Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-07-2015, 23:21   #21
Karmazyn
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Wpadanie w kłopoty też wymaga talentu


Półorczyca musiała chwilę poczekać na odpowiedź ze strony Quena. Było to spowodowane tym, że akurat miał usta pełne jedzenia i nie miał zamiaru ryzykować, by cokolwiek z tego wyleciało z powrotem. W końcu za to zapłacił. I co z tego, że przed nim leżała sterta przeróżnego jedzenia, która niemal pozwalała mu się ukryć. Jedzenie to jedzenie i należało je zjeść. Całe.
- Chcesz wersję skróconą czy mniej więcej to, co wiem o tym wszystkim? - zapytał, gdy już przełknął i popił wodą.
- Wszystko, co wiesz - Ansara postawiła mu sprawę jasno. Nie wiedziała jeszcze dokładniej, o co w tym wariactwie chodzi.
- To, co przytrafiło się mnie i Nethcie to jakieś przebicie, tunel czasoprzestrzenny. Skierowany w przyszłość, dokładnie 23 lata. Według Setzera przez to przejście przedostało się wiele istot. Jedna trafiła do mnie i do naszej kici. Ta dodatkowo dostała w szpitalu jakiś specyfik, który zawierał kolejną. - Quen mówiąc to, ładował sobie na talerz różne smakołyki. - Nosimy w sobie fragmenty jakiejś broni, ale z Nethą jest gorzej, bo jej geny zaczęły mutować i nie wiadomo czy jeśli się obudzi, będzie naszą przyjaciółką, czy kimś innym.
Toporniczka słuchała jego opowieści, z niedowierzaniem.
- Jakiej broni?
- Kojarzysz tę pielęgniarkę, którą poznaliśmy w szpitalu? Teraz to kupka popiołu. - wyjaśnił chłopak. - Sala, w której byliśmy, wyglądała jakby wybuchła w niej bomba, gdy wychodziłem. Takiej broni.
- Ten ranker… Setzer… on ci powiedział, co to za broń była?
- Broń zapłonowa, niedokończona lub mająca niedoróbki. I będąca kłopotliwa do wyciąnięcia ze mnie bez krzywdzenia mnie.
Kobieta westchnęła, spojrzała na Quena tak, jakby zrobił coś naprawdę głupiego; co było jego winą i przez co prawdopodobnie nieodwracalnie spaprał sobie życie.
- I po co tam lazłeś na dół? - mruknęła. - Gdybyś tam nie szedł, to nie miałbyś teraz takich kłopotów - stwierdziła. - Nie dość, że teraz kłopoty są u ciebie, to jeszcze u Nethy. Nie wiem, co z nią będzie.
- Chciałem zdobyć informacje o tym, co stało się Nethcie, by leczący ją wiedzieli z czym mają do czynienia. Nie spodziewałem się, że to aż takie niebezpieczne.
- Aż dziwne, że ty jeszcze żyjesz, jak tak wszędzie pchasz się, gdzie nie trzeba. Kazałam ci zostać z Nethą. Nikt ci nie kazał pchać się tam na dół.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie mam szczęście do pozostawania żywym. - odparł Quen. - Jeszcze zanim tutaj trafiłem, miałem okazję to sprawdzić. Skończyło się na tych bliznach. - chłopak przejechał dłonią po lewej stronie twarzy, gdzie znajdowały się trzy, wyglądające na pozostawione przez zwierzęce pazury blizny. - Jak już mówiłem, musiałem tam się pchać. Jestem w końcu latarnikiem, a przede wszystkim jej przyjacielem.
- To, że jesteś jej kumplem, nie znaczy, że masz wsadzać głowę pod każdy topór - odparła Ansara. - I nie, nie musiałeś się tam pchać, trzeba było dzwonić po służby. One są od pchania się tam, gdzie inni nie powinni - stwierdziła, pozostając przy swojej racji. - Lepiej, żeby znaleźli sposób na usunięcie tego badziewia z ciebie, bo nie wiadomo, co z tobą też będzie.
- Najwyżej wybuchnę. - rzucił Quen poważnym tonem najwyraźniej rozdrażniony pretensjami koleżanki.
- A ty nie chcesz przecież wybuchnąć.
- Nie wiem, co ja chcę, a czego nie chcę. Przynajmniej jeśli idzie o mnie. - odparł chłopak. - Bardziej martwię się o Nethę niż o siebie. Ja przynajmniej jestem przytomny.
- Też nie wiem, co z Nethą. Ona od wczoraj jest w tej części domu, gdzie mieszka ranker. Zresztą, tego Setzera ja nie widziałam, musiał pojechać do pracy. No, a jeśli Netha się znajduje w tej części, to my tam nie damy rady wejść.
- Skoro i tak nic nie możemy zrobić, to może uda mi się dogadać z tym czymś, co siedzi we mnie. Ale najpierw skończę śniadanie. - rzucił Quen, zabierając się za pałaszowanie.
Jedzenia było dużo. Ale to nie przeszkodziło chłopakowi uporać się z nim bez większych problemów. Gdy ostatni talerz został wyczyszczony a ostatnia butelka opróżniona, latarnik zabrał się za… sprzątanie po sobie. Dopiero gdy nie było śladu po spożytym posiłku, szarowłosy ruszył do swojego pokoju. Siadł na podłodze ze skrzyżowanymi nogami i rozpoczął medytację. Słyszał, że w jego świecie istniały osoby, które potrafiły rozmawiać ze swoimi duchami, jednak miały one inny typ ducha niż Quen. Dlatego też chłopak podążał w ciemno w głąb swojego umysłu, licząc, że jeśli gdzieś istota, która w niego weszła, miała swoje lokum, to właśnie tam.
Chłopak wszedł w głębiny swojego umysłu, z nadzieją, że znajdzie tam nowego lokatora. Poszukiwania zaowocowały spotkaniem z…
Z małym, zielonym, podobnym do liścia stworkiem?
- Czeeść, cześć, cześć! - zapiszczało radośnie stworzonko, kiedy zobaczyło Quena i wskoczyło mu na czubek głowy. - Przyszedłeś się do mnie pobawić?
- To zależy, kim jesteś. - odparł chłopak, przyglądając się istocie. - Chociaż… jesteś moim duchem prawda?
- Taaak! - stworzonko podskakiwało wesoło na głowie chłopaka. O dziwo, wcale go to nie bolało - w końcu tu nie istniała fizyczność. - Jestem twoim duchem! - “trawka” podskoczyła, a łagodny wiaterek wywiał go wysoko w przestworza, po czym istotka zawirowała w powietrzu i zwinnie wylądowała w dłoniach Quena. - Quen jest teraz w kłopotach, prawda? Jeśli nie jesteś tu, by się ze mną pobawić, to zapewne kogoś szukasz? - zgadywał duszek.
- A ten… nie powinieneś być bardziej… hm… srebrny? - było to jedyne pytanie, jakie w tej chwili przyszło chłopakowi do głowy. - I masz rację. Mam kłopoty i kogoś szukam. Może poszukamy razem, a przy okazji się z Tobą pobawię?
Trawa stała się lśniąco srebrna na życzenie Quena.
- Ależ mogę. Mogę być nawet różowy, a jak zechcę, mogę być też różowym słoniem! Jestem duchem, mogę przybrać postać, jaką sobie zażyczę - wyjaśnił potworek. - Ja tu nikogo nie widziałem, ale mogę wybrać się z Quenem na poszukiwanie tego kogoś, tak tak tak! - ucieszyło się stworzenie.
- Więc chodźmy Srebrzatku. A powiedz, zmieniło się tutaj coś wczoraj? Pojawiło się coś, czego wcześniej nie było? - zapytał chłopak, ruszając w pierwszą lepszą stronę.
- Mmm, zrobiło się bardziej błękitnie - poświadczył Srebrzatek.
- Błękitnie… tak, to jest dobry trop. - szarowłosy rozejrzał się po swoim umyśle, szukając miejsca, gdzie kolor błękitny stawał się bardziej widoczny. W tym kierunku zamierzał się udać.
Na takie tereny Quen natrafił niedługo po tym, jak to powiedział. Prawdę powiedziawszy… wszędzie gdzie jego “stopa” stanęła, tam się robiło bardziej błękitnie.
- To Quen zostawia takie błękitne ślady - odkrył potworek. - Ale Quen jest tu od zawsze i nigdy od niego nie było błękitnie - Trawka podskoczyła i ponownie znalazła się na czubku głowy swego “pana”.
- No to wygląda, że musimy zejść jeszcze niżej. Ciekawe czy się uda… To co próbujemy? - zapytał swojego ducha ,siadając po turecku na podłożu.
- To chyba nie jest bezpieczny pomysł? - zmartwiło się stworzonko. - Ale możemy pójść tam razem! - zaofiarował się Srebrzatek.
- No to skup się, byś nie zgubił się po drodze. - poradził Quen, zamykając oczy i ponownie poddając się medytacji, by wejść w głębsze warstwy samego siebie.
Latarnik uparł się przy decyzji, aby zajrzeć jeszcze głębiej. Cóż, Ansary nie było koło niego, może to i lepiej, nie miał kto mu bronić. Wraz z zapadaniem się w trans, otoczenie stawało się coraz cichsze, coraz mniej bodźców docierało do chłopaka. W końcu stanął w zupełnych ciemnościach i tylko obecność Srebrzatka coś zmieniała, bo ten promieniał niczym lampka. Stworek uniósł się w powietrze jak poderwany przez wiatr listek i działał w zastępstwie latarni, których Quen nie mógł tutaj sprowadzić. Otoczenie zaczęło odgarniać od siebie mroki, aż z mieszaniny barw wyłoniło się…
coś.
Coś przypominało chłopakowi kosmos - tyle że znacznie jaśniejszy, pozbawiony gwiazd. Zamiast tego w epicentrum wszystkiego znalazła się kula światła, a wokół niej unosiły się cztery, niezbyt regularne orbity, zbudowane z jakby wielu tysięcy płyt.
- Chyba znaleźliśmy, to czego szukaliśmy. - mruknął pod nosem Quen. Tak naprawdę nie miał zielonego pojęcia, z czym się spotkał i skąd się to wzięło w jego jestestwie. Działając jak na prawdziwego latarnika przystało, postanowił… improwizować.
- Potrafisz się ze mną porozumieć? - zwrócił się do swojego znaleziska.
Quen miał teraz wrażenie, że gada… do samego siebie, a jednocześnie do kogoś, kto jest zupełnie inną istotą, co broni swojej tożsamości. To coś nie miało najwyraźniej żadnego zamiaru porozumiewać się z czymś, w czym znalazło się zupełnie przypadkowo, bądź nie mogło, ponieważ zapadło w letarg.
- Ej, odezwij się. Potrzebuję twojej pomocy. - powiedział głośniej. Bycie upierdliwym było jedną z jego ulubionych strategii. Co prawda tutaj nie miał deskorolki, na której mógłby uciec, gdyby cel jego “przesłuchania” postanowił, zamiast odpowiedzieć, zrobić mu krzywdę, ale to akurat był mało istotny szczegół. - Mojej przyjaciółce zaszkodziło spotkanie z kimś takim jak ty. Chcę wiedzieć, czy mogę jej pomóc.
Składniki orbit zapulsowały niezwykle słabo, po czym wróciły do stanu bezczynności. To coś bardziej jednak znajdowało się w stanie śmierci klinicznej, jakby niezwykle wyczerpało się podróżą z innego wymiaru czasowego i wczorajszymi przygodami.
- Tylko bez takich. Nawet nie waż się umierać, zdychać, czy jak tam się nazywa to, co właśnie robisz. - Quen musiał wymyślić coś, by pomóc swojemu nowemu współlokatorowi. Łatwiej by było, gdyby wiedział dokładnie, z czym ma do czynienia. No i jakby miał dostęp do apteczki dla bliżej nieokreślonych osobników. Tak mógł liczyć tylko na siebie. Dlatego też zrealizował pomysł, który jako pierwszy przyszedł mu do głowy. Posłał w stronę istoty swoje shinso, które uwidoczniło się w postaci czarno-srebrnej energii. Miała ona na celu posłużyć jako pożywienie dla tajemniczej istoty.
Quen wysłał swoją część shinso do “źródła”, to zaś ją przyjęło bez większych problemów. Acz wydawało się to bardzo mizerną porcją, tak jakby nowy lokator posiadał wymiary kolosa. Mimo tego obdarowane coś zwróciło część siebie do Quena - w postaci srebrzysto-błękitnej energii.
Quen przyjął energię bez większego zastanowienia. Co prawda mógł tego nie robić i czekać aż Setzer znajdzie sposób na przywrócenie Nethy do zdrowia, ale jakoś podejrzewał, że to się wcale nie uda. No i byłaby strata zrezygnować z garści informacji, które w taki sposób zdobędzie.
Energia wpłynęła w jego ciało, jednak chłopak nie poczuł żadnej różnicy. Spodziewał się czegoś innego, zdecydowanie innego. Najgorsze, że nie posunęło mu to żadnych lepszych rozwiązań sytuacji. Dlatego też powtórzył przesłanie energii jeszcze raz, tym razem jednak używając do tego większej ilości shinso.
Teraz różnica była. I to wyraźna. Quen zaczął czuć się gorzej. Nie spodobało mu się to. To chyba nie powinno się tak dziać, szczególnieszczególnie że był w swoim własnym umyśle. Widać to coś miało go najwyraźniej dość.
- No dobra, dam ci teraz spokój, ale nie myśl, że tak łatwo odpuszczę. Dowiem się jak uratować Nethę czy ci się to podoba, czy nie. - po tych słowach, chłopak zamknął oczy, by powrócić do pierwszej warstwy swojego umysłu.
- Oretyrety! Quen… trzymaj się, ja ci pomogę! - Srebrzatek przestraszył się tego, że chłopakowi coś się dzieje. Stworek przybrał postać sporego, srebrzystego koca w kształcie liścia, który otulił trzęsącego się Quena. Koc wydzielał przyjemne ciepło, co prawda nie powstrzymał drgawek, ale jak zdawało się Quenowi, zmniejszył mu ból i inne mniej przyjemne dolegliwości.
- Nie dość, że wszedł bez pytania, to jeszcze się rządzi. - burknął spod koca Quen. - Dzięki za pomoc Srebrzatku. Jak tylko dojdę do siebie, pobawimy się. Co ty na to?
- Najpierw Quen musi odpocząć! Nie chcę, żeby Quenowi stała się jakakolwiek krzywda! – pisnął stworek w postaci koca. Quen odczuł, jak całe ciało go pali, jakby ktoś go zanurzył w gorącej wodzie, która zaczęła się gotować.
- Nie przesadzasz z tym ciepłem? - wysyczał przez zaciśnięte zęby. - Nie chciałbym się stopić.
- Aaale ja nic teraz nie podgrzewałem! - Srebrzatek zaczął teraz ochładzać ciało Quena, a mimo to chłopak miał wrażenie rażenia go prądem.
- Chyba wkurzyłem naszego współlokatora. - rzucił dość spokojnym głosem. Korzystając z faktu, że znajduje się we własnym umyśle, stworzył obok siebie akumulator, któremu miał zamiar przekazać ładunki elektryczne rażące jego ciało.
Wyimaginowany akumulator spełniał swoje zadanie, acz Quen mimo to i tak się czuł beznadziejnie osłabiony. Tylko dzięki wsparciu Srebrzatka, który użyczał swojej mocy, mógł jeszcze w miarę trzeźwo myśleć. Żołądek buntował się i chciał wydalić całe śniadanie na zewnątrz.
- Ansara mnie zabije. - westchnął szarowłosy. Pomimo złego samopoczucia postarał się wstać. Musiał coś zrobić, póki wspomnienia były jeszcze świeże. Kołyszącym krokiem udał się w tę część umysłu, która odpowiadała za jego pamięć. Musiał w niej coś zapisać.
Dojście zajęło mu dobrą chwilę. Jednak w końcu się udało z drobną pomocą Srebrzatka. Quen sięgnął po arkusz papieru reprezentujący jego pamięć i zaczął po nim rysować coś, co przypominało istotę, z którą spotkał się na niższej warstwie. Całość uzupełnił odpowiednimi komentarzami.
- No to czas na mnie. - zwrócił się do swojego ducha. - Jak tylko lepiej się poczuję, to wrócę się z tobą pobawić.
- Jupiiiii! Quen się ze mną pobawi! - ucieszył się Srebrzatek.
W tym czasie Quen nie przejawiał tak entuzjastycznych nastrojów, gdy się obudził. Ruszył niejednostajnie krzywoliniowo do łazienki, zwrócił królewskie śniadanie do sedesu i starał się jakoś trzymać, by nie zemrzeć na miejscu. Duszek swoimi mocami podtrzymał latarnika, by ten mógł sobie przemyć twarz zimną wodą, orzeźwić się. To, co zobaczył w lustrze, sprawiło, że Quen zaczął się modlić żarliwiej, by Ansara go nie zobaczyła.
Włosy Quena przybrały kolor bladego złota, jego skóra lekko pojaśniała, a oczy z brązowych stały się błękitne, ze srebrnymi obwódkami.
- O… kurwa… - tylko to Quen był w stanie wypowiedzieć, by określić swój nowy wygląd. Jednak po chwili jego zasób słownictwa poszerzył się. - No co za jebany… lubiłem kolor moich włosów. Przecież teraz mnie zabije. Zabije mnie, jak nic. A ja chciałem dziadowi pomóc. - chłopak jeszcze westchnął, po czym opuścił łazienkę i pokój. Szykował się na śmierć.
- A może by tak przefarbować włosy? - potworek podsunął mu pomysł. - I kupić soczewki barwiące?
- E i tak pewnie pozna. Węchem czy jakoś tak. W końcu to kobieta jes… - Quen zamilkł nagle, coś sobie uświadamiając. - Nie żebym miał coś przeciwko, że rozmawialiśmy w moim umyśle, ale… odkąd możesz rozmawiać ze mną w prawdziwym świecie?
Niestety, na to pytanie stworek mu nie odpowiedział - zamilknął, zostawiwszy Quena na to pytanie bez żadnych wskazówek. Teraz musiał się uporać z gniewem Ansary.
- Tchórz. - rzucił z wrednym uśmiechem do swojego ducha, po czym skierował się z powrotem do kuchni. Chciał przepłukać sobie usta no i tam ostatni raz widział swoją przyjaciółkę. Po co było odkładać wyrok?
Jednak w tym momencie nie odczuwał wobec niej największego strachu. Przez głowę latarnika przeszła inna myśl, podsunięta wyobrażeniem nieprzytomnej Nethy, która z jakiegoś powodu napełniała go większym niepokojem niż starcie z Ansarą.
Jego umysł zaczął fiksować. Chyba mógł sie tego spodziewać, ale mu się nie chciało. I teraz miał tego konsekwencje. Chociaż z drugiej strony i tak bał się o kocicę, więc nie powinno być w tym nic nadzwyczajnego. Jednak… postanowił dostać się do zamkniętej części domu, by sprawdzić, czy z Nethą wszystko w porządku. No bo… czy mógł mieć bardziej przerąbane niż miał? Chyba nie.
W jakimkolwiek przypadku Quen nie mógł się dostać do przyjaciółki, zamkniętej w innej części domu. Został uwięziony w jednej części z domu z potworzycą dzierżącą ogromny topór, a wszystkie wejścia do zakazanego terytorium zostały “zaplombowane” zbyt dobrze za pomocą shinso, aby byle regularny mógł się włamywać, gdzie popadnie.
W dodatku zrobiło mu się słabo, a w tym czasie przeleciały przed jego oczami inne obrazy. Potwór utkany z czystej ciemności został odrzucony przez lancę światła, identycznego, którym Quen potraktował pielęgniarkę i Zeyfę do szkła, zaś chłopak przepływał kanałami z bardzo dużą szybkością, potem przedostał się przez nie… do maszyn obliczeniowych. Ujrzał tam tego woźnego z noktowizorami, który mopem odpierał skutecznie ataki zamachowców. Następnie Quen przedostał się do innego pomieszczenia, gdzie dostrzegł uciekającą kobietę w krótkich, blond włosach, odzianą w kitel laboratoryjny, która uciekała z zawrotną szybkością. Za nią tworzyły się setki złotych, energetycznych igieł wielkości gałęzi.
A potem sceneria rozpłynęła się w ciemność.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 18-08-2015 o 19:41.
Karmazyn jest offline