrobić - pogrzebać nas też w pamięci żywych. Więc albo nas zabijcie, albo tak ludziom mówcie, żeśmy w Śpiesznej straceni. - dodał poważnie. - Nasze rodziny nic Beornowi złego nie zrobiły. Los je spotka okrutny, może nawet gorszy od śmierci.

Pozostali thralle w ciszy patrzyli na Rathara, Irgun i na Mikkela.

- Jak Cię zwą Anduińczyku? - zapytał po chwili Mikkel. Rycerz w żadnej mierze nie wydawał się zrażony słowami thralla.
- Hardwin Młodszy.
- Wierzę mu, Mikkleku. - Irgun pokręciła głową, przerywając to wypytywanie - Nie zrobili nic złego ponad to, co robić musieli; pamiętaj, że dźwigają na barkach nie tylko swój los, ale i swoich rodzin. Dajmy im odejść w pokoju. Może choć w ten sposób znajdą jakąś wolność.

Dalijczyk kiwnął po chwili głową.

- Puść ich Irgun. Ale dopiero po odejściu Rathara. Też wierzę w jego szczerość. Ale to ludzie nawet bez pęt i kajdan wciąż będący w niewoli. Niech ten czas poświęcą na pogrzebanie swoich zmarłych. A Ty góralu poza luzakiem, weź ze sobą jeszcze Rumianka Eddy.

Wszędobylski skinął głową.

- Nie zostawimy im żadnego konia.

Łowczyni pokiwała tylko głową z zaciśniętymi ustami. Słowa Wszędobylskiego skazywały thralli na długą i niebezpieczną drogę przez pustkowia, ale z drugiej strony w jakiś sposób zwracały im niepewną wolność. Taką, którą musieli teraz wywalczyć swoimi rękami, ale czy przez to nie cenniejszą?


Rathar odjechał w dwa konie po krótkim odpoczynku, w trakcie którego Irgun i Mikkel przygotowali się do swojej drogi. Łowczynię też dopadało powoli zmęczenie, ale starała się nie dać po sobie tego poznać.

- Sprowadź Eddę żywą. Sierp... są rzeczy ważniejsze niż najcenniejsze nawet przedmioty. Jej niepokorny żywot i szalona głowa są dla mnie takie właśnie. W tobie cała nadzieja, że jeszcze zobaczę całą tą naszą wspólną udrękę...! - powiedziała na koniec Ratharowi, zaraz przed odjazdem, mocno ściskając ramię wojownika. W jasnych oczach Irgun kryła się niema prośba, choć przy ostatnim słowie nawet spróbowała trochę zażartować.

- Czas i na nas. Dogonię cię. - kiwnęła głową dalijskiemu rycerzowi. Jeńców odprowadziła spory kawałek od zgromadzonej w jednym miejscu broni i wskoczyła na konia.

- Jesteście wolni i już nie Vilgunda, jeno swoi. Korzystajcie mądrze z tej wolności. Moje serce ściska się na myśl, że będziecie oddzieleni od swoich bliskich, ale mam nadzieję, że jeszcze ujrzycie swoje rodziny. Żałuję, że przyszło nam się tak w nienawiści spotkać... - westchnęła i uniosła dłoń w geście pożegnania – Bywajcie w pokoju. I kierujcie się w kierunku domu Beorna – wskazała kierunek – Drzwi jego domu są zawsze otwarte, podobnie jak drzwi jego serca. Powodzenia!

I z tymi słowami spięła konia, pędząc śladem Mikkela.


 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 21-07-2015, 05:16   #35
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Nie patrzyła za tonącym mężczyzną niesionym rwącym nurtem za zakręt rzeki. Niech go zabierze lodowata woda spływająca z Gór Mglistych, lepiej jego niż ją. Był człowiek i go nie ma. Świat już o nim zapomniał. Ukłucie niepewności i niewłaściwości własnego czynu bolało tylko przez chwilę, potem serce Eadwine skuł mróz, wędrujący od tej zimnej kipieli, która ciągle targała jej uczepionym wierzbowych witek ciałem. Brak ochotnej chęci, by dać się utopić zamiast obcego człeka, nie uczynił jeszcze z nikogo mordercy i nigdy nie uczyni. To jest walka, życie to walka, zawsze są przegrani i wygrani. Ktoś zawsze musi odpaść, czasem ktoś musi zginąć, bo to jest okrutna gra! Tak, żal, tak, powinno się tego uniknąć, bo to niewolni, źle, że się nie dało... Ale są rzeczy i osoby ważne i ważniejsze! Łotrzyca nie miała w planach przegrywania ani umierania, i nie zamierzała dopuścić, by ktokolwiek z tych, którzy byli z nią, sromotnie przerżnął sprawę czy dał głowę. Irgun może i uciekała przed viglundzkim jeźdźcem, ale żyła jeszcze, a Rathara nie było widać. To widziała ze skały, ledwie przed chwilą. Jeszcze był czas, by przechylić szalę, jeszcze wszystko mogło się zmienić. A tacy ludzie jak Wszędobylski nie umierają bezcelowo z ręki złodziei na brzegu rzeczki, którą mało kto potrafi pokazać palcem na mapie, nie robią tego po prostu. W każdym bądź razie, Eadwine nie zamierzała góralowi na to pozwolić. Musiała się tylko pospieszyć.

Dźwignęła się z jękiem na wierzbowej gałęzi, drapała paznokciami po kamienistym gruncie, podgarniając go pod siebie, byle do przodu, byle wyczołgać się na bezpieczny brzeg, z dala od zimnej rzeki. Mokre spódnice oblepiły jej nogi, ciążyły jak kolczuga. Zmusiła poobijane o rzeczne skały ciało do poderwania się z klęczek. Na wysokim brzegu pasł się osiodłany koń i Edda wyszczerzyła zęby. Na powrót uwierzyła w swoją szczęśliwą gwiazdę. Ruszyła. Mignął jej jeden z viglundzkich niewolników, pędzący biegiem w dół rzeki, a za nim sadzący długimi susami Mikkel. To był zły kierunek, ale nie poświęcała cennego czasu na irytowanie się czy dyskusje z Dalijczykiem, dlaczegóż obrał taki, a nie jedyny właściwy.

Viglundzka myszata klaczka aż stęknęła i przysiadła na zadzie z zaskoczenia, gdy Edda jednym susem opadła na jej siodło i wbiła obcasy w boki, dodatkowo popędzając ją krzykiem. Mniejsza była i słabsza niż Rumianek, a do tego wymęczona pościgiem, ale poszła posłusznie wyciągniętym galopem, kopyta łykały zieloną przestrzeń, a Edda wczepiona w półsiadzie w wytarte siodło czuła, że powoli zaczyna tajać z przeklętego zamrozu, jaki w jej członki wsączyła rzeka... i że zdąży na czas, wszystko będzie dobrze. Jeszcze chwila, jeszcze to jedno wzniesienie...

… i jeden rzut oka wystarczył, by obrócić w pył wszystkie jej nadzieje. W płytkiej dolince między wzgórzami okrwawiona Irgun klęczała na trawie. Łowczyni uniosła ściągniętą grymasem twarz, gdy tylko usłyszała tętent, ale nie wstała. Na kolanach trzymała głowę Rathara. Wszędzie pełno było krwi. Góral leżał z rozrzuconymi rękami i nogami, bezwładny, z włócznią obok otwartej luźno prawicy. Nieruchomy bezruchem właściwym śmierci.

Spóźniła się, pewnie o chwil jeno parę. Zrobiła fałszywy krok - nawet nie na skale, nie przy nieudanym skoku. Znacznie wcześniej. Gdy pozwoliła się wysłać przodem. Trzeba było się postawić, nie odstępować go na krok, z oczu nie spuszczać ani na chwilę. Teraz już za późno na wszystko.Trzasnęło w nią z całą siłą to przekleństwo rodu Garulfa – gdy walka szła o wszystko, ona przybyła za późno, dopadła na miejsce tylko po to, by pozbierać trupy pokonanych. Bo życie to okrutna gra, i czasem przegrywają i giną ci, których najbardziej chciałoby się zatrzymać. To miał być koniec i może byłby, gdyby Eadwine umiała odpuścić.

Nie zsiadła z konia. Wiedziała, że jeśli postawi stopy na ziemi, jeśli podejdzie i zobaczy twarz górala, to usiądzie razem z Irgun w trawie i zacznie płakać, a razem z łzami wyciekną z niej resztki sił. Tamci uciekną i Rathar zginie na brzegu nieistotnej rzeczułki z ręki złodziei, nie tylko bezcelowo, ale i na darmo. Niepomszczony. I pomyśleć, jak się certoliła z łukiem na skale i jak Dalijczyk jej wzbraniał, by nie zabijać pachołków viglundzkich. Jak ją drasnęła własna zaciętość, że niehonorowo i nieszlachetnie zrobiła z jednego z nich topielca, wszak oni niewolni, nic nie mogą, własnym i rodziny poddaństwem spętani. Oni niewinni, trzeba ich oszczędzić! Teraz wyszło, jak to oni nic nie mogą, i jacy to oni niewinni.
- Gdzie Viglundy? - wychrypiała do Irgun, a gdy łowczyni wskazała kierunek pokrytą krzepnącą krwią ręką, uderzyła konia piętami i pognała przed siebie, w galopie porywając wbity ziemię oszczep.

Teraz wszyscy zginą.


Pęd powietrza osuszył łzy, wymykające się po złodziejsku spod powiek. Jednostajny łomot kopyt, umykające spod nich trawy i bliskość morderców sprawiły, że rozluźnił się mocarny chwyt niepokoju i strachu, co targał jej trzewiami. Towarzysze pościgu, Dalijczyk, co pogubił kierunek i zastygła w rozpaczy okrwawiona Irgun znikli z myśli Eadwine jeszcze zanim straciła ich z pola widzenia. Ich los był niczym wobec czerwonej wściekłości, która zalała jej duszę i przykryła wszystko inne wzburzoną jak wody Bystrzy kipielą. Niczym wobec furii, która kazała szukać krwi i zanurzyć w niej ręce, bo tylko to przyniesie ulgę.

Są. Ledwie widoczni, daleko, dwie czarne mrówki biegnące granią odległego wzgórza. Na zachód, ciągle na zachód. To jej wystarczyło. Zawróciła ostro konia i popędziła na skos ku rzece, by najkrótszą drogą dotrzeć do bezpiecznego brodu, gdzie będą musieli przekroczyć rzekę, jeśli mieli pomknąć ku ziemiom Viglunda. Nie wyjeżdżała na granie pogórków, by jej nie dostrzegli i nie zmienili zamiarów. Będzie pierwsza. Tam, na brodzie, zasadzi się na nich i tam zginą. Z myśli Eadwine znikł już powidok nieruchomego ciała górala i świadomość, że jakoś - jak? - trzeba będzie rzec Ennaldzie o jego śmierci, co pewnie spadnie na jej barki. Zostały zastąpione planami o wiele weselszymi i obrazami w żywszych kolorach. Grotem strzały w oku. Krwi tryskającej z piersi rozprutej czekanem. Głowami pękającymi od uderzeń końskich kopyt. I głowami nadzianymi na włócznie, ulubioną ozdobą krajobrazu po bitwie czy potyczce, w jakiej zwykł gustować Garulf i jego potomkowie. Beorn jakże niesłusznie zwyczaj ten tępił i zakazywał. Głowy na włóczniach nie były bezcelowym okrucieństwem, oprócz funkcji dekoracyjnej pouczały wszak ewentualnych naśladowców co do ich możliwego losu. Jaka była naiwna sądząc, że nauki te należało ograniczyć do orków i innych pomiotów Cienia. Ale to się zmieni. Umykającym Viglundczykom, niezależnie od tego, czy wolni byli, czy zniewoleni, w swoim sercu zapisała już zemstę. Śmierć. I głowy nabite na włócznie.

Nie zdążyła. Powtórnie. Przekleństwo dzieci wiarołomcy. Zawsze jakaś walka i jakiś bród, na który przybędziecie za późno. Dysząc ciężko ze zmęczenia i żądzy krwi patrzyła zza pokrytych rzadkim kwieciem tarnin, jak dwóch jeźdźców przeprawia się przez bród. Ten młodszy wyglądał dostatniej, lepsze miał odzienie i wierzchowca. I zdawało się, że to on wydał rozkaz, by drugi - siwiejący, krępy mąż - został na brodzie w zasadzce. Potem pogładził mokre od potu boki konia, dał mu się napić z rzeki, wskoczył na siodło i pognał dalej. Siwowłosy ukrył swego wierzchowca w nadrzecznych zaroślach, a zanim zaczaił się za przysadzistą sosną wczepioną korzeniami w kamienisty grunt, zdjął z ramienia łuk.

Viglundzka klaczka oddychała ze świstem, mokre od potu boki drżały. Eadwine przeciągnęła urękawiczoną dłonią po gorącej szyi zwierzęcia. Nie obiecywała, że odpoczynek blisko, jeszcze jeden ostatni zryw. Wiedziała, że musiałaby skłamać. Skróciła strzemiona, przycisnęła łokciem oszczep do swojego boku i ruszyła z kopyta. Od razu, zanim siwowłosy zdążył ulokować się dobrze w wybranym miejscu. Skulona w siodle, schowana za końską szyją i prosto na zasadzkę, by strzałom trudniej było ją sięgnąć. W pełnym galopie zaszarżowała przez bród, koń wzdrygnął się od rozbryzgów lodowatej wody, Eadwine zagryzła wargi do krwi, a viglundzki pachoł strzelił.

Pierwsza strzała świsnęła daleko za plecami kurierki. Druga sięgnęła celu. Czy tego, który niewolnik sobie zamierzył, czy nie, miała się nigdy nie dowiedzieć. Trafiona w szyję klacz kwiknęła niemal ludzkim głosem, wierzgnęła i z karkiem zgiętym w pałąk z bólu zwaliła się ciężko w wodę tuż za środkiem nurtu.

Eadwine wyrwała nogi ze strzemion, padła razem z wierzchowcem i poderwała się na klęczki za jego drgającym, myszatym bokiem jako namiastką osłony. Siwowłosy wybiegł z ukrycia, pędził ku niej nisko pochylony, z toporem w ręku. Cisnęła oszczepem, gdy wbiegł na płyciznę, i chybiła sromotnie. Wyskoczyła zza dogorywającego konia i wyrywając czekan zza paska, ruszyła przeciwnikowi na spotkanie. Dopiero wtedy krzyknęła. Viglundzki niewolnik milczał jak zaklęty. Aż do samego końca.

Starszy i bardziej doświadczony, wykorzystał jej pęd i ślepą furię. Usunął się z drogi, a gdy go mijała, zdzielił ją drzewcem topora w tył głowy. Nie za mocno, ale wystarczająco, by dla kurierki rozbłysły wszystkie gwiazdy, które wszechwładna ręka Eru umieściła na niebie. Ustała, ale gdy się odwróciła, sylwetkę siwowłosego woja nadal spowijały miriady świateł. Potrząsnęła głową i zamarkowała uderzenie w biodro przeciwnika. Nie docenił jej, albo nie wiedział, że lekkim i poręcznym czekanem łatwiej wyprowadzić cios... i łatwiej zmienić jego kierunek. Viglundzki niewolnik jeszcze nie zdążył się dobrze zastawić przed markowanym atakiem, gdy zakrzywiony jak ptasi pazur nadziak zagłębił się w jego czole, gruchocząc doszczętnie czaszkę. Mężczyzna wypuścił z ręki broń i osunął się do wody, wyrywając Łotrzycy z ręki czekan, ciągle zakleszczony w jego głowie.

Jeden złodziej i morderca poszedł za Ratharem. Został jeszcze jeden, pomyślała, gdy nachyliła się nad trupem, by odzyskać swoją broń. Prąd porywał krew sączącą się z rany, czesał długie, siwiejące włosy. Oczy niewolnik też miał siwe jak dym, i Eddzie przemknęło przez myśl to samo co miesiące temu, na innym brodzie i przy innym człeku. W tych oczach nie ma zła. Pochylała się nad zwłokami coraz niżej i niżej, aż wreszcie otrzeźwiło ją rzężenie konającego w wodzie konia. Potrząsnęła obolałą głową. Nic dziwnego, że nie dopatrzyła się zła w siwych tęczówkach. W martwych oczach trudno znaleźć cokolwiek.

Złapała jednak trupa za przód kaftana i wywlekła na północny brzeg, choć sił jej już zbrakło, by go całkiem wyciągnąć z wody. Bystrza kołysała bezwładnymi stopami. Obok Edda cisnęła topór siwowłosego. Na więcej szacunku po śmierci życiem swoim sobie nie zasłużył. I tak miał szczęście, że czaszkę mu roztrzaskała. Takie nie nadawały się do nabijania na włócznie.

Przebrnęła do leżącej w połowie brodu klaczki, umierającej, ale ciągle, ostatkiem sił utrzymującej łeb nad wodą. Nie miała szans, by przetrwać, strzała wbiła się głęboko w gardło, ale i tak walczyła o każdy oddech. Eadwine usiadła w wodzie, położyła koński łeb na swoich kolanach. Nie zamierzała kłamać.
- To była długa droga. Szłaś dzielnie, ale teraz czas odpocząć.
Gładziła miękkie chrapy, aż klaczka przestała rzęzić jękliwie, a z ciemnych oczu zniknął strach. Pociągnęła nożem jeden raz, szybko i pewnie, rozcinając szeroko ranę po strzale. Rzeką spłynęło jeszcze więcej krwi.

To, że się trzęsie jak osika na wietrze, zauważyła gdy pokuśtykała po oszczep. Dygotały jej ręce i nogi, pewnie z zimna, może i ze zmęczenia. Na prawym boku, tam gdzie obtłukła się o podwodną skałę po skoku na głaz, rozlało się ognisko dotkliwego bólu. Przynajmniej rozbłyski tysiąca gwiazd, wyzwolone ciosem siwowłosego, zdążyły przygasnąć... zastąpiły je białawe jak strzępki mgły mroczki. Eadwine przez chwilę stała, oparta o oszczep jak laskę, a potem przysiadła obok zwłok niewolnika.

Coś ty myślała, durna, że kim jesteś? Helmem Żelaznorękim? Że o chłodzie i głodzie, gołymi rękami samojedna wytłuczesz armię? Że tylko mróz cię pokona? Popatrzyła tępo na to, co wysączało się z rozbitej czaszki woja razem z rzeczną wodą i uznała ponuro, że wszyscy królowie Rohanu byli szaleni. Jednak szaleństwa tego rodzaju, które trawiło Helma, aż go przeżarło, wolałaby nie współdzielić. Niech Dunlendingowie straszą nim dzieci, niech w Rohanie śpiewają o nim tysiąc pieśni, niech jeszcze tysiąc twierdz nazwą jego imieniem. Nie zmienią jednego. Zaduszał bezbronnych wrogów we śnie, opętany rozpaczą i żądzą krwi. Był mordercą. Wokół głowy niewolnika rozlała się krwawo-szarawa plama. Eadwina potarła skronie. Powinna odpocząć. Jednak wiedziała, że z każdą chwilą młodszy wojownik, na lepszym koniu niż jej nowy wierzchowiec, oddala się coraz bardziej. Przed zmrokiem może dotrzeć do jednego z ufortyfikowanych gospodarstw, w jakich żyli tutaj osadnicy. A mieszkańcy zachodniego brzegu Anduiny w okolicach Północnego Brodu mieli niewiele powodów, by kochać Beorna... za to całkiem sporo, by bać się Viglunda. Do tego nie chciała zapuszczać się zbyt daleko na ziemie, które miały złą sławę. Bazyliszków i oswojonych trolli, które ponoć miejscowi trzymali zamiast wołów do orki nieszczególnie się bała, bo miała za bujdy i duby smalone. Bardziej obawiała się orków i nie wiadomo, czy nie gorszej od orków bandy Cruacka. Głuszy, w której dzikich ostępach kłębiły się strzępy Cienia z pradawnych czasów. W taką to okolicę uciekał morderca Rathara i Eadwine nie miała złudzeń - drań prędzej znajdzie tu druhów i wsparcie niż ona. Nie mogła pozwolić mu uciec, więc musiała go dopaść jak najprędzej. Nie mogła zwlekać. Nie jestem mordercą. Nie jestem jak Helm. Ja wiem, kiedy się zatrzymać.

Dźwignęła się ciężko z ziemi. Tknęło ją jednak, że Irgun - wierna i twardsza niż większość mężczyzn, których znała - w końcu podniesie się z trawy i będzie chciała ruszyć w jej ślady. Mikkel też pewnie odnajdzie w końcu właściwy kierunek. Zostawiła im znak - skierowaną na północ strzałę wyrytą w suchym gruncie. Obok przycisnęła kamieniem urwany skrawek rękawa swojej żółtej koszuli, aby nie mieli wątpliwości.

Koń siwowłosego ukryty w gęstwinie był w równie marnym stanie jak kurierka, tak samo potrzebował odpoczynku i tak samo nie nadawał się do pościgu. Eadwine zmarkotniała mocno. Ucieszyły ją na krótko oparta o pień sosny długa włócznia i ciśnięty na trawę łuk i kołczan, te ostatnie w znacznie lepszym stanie niż broń Eddy, nadwyrężona spotkaniem ze zbyt wieloma głazami w Bystrzy. Wypatroszyła zdobyczne juki, ledwie patrząc na sypiące się z tobołków przedmioty. Zabrała tylko pled, bukłak i nieco spyży, by nie opaść całkiem z sił, i wyprowadziła konia z gęstwy. Swój łuk cisnęła obok trupa na brzegu, napoiła konia i nabrała świeżej wody. Obrzuciła jeszcze wzrokiem przeciwległy brzeg, ale nie zamierzała już dłużej zwlekać. Zostawi najwyżej kolejne znaki.

 
Asenat jest offline  
Stary 26-07-2015, 07:15   #36
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację

Edda pędziła dziką krainę zdeterminowana, aby dogonić jeźdźca. Kopyta rwały mech ze ściółki, gdy koń przemierzał las za rzeką. Jazda na obrany kierunek niosła ryzyko, że uciekinier zmienni trasę a Eadwine, gdy to spostrzeże, może już być za późno. Kontaktu wzrokowego z Viglundczkiem już nie miała, od czasu tamten zanurzył się w kniei. Gałęzie chłostały dziewczynę a ona tylko bardziej chyliła się do końskiej grzywy cierpliwie znosząc razy, a może nawet ich nie czuła? Gdzieś tam był, blisko a tak daleko, bo niewidoczny. Gdy wyjechała z lasku przywitało ją popołudniowe słońce. Zmrużyła oczy i zobaczyła go. Mały, czarny jeździec zyskiwał nad nią coraz większą przewagę pokonując odległość szybciej niż ona. Zwolniła przechodząc do stępa, aby koń mógł złapać oddech. Jeszcze kilka mil galopem i musiałaby pieszo gonić za złodziejem. Przed nimi był jeszcze cały jutrzejszy dzień.






Rathar, podobnie jak Irgun, nie był przywykły do jazdy. Całe życie obszedł się w górach bez rumaka; dopiero, gdy zszedł z gór, po powrocie do doliny z bitwy o Kamienny Krąg w Mglistych i uratowaniu Dodericka, został właścicielem konia. Daleko mu było do pełni sił i forsowna podróż nie pomagała walczyć ze zmęczeniem, lecz przecież nie mógł nic nie robić i odpoczywać, kiedy kurierka Beorna, dziewczyna z Pięciu Strumieni, puściła się samotnie w pogoń za Księżycowym Sierpem. Jego koń był wytrzymały i trzymał się równo rozciągnięty w galopie. Ogier Eddy był jeszcze bardziej rześki i ochoczo gnał luzem obok. Na brodzie zastał wszystko tak, jak to mówił Dalijczyk. Spiął konia łydkami oszczędzając zwierzęciu walenia piętami po bokach i ruszył dalej. Do Północnego Brodu było na tyle daleko, że przed zmrokiem nikt tam nie dotrze. Ani złodziej z sierpem Beorna, ani Łotrzyca.






Konie ostrożnie wybierały drogę stąpając w trawie, gdzie coraz więcej kwiatów mieniło się kolorami na brzegu sporego zalewu, którego nurt leniwił się oczkiem wodnym, odpoczywając po gnaniu na złamanie karku w bystrzy. Spieniona rzeka majestatycznie wylewała się spomiędzy dwóch, prastarych drzew, co rosły po obu brzegach kilkunastometrowego wodospadu a potem już spokojnie opuszczała staw. Zupełnie jakby respekt miała dla Śpiesznego Lasu, którego cieniem się kryła, choć to on od niej, a nie odwrotnie, nosił swe imię. Irgun słyszała opowieści o tym mało gościnnym lesie. Mikkel zaś patrząc w głąb starych, silnych drzew i czającą się wokół niech atmosferę niepokoju, mógł podejrzewać, dlaczego nieokiełznana i dziewicza w swym pięknie, górna dolina zachodniego brzegu zwana była Sceadudene. Dolina Cienia. Słomiana słyszała opowieści o dziwnych istotach kryjących się w głębi tego lasu, które podobno samym spojrzeniem mogły zamieniać w kamień. Legendy jednak o tej właściwości dużych jaszczurów, nie był w stanie żaden jej wiadomy myśliwy z doliny, naocznie potwierdzić lub zaprzeczyć.

Irgun nie potrafiła znaleźć nazwy dla dwóch drzew Wodospadu Orłów. Nigdy wcześniej takich nie widziała. Nie zdziwiłaby się również, gdyby nigdy nie miała w życiu takiego rodzaju zobaczyć gdzie indziej.
Mikkel pamiętał, że ostatnim razem, gdy gościł tam razem z Fanny, była również wiosna. Wiedział, o nikłych szansach spotkania Orłów. One zbierały się w tym szczególnym dla nich miejscu na noc letniego przesilenia, aby słuchać w przelewającej się wodzie proroctw, szeptanych w szumie przepowiedni. Zdążył również na tyle zaobserwować z małżonką, że owe stare niczym Arda ptaki, służyły zapewne głębszym celom niżby ludzki rozum mógł pojąć i niechętnie mieszały się w sprawy Wolnych Ludzi Północy.
Przy wodospadzie nie było Orłów.

Dnia zostało jeszcze kilka godzin. Po zmroku nierozsądnym było podróżować. Syn Thorlada i Słomiana decyzję musieli podjąć, czy obóz rozbiją u stóp wodospadu, by jutrzejszego dnia wznowić podróż dokądkolwiek planowali się udać, czy jednak opuszczą to miejsce nie czekając.
Teren za pasmem lasu szarych sosen o wielkich jak dłoń, brązowych szyszkach, był nierówny i zdradliwy. Łagodne, trawiaste wzgórze kończyć się mogło stromym zboczem lub nawet przepaścią. Bliskość gór czuło się, nie tylko widziało na zachodzie. Skały wcinały się głęboko w dolinę, ku rzece, choć niewysokie i zazwyczaj porośnięte roślinnością.






Rathar jechał szybko, oszczędzał konie na tyle, na ile musiał. Odnalazł Łotrzycę, gdy rozbijała obóz na noc w grocie, która była rozpadliną w nagiej ścianie krępego klifu pośród zielonych traw i krzewów.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 08-08-2015, 19:33   #37
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Sekal & Asenat


Nie było tu bezpiecznie i czuła to całą sobą. Jakby coś się sączyło spomiędzy niewysokich, wiosennych traw, zalegało między kamieniami. Samotność zawsze potęgowała ten niepokój, a wszystkie zasłyszane od dzieciństwa opowieści o snujących się widmach, groźnych stworach i podstępach Cienia wypływały na wierzch pamięci. Bywała już w takich miejscach, jedynym, co można było zrobić, to zacisnąć zęby i przejechać jak najszybciej. Gdy nadejdzie noc, będzie jeszcze gorzej. Sen, którego potrzebowała, nie nadejdzie, będzie leżała w ciemnościach, nasłuchując odległych odgłosów i wypatrując oczy w mrok. Ogień. Mały, zdecydowała, jeszcze zanim znalazła schronienie, wąwóz wcinający się ostro w wysoki uskok. Miejsce, w którym można było przeczekać, aż zacznie się świt.

Upiora zobaczyła, gdy zbierała chrust. Z początku myślała, że ciemny punkt to jakieś zwierzę. Potem uznała, że to musi być stado zdziczałych koni, na jakie zdarzało się jej już natykać na zachodnim brzegu. Gdy tylko zrozumiała, że jeden z wierzchowców niesie jeźdzca, rzuciła chrust na ziemię. Ręka skoczyła do zawieszonego przy pasku czekana i zamarła w pół drogi. Edda rozpoznała rysy twarzy tego, kto siedział w siodle. A przecież ledwie parę godzin temu widziała go, jak leżał martwy.

Wycofała się do wąwozu, gdzie ukryła już wymęczonego konia. Kiedy drżącymi dłońmi odplątywała wodze, gotowa jechać choćby na oklep, usłyszała za plecami szelest zarośli porastających wyjście z rozpadliny. Już tu był. Gorączkowo potoczyła wzrokiem po wysokich ścianach i zrozumiała, że sama wbiegła w pułapkę bez wyjścia. Zdążyła złapać łuk i schować się za głazem pośrodku wąwozu. Upiór przecisnął się przez kwitnące tarniny. Do siodła konia miał uwiązane dwa luzaki. Jeden z nich zarżał cicho na powitanie i Eadwine rozpoznała Rumianka. I to musiał być on, swojego wierzchowca rozpoznałaby z daleka nawet z zawiązanymi oczami. Znała go przecież od początku, kiedy był jeszcze zaledwie zapowiedzią istnienia, ruchem pod jej dłonią, kiedy dotykała boków źrebnej klaczy. Czy konie nie powinny bać się upiorów? Eadwine wystawiła głowę zza głazu. Strzałę ciągle trzymała na cięciwie, ale opuściła łuk w dół. Upiór po przedzieraniu się przez zarośla miał włosy i ramiona upstrzone drobnymi płatkami tarninowego kwiecia. Jakby rzadki śnieg przysypał górę. Zsiadł z wierzchowca, rozglądając się wokół.

- Co jest? - rzucił, nie w pełni na nią patrząc.
To nie były słowa, których spodziewała się z ust upiora. Czy nie powinien zawyć? Złorzeczyć? Rzucać klątw w jakimś języku umarłych?
Puls dudnił Eddzie w uszach jak schodząca lawina. Nie spuszczała wzroku z niespodziewanego przybysza. Pot ciekł jej po kręgosłupie powolną, lodowatą strużką i już czuła niewłaściwość całej sytuacji. Wyszła ostrożnie zza osłony, którą dawał głaz.
- Niiic – odpowiedziała. - Nic... ci nie jest? - dodała, przypatrując mu się intensywnie. Przed brodatą twarzą Rathara w spazmatycznych podrygach skrzydeł przeleciał niebieskawy motyl.
- Przeżyję - odpowiedział, zbliżając się ostrożnie. Edda zamrugała i cofnęła się parę kroków.
- A... A Irgun i Mikkel? - zapytała szybko, po czym powtórzyła jeszcze raz z niedowierzaniem: - Nic ci nie jest?
- W pobliżu jest jakieś niebezpieczeństwo? - skinął głową ostrożnie w stronę jej łuku. Pokręciła głową, mocniej zacisnęła dłoń na rzemiennej owijce na drzewcu.
- Tamten… Cendryk. Widziałam go z daleka parę godzin temu, ale nie mogłam zgonić. Ma lepszego konia.
Upiór pytałby o zagrożenie? A czego upiór miałby się bać?
Zatrzymał się kilka kroków od niej, prowadząc Górę za uzdę.
- Co zrobiłaś? - zapytał nagle, spoglądając przenikliwie prosto w oczy Łotrzycy. Zignorowała pytanie, ale wzroku nie odwróciła. Krystalizowała się już w niej decyzja. Może i nie była wszechwiedzącym mędrcem, ale jedno wiedziała – upiora nie można dotknąć, tak jak nie można schwycić strzępu mgły. Wystarczy kilka chwil bycia odważnym i kilka kroków. Nie ma na co czekać. Zdjęła strzałę z cięciwy i zarzuciła sobie łuk na ramię. Ruszyła pomału. Prawą rękę z rozczapierzonymi palcami wysunęła przed siebie. Lewą, schowaną za plecami, zaciskała na strzale. Co prawda jeśli dłoń przejdzie na wylot przez widmowe ciało, to żadna broń jej nie pomoże... ale czuła się pewniej.
Wszędobyski stał w miejscu, przyglądając się uważnie. Nie puścił lejców, ale drugą rękę trzymał blisko trzonka topora uwieszonego u pasa.
- Edda! - powiedział z większym naciskiem.
Zacisnęła zęby i szła dalej, zatrzymała się dopiero, gdy jej palce w brudnej rękawiczce oparły się lekko na piersi mężczyzny. Nacisnęła mocniej, badając, czy ciało faktycznie stawi opór. Z jej twarzy znikło napięcie, zastąpione jakimś rodzajem ulgi. Z bliska słyszała oddech. Widziała poruszającą się grdykę i żyłę pulsującą na skroni. Czuła zapach świeżego potu i własnego mazidła na rany. Przez chwilę miała ochotę rzucić mu się w ramiona i obcałować z radości. Wybuchnąć śmiechem ze swojej głupiej pomyłki i zaciętości. Tyle że ktoś za jej błąd już zapłacił najwyższą cenę. Rathar żył, ale ktoś inny zginął niesłusznie i niepotrzebnie. Co zrobiłaś? Wygładziła bezwiednym gestem zmierzwione futra i uciekła wzrokiem do wylotu wąwozu.
- Zabiłam starca na brodzie. Niewolnika… - odpowiedziała pękniętym i ciągle nieswoim głosem. - A tamten z rzeki pewnie się utopił. Pomyliłam się. Ale cieszę się, żeś przeżył.
- Albo oni, albo my - odpowiedział na to Rathar. Puścił lejce konia, zamiast tego schwycił nadgarstek Eddy, nie za mocno, ale zdecydowanie. Nie odrywał wzroku z jej oczu. - Co z ich przywódcą? Nie, to nieważne - zreflektował się. - Co z tobą? - spytał jak człowiek prosty, za którego się uważał. - Wiem, co widzę w twoim spojrzeniu. Usiądziemy, a ty opowiesz mi wszystko.
Zdawał się mówić szczerze. Pewnie szczerze nie wiedział. Pewnie chciał pomóc. Pogorszył sprawę. Owszem, poczuła pokusę, by złapać wyciągniętą dłoń, uwiesić się na podsuniętym rozwiązaniu. Pomimo tego, że wiedziała, że nie stoczyła i nie wygrała równej walki. To tłumaczenie zamiast ukoić sumienie, tylko je okłamie. Płaczliwy wyraz zniknął momentalnie z jej twarzy, zastąpiony zniecierpliwionym, pełnym irytacji grymasem. Bardzo podobnym do tego, który przybrała gdy pokłócili się o Ennaldę, chwilę przed tym, jak poleciały wyzwiska. Szarpnięciem wyzwoliła rękę z uścisku.
- Nie wątpię, że coś tam widzisz i coś tam wiesz. Ale mało co dość dokładnie. Oni… Jacy oni? Tam był jeden Viglundczyk i jego niewolni, nie pakuj ich do jednego wora, nie zrównuj ich w niczym. Nie ma żadnych jednakich "ich" na ziemiach Viglunda, są panowie i niewolnicy, traktowani gorzej niż tutaj bydło. A skoro jesteśmy już przy rzeczach, które nie istnieją - westchnęła i machnęła z rezygnacją ręką - nie ma też czegoś takiego jak "my" na ziemiach Beorna. Ten twój wybór - albo my, albo oni... Ty go masz i ja, i ten wojownik, co jedzie do Północnego brodu z sierpem za pazuchą. Bo jesteśmy wolni i możemy wybierać. Ja się pomyliłam i wybrałam najgłupiej, najpodlej i najokrutniej, jak się tylko dało. Zabiłam dwóch ludzi, którzy wybierać nie mogli, czy chcą ze mną walczyć, czy nie. Wiesz, kogo to ze mnie robi? Kogoś niewiele lepszego od właściciela tych niewolników, co ich zmusił do kradzieży i walki z nami.
Jednak się rozpłakała. Nie po dziewczęcemu, bez chlipania, szlochów i trzęsących się ramion. Bezgłośnie, samymi łzami toczącymi się jedna za drugą po wyżłobionych w brudzie i kurzu korytach do zaciśniętych we wściekłą kreskę ust.
- Bo oni poszli kraść i walczyć, gdyż inaczej pan potopiłby ich dzieci, a żony oddał komu bądź ku rozrywce.

Rathar nie stracił spokoju i zdecydowania wymalowanego na twarzy. Taki był, lub wybuchy Eddy nie robiły na nim większego wrażenia. Jego oblicze złagodniało, gdy zobaczył łzy. Kobiecy sposób, a Wszędobylski z kamienia przecież zrobiony nie był.
- Żałuję kilku rzeczy, które musiałem zrobić od początku tej pogoni, Eddo. - odezwał się cicho. - To, co zaczęte skończyć zamierzam i dostanę sierp i jego złodzieja. Wierzę też, że zawsze mamy jakiś wybór. Osiedlili się z dala, bo nie chcieli słyszeć o Beornie i żadnym innym władcy. To pojawił się taki, który zaczął ich zmuszać, a oni się temu poddali. Nauczyłem się już, że o wolność trzeba walczyć, bo sama nie przyjdzie. Sama powinnaś wiedzieć to dobrze. Będziesz chciała na mnie nawrzeszczeć, to zrobisz to później. Gdzie ich przywódca? Nie możemy mu pozwolić dostać się do brodu.

Kurierka zacisnęła zęby. Nie mieściło jej się w głowie, jak ktoś, kto zaszedł tak daleko, mógł być tak ślepy. Gniewne słowa sprzeciwu cisnęły się jej na usta i chciały zostać wykrzyczane już teraz. Jednak Eadwine za bardzo była posłańcem, zrosła się z zasadą, że nie tylko to się liczy, by przedrzeć się z wieścią przez dzicz, ale i to, by słowa zostały właściwie zrozumiane. Właściwie… to zawsze było najważniejsze.
Przyjrzała się jeszcze raz góralowi plotącemu farmazony z równą łatwością, z jaką przychodziło mu zdejmowanie z barków orczych łbów. Już nie z gniewem spoglądając, ale z jakimś politowaniem. Mijały kolejne chwile, łzy obeschły jej na policzkach, a kurierka dalej patrzyła, nieruchomym, łotrowsko żółtym spojrzeniem, już nawet nie na Rathara, a na wskroś przez niego. Czas płynął, a ona tylko patrzyła, kołysząc się lekko w przód i w tył na obcasach wysokich, jeździeckich butów.
- Nic nie wiesz o tych ludziach - rzekła pomału, kiedy milczenie zaczęło już ciążyć. - Dowiedz się czegoś, zanim zaczniesz wydawać sądy. I nic nie wiesz o mnie. Nie będę wrzeszczeć. Dopóki się nie okaże, że… żeś nie był tego wszystkiego wart.
Uśmiechnęła się nagle, tajemniczo jak wędrowny sztukmistrz pokazujący chętnie rekwizyty, ale odmawiający zdradzenia sekretu.
- Wtedy zacznę krzyczeć naprawdę głośno - obiecała, kładąc dłoń na sercu, jakby faktycznie składała przysięgę. Mrużyła przy tym kpiąco oczy, ale coś w wolno składanych słowach mówiło, że traktuje tę obietnicę więcej niż poważnie. - Ten, co tam ucieka, to jedyny, którego wina nie ulega wątpliwości. Więc... tymczasem się zgadzamy. I dlatego tymczasem jestem z tobą. Nie dlatego, żeś ty tak rzekł. Porozważaj to sobie w wolnej chwili. A teraz… Proszę, żebyś mi coś obiecał. Że nie dopuszczając, by tamten dopadł do brodu, zrobisz jednocześnie wszystko, by wziąć go żywcem.

Rathar odpuścił sobie przyglądanie się Eddzie, gdy ta milczała długo. Zajął się końmi, sprawdzając siodła i uprzęże, upewniając się, że gotowe są do drogi. Pierwsze słowa kobiety zignorował. Wiedział od dawna, że dyskutować ze wszechwiedzącą księżniczką nie było sensu. Uśmiechnął się nawet ku niej, podobnie kpiąco co ona. Księżniczka. Ostatnimi czasy wydawało się lepszym dla Łotrzycy imieniem. Nie wypowiedział myśli na głos, zamiast tego krótko przecząco pokręcił głową.
- Nie otrzymasz ode mnie żadnych obietnic, Łotrzyco. Nie dopuszczę, aby tamten dotarł do brodu. Badałaś tropy, wiesz którędy pojechał. Jedźmy. Dość czasu mitrężymy na wzajemnych uprzejmościach.
Edda rzuciła okiem na chylące się ku horyzontowi słońce. Podrapała się leniwie po policzku, uniosła lekko wąską stopę i obejrzała sobie z udawanym, acz udatnym zainteresowaniem podeszwę swojego buta, całą sobą okazując, jak jej się nigdzie nie spieszy.
- Taaaaa... - poświadczyła, tylko nie wiedzieć co, i kontynuowała tym samym słodkim i ciągnącym się powolnie jak strużka miodu tonem. - Przyjrzałam się mu. Temu Cendrykowi całemu. Konia miał takiego, że wielu moich duszę za niego by oddało. Dostatnie odzienie, zacną broń. Starszy był niż my, pewny siebie i władczy. Nie byle chłystek, a ktoś możny, kto może cieszyć się zaufaniem Viglunda... A ktoś, kto dowodził takim przedsięwzięciem, może znać inne sekrety i zamierzenia głowy klanu. Moja rodzina i bliscy żyją na samej granicy z Viglundczykami. Obok stoi oddział, który Beorn posłał naszemu wodzowi jako wsparcie. W tym bracia Irgun i wielu takich, co walczyli już obok nas ramię w ramię, kiedy Valter Krwawy się ruszył. A teraz chronią mój dom. Mam okazję, by dowiedzieć się czegoś, co może przechylić szale na ich stronę, gdy zacznie się wojna... a ona się zacznie, prędzej czy później. - Eadwine oderwała spojrzenie od czubka swojego buta, którym rysowała na ziemi uproszczony, ale rozpoznawalny wizerunek opatrzonego zakręconymi rogami baraniego łba. Podeszła parę kroków, cmokając jednocześnie do uwiązanego do siodła Góry Rumianka. - Daj mi jeden dobry powód, dla którego miałabym nie spróbować wziąć szubrawca żywcem i dać ci go zatłuc przed przesłuchaniem. Bo w to, że za nic masz dawnych towarzyszy broni i ich los, to jakoś nie wierzę.
Obkręciła się i zaczęła odwiązywać wodze Rumianka, szepcąc coś czule prychającemu ogierkowi w swoim języku. Kiedy się odezwała, mówiła już swoim normalnym, pełnym energii głosem. - Namyśl się dobrze. Masz jakieś pół godziny. Jadę się rozejrzeć z góry, zjadę po zmroku - wskazała palcem wysoką ścianę klifu. - Teraz i tak go nie zgonimy. A sądzę, że i on stanie na noc.
Zerknął na nią i westchnął. Rację pewną wyłowił z jej zachowania i słów: otóż oboje nie nadawali się teraz do szaleńczego pościgu.
- Nie otrzymasz mojej obietnicy - parsknął, ale nagle jak rozbawiony. - Ciekawi mnie, skąd poza tym przypuszczenie, że jestem bestią łaknącą krwi. Puściliśmy wolno tych, którzy przeżyli starcie - odwrócił się, spoglądając ku północy i rozbawienie wyparowało. - Cendryk natomiast nie żyje.
Zamarła w siodle, międląc wodze w ręku. Rumianek wyczuł zagubienie jeźdzca, zadrobił niepewnie w miejscu. Edda szarpnęła nerwowo głową.
- Ponieważ jesteś. Bestią - wyszeptała, jakby ktoś miał podsłuchiwać na tym pustkowiu. Jeszcze nie była do końca pewna, ale z każdym słowem z jej głosu znikało wahanie. - Masz serce dzikiego zwierzęcia i ono woła o swoje. Chce być swoje własne. Możesz sobie powtarzać, że nie łakniesz krwi. Jak ja sobie powtarzałam, że nie jestem mordercą. A zrobiłam, co zrobiłam... Łatwo zacząć polować, łatwo się zatracić. Trudniej przestać.
Coś znowu zaszkliło się jej w oczach, zawróciła w miejscu drobiącego wierzchowca i popędziła wzdłuż klifu. Rumianek poradził sobie ze wspinaczką stromym żlebem i niebawem stanęła na szczycie. Stęskniony koń dmuchnął jej w kark ciepłym oddechem, szturchnął chrapami dłoń. Przytuliła do siebie ufny, ciężki łeb. Dziki, opustoszały kraj u jej stop zafalował, zniekształcony łzami. Stała bez ruchu, aż zaległy ciemności, zrobiło się chłodno, a na północnym wschodzie coś zamigotało złotawo.

Wrócała pomału, by do wszystkich tragicznych błędów tej wyprawy nie dołożyć skręcenia karku w kamienistym żlebie. Rathar rozpalił niewielkie ognisko w głębi żlebu i pieczołowicie obudowywał je kamieniami. Nie odezwał się ani słowem, kiedy przedarła się przez zarośla i rozkulbaczyła konia. I to milczenie było dla niej najlepszym dowodem, że miała rację. Napoiła konia i okryła jabłkowite boki pledem. Też się nie odezwała. Rzekła już wszystko, co miała do powiedzenia, a obietnicy, przed którą góral tak się wzbraniał, wyduszać nie miała zamiaru. Najmniej istotne ze wszystkiego było to przysięganie.

Zzuła wreszcie buty z jękiem ulgi, usiadła przy ognisku, krzyżując nogi w pasiastych pończochach przed sobą. Przejrzała się w małym, okrągłym lusterku wydobytym z juków, przez krótką chwilę, bo widok przybrudzonej i podrapanej przez gałęzie twarzy nie połechtał mile jej próżności. Wody zaś miała za mało, by ją przeznaczać do czegokolwiek innego niż picie. Rozplotła warkocz i wsunęła grzebień we włosy.
- Mam w jukach jakieś suszone mięso, jak jesteś głodny – oznajmiła, a wobec braku reakcji mówiła dalej. - Viglundczyka widziałam ostatni raz popołudniem. Wyprzedza nas kilka-kilkanaście mil... zależy, jak długo jechał po zapadnięciu zmroku. Ze szczytu klifu daleko na północnym wschodzie widać prawdopodobnie ognisko. Ciężko ocenić, jaka to odległość. To jednak może być nasz uciekinier... acz dziwne by było, że pali ogień, samotnie podróżując po takiej okolicy i wiedząc, że jest ścigany. Może jednak liczyć tutaj na wsparcie mniej więcej tak samo, jak na cios w łeb. Ludzie tutaj to niby Beorningów krewniaki, ale nie idą za Beornem, zaś do Viglunda, który najchętniej położyłby łapę na tych ziemiach, żywią różne uczucia. Zbójców tu nie brakuje. Kto i co dokładnie, to nie wiem. Pierwszy raz tu jestem... - Zamilkła, odłożyła grzebień na kamień i nachyliła się lekko. - Jest po zmroku - podsumowała wywód. - Zabijmy mu konia... Nie wierzę, że to mówię!
Pokręciła głową z niedowierzaniem i niesmakiem, i wtedy coś jej się przypomniało,
- A cóż się przydarzyło Cendrykowi, biednemu draniowi? - rzuciła niby mimochodem.

Rathar milczał przez cały ten wywód Eddy, zaledwie kiwając głową, jedynej oznace, że słucha. Wpatrywał się w bardzo małe, osłonięte porządnie ognisko, które rozpalił, gdy Łotrzyca pojechała na zwiady. Wpatrywał się całkiem długo, zanim odpowiedział na zadane pytanie.
- Jestem bestią, nie pamiętasz? - zaczął nagle cicho. - Bestie nie znają półśrodków. On... nie miał zginąć. - Pochylił głowę w dół, trwało to chwilę, zanim uniósł wzrok i jego spojrzenie ponownie stało się pewne. - Spróbuję dostać jego wierzchowca i sprawdzę, czy ten ogień to rzeczywiście on.
- Bestie nie. Ale ludzie wiedzą, kiedy robią źle. Miewają sumienie. Albo i nie. - Eadwine wzruszyła ramionami i wyciągnęła dłonie do nikłych płomieni. Głos miała ciepły i nienachalny. Przez chwilę, która szybko minęła. - Idę z tobą - oznajmiła twardo.
- Później - spojrzał w jej oczy. - Teraz musisz mnie pilnować, gdy będę spał. Ruszymy, gdy się obudzę. Ten jeden raz ty musisz mi zaufać.
Nie wyglądał na kogoś, kogo można było teraz uświadamiać, że Edda wcale nie musi. Nic w ogóle nie musi, tak jak nie musiała nigdy nic w całym swoim życiu. Co najwyżej mogła, jeśli jej się chciało. Tyle że przyznawać się do tego, że chce i co chce, akurat chciało się jej nieszczególnie.
- Może palić ogień, bo nie jest sam - wskazała z uporem, ale na ten i każdy kolejny argument Rathar kręcił tylko głową. Poddała się, bardziej z obaw, że dość jednostronna dyskusja przejdzie w kłótnię niż z rzeczywistego przekonania o słuszności decyzji.
- Dobrze. Zostanę – mruknęła niechętnie, i dla porządku dodała: - Obiecuję.
Wyjęła kobzę z futerału i naciągnęła mocniej struny. Przyczepianie drutu do okaleczonej dłoni sobie odpuściła, jedynemu słuchaczowi i tak pewnie zajedno było, czy czteroma, czy pięcioma palcami gra i że melodia zastanawiająco zwalnia w trudniejszych momentach.



Tęskny głos dziewczyny przeszedł w melodycyjne mruczenie, jakim kobiety usypiały dzieci, a potem muzyka rozpadła się w ciąg coraz rzadszych, przypadkowych dźwięków. Eadwine odłożyła cicho instrument i ruszyła ku wylotowi rozpadliny. Długo wbijała oczy w ciemność i wytężała słuch, ale bezskutecznie. Kiedy wróciła, rzucając przelotne na pogrążonego w głębokim śnie Rathara, wspomniała tę awanturę, którą zaczęła się pogoń za sierpem. Czyraka i jego dziwne spojrzenia. Niechęć do przysiąg. „Ja w wieku tego młodziana byłem, gdy przysięgałem po raz ostatni...”, czy nie tak rzekł? Coś w każdym bądź razie podobnego. Potrząsnęła głową. Kto doszukuje się podobieństw długo i na siłę, w końcu je znajdzie. Nie mogła się pozbyć jednak ani niepokoju, ani nachalnej chęci pogawędzenia od serca ze starym wagabundą. Usiadła przy ognisku, kładąc czekan i łuk na podorędziu. Później. Wszystko później.

 
Asenat jest offline  
Stary 11-08-2015, 22:00   #38
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Na widok dwóch drzew, rycerz zatrzymał się i zeskoczył z Rocha na skalne podłoże. Uśmiechnął się po chwili do jakiejś swojej myśli i obrzucił całe to niesamowite sanktuarium, a także niebo nad nimi spojrzeniem. Było tak jak się obawiał. Orłów nie zastali.
Bursztyn minął go i pobiegł do sadzawki jaką utworzyły wodospady. Po kilku susach znalazł jeden z kamieni wystających z oczka wodnego i zaczął węszyć dookoła. Również znał i pamiętał to miejsce. Krystalicznie czysta woda rozbijała się o skały tworząc ledwo widoczną bryzę, w której mieniły się wszystkie kolory promieni chylącego się powoli ku zachodowi słońca. Miejsce to istotnie uspokajało duszę. Świeżość powietrza, szum wody… Miało w sobie jakąś pradawną magię. Ale i ta sama magia szarpała również za jakieś struny niepewności. Obawy przed czymś nieznanym i instynktownie potężniejszym. Obawy, która nakazywała ostrożność i szacunek.
Rycerz odwrócił się do Irgun.
- Byłem tu dwa lata temu - powiedział - Też wiosną. Z Ratharem i… jeszcze kilkoma kompanami szukaliśmy wówczas zaginionego niziołka. Znaleźliśmy go na chwilę przed tym jak zrobiła to grupa orków. Otoczyli nas. Wywiązała się bitwa na szczycie wzgórza - uśmiechnął się - Nie toczyła się najlepiej. Orków było zwyczajnie zbyt dużo. Runął na nich zupełnie nieoczekiwanie odwracając los bitwy. Wielki Orzeł, Gaerthor. Strach padł na te ścierwa, a gdy Rathar chwilę później powalił ich herszta, było po wszystkim. Gaerthor został jednak raniony zatrutą orczą strzałą. Przeżył tylko dzięki trudom i poświęceniu Fanny, córki Kolbeina - ponownie uśmiechnął się do Słomianej - Dalijskiej Kronikarki. Wtedy z orłami, które przybyły ostatecznie na pomóc swojemu krewniakowi polecieliśmy na Orlą Skałę. A gdy nadszedł czas opuszczenia ich domu, Orły sprowadziły nas właśnie tutaj.
Podszedł z koniem do sadzawki i nabrał wody w dłonie. Najpierw zanurzył w niej chrapy Rocha, potem sam zaspokoił pragnienie. Błogość orzeźwiającego chłodu po ostatnich dniach była dla rycerza widoczną ulgą.
- Myślę, że tu powinniśmy być bezpieczni. I że to dobre miejsce na nocleg. Nocnym przełajem przez ten ponuro wyglądający las raczej nie pomożemy ani Łotrzycy, ani Góralowi. Ponadto… może jeszcze uda się nam zwrócić na nas uwagę Orłów. Regularnie patrolują z nieba pogórze. Co o tym sądzisz, Irgun?
- Odpoczynek przyda się wszystkim. - łowczyni pokiwała głową; wprost marzyła o kąpieli i zmyciu z siebie całej tej krwi, potu i brudu drogi oraz walki. Spojrzała na rozległy błękit nieba, potem na rycerza i znów w górę; minę miała sceptyczną.
- Pomioty Cienia są utrapieniem dla wszystkich: i dla ludzi i dla natury. Orły nienawidzą orków zapewne tak samo mocno jak każde inne dobre stworzenia. Ale dlaczego miałyby pomóc w sprawie zatargu między dwoma ludzkimi szczepami, które z ich wysokości są zapewne nie do odróżnienia? Równie dobrze mogą wziąć nas za jedzenie czy wrogów; w najlepszym wypadku za zgubionych podróżnych, którzy niepokoją ich gniazda. Noc wolałabym spędzić pod jakąś osłoną. - zakończyła. Być może rycerz z Dali - sądząc po tym, że otaczał się zwierzęcymi towarzyszami - miał dobry kontakt z dzikimi stworzeniami, ale łowczyni nie miała złudzeń; jeśli orły doświadczyły zła z rąk ludzi, to ona była właśnie największym zagrożeniem dla ich misji.
Mikkel zaczął rozkulbaczać Rocha. Liczył na suchą i rzeczową odpowiedź godną… Beornejki… Irgun jednak musiała mieć jakieś własne obawy. Czy chodziło o coś czego nie znała, czy o coś co się jej przydarzyło, nie umiał stwierdzić. I obawiał się, że bez względu na to czego nie spróbuje, Orły nie przylecą i Słomiana nie skonfrontuje wątpliwości w swym sercu ze spotkaniem z Wielkimi Ptakami.
- Nie wiem jak zareagują gdy nas tu zastaną - przyznał i bezradnie wzruszył ramionami - Czy w ogóle dadzą nam przemówić. Spróbować jednak musimy. Przez wzgląd na ryzyko jakie podjęli Rathar i Edda. Na naszą korzyść przemawia jednak kilka faktów. Pierwszy taki, że orły ludzi nie jedzą. Zaręczam Ci to Słomiana. Drugi… drugi jest mój własny. Oddałem im wówczas pewien przedmiot. Cenny dla ich rasy. Trzeci zaś. Mamy ze sobą największą zaklinaczkę zwierząt w dolinie Anduiny. Sam Ludo o tym poświadczył.
Oporządziwszy wierzchowca ruszył w kierunku zarośli. Wydawał się nie mieć wątpliwości co do tego, że powinni zaryzykować.
- Niewielkie ognisko i dużo mokrych liści. Struga dymu nie będzie duża, ale może ją wypatrzą i zechcą sprawdzić co się tu dzieje.
Irgun nie odpowiedziała. Po rysach jej twarzy znać było, że rycerz nie przekonał jej. Trud wędrówki i ból odniesionych ran, na które tropicielka mężnie nie miała żadnego względu przy spinaniu wierzchowców, zasnuła teraz posępna obawa. Nie powstrzymywała go jednak.
- Przygotuję ogień. Czy mogłabyś w tym czasie rzucić okiem na okolicę? Choć staram się czytać z przyrody gdy tylko sposobność się nadarza, nie równać mi się w tropieniu z Tobą. A dobrze by wiedzieć, czy miejsce to odwiedza ktoś jeszcze poza Orłami. Szczególnie od strony tego lasu.
Irgun kiwnęła głową.

Ognisko rozpalił w oddaleniu zarówno od oczka wodnego jak i od dwóch drzew. Nie w samym sanktuarium. I jeszcze przed zmierzchem, aby dym na niebie był widoczny. Chrustu do rozpalenia również nie użył z suszu jaki opadł pod nimi. Właściwie nie widziałby w tym niczego złego. Te dwa potężnie pnie, które od wieków musiały pełnić straż nad wodospadem, miały jednak w sobie coś takiego, że uznał, iż właściwszym będzie zostawić wszystko co im należne na swoim miejscu. Nawet jeśli były to tylko porozrzucane przez wiatr suche gałęzie. Zamiast tego użył pospolitego w okolicy głogu i leszczyny. I szyszek. Z których o ile dobrze pamiętał opowieści krążące w esgarotskiej karczmie u Bilba, nawet czarodziej Gandalf korzystał. Wkładał jednak te opowieści między bajki. Chował za prawdziwym dziedzictwem jakie krył każdy poznawany kraj. Co go zresztą zawsze tak bardzo dzieliło od Fanny.

Dym wzbijał się wysoko w niebo. Gryzł w oczy. Lagorhadron, który wcześniej schował się w gałęziach prastarych drzew, teraz wzleciał wysoko w przestworza. Wypatrywał. Rycerz nie zamierzał długo utrzymywać ogniska. Nie sądził by jakieś sługi Cienia miały odwagę by dać się zwabić w to miejsce. Wolał jednak nie ryzykować. Tym bardziej, że naprawdę potrzebowali spokojnie przespanej nocy. A na dole u stóp wodospadu przy małym ogniu z pewnością byłoby bezpieczniej.

Gdyby Orły miały nie przybyć, umówili się, że rycerz weźmie pierwszą wartę. Tę dłuższą. Będą potrzebować nazajutrz umiejętności Irgun w jej najlepszej kondycji. By zmierzyć się z lasem Sceadudene
i czym prędzej podążyć w stronę brodu.

U stóp wodospadu znalazł gałąź. Nie wyschniętą jednak. Żywa. Jakby odłamaną na skutek wichru, lub ukruszonej z wodospadu skały. Okrywszy się wilczą skórą, wyciągnął nóż. Jeszcze nie wiedział co to będzie.


 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 17-08-2015, 06:37   #39
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


Irgun wróciła z lasu bez złych wieści, kiedy obozowisko było już gotowe, a mały ogień wesoło strzelał w palenisku. Bursztyn spał snem sprawiedliwego całkowicie zdany na resztę, a może czuł, że w tym miejscu można sobie na to pozwolić. Pies po morderczej walce z wilkami potrzebował czasu powrót do zdrowia a syn Thoralda był spokojny, że znowu wszystko zagoi się czworonożnym przyjacielu, jak to na Bursztynie.
Lagorhandron zniknął jakiś czas wcześniej i wciąż nie powracał.

Słomiana przyniosla dorodnego króla, który w sam raz nadał się na nieplanowaną ucztę w tam niecodziennym miejscu. Wkrótce aromat pieczonego mięsa był przyjemną odmianą dla podróżnego prowiantu, którym raczyli się od kilku dni. Żółty rogal patrzył z góry i z zazdrością wciągał wonny dym. Gwiazdy mrugały przeglądając się w tafli jeziora, a szumowi wodospadu czasami wtórował plusk skaczącej ryby, po odgłosie zapewne sporych rozmiarów. Mikkel, wsparty plecami o pień buku, cierpliwie obracał w rękach kawał drzewa, z którego wyłaniał się koński łeb.




Rathar zasnął a Edda czuwała przy ogniu.

Był w ciemnościach wszechogarniających. Zapachy zdradzały duszną wilgoć lasu, w którym brak wiatru i świeżego powietrza kojarzył mu się ze znajomym i wielce nieprzyjemnym wspomnieniem. Kiedy przyjrzał się otoczeniu stwierdził, że mimo mroku widzi niesamowicie dobrze, wręcz idealnie, choć korony wykręconych nienaturalnie drzew splecione były tak ciasno, że nie przepuszczały żadnego światła. To musiał być noc, choć równie dobrze mógł być dzień. Zestrzygł uchem łowiąc obce dźwięki, niepasujące do nocnych bestii, których musiało kręcić się w okolicy zdecydowanie za dużo. Szczęk metalu, zbroi, hełmów i oręży dał się słyszeć w rytmie miarowego marszu. Zza szerokiego pnia wiekowego drzewa widział przemarsz orków. Długa kolumna kroczyła w milczeniu, choć niespecjalnie zawracając uwagę na zachowanie ciszy pod ciężkimi kamaszami na jak się okazało zarośniętym i zdziczałym, kamiennym trakcie.

Edda obudziła Wszędobylskiego nim mógł zobaczyć we śnie cokolwiek więcej.




Noc przy Wodospadzie Orłów minęła spokojnie, bez niespodzianek, a rankiem wyruszyli na północ. Przeprawili się przez rzekę, gdzie woda sięgała ludziom po pachy. Śpieszny Las był na przekór swej nazwie cichy i nieruchomy, co jednak trudno było utożsamić ze spokojem. Mikkel i Irgun wiedzieli, że są na obrzeżach kniei, relatywnie blisko otwartej doliny na zachodzie a mimo wszystko, choć słońce przebijało się tu i ówdzie przez gęste korony drzew, ciężkie i przytłaczające wspomnienie Mrocznej Puszczy odżywało z każdym krokiem przez ten żywy, a jakby martwy, las. Co gnieździło się w środku matecznika nawiedzonych drzew, można było sobie wyobrażać. Po kilku godzinach forsownego marszu, bo jazda koniem w tym terenie, nie była dobrym pomysłem, ponure drzewa stawały się rzadsze i coraz więcej błękitnego nieba prześwitywało nad głowami podróżników.

Kiedy wynurzyli się z lasu było późne popołudnie. Dosiedli koni i pogalopowali wzdłuż ponurej kniei na północ, ku brodowi na Anduinie. Przed wieczorem, dostrzegli cienką strużkę dymu unoszącą się spomiędzy drzew Śpiesznego. Irgun z Bursztynem ruszyła na zwiad. Mikkel został z końmi.




Łotrzyca z góralem podchodzili ostrożnie miejsce, gdzie blask migotał między drzewami. Grunt stawał się coraz bardziej grząski, wyraźnie podmokły, gdy stanęli na skraju trzęsawiska zarośniętego wysoką po kolana trawą. W oddali widzieli płomienie nad czarną nieruchomą wodą, w której kilka wiekowych wierzb, pochylonych nad lustrzanym odbiciem, moczyło wicie gałęzi, niczym rozpuszczone włosy. Ogniki zdawały unosić się tuż nad płaszczyzną i znikać, ilekroć ludzkie oko chciało je uchwycić na dłużej. Drgały i jakby gasły lub blade zapadały się w wodzie, rozpływały w leniwej smudze poszarpanej i nieregularnej mgły nad stawem.

To miejsce nie napawało ich serc spokojem. Ruszyli dalej wiedząc, że brzask zastanie ich wkrótce po rozbiciu nowego obozu na resztkę nocy.




Chata w lesie była stara. Słomiana nigdy nie widziała równie wiekowego, porośniętego mchem i grzybami domu, który nie byłby ruiną. Dym unosił się z kamiennego komina. W pieńku wbita tkwiła siekiera. Brak jakiegokolwiek obwarowania, czy choćby prostego płotu, czy zagrody, był widokiem nie na miejscu jak na kogoś, kto nie tylko miał odwagę mieszkać w nawiedzonym lesie, to jeszcze bez prostych środków ostrożności. Zamiast tego, pomiędzy drzewami wokół chatki, rozwieszone trwały w bezruchu kolorowe tkaniny rozmiarów od prześcieradła podwójnego łoża do nawet małego żagla.
Widziała z oddali, że drzwi chaty były zamknięte, lecz drewniane okiennice otwarte i tylko ciemne szyby zatrzymywały insekty, których w pobliżu było sporo. Dopiero teraz Irgun zwróciła uwagę, że wcześniej w lesie nie uświadczyli prawie wcale komarów, muszek i inszych owadów.




Lagorhadron wylądował na rękawicy rycerza. Śpiewał szybko, jak gdyby miał wiele Mikkelowi do opowiedzenia. Nie potrafił zrozumieć, o co chodzi. Od czasu rozstania z Rubinem, coraz trudniej przychodziła mu komunikacja z kosem, lecz wiedział, że ptak chciał coś mu pokazać. Odfruwał od syna Thoralda, kręcił się w powietrzu i wracał nawołując, po to tylko, aby znowu wzbić się w powietrze.




Późnym rankiem Rathar odnalazł wyraźny trop jeźdźca. Konny kierował się ku Anduinie, w najprostszej jak tylko teren pozwalał linii, ku Północnemu Brodowi. Jechali z odnowiona nadzieją, że go w końcu dopadną, choć przewagę miał nad nimi i gdyby oni byli na jego miejscu, z pewnością chcieliby to wykorzystać, nie zaniechując tempa ucieczki.

Popołudniem musieli dać koniom odpocząć. Przemierzali właśnie dolinę przez teren wciąż zalesiony i podmokły od licznych spływających z gór strumieni, lecz ze sporymi połaciami otwartej doliny upstrzonej nagimi ostrymi skałami i gładkimi głazami rozrzuconymi w nieładzie, niczym zabawki dzieci.
Wtem, nim góral zdołał wspiąć się na pobliska skarpę, aby rozejrzeć po falującej okolicy pogórza, przysłonił go, jak i stojącą nieopodal Eddę z końmi, wielki cień należący do olbrzyma, który wyszedł wręcz znikąd i siadając rozkraczył na skale. Ubrany był w brudne spodnie, niegdyś chyba granatowego koloru, zapinane na szelkach przewieszonych przez wielkie, owłosione ramiona. Twarz miał niemal ludzką, choć bulwa nosa bardzo nieproporcjonalną niczym przerośnięty kartofel na tle innych. Czarna, gęsta zmierzwiona czupryna z czuba czachy, postrzępiona była w nieładzie wisząc nie dalej niż za odstające uszy opadając na czerwoną, szeroką opaskę na czole.

- Ha! - wsparł się dłońmi na rękojeści opartej o ziemię maczugi, zrobionej raczej z pnia sporego drzewa, aniżeli gałęzi. - Stójcie. Zagramy w starą grę, dobrze? Bo jeżeli nie, to zgniotę. - obiecał.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 30-08-2015, 20:10   #40
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację

Istniał taki czas, dla każdej istoty, kiedy to pojawiało się wzniesienie, stromizna tak wielka, że aż nie do pokonania. To zdarzyło się właśnie Ratharowi, gdy czuł i widział, lecz mentalne mięśnie nie słuchały go wcale a wcale. Zmęczenie i obolałe ciało pogrążało go w coraz głębszym śnie. Istota jaką się w nim jawił nie odpowiedziała na słabe wezwanie. Nie starczyło mu sił, wściekłość nic nie zmieniła.
Podejrzewał, że Edda miała problemy z dobudzeniem go. Noc ciągle była ciemna, a on musiał ją zawieść.
- Niczego się nie dowiedziałem - powiedział tylko, zachrypniętym głosem. Jak bestia szykująca się do skoku lub broniąca młodych. Nie dodał nic poza tym. Oboje wiedzieli, że muszą wyruszyć zgodnie z założeniami drugiego planu. Przed świtem. Dał jej chwilę odpocząć i poszli.

Nie wyglądało to dobrze. Ognisko przybliżyło jedynie kierunek, szukanie tropów przedłużyło się i dopiero późnym rankiem odnalazł wyraźne ślady. Nadzieja umierała ostatnia, dlatego Wszędobylski popędził Łotrzycę i wierzchowce. Mieli luzaka, lecz co to zmieniało w pościgu za kimś wyprzedzającym ich o kilka godzin? Ponure myśli towarzyszyły mężczyźnie i mars na twarzy to odzwierciedlał. Zmęczenie ignorować mógł w pewnym zakresie, niepowodzenia nie.
Popołudniem musieli się zatrzymać. Forsowanie wierzchowców aż do zabiegania ich byłoby głupie i góral nie negował tego. Co wcale nie zmniejszało jego złości. Aby nie siedzieć na tyłku, ruszył w stronę lepszego punktu orientacyjnego.
I wtedy zobaczył go. To. Olbrzymi cień olbrzyma. Nie umiał tego inaczej nazwać.
- Ha! - wsparł się dłońmi na rękojeści opartej o ziemię maczugi, zrobionej raczej z pnia sporego drzewa, aniżeli gałęzi. - Stójcie. Zagramy w starą grę, dobrze? Bo jeżeli nie, to zgniotę. - obiecał.

Rathar zatrzymał się w pół kroku i nawet na Eddę nie spojrzał, za to bardzo spokojnym ruchem dał jej znać, aby pozostała na miejscu. Nie zastanawiał się nad tym gestem, bo gdyby się zastanowił, przypomniałby sobie, że Łotrzyca i tak robi co chce. Nie sięgnął do broni, nie miało to sensu. Upewnił się, że wierzchowce są blisko. Nie były. Musiały odpocząć, nie miał też pojęcia jak długo taki olbrzym mógł biec. Widział kiedyś w górach jedno czy dwa podobne trollom stworzenia, zawsze jednak z daleka. To nie był troll.
- Witaj - odezwał się głośno i wyraźnie, próbując w pełni panować nad głosem. Wszędobylski nie należał do tchórzliwych i nie zamierzał się kulić również przed tą istotą. - Zwą mnie Ratharem Wszędobylskim, moja towarzyszka to Eadwine. Przejeżdżamy przez te ziemie z ważną misją - zadeklarował coraz pewniejszym tonem. - Zagramy w twoją grę, jeśli zdradzisz nam kim jesteś.
- Jestem kim jestem! Każdy widzi! - ryknął olbrzym poirytowany i wstawszy ze skały. - Nie pamiętam brzmienia swego imienia i tym bardziej nie będą go dzisiaj przywoływał dla takiego robaczka jak ty! Skoro nie gracie w starą grę, to ja zrobię z was miazgi-miazgi! Tak jak z tego człeka, co tędy jechał na koniu! Co za dzień! - pokręcił głową. - Co wy na to?

Olbrzymowi, gdy stał w rozkroku, Wszędobylski sięgał do kolan. Góralowi do głowy przyszła irracjonalna myśl, że tym zbiegiem okoliczności mogli wygrać. Złodziej nie zachował sierpa. Otwierał już usta do odpowiedzi, kiedy nadeszło...
- Tak! Tak! - wydarła się zza pleców górala, krzyknęła radośnie i tak głośno, że aż echo odbiło się od szerokiej piersi olbrzyma. - Ratharze, zagrajmy! Proszę! A... - zadarła głowę do wielkoluda. - W której ze starych gier chcesz się mierzyć? I co będzie nagrodą dla zwycięzcy?
- Zagadka przecie! - huknął basem. - hm... jeśli przegram... to... nie zgniotę tą skałą. - podniósł wielką ręką spory głaz - albo pałą - ważył w dłoniach oba przedmioty.
- Zagramy w twoją grę - powiedział pewnym siebie, bezpośrednim tonem góral. - To co obiecujesz, to kara za niezagranie. Gdy wygramy dasz inną nagrodę oprócz tego, że pozwolisz nam odejść. Powiesz gdzie dokładnie zrobiłeś miazgę z człowieka na koniu.

Nigdy się nie cofać. Nie wiedział co prawda nic o tym olbrzymie Rathar, ale nie potrafił być inny nawet w stosunku do niego. Jesteśmy kim jesteśmy. Bezpośredni ton jednakże musiał tym razem uderzyć tam, gdzie został wycelowany. Olbrzym pochylił głowę ku Wszędobylskiemu i zmrużył oczy.
- Jeszcze nie zagrał, a już mu życie własne, aż tak cennym nie jest! - wydarł się prosto w twarz góralowi, aż tamtemu włosy i policzki zafalowały od wyziewów z gęby, niczym zerwanego wiatru. Potem wyprostował się i spojrzał z góry na parę Beorningów - Zobaczymy jak wam pójdzie małe ludziki he, he, he! - zaśmiał się . - się zobaczy, czy będzie komu, co pokazywać.

Nagle przestał trząść wielkim brzuchem z rozbawienia i z powagą zapytał.
- Gotowiście?
- Tak - odpowiedział Rathar, kilka kroków w tył się cofając i zatrzymując. W razie czego chciał mieć jakąkolwiek szansę na ucieczkę. Zerknął na Eddę.


 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172