Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-07-2015, 11:19   #118
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Koboldzi las
20 Tarsakh Roku Orczej Wiosny, noc

Shavri rozejrzał się czujnie, czekając niebezpieczeństwa, ale dookoła panował spokój mącony tylko ich przybyciem. W milczeniu ściągnął z ramion ciężki plecak, budząc przy tym Bijak, która spała mu pod kaftanem. Zwierzątko wspięło mu się na głowę i niuchało ciekawsko powietrze, podczas gdy Shavri wyciągnął z jednej z kieszeni swoją harmonijkę ustną. Nie chcieli przecież wzbudzać paniki wśród mieszkańców swoim nagłym pojawieniem się i łomotaniem do drzwi, a jakoś obudzić ich trzeba było.
Nocne cykanie świerszczy i odległy rechot żab odmienił z nagła spokojny, nieco radosny ton melodii, jaką Shavri nawykł grać młodszemu bratu, żeby go obudzić. Dźwięk z powodu otaczającej ich ciszy wydawał się nad wyraz głośny.
- Czy to na pewno dobry pomysł? - zapytała Sinara, nieco zaniepokojona. - Mnie melodia dochodząca gdzieś z pola raczej by przestraszyła. Bałabym się że jakieś mary po mnie idą.
Dziewczyna wytężała wzrok w poszukiwania choć jednego płomienia świecy wśród domów.

Evan
nie zamierzał bawić się w podchody i zastukał mocno do drzwi jednej z chałup. Nie chciał się zachowywać się za cicho, by nie wzięto ich za zbójców. Jako że był środek nocy musiał nieźle się nadobijać, ale w końcu drzwi uchyliły się ukazując chudego kmiecia w koszuli.

- Czego no? Pali się? - wymamrotał i dopiero widok zupełnie obcej twarzy przed drzwiami (oraz niewielkiego tłumu z pochodniami na drodze) otrzeźwił gospodarza. - A wy to kto? Hanka! Jura! Miko! Wstawajta, a nuże! Obcy we wsi! - huknął wgłąb chałupy.
- Wilk nas przyprowadził - powiedział Evan i dziwił się niefrasobliwością kmieciów mieszkających bądź co bądź w pobliżu obozu koboldów. - Układ mamy z panią Tillit. Kazała tu być to jesteśmy.
- Hę? - burknął mężczyzna, trzymając mocno drzwi. Z wnętrza domu dobiegły kroki kolejnych mieszkańców. - Nie wiem o czym gadacie. Też coś, bzdurami uczciwych ludzi po nocy budzić… Poszli won!
- To nie jesteśmy w Lisowie? - zdziwił się chłopak.
- Zaraz, chwileczkę. Czy nie mieliście tu czasem problemu z kowalem i czy nie przysłano wam do niego uzdrowicielki? - wtrącił się Shavri, pakując się do drzwi obok Evana. - My jesteśmy jej towarzyszami.
- To Smreki, Lisowo dalej jest - burknął znów gospodarz i wyprostował się nagle, jak dźgnięty szpagatem. Może i tak zresztą było, bo za nim pojawiła się drobna kobiecina w szarej, wełnianej chuście narzuconej na koszulę nocną. - Kowal? Uzdrowicielka?
- Wilk! Wilk! Od Pani są, ty knurze niemyty! - syknęła jego połowica i szarpnęła za klamkę, rozwierając drzwi na oścież. - Prosimy, prosimy do środka, czym chata bogata… Ciasno chyba będzie, ale zaraz pobudzę sąsiadów - dodała widząc liczną gromadę. - Miko, nuże do Krowiaków leć, powiedz że od Pani umyślni przyszli i noclegu szukają! Niech mleka dadzą! I robertową wdowę pobudź, miejsce ma w chałupie to przynajmniej panienki łaskawe pomieści! Zapraszam, zapraszam! - gospodyni z nerwowym uśmiechem wskazała ciemne wnętrze domostwa.
- Dziękuję bardzo - rzekł Evan i wszedł do środka.

Shavri
kiwnął głową i choć bardzo marzył o tym, żeby położyć się nawet na podłodze, został na zewnątrz, żeby jeszcze chwilę się rozejrzeć, obserwując narastającą krzątaninę mieszkańców Smerków i ewentualnie pomóc, gdyby było w czym.

- Pani - zwrócił się jednak najpierw do gospodyni. - Co z naszą towarzyszką? Zdrowa? Jak się ma?
- Jaka ja tam pani - prychnęła podejrzliwie gospodyni, ale potem przywołała na twarz usłużny uśmiech. - Zdrowa była jak ją widzielim, pare dni temu. Pomogła naszym i do Bartników pojechała. Ale w Lisowie chyba nocuje, u kowala rodziny bo z jego synem sioła objeżdżała - wyjaśniła skwapliwie.
- Gospodyni, a czemu wart we wsi nie wystawiacie? - zapytał kapitan - Nie boicie się że koboldy szkody narobią, ludzi naporywają?
- Koboldy? - zdumieli się gospodarze, po czym mężczyzna wzruszył ramionami. - Żadna wieś w nocy nie stróżuję; jako żyję nic tutaj ludzi nie napadało ani nic.
- Siadajcie, siadajcie wszyscy - gospodyni pozapalała łojowe świece i nerwowo szukała po izbie wystarczającej ilości stołków.

Marv rozglądał się podejrzliwie, odkąd trafili do tej nędznej wioski. Nie mówił nic, nie wykonywał też nerwowych ruchów. Wszystko co wiązało się z tą całą czarodziejką działało mu mocno na nerwy, całą więc wolę poświęcał na uspokajaniu ich. Skinął głową gospodyni i wszedł do chaty. Nie spodziewał się tu niczego, nawet odpowiedzi na pytanie jak zwykle gadatliwego Shavriego. Skoro to nie było Lisowo, to musieli tylko chwilę odpocząć, dowiedzieć się gdzie iść i tyle. Trzymając dłoń na stylisku włóczni, rozejrzał się po wnętrzu. Już bardziej szukając miejsca na odsapnięcie niż niebezpieczeństwa.

Franka
natomiast była niespokojna jeśli chodziło o spotkanie Zoji. Widać było, że niezwykle tego potrzebowała a przyjęcie gościnności miejscowych krzyżowała jej plany. Nie potrzebowała gościnności. Potrzebowała obecności uzdrowicielki. Weszła więc jako kolejna osoba do domostwa chcąc złapać Evana jeszcze przed tym aż wszyscy się umoszczą i nie będzie już za późno na zmianę planów.

- Evanie - chwytając go za ramię zaczęła cicho na tyle, by rozmowa pozostała bardziej między nimi niż na forum ogólnym. - Nie zatrzymujmy się tutaj na noc. Spytajmy o drogę i ruszajmy dalej, proszę.
- Franko, czy Tilit mówiła, że koniecznie mamy dzisiaj jeszcze coś zrobić, czy że dzisiaj będzie na nas czekał tylko przewodnik? - zainteresował się Shavri, który wciąż kręcił się koło kapitana. - W sumie to nawet nie ma większego znaczenia, bo jeśli jest konieczność, mogę iść z tobą do Lisowa choćby zaraz. Zmęczenie zmęczeniem, ale zdaje się, że to nie jest daleko, a sam byłbym szczęśliwy, widząc na własne oczy, że nic jej nie jest, a widzę, że i ty się mocno denerwujesz.
Po tych słowach zwrócił się do Evana nieco ciszej, ale tak, żeby stojąca obok Franka jeszcze słyszała:
- Zauważyliście, że tutaj Tilit jest nazywana Panią i mieszkańcy darzą ją dużym szacunkiem? W końcu nie otworzyli nam chat w środku nocy na samo jej wspomnienie z lęku przed nią, ale właśnie raczej z przywiązania do niej.
- Sam nie wiem co o tym sądzić, ale wolałbym się nie włóczyć po nocy bez naszego wielkiego przewodnika - odpowiedział Evan zarówno Sharviemu, jak i France.

Z sąsiednich chat zaczęli wyglądać ludzie, pobudzeni hałasami i szczekaniem psów, które wreszcie zainteresowały się nieproszonymi gośćmi. W domostwach po lewej, gdzie pobiegł Miko świeciło się już światło. Blask padał na stojących na zewnątrz Kaina, Sinarę, Gaspara i Gerga. Nikt nie podnosił wrzawy na widok kobolda; możliwe, że po ciemku wzięto go za niziołka lub gnoma.
- Eeeee… - zaczął elegancko rudowłosy, widząc, że Shavri próbuje wciągnąć w ich w mielenie ozorem o rzeczach oczywistych. - Przepraszam - powiedział do miejscowych - Jak dojść do Lisowa? Po nocy radę da?
- Droga jest pośród pól; z pochodniami zgubić się nie lza, za godzinkę się dojdzie nawet po ćmoku. Ale po co leźć macie, my posłańców Pani ugościć czym mamy, a jutro do Lisowa poprowadzimy - gospodarz zaczął nerwowo wyłamywać sobie palce. W przeciwieństwie do Shavriego Marv odnósł wrażenie, że gościnność smreczan podyktowana jest bardziej przymusem niż szacunkiem dla Tillit, a teraz wieśniacy boją się, by nie posądzono ich o obrazę szacownych gości.
- Panie, miłe sercu, oku i brzuchowi gościna Wasza z pewnością, ale śpieszno nam do naszej towarzyszki, bo w niebezpiecznym czasie rozstać się nam przyszło - powiedział pośpiesznie Shavri, wyciągając ze swojego plecaka dwie pochodnie i jedną rzucając France. Podpalił swoją i zwrócił się jeszcze do Evana. - Idę tam. Zostańcie tutaj i wyśpijcie się. Wrócimy rano z Zoją. Franka idziesz? - zawołał, odwracając się już w kierunku wyjścia.

Teraz to Marv popatrzył na Shavriego jak na wariata całkowitego. Albo samozwańczego przywódcę. W tak gorącej wodzie kąpanego człowieka nie spotykało się często. Rudowłosy wstał po słowach gospodarza. Godzina drogi to nic, wcale nie uśmiechało się mu nocowanie w tej wsi. Nie powiedział więcej ani słowa, gotów do dalszej wędrówki, czekając jeszcze na ostateczne potwierdzenie u Evana.

- Godzina to nie dużo zwłaszcza jak jest droga dobra - powiedział Evan - Napijemy się trochę i idziemy. A wam to z serca dziękujemy dobrzy ludzie.
- Ale… ale… jak to tak…? - gospodyni patrzyła po osobliwie zachowujących się gościach szeroko otwartymi oczami. - Miko mleka właśnie naniósł… - wskazała syna, który próbował wcisnąć się do środka. Drugi z synów stał oparty o ścianę, lustrując przybyszów ponurym wzrokiem. Evan usłyszał, jak ten mruczy do matki: A niech idą w cholerę skąd przyszli, to ludzie Pani, co oni tu mogą?, a Hanka nerwowo go ucisza.

Dla kapłanki zgoda Evana była niczym dorzucenie oliwy do ogniska. Z miejsca ożyła jak i nabrała sił. Z początku sama nie wiedziała, co z sobą zrobić, jednak po paru chwilach zabrała się za konkretniejsze układanie myśli i wdrażanie ich w życie.
Pierwsza jej rozmowa z Tilith pozwoliła całkiem dobrze rozeznać się w jej osobie. Z początkowego, bardzo otwartego i ciepłego podejścia, znikająca kobieta zamieniła je na bardzo oschłe i ograniczone do minimum sygnały. Było to też jednym z powodów dla których Zoja wyruszyła do Lisowa... Nie chciała być utożsamiana z Tilith a przede wszystkim nie chciała otrzymywać niczego powołując się na nią.
- Nie jesteście nic nam dłużni - odpowiedziała na zwątpienia gospodyni. Wyciągnęła jedną monetę z kieszeni swojego habitu i wręczyła kobiecinie. - Wybaczcie, że zakłóciliśmy wasz spokój w środku nocy. Weźmiemy mleko, nie zmarnuje się - dodała z ciepłym uśmiechem a następnie podeszła do Miko i odebrała je od niego podając dalej. Widząc pieniądze gospodarze zgłupieli zupełnie. W milczeniu obserwowali jak drużyna pije mleko, żegna się i oddala we wskazanym wcześniej kierunku. Najemnicy czuje na sobie wzrok ukrytych w domostwach mieszkańców Smreków - i mieli wrażenie, że nie były to przyjazne spojrzenia.

Marsz do Lisowa nie był uciążliwy; nieco rozmokła, rozjeżdżona kołami wozów polna droga prowadziła prosto do celu. Tym razem widoczna w mroku wieś była znacznie większa, lecz również nie chroniona żadnym ostrokołem, czy nawet płotem. Tym razem nikt się nie certolił; najemnicy zasypiali na stojąco, więc Evan mocno zapukał do drzwi pierwszego z brzegu domu. Tu wszystko poszło sprawniej; okazało się, że Zoja uprzedziła wieśniaków o potencjalnym przybyciu drużyny, toteż rozczochrana babina od razu wskazała im domostwo, w którym mieszkała uzdrowicielka. Nie była to bynajmniej chata kowala, lecz opuszczony dom-kapliczka, o którym wspominała Tillit. Jednak dzięki temu cała drużyna mogła rozgościć się w jednym (choć ciasnym) miejscu bez potrzeby budzenia połowy wsi.


Lisowo

21 Tarsakh Roku Orczej Wiosny

Pogodny dzień przywitał zaspaną drużynę gdy zbliżało się już południe. Uradowana przybyciem towarzyszy Zoja kręciła się po domostwie czekając, aż najmici zwleką się ze swoich posłań. Lisowszczycy uprzejmie nie zaglądali do uzdrowicielki, aczkolwiek Zoja nie raz i nie dwa zdybała pod oknami ciekawską dzieciarnię. Po tylu dniach znała już każdego mieszkańca wsi po imieniu, więc tylko żartobliwie groziła maluchom palcem, nakazując ciszę. Ktoś podrzucił pode drzwi skopek mleka, ktoś inny okrągły bochen świeżego chleba, wiec miała czym poczęstować kompanów. Potem zaś mogła pokazać im wieś. Obecność kowala dawała nadzieję na naprawę podziurawionych zbroi wojowników.

[media]http://zwallpaper.biz/hinhanh/anhto/14221live-wallpapers-life-in-an-old-village.jpg[/media]

Wieś była z pewnością bardziej zadbana i zasobna niż Smreki, atmosfera wydawała się również bardziej przyjazna dla “ludzi Pani”. W gestach wieśniaków było więcej dobrych chęci niż wymuszonej służalczości. Niemniej jednak drużyna była we wsi obca, toteż skupiała na sobie całą uwagę mieszkańców. A może nie tylko dlatego?

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 23-07-2015 o 13:16.
Sayane jest offline