Wieża nie była dużą osadą. Przy krętej drodze prowadzącej do wejścia do budowli wyrastały budyneczki z białego kamienia. Odcinały się od reszty krajobrazu tak bardzo, że nie było najmniejszej nawet wątpliwości, że zostały zbudowane znacznie później niż iglica i z kompletnie innego materiału. Na dodatek wydawały się być w większości nie zamieszkane. W dwóch nawet drzwi pokryte były pajęczyną! W dodatku jedynymi odgłosami wyspy był szum fal uderzających o klify, skrzeczenie mew i wycie wiatru. Jeżeli ktokolwiek tutaj mieszkał, to był bardzo cichy.
Towarzysze nie przebyli jednak tak długiej drogi, aby teraz nie sprawdzić miejsca z góry na dół. W dodatku posiadali gardła i czyste intencje. Postanowili więc najzwyczajniej w świecie zawołać, aby sprawdzić czy ktoś znajduje się w okolicy. I odziwo, najprostsze rozwiązanie okazało się najskuteczniejsze.
1
Z domku w wyższej części wyspy wyszedł humanoid o pożółkłej skórze. Najwyraźniej Wieża rzadko miała gości, bowiem wyszedł uzbrojony, czym wzbudził niepokój tria. Wyglądał bowiem bardzo podobnie do piratów, którzy jakiś czas temu napadli na Ognisty Szafir i jego załogę. Githzerai byli kuzynami ludu githyanki i wielu postronnych miało kłopot w ich odróżnieniu, choć ich zachowanie i usposobienie było diametralnie różne. Jak ogień i woda. Tako i ten githzerai, widząc że przybysze nie mają złych intencji, schował długi, niepotrzebnie kręty nóż i skłonił się w powitaniu.
-
Podwoje tego domostwa stoją przed wami otworem, lecz niebezpieczeństwo kryje się jak sieć - no dobrze, trudno było z miejsca określić, czy faktycznie było to powitanie, czy ostrzeżenie. Najprawdopodobniej jedno i drugie. Gith był spokojny i nawet uczynny, ale jego mowa składała się z takiej ilości alegorii i przenośni, że piekielnie trudno było się z nim dogadać. Cierpliwość przyniosła jednak owoce i w gąszczu zagadek zaświtała wiedza. Tubylec nazywany był Zegonz i wcale nie był tubylcem. Z jego słów można jednak było wywnioskować historię wyspy, oraz powiązaną z nią historię Stowarzyszenia Porządku.
Wieża znana była pod wieloma nazwami: Filar, Iglica, Szczyt, ale także Studnia. I rzekomo była równie stara jak sama Celestia; pamiętała jeszcze Wojny Świtu, gdy bogowie walczyli z przedwiecznymi o losy rodzącego się Multiwersum. Miała też swoich mieszkańców, jedynych prawdziwych tubylców na wyspie. Dziwaczne istoty przypominające wyglądem rasy z różnych planów, ale nie należące do żadnej. Podawały się za bogów, którzy utracili swą moc w trakcie wojny, lecz wciąż, po dziś dzień, posiadały boską wiedzę. Wiedzę, którą dzielili się ze śmiałkami dość odważnymi i utalentowanymi, by wejść na jej szczyt. Próbowało tego więcej istot, niźli można by zliczyć, lecz tylko garstka zdołała przeżyć wśród pułapek i zagrożeń.
W białych domach mieszkali Guwernanci, to co pozostało z niegdyś potężnego Stowarzyszenia Porządku. Wygnanie z Sigil i zniknięcie Mechanusa zniszczyło ich dwa największe ośrodki filozofii. Wyspa w Celestii stała się dobrym miejscem na stworzenie tymczasowej siedziby. Plan uosabiał prawo, a Iglica kusiła pradawną wiedzą o światach, może nawet taką, która pozwoliłaby przywrócić Mechanusa na mapy portali?
Na lekcji historii jednak skończyły się odpowiedzi Zegonza. Pytania o Mechanusa i o telekomunikator spotykały się z milczeniem, albo grzeczną odmową udzielenia odpowiedzi. Githzerai nie był jedynym Guwernantem na wyspie, w rzeczywistości było ich tu blisko dwudziestu, ale żaden nie chciał przekazać swej wiedzy za darmo, nie w sytuacji, gdy widział że rozmówcom na niej zależało… poza tym dotykała spraw frakcji. Oczywiście, gdyby ktoś porozmawiał z bogami z wieży i przekazał kolejny element układanki, nad którą faktoci głowili się od wieku, to wtedy ewentualnie można by zastanowić się nad wymianą informacji.