Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2015, 22:50   #25
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Cytat:
Napisał Mag
Przeklęła siarczyście, gdy trzasnęły za nią drzwi. Złość w niej kipiała. “Głupi fajfus, dobrze wie co to za sygnet”. Pierwszy dzień na zesłaniu, a już nienawidziła to miejsce. “Powinnam rzucić tą robotę pod cholerę, zatrudnić się w karczmie i mieć święty kurwa spokój...”

Krążąc po korytarzach znalazła sobie skrybę, któremu kazała spisać jej raport. Cherlawy mężczyzna stawiał tak koślawe litery, że Origa sprawdzając to co nabazgrał miała problem z rozczytaniem. Oddała raport skrybie i rozkazał mu by dostarczył go do periocziego. Sama natomiast nie miała pojęcia gdzie się podziać. Nie znała tego miejsca, więc nie wiedziała gdzie szukać swoich ludzi. Na szczęście dla niej, gdy zwiedzała korytarze z miną “dobrze wiem gdzie mam iść” przypadkiem wpadła na Wshema.
- Ale syf - przywitał swoją przełożoną - Zaułkowi nie chcą z nami gadać - dodał tonem skargi.
- No, ale ja się dowiedziałam, że Anoteros został przesunięty “do innych spraw” - odezwała się Amber, która wyszła z opuszczonego pomieszczenia na lewo. Origa ruszyła w tamtym kierunku. W pokoiku było kilka krzeseł, wyglądający przez brudne okno Logan i Bates w drugim kącie bujający się na skrzeczącym krzesełku. “Jak nic zaraz się wyrąbie” przeszło jej przez myśl.
- Dobrze, że kończy się nasza zmiana… - wtrącił Wshem. Z tym Origa mogła się zgodzić. Miała dosyć roboty. Żałowała tylko, że już od ponad dekady nie potrafiła wytrwać w decyzji o odejściu ze straży.
- Z tym gnojem szykuje się jakaś grubsza akcja. Palant oczywiście niczego nie chciał powiedzieć, ale prawie posrał się jak zobaczył sygnet z trupa. Zarkhov był głupim chujem, który pozycji nabawił się liżąc tyłki. Ten tutaj to cwana szuja. Trzeba na niego uważać. - powiedziała poważnym tonem.
Odpowiedziało jej intensywne milczenie podwładnych.
- Jak pewnie zauważyliście tutejsi mają za nic odgórne przykazy odnośnie noszenia pełnego rynsztunku podczas patroli - spojrzała na Logana. Miała ochotę go zjebać za jego poranną gadkę, ale nie miała siły drzeć się. - Nie mam, kurwa, po prostu nie mam pomysłu, dlaczego mnie tu zesłali. Was nie powinno tu być, nie zasłużyliście sobie na to. Postanowiłam, że zgarnę teraz skrybę i każę mu napisać podanie by was przywrócili do służby w poprzedniej dzielnicy. Chuj, każda inna będzie lepsza. Ja sobie coś ogarnę z tutejszych tagmatos.
Wshem spojrzał z nadzieją w oczach.
Skrzypnięcie i trzaśnięcie. Później ciche “kurwa mać” dobiegające z kąta. Bates doigrał się i teraz zbierał się z podłogi.
- Chyba nie mówisz serio - oburzył się Logan
- Noo, nie żartuj tak! - zawtórowała mu Amber.
Bates podniósł się na nogi i pokiwał głową popierając ich.
Wshem spuścił głowę tracąc nadzieję w rozsądek swoich kolegów.

- Dobra, obgadamy to przy piwie. - machnęła ręką - Dziś wieczór, tam gdzie zawsze, ja stawiam - ostatnie słowa były drobną osłodą na to co im zaanonsowała. Nie zamierzała zmieniać zdania. Jeśli groźba Białego miała się sprawdzić... Jeśli została zesłana tu by ktoś zadźgał ją chociażby w strażnicy... Była zmęczona.
- Proszę was, nie chodźcie nigdy sami po tej dzielnicy. Zawsze co najmniej dwójką. To rozkaz. Sami z resztą widzieliście jak łatwo zarobić tu pod żebra...

Rozeszli się. Origa udała się jeszcze sprawdzić jak rozłożone są zmiany w najbliższych dniach. Do końca tygodnia miała poranną, a później dwa dni wolnego i nocna warta.
Idąc korytarzem w stronę wyjścia myślami była już w balii zimnej wody. “A później spać. Spać do wieczora” marzyła.

Z tego zamyślenia wytrąciła ją jakaś kobieta, która nieopatrznie wpadła na nią. Już miała zakląć, ale wydała z siebie tylko zmęczone westchnięcie. A tamta niestety odezwała się do niej. Zatrzymała się.
“Olej ją, masz to w dupie. W domu czeka balia z wodą, łóżko.” spuściła głowę “Zastawi się drzwi szafą to i Moss ze swoim podrobionym kluczem może się gonić. Po prostu idź przed siebie i nie odwracaj się. Nie odwracaj się!”
Powoli odwróciła się.
“W ogóle się nie szanujesz” zganiła się.
I zaczęła się gadka. Nie miała ochoty na rozmowę z nieznajomą poznaną w Zaułku, która proponowała jej udanie się do tutejszej karczmy. Dlatego w sumie na odczepne zaproponowała neutralny grunt. Miejsce to odwiedzała tak rzadko, że do końca nie była pewna czy jeszcze jest tam gdzie pamiętała, że było.
Okazało się, że Kania jak przedstawiła się dziewczyna, poluje na zmorfowane paskudy. A gdy wspomniała o tym, że jedno z takich widziała w Zaułku to pozostawało jej tylko szyderczo się uśmiechnąć do samej siebie. Rano wspomniała, że brakowało tu w Zaułku tylko przemienieńca.
Sposób i dokładność z jaką opisywała stworzenie świadczyło, że znała się na rzeczy. To było powodem dla którego Anoterissa uznała, że warto mieć w niej sprzymierzeńca. Origa wolałaby nie musieć narażać się na spotkanie z morfowym stworem bez przygotowania. Informacje, które przekazała Kania były przydatne. Niepokojące za to było to, że stwór bez problemów pełzał po ścianach, może nawet latał. “jak jest jedno to i pojawi się drugi latający” przeszedł ją zimny dreszcz.
Obowiązkiem Origi było zgłoszenie tego do Diatrysów. Tych jednak z powodów osobistych wolała znosić na dystans. Na szczęście dla planów Kani, Torukia mogła z tym poczekać. W końcu o stworze powiedziała jej przypadkowa kobieta w Zaułku. Nikt o zdrowych zmysłach nie pójdzie z tak wątłą wiedzą zawracać głowę zbawcom ludzkości.
Dlatego zaproponowała Kani pomoc w takim zakresie w jakim mogła to zrobić naginając zasady na tyle na ile pozwalało jej sumienie.
Bustuarium znajdowało się w najnędzniejszej części Zaułka. Tam gdzie północne mury opływała Zarga, przyklejony do nich, między dwiema północnymi basztami wznosił się budynek z białego, gładkiego marmuru, z białą kopułą. Dawna siedziba kultu jakiś zapomnianych bogów zaadoptowana na trupiarnię odróżniała się znacznie od otoczenia, w którym się znajdowała. Paradoksalnie błyszczała nowością wśród rozkładu i zniszczenia. Mało kto wiedział, że pod murami jest kanał doprowadzający wodę do najniższych poziomów bustuarium, że tą wodą obmywano zmarłych, że gdy już ogień pożarł ciała, gdy tłusty, czarny dym wzleciał nad kopułę i odpłynął w kierunku szczytów, podnoszono kratę i popioły spławiano do Zargi.

Na rozklekotanym wozie z niskimi burtami, w spranej szarej łachmanie jechał ścierwnik od czasu do czasu pokrzykując na muła, gdy ten zwalniał odganiając ogonem natrętne gomygi. Twarz przewiązaną miał brudną szmatą, w ten sposób, że widać było tylko przekrwione, wyłupiaste oczy i czoło pokryte bąblami wrzodów. Wóz skrzypiał. Przywykli do widoku przechodnie nie zwracali na niego zbytniej uwagi.

Na wozie leżały dwa ciała. Pierwsze było trupem mężczyzny znalezionego nad ranem w rynsztoku, z opuchłą, siną twarzą. Drugie niemowlęcia ze zdeformowaną głową i nienaturalnie wydłużonymi kończynami, porzuconego w rynsztoku przez przerażoną spotkaniem z Diatrysami matkę.

Frontowe, masywne odrzwia okute metalowymi sztabami otworzyły się z cichym szumem. Budowla pochłonęła ścierwnika z trupami i zamknęła usta.


Ismael Garrosh
Grabowa była tak samo opustoszała jak w chwili gdy ją opuszczali. Kundle obszczekały ich przy wjeździe do wsi, tak samo jak obszczekały ich gdy wyjeżdżali ledwie kilka godzin temu. Zasmarkany chłopak, którego ręka z uniesionym kamieniem zatrzymała się w żelaznym uścisku łapy Garosha spojrzał na olbrzyma wytrzeszczonymi ze strachu oczami.

- Gdzie nasi? - warknął ponownie wybudzając malca ze stuporu lekkim potrząśnięciem i zmuszając do wydobycia z siebie jakiejkolwiek odpowiedzi, urywanymi, nieskładnymi słowy.

- Oni... bo... Selvia krzyczała od wczora... dzieciak mówio duży... słaba rano już beła...

- Co ty bredzisz? - wojownik niewiele zrozumiał z nieskładnej gadki malca, któremu już usta zaczęły drżeć w nadchodzącym ataku płaczu - Tagmatos gdzie?

- ... to... że... Selvię na wóz wzięli i powieźli do Borowej

- Kto? Tagmatos?

- ...nie... łociec wzięli! - mały już ryczał siorbiąc głośno nosem i majtając nogami w powietrzu, wisząc na wyciągniętej przez czarnoskórego ręce.

- Tagmatos gdzie?!

- Pojechali przecie za niemi do Borowej

Dopiero teraz trafił do niego sens słów. Puszczony wolno chłopak plasnął na ziemię, Zabrał szybko nogi za pas i zniknął za najbliższą chałupą.

***

- Fitzgerald? - Wendor Brike kręcił się niespokojnie i w tej chwili przypominał węgorza złapanego w siatkę. - Nic nie wówił. Co miał mówić? Kazał jechać, to pojechałem. Bo to pierwszy raz? Pewnie... - przebieraniec zamilkł nagle, jakby powiedział o jedno słowo za dużo.

- Co pewnie? Gadaj! - odjechali już dostatecznie daleko od wozu, żeby tagmatos ich nie usłyszeli.

- A bo to nie wiecie? - żachnął się Brike odrzucając kaptur i ścierając rękawem pot z czoła. - Wszyscy o tym mówią.

Garosh wywrócił oczami. Nie miał pojęcia o czym ten człowiek mówi ale ton jego głosu i sposób zachowania sugerował, że jest jedynym niewtajemniczonym.

- Mów! - szturchnął go pięścią w żebra aż tamten stęknął.

- Dobra, dobra! Powiem! - uniósł w górę ręce w obronnym geście. - Co bym miał nie powiedzieć? Tylko nie machajcie tak tymi rękami. Toż to nie wiecie, że szanowny pan Fitzgerald ma upodobania w sodomii?

Syntyche Nekri
Sala była niewielka oświetlona migotliwym blaskiem pochodzącym z ustawionych na wysokich nogach czasz, po jednej na każdy róg kamiennego stołu. Stół musiał kiedyś pełnić rolę ofiarnego. Rynny w jego krawędziach i w podłodze odprowadzały płyny do pomieszczenia niżej. Ściany były nierówne, z mnóstwem ustępów i wyskoków, które w migotliwym świetle rzucały drgające cienie. Powietrze do podsycania płomieni zasysane było ze szczelin w ścianach i wyrzucane stropem. Nie sposób było zauważyć kobietę, która przez jedną z tych szczelin obserwowała wnętrze.

Dwie nieznajome uważnie przyglądały się nagiemu ciału mężczyzny leżącemu na kamiennej ławie. Był szczupły, wręcz chudy. Żebra wyraźnie odznaczały się pod siną skórą. Siny falus wulgarnie leżał między nogami.

Kobiety jednak szczególną uwagę zwracały na głowę i okolicę szyi, odwracając sztywny już kark i odsuwając włosy. Syntyche Nekri też zwróciła uwagę na dwa sine ślady na szyi, tuż poniżej lewego ucha. Jak dwa dźgnięcia szpikulcem. Bardzo precyzyjne, trafiające prosto w aortę.

- Wystarczy - szepnęła, nie odrywając wzroku od sali, do starszej kobiety stojącej przy niej. - Wyprowadź je.

Zobaczyła to, co chciała.

Parviz-e Yehudan
Archigos patrzył na szybki raport przysłany przez Bindosa Wistelana umyślnym, który stał jeszcze i dysząc czekał czy Parviz Jehudan raczy dać jakąś odpowiedź, patrzył i nie wierzył własnym oczom. Ruchawka na kopalni? Teraz? Właśnie teraz, gdy Meredius przemierzył ryzykując własne życie pół zmorfiałego cesarstwa, w jakiejś rozpadającej się budzie, żeby złożyć propozycję handlową? Złoto było siłą, wiedział to doskonale, ale złotem nie wykarmi tagmatos, ze złota nie wykuje mieczy. Podszedł do okna i spojrzał ponad dachami, w kierunku, w którym na wzgórzach były kopalnie lecz nie dostrzegł dymu, który jakoby wedle słów radcy dobywał się z wnętrza szyldów. Tego jeszcze brakowało, żeby kupiec dowiedział się o rozruchach i miał dodatkową kartę przetargową do rozmów. Bunt trzeba było szybko załagodzić lub zdusić, to nie ulegało wątpliwości, nim wieść o nim dotrze do Skilthry. Do tego ciągle jeszcze nie przemyślał czego tak na prawdę będzie chciał w zamian od Merediusa a potrzeb było wiele.


Shar Srebrzysta, Origa Torukia
Origa Torukia załomotała po raz wtóry pięścią we wrota. Dobijała się już dobrą chwilę i zaczynała tracić cierpliwość. W końcu jednak zasuwa odsunęła się ukazując twarz starszej kobiety. Po przedstawieniu sprawy i przedłożeniu odpowiednich argumentów wpuszczono ich do środka.

- Dobrze wiesz anoterisso, że po przekroczeniu ścian bustuarium ciała już nie należą do tego świata. Tagmatos mieli czas na zbadanie wszystkich okoliczności.

Głos kobiety był cichy, spokojny. Pomimo, że ich kroki odbijały się echem w pustych ścianach korytarzy, którymi szli, on sam ginął w przestrzeni. Czuli się dziwnie nieswojo w tych ciemnych, wilgotnych korytarzach przesiąkniętych zapachami, których nie potrafili zidentyfikować.

- Mężczyzna został już przygotowany do swej ostatniej podróży.

Stanęli przed drzwiami. Kobieta położyła rękę na mosiężnej klamce.

- Uszanujcie spokój tego miejsca - otworzyła drzwi. - Muszę zająć się nowymi klientami. Później będziecie musiały opuścić to miejsce.

***

Starsza kobieta wyprosiła je gdy już zdążyły pooglądać trupa. Bez podziękowań, bez cienia uśmiechu po prostu kazała im wyjść. Mimo, że wcześniej srebrny list szybko zniknął w jej dłoni, co prawdopodobnie nakłoniło ją do otworzenia im drzwi.

Nie były w stanie stwierdzić przyczyny zgonu, może gdyby był z nimi ktoś, kto znał się na medycynie, lecz prócz zadrapań i wybroczyn Origa zwróciła uwagę na jedną, dość szczególną rzecz. Dwa regularne, okrągłe siniaki na szyi.

Ismael Garrosh
Na Degana natknęli się po pół godzinie od wyjechania z Grabowej. Sam powoził strzelając z bata na chudą kobyłę, która toczyła już pianę z pyska. Jego ludzie, jechali wierzchem, ciągnąc za sobą luzaka anoterosa. Wendor Brike niechętnie naciągnął znowu kaptur na głowę, chowając się za plecami Garrosha.

- Miałem przejściowe trudności - odwarknął przez zaciśnięte zęby.

- Mogłeś posłać człowieka z wiadomością!

- Nie chciałem się pozbawiać argumentów w negocjacjach z motłochem. Nie wiedziałem z czym przyjdzie mi się zmierzyć, z resztą... - machnął ręką, jakby sprawa była niebyła. - Zbierajmy graty i wracajmy do Skilthry nim zastanie nas noc.

***

Kobyła padła gdy dojechali do wozu z dobytkiem. Nogi zaczęły się jej trząść, zapadnięte boki, pokryte pianą świszczały przy każdym oddechu aż w końcu kwiknęła głośno i zawisła w uprzęży, która nie pozwoliła jej upaść na ziemię. Garosh wyciągnął ko-pai i poderżnął jej gardło skracając cierpienie. Przez chwilę wydawało mu się, że w szeroko otwartych oczach zwierzęcia zobaczył przebłysk wdzięczności.

- A żeby ich morfa...

Degan nagle zeskoczył z kozła i mijając wykrwawiającego się konia podszedł do miejskiego wozu. Za nim, dobywając broni ruszyli pozostali.

Dobytek ciągle jeszcze znajdował się na wozie nietknięty, tak jak go zostawili. Drób bił skrzydłami w klatkach, robiąc mnóstwo hałasu, świnie kwiczały, bydło szarpało się na postronkach. Chmara gomygów wzbiła się w powietrze gdy podeszli. Wiatr zmienił kierunek uderzając ich w nozdrza smrodem zepsutego mięsa. Ismael pośliznął się na czymś śliskim. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że są to wnętrzności rozciągnięte wokół wozu. Długie pasma flaków ciągnęły się zygzakami rozwleczone po ziemi niczym makabryczny kobierzec. Para wołów zaprzężonych do wozu leżała na ziemi z przeoranymi brzuchami, z których wylewały się wnętrzności. Czarne gomygi oblepiały im ranę ciemną, kłębiącą się masą. Po tagmatos i woźnicy nie było śladu.

- Ja pierdolę - skwitował słabo Brike po tym jak wyrzygał śniadanie na własne buty i otarł usta rękawem.

Garrosh przyjrzał się burcie wozu, z której coś sterczało. Ślizgając się na jelitach podszedł bliżej. Wbita w drewno, po sam czubek grota, sterczała strzała zakończona pierzastą, szarą lotką. Obejrzał się za siebie, w miejsce, z którego musiała nadlecieć. Pogrążony w głębokim mroku krawędź lasu kusiła chłodem. Złapał drzewiec w dwa palce i ostrożnie wyrwał strzałę z drewna.

- Tam!

Krzyk jednego z tagmatos, wskazującego palcem coś w kierunku przeciwnym od lasu wyrwał go z zamyślenia. Pobiegli w tym kierunku. Leżał w wysokiej trawie z szeroko rozłożonymi rękoma.

- Wilki - stwierdził Degan przyglądając się trupowi. - Nadbiegły z lasu... uciekał... tutaj go dopadły, skoczył na niego i zagryzł - wskazał na poszarpaną szyję, krwawą miazgę, która z niej została.

Później znaleźli pozostałych. Najdalej uciekł woźnica.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 12-01-2016 o 18:10. Powód: Mag
GreK jest offline