Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-07-2015, 18:07   #4
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
"Widziałam twory Molocha. Jeśli myślisz, że koleś, który zamiast ręki ma granatnik, zamiast drugiej piłę łańcuchową a porusza się na mechanicznych odnóżach jest straszny tylko przez swój wygląd, to jesteś w błędzie. Wyobraź sobie, że to Bill. Bill na którego ślubie byłeś świadkiem. Bill, który zawsze rzucał kiepskimi dowcipami i przegrywał w pokera kwitując to słowami "kto nie ma szczęścia w kartach...". Tak miał wtedy kretyński umysł. To Bill, który miał marzenie o prowadzeniu własnego hotelu, naiwne marzenie z którego nie zwierzył się nawet żonie. Tobie o nim powiedział. Ten Bill wywala do właśnie do ciebie czterdziestomilimetrowym odłamkowym i kroczy by pochlastać zwłoki piłą. Walczyłam z tworami Molocha.
Walczyłam też z ludźmi. I to nie z gangerami. Walczyłam z innym człowiekiem gdy reszta siedziała w pracy, żarła hamburgera i pieprzyła się. Wtedy zabijałam Mike'a, Boba i Suzi. Tak, ludzi, którzy mieli swoje marzenia. Swoje rodziny. I realne szanse na ich powrót. Widziałam dzieci, które weszły na IEDa. Widziałam zapłakane matki wyciągające kałacha bo inaczej skrzywdziliby ich dzieci. Sama zmuszałam takie matki do zmiany stron. Walczyłam też po 2020. Zabijałam małą Agie, tą rozczochraną dziewczynkę z bloku obok. Zabijałam Jima, który łyknął propagandę Stalowego Orła. Widziałam wszelkie okropieństwa, które człowiek mógłby wypowiedzieć człowiekowi.
Walczyłam też z mutantami. Istotami stworzonymi do walki. Zaopatrzonymi w najnowszy hi-tech. Dzieci Borgo. W blasku rac pojawiali się w okularze Balalajki a gdy ją straciłam w optyce M40. Chora parodia ludzi.
Słyszałam o neodżungli. I nigdy nie pośle tam swoich chłopców. Tam gdzie samo powietrze mutuje. Gdzie kwiat zabija. Jesteśmy żołnierzami. Musimy widzieć wroga. Nawet gdy ma czerwone oczy."

Fry Face

"Boimy się tego co nieznane. Boimy się abominacji. Tego, że możemy się stać tacy sami. Niepomni, że staliśmy się przez te lata gorsi. Bo sami pozbyliśmy się człowieczeństwa. Dlatego neodżungla jest taka straszna. Bo tam skrzywienie przybiera fizyczny obraz."

Dexter Ranner

"Walczyłem na Froncie, zabijałem ludzi... Byłem też w neodżungli. Widziałem żyjące tam plemiona. Wszędzie ludziom towarzyszył strach. Jeśli złamiesz go w sobie to poradzisz sobie ze wszystkim."

Geoffrey Rorthman nad kolejnym kieliszkiem

"Pierdolenie. Rośliny, bestie... Miotacz ognia, maczeta i śrut poradzą sobie ze wszystkim"

Anonimowy żołnierz z frontu Południowego

***


W ruinach gdy spotykasz kogoś albo się chowasz albo strzelasz. Tylko dzięki temu przeżyjesz. Rozmawiać możesz gdy masz kogoś na muszce. Najlepiej jednak pozwolić komuś odejść nie zdradzając swojej pozycji. Żadne gamble nie są warte twojego życia. Tak mu mówił jego świętej pamięci ojciec. Obserwował przez lornetkę.

Grupka, która kręciła się przy samochodzie musiała być tą samą, która wcześniej minęła jego kryjówkę. Schował się wtedy a teraz kucał przykryty kocem z którego zrobił prymitywny ghuit suit i wychylał tylko głowę i ramiona.

Trzech mężczyzn, wszyscy w kapeluszach, takich z szerokim rondem. Najstarszy z nich z krótkim karabinkiem powoził wozem do którego przywiązano drugiego konia. Dwóch jechało wierzchem, pierwszy przez plecy miał przewieszoną pompkę, drugi w poprzek siodła położył karabin z optyką. Przyjrzał się dokładniej, chyba M21. Oprócz nich jechały dwie kobiety, obie na wozie. Pierwsza bez broni, młoda, chyba młodsza od niego. Druga z maską przeciwgazową na szyi wiozła łuk. Nie jakiś prymitywny kawałek patyka z sznurkiem a jeden z tych przedwojennych. Dobra broń wymagająca wprawy. Uśmiechnął się z uznaniem.

Nie reagował gdy ten z pompką zaczął ciągać za klamki samochodu Crazy, podobnie gdy pies zaczął go obsikiwać. Nawet lekko się uśmiechnął. Nie stwarzali zagrożenia ani dla niego ani dla gambli ich grupy. Wodził wzrokiem między poszczególnymi osobami. Rozluźniał się...

Spiął się jednak gdy ten z wyborówką podniósł karabin i zaczął przez optykę przeszukiwać jego pozycję. Jeżeli koleś go wypatrzy był trupem. Odłożył lornetkę i wziął obwiązany szmatami karabin. Szybko ponownie odszukał strzelca, wziął poprawkę na warunki, przeniósł krzyż celownika trochę w bok i do góry. Strzelił, w ramieniu poczuł znajome kopnięcie.


Andrea

Uspokoiła się, oddech się wyrównał, ręce przestały drżeć. Dopiero po chwili zobaczyła, że mankiet prawego rękawa kurtki ma rozdarty, pewnie przez pnącza. Cena była jednak niewielka. Zebrala swoje rzeczy i ruszyła do reszty grupy. Mimo, że nie przeszła daleko klimat zmienił się. Upał pustkowi został zastąpiony przez duchotę. Koszulka lepiła się do ciała, język szybko wysychał zmuszając tropicielkę do częstego sięgania po wodę. Pot perlił się na czole, zlepiał włosy i ściekał po twarzy.
Nie to jednak było najgorsze a uczucie bycia... obserwowaną? O ile można było tak określić gdy obserwatorem był las. I być może ślepe bestie. Wzdrygnęła się na wspomnienie niedawnego spotkania. Bystre oczy Andrei wyłapywały ruch. Poruszenia pnącz, otwieranie i zamykanie się kwiatów. I to czego nie było a powinno być w lesie. Ptaków i zwierząt szeleszczących krzakami. I owadów. Przy tej duchocie powinno się aż roić od komarów.
Co raz schylała się gdy jakieś pnącze czy roślina uniemożliwiały jej przejście. Nie chciała niczego dotykać. W końcu zobaczyła skraj tego zielonego piekła. Szarą blachę samochodu i ludzki ruch.

Mat, Mike i John

Zwierzę przestało wierzgać, wystarczył jeden strzał weterynarz. Stone był przyzwyczajony do kończenia zwierzętom cierpień. Co innego jednak dobić chorego psa a co innego konia, który jeszcze przed chwilą był zdrów. John splunął i krótkim "skurwiel" wyraził co myśli o strzelcu.

Starszy z Franklinów, już opatrzony ciągle obserwował ruiny. Nie wiadomo czy tamtych było więcej. Nie wiadomo czy tamten nie podniesie się, nie spróbuje oddać jeszcze jednego strzału. Był cierpliwy. Przez pięć lat gdy był po za domem nauczył się tego. Narwańcy zawsze ginęli pierwsi.

Mat obserwował ścianę lasu, obok niego stała dziewczyna trzymając kurczowo jego strzelbę. Kowboj wyobrażał sobie górę gambli. Stary piernik, który wcześniej był nadziany. W chuj nadziany. A teraz to wszystko leżało tam, niepilnowane, niczyje. Czekało na niego. Ale gdzieś w tym zielonym cholerstwie czaili się kumple snajpera. Jeden, dwóch? I bestie o których mówiła Angelika. Jak dobry Bóg pozwoli to powyrzynają się nawzajem.

I wtedy usłyszeli strzały. Dwa, trzy? Chyba z klamki. Chyba... Nikt z nich nie potrafił ocenić. Mike zmienił pozycje, przykucnął za samochodem. Krzaki go irytowały. W każdej chwili coś mogło z nich wyskoczyć albo wystrzelić a z tej odległości ciężko będzie mu strzelić przez optykę. Przerzucił karabin przez ramię i wyciągnął siga, odbezpieczył broń i wprowadził broń do komory. Czekał, obserwował, gotów zareagować w każdej chwili.
Mat w tym czasie rzucił do dziewczyny:
- Za wóz młoda.
Ta spojrzała na niego, widział, że jest wystraszona ale na szczęście nie spanikowała. Wykonała polecenie ciągle ściskając remingtona. Sam przykucnął przy bracie z meduzą w dłoni. Ustawił sie tak by Angelika nie zahaczyła go śrutem.
John mimo wieku i osiadłego trybu życia stracił odruchów nabytych za młodu. Z swoją paskudną strzelbą w łapach skrył się po drugiej stronie ich wozu. Kątem oka spoglądał na niespokojne konie. Poprawił uchwyt na broni i gwizdnięciem przywołał Saxona. Odbiegł myślami do Andrei, dziewczyna nie miała broni palnej, chyba nawet nie potrafiła z niej strzelać. Czyli to musiał być jeden z kumpli snajpera. Do kogo walił? Do niej? Do jednej z besti z opowiadań Andrei?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline