Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-07-2015, 09:12   #52
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację


-Wstawaj - powiedział jeden ze strażników głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Black wstał posłusznie pozorując panikę poprzez trzęsienie ułożonych ku górze dłoni.

-Nie strzelać! Proszę! Błagam...
Strażnik zabrał się za jego obszukiwanie.
-Jestem niewinny! Nie wiedziałem, że ktoś tu jest na górze. Poza ptakami rzecz jasna. Musicie mi uwierzyć!

Gestykulował nerwowo wskazując naprzemiennie lustrzankę wesoło dyndającą mu na szyi i ciemne już niebieskie niebo.

Mężczyzna z opuszczoną bronią niemal zerwał aparat z szyi Blacka. Blinknął zwiastując zainicjowanie procesu włączania.
-Weźmie się go do Cichego Pokoju, to sobie zaraz więcej przypomni - zwrócił się jeden z anonimowych do najbardziej wysuniętego na czoło.
-Po co go zabierać? Można tu go przesłuchać - odparł drugi, a przywódca milczał jeszcze przez chwilę, po czym warknął:
-Gówno prawda! Gadaj coś kombinował.

-Panowie po co te nerwy? Kombinował? Po co od razu używać takich wielkich słów. Moje nazwisko to White ekhm jak słychać po głosie wydobywającym się z maski jestem amerykańskim obywatelem. A znalazłem się tutaj… - Black widocznie grał na czas, ale można było wziąć to również za objaw zdenerwowania. Dojrzał kątem oka zakrwawiony materiał tkaniny i podjął znów tak jakby coś nagle przyszło mu do głowy.

-... bo to idealne miejsce do obserwacji falco tinuu.. ekhm falco tinnunculus rzecz jasna. Niestety to ona znalazła mnie he he - zaśmiał się sztucznie i nerwowo.

Ochroniarz pikał aparatem przeskakując ze zdjęcia na zdjęcie.
-Co? Jakiego falcusa? Aaa… Ptaszysko… - powiedział dowódca. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale jego podwładny ze sprzętem Blacka roześmiał się cicho. Obaj spojrzeli na wyświetlacz, spojrzeli na siebie i parsknęli krótko.
-Dobra. Spierdalaj stąd. W podskokach - warknął ponownie szef oddziału. Aparat blinknął ponownie, zaś obiektyw schował się.
-Bierz pan swoje rupiecie, White i już mi z tego szczytu polować z lufą na fallusy gdzie indziej.

-Ekhm. Tak, tak muchos gracias jak mówicie to wy Grecy. Już mnie tu nie ma. O.. ale.. znaczy.. hmm… - Black nagle podrapał się po głowie i zrobił zakłopotaną minę chociaż nie było tego widać przez materiał maski.
-Mam do panów wielką prośbę. Odwdzięczę się oczywiście! Jakby któryś z panów mógł pójść ze mną i wskazać mi drogę powrotną żeby wrócić na szlak? W tych ciemnościach niechybnie skręcę sobie kostkę lub gorzej runę w przepaść niczym Ikar za mocno zbliżony do słońca… chociaż mamy noc i metafora nie jest zbyt celna ekhm.

Black następnie zrobił błagalny gest złączonych dłoni rozglądając się po twarzach strażników niczym żebrak pod kościołem szukający miłosiernego bliźniego.

Mężczyźni w czerni spojrzeli po sobie.
-Titus, zabierz sierotę. Za kwadrans w bazie - powiedział dowódca wskazując za przewodnika człowieka stojącego najbliżej zejścia.

-Hoho Titus de Zoo! - Black/White wyciągnął rękę w stronę odzianego w czerń strażnika
-Jebedayaah White. Miło mi gołąbeczku.

-Złaź - wyburczał mijając “ornitologa”, by poprowadzić go na dół. Całkowicie zignorował wyciągniętą rękę.

-Hmm.. a tego co ugryzło? Panie Titus proszę zaczekać na mnie!
Black pospieszył za strażnikiem po chwili niknąć podobnie jak on w ciemnościach.
Szli tak przez moment w milczeniu. Nie wierzył, że wszystko szło tak łatwo. Cholerne ptaszysko przydało się do czegoś. Wiedział, że najlepsze kłamstwo zawsze powinno być oparte na prawdzie. Chociaż w małym stopniu. Strażnik lekceważył go i szedł spokojnie przed nim nie podejrzewając, że z tyłu idzie ktoś inny niż zdziwaczały “ornitolog”.
-Panie Titus? Hallo? Może w podzięce za pańską pomoc chce pan zobaczyć sztuczkę? Swego czasu należałem do klubu młodego iluzjonisty i jeśli mogę rzec stary Whitoudini nie zapomniał jeszcze wszystkiego he he - zakończył tym samym sztucznym i irytującym śmiechem.

Odpowiedziała mu cisza nie licząc odgłosów otaczającej ich przyrody.

-Ekhm. Czyżbym słyszał tak? Ależ oczywiście, że pokaże panu próbkę swoich możliwości. W końcu nigdy nie zawiodłem spragnionych wrażeń fanów.

Wyjął z kieszeni koszuli talię kart. Następnie otworzył ostrożnie i wyjął całą jej zawartość przekładając pomiędzy dłońmi.

-Jak to szło… Hmm… Może przejdźmy od razu do spektakularnego finału co pan sądzi?

Ochroniarz zatrzymał się nagle i odwrócił.
-Że jak nie zamkniesz mordy, to cię zepchnę i powiem, że spadłeś. Rozumiemy się, panie White? Czy mam powiedzieć wyraźniej? - zapytał z irytacją w głosie.

Black westchnął z rezygnacją.
-Zero szacunku dla prawdziwej sztuki.

Następnie płynnym ruchem dłoni posłał asa pik celując w odsłoniętym skrawek szyi strażnika.



Karta utkwiła w przeciętej szyi. Krew nie zaczęła buchać tylko dlatego, że rana została dość skutecznie zamknięta przez ciało obce. Jednak niedostatecznie dobrze. Wyciekała obficie. Mężczyzna zdążył złapać jeszcze karabin, lecz nie zdążył wycelować. Umarł.
Gdy Titus runął na ziemię rozległ się huk wystrzału, zaś Black poczuł szarpnięcie w boku! Rana nie była groźna, ale kula nadal tkwiła w ciele.

-Kurwa… - Black zaklął zaskoczony własnym pechem i złapał się odruchowo za bok. Musiał zaraz coś z tym zrobić jeśli miał zamiar kontynuować misję, ale w tej chwili jego głowę zaprzątały inne myśli. Odgłos wystrzału mógł zaalarmować pozostałych wartowników. Nie było czasu do stracenia. Przykląkł przy zwłokach Titusa i pospiesznie zaczął ściągać swoje ubranie. Po raz bodajże trzeci dzisiejszej nocy. Nasłuchiwał w między czasie sygnałów świadczących o tym by ktoś mógł go nakryć.

Kiedy skończył, zaczął równie szybko zdejmować ciuchy z denata wkładając je równocześnie na siebie. Wpierw buty, spodnie, kurtkę od mundury, kamizelkę, rękawice z magnesami przeciągniętymi jak rękawiczki zimowe dla dzieci i wreszcie hełm oraz maskę, którą notabene założył na swoją maskę. Na końcu przewiesił sobie przez ramię karabin Titusa i zepchnął ciało w krzaki daleko poza utarty szlak którym szli.

-Titus? - zawołał ktoś od strony szczytu.

Black krzyknął w tamtą stronę. Szczęście dopisywało mu do tego momentu. Nie myślał nad tym co robi. Po prostu poddał się szalonej improwizacji jego personalnego Mr Hyde'a.

-Idę! Poczekajcie!

Przebrany nie do poznania rozpoczął ponowną wspinaczkę na szczyt.
Zajęło mu to dobrą chwilę, ale znalazł się w miejscu z którego obserwował obiekt. Czekał na niego tylko jeden z grupy strażników. Black skinął mu na powitanie. Starał się nie używać zbyt wielu słów.

Ochroniarz odezwał się po grecku intonując wypowiedź tak, jakby właśnie zadał pytanie.

“Nowomianowany strażnik” splunął tylko na ziemię, machnął ręką i powiedział.

-Americano - jakby to miało wszystko wyjaśniać
-Dobrze, że umiem angielski. W sumie to źle bo musiałem słuchać tego popaprańca - odrzekł gardłowym głosem imitując Titusa.
-Postraszyłem go trochę. Bang bang - zaśmiał się krótko pocąc równocześnie pod dwoma warstwami masek.
-Zasuwał aż się kurzyło.

Ochroniarz początkowo roześmiał się i pokiwał głową, ale z każdym słowem Blacka usztywniał się. Milczał patrząc tylko. Ponownie zapytał o coś po grecku.

Kurwa. Trafiła mu się jakaś pierdolona gaduła. Zamaskowane alter ego Blacka zachowało jednak zimną krew. Popukał krótko w nadgarstek na którym zwykle nosi się zegarek i wskazał na willę. Następnie powiedział jedne z niewielu słów, które zapamiętał z wizyty na wyspach.

-Szef - właściwie bardziej mruknął nie radząc sobie z greckim akcentem. Liczył, że jego towarzysz zrozumie aluzję, że czas już wracać do bazy.

Nieznajomy ochroniarz pokiwał głową i chwycił w ręce magnesy. Zaczął schodzić na dół.

Black ostrożnie przypatrywał się ruchom nieznajomego dając mu pierwszeństwo. Starał się dokładnie je kopiować licząc, że magnesy pomogą mu przeżyć zejście na dół. Codziennie nowe doświadczenie pomyślał starając się nie patrzeć za bardzo w dół.

Magnesy Blacka przyczepiły się na tyle mocno, że musiał odrywać je sposobem podpatrzonym u swego schodzącego “towarzysza”.
Posuwanie się w tej sposób po niemal pionowej płaszczyźnie do najłatwiejszych nie należało, bo nadal trzeba było znajdować oparcie dla nóg, ale szło szybciej niż można by było się tego spodziewać.
W końcu postawił stopy na miękkiej trawie, a kiedy odwrócił się zobaczył wycelowaną w siebie lufę karabinu. Ochroniarz wrzasnął coś po grecku.
-To sobie teraz porozmawiamy - warknął.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day
traveller jest offline