Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-07-2015, 15:43   #1
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
IBPI: Oddział w Portland

IBPI: Oddział w Portland


I think it's time to blow this scene.
Get everybody and their stuff together.
OK, three, two, one let's jam!


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=n2rVnRwW0h8[/MEDIA]

Russel Hayes


Młoda, atrakcyjna blondynka. Długie włosy schludnie spięte w niewielki kucyk, spiłowane paznokcie pokryte brokatowym lakierem, cera czysta o charakterystyce delikatnie wzmocnionej makijażem. W tej dokładnie chwili skanowała kody kreskowe sześciopaków Budweisera, które Russel wyłożył na gumową taśmę przy kasie. Wspaniały dekolt posiadał jakąś cudowną, przedziwną grawitację, przyciągając spojrzenie mężczyzny… nie, żeby stawiał opór.

Hayes uśmiechał się promiennie, czego kasjerka zdawała się nie zauważać. Jakby tu zagadać…? Czasu nie było wiele, by wymyślić dobry temat do rozmowy, poza tym kolejka z tyłu napierała. Spakował więc zakupy do torby, przyrzekając sobie w duchu, że jeszcze tu wróci. Przygotowany.

Kierował się do podziemnego parkingu w supermarkecie, gdy nagle komórka zabrzęczała w kieszeni. Ekran poinformował, że na linii czeka Thelma Hayes. Mężczyzna skrzywił się lekko, ale nacisnął zieloną słuchawkę.

- Synku, jesteś tam!? - przywitało go niespodziewanie euforyczne powitanie. - No odezwij się, chłopcze!
- Jestem… - odparł z lekką rezerwą. - Nie krzycz, słyszę cię. Coś się stało?

"Pewnie wreszcie znaleźli ten wymarzony dom nad oceanem, o którym zawsze mówili z ojcem… i dlatego jest taka uradowana", wpierw pomyślał. Gdy usłyszał faktyczną odpowiedź, z wrażenie wypuścił torbę z ręki. Piwo uderzyło o schody ruchome, kilka puszek zeskoczyło po stopniach. Russel przeklął szpetnie, co nie uszło uwadze matki. Na szczęście nic się nie rozlało.

- Czekaj, czyli ile wygraliście? - zapytał. Skinął głową w podzięce jednej z kobiet, która pomogła mu pozbierać zguby.
- Czterdzieści milionów!

Russel przyspieszył, widząc zbliżającego się pracownika ochrony. Jego serce biło jak oszalałe.

- D-dolarów?
- No pewnie, że dolarów, dziecko. Tommy kupował od kilkunastu lat te głupie kupony i w końcu trafił szóstkę…!
- Teraz się cieszy, a wcześniej jak narzekała, że wywalam pieniądze w błoto, jak narzekała - dobiegł cichy głos ojca zza słuchawki.
- I wiesz co? - Thelma zrobiła efektowną pauzę. - Zamierzamy ofiarować waszej trójce rodzeństwa po dziesięć milionów na głowę!

Hayes zamarł w pół kroku. Niektórzy niepewnie oglądali się na niego, jak gdyby urwał się z psychiatryka.

- Jest tylko jedno "ale" - matka kontynuowała. - Musisz się ustatkować.
- Biedny chłopak - znów głos ojca wydobył się z eteru.
- Ta Mitsy to taka miła dziewczyna, mieszkacie razem i na pewno bardzo się kochacie. Trochę myślałam na ten temat… i jeżeli zaprosicie nas na wesele, możecie oczekiwać drobnego prezentu z okazji zaślubin - Thelma twardo stawiała warunki. - Mam nadzieję, że odłożycie to na lokatę. Resztę otrzymacie, gdy wreszcie zostaniemy dziadkami.

Zdaje się, że już wszystko sobie zaplanowała.

- Mamo, proszę cię… - zaczął powoli.
- Będę czekała na twój telefon, słoneczko - przerwała. - A teraz kończę rozmowę, muszę jeszcze zadzwonić do Głupiej Berty z Klubu Seniora, połknie protezę, jak to usłyszy.
- Czekaj… - zaczął. Matka jednak już zdążyła się rozłączyć.

Zaklął pod nosem. Miał pewność, że Thelma nie zmieni zdania - zawsze jak coś sobie postanowiła, nie było odwrotu. A przecież Mitsy była tylko i wyłącznie jego współlokatorką!



Lotte Visser


Lotte przeciągnęła się na krześle w swojej pracowni architektonicznej. Była bardzo zmęczona… wręcz na wpół żywa. Dopiła resztki kawy, wsłuchując się w dźwięki muzyki filmowej płynącej z magnetofonu. Bardzo ciężko pracowała nad tym zleceniem od ponad miesiąca, lecz opłaciło się - projekt dworku na obrzeżach Portland został dokończony. Kilka pięter, ogród, fontanny, skomplikowane elewacje, najprzeróżniejsze niespotykane detale, których nowobogacka dama sobie życzyła, a które były bardzo ciężkie do wkomponowania. Jednak udało się i to z jakim rezultatem! Kobieta przewidywała, że ta jedna praca - projekt życia - jest w stanie rozsławić jej nazwisko w architektonicznym półświatku.

Pracowała z ramienia agencji, w której nie była zatrudniona na stałe. Z początku dziwiło ją, czemu szef zdecydował się powierzyć tak trudne zadanie młodemu architektowi z niewielkim stażem… Dopiero po jakimś czasie uświadomiła sobie, że po prostu nikt inny nie zdecydował się podjąć tak mozolnej i ciężkiej roboty. Nikt też nie spodziewał się, że jej się uda. Natomiast dokonała niemożliwego. I czuła z tego powodu cholerną dumę.

- Pani Flenboyante czeka na korytarzu na architekta, który projektował jej rezydencję - poinformowała sekretarka przez interkom.

Lotte de facto nigdy nie rozmawiała ze zleceniodawcą twarzą w twarz. Zawsze informacje co do wahań nastrojów klientki otrzymywała od szefa, sama też przez niego podawała odpowiedzi. Teraz miało to się zmienić, jednak nie czuła zdenerwowania. Nie miała powodów.

Prędko przeczesała włosy i spięła je tak, by trochę ukryć niebieskie pasemka. Poprawiła kostium i przejrzała się w lustrze. Wyglądała profesjonalnie… powtórzyła to sobie kilka razy… i była gotowa. Już miała opuścić pokój, gdy ktoś nieoczekiwanie wślizgnął się do środka.


Lotte znała ją z widzenia… kilka razy nawet rozmawiały ze sobą w windzie, zawsze o pogodzie. Nazywała się chyba Jessica… nie, Jennifer. Albo Jenna. W każdym razie również była architektem i Visser więcej na jej temat nie wiedziała.

- Witaj Lottie… proszę, muszę z tobą porozmawiać - kobieta była wyraźnie spięta, wręcz na granicy płaczu.
- Chyba nie mam czasu… - odparła powoli, zaskoczona gestykulacją brunetki.
- Proszę cię, to musi być teraz!
- Ale ja właśnie mam…
- Tak, o to chodzi! - wreszcie Jenna (?) krzyknęła. Po kilku sekundach uspokoiła się. - Bardzo cię przepraszam za ten wybuch, naprawdę jestem w rozsypce.

Lotte westchnęła, po czym gestem przykazała kobiecie, by mówiła dalej.

- Ja wiem, że nie mam żadnego prawa cię o to prosić… i rozumiem jak odmówisz. Jednak nie mam wyjścia, jestem pod ścianą. Uwierz, gdyby tylko był jakikolwiek inny sposób… ale nie ma.
Lotte uśmiechnęła się niepewnie. Sytuacja była niezręczna i nie miała serca jej przerwać. Z drugiej strony nie chciała, aby pani Flenboyante na nią czekała.
- Otóż… wysłuchaj mnie - Jenna kontynuowała. - Szef mnie wyrzuci z roboty. Ja to wiem, już mnie ostrzegał, że zawalam terminy i słabo pracuję… i ma rację. Po prostu nie mogę się na niczym skupić… cały czas myślę o tym… Lottie…
- Dobrze, uspokój się, może usiądziesz na krześle?
- Mój mąż jest chory. Ciężko chory - przełknęła ślinę. - Ma krwiaka tętnicy przedniej mózgu. Leży od miesiąca na OIOMie… a ja nie mogę spać. Lottie, ty mnie teraz znienawidzisz… Ale proszę cię, naprawdę ci się odwdzięczę… Błagam cię, ten jeden raz… czy mogłabyś przekazać mi swój projekt? - Jenna podniosła wzrok. - Jak szef mnie wyrzuci i mój Patrick - przełknęła ślinę. - Jak on umrze… co powiem dzieciom? Mamy tyle kredytu na dom… Nie wiem co robić, proszę cię, pomóż mi! Tylko ty jesteś w stanie jakoś…

Jenna rozpłakała się na dobre. Dalej coś mówiła, lecz jej język nieustannie plątał się i trudno było cokolwiek zrozumieć.

- Lotte, błagam cię - chwyciła ją za rękę. - Pomóż mi!

Daniel Visser


Mierzył. Podniósł celownik nieco wyżej, ocenił trajektorię, nieco ugiął nogi… w końcu ciągnął za spust. Pocisk leciał szybko niczym błyskawica, po czym trafił tarczę i choć blisko środka, Daniel uznał, że wciąż daleko do idealnego wyniku. Pociągnął łyk wody, otarł kropelki potu z czoła, następnie wyciągnął papierosa z paczki i zapalił. Dym sunął przez gardło, trafiając do płuc. Pobudzał. Dodawał sił.

Trzy godziny na strzelnicy minęły nie wiadomo kiedy. Znał to miejsce jak własną kieszeń i zdołał nawiązać w nim kilka znajomości… jednak nie przychodził tutaj na pogaduszki. Jego wuj - wojskowy - zainteresował go strzelaniem i trenował je już od… ilu lat? Ośmiu? Był dobry, jednak nie najlepszy. Dlatego wciąż nad sobą pracował.

- Hej, Daniel - jakiś chłopak, kościsty i na oko młodszy od niego, wychynął z sąsiedniego boksu. - Słuchaj, ty chyba jeszcze nie wiesz, prawda? Organizuje się wyjazd, masz zaproszenie. Mt Hood National Park, a dokładniej Obóz Rządowy. Taka okazja nieczęsto się zdarza, sama strzelnica to organizuje. I tego… ma być nawet właściciel tej budy! Wiesz, ten, który ma dwa złote medale w mistrzostwach krajowych, gość jest zajebisty, no widziałem filmiki na youtube, totalnie wymiata. Na serio nie można przegapić, no… Musisz być! - wyszczerzył zęby. - Jutro o dwunastej zbiórka przed budą.

- Tak… - odparł cicho Visser, jakby sam do siebie. - To wcale nie jest wiadomość na ostatnią chwilę.
Zapalił drugiego papierosa. Nie określił jeszcze, czy wyjazd go w ogóle interesuje.

- No, Jared miał powiedzieć ci wcześniej, frajer spieprzył najwyraźniej - chłopak wzruszył ramionami. Skinął głową na pożegnanie, po czym skierował się ku szatni.

Daniel pozostał do późna. Gdzieś w oddali ktoś jeszcze ćwiczył, lecz wkrótce i te odgłosy wystrzałów przycichły. Mężczyzna zrobił dwa kroki do tyłu, jeszcze raz wymierzył i trafił w sam środek. Dopiero wtedy uśmiechnął się. Idealne zwieńczenie treningu. Obrócił się gwałtownie, słysząc oklaski - wysoki, półnagi mężczyzna zmierzał w jego kierunku. Był potężnie zbudowany… bardziej jak bokser, lub kulturysta, niż strzelec.


- Masz talent - rzekł. - Dobra praca nóg.

Visser przegryzł wargę. Wszyscy dzisiaj byli tacy rozmowni.
Nieznajomy podszedł jeszcze bliżej, po czym usiadł na barierce, tyłem do tarczy. Wpatrywał się w Daniela, aż ten zaczął czuć się niezręcznie.

- Lepiej jutro tam bądź - wycedził zaskakująco zimnym tonem.
- Co? - Daniel zagasił papierosa i wyrzucił go do kubła obok.
- Na obozie, kurwa. Strzeleckim. Lepiej dla ciebie, żebyś tam był. Zobaczymy, jaki z ciebie mężczyzna.

Kulturysta miał najwyraźniej jakiś problem. Strzelił palcami, po czym opuścił barierkę, kierując się ku wyjściu.

- Kim ty w ogóle jesteś?
- Nie znasz mnie? - mężczyzna zaśmiał się. - Pieprzysz moją córkę, kurwa, może to ci podpowie. Ale jak mnie nie znasz… to mnie poznasz…

To by znaczyło, że ma przed sobą komendanta policji Jasona Vayne'a.

- I lepiej żebyś nie stchórzył - splunął pogardliwie, jeszcze obracając się przed wejściem do szatni. - Zobaczymy ile jesteś wart - dodał, po czym zniknął za drzwiami. Rozległ się odgłos włączonego prysznica.

Daniel usłyszał brzęczek - otrzymał SMSa. Choć chwila nie była najlepsza, odruchowo spojrzał na wyświetlacz telefonu na stoliku obok.

Cytat:
Pod żadnym pozorem nie wychodź jutro z domu. On wie.
- Angelika
Imogen Cobham


Para buchała spod prysznica. Rozprzestrzeniała się po całej objętości niewielkiej łazienki. Nawilżała storczyki, skraplała się na chłodnych oknach, przykrywała lustro. Dopiero po chwili wychynęła z niej - niczym Wenus z morskiej piany - postać smukłej kobiety. Po wyjściu z kabiny stanęła na jednym ręczniku (by nie moczyć podłogi), po czym prędko okryła się drugim. Chłodne powietrze bijące z korytarza zaatakowało ją znienacka niczym skrytobójca.

Imogen przyjrzała się swojemu odbiciu. Wciąż nie mogła przyzwyczaić się do blizn, choć trochę czasu już minęło. Przesunęła palcem po skazie ciągnącej się przez obojczyki do dekoltu. Widniała również na łopatkach i lewym boku. Widać nie dla wszystkich Portoryko stanowiło bezpieczny kurort wakacyjny. Wolałaby z tego urlopu przywieźć nieco przyjemniejsze pamiątki, lecz liczyło się to, że przeżyła. Mogła mieć o wiele mniej szczęścia.

Wyszła z łazienki z turbanem na głowie, wsadziła pudełko Pop-Tarts do nagrzanego piekarnika, przeklęła mocno, uderzając głową w szafkę i przeklęła ponownie, gdy światła i telewizor zgasły. Padł prąd. Pewnie typ spod trójki znowu urzędował w piwnicy, w której mieściła się jego nie-tak-sekretna heblarnia, łącząc siły z idiotką spod szóstki piorącą, prasującą, prostującą włosy, oglądającą telewizor, słuchającą radia (…) w tym samym czasie i centralna rozdzielnia nie wytrzymała. Nie pierwszy i nie ostatni raz.

Immy próbowała odblokować komórkę, jednak okazała się rozładowana. Oczywiście. Sprawdziła godzinę na zegarku - kilku minut po siedemnastej. Siadła do laptopa (na szczęście sprawnego) i choć internet nie działał, poczta już wcześniej została pobrana przez aplikację. Jako że nie miała w tej chwili nic lepszego do roboty, zaczęła czytać po kolei wszystkie trzy maile.

od: l.cobhan12@hotmail.com
do: imogen.cobham@hotmail.com

Cytat:
CORECZKO CO SIE U CIEBIE DZIEJE BARDZO TESKNIMY MAM NADZIEJE ZE WSZYSTKO W PORZADKU TUTAJ DOBRZE MAM KATAR A TY JAK SIE CZUJESZ PRZYLATUJ DO DOMU CZEKAMY NA CIEBIE KOLEDZY Z POLICJI PYTAJA A JA NIEWIELE IM MOGE POWIEDZIEC BO SAMA NIE WIEM I DOBRZE CHOCIAZ ZE MI TEGO E-MOILA ZALOZYLAS CHYBA DZIALA KOLEZANKA MOWI ZE JEST TAKI OKIENKO TO SIE NAZYWA SKIPE JAKO TAK CHYBA I TU MOZNA SIEBIE ZOBACZYC I TESKNIE BARDZO ODEZWIJ SIE TATA DOSTAL PODWYZKE POZDRAWIAM MOCNO I DO ZOBACZENIA

CALUSY MAMA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
od: a.wenderlich@nba.com
do: imogen.cobhan@hotmail.com

Cytat:
Witam!

Nazywam się Anna Wenderlich, jestem konsultantką w National Bank of America, w którym posiada Pani konto o numerze XXXX XXXX XXXX XXXX 489238. Chciałabym umówić się na spotkanie w związku z Pani kredytem opiewającym na kwotę 132 038 Euro, aby zaproponować znacznie bardziej korzystne warunki spłaty. Wnioskując po danych z kwestionariusza pożyczkowego celem poboru środków było (między innymi) nabycie licencji zawodowej pilota śmigłowcowego w Zjednoczonym Królestwie i choć kredyt został pobrany w zewnętrznym banku, w związku z posiadanym obywatelstwem amerykańskim możliwe jest uzyskanie zapomogi z edukacyjnego funduszu rządowego nawet na kwotę 48 tysięcy Euro (dane szacunkowe). Co więcej, jesteśmy również w stanie przyznać korzystniejsze stopy procentowe spłaty kredytu.
Jestem jedynym pracownikiem naszej placówki w Portland zapoznanym szczegółowo z zasadami wnioskowania o zapomogi rządowe i w związku z moim zbliżającym się urlopem zdrowotnym proponuję jak najszybszy termin spotkania, najlepiej jutro o godzinie 12:00. Proszę określić do dnia dzisiejszego (pracujemy do 18:00), czy jest Pani zainteresowana naszą ofertą.
Z poważaniem,
Anna Wenderlich
pracownik National Bank of America
od: jjchan2000@yahoo.com
do: imogen.cobham@hotmail.com

Cytat:
Słuchaj, dzwoniłam do Ciebie tysiąc razy, ale nie mogę się dodzwonić. Otóż sprawa jest ważna… jutro przyjeżdża do naszego aeroklubu syn senatora, na próbne przejażdżki i KONIECZNIE trzeba się nim dobrze zaopiekować. Jesteś tutaj chyba najbardziej doświadczona w lataniu, na Boga, przecież byłaś pilotem policyjnym! Byłoby po prostu świetnie, gdybyś usiadła z nim za kokpitem, pokazała parę trików, może nawet pozwoliła potrzymać stery… Jest to o tyle ważne, że jeżeli chłopakowi się spodoba, być może zostanie u nas członkiem… a to znaczy posiadanie nowego, potencjalnie mega ważnego sponsora. Wiesz, jak ten sprzęt kosztuje… pieniędzy niestety nigdy za dużo. Dlatego koniecznie cię jutro potrzebujemy tak pomiędzy dziesiątą a czternastą mniej więcej. Zadzwoń jeszcze, lub napisz mi odpowiedź, czy będziesz… Najlepiej tak do 18-stej mniej więcej, bo nie chcę wydzwaniać i szukać kogoś na twoje miejsce po północy. Ludzie chcą spać.
To strasznie ważne!
Jasmine
I oczywiście prądu jak nie było, tak nie ma. Immy znów spojrzała na zegarek. Do osiemnastej pozostało nieco ponad pół godziny. Gdyby tylko wcześniej przeczytała te przeklęte wiadomości!
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 04-06-2016 o 00:08. Powód: imageshack nawalił... zły kolega!
Ombrose jest offline