Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-07-2015, 23:21   #21
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Wpadanie w kłopoty też wymaga talentu


Półorczyca musiała chwilę poczekać na odpowiedź ze strony Quena. Było to spowodowane tym, że akurat miał usta pełne jedzenia i nie miał zamiaru ryzykować, by cokolwiek z tego wyleciało z powrotem. W końcu za to zapłacił. I co z tego, że przed nim leżała sterta przeróżnego jedzenia, która niemal pozwalała mu się ukryć. Jedzenie to jedzenie i należało je zjeść. Całe.
- Chcesz wersję skróconą czy mniej więcej to, co wiem o tym wszystkim? - zapytał, gdy już przełknął i popił wodą.
- Wszystko, co wiesz - Ansara postawiła mu sprawę jasno. Nie wiedziała jeszcze dokładniej, o co w tym wariactwie chodzi.
- To, co przytrafiło się mnie i Nethcie to jakieś przebicie, tunel czasoprzestrzenny. Skierowany w przyszłość, dokładnie 23 lata. Według Setzera przez to przejście przedostało się wiele istot. Jedna trafiła do mnie i do naszej kici. Ta dodatkowo dostała w szpitalu jakiś specyfik, który zawierał kolejną. - Quen mówiąc to, ładował sobie na talerz różne smakołyki. - Nosimy w sobie fragmenty jakiejś broni, ale z Nethą jest gorzej, bo jej geny zaczęły mutować i nie wiadomo czy jeśli się obudzi, będzie naszą przyjaciółką, czy kimś innym.
Toporniczka słuchała jego opowieści, z niedowierzaniem.
- Jakiej broni?
- Kojarzysz tę pielęgniarkę, którą poznaliśmy w szpitalu? Teraz to kupka popiołu. - wyjaśnił chłopak. - Sala, w której byliśmy, wyglądała jakby wybuchła w niej bomba, gdy wychodziłem. Takiej broni.
- Ten ranker… Setzer… on ci powiedział, co to za broń była?
- Broń zapłonowa, niedokończona lub mająca niedoróbki. I będąca kłopotliwa do wyciąnięcia ze mnie bez krzywdzenia mnie.
Kobieta westchnęła, spojrzała na Quena tak, jakby zrobił coś naprawdę głupiego; co było jego winą i przez co prawdopodobnie nieodwracalnie spaprał sobie życie.
- I po co tam lazłeś na dół? - mruknęła. - Gdybyś tam nie szedł, to nie miałbyś teraz takich kłopotów - stwierdziła. - Nie dość, że teraz kłopoty są u ciebie, to jeszcze u Nethy. Nie wiem, co z nią będzie.
- Chciałem zdobyć informacje o tym, co stało się Nethcie, by leczący ją wiedzieli z czym mają do czynienia. Nie spodziewałem się, że to aż takie niebezpieczne.
- Aż dziwne, że ty jeszcze żyjesz, jak tak wszędzie pchasz się, gdzie nie trzeba. Kazałam ci zostać z Nethą. Nikt ci nie kazał pchać się tam na dół.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie mam szczęście do pozostawania żywym. - odparł Quen. - Jeszcze zanim tutaj trafiłem, miałem okazję to sprawdzić. Skończyło się na tych bliznach. - chłopak przejechał dłonią po lewej stronie twarzy, gdzie znajdowały się trzy, wyglądające na pozostawione przez zwierzęce pazury blizny. - Jak już mówiłem, musiałem tam się pchać. Jestem w końcu latarnikiem, a przede wszystkim jej przyjacielem.
- To, że jesteś jej kumplem, nie znaczy, że masz wsadzać głowę pod każdy topór - odparła Ansara. - I nie, nie musiałeś się tam pchać, trzeba było dzwonić po służby. One są od pchania się tam, gdzie inni nie powinni - stwierdziła, pozostając przy swojej racji. - Lepiej, żeby znaleźli sposób na usunięcie tego badziewia z ciebie, bo nie wiadomo, co z tobą też będzie.
- Najwyżej wybuchnę. - rzucił Quen poważnym tonem najwyraźniej rozdrażniony pretensjami koleżanki.
- A ty nie chcesz przecież wybuchnąć.
- Nie wiem, co ja chcę, a czego nie chcę. Przynajmniej jeśli idzie o mnie. - odparł chłopak. - Bardziej martwię się o Nethę niż o siebie. Ja przynajmniej jestem przytomny.
- Też nie wiem, co z Nethą. Ona od wczoraj jest w tej części domu, gdzie mieszka ranker. Zresztą, tego Setzera ja nie widziałam, musiał pojechać do pracy. No, a jeśli Netha się znajduje w tej części, to my tam nie damy rady wejść.
- Skoro i tak nic nie możemy zrobić, to może uda mi się dogadać z tym czymś, co siedzi we mnie. Ale najpierw skończę śniadanie. - rzucił Quen, zabierając się za pałaszowanie.
Jedzenia było dużo. Ale to nie przeszkodziło chłopakowi uporać się z nim bez większych problemów. Gdy ostatni talerz został wyczyszczony a ostatnia butelka opróżniona, latarnik zabrał się za… sprzątanie po sobie. Dopiero gdy nie było śladu po spożytym posiłku, szarowłosy ruszył do swojego pokoju. Siadł na podłodze ze skrzyżowanymi nogami i rozpoczął medytację. Słyszał, że w jego świecie istniały osoby, które potrafiły rozmawiać ze swoimi duchami, jednak miały one inny typ ducha niż Quen. Dlatego też chłopak podążał w ciemno w głąb swojego umysłu, licząc, że jeśli gdzieś istota, która w niego weszła, miała swoje lokum, to właśnie tam.
Chłopak wszedł w głębiny swojego umysłu, z nadzieją, że znajdzie tam nowego lokatora. Poszukiwania zaowocowały spotkaniem z…
Z małym, zielonym, podobnym do liścia stworkiem?
- Czeeść, cześć, cześć! - zapiszczało radośnie stworzonko, kiedy zobaczyło Quena i wskoczyło mu na czubek głowy. - Przyszedłeś się do mnie pobawić?
- To zależy, kim jesteś. - odparł chłopak, przyglądając się istocie. - Chociaż… jesteś moim duchem prawda?
- Taaak! - stworzonko podskakiwało wesoło na głowie chłopaka. O dziwo, wcale go to nie bolało - w końcu tu nie istniała fizyczność. - Jestem twoim duchem! - “trawka” podskoczyła, a łagodny wiaterek wywiał go wysoko w przestworza, po czym istotka zawirowała w powietrzu i zwinnie wylądowała w dłoniach Quena. - Quen jest teraz w kłopotach, prawda? Jeśli nie jesteś tu, by się ze mną pobawić, to zapewne kogoś szukasz? - zgadywał duszek.
- A ten… nie powinieneś być bardziej… hm… srebrny? - było to jedyne pytanie, jakie w tej chwili przyszło chłopakowi do głowy. - I masz rację. Mam kłopoty i kogoś szukam. Może poszukamy razem, a przy okazji się z Tobą pobawię?
Trawa stała się lśniąco srebrna na życzenie Quena.
- Ależ mogę. Mogę być nawet różowy, a jak zechcę, mogę być też różowym słoniem! Jestem duchem, mogę przybrać postać, jaką sobie zażyczę - wyjaśnił potworek. - Ja tu nikogo nie widziałem, ale mogę wybrać się z Quenem na poszukiwanie tego kogoś, tak tak tak! - ucieszyło się stworzenie.
- Więc chodźmy Srebrzatku. A powiedz, zmieniło się tutaj coś wczoraj? Pojawiło się coś, czego wcześniej nie było? - zapytał chłopak, ruszając w pierwszą lepszą stronę.
- Mmm, zrobiło się bardziej błękitnie - poświadczył Srebrzatek.
- Błękitnie… tak, to jest dobry trop. - szarowłosy rozejrzał się po swoim umyśle, szukając miejsca, gdzie kolor błękitny stawał się bardziej widoczny. W tym kierunku zamierzał się udać.
Na takie tereny Quen natrafił niedługo po tym, jak to powiedział. Prawdę powiedziawszy… wszędzie gdzie jego “stopa” stanęła, tam się robiło bardziej błękitnie.
- To Quen zostawia takie błękitne ślady - odkrył potworek. - Ale Quen jest tu od zawsze i nigdy od niego nie było błękitnie - Trawka podskoczyła i ponownie znalazła się na czubku głowy swego “pana”.
- No to wygląda, że musimy zejść jeszcze niżej. Ciekawe czy się uda… To co próbujemy? - zapytał swojego ducha ,siadając po turecku na podłożu.
- To chyba nie jest bezpieczny pomysł? - zmartwiło się stworzonko. - Ale możemy pójść tam razem! - zaofiarował się Srebrzatek.
- No to skup się, byś nie zgubił się po drodze. - poradził Quen, zamykając oczy i ponownie poddając się medytacji, by wejść w głębsze warstwy samego siebie.
Latarnik uparł się przy decyzji, aby zajrzeć jeszcze głębiej. Cóż, Ansary nie było koło niego, może to i lepiej, nie miał kto mu bronić. Wraz z zapadaniem się w trans, otoczenie stawało się coraz cichsze, coraz mniej bodźców docierało do chłopaka. W końcu stanął w zupełnych ciemnościach i tylko obecność Srebrzatka coś zmieniała, bo ten promieniał niczym lampka. Stworek uniósł się w powietrze jak poderwany przez wiatr listek i działał w zastępstwie latarni, których Quen nie mógł tutaj sprowadzić. Otoczenie zaczęło odgarniać od siebie mroki, aż z mieszaniny barw wyłoniło się…
coś.
Coś przypominało chłopakowi kosmos - tyle że znacznie jaśniejszy, pozbawiony gwiazd. Zamiast tego w epicentrum wszystkiego znalazła się kula światła, a wokół niej unosiły się cztery, niezbyt regularne orbity, zbudowane z jakby wielu tysięcy płyt.
- Chyba znaleźliśmy, to czego szukaliśmy. - mruknął pod nosem Quen. Tak naprawdę nie miał zielonego pojęcia, z czym się spotkał i skąd się to wzięło w jego jestestwie. Działając jak na prawdziwego latarnika przystało, postanowił… improwizować.
- Potrafisz się ze mną porozumieć? - zwrócił się do swojego znaleziska.
Quen miał teraz wrażenie, że gada… do samego siebie, a jednocześnie do kogoś, kto jest zupełnie inną istotą, co broni swojej tożsamości. To coś nie miało najwyraźniej żadnego zamiaru porozumiewać się z czymś, w czym znalazło się zupełnie przypadkowo, bądź nie mogło, ponieważ zapadło w letarg.
- Ej, odezwij się. Potrzebuję twojej pomocy. - powiedział głośniej. Bycie upierdliwym było jedną z jego ulubionych strategii. Co prawda tutaj nie miał deskorolki, na której mógłby uciec, gdyby cel jego “przesłuchania” postanowił, zamiast odpowiedzieć, zrobić mu krzywdę, ale to akurat był mało istotny szczegół. - Mojej przyjaciółce zaszkodziło spotkanie z kimś takim jak ty. Chcę wiedzieć, czy mogę jej pomóc.
Składniki orbit zapulsowały niezwykle słabo, po czym wróciły do stanu bezczynności. To coś bardziej jednak znajdowało się w stanie śmierci klinicznej, jakby niezwykle wyczerpało się podróżą z innego wymiaru czasowego i wczorajszymi przygodami.
- Tylko bez takich. Nawet nie waż się umierać, zdychać, czy jak tam się nazywa to, co właśnie robisz. - Quen musiał wymyślić coś, by pomóc swojemu nowemu współlokatorowi. Łatwiej by było, gdyby wiedział dokładnie, z czym ma do czynienia. No i jakby miał dostęp do apteczki dla bliżej nieokreślonych osobników. Tak mógł liczyć tylko na siebie. Dlatego też zrealizował pomysł, który jako pierwszy przyszedł mu do głowy. Posłał w stronę istoty swoje shinso, które uwidoczniło się w postaci czarno-srebrnej energii. Miała ona na celu posłużyć jako pożywienie dla tajemniczej istoty.
Quen wysłał swoją część shinso do “źródła”, to zaś ją przyjęło bez większych problemów. Acz wydawało się to bardzo mizerną porcją, tak jakby nowy lokator posiadał wymiary kolosa. Mimo tego obdarowane coś zwróciło część siebie do Quena - w postaci srebrzysto-błękitnej energii.
Quen przyjął energię bez większego zastanowienia. Co prawda mógł tego nie robić i czekać aż Setzer znajdzie sposób na przywrócenie Nethy do zdrowia, ale jakoś podejrzewał, że to się wcale nie uda. No i byłaby strata zrezygnować z garści informacji, które w taki sposób zdobędzie.
Energia wpłynęła w jego ciało, jednak chłopak nie poczuł żadnej różnicy. Spodziewał się czegoś innego, zdecydowanie innego. Najgorsze, że nie posunęło mu to żadnych lepszych rozwiązań sytuacji. Dlatego też powtórzył przesłanie energii jeszcze raz, tym razem jednak używając do tego większej ilości shinso.
Teraz różnica była. I to wyraźna. Quen zaczął czuć się gorzej. Nie spodobało mu się to. To chyba nie powinno się tak dziać, szczególnieszczególnie że był w swoim własnym umyśle. Widać to coś miało go najwyraźniej dość.
- No dobra, dam ci teraz spokój, ale nie myśl, że tak łatwo odpuszczę. Dowiem się jak uratować Nethę czy ci się to podoba, czy nie. - po tych słowach, chłopak zamknął oczy, by powrócić do pierwszej warstwy swojego umysłu.
- Oretyrety! Quen… trzymaj się, ja ci pomogę! - Srebrzatek przestraszył się tego, że chłopakowi coś się dzieje. Stworek przybrał postać sporego, srebrzystego koca w kształcie liścia, który otulił trzęsącego się Quena. Koc wydzielał przyjemne ciepło, co prawda nie powstrzymał drgawek, ale jak zdawało się Quenowi, zmniejszył mu ból i inne mniej przyjemne dolegliwości.
- Nie dość, że wszedł bez pytania, to jeszcze się rządzi. - burknął spod koca Quen. - Dzięki za pomoc Srebrzatku. Jak tylko dojdę do siebie, pobawimy się. Co ty na to?
- Najpierw Quen musi odpocząć! Nie chcę, żeby Quenowi stała się jakakolwiek krzywda! – pisnął stworek w postaci koca. Quen odczuł, jak całe ciało go pali, jakby ktoś go zanurzył w gorącej wodzie, która zaczęła się gotować.
- Nie przesadzasz z tym ciepłem? - wysyczał przez zaciśnięte zęby. - Nie chciałbym się stopić.
- Aaale ja nic teraz nie podgrzewałem! - Srebrzatek zaczął teraz ochładzać ciało Quena, a mimo to chłopak miał wrażenie rażenia go prądem.
- Chyba wkurzyłem naszego współlokatora. - rzucił dość spokojnym głosem. Korzystając z faktu, że znajduje się we własnym umyśle, stworzył obok siebie akumulator, któremu miał zamiar przekazać ładunki elektryczne rażące jego ciało.
Wyimaginowany akumulator spełniał swoje zadanie, acz Quen mimo to i tak się czuł beznadziejnie osłabiony. Tylko dzięki wsparciu Srebrzatka, który użyczał swojej mocy, mógł jeszcze w miarę trzeźwo myśleć. Żołądek buntował się i chciał wydalić całe śniadanie na zewnątrz.
- Ansara mnie zabije. - westchnął szarowłosy. Pomimo złego samopoczucia postarał się wstać. Musiał coś zrobić, póki wspomnienia były jeszcze świeże. Kołyszącym krokiem udał się w tę część umysłu, która odpowiadała za jego pamięć. Musiał w niej coś zapisać.
Dojście zajęło mu dobrą chwilę. Jednak w końcu się udało z drobną pomocą Srebrzatka. Quen sięgnął po arkusz papieru reprezentujący jego pamięć i zaczął po nim rysować coś, co przypominało istotę, z którą spotkał się na niższej warstwie. Całość uzupełnił odpowiednimi komentarzami.
- No to czas na mnie. - zwrócił się do swojego ducha. - Jak tylko lepiej się poczuję, to wrócę się z tobą pobawić.
- Jupiiiii! Quen się ze mną pobawi! - ucieszył się Srebrzatek.
W tym czasie Quen nie przejawiał tak entuzjastycznych nastrojów, gdy się obudził. Ruszył niejednostajnie krzywoliniowo do łazienki, zwrócił królewskie śniadanie do sedesu i starał się jakoś trzymać, by nie zemrzeć na miejscu. Duszek swoimi mocami podtrzymał latarnika, by ten mógł sobie przemyć twarz zimną wodą, orzeźwić się. To, co zobaczył w lustrze, sprawiło, że Quen zaczął się modlić żarliwiej, by Ansara go nie zobaczyła.
Włosy Quena przybrały kolor bladego złota, jego skóra lekko pojaśniała, a oczy z brązowych stały się błękitne, ze srebrnymi obwódkami.
- O… kurwa… - tylko to Quen był w stanie wypowiedzieć, by określić swój nowy wygląd. Jednak po chwili jego zasób słownictwa poszerzył się. - No co za jebany… lubiłem kolor moich włosów. Przecież teraz mnie zabije. Zabije mnie, jak nic. A ja chciałem dziadowi pomóc. - chłopak jeszcze westchnął, po czym opuścił łazienkę i pokój. Szykował się na śmierć.
- A może by tak przefarbować włosy? - potworek podsunął mu pomysł. - I kupić soczewki barwiące?
- E i tak pewnie pozna. Węchem czy jakoś tak. W końcu to kobieta jes… - Quen zamilkł nagle, coś sobie uświadamiając. - Nie żebym miał coś przeciwko, że rozmawialiśmy w moim umyśle, ale… odkąd możesz rozmawiać ze mną w prawdziwym świecie?
Niestety, na to pytanie stworek mu nie odpowiedział - zamilknął, zostawiwszy Quena na to pytanie bez żadnych wskazówek. Teraz musiał się uporać z gniewem Ansary.
- Tchórz. - rzucił z wrednym uśmiechem do swojego ducha, po czym skierował się z powrotem do kuchni. Chciał przepłukać sobie usta no i tam ostatni raz widział swoją przyjaciółkę. Po co było odkładać wyrok?
Jednak w tym momencie nie odczuwał wobec niej największego strachu. Przez głowę latarnika przeszła inna myśl, podsunięta wyobrażeniem nieprzytomnej Nethy, która z jakiegoś powodu napełniała go większym niepokojem niż starcie z Ansarą.
Jego umysł zaczął fiksować. Chyba mógł sie tego spodziewać, ale mu się nie chciało. I teraz miał tego konsekwencje. Chociaż z drugiej strony i tak bał się o kocicę, więc nie powinno być w tym nic nadzwyczajnego. Jednak… postanowił dostać się do zamkniętej części domu, by sprawdzić, czy z Nethą wszystko w porządku. No bo… czy mógł mieć bardziej przerąbane niż miał? Chyba nie.
W jakimkolwiek przypadku Quen nie mógł się dostać do przyjaciółki, zamkniętej w innej części domu. Został uwięziony w jednej części z domu z potworzycą dzierżącą ogromny topór, a wszystkie wejścia do zakazanego terytorium zostały “zaplombowane” zbyt dobrze za pomocą shinso, aby byle regularny mógł się włamywać, gdzie popadnie.
W dodatku zrobiło mu się słabo, a w tym czasie przeleciały przed jego oczami inne obrazy. Potwór utkany z czystej ciemności został odrzucony przez lancę światła, identycznego, którym Quen potraktował pielęgniarkę i Zeyfę do szkła, zaś chłopak przepływał kanałami z bardzo dużą szybkością, potem przedostał się przez nie… do maszyn obliczeniowych. Ujrzał tam tego woźnego z noktowizorami, który mopem odpierał skutecznie ataki zamachowców. Następnie Quen przedostał się do innego pomieszczenia, gdzie dostrzegł uciekającą kobietę w krótkich, blond włosach, odzianą w kitel laboratoryjny, która uciekała z zawrotną szybkością. Za nią tworzyły się setki złotych, energetycznych igieł wielkości gałęzi.
A potem sceneria rozpłynęła się w ciemność.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 18-08-2015 o 19:41.
Karmazyn jest offline  
Stary 24-07-2015, 11:46   #22
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Próba sił


Żółtooki, jak zawsze na zewnątrz okutany w swój postrzępiony „wyjściowy” płaszcz w którym wyglądał jak mniejsza wersja jednego z dziewięciu upiorów pierścienia, spojrzał z niechęcią na Novema, zastanawiając się czy to nie właśnie jego specyficzne odzienie wzbudziło zainteresowanie małego wodnika. Wiedział że istotka go dostrzegła i że prawdopodobnie za chwilę zacznie zawracać mu głowę, mimo to szedł dalej jak gdyby nigdy nic, a nuż się uda, zdoła uniknąć konwersacji i będzie mógł... no właśnie co? Iść do szpitala na spotkanie z piaskowym dziadkiem żeby mu służyć? Niedoczekanie. Duch pustyni nieoczekiwanie schylił się podnosząc ze ścieżki kamyk, niewielki i dość płaski, a potem skręcił w stronę stawu nagle decydując, że chwila jest wprost idealna żeby popuszczać kaczki. I nic to, że kompletnie nie wiedział jak powinno się to robić, a w każdej chwili z napęczniałych chmur mogły runąć na niego strugi wody. Nie mógł jednak pozwolić by Ar Afaz przejął nad nim kontrolę, nie tak łatwo.

Kamyczki puszczone przez Zafarę popływały topielcem, zaś Novem chyba jeszcze bardziej zainteresował się duchem. No nie… a z drugiej strony nie udało mu się zagłuszyć tego wewnętrznego głosu, aby przybył do szpitala.
Widząc wpatrujące się w niego z coraz większym zainteresowaniem ślepka właściciela fryzury z wodorostów czerwonowłosy westchnął ciężko, wrzucił w topiel ostatni kamyk, który o dziwo raz nawet podskoczył na tafli wody zanim poszedł na dno i na powrót skierował się w stronę szpitala tłumacząc sobie, że nie ma ochoty zawierać nowych przyjaźni, powinien sprawdzić co właściwie wydarzył się w jego miejscu pracy w nocy, no i oczywiście idzie wcale nie na wezwanie starca, a do znajomego specjalisty. Na nie wiele się to jednak zdało Zaf nie potrafił kłamać, nawet samemu sobie.

Zafar swoje, Novem swoje. Złe przeczucia ducha się potwierdziły, Novem nie tylko nie usiedział w miejscu, ale zaczął za nim pełzać. Aż do szpitala.
Ten oczywiście był... otwarty. Widać było gdzieniegdzie taśmy, ale Zafara z jakiegoś powodu nie został przez nikogo zauważony. A wezwanie to ciągnęło go do… jego starego gabinetu, gdzie duch wcześniej przyjmował pacjentów.
Nie było nic prostszego niż poddać się i podążyć za wołaniem, ale czrewonowłosy po raz kolejny postanowił wybrać trudniejszą drogę, z całych sił starał się ominąć gabinet w którym wszystko się zaczęło i skierować kroki do windy, na drugim piętrze był gabinet specjalisty który mógłby go zbadać. Po to właśnie tu przyszedł, nie żeby spełniać zachcianki jakiegoś upiora.

Były dżin wybrał się na dłuższą wycieczkę po szpitalu. Zafarze wydawało się, że raczej robi okrążenie niż podąża w faktycznym kierunku, do miejsca, gdzie chciałby zajść. Kiedy wydawało się, że ten koszmar ma za sobą, Zafara… znalazł się znowu przed tymi samymi drzwiami! Nie mógł pozbyć się myśli, że gdziekolwiek nie podąży, pojawi się w identycznym miejscu, co przed chwilą. Wiedział już że nie zdoła zrealizować swoich planów i pogodził się z tym, nie oznaczało to jednak, że pozwoli nękającej go istocie zrealizować jej plany. Zafara kiedy tylko chciał potrafił być naprawdę uparty, można by się wręcz zastanawiać czy jego uszy aby na pewno najbardziej przypominają królicze, a nie ośle, gdyż zadaję się to właśnie zwierze podpowiedziało mu strategię. Duch pustyni zrezygnował z krążenia po korytarzach i jak na wyjątkowo krnąbrnego sługę przystało usiadł na podłodze opierając się plecami o drzwi.
- Zapraszam - rozległo się w głowie wołanie zza drzwi, pod którymi siedział Zafar.
-To mój gabinet.- odpowiedział czerwonowłosy nie poruszając się nawet o milimetr. Zaproszenie do swojego własnego gabinetu uznał za nietaktowne, ale nie było to szczególnie istotne, ważniejsze było to jak jego “pan” zamierzał przełamać ten impas i jak bardzo był cierpliwy.
- W którym kiedyś pracowałeś. Ale to się zmieniło, bo sam już nie czujesz sił, by dalej wykonywać swoje obowiązki, teraz tu nie pracujesz, więc “był”, nie “jest” - zauważył rozmówca, którego kształtu nie dostrzegał Zafara. Słyszał głos, który dochodził jak z każdego zakątka otoczenia, w którym się znajdował. - Mój sługo, powstań i podejdź do mnie.
-Nie pracuję przez ciebie.- zauważył były dżin, a potem dodał -Jeśli ci zależy, sam podejdź.
- Pamiętasz naszą poprzednią rozmowę? - rozległ się ponownie znajomy, nieprzyjazny głos. Zafara miał wrażenie, że jakiś gigantyczny odkurzacz wyciąga go spod drzwi gabinetu, a potem wypluwa go z tego złocistego naczynia, które duch zobaczył pod koniec spotkania. - Pragniesz mi służyć, masz tak w naturze. Im bardziej chcesz się temu sprzeciwić, tym bardziej jesteś chętny, by się oddać. - ponownie Zafara stanął u podnóża góry z piaskowym tronem. I ponownie tak jak to zrobił przed drzwiami gabinetu usiadł, pokazując że nie ma najmniejszej ochoty na współpracę, zaczął nawet bawić się piaskiem dookoła przesypując go w dłoniach i udając że jest sam zupełnie jak obrażone na rodziców dziecko bawiące się w piaskownicy.

Król chyba sobie nic z tego nie robił, jakby mógł godzinami czekać, aż dziecku muchy z nosa przejdą.
- Dajesz mi sporo zabawy - zarechotał starzec. - Starasz się mi pokazać, że stawisz mi opór.
Przed Zafarą z piasku niebawem zaczął formować się posąg, który przybierał wzrost podobny do tego, którym charakteryzowała się Soni. Z każdą sekundą twór coraz bardziej upodabniał się do latarniczki, aż stał się identyczny jak ona.
- Cenisz sobie jej życie? - zapytał władca Zafarę, jakby retorycznie.
Czerwonowłosy spojrzał na piaskową Soni i powrócił do formowania kwarcowych ziarenek w sobie tylko znany kształt. Nie odpowiedział, na retoryczne pytania się nie odpowiada.
- Rozumiem, że nie - staruszek dopowiedział sam sobie.
Soni spojrzała na Zafarę tak, jak zwykle - przyjaźnie i ciepło. Wtem zza jej tyłów, z piasku wyłoniło się coś na kształt skorpionowego ogona, którego żądło przebiło się na wylot przez brzuch jego przyjaciółki. Soni skuliła się, starała się desperacko uciec w kierunku Zafary, jednak macki, które stworzyła pustynia za plecami uciekinierki, oplątały ją i wciągnęły do paszczy jakiegoś potwora utworzonego z piasku. Soni bezgłośnie wołała o pomoc Zafarę, zanim została pożarta. Ona, jak i reszta tworów zmieniły się z powrotem w górę pyłu.

Piaskowe przedstawienie było bardzo sugestywne, ale było tylko przedstawieniem rozgrywającym się w jego biednej głowie, prawdziwa Soni, być może niezbyt szczęśliwa z powodu niewyspania była teraz w przedszkolu z dziećmi, bezpieczna, daleko od tej irytującej istoty próbującej wywrzeć na nim presję.
-Masz jakieś imię?- zapytał Zafara jakby to co przed chwilą widział nie miało miejsca, nadal kształtując piasek z którego powoli wyłaniała się sylwetka leżącego zwierzęcia, ni to psa ni jamraja.
- Otrzymałeś odpowiedź na to pytanie - orzekł mu Ar Afaz.
-Nie spodobała mi się.- odpowiedział Zafara, jak zwykle szczerze. Odkąd Soni uświadomiła mu, że imię dręczyciela jest tak naprawdę akronimem jego własnego imienia, duch powziął przekonanie, że nie jest prawdziwe.
- Słudzy nie zwracają się do swego pana po imieniu - oznajmił władczo. Co tylko przekonało jego “podwładnego” że się nie mylił.
-A kiedy spytają kto jest moim panem powinienem odpowiedzieć, że nie wiem?- postanowił nieco podpuścić pustynnego władcę.
- Wtedy będziesz martwy, więc cóż ci po mym imieniu czy pytaniu o me imię? Okaże się wtedy, że jesteś bardzo słabym sługą.
Zafara podniósł wzrok z prawie ukończonej już figury i spojrzał na Afaza w ten szczególny sposób w jaki zwykle spoglądał na innych by dać im do zrozumienia że opowiadają głupoty.
Starzec mówił zupełnie jakby wierzył, że do tej pory był dobrym sługą, zupełnie jakby przebywał w innej rzeczywistości i miał do czynienia z innym duchem pustyni.
- Każdy sługa swoją zapłatę dostaje- stwierdził Ar Afaz. - Tobie najwyraźniej, Zafarze, nie zależy na życiu swojej przyjaciółki, z tego co okazujesz. Dam ci zatem adekwatną ku temu odprawę - starzec, jak i reszta otoczenia wirowała jakby Zafara znalazł się niespodziewanie w oku piaskowego cyklonu. Myśli zaczęły mu wirować jak w myślowirówce, a kiedy powrócił do rzeczywistości, nagle uświadomił sobie, że nie potrafi opisać swego pana. Również jego rzekome imię wyleciało mu z głowy. Jedyne czego był pewny, to tego, że znajduje się pod drzwiami swojego gabinetu.

Skołowany żółtooki podniósł się z podłogi, wreszcie mógł iść tam gdzie planował wychodząc z domu, do windy nie było daleko i wcale nie musiał nią jechać, ale potrzebował trochę czasu żeby ochłonąć więc zachował się jak każdy zwykły cielesny. Może nie będzie musiał nic mówić, jeśli coś było z nim nie tak specjalista sam powinien coś znaleźć.
Zafara znalazł się u specjalisty od analizy shinso. Ten jednak ku rozczarowaniu tego pierwszego nic nie wykrył, tak jakby staruszek tak naprawdę był wymysłem umysłu ducha pustyni. Nie wyglądało to zbyt ciekawie. Niezbyt zadowolony duch pustyni wyszedł ze szpitala i ruszył do mieszkania. Staruszek groził Soni, z łatwością mógł zignorować piaskową kukłę, ale nie prawdziwą Soni. Musiał ją chronić, jeśli nie będzie się z nią kontaktował uzurpator nie powinien móc jej dosięgnąć, a to oznaczało tylko jedno, musiał się wyprowadzić i to zanim dziewczyna wróci z pracy. Na szczęście nie miał zbyt wielu rzeczy, ot rubin w szufladzie z piaskiem i kilka książek, które musiał odnieść do biblioteki. Kiedy skończył została po nim tylko kartka na stole w kuchni:

Nie szukaj mnie i uważaj na siebie. Z.
 
Agape jest offline  
Stary 26-07-2015, 21:39   #23
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Moje ulubione piwo nazywa się "Następne"
Jedna z doktryn łowcy

Gdyby nie to że nadal był w chujowym nastroju pewnie wystrzerzył by się na jej widok pod maską. Z rękoma w kieszeniach podszedł do jej stolika. Usiał na nim wywalając buciory na blat i kiwając się do tyłu i przodu.
- Wiem że ciężko mi się oprzeć ale ja też jestem żywy, ja też mam uczucia. - Nawiązał do klapsa, kolejnego zresztą. - No i nie wiedziałem że siedzisz na takich forach. Polowałaś na podobny szajs u siebie? - Zapytał, szukajać wzrokiem jakiegoś kelnera lub marnej jego namiastki.
Dziewczyna zwęziła oczy, jednym ruchem usunęła buciory Strife’a ze stołu.
- Weź wieśniaku stąd te śmierdzące giry, nie jesteś w stodole, a ja ich nie zamawiałam na zakąskę - burknęła, po czym dodała. - W wielu miejscach siedzę - dodała. - Na parę szajsów demonicznych poluję, owszem.
- Lina mi się przyśniła. Zerżnęła mnie jak burą sukę. Nie że to było złe, ale nadal chore. I to gówno na plecach. - Wskazał kciukiem na wspomniane miejsce. - Mówiła że będzie tak każdej nocy. - Oparł łokcie na stole podpierając podbródek a jego świecące na złoto ślepia wlepiły się w blat. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Jesteś pewien, że to Lina? Śmierdzi mi to sukkubami, one lubią dymać ofiary każdej nocy i wyżerać z nich energię po drodze - mruknęła bez zacięcia, pijąc bardzo ciemne piwo. - Bawiłeś się kiedyś z piekliszczami - dodała do Strife’a, niby dla potwierdzenia.
- Raz się tak zajebałem dropami że przespałem sie Sukkubem. Good times. - Westchnął rosiadając się. - To na sete Lina. Ino takie zęby dojebane miała, oczka czarne jak Popek. No i goła była. Nom była. - Powiedział jakby ten fakt zapamiętał najbardziej.
- Aczkolwiek, nie musiał to być Sukkub, w końcu pełno takiego podobnego tałatajstwa lata po Wieży - stwierdziła z tumiwisizmem, po czym się zamyśliła i napiła się ciemności. - No albo się zjebałeś dropami i stąd jakieś hece miałeś, jednakże… prędzej założę się, że to czyjaś robota. To nie od Legiona - stwierdziła dziewczyna.
- Racja, jakby to był Legion to bym wiedział. Woli bezpośrednie zabawy. Ale jak nie Legion to kto? Mnie tu wszyscy kochają przecież?! - Uniósł się i łupnął otwartymi dłońmi o stół.
- Ja nie, nie lecę na zamaskowanych, drących się pajaców - rozmówczyni popadła w bezemocjonalny stan, z którym Strife nie pierwszy raz miał do czynienia. - Ale wracając do rozmowy, to nie Legion, to nie jego znak - upiła łyk piwa. - Postawię ci piwo. To głupie, że ja piję, a ty się lampisz, jak ja piję.
- Nareszcie raczyła to zauważyć. - Rzucił prędzej do siebie. - Jakbyś wiedziała jaki Legion ma. Ja nie wiem! - Powiedział to z jakąs nutką podziwu dla własnej osoby.
- Po prostu wiem, ze to nie Legiona. Nie pytaj skąd, sama nie wiem skąd - wzruszyła ramionami. - Chodź, wybierz sobie jakiś krajs, to ci fundnę tym razem - skinęła głową w kierunku baru. - A jak ty nie wybierzesz, to ja ci wybiorę.
-[i] Najtańsze.[i] - Wypalił bez namysłu ponownie się rozsiadając. - Po coś tutaj mnie wyrwałaś. Zaraz chyba to nie jest randka? - Oparł dłoń na sercu cofając się lekko w tył w wyrazie szoku.
- Nie pochlebiaj sobie, Lu - odparła mu rozmówczyni, zamówiła dla niego jedno z najtańszych piw, po czym zasiedli z powrotem przy stoliku, przy którym przedtem siedziała Ryo. - Też chciałam się czegoś dowiedzieć - odpowiedź wyszła od niej bez większych gródek.
- O mnie? - Uniósł brew pod maską, którą zaraz odchylił ku górze. Wbrew pozorą jego wyraz twarzy był bardzo ponury. Powąchał to co mu zamówiła, i odetchnąl z rozkoszą. - Bogaty bukiet spiritusów i wód gazowanych. - Pociągnął parę łyczków i ponownie z ulgą odetchnął.
- O tobie, o tej twojej siostrze, czemu nie siedzisz tam, gdzie siedziałeś wcześniej - dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Ten potwór mi siorkę zabił. A potem wielu innych ziomków. To dziwne że za nim poleciałem? Stąd się nie wraca, musze to zabić. - Napił się sikacza w butelce. - Lilith była dojebana w chuj nie? Koksiła jak mało kto. Chciałem też być takim kozakiem jak ona. - Przerwał na moment, obrywając kawałek etykiety na piwie. - Na jednym zadaniu, wpadliśmy na Legiona. żenada w chuj nie? Nic nie byłem w stanie zrobić. Nie musiało mnie tam być siorka dawała radę sama. Ujebała to świństwo, ale to coś zaczęło castować i wycelowało we mnie. Nawet nie zdążyłem mrugnąć, jak Lilith jebła mną w dal a sama tym oberwała. No i bum. Legion. - uniósł wzrok na Ryo.
Dziewczyna nad czymś się zamyśliła, dopijając piwo.
- To teraz ja się polampię, jak ty pijesz - oświadczyła beztrosko, patrząc się na butelkę, z której pił Strife. - Czyli jesteś łowcą demonów?
- Ta ale dopiero od paru wieków. - Potarł kark. - Zaczynam dopiero.
- Parę wieków to kwestia czasu. Wedle rachuby jakiego świata, te “paru wieków”?
- No mojego. No taki normalny tylko że nie ma takich rzeczy co w anime widzisz, tylko same najgorsze skurwielstwa. O ja jebie na co dzień gorsze monstra spotykałem niż to co sie widzi w filmach i grach. Ale Legion to inna liga. -Zboczył troche z tematu, po czym dodał pochylając się do przodu. - Sześcsetsześcdziesiątsześć lat mam. - Zaszpanował.
- Nie oglądam anime, więc nie wiem, o czym mowa - odparła Ryo. - Filmów też nie. A w gry nie gram - więcej danych o sobie nie podała.
- TO nie wiem jak ci to inaczej wytłumaczyć. - Odparł zrezygnowany, po chwili dodał: - Koniec wywiadu?
- Nie musisz tłumaczyć. Ściągnęłam cię tu, bo miałeś problem - z płaszcza wyciągnęła wizytówkę, którą przeważnie szpanował Strife. - Ja mogę ci pomóc - podsunęła ją łowcy. Była identyczna do tej, którą chwalił się strzelec. - a ty mi.
- Okeeeeej. - mruknął zakładając nogę na nogę. - Zamieniam się w nos… znaczy słuch.
Dziewczyna splotła palce rąk, o dłonie oparła podbródek i orzekła:
- Pomogę ci dojść do tego co to za piekliszcz, co więcej, mogę też spróbować pomóc przy załatwianiu Legiona. Tak się składa, że mam paru typków do załatwienia, a ci są w Wieży. Jeśli ja pomogę tobie, zgodzisz się pomóc mi w odnalezieniu ich i ewentualnie ukatrupieniu, choć pomoc przy pierwszym też wystarczy - rzuciła propozycję, która mogła być zarówno do odrzucenia, jak i nie do odrzucenia.
- Przekonałaś laska. - Skinął głową.- Coś mi mówi, że będzie pełno frajdy. - dorzucił bez przekonania w głosie.
- Również się cieszę, że się dogadaliśmy w tej kwestii - odpowiedziała spokojnie dziewczyna-dziecko. - Ja nie idę na test co teraz będzie, nie wiem, jak ty.
- No ja tyż. Nie mam na niego kasy, no i Legion dycha. Musze dwie sprawy rozwiązać nim chociaż pomyśle o następnym piętrze. A ty czemu nie? - Zapytał dopijając zlewki sikacza.
- Mówią, że jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o władzę albo o kasę. W moim przypadku to nie władza, a niedomiar kasy. Mocny niedomiar kasy. Poza tym nie zamierzam płacić haraczu rankerom. Dwieście kafli - a idź pan w chuj, który normalnie uczciwie pracujący regularny ci zarobi tyle w dwa tygodnie? Chyba że jest czyjąś luksusową dziwką i luksusowo obciąga mu pod stołem albo się zapożycza u lichwiarzy czy innych drani po to, żeby tamci za nim puszczali psy-komorniki do usranej śmierci. Albo ma dzianą rodzinę, która trzepie sianem. Albo sam trzepie sianem. Ale mówię ci, Lu, nie ma bata ani sensu, żeby się pchać na ten test. A tak w ogóle - to normalnie, że te testy tyle kosztują na tym piętrze? - spytała Strife’a.
- Nie pamiętam. Zawsze zapominam o tych testach, bo mam głowę zajętą czymś innym. Ale nigdy nie słyszałem żeby kosztował aż tyle. - Strife’a nagle olśniło. - A może oni nie chcą nikogo stąd wypuszczać wyżej, bo ktoś tu musi im małą gospodarkę budować? Chuj zna.
- Raczej nie. W górę pnie się z kilkaset pięter, założę się, że za nagłą podwyżką kroi się spora machlojka - zauważyła. - W Wieży działa mnóstwo mafii, ale nikt ci o tym nie powie, a jak powiedzą, to nie powiedzą ci “no tak, tutaj mnóstwo osób zamieszanych jest w takie a takie szambo, i to ciebie też się tyczy” ~chuj i nie. Prędzej powiedzą ci, że to teorie spiskowe paranoików. Ale to gówno prawda. Ci regularni, co przybyli z trzeciego piętra to jeden z najlepszych dowodów na to, że jest właśnie tak, a nie inaczej. Tyle że ci są teraz w niebezpieczeństwie, wiesz: niewygodni świadkowie i inny tego typu stuff.
- Nie życzę im źle czy coś, ale co to ma wspólnego ze mną? - Strife uniósł brew.
- Starczy znaleźć się w złym miejscu, o złej porze i w nieodpowiednich okolicznościach. I spotkać tych ludzi, których spotkać nie powinieneś.
- Umm… nie kumam. - Zamrugał. - Dalej nie wiem jaki to ma związek ze mną, - Procesy myślowe Strife’a znów dały popis.
- Zapewne nie pamiętasz wczorajszej rozmowy - dziewczyna westchnęła. - Jestem wśród ‘tych’ osób z trzeciego piętra. Mam przesrane, poza tym że komuś weszłam w drogę. Muszę się tu zakamuflować na… nie wiem jak długo. Ty masz na karku Legiona, i cholera wie kogo jeszcze - zasygnalizowała fakt związany ze znakiem na łopatce Strife’a. - I pół roku pobytu tutaj. Znasz to miasto lepiej niż ja, ja zaś prawdopodobnie wiem, o co poszło na trzecim piętrze, z którego przyszli ci regularni. Trochę skomplikowana sprawa.
- Nasz… moja przyczepa jest spalona. Przynajmniej przez Legiona nie tych illuminati co się szukają. Ale w sektorze 13 najłatwiej jest się schować. Nikogo ta dzielnica nie obchodzi. No i ten co takiego wiesz?
- Na temat piętra, illuminati czy tego ciulostwa, co ci wypalono?
- Ostatnie dwa wybieram. - Uniósł palec w profesorskim geście.
- Pierwsze: z tych ‘illuminati’ znam przynajmniej jednego lub dwóch gości, co są rankerami, możliwe że jest ich więcej, i ich przydupasów, którzy są regularnymi albo byłymi więźniami. Drugie: wiem, że na pewno nie Legion. Może to prędzej ktoś, kogo szukam.
- Czyli nie wiesz co to za znak? Ułeee. chujnia. - Rząchnął sie krzyżując ręce na piersi.
- Czy wiesz tylko mnie drażnisz? Nie no żart. - Po jego minie, nawet jemu nie było do śmiechu.
- Jak byłeś pogromcą tych piekliszczy, to wiesz, że tych bossów u tej ‘drugiej’ strony jest niemało i często się zmieniają, u nich też niektóre sprawy się zmieniają, więc to nie prosta sprawa.
- To jest ta chwila w której wychodzisz z rozwiązaniem. - Wyszeptał do niej przysłaniając usta. - Albo pomysłem na pomysł rozwiązania tego rozwiązania. - “Doszeptał”.
- Legionów jest paru. Jest ten, co dyma się w ciele twojej siostry, jest też horda piekliszczy, co okrzyknęła się Legionem. Jednego takiego znałam, co się przedstawiał jako Legion, ale teraz żre gruz czy tam piach, bo on kopnął w kalendarz jakiśtam - zamyśliła się nad czymś. - Ale gościa co ścigam i którego podejrzewam o maczanie w tym palców, niestety, nie znam z imienia, taki problem.
- Czyli gówność. Do niczego żeśmy nie doszli. doszedli. bah! - Wyrzucił ręce do góry w poddańczym gesćie i opuścił je na blat. - Chyba że masz pomysł gdzie można zacząć szukać? - Dodał.
- Na trzecim piętrze, ale nie ma jak tam wrócić. Po ptokach, jak to niektórzy mawiają. Prędzej tutaj na piętrze. A skoro mówisz, że to Lina cię dymała… nie uważasz, że z tą Liną było coś nie tak? Przecież nie żyje, a znam tylko jednego nekromantę, który mógłby ją ożywić, ale z tego co mówisz, to nie jest jego robota. Czyli ostatnio mógł być w Sektorze 13.
- Z nią było wszystko nie tak. Po pierwsze ona nie żyje, po drugie nigdy nie chciała się ze mną ruchać choć wielokrotnie nalegałem. Może była lesbą? Chuj w to nieważne. No i mówiłem ci że wyglądała no… strasznie.
- Wiem. Ja sądzę, że ostatnio mógł być w Sektorze 13 i to nawet niedawno. Ja mi się trochę pamka odświeży, albo może mnie oświeci, to może mi przyjdzie rozwiązanie do głowy. Muszę sobie coś solidnego na chlapnięcie kupić, ale nie piwo.
- Nie krępuj się… poczekam tu… ze swoją pustą butelką. Zupełnie pustą. Nawet kropelki. - Strife w taki bardzo subtelny sposób dał jej do zrozumienia ze też by chciał.
- Zobaczymy, czy będą mieć. Nie wiem, czy ty byś chciał tego samego co ja, nawet jak jesteś sobą.
- Jestem sobą? Zresztą. Dawaj nie marudź. - Splótł palce za głową kiwając się na krześle. - W sumie gówniany troszkę ten lokal. Nom
- Nie znam się na lokalach, wybrałam pierwszy lepszy - zdradziła, idąc po napój. Tymczasem koło nóg Strife’a przebiegł pajęczak - niemal identyczny do tego, którego łowca po raz ostatni spotkał na cmentarzu. Stwór nie robił sobie najwyraźniej nic z okolicznych istot, poczłapał sobie w kierunku wyjścia.
Ryo wróciła z jednolitrową butelką czarnego jak smoła płynu, który z wyglądu Strife’owi przypominał sos sojowy albo popularną “magę”.
- Dobra, to pijem - otworzyła butlę, a opary już wydobyły się ze środka. Z zapachu zdawało się, że wzięła coś ze sporą ilością spirytusu, bo ten aż gryzł nozdrza, nawet gdy szyjka nie znajdowała się blisko nosa. Najpierw nalała Strife’owi, a potem sobie i zakręciła butlę.
To mu już wyglądało na poważniejszy trunek. Poważniejszy w sensie że posiada znacznie wiecej voltów niż cokolwiek co tu widział. Mogło to sie troszkę pogryźć z lekarstwem, ale dla smaku tylko ciutkę się napiję. Wziął w dwa palce kieliszek wlał sobie zawartość do gardła.
Trunek aż zdzierał gardło - z zapachu nie wyczuwało się, że napój zawiera tyle spirytusu. A może to było coś innego, łowcy wydawało się, że słyszał przez krótką chwilę wrzaski potępionych dusz, a Ryo wypiła ten napój równie spokojnie co Strife.
- A tak poza tym w jaki sposób cię zgwałciła?
- Kya.. Ryo świntuchu to prywatne dość pytanie. - Położył dłonie na policzkach kiwając się na boki. - Ze wszystkimi pikantnymi szczegółami?
- Pewnie że tak.
- Dosiadła mnie mnie jak ogiera i zaczęła mnie dusić. Cały czas wrzeszczała że to moja wina że nie żyję. Że muszę ponieść karę. - Jego ton jakoś nie brzmiał żartobliwie. - Potem powiedziała że będzie mnie ujeżdżać każdej nocy jak tylko jej się to podoba. Nawet się nie pozbierałem po jej śmierci a tu jeszcze to gówno. Ja pierdole. - Potarł skroń. - Zasuneła mi potem opaskę na oczy i poczułem najpierw na twarzy jej cycki, a potem cipę. - Dodał patrząc na Ryo bezradnym spojrzeniem. - To ostanie co pamiętam.
- To ładnie cię przecweliła, że resztę wyparła twoja pamięć - a ta nie wydawała się być ani trochę zawstydzona. - Jeszcze brakowało jakiegoś kurewskiego czerwonego pokoju, łańcuchów, bandaży, kolców, ostrych narzędzi… Tak Strife? - przerwała swoją beztroską wyliczankę. - Jeszcze ci polać?
- To będzie mój ostatni niestety. Jestem na lekach. No i ten. Nie wiedziałem że masz takie zapędy. Brzmiałaś jakbyś coś takiego doświadczyła. Wybacz, zmyliło mnie to szczegółowe wyliczanie. - Rozłożył ręce, po czym podsunął kielicha w stronę Ryo by go napełniła.
- A nie, ja szurnięta jestem, taki szczegół - oświadczyła to z tumiwizmem, nalewając Strife’owi jeszcze trochę gorzały. - Nie że jestem sadystą, ja się na tych sprawach zwyczajnie nie znam. Zgaduję - sama też sobie dolała trunku.
- No dobra powiedzmy że uwierzyłem. - Przemówił z machnięciem ręki, o mało nie wywalając kieliszka. - A ten cały nekromanta nie wsadzał czasem takich czarnych pajęczaków do ścierw które ożywiał? Spotkałem coś nieumarłego na cmentarzu. - Przypomniał sobie, po czym przechylił naczynie tak by jego zawartość włała się wprost do gardła.
- Ne. On przywoływał swoich zdechlaków… zza Wieży. Ale zapomnij, że ci o tym mówiłam, albo nie wspominaj o tym nikomu. Pierwszy raz słyszę, żeby jakieś pająki komuś wciskał albo kogoś nimi ożywiał. To raczej nie jego sprawka. Ale wiesz, zaciekawiłeś mnie sprawą tych pajęczaków. Kiedy wracałam od ciebie, po drodze natknęłam się na takiego czarnego dużego, brrr - tutaj się ewidentnie wzdrygnęła. - Ja pierdolę, nie dość, że paskudztwo, to jeszcze agresywne. Zaatakowało mnie, rękę mi chciało wtranżolić.
- To nawet ja wiem że to nie jest zbieg okolicznościów. Ktoś w nas celuje - Rzekł konspiracyjnie, rozglądając się dyskretnie wokoło.
- Podpadłeś komu ostatnio, odliczając Legiona?
- Bardzo wielu śmieciom, ale oni nigdy nie używali takich metod, zawsze myśleli że przewaga liczebna coś im da.- Przypomniał mu się jeden epizod jak to cały wieczór tańcował z hordą dresiarzy. Aż uśmiech zagościł na jego twarzy, choć krótki.
- Tak to nikomu specjalnemu.
- No to jest problem - westchnęła. - Ja przynajmniej wiem, komu konkretnie podpadłam, ale wiem też, że w razie potrzeby mogli skorzystać z czyjejś pomocy. U ciebie jest to po prostu motłoch.
- Wychodzi na to że gówno się dowiedziałem. Eh. Dzięki za driny. - rzucił, jakby zastanawiając się jak ma rozporządzić swój wolny czas.
- A może Legion z kimś współpracuje? - zaproponowała niespodziewanie. - Z drugiej strony, może to mieć coś wspólnego z regularnymi z trzeciego piętra, a z tych trochę osób znam lub kojarzę. Współpracowałam z takimi szumowinami, znam parę nazwisk i wiem, jak wyglądają.
- Wiec daj mi imiona, możliwy pobyt, opis facjat. Znajdę i powyciskam jak pryszcze.- Uniósł się z siedzenia.
- Dan i Das, zwany też Piaskowi, bracia bliźniacy i chuje. Żywiołaki piasku, są jebnięci bardziej niż ja. Oni umieją się maskować w piasku, tam gdzie piach, tam ich domena. Więc pewnie będą stacjonować tam, gdzie jest piasek. Jeszcze Shirasei, temu fiutowi podlegali bliźniacy. Był tygrysołak, Thak, o głowę mnie przerasta, z taką dużą szablą latał, ostatnio zdaje mi się, widziałam go w Sektorze 24 z innymi cieciami. Jest Księciu, taki dziany bachor, jeździ na wózku i towarzyszy mu taki opancerzowy paker, S-Drow. Uważaj na tego ostatniego, widziałam jak jednym ruchem rozpierdolił bramę fortu tych Piaskowych.*
Gdy Ryo się spowiadała, Strife gorączkowo zapisywał coś w małym notesiku. - Załatwiłęm sobie bo jestem detektywem. W końcu się przydał a teraz pozwól że przejrzę notatki. -

Cytat:
- Ryo ma conajmniej miseczkę D
Jakiś dwóch frajerów Dan i Das z piasku. Dojebać im.
Shirasei ich szefu, według hierarchi dostanie następny wpierdol
Tygrysoczłek jak ten co w anime go widziałem. Lata z mieczem na wierzchu. Zboczeniec.
Ksieciuniu i jego tołdi okuty w blahę, snajperka na tego skurwiela, z kaleką sobie poradze z palcem w dupie.
Uważać ten ostatni ma dojebanie.
Kiedy Strife zapisywał w notesie, Ryo rzuciła:
- Dopisz sobie, żeby na tego ostatniego załatwić mega opancerzonym czołg mogący osiągać prędkość 300 na godzinę - dodała. - Najlepiej z miotaczem ognia i piorunów, albo shinso.
Strife posłusznie dopisał “Przyjebać mu chujem”.
- Strife, tygrysołak nie lata z chujem na wierzchu, tylko ma takiego wielkiego, ostrego długiego na jeden koma siedem metra chuja, co się zwie szabla. To jest dosłownie broń, nie penis - Ryo wyraziła zażenowanie, mimo że jawnie nie patrzyła do jego notesu. Pewnie jakaś sztuczka zwiadowców.
- Napisałem tak bo było śmiesznie Ryo. - Odpowiedział jej śmiertelnie poważnym tonem.
- Dobra, piszta jak chceta. Ja po prostu nie mam poczucia humoru.
- Odrobina śmiechu nikomu krzywdy jeszcze nie zrobiła. No chyba że w nieodpowiednim momencie.- Z klapnięciem zamknął notes.
- A, Dany, Dasy i Thaki mają większe rozeznanie w hierarchii tego Shirasa, możesz też temu Thakowi zrobić z dupy jesień średniowiecza, tymi dwoma pasterzami, co chronią twoją sprawiedliwą dupę w dolinie ciemności - dodała.
- A ciebie co na poezję wzięło? Spakojno. Wszystko już jest załatwione. Tylko jesio jeden szkopuł jest. Pwoiedz mi coś o nich. Czy to są chuje? Tacy wiesz skurwiele? - Zapytał jeszcze na moment stojąc przy stoliku.
- Wszyscy są dranie, tylko inne rodzaje. Skurwiele to Dany, Dasy i Shirasei. Thak to przydupas. Księżu to bogaty, rozpuszczony snob, Es to przydupas, tylko taki levelup kilka razy i tanker też kilka razy levelup.
- Baah czyli ten księciuniu nie robi krzywdy good guysom. Szkoda jego zabić nie moge. Kodeks. Ale tego esa załatwie bo na pewno będzie chciał mnie zabić. A to już wrogość do good guysów. - Sam niewiedział jak doszedł do takiej dedukcji. - Tja. - Dodał na zapewnienie.
- Ja bym Księżula nie nazwała good guy’em, to jest interesowny cieć, a moich kumpli był gotów sprzedać. Jego stylem walki jest rozkazywanie S-owi. Jak S-u jest zdrów, to Księżu też, bo ciul jest szybki. A, Księżu gryzł się z Shirasem, wie o nim trosze więcej niż ja, ale póki S żyje, to jak ma focha, to ci nic nie zdradzi. Jak wyszedł z tego piździelca, zwanego trzecie piętro, to sobie pewno poszuka zakwaterowanie w bogatych dzielnicach, to dziana szuja. A w dzianych dzielniach to mają lepsze zabezpieczenia.
- Żaden pancerz czy hołota nie ochroni cię przedemną. - Napiął muskuły. - Czyli bogacki skurwiel, jeden z najgorszych rodzaji. Ale nie pójde w miasto pytać gdzie są. Chyba że masz adresy… zresztą a co jeśli ich wytłuke i dalej nie uzyskam odpowiedzi? Wtedy to bym się fkurwił.
- Masz jeszcze tych czterech cieci, o których ci mówiłam. Poza tym, nie wiem, czy wiesz, ale ten bogacz szuka jeleni do testu. Mógłbyś się tam spróbować zarekrutować do jego drużyny. Księżul obiecuje sponsoring tym, których wybierze do swego teamu.
- Huuh.. Jak hitman. - Porównał do jednej gry o której Ryo pojęcia mieć nie mogła. - Zacznę od tych czterech, z tego co mówiłaś to pasożyty. No nic komu w drogę temu chuj. - Oznajmił i machnął dziewczynie na odchodne. - Trzym się laska.
- Trzym się, trzym, nie daj się wyruchać - dziewczyna również odmachała Strife’owi, a zdradzieckość trunku dopiero w ówczesnej chwili się objawiła. Łowca ledwo na nogach się trzymał.
- Ożesz kuhhwa. Opóżniony zapłon. - Zatoczył się, ale nadal był pewny że zabije wszystko co mu stanie na drodze. Robił się dziwnie agresywny po pijaku. Musiał się skupić, lewa noga, prawa noga, lewa noga, prawa noga. Strife wyrżnął jak długi pomiędzy krzesłami baru. - Osz.. kuwhna. - Dźwigał się z trudem do góry, dalej był święcie przekonany że da radę.
W pobliżu Strife’a jakichś dwóch gości zarechotało, widzieli najwyraźniej, jak Strife pił z drobną dziewczynką, która zdawała się być nadal trzeźwa pomimo sporej dawki trunku.
- Ale urwał, pfhahaha~!
- Lu, może odczekaj chwilę, żeby trochę wytrzeźwieć? - Ryo odezwała się do łowcy, który oddalił się od stolika dziewczyny na imponującą odległość dwóch kroków.
- Nnn… ugh nie. - Łowca był bardzo uparty, dźwignął się w końcu na “proste” nogi. Nieobecnym wzrokiem szukał wyjścia. Gdy znalazł drzwi (nie ważne dokąd) zaczął się snuć w ich stronę jak zombie. Wpadł do kibla, tratujać po drodzę jakąś miziajacą się parę.
- Jak leziesz pojebie?! - Warknął osobnik, Strife jedynie odwrócił się w jego stronę i oparł ręce na ramiona. Nie minęło mrugniecie oka gdy z całej siły przywalił mu z główki. Oboje odbili się od siebie, ale to Strife nadal sie ruszał. - Uważaj jhhhh...jak sthoisz palapacie - Wymarmotał do niego. Chwilę po tym dostał czymś w łeb, wiele razy. Był okładany przez zapewne partnerkę znokautowanego typa. Brakowało mu jeszcze około trzydziestu uderzeń, póki nie postanowi jej oddać. Nie nadeszło to jednak, parka szybko sie stamtąd zawinęła, a kobieta go jeszcze opluła. Strife też plunął, ale że miał maskę na gębie sam sobie nacharał w pysk. Nie zwlekając ani chwili dłużej postanowił uchylić wrota numer jeden. Gdy tylko otworzył drzwi wywrócił się pod sam kibel. Było mu tam chyba bardzo wygodnie bo nie wyglądało to jakby miał wstawać. Nagle do tego paskudnego “helikoptera” dołączyła dziwna reakcja łańcuchowa w jego żołądku. Coś bardzo szybko zaczęło przemieszczać się jego przełykiem ku górze. Ostatkiem swej mocarnej siły uniósł się nad kibel i uniósł maskę. Dzięki Bogu zdążył.
- O esu… kuhwa. - Wyjęczał, po czym puścił kolejna salwę. W sumie to nie pamiętał by jadł coś tak kolorowego. Jego katusze nie trwały długo, po jedynych piętnastu minutach był w stanie sie odkleić od kibla. Plecami oparł się o ścianę kabiny.
- Niby móhwił nie mieszzs..ać. - Olśniło go nagle, wyłażąc z kabiny. Opuścił też szalet i rozglądał się dookoła. Gdzie on był? To gówno zrobiło mu ostry reset, i jeszcze nie był w żadnej znanej mu spelunie. Dojrzał znajomą twarz przy stoliku. Chuchnął sobie w rękę, po czym ja powąchał. Mało znowu nie zwymiotował, ale podbił.
- Moge ci posta…- Cofło go i paskudnie się odbiło. - Postawić dhrinka? - Ostrość wzroku dopiero po kilku chwilach wróciła. Ryo patrzyła na niego tym samym obojętnym spojrzeniem. - Zaraz… ty mi to zrobiłaś. - Wskazał na nią palcem i usiadł na krzesełku. Czołem od razu oparł sie o blat stołu. - Oesu co to było.
- A so ja robiłam, piłam tutaj - zdziwiła się jawnie, gdy Strife robił jej zarzut o coś, do czego nawet nie przytknęła ręki. - Ja ci mówiłam, że nie wiem, czy ty byś tego chciał - wskazała na ostatki płynnej ciemności. - nawet jakbyś był sobą.
- Wygrałaś diablico.- Odparł przyznając się do porażki. - Gdzie się moge kimnąć żeby nie być okradzionym zgwałconym i wrzuconym do rzeki?
- Yyy… moje cycki odpadają. Śmietnik też, bo może cię jakiś śmieciarz sprzątnąć. Pod stołem ktoś cię tknie miotłą… yy, obawiam sie, że chyba ciężko będzie o takie miejsce, ale śpijta pod stołem. Najwyżej go w dupę kopnę. Tylko nie rzygaj.
Strife już nie słyszał słów Ryo, gdyż w jakiej pozycji usiadł w takiej zasnął. Ciche chrapanie wydobyło się spod maski.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 29-07-2015, 17:13   #24
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Henry Mason
Popołudnie. Pierwszy dzień. Sektor 24, jedna z uliczek.

Szalony naukowiec polecił bocikowi śledzącemu owcę by schował się w koronie pobliskiego drzewa i uważnie przyglądał się wejściu do motelu, a gdy tylko cele go opuszczą miał za zadanie ruszyć w ślad za nimi. Sam zaś udał się w miejsce skąd otrzymał ostatni przekaz od maszyny śledzącej blondwłosego inwalidę by sprawdzić co się z nią stało. Po drodze jednak postanowił odpowiedzieć współlokatorowi.
- Ah tak, byłem trochę zajęty. W drodze do domu zostałem napadnięty przez oddział agentów ZUSu i musiałem się z nimi uporać - wyjaśnił spokojnym, acz dosadnym tonem. - Myślę że dobrze byłoby niebawem opuścić to piętro. Zaczyna się tu robić dla mnie zbyt niebezpiecznie. Tak więc co możesz powiedzieć mi o teście?
- Żie kosztuja 200 tysjecy kredytof za osoba. Ponadta, odbywa sje on za dwa tygodni, o gadjinie pietnastej - odparł Wołodia. - Paza tym, w drużinie ma byt minimum cztieriech istot, a maksimalni szjest - dodał. - Njis mi wietej nie wiadomo.
Boty ulokowały się w koronach drzew rosnących w pobliżu motelu. Nie zaobserwowały tego, by owca i nieumarły wyszli z niego. Sam naukowiec wyruszył do botów, które zostały wyłączone przez młodzieńca na wózku.
- Ale tież jest wiedomost taka, że tylko ja zdecidowalem sje na test. Kocur rzekł, że daji sobie teraz spokoj, a Juliet nje zdanży tile uzbierat do razpoczęcia testu.
- Szkoda, miałem nadzieję że podejdziemy do testu jako pełna drużyna - westchnął Henry z lekkim zawodem. - Czyli przydaliby się nam jeszcze łowcy i shinsoiści. Myślę że jeden zwiadowca i latarnik w drużynie w zupełności wystarczą. Dzisiaj zamieszczę ogłoszenie w internecie. Masz może jakieś sugestie?
- Daa, mamy vodkę i nje czenstujemy nia dieti - orzekł rozmówca. - Paza tym przida sie ktoś, kto umia leczyć rana i spakojni bieri kule na klata.
Henry wciąż szedł w kierunku botów, do nich pozostało mu tylko kilkadziesiąt metrów.
- Powinno dać się zrobić - przytaknął geniusz. - Dam ci znać jeśli ktoś się zgłosi, a ty poinformuj mnie jeśli dowiesz się czegoś nowego. Jeśli to wszystek to bez odbioru - zakomunikował, gdy zbliżył się w końcu do miejsca z którego otrzymał ostatni sygnał od bota.
- Charaszo, tawarisz. El psy congroo! - odpowiedział Wołodia i rozłączył się.
Henry podszedł do wyłączonych botów. Zabrakło kilkunastu z nich. Sporo zostało zadeptanych, resztę z nich ktoś musiał w międzyczasie zabrać.
Okazało się, że te bociki zostały zhackowane przez młodziaka na wózku w taki sposób, że je zdezaktywował na jakiś czas, by nie mogły niczego nadawać ani odbierać. Po resecie roboty powróciły do starego, dobrego działania.
Cóż, Henry wciąż miał pewien punkt zaczepienia który mógł wykorzystać. Zbierając pozostałe przy życiu oraz pozostałości zniszczonych botów przywołał jedną ze swych latarni która zaczęła skanować teren w poszukiwaniu innych latarni, bądź latarników.
Latarnia zbierała dane z otoczenia. Wykryła, w którym kierunku poszedł rabuś bocików i oraz wyczuła kilka latarni od jednego, przypadkowego przechodnia. Ponadto zarejestrowała słaby sygnał z dalszej części obszaru, który mogła spokojnie analizować. Wyglądało to tak, jakby latarnik, którego te urządzenia zostały wykryte, poszedł dalej spokojnym krokiem.
W międzyczasie wyjaśniło się, co się stało z zaginionymi robotami. Otóż jeden gostek porwał kilka z nich, sądząc, że zostały ode zdeaktywowane. Złodziejaszek był odziany w dres, zaś jego twarz pokrywały różne blizny. Na lewym oku miał czerwoną przepaskę, zaś średniej długości popielate włosy pokrywał pył, jak wielu przetransportowanych na to piętro postapo-regularnych. Jedyne, ciemne oko zerknęło na bota, Henry zaś zapamiętał twarz tego “zbira”. Wkrótce pajączki niespodziewanie zaktywowały się, a pajączek z uruchomionym programem samoobrony zamierzał popieścić dłoń chłopaka. Ten odruchowo jak po poparzeniu ogniem odrzucił bota… ciskając w niego precyzyjnie drugą ręką parę igieł stworzonych z shinso, po czym puścił się do biegu. Kradziej okazał się o wiele szybszy od dziewczyny, którą Henry chwilę temu starał się złapać i wnet zniknął za którymś rogiem ulicy.
Niestety geniusz zdawał sobie sprawę że nia ma sposobu by go dogonić. Pocieszył się więc tym że bociki wesoło przebierając nóżkami powróciły do niego. Sam Henry natomiast udał się dość szybkim krokiem w stronę wcześniej wykrytego słabego sygnału latarni. Cały czas poruszał się nieco szybciej niż on, by ostatecznie go dogonić, jednak póki co nie zrywał się do pogoni.
Podczas pogoni za kolejną latarnią Henry niespodziewanie się potknął o coś.
- Weź kurwa uważaj, palancie niedojebany, jak ty leziesz! - warknęło do niego stworzenie stworzone z mroku, które leżało na gruncie koło jego nóg i o które się potknął latarnik. - Ciota na viagrze cię przeleciała, że na dupsku spokojnie nie możesz usiąść?!
- Coś te cienie wyjątkowo dzisiaj się przeciwko mnie zmówiły - stwierdził spokojnie naukowiec, spoglądając pod nogi na kolejną cienistą istotę. - Wybacz, trochę się spieszę - przeprosił, mając zamiar czym prędzej odejść i kontynuować podążanie za latarnią.
Henry znów się potknął, tym razem to z podobnego powodu, który spotkał tuż na początku poprzedniego pościgu. Mianowicie ktoś go chwycił u dołu na nogawkę i pociągnął tak, że Henry wylądował jak długi na chodniku.
- A “przepraszam” to gdzie?! Jak jestem cieniem, to już nie zasługuję na pieprzone “PRZEPRASZAM”?! - Cień wydawał się być niesamowicie rozeźlony. - Za kogo ty się uważasz, pajacu?!
- Naprawdę nie chcę kłopotów - westchnął nieco zirytowany Henry, przywołując jednocześnie drugą latarnię która rozbłysła jasnym światłem mającym za zadanie usunąć jego własny cień. - Szukam tylko ludzi którzy niedawno pojawili się pośrodku głównej ulicy. Wyglądali na dość podejrzanych, a jeden z nich nawet mnie okradł - wyjaśniał, próbując wyrwać się cieniowi.
- Posłuchaj, ty parówo jedna. Ja widziałem, że to ty się jednak prosisz o kłopoty i ty ludziom nie dajesz spokoju. Za jednym latałeś przez całą jebaną dzielnicę, i ten chciał się od ciebie odjebać. Ty od niego nie. Więc ładnie cię proszę. Idź się pierdolnij młotem, rzuć się z wieżowca czy się zabij, tylko daj do kurwy nędzy żyć innym, dobra? - Cień powstał na “nogi” i wpatrywał się w naukowca zwężonymi od gniewu białymi ślepiami.
- Czy wszystkie cienie sa takie niemiłe? - zastanowił się na głos Henry, kręcąc głową z dezaprobatą. - Więc rozumiem że ty też mnie śledziłeś? Mam nadzieję że nie jesteś znajomym tamtej dziewczyny. Ale jeśli jesteś to możesz jej przekazać że oferta wspólnego drinka jest wciaż aktualna - uśmiechnął się pod nosem. - No a czy teraz zostawisz mnie w spokoju i dasz mi się zająć moimi sprawami?
- Czy wszystkie doktorki muszą być takimi zjadliwymi wrzodami na dupsku wszystkich? - żachnął na głos Cień. - A ty dasz innym święty spokój i się uspokoisz czy mam ci może w tym pomóc? - dodał groźnie, zaś jego białe ślepia zmieniły się w szparki.
- Czy to jest groźba? - zainteresował się naukowiec podejrzliwym tonem. - Jeszcze słowo i wezwę policję żeby zgarnęła ciebie i tych wszystkich obdartusów którzy pojawili się znikąd. Sami złodzieje i podejrzane osoby. Typowi nielegalni imigranci - prychnął odwracając się na pięcie.
- Żeby ciebie nie zgarnęli, parówo - prychnął Cień i również się oddalił.
Latarnia pracowała tego dnia ponad normę, ale podjęła skanowanie okolicy. Nie wykryła jednak żadnych anomalii. Jeśli wykryła latarników, to raczej nie pzypominali tych obdartusów z znikąd. Nic nadzwyczajnego.
- Niech to szlag - warknął Henry, chowając ręce do kieszeni kitla i z naburmuszoną miną zaczął wracać do swojego mieszkania. Po drodze miał zamiar skoczyć jeszcze do sklepu elektronicznego by zakupić nieco części celem naprawy uszkodzonych botów i uzupełnienia strat. Przynajmniej tego wieczoru będzie miał czym się zająć.

Henry zrealizował swoje postanowienia. Zezłoszczony niepowodzeniem swoich akcji nabył części do naprawy robotów, po czym wrócił do siebie na mieszkanie. Niektórzy mówią, że klęska to nawóz dla sukcesu, a mimo że nie do końca powiodło się naukowcowi tak, jakby sobie tego życzył, to jednak nie była to bezsensowna przegrana. Dała mu bowiem bezcenny skarb - informacje. A tych było naprawdę sporo. Gdy tylko się rozsiądzie w swojej bazie operacyjnej, na spokojnie może wszystko przeanalizować.
Mieszkanie geniusza, tak jak wspomniał wcześniej cienistej dziewczynie, było dość zagracone. Walające się dookoła liczne gadżety, elektroniczne części i niedokończone wynalazki zajmowały większą część szaf i spory kawałek podłogi. W połączeniu z dziesiątkami pozostawionych przez Wołodię butelek po wódce i innych napojach wyskokowych mieszkanie stanowiło istne pole minowe i zarazem najgorszy koszmar każdego włamywacza który jeśli nie nadepnąłby po ciemku na ostre, metalowe, bądź rażące prądem elementy, bez wątpienia prędzej czy później przewróciłby jedną z butelkowych lub puszkowych piramid.
- Hej - przywitał się krótko Henry mijając siedzących w jadalni Wołodię oraz Kocura (ten pierwszy jak można się było spodziewać miał ustawiony na stole pełny kieliszek oraz butelkę wódki) i wciąż w kiepskim nastroju zamknął się w swoim pokoju, czy też jak zwykle wolał go nazywać “pracowni”.
- Witaj, senior - odezwał się Kocur aksamitnym, głębokim głosem. Na widok Henriego ukłonił się elegancko.
Mierzący w kłębie jakieś niecałe pół metra, a stojący na tylnych łapach mierzył niecały metr. Słynny ulubieniec z bajek - kot w butach - w swej osobie przywitał swego kamrata. Będący niezwykłym połączeniem dragona i sympatycznego, rudego mruczka stworek nosił czarne skórzane buty z klamrami, spory rondowy kapelusz z żółtym piórkiem oraz czarny, skórzany pas, u boku którego dyndał rapier.
- Kupiłeś może dla mnie butelkę mleka? - zapytał prosząco Henriego.
- Zdraswuj tawarisz! - dołączył się Wołodia do powitań.
Wołodia był mężczyzną w sile wieku. A może to wiek posiadł większą siłę nad Wołodią? W każdym razie widać było, że swoje lata młodości dawno miał za sobą. Jego surową twarz posiekało nieco zmarszczek, bliżej mu było do rówieśnika Edwina niż do Henriego, niemniej jednak w Wieży normą było to, że wiele rzeczy było dziwnych lub niespotykanych. Miał ciemne, wręcz czarne włosy związane w kucyk, krzaczaste brwi, nienaganny wąs i wydatny nos. Ciemne oczy były nieco przekrwione, od dość częstego picia lub niewyspania, acz nie oznaczało to, że nie umiał się wcale zachować elegancko. Był rubasznym gościem, który nie przejmował się tym, że starość nieuchronnie go dopadnie, nawet w takiej Wieży.
Henry położył na biurku siatkę z częściami i zasiadł na obrotowym fotelu i przywołał swoją bazę operacyjną która naturalnie przypominała gaming rig największego nerda. Dookoła naukowca zmatarializowało się przenajmniej dziesięć trójwymiarowych ekranów oraz kilka klawiatur po których zaczął jeździć palcami w zastraszającym tempie. Analizował wszystkie zebrane tego dnia informacje. Wyodrębnił kadry, zdjęcia, wyszczególnił cechy charakterystyczne i spisał osobiste spostrzeżenia odnośnie wszystkich nowoprzybyłych osób, a w szczególności tych z którymi wszedł osobiście w kontakt. Pocieszał się przy tym faktem że nikt z nowoprzybyłych poza blondynem na wózku i jego świtą nie wyglądał na osobę posiadającą dość pieniędzy by przystąpić do zbliżającego się testu. Niektórzy z nich, jak niedoszły złodziej czy cienista dziewczyna wydawaliby się dość problematycznymi rywalami.
Gdy tylko skończył wstępne analizowanie informacji, przygotował i zamieścił w sieci ogłoszenie odnośnie rekrutacji członków drużyny do testu. Przedstawił w nim ogólny rysopis siebie oraz Wołodii, jak i oczekiwania względem potencjalnych sprzymierzeńców.
Resztę wieczoru zajęło mu montowanie nowych pajęczych botów celem zastąpienia tych utraconych. Było to dość precyzyjne, choć relatywnie proste i żmudne zajęcie dla kogoś z jego potencjałem umysłowym. W międzyczasie wciąż przyglądał się zdjęciom nowoprzybyłych i obmyślał w głowie plany na zbliżający się test. Ze swoją mocą kreacji mogło wydawać się że nie ma rzeczy na którą mógłby być nieprzygotowany, jednak efektywne jej wykorzystanie wymagało posiadania jak najszerszych zasobów informacji. Lekkomyślne jej używanie mogło doprowadzić do sytuacji w której będzie miał do dyspozycji jedynie środki niewspółmierne do okoliczności, co mogło oznaczać dla niego rychłą porażkę. Mógł wybrać swoje figury, jednak nie ich ustawienie na szachownicy…

=***=


Quen Xun
???. !!!.


Obraz błysnął przed oczami chłopaka, nim ten się przebudził.
Jakaś humanoidalna postać z długimi włosami leciała z góry prosto na niego; znajdowała się jednak zbyt daleko, by dostrzec jej szczegóły, poza tym otulająca ją ciemność wcale Quenowi nie pomogła rozwiązać zagadki związanej z tą istotą.
Do rzeczywistości przywróciły go ból głowy i mroczki.
Quen znajdował się teraz w swoim pokoju. Wstał z łóżka, ostrożnie, bo miał wrażenie, że wyrzyga swój żołądek wraz z przełykiem. Koło niego siedziała Ansara - omen śmierci, zaś obok tej inkarnacji władcy zgonów stała Sofia.
- ...Och, wstał. Ansaro, on zasłabł, nie bij go za to - Quen myślał, że to jego kocia przyjaciółka go odwiedziła, ale żadna z towarzyszących mu osób nie wyglądała ani trochę jak Netha. A swoją drogą ciekawe, jak ta się miewa.
- Pani Sofio, to że noszę zbroję i półtora metrowy topór, nie oznacza, że każdego zmieniam w krwawą miazgę - westchnęła Ansara. Latarnik ku swemu zdumieniu odkrył, że ani orczyca nie chce go zabić, ani Sofia nie chce go wysyłać do żadnych szpitali. - W przypadku niektórych nawet wcale nie muszę tego robić, to oni przeważnie samodzielnie starają się zaliczyć zgon. - stwierdziła, przedtem lekko skinęła w kierunku znajomego.
Sofia położyła dłoń na czole Quena. Chłopak usłyszał ledwo słyszalne bzyczenia wewnątrz ręki pokojówki.
- Ma gorączkę, pójdę po zimny ręcznik - po pomiarze temperatury wyszła z pokoju, zaś Ansara dziwnie spojrzała na Quena.
- Xun, przyznaj się, co namąciłeś? - wojowniczka spytała, kiedy dostrzegła, że kompan na nią dziwnie patrzy. - Albo co ci się znowu stało?


Zafara
Południe. Drugi dzień. Sektor 24. Pobliska biblioteka.

Duch popchnięty desperacją, by odciąć się od upierdliwego, demonicznego dziada dokonał kilku rzeczy. Po pierwsze udał się do biblioteki, z której pożyczył księgi, które teraz planował oddać. Władca pyłu wszedł do środka budynku, tam korzystając jednego z wielu komputerów napisał wiadomość do Starlet, że jednak rezygnuje z testu, co za tym szło - nie rozważa już obecnie rekrutacji do drużyny. Następnie wysłał do szpitala wypowiedzenie. Teraz zostało tylko oddać książki i poszukać egzorcystę.
W kwestii egzorcyzmowania - dość wielu się ogłaszało w tej niszy usługowej. Najbliższy z nich znajdował się dość niedaleko przedszkola, w którym pracowała Soni. O ironio losu - odpada. Drugi znajdował się niedaleko szpitala, w którym pracował - czy ten upiorny stalker zmówił się z przeznaczeniem? Acz na całe szczęście udało się wyszukać istoty, które trzymały się z daleka od tych dwóch lokalizacji.

Kiedy Zafara bardziej zagłębił się w informacje ze źródeł, to okazało się, że tak całkiem ciekawie się złożyło, iż jeden z usługodawców siedział teraz w bibliotece - i to niedaleko! bo zaledwie cztery stanowiska dalej, również przy komputerze. Przeglądał coś na stronie, która przypominała wielkie zbiorowisko ogłoszeń. Jedną z nich był...


Chłopak z długimi, ciemnymi włosami, o ciemnych oczach i dość orientalnej urodzie, odziany w kapłańskie lub szamańskie szaty, rodem z dalekowschodnich religii; nosił naszyjnik z kłów wielkich drapieżników - Zafara nie specjalizował się w bestiologii czy zoologii, więc nawet nie wnikał w pochodzenie tych ozdóbek.
Z drugiej strony Zafarze zdawało się, że ktoś go obserwuje - najwyraźniej sztuczki tego starego dziada. Kiedy zerknął za siebie - czyli w kierunku, skąd “ten” potencjalny obserwator miał się niby znajdować - dostrzegł sporego pająka zbudowanego z bliżej nieokreślonej biomasy. Stworzenie, choć niezbyt atrakcyjnie wyglądało, zachowywało się raczej po cywilizowanemu. Człapało tak, jakby czegoś szukało. Po chwili potreptało w konkretnym kierunku - to jest w kierunku książek traktujących o sztuce przetrwania.


Strife
Południe. Drugi dzień. Jedna z ławek niedaleko baru “Strefa”. Sektor 17.

Łowca obudził się ze sporym bólem głowy na ławce przy przystanku autobusowym.
Żołądek opróżnił wcześnie, więc niespecjalnie miał czym wymiotować, acz i tak dokuczały mu mdłości. Strife ostrożnie powstał ze swej “leżanki”, uświadomił sobie wówczas, że bolą go plecy i kark. Do tego wszystkiego doszło ogólne osłabienie.
Kiedy usiadł na ławce, uświadomił sobie, że Ryo przy nim nie ma; choć możliwe, że to ona pomogła mu wyjść z baru. Niektórzy przechodzący koło niego piesi obdarzali go odrobiną uwagi, acz przeważnie większość go omijała jak jakąś zarazę lub bezdomnego.
W jednej z kieszeni kurtki znalazł karteczkę, dość pomiętą. Gdy Strife ją rozwinął, okazało się, że to kartka wyrwana z jakiegoś iście starozytnego dziennika. Jedyną treścią na niej było:

Cytat:
Ksienżul ogłaszał, rze za 3 dni o 16.00 bedzie szukał jeleniów w Sektorze 8 w Arenie Scirocco.
Ps. Niejaka Starlet niedawno ogłaszała nabór do drurzyny, spytnij sie jej czy by cie nie przyjeła do drurzyny.
Po przeczytaniu tej wiadomości kartka zmieniła się w dym podobny do papierosowego.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 31-07-2015, 19:06   #25
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
CIURALLA CIURALLA WEŹ MOJEGO SIURALLA! DZIEWCZYNO ZA PÓŁ STÓWY TO JA CHCE BEZ GUMY!

Strife śpiewający pod prysznicem

Łowca rozmasował kark zaraz po tym jak kartka wyparowała. Znowu był w dupie, ale przynajmniej wiedział w którą stronę ma leźć by się z niej wydostać. - Japieprze. - Wyciagnął telefon z kieszeni i otworzył “wujcia gugle” gdzie to wstukał poszukiwane frazy. Śmieszne bo zawsze tak robił gdy czegoś szukał. Jest i kontakt, wklepał numer i nacisnął słuchawkę by wybrać numer. Niestety, linia była zajęta. I tak było za każdym razem, jak Strife próbował się dodzwonić do Starlet.
- Co za kurwa jedna, na chuj ogłoszenie daje?! - Zirytował się (delikatnie mówiąc) i rozsiadł sie na ławeczce. Postanowił napisać wiadomość.

Cytat:
YO! ja w sprawie tego ogłoszenia, zapewniam ze nie ma lepszego kandydata odemnie, oddwzoń na ten numer keidy tylko będzie można. Jestem zawsze pod telefoneiro.

Strife.
#Badass#Smokeweedevryday#Thuglife
Wcisnął wyślij. Teraz wypadałoby coś zeżreć, jednym susem powstał z ławki i z rękami w kieszeniach płaszcza zaczął przechadzać się ulicą w poszukiwaniu jakieś budy z żarciem czy czegoś w tym rodzaju. Strife przeszedł się przysłowiowy kawałek dalej; ruchem niejednostajnym krzywoliniowym doczłapał do tak zwanych kombini i innych budek z żarciem. Do wyboru, do koloru. Zwłaszcza, że stworzeń je obsługujących też była cała paleta barw i kształtów.
Jedne przypominały ożywioną, ciemną mgłę, innym blisko było do humanoidalnych koników polnych. Strife widział też nagę, kilku krasnoludów i jakiegoś rogatego jasnowłosego gościa, który nie zawrócił sobie uwagi zataczającym się dziwakiem w masce. Ten ostatni podobnie jak Strife, też szwendał się za jedzeniem.
Strife posadził dupsko między nagą a krasnoludkami przy ladzie, ściągnął maskę i kaptur ze łba. Gdyby nie świecące złotem patrzałki wyglądałby jak trup, skóra wręcz biała, oczy podkrążone, usta wyschnięte i popękane. Zaczął rozglądać się za jakimś menu, wystarczyło unieść odrobinę wzrok. Musiał zjeść coś tłustego, i zapić to duża ilością piwa, to powinno zabić kaca. Powinno.
- Dobry… poproszę to o.- Wskazał palcem na obrazek jakieś zupy z długim makaronem i jakimś mięsem, warzywami… właściwie to nie wiedział na co patrzy. - I kufel piwa. - Oparł łokcie na ladzie rozmasowując skronie. Jak go łeb napieprzał. Patrząc na to z innej strony, gardził sobą za to jaki prowadzi styl życia. Dwa dni temu rozstrzelał Linę… dwa dni i dalej robi to samo co robił. Chciało mu się rzygać, lecz nie z powodu wczorajszego picia.
Z trudem nawet w lustro patrzył.
- 35 kredytów - Strife usłyszał zapłatę. Zamulony łowca zapłacił ile miał zapłacić, usłyszał “Smacznego” i zaczął dość leniwie konsumować ramen.
Naga zamówiła potrawę z oczami, a krasnoludy jadły tłuste mięso i popijały je piwem, po drodze gawędząc ze sobą w rodzimej mowie, tak więc Strife nie rozumiał, z czego te “kurduple” tak od czasu do czasu rechotały.
Naga podzielała podobny nastrój co Strife. Ta zamówiła jakiś alkohol z wodorostów i również lewinie konsumowała. Wężowy ogon dyndał lekko w lewo i prawo. Jedna para rąk zajęła się jedzeniem. Innych par rąk Strife nie dostrzegł, chociać pamiętał, że nagi mogły mieć więcej niż jedną parę kończyn górnych… w zasadzie nie wiedział, skąd i czemu ta refleksja przyszła mu do głowy.
Może dlatego że widywał nagi w warcrafcie 3 i rzeczywiscie tyle miały, ale teraz obchodziło go to mniej niż gówno. Ramen było całkiem smaczne i chyba najpożywniejszym posiłkiem jaki jadł od paru dni. Zerknął ukradkiem na nią raz jeszcze, a potem wrócił do posiłku. Brakowało mu jedynie tego piwo które zamawiał.
- Kierowniku… czy tam “czko” jesio piwo zamawiałem. - Rzucił w stronę czarnej mgły za ladą.
- Piwo, tak tak, piwo, już podaję - odparła ciemna mgła kojącym szeptem, który Strife słyszał jak całkiem normalną rozmowę. Strife dostał wkrótce chmielowy napój, a ciemna masa poszła obsługiwać kolejnego klienta.
Łowca natychmiastowo przyssał sie do kufla, po czym odetchnął z ulgą.
- Kuuhwa tego potrzebowałem. - rzucił pod nosem.
Los dał szansę w końcu Strife’owi złapać dech. Mógł zjeść w spokoju ramen, wypić piwo i myśleć, co dalej zrobić. Wiadomość została wysłana do Starlet, obiad zjedzony… łeb naparzał, ale cóż. Teraz trzeba było rozruszać kości, więc Strife postanowił się przejść do pobliskiego automatu z grami. Musiał do czegoś postrzelać, a robienie tego na ulicy jest ścigane i karalne. Gdy przestąpił przez próg salonu gier poszukał takiego gdzie trzyma się spluwe i strzela do czegoś, znalazł po chwili ale był zajęty przez bandę dzieciaków. Był zdruzgotany prezentowanym przez nich poziomem.
- Łepki dajcie mistrzowi pograć. -
- Spadówa dziadu!. - niemal chórkiem odpowiedziały łowcy. Strife’a powieka dygnęła delikatnie, ale zachował spokój. - O ile bijecie że rozjebie wszystkie rekordy na tym pudełku? - Zaproponował z błyskiem w oku, dosłownym i metaforycznym. Dzieciak który akurat grał sceptycznie skomentował.
- Jasne… -
- A co boisz sie że jednak mi się uda? Że mi sie uda siusiumajtku? - Pochylił się delikatnie w przód.
- Gramy versus dziadu. - odparł szczeniak.
- Its on bitch! - Rzucił żywiołowo Strife i złapał za drugi pistolet od automatu. Gra się rozpoczęła, a Strife pajacując strzelał wszystkie głowy potworów jakie wyskakiwały na ekranie, czasami nawet ostentacyjnie ziewał, czy nawet strzelał tyłem miedzy swoimi nogami. Dziecię nie miało żadnych szans, a Strife ustanowił nowy rekord.
- Widzisz majtasku? Zero szans rozjebałem cie jak burą sukę WHOOP WHOOP! - Naigrywał sie z dzieciaka prosto w twarz.
- Głupi dziad! - Ryknał bachor.
- Mały pedał! - Także ryknął. Nie mógł uwierzyć jak bezczelna była ta dzisiejsza dziatwa.
Na miejsce poprzedniego dziecka, wstępwało nastepnę, tylko po to by takzę przegrać. Strife w końcu pokonał wszystkie, chełpił się tym niezmiernie, nie bacząc że pokonał jedynei bandę dzieciaków.
- Whoa… gdzie się tak nauczyłeś grać? - Zapytała jedna dziewczynka.
- Miałem fchuj praktyki. Naprawdę takie potwory zabijam JEB! JEB!. Po baniach tylko. - Podparł się pod boki pękając z dumy. Nim się spostrzegł otaczała go mała horda dzieciaków, wypytujacych go o jego “zawód”.
- Jestem łowcą demonów! Takim jak Dante, albo ten no… - Pstryknął palcami. - Nie pamietam jak miał. W każdym razie usuwam takie straszydła, co normalnie aż włosy dęba stają. Raz musiałem sprzątnąć takiego… hmmm.. jakby to krabo-pająko-neitoperzo-coś. W każdym razie, Ganiałem się z tym po dachach Tokyo… nie wiecie gdzie chuj w to. No i jak rozjebałem temu chujstwu skrzydła to potem padło na odnóża i na mnie! - Strife opowiadał to coraz bardziej wczuwając sie w rolę. - A ja wtedy tak: “Bye bye ty kurwo” i JEB! nie trafiłem, skurwielstwo było szybkie i użarło mnie w rękę. Z rany od razu zaczęły mi wyłazić takie rogate i włochate larwy. - To ostanie wywołało falę obrzydzenia wśród dziatwy.
- I co i co? Jak to załatwiłeś - Zapytało dziecko za jego plecami.
- Wkurwiłem się wiecie. To strasznie nieprzyjemne gdy takie robale sie widzi, a co dopiero jak chcą ci pod skórę wleźć, tak czy inaczej, zmieniłem w swoich spluwach tryb strzału na full auto i BRAKKABRAKKA nie puścłem spustów dopóki nie zamieniło się w krwawą miazgę. - Ponownie ustawił się w dumnej pozycji.
- Proszę pana a te robale? -
- Robale… wiecie dlaczego nosze tą maskę? Przyczepiły mi sie do gęby na zawsze. Teraz jak kicham rozsiewam je dookoła.A-A-A-PSIK! - Kichnał unosząc maskę, a dzieciaki rozbiegły się w panice we wszystkie strony. - HAHAHAHA! - Skrajnie go to rozbawiło.
I tak oto Strife pozbył się namolnej, wrednej dzieciarni. Dostał się dzięki temu do automatu i nie musiał się użerać z bachorami, które myślały, że jak są małe, to każdy ma im się kłaniać w pas. Odstresował się przy grze, a po paru godzinach (i utracie pewnej liczby kredytów), wygramolił się ze stanowiska i wyszedł z salonu gier.
- Głupi dziad - burknęło jedno z dzieciaków, które łowca wcześniej wystraszył, kiedy Strife je mijał. - I jeszcze zawszony!
-[i] A ty jesteś adoptowany.[i/] - Wypalił bez namysłu.
- Lepiej być adoptowywanym niż być zawszonym menelem! - dziecko pokazało mu język i uciekło.
O nie, szczeniak go nazwał zawszonym menelem, serduszko Strife’a zaczeło wręcz krwawić tak bardzo się tym przejął. Splunął tylko pod nogi i wsadził ręce w kieszenie, czas było wracać do domu, a Starlet nadal nie dawała znać. Jeszcze szmacisko się pod Nightcore podszywa, to było już bezczelne. Na pewno jej to wypomni. Na tą chwile musiał wracać i miał nadzieje że dla odmiany nic go nie zaczepi po drodze. Już ostro przerzedził łachudry w sektorze 13, ale innych sektorów nie. No bo jak jak tam mieszkańcy właściwie się przejmują strzałami?
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 31-07-2015, 22:20   #26
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Zaczyna się robić coraz bardziej przeje... ciekawie


Quen z jednej strony czuł mętlik w głowie, a z drugiej jego umysł mógł dostarczyć mu w miarę konkretne - przynajmniej na tyle na ile jego wiedza pozwalała - informacje. Przyzwyczajenia nabyte w czasie nauki na latarnika jednak na coś się przydawały. Miał pomysł jak pomóc Nethcie i w końcu sobie przypomniał, skąd znał mężczyznę w stroju woźnego i noktowizorem na twarzy. Pomijając fakt, że prawie przypłacił to życiem to i tak nieźle. Chociaż akurat tego prawie nie był do końca pewny. Ansara…
- A nie uderzysz mnie prawda? – zapytał, przyglądając się swojej przyjaciółce. - Właśnie, jak wyglądam?
- Jak siedem nieszczęść - odpowiedziała na jego pytanie Ansara. - A tak dokładniej, to tak jak zwykle - zdziwiła się, precyzując po drodze odpowiedź na pytanie Quena. - A co?
- No bo zanim zemdlałem, wyglądałem trochę… inaczej. - wyjaśnił chłopak. - Złote włosy, jaśniejsza skóra, błękitne oczy i takie tam. Nic wielkiego. A no i ten… wiem, jak wygląda broń, która zamieszkała we mnie i chyba mam pomysł jak pomóc naszej kici. - w głosie chłopaka słychać było dumę, chociaż jego poza nie zdradzała jej. Po co drażnić toporniczkę.
- Mówisz… - Ansara bezemocjonalnie to przyjęła. - To jaki masz pomysł, żeby pomóc naszej kici?
- Pan ranker mówił, że znajdują się w nas części tej samej broni… więc sprawiłbym, by to, co jest w Nethcie przeszło do mnie. Dzięki temu będzie na nią oddziaływać tylko jedno źródło kłopotów, a nie dwa. I może jej się poprawi. - wyjaśnił chłopak.
- A jeśli się jej nie poprawi?
- Wtedy poszukam sposobu, by wyciągnąć z niej to, co ten cholerny latarnik jej wstrzyknął.
- A jak ta broń wygląda? Bo coś wspominałeś, że wygląd ci się zmienił.
- Wygląd raczej nie miał wspólnego za dużo z tą bronią. Ale poczekaj chwilę. Narysuję ci to. - Quen pomimo marnego samopoczucia przywołał swoją bazę operacyjną. Widać było po niej, że latarnik nie jest w pełni sił. Ona również wyglądała fatalnie. Chłopak wszedł do środka, zapraszając Ansarę i zaczął wprowadzać do bazy dane, które przechowywał w swej pamięci. Po chwili powstał obraz nieproszonej istoty przesiadującej w szarowłosym. Co prawda nie wyglądał identycznie - nawet przy pomocy bazy, zdolności rysownicze latarnika były… złe - ale dawał jako takie wyobrażenie.
- I wydaje mi się, że on jest duuży. Bardzo duży. No i niezwykle słaby.
Ansara przyglądała się uważnie rysunkowi.
- Xun, jak duże może być to coś?
- Kosmos. - chłopak powiedział pierwsze, co przyszło mu do głowy - Poza moimi zdolnościami postrzegania.
- Jak coś tak dużego mogło się tu dostać? Chyba że to rozpadło się w tym całym tunelu.
- Jeśli to tylko kawałek tej broni, to musi być ona zdolna zniszczyć… całą Wieżę… - twarz Quena lekko zbladła. Najwyraźniej ten domysł bardzo mu się nie spodobał. - O ja pierdolę. Będę miał kłopoty.
- Xun, muszę ci pogratulować. Jesteś mistrzem, jak chodzi o wpadanie w kłopoty - uznała Ansara ten fakt za dokonany. - Teraz myśl nad tym, żeby rankerzy nie zatruli ci życia. Mamy tego Setzera~

- Ach, już jestem - Sofia wtrąciła się w kwestię Ansary w momencie, gdy pokojówka weszła do pokoju z zimnym ręcznikiem. Zobaczyła bazę operacyjną Quena i orzekła latarnikowi: - Wszystko w porządku? Może lepiej by było, jakby Quen leżał w łóżku?
- Ja się już zajmę kolegą. W razie czego dostanie w łeb - toporniczka uprzedziła kobietę. Podeszła do niej i wzięła ręcznik. - Proszę się nie trudzić. Mam w tym kierunku odpowiednie wykształcenie i teraz nabieram praktyki - Ansara pierwszy raz od dłuższego czasu posłała Quenowi wredny uśmiech.
- W porządku… To w razie czego… proszę wołać - różowowłosa uśmiechnęła się, delikatnie poczerwieniała na twarzy, następnie ukłoniła się i opuściła pokój.
Kiedy Sofia zamknęła drzwi, łowczyni zerknęła przelotnie na nie, po czym wróciła do bazy operacyjnej i cisnęła zimny ręcznik na czoło Quena.
- Masz, nie nabywaj nowych problemów, bo inaczej nabędziesz nowych fanów, na przykład panią Sofię. Setzer na początek chyba w zupełności ci wystarczy.
- Powinnyście mnie chyba nazywać Kłopot, a nie Szaman. - odgryzł się chłopak - Sądzę, że dopóki ja i Netha nie pozbędziemy się tego z siebie, będziemy mieć tylko coraz więcej kłopotów.
- Tak że nic dziwnego, że Setzer nie chce cię wypuszczać z tego swojego pałacyku. Sofia się strasznie przejęła, że coś ci się dzieje. W ogóle ona jest jakaś dziwna - Ansara zwierzyła się koledze.
- Obstawiam, że jest albo androidem, albo robotem. - odpowiedział Quen - No, chyba że nie o to ci się rozchodzi.
- Jak na jedno i drugie, to dziwnie mocno się tobą przejmuje. Ale możliwe, że to ja się nie znam na technologii Wieży. A jeśli Sofia jest androidem, to obstawiam, że jest wytworem tego Setzera.
- Temperaturę sprawdzała mi ręką. A w niej coś piszczało. A co do przejmowania, możliwe, że jest tak zaprogramowana. I nie zdziwiłbym się, gdybyś miała rację. Chociaż może zwyczajnie pochodzi ze świata, gdzie tacy jak ona rodzą się tak jak ja czy ty.
- Co ona robiłaby w domu rankera, gdyby tak było, jak mówisz? Szczerze, nie znam żadnych regularnych, których rankerzy traktowaliby w tak wyjątkowy sposób.
- Jak sługę i osobę od brudnej roboty? No i trudno powiedzieć, czy jest regularną. Ale mniejsza o nią. Pomóż mi wymyślić sposób, w jaki przekonam Setzera, by pozwolił zbliżyć mi się do Nethy.
- Netha jest w części domu, gdzie ten ranker rezyduje czy tam pracuje. Więc chyba najprościej byłoby z nim pogadać. I tak mu nie podskoczymy, Xun. Pamiętaj… Regularny w walce z rankerem jest zawsze na przegranej pozycji.
- No tylko co mu powiedzieć? Że mam pomysł, który ma mniej niż 10% szans na powodzenie, a jak się nie powiedzie, to może rozwalić piętro? - Quen sparodiował głos Ansary. - A w sumie to całkiem fajny pomysł. Powinno przejść.
- Prędzej to przejdzie, bo chyba nie zechcesz się z nim bić? Poza tym w jego domu… wiesz, on nas w gościnę przyjmuje, a my się tak będziemy mu odpłacać?
- Co ty masz z tą walką? - chłopak popatrzył na swoją przyjaciółkę - Ale zanim pogadam z Setzerem, będę musiał pogadać z kimś innym. - widać było, że latarnik niespecjalnie był z tego zadowolony. - Pomóż dostać mi się do kuchni. Muszę się najeść, bo śniadanie zwymiotowałem.
- Uważasz, że jedzenie teraz to dobry pomysł? - spytała Ansara, ale bez dalszych komentarzy pomogła Quenowi dostać się do kuchni. - Ja nic do walki nie mam. Po prostu nie wiem, co ci odbije, żeby dostać się do Nethy.
- Jedzenie to dobry pomysł bez względu na okoliczności. Poza tym lepiej wymiotować jedzeniem niż wnętrznościami. Nie uważasz? - latarnik przedstawił swój punkt widzenia. - Przecie nie będę walczył z rankerem. Aż takim samobójcom to ja nie jestem. - dodał, zamawiając jedzenie. Niemal od razu, gdy to zostało dostarczone, poczęło znikać w brzuchu chłopaka.
- No to mogę znowu pogadać z tym cholerstwem co mam w środku. Tylko Ansara, pod żadnym pretekstem nie bij mnie w głowę. Jak chcesz, możesz mnie związać, ale mnie nie bij.
- Xun, to zły pomysł, żebyś znowu lazł do tego cholerstwa. Skoro tylko raz z tym rozmawiałeś i już po tym zrobiło ci się niedobrze, to teraz może być gorzej - koleżanka spojrzała srogo na Quena. - Nie waż mi się do tego czegoś łazić, jeśli nie chcesz, żebym ci coś zrobiła poza związaniem.
- Ale jeśli z nim nie pogadam, to nie uda mi się pomóc Nethcie. - usprawiedliwił się szarowłosy.
- Mam cię zapoznać bliżej z moim toporem? - Ansara wcięła się zaraz, gdy Quen dokończył zdanie związane z usprawiedliwianiem się.
- Miałaś mnie nie bić. - odprychnął Xun.
- A kto mówił o biciu? Mówiłam o “zapoznaniu się z moim toporem” - orczyca uśmiechnęła się ni to troskliwie, ni to wrednie. - Więc jak będzie, panie kapitanie? - teraz jej uśmieszek był już mniej złośliwy.

- A pfy. No to poczekam na rankera i wtedy odwiedzę to cholerstwo. I tak będzie potrzebny, by dostać się do Nethy.
- No, grzeczny Xun! - Ansara lekko poklepała po głowie Quena jak łobuza, który się ugrzecznił. - To, co do jego powrotu zamierzasz zrobić?
- Poszperam w bazie. Może uda mi się czegoś ciekawego dowiedzieć. Jakąś robotę na odległość znaleźć czy coś. W końcu zbliża się test i trza się stąd wynosić, jeśli tylko wszyscy będziemy w stanie to zrobić. - zdradził swoje plany - I poszperam za czymś, co wygląda podobnie do tego cholerstwa co we mnie siedzi. A no i sprawdzę info o Jaxie. To jego widziałem w swoich wizjach.
- Jaxa? - zdumiała się łowczyni.
- Ano Jaxa. Woźny z noktowizorem na oczach. To on. - wyjaśnił chłopak. - Także… mamy przejebane po całości.
- Jax był jednym z najsłynniejszych nieregularnych, Xun. On teraz jest nauczycielem w jednej z akademii dla regularnych. Chciałabym, żeby był moim belfrem, ale jakoś tak wyszło, że nie trafiliśmy na niego - wyjaśniła Ansara. - Niektóre testy wymyślono nawet na jego cześć, na przykład noc kuponów. Opowiadał mi o tym jeden regularny, chyba się Bayes nazywał czy jakoś tak.
- No wiesz… nie wiemy, czy będzie chciał nam pomóc, czy wyciągnąć to coś ze mnie i Nethy siłą. A bycie najsłynniejszym nieregularnym nie jest zbyt optymistyczne.
- Albo prędzej nie będzie nami zainteresowany. Rankerzy raczej rzadko interesują się regularnymi, chyba że są niepowtarzalni. Ten cały Bays mi opowiadał, że ich dyrektor uwziął się na takich dwóch regularnych, a trzeci się z nim podobno gryzł, ale o tym się dowiedział dopiero wtedy, jak opuszczał pierwsze piętro.
- Taa, regularny gryzł się z rankerem. Dobre sobie. Ten cały Bajakmutam to albo dużo pije, albo dużo ćpa. - oparł Quen. - No ale wiesz, ja nie mówię o tym, że on się będzie interesował się mną. On może się interesować tym, co mam w środku. W końcu przy tym pracował… znaczy, zacznie pracować.
- Serio tak było. Poza tym u tego Baysa był ten Jax, o którym mówisz. Z tego, co mówił, ten Jax jest dziwny. Nawet go określił, że głupkowaty. I raczej nie interesowałby się takimi wynalazkami, chyba że te byłyby naprawdę potężne.
- No niech będzie, że tak było. - westchnął chłopak. Nie miał ochoty kłócić się z Ansarą. - No to Jaxem na razie się nie będę przejmował. I tak mam dużo na głowie. Ech chciałbym mieć swoje rzeczy z powrotem. Czułbym się bezpieczniej.
- Przecież i tak nie możesz opuszczać posiadłości - zauważyła Ansara. - Podobno jest szansa, że nasze rzeczy z mieszkania dostaniemy dzisiaj.
- O to fajnie. - Quen wyraźnie się ożywił. - Dobra, to ja się biorę za poszukiwania informacji. Trochę tego się nazbierało, a może uda mi się wpaść na jakiś trop. A właśnie… przypomnij mi, bym powiedział Setzerowi, że ten niebieskowłosy wydawał się już być ożywionym trupem.
- To ten goguś był jakimś umarlakiem?
- Nie wiem. Ale raczej nie powinien się rozsypać, skoro dostał tym samym promieniem co pielęgniarka. A ta zdecydowanie wyglądała jak pieczyste.
- A on nie wyglądał jak ożywiony trup? Wiesz, Xun, w Wieży jest sporo dziwnych istot.
- Raczej wyglądał na dość żywego… dopóki żył. A później wyglądał trochę za bardzo na martwego, niż powinien wyglądać.
- To też może być możliwe - Ansara tutaj nie przejawiła ani trochę zdziwienia. - Za mało o nim wiemy, żeby cokolwiek o nim nadzwyczajnego wyciągnąć.
- Ale poszukam o nim informacji. Może znajdę nekrolog czy inne coś, świadczące o tym, że jednak powinien być trupem, a nie włóczyć się po nocach po szpitalach.

Latarnik zagłębił się w sieć w poszukiwaniu informacji o Zeyfie. Trochę mu to zajęło, bo Zeyfów też było wielu, jednak po pewnym czasie natrafił na zdjęcia z tym niebieskowłosym chłopakiem, który zeszłej nocy pełnił rolę jego oprawcy. Na owych fotkach chłopak prezentował się nieco inaczej. Nosił okulary i miał niebieskie włosy, acz krótsze, i ubierał się w jasny garnitur - aczkolwiek to na pewno był ten sam Zeyfa. Potwierdziło się też to, że był on latarnikiem.
Quen był na tyle sporym szczęściarzem, że znalazł fotki Zeyfy z paroma regularnymi, które cyknął sobie na terenie którejś akademii dla regularnych - obrazy zostały uwiecznione około 4 lata przed wczorajszym incydentem. Na jednej z tych fotek widniała
młoda dziewczyna
z długimi niebieskimi włosami związanymi w dwa kucyki, odziana w szkolny mundurek - proszę, Quen po drodze rozwiązał zagadkę związaną z tą Starlet. Okazało się bowiem, że niebieskowłosa “uczennica” to właśnie ona. Poza nią znalazł się też jaszczuroczłek o ciemnoszarej skórze odziany w ciemnozieloną, lekką zbroję. Ten został otagowany jako Plissken. Poza tą dwójką Zeyfa miał też kilka zdjęć, do których pozował z jakąś ładną drobną elfką o seledynowych włosach. Gdy Quen sprawdził trochę więcej informacji o niej, dowiedział się, że ta dziewczyna ma na imię Annika i nie należała do rzeszy wspinających się - była “tutejsza”. Quen dociekł do tego, że Annika była dziewczyną Zeyfy i mieszkała na czwartym piętrze - najwyraźniej na nim poznała niebieskowłosego.
Kiedy Quen poświęcił więcej czasu na przetrzepanie zasobów informacji o jego oprawcy, jego podejrzenia co do śmierci Zeyfy potwierdziły się. Chłopak jakieś parę lat temu, pewnego wieczoru gdzieś w Sektorze 24, został kilkukrotnie dźgnięty nożem albo bagnetem, przez jakiegoś typka, którego podobno dotąd nie ujęto. Obrażenia okazały się gwoździem do trumny Zeyfy. Gość zmarł w szpitalu, a oprawca umknął i nie odnalazł się do tej pory.
- Ha, miałem rację, że był zbyt nieżywy jak na pojedyncze zabicie. - głowa Quena wyjrzała z bazy, z triumfalnym uśmiechem na ustach. - Koleś zginął parę lat temu. - dodał, wpuszczając do środka Ansarę, by mogła przejrzeć dane. - Mam kilka tropów, które pasowałoby sprawdzić. Może to być trudne, siedząc tutaj jak w więzieniu, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy. - palce latarnika zabębniły o klawisze, wprowadzając odpowiednie dane. Szukał informacji o dziwnych wydarzeniach na cmentarzach, w kostnicach, czy innych miejscach, gdzie można było składować zwłoki, dziejących się od momentu śmierci Zeyfy.

Takich zdarzeń było niemało. Poza tym wczorajszego dnia jakaś grupa regularnych w dziwny sposób pojawiła się w Sektorze 24, bo nie przedostała się na czwarte piętro w żaden standardowy sposób. Czyżby i ich przetransportowało przez jakiś tunel czasoprzestrzenny? Każdy z nich nosił na sobie piętno apokalipsy. Quen znalazł też zdjęcia tych regularnych, które zrobili albo dziennikarze albo przypadkowi świadkowie. Jeden z tych świadków nawet nagrał film, jak jakiś młody naukowiec ściga cienistą istotę, która w efektowny sposób uciekała przed swoim “fanem”. Nagranie było wystarczająco dobrej jakości, żeby można dało się na nim rozróżnić poszczególne postaci. Zresztą Quen widział ten film wczoraj, jak leżał w szpitalu. Wideo to dość szybko zdobyło popularność; jeszcze ten cały Omnom podlinkował je w swoim ogłoszeniu o naborze regularnych do drużyny na najbliższy test. Okazało się, że tą cienistą postacią jest jeden z tych postapokaliptycznych regularnych (a raczej regularną, co wyjaśniałoby, dlaczego Omnom wsadził do swego ogłoszenia “dziewczynko z cieniami”).
Co zaś tyczyło się fenomenów związanych z nieumarłymi - Quen musiał się natrudzić w kwestii miejsca pochówku Zeyfy. Kiedy udało mu się dociec do tej informacji, tutaj pojawiła się doza zdziwienia - bo grób Zeyfy pozostał nietknięty, tak jakby z niego nigdy nie wyszedł żaden nieboszczyk. Chłopak został pochowany na jednym z cmentarzy w Sektorze 24.
Poza tym Quena mógł zainteresować jeszcze jeden przypadek. Bowiem na jednym z forów okultystycznych, niejaki Łowca Demonów napisał, że dzisiejszej nocy został zgwałcony przez swoją świętej pamięci lokatorkę, a gdy się obudził, ktoś wypalił mu na łopatce znak. Latarnik dociekł do tego, co to znak, a gdy go zobaczył, nagle tknął go identyczny dyskomfort, który doświadczył podczas przemowy Zeyfy w tej przeklętej sali, gdzie go skrępowano jak zakładnika.
Regularni pojawiający się znikąd niespecjalnie go zainteresowali. Nie widział wśród nich nikogo znajomego, więc nie miał się czym przejmować. W końcu swoich własnych problemów miał wystarczająco dużo, a jakoś nie miał zwyczaju wtykać nosa w nieswoje sprawy. W przeciwieństwie do innego latarnika…
Natomiast to, co tyczyło się jego samego… nie napawało ani trochę optymizmem. Ten znak… jeśli rzeczywiście pochodził od jakiegoś demona czy innego ducha, dodawał do już nieciekawej sytuacji Quena kolejnych - wcale nie przyjemniejszych od reszty - graczy. Zawsze mogły to być wybryki istot, które pojawiły się w jego bloku, ale akurat w to chłopak wątpił. Wtedy chyba by czuł to uczucie cały czas, chociaż kto tam wie, jakie cholerstwa przylazły z przyszłości.
Latarnik zapisał obraz, by pokazać go później rankerowi. Porobił też notatki ze swoich przypuszczeń. Tylko czemu czuł, że jedyne co osiągnie, to opieprz od Setzera za wtykanie nosa gdzie nie trzeba?
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 03-08-2015, 17:36   #27
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
W labiryncie regałów

Biblioteka, prawdziwa oaza ciszy i spokoju, które tak cenił sobie Zafara. Nareszcie mógł usiąść i zająć się swoimi sprawami nie niepokojony przez nachalnych osobników, którzy nie wiedzieć czemu zapragnęli akurat jego towarzystwa i nie potrafili pogodzić się z odmową. Czemu wszystkie miejsca nie mogły być takie? Wypełnione jedynie cichymi krokami i szumem przewracanych stronic w swej łagodności tak podobnym do odgłosu ziarenek piasku zsuwających się z krawędzi wydmy. O tak, atmosfera tego miejsca wpływała kojąco na zszargane dzisiejszymi wydarzeniami nerwy ducha pustyni. Szybko uporał się z napisaniem wypowiedzenia, nawet z rozpędu wysłał wiadomość do Starlet, no i oczywiście przejrzał długą i niezwykle zróżnicowaną listę egzorcystów. Tylko przez chwilę odniósł nieprzyjemne wrażenie czyjejś obecności, ale szybko okazało się, że to nic więcej jak przelotne spojrzenie fasetkowych oczu pająka szukającego odpowiedniej dla siebie lektury. Odprowadziwszy ośmionogiego miłośnika literatury wzrokiem, czerwonowłosy spojrzał na młodzieńca przy stanowisku siódmym, według tego co udało mu się ustalić właściciel naszyjnika z kłów był przedstawicielem poszukiwanej przez niego profesji. Zafara postanowił odczekać, aż chłopak skończy swoje sprawy i dopiero wtedy nawiązać rozmowę, w międzyczasie przeglądając książki traktujące o opętaniach, szczególnie zaś o tym jak się je rozpoznaje.
Chłopak najwyraźniej też cenił sobie ciszę ponad wszystko… oraz samotność, bowiem nie zdradzał chęci do nawiązywania kontaktów z kimkolwiek. Po kilku minutach wyłączył komputer i odszedł w kierunku regałów, gdzie znajdowały się książki na temat władania shinso. Patrząc na tematyki odnośnie technikach synchronizujących shinso innych stworzeń - cel Zafary mógł być shinsoistą. Po chwili wziął stamtąd parę książek i rozłożył się przy innym, dalszym stoliku, gdzie nikt nie siedział i tam w spokoju chłopak studiował księgi.
Długouchy również nie próżnował, po kilku minutach udało mu się znaleźć pozycję interesującą na tyle, że postanowił się w nią zagłębić. Znalazłszy stolik usytuowany tak, że swobodnie mógł zerkać na egzorcystę, rozsiadł się wygodnie i zaczął przeglądać wolumin o wdzięcznym tytule “Opętania- poradnik praktyczny”. Po około godzinie lektury duch pustyni dostrzegł, że jego potencjalny rozmówca skończył swoje studia nad shinsoo i zbiera się do wyjścia, zamknął więc książkę i poszedł odłożyć ją na miejsce po czym zbliżył się do młodzieńca.
-Przepraszam, możemy porozmawiać? Prawdopodobnie potrzebuję egzorcysty.- zagadnął nienachalnie.
Młodzieniec nieco zdziwił się, że ktoś tak nagle chciał od niego pomocy. W jego wzroku biło coś w rodzaju poczucia wyższości, jednak jego głos nie zdradzał tego. Przystanął w miejscu, spojrzał uważnie na Zafarę i orzekł oficjalnym tonem:
- Jeżeli jest to koniecznie, by porozmawiać, to okej, ale jak chodzi o odprawienie egzorcyzmu, to nie dzisiaj. Dziś mam wolne.
Wernyhora nie mógł tego wiedzieć, ale gdyby Zafara nie uważał tej rozmowy za konieczną, to zwyczajnie by jej nie zaczynał. Zaczepianie innych gdy wyraźnie sobie tego nie życzyli, nawet w tak ważnych sprawach, było dla długouchego niezwykle krępujące i wyczerpujące. Tym razem po prostu nie widział innego wyjścia. Chciał jak najszybciej rozprawić się z problemem, nawet jeśli musiał w tym celu wyjść poza swoją strefę komfortu w kontaktach towarzyskich.
-Może być jutro, ale muszę wiedzieć czy to zadziała.- odparł jak na siebie dość stanowczo, a potem w krótkich słowach streścił w czym rzecz. -Zagnieździł się w moim gabinecie, od wczoraj nawiedził mnie cztery razy, chce żebym został jego sługą i grozi śmiercią mojej współlokatorce. Przedstawił mi się, ale nie potrafię powiedzieć jak się nazywa.
Ten który nazywał się Wernyhora, okazał teraz więcej zainteresowania tą sprawą.
- Czy gabinet, którym pracowałeś, przejawiał jakieś podejrzane cechy? Na przykład czy czułeś wcześniej w tym gabinecie cudzą złowrogą obecność? Czy personel zachowywał się dziwnie lub ktoś z niego czuł się gorzej, gdy przechodził koło tego gabinetu?
-Kilka osób mówiło że powietrze jest “ciężkie”, a siostrze Brielle drżała prawa ręka prawie zawsze kiedy tam wchodziła. Nic więcej nie zauważyłem.- odpowiedział były “lekarz”, który do tej pory nie uważał tych symptomów za niepokojące. Szczególnie jakość powietrza miała marginalne znaczenie dla kogoś kto tak jak on nie oddychał.
- To ciekawe, coś w tym może być - stwierdził chłopak bez większych emocji. - Czy znasz więcej szczegółów na temat tego gabinetu? Gdzie znajduje się ten szpital? Czy znasz historię tej placówki?
-Pracuję tam prawie pół roku, nie wiem co działo się wcześniej.- Zafra niestety nie potrafił zaspokoić ciekawości egzorcysty w tej kwestii, mógł za to podać mu adres, co też skwapliwie uczynił.
Chłopak zamknął oczy, jakby zapadł w krótką medytację, po czym orzekł:
- Jeśli będzie możliwość, przejdę się do tego szpitala. Czy coś jeszcze? - spytał poważnym tonem. Najwyraźniej nie tylko Zafara przejawiał nietowarzyskość.
-Tak. Jeśli można wymieńmy się telefonami.- zaproponował czerwonowłosy nie chcąc stracić kontaktu z osobnikiem potencjalnie zdolnym do rozprawienia się z upierdliwym piaskowym dziadkiem.
Wernyhora podał numer telefonu do siebie, zaś wizytówkę Zafary schował do swego ATSa.
- Czy coś jeszcze? - subtelnie dawał do zrozumienia, że musi już wychodzić.
-Nie. Dziękuję.- duch doskonale rozumiał, że już wystarczająco długo zajmował czas swojego rozmówcy, toteż ostatecznie zakończył rozmowę pozwalając mu odejść i wrócić do swoich spraw.
Jegomość skinął głową na pożegnanie, po czym wyruszył w drogę, nie zwracając się więcej w kierunku Zafary. Nie wyglądał na takiego, co uciekał od “opętanego” ducha (!) pustyni. Tymczasem Zafara powrócił do biblioteki, aby studiować dalej księgi. Jego droga skrzyżowała się z drogą tego samego pajączka, którego wcześniej wzrokiem napotkał niegdysiejszy dżin. Ośmionóg szybko czmychnął do kąta ze sztuką przetrwania.
Jak teraz Zafara spojrzał na całość pomieszczenia, to nie tak mało szwendało się w nim istot. Większość stanowili humanoidzi - ciekawe, że wiele istot w Wieży przypominało ludzi. Ciekawe. Zapewne miało to jakiś związek z ergonomią, możliwe że taki właśnie kształt ciała sprawdzał się najlepiej w różnorakich warunkach, był najbardziej uniwersalny, pomyślał przelotnie, zwracając się w stronę kolejnego przejścia pomiędzy regałami. A tam...
Zafarze zdawało się, że u jednego z odwiedzających dostrzegł długi mysi ogon. Postać ta owinięta była w czarny, postrzępiony płaszcz.
Nie myśląc wiele skierował swoje kroki w stronę osoby która mogła być… Nie, Razija nigdy nie lubiła jego płaszcza, dlaczego miałaby nosić podobny? Chociaż kto wie?
Mysie uszka lekko poruszyły się, tak samo również mysi nosek, kiedy ten zarejestrował znajomy “zapach”.
- Zafara? Cześć, co tam? - powitała go znajoma myszka.
Duch pustyni przez chwilę przyswajał obraz jaki ukazał się jego żółtym oczom. Spotkał swoją dawną znajomą z akademii i to gdzie? W bibliotece! Spodziewał się że jeśli to nastąpi, to raczej obok jakiejś przydrożnej budy z frytkami, słodyczami, owocami, lodami... czymkolwiek co mogło zaciekawić wiecznie głodną nowych smakowych wrażeń mysz.
-Cześć.- również się przywitał, prawie uśmiechnął, ale szybko mu przeszło, gdy padło drugie pytanie. Z chęcią odparłby, że wszystko w porządku jak to zwykli robić ludzie, nawet a może zwłaszcza, jeśli nie miało to nic wspólnego z prawdą, nie potrafił jednak kłamać.
-Miło cię widzieć.- dodał zamiast tego i na krótką chwilę objął zwiadowczynię, a potem cofnął się. Podobnie jak kot który źle wymierzył skok udający, że nic podobnego nie miało miejsca Zafara był na tyle przekonujący, by nawet świadkowie zdarzenia uznali, że coś im się przywidziało.
-Widziałem cię na zdjęciu w gazecie. Podobno pojawiliście się znikąd.- podsunął temat do rozmowy, to była jego wersja pytania “co u ciebie?”.
- Nie do końca znikąd - odpowiedziała Razija. - Byliśmy wcześniej na rozpadającym się piętrze, tylko ktoś nas tutaj przeteleportował.
-Aha.- odparł niezbyt elokwentnie duch pustyni, a owa sylaba nie tyczyła się bynajmniej rozpadającego się piętra, po prostu w tym właśnie momencie czerwonowłosy zrozumiał, że czasy akademii minęły bezpowrotnie i nigdy już nie będzie tak jak dawniej.
-Szukasz czegoś konkretnego?- zagadnął wskazując na regały, by uświadomić członkini dawnej drużyny, że ich spotkanie nie stanowi przeszkody w wybieraniu lektury tak jak i wybieranie lektury nie przeszkadza w rozmowie.
- Książek kucharskich - wypaliła Razija. - Co u Ciebie słychać?
-Nadal nie wiem kim jestem, ale przypomnę sobie.- odparł być może nieco nie na temat, zmierzając razem z myszowatą w stronę odpowiedniego działu. Jedzenie nie było czymś na czym się znał albo pasjonował, wiedział jednak, że jego przyjaciółka była tym tematem żywo zainteresowana i najwyraźniej rozwijała swoje kulinarne hobby. Kiedy widzieli się ostatnio po prostu próbowała nowych rzeczy, teraz zapragnęła gotować i to w dodatku poznając wpierw teoretyczne podstawy. Być może właścicielka różowych uszek sama tego nie dostrzegała, ale Zafara widział jak bardzo się zmieniła.
- Podobno za parę tygodni ma być jakiś test. Wiesz coś o nim? - zagadnęła myszka, udając się razem z Zafarą w kierunku działu kulinarnego.
-Za dwa tygodnie, drużynowy, zapisy już trwają. Cztery-sześć osób. Dwieście tysięcy od osoby.- skwapliwie podzielił się tym co wiedział. -Jeśli chcesz mam formularz zgłoszeniowy.- dodał uświadamiając sobie, że zapomniał wyjąć kartki z ATSu i zostawić w mieszkaniu.
- Idziesz może na test? - spytała myszka. - Przydaliby się Inkscape i Daren, acz na drugim piętrze poznałam jeszcze trójkę regularnych. Wydawali się być w porządku. Jeśli znajdziemy jednych lub drugich, moglibyśmy udać się wspólnie na test - zaproponowała.
- Najpierw muszę uporać się z pewnym problemem, jeśli nie zdążę nie pójdę na test.- wyjaśnił zapewne nieco gasząc entuzjazm rozmówczyni.
- Co się stało?
-Pewien starzec koniecznie chce żebym został jego sługą, muszę go eksmitować z mojej głowy.- odpowiedział jakby nie było to nic bardziej poważnego niż wyrzucenie za drzwi gołębia, który wleciał przypadkiem przez okno.
Razija uniosła brewkę ze zdziwieniem, po chwili skinęła głową:
- Dziwne. Chociaż w tej Wieży często zdarzają się dziwne rzeczy. Ciekawe, kto miał powód przyczepić się do ciebie. W takim razie zostaje mi życzyć ci powodzenia.
-Nie wiem kim jest i jeśli tylko się odczepi wcale nie chcę wiedzieć.- przedstawił swój stosunek do sprawy, która jego zdaniem wcale nie była czymś czego chciałby dociekać.-Trzymaj… kciuki.- dodał na zakończenie, tak chyba właśnie się mówiło, chociaż nie miał pojęcia czy akurat Razija znała to powiedzenie.
- Daj znać jak ci się uda - kiedy Razija skinęła po raz kolejny łebkiem, Zafarze wydawało się, że cień myszki w jednym miejscu uformował się w szpikulec, który przebił cienistą głowę zwiadowczyni. Sama posiadaczka długiego ogona wcale tego stanu rzeczy nie zauważyła. - Będę trzymać kciuki, żeby ci się udało wygonić tego natrętnego dziada.
-Mhm… lepiej już pójdę zanim zabierze się za ciebie.- zakończył rozmowę, pomachał przyjaciółce i udał się na zewnątrz, nie chciał żeby Ar Afaz znowu się uaktywnił, i miał okazję do działania.
 

Ostatnio edytowane przez Agape : 03-08-2015 o 17:40.
Agape jest offline  
Stary 03-08-2015, 23:11   #28
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Strife
Drugi dzień. Wcześniejsze popołudnie. Sektor 17.

Łowca po triumfie nad małoletnimi graczami udał się do portalu, by nim powrócić na swoje terytorium. W tym przybytku nie miał nic ważnego do zrobienia. Tutaj nikt nie szanował broni palnej w należyty sposób ani nie traktował z szacunkiem takich stróżów prawa jak on. Nawet bachory podskakiwały i pyskowały, a nie można im było przyłożyć pasem czy kablem i sprać tyłek, bo niektórzy nadopiekuńczy rodzice wznieśliby alarm, że ktoś gwałci im pociechy. Acz Strife przynajmniej dowiedział się, gdzie może nabyć pożywienie inne niż zapiekanki i zwiedził kawałek czwartego Piętra.
Poczekał cierpliwie, aż portal z Sektora 17 nawiąże połączenie z tym z Sektora 13. Już nieraz miał do czynienia z taką technologią i przekonany był więcej jak w 169%, że dostanie się tam, gdzie zamierzał iść.

=***=
Wcześniejsze popołudnie. Sektor 13. Przyczepa Strife’a

Strife otrzymał wiadomość od Starlet, że jeśli nie będzie miała ważniejszych spraw, to zadzwoni dzisiejszego dnia gdzieś około dziewiętnastej.
Łowca wszedł do środka swojej bazy. Kiedy przeszedł się po kanciapie, zauważył kilka rzeczy. Najbardziej w oczy rzucił mu się brak komputera. Dodatkowo ktoś zwinął mu blanty, a na ścianie koło łazienki ktoś powiesił wielki plakat, który składał się ze zdjęcia Liny oraz literek powycinanych z gazet, które ułożyły się w napis:

Cytat:
Nie dość, że jesteś mordercą, to jeszcze złodziejem.
Zabrałam to, co do mnie należy.
Oddaj mi 500000 kredytów albo odwiedzą cię pewni mili panowie w mundurach.
Ps. Jeśli pójdziesz z tym na policję, wyjdzie na jaw, co zrobiłeś.
Kwestię tę otoczyły paski wycięte z czarnego papieru tworzące razem dymek.
Za plakatem znajdowała się koperta, na której pisało: “To tylko część dowodów i te tutaj to kopie, wszystkie oryginalne mam przy sobie”, znaczki składające się na ten napis. a w niej znajdowało się kilka zdjęć: jedno z nich przedstawiało odkopane zwłoki Liny, które podziemne małe żyjątka zdołały już nadgryźć. Kolejne przedstawiały Strife’a idącego z zapakowanym ciałem dziewczyny, jak przechadzał się ulicami Sektora 13. Ostatnie zaś uwieczniło scenę, jak łowca wyszedł z tymże pakunkiem z przyczepy.
Kiedy Strife przybliżył się do plakatu, przy wielkim dymku zaczął wyłaniać się tekst złożony z literek - literek tak wyblakłych, że nawet z bliska ledwo co widocznych:
Kod:
Zaułek Gotharda 18e, Sektor 24
Wandal okazał się na tyle bezczelny, że idolce Strife’a dorysował męskie genitalia, które penetrowały jej pochwę oraz kilka innych otaczających dziewczynkę na plakacie, które tworzyły gang bang.
Niedługo później przez dziurę w dachu do pomieszczenia zaczęły padać krople deszczu, a telefon, który znajdował się w przyczepie, zaczął dzwonić.



Quen Xun
Drugi dzień. Południe. Posiadłość Setzera. Sektor 23.

Reszta dnia minęła tak spokojnie, że aż nuda zaczęła uderzać Quenowi do głowy. Kiedy latarnik zdrowotnie poczuł się wystarczająco pewnie, a szajba sięgnęła zenitu, zaczął drażnić Ansarę, która wyszła do ogrodu, by trenować umiejętności łowieckie. Czas, który dziewczyna przeznaczyła na doskonalenie swoich zdolności, przyniósł dobre owoce - Ansara bardzo się poprawiła w technikach łowców, a i toporem władała jeszcze sprawniej niż wcześniej. Quen zakradł się do ogrodu, a że nikt mu nie bronił wychodzić na dwór, to skrył się za jednym z krzewów. Następnie przerwał trening orczycy, wypominając jej cellulity i inne bzdury, którymi drażni się przeważnie starsze siostry. Toporniczka nie ukryła niezadowolenia z tych szczeniackich wygłupów szarowłosego. Spróbowała na nim użyć jednej z nowo nauczonych technik łowców, która za pierwszym razem nie zadziałała - zapewne wina stresu. Kolejne próby użycia nowej techniki też nie zdało egzaminu, więc wojowniczka zrobiła sobie przerwę. Quen wykorzystał ten czas do… zabawy we fryzjera. Z jej włosów zaplótł dziesiątki małych warkoczyków, co Ansara potraktowała z podejrzliwością, ale też lekkim przymrużeniem oka. Wolała sobie najwyraźniej zrobić sobie przerwę w treningu. Wkrótce dziewczyna stwierdziła, że wraca do treningu, a wówczas Quenowi coś odbiło i zaczął ją ciągnąć za wlosy. To już nie spodobało się kobiecie, która tym razem nie cackała się z chłopakiem. Chwyciła go za rękę i złoiła mu tyłek - raz, ale na tyle silnie, że pośladek promieniował bólem jeszcze przez kwadrans. Quen poczuł na własnej skórze, że Ansarze przybyło siły.
Dziewczyna potrenowała jeszcze następne pół godziny, zanim stwierdziła, że pójdzie coś zjeść. Latarnik jeszcze raz próbował drażnić łowczynię podczas pory posiłku, lecz ona zignorowała chłopaka. Warkoczyki Quena w większości przetrwały wysiłek, który Ansara włożyła w dalsze doskonalenie swoich umiejętności.
Chłopak wykorzystał ten czas na poszukanie zdalnej pracy. Z tym akurat nie miał większych problemów - teraz miał problem, co wybrać, bo z pracą zdalną Quen nie miałby większych kłopotów; chyba że każą mu się pokazać u szefa albo pojechać na jakieś zebranie. Setzer powiedział, że nie może opuszczać posiadłości.
Młodziak przesiewał oferty jak plew od ziarna. Interesowało go głównie operowanie na bazach danych. Znalazł oferty m.in. od Univertury, Dali co., w firmie Monsters szukali również specjalistów od baz danych (tyle że tam wymagali doświadczenia co najmniej paruletniego na podobnym stanowisku). Sinistrada również szukała ludzi od baz danych, ale wymagała dość dobrej znajomości technologii, o których Quen pierwszy raz słyszał, tak więc jego własna wiedza również spełniła rolę filtra. Na szczęście można było też znaleźć serwis dla freelancerów, który zawierał ogromną liczbę różnorakich ogłoszeń. Quen mógł przefiltrować ogłoszenia pod kątem wymagań zleceniodawców. Znalazł jedno ogłoszenie, za które mógłby zgarnąć nawet 100 tysięcy kredytów, jednak zlecenie - gdy chłopak wniknął dokładniej w wytyczne - okazało się być na tyle wymagające posiadania sporej wiedzy i doświadczenia, że Quen nie wyrobiłby się w dwa tygodnie. A przecież potrzebował kasy niemal tak jak powietrza! Znalazł pomniejsze projekty takie jak projektowanie katalogów czy baza produktów w sklepie wędkarskim. Nie zgarnął by za nie takich kokosów jak za pierwsze zlecenie, ale z pewnością w dwa tygodnie, przy odpowiednim sprężeniu dupy w mózgu, mógłby się uporać. Sumarycznie 30 tysięcy kredytów piechotą nie chodzi. Zresztą sporo było projekcików, za które można było trzepać od kilkuset do kilku tysięcy kredytów. Sporo tych drobnych ogłoszeń wywodziło się od szkolnych leserów, którzy nie umieli albo którym nie chciało się robić projekty albo zadań na zajęcia do szkoły albo na uczelnie…

=***=
Kilka godzin później. Pokój Quena

- Hej, głuszcu! - ktoś Quena pacnął w tył głowy, wybijając go z rytmu pracy. Głos był nader znany latarnikowi, ale nie była to ani Ansara ani Sofia.
Tylko… Netha.
Setzer miał rację, mówiąc, żeby chłopak spodziewał się wszystkiego po kotołaczce. Między innymi przybyło jej siły.


Netha zmieniła się niemal nie do poznania. Wesoła, beztroska twarz Nethy została zastąpiona poważnym, chłodnym obliczem. Kotce przybyło wzrostu, bowiem teraz mierzyła tyle co Ansara. Jej ciało zmieniło kolor na jasny odcień granatu, zaś na biuście, biodrach, ogonie i nogach pojawiły się czerwone tatuaże… bądź ciało w niektórych miejscach “okryło się” czymś w rodzaju lekkiego, czerwonego pancerza z nieznanego Quenowi materiału. Włosy z rudego zmieniły się na jasny blond i bardzo się wydłużyły, gdyż teraz te sięgały dziewczynie do kolan. Ogon z tygrysiego przeistoczył się w lwi; zaś uszy znacznie się wydłużyły, przypominając obecnie bardziej królicze niż kocie. Jakby tego było mało, paznokcie - a raczej pazury - wyostrzyły się i poczerwieniały.
Najtrudniej było Nethcie spojrzeć w oczy. Coś w nich było odrzucającego, podobnie jak w przypadku głosu Zeyfy, lecz w o wiele, wiele mniejszym stopniu. Te przybrały barwę bursztynu, Quen nie dostrzegał w nich wesołych ogników, które towarzyszyły radosnej Nethcie.
- Jak się zagapi w te sześciany, to świata poza nimi nie widzi - burknęła do siebie niezadowolona Netha. - A “cześć” to gdzie? - dodała już głośniej do Quena, krzyżując ręce na piersi.


Zafara
Drugi dzień. Popołudnie. Sektor 24.

Duch pustyni dopiero co opuścił bibliotekę, a tu znowu trafił spod dachu na deszcz. Krople opadały na ziemię od stosunkowo niedawna, Zafara nie dostrzegł żadnych kałuż. Te się dopiero tworzyły.
Nie zmieniało to faktu, że nie znosił takiej pogody. Z jednej strony nie chciał wracać z powrotem do świątyni ksiąg. Z drugiej strony nie zamierzał moknąć do “suchej nitki”, więc zdematerializował się i odleciał stamtąd, jak najszybciej tylko mógł. Pomyślał wtenczas o piaszczystych wydmach, o wszystkim, co mogło być suche. Kanały odpadały, były śmierdzące, a co gorsza wilgotne, a w czasie opadów będą stawały się coraz gorszym miejscem, by schować się przed Ar Afazem. Zresztą - czy można się było przed nim gdziekolwiek schować?
Zafara nie otrzymał co prawda wiadomości od Wernyhory, ale dostrzegł go po drodze. Egzorcysta nie nosił ze sobą parasola ani żadnego przedmiotu, który chroniłby go przed deszczem, a mimo to gość był całkowicie suchy, tak jakby ani jedna kropla deszczu na niego nie spadała. Jegomość kierował się w kierunku sklepu z antykami.


Zafara postanowił również tam wejść, tyle że nie przez drzwi, a przez… ścianę. Tak udało się przejść bez trudu, gorzej było z antykami, gdzie od niektórych promieniowało shinso. Shinsoista o mały włos jednego z nich nie strącił, kiedy przenikał przez stos rupieci.


Gdyby nie jeden gość, Zafarowi ulżyłoby w samotności. Nie był to jednak ani nowo poznany egzorcysta, Novem czy ktokolwiek znany niematerialnemu bytowi, jednakże jego obecność z jakiegoś powodu niepokoiła ducha pustyni.


Średniego wzrostu szatyn o średniej długości falistych włosach spoglądał od niechcenia na antyki. Jego jedyne, prawe oko o niebieskiej barwie przerzucało zręcznie spojrzenie pełne politowania z jednego starocia na drugi. Brak drugiego oka maskowała czarna opaska. Mężczyzna posiadał kilkudniowy zarost i nosił się na ciemno - koszula, spodnie i płaszcz. Facet ogółem był zadbany, chociaż Zafarowi jego prawa ręka wydawała się pomarszczona jak u starszego pana, co przynosiło mu skojarzenia z upiornym dziadem, jednak oblicze jednookiego prezentowało się jak u mężczyzny w średnim wieku.
Zafara nie mógł odpędzić się od wrażenia, że jest na czyimś celowniku. Jego urojenia potwierdziły się, kiedy do jego ucha ktoś skierował słowa: “Podejdź, mam sprawę do ciebie”, a prawa ręka jednookiego dała znak władcy piasku, aby podszedł do niego.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 04-08-2015, 01:55   #29
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Czego się nie dotknę zamienia się w gówno.
Strife na temat swojej przeszłości.

- Nie żyjesz skurwysynu. - Zęby łowcy zgrzytnęlo głośno, gdy jednak usłyszał telefon uspokoił się
- CZEGO!? - Wrzasnął do słuchawki.
- Strife, tu Lloyd, przestań drzeć ryja prosto do mojego ucha - warknął jego rozmówca po drugiej stronie słuchawki. Łowcy błysnęło, skąd kojarzy ten głos. Nie dzwonił zbyt często, ale najczęściej rozmawiała z nim Lina i rozmawiała na tyle charakterystyczny sposób, że łatwo było dociec, że to brat jego zmarłej lokatorki.
- To ty Lloyd… wiesz nie bardzo mam czas rozmawiać w czym rzecz? - Zapytał w jednej ręce materializując Serafina i kręcąc nim na palcu. To był najgorszy moment by to właśnie on zadzwonił, nie wiedział co ma mu właściwie powiedzieć. Postanowił palić głupa na tą chwilę.
- Jak Lina jest w pobliżu, to daj ją do telefonu.
Serce podeszło łowcy aż do gardła. Nienawidził kłamstwa, dobrą chwilę zajęło mu podjęcie tej dość okropnej decyzji.
- Przyjedź do mnie jak najszybciej możesz. Pierdolnij wszystko. Bądź tu. - Głos łowcy załamał się na moment. - Jeśli nie możesz to ide coś załatwić i nie wiem czy z tego wrócę.
- Ale co się stało, Strife?
- Przyjedź tu do kurwy nędzy przestań pytać. Ostatnio troszkę chujowo mam z panowaniem nad sobą. Zapierdalaj tutaj. - Strife wywarczał to przez łzy.
- Chodzi o Linę? Co z nią?!
- Lina… ona… ugh kurwa mać… Lina nie żyje. - Nie chciał tego mówić przez telefon ale pękł. Wszelkie wspomnienia z tamtej chwili wróciły do niego i przyjebały ze zdwojoną siłą. Telefon wysunął mu się z ręki, ale zwinnym ruchem go pochwycił.
- Choć tu kurwa. Natychmiast.
Rozmówca najwyraźniej był w takim szoku, że nie wiedział również, co powiedzieć. Rozmowa zakończyła się na wybełkotaniu: “Zaraz tam będę”. W słuchawce Strife usłyszał ciągły sygnał - Lloyd odłożył słuchawkę.
Strife wrzasnął w niebogłosy ciskając telefonem w cholerę, potem poleciał stół na drugi koniec przyczepy. Biurko kopnął dwukrotnie a potem nim też rzucił, z tym że w miejscu tak by się roztrzaskało o podłogę. Dysząc ciężko oparł się o ścianę.
- Jeśli powiem mu prawdę to będzie chciał mnie zabić, a ja będę się bronił i zabiję jego. Kurwa mać dlaczego mnie to spotyka?! - Rąbnął łokciem o ścianę.
Nikt mu na to pytanie nie odpowiedział. Strife pozostał sam z tym pytaniem i sam musiał sobie na nie udzielić odpowiedzi. Nie dostrzegł obecności Legiona - najpewniej go tu nie było, i dobrze. Tymczasem w izbie przybywało wody - już od dłuższej chwili padał deszcz.
W ciągu dwóch dni Strife zamienił wnętrze przyczepy w ruinę, a Legion zwieńczył te wysiłki zrobieniem dziury w dachu. W międzyczasie na dach podleciało jakieś czarne ptaszysko i zerkało przez lukę, co się dzieje w przyczepie.
Jakąś godzinę później, gdy do środka przyczepy nalało się sporo wody, Strife usłyszał, jak jakiś samochód podjechał w okolice jego przyczepy. Za niedługo do środka przyczepy wpadł mężczyzna wyglądający na kilka lat starszego od Liny.


Miał czerwone włosy, podobnie jak jego młodsza siostra, tyle że krótsze. Zdecydowanie wyglądał jak brat Liny, tyle że nie nosił okularów. Był odziany w garniak, widać dopiero co wrócił z pracy. Oczywiście, nie wyglądał na wesołego, jego mina zrzedła, gdy zobaczył, w jakim stanie jest przyczepa, w której mieszkali Strife i Lina.
- Co się stało Linie? - wypalił, wpatrując się uważnie w Strife’a.
- Jest taka istota… co zrobi wszystko by ujrzeć mnie na skraju załamania. - Zaczął powoli, popijając jakiś spirytus. - Oszukał mnie, sprawiając że to… ja… - Strife skrył twarz dłoniach. - Ja to kurwa zrobiłem. Zabiłem ją. - Łowca już płakał. - Teraz jakiś skurwiel mnie szantażuje. I jeszcze ty… nie wiem co o mnei teraz myślisz i w sumie mnie to pierdoli. Ale wstrzymaj się z osądem dopóki sprawca nie zginie z mojej ręki. Potem sam sobie palnę w łeb. Albo ty to zrobisz. Albo ona… teraz nawiedza mnie w snach. Kurwa mać. - Sporzał na Lloyda, a łzy ściekały po jego policzkach.
Lloyd coraz bardziej słupiał, gdy słuchał bełkotu łowcy. Z trudem ruszył z miejsca, kiedy zobaczył plakat. Jakaś niebywała złośliwość losu sprawiła, że zza plakatu szantażującego Strife’a wypadła koperta ze zdjęciami. Brat Liny dopiero po chwili ją zauważył, z szoku podążył tam ciężkim krokiem. Podniósł nieprzyjemną niespodziankę z podłogi i sprawdził jej zawartość. Jego twarz, i tak blada, przybrała najprawdziwiej barwę białej kredy, kiedy oglądał zdjęcia.
Przez chwilę panowała cisza, tak nieprzyjemna, że Strife chyba wolał, żeby w dłoni Lloyda pojawił się pistolet i wystrzelał z niego całą amunicję.
- To w końcu ty ją zabiłeś czy jak? - facet spytał gunslingera tak nieprzyjemnie zimnym głosem, że lepiej by było, gdyby w jego dłoniach pojawiły się karabiny maszynowe i rozpierdoliły to wszystko na sito.
Znał to spojrzenie. To było spojrzenie człowieka który za moment pęknie. Strife miał zamiar się bronić, choćby miał z niego uczynić kalekę.
- Myślisz że byłym w stanie zrobić jej krzywdę? Naprawdę sądzisz że z czystym sumieniem to zrobiłem? Naprawdę myślisz że spływa to po mnie? Zrobiłbym wszystko żeby cofnac czas. Kurwa mać. Rób co chcesz ale nie ręcze za siebie. Może to była twoja siostra, ale to była moja jedyna przyjaciółka, jedyna bliska mi osoba na tym pierdolonym piętrzę. - Strife podniósł się i stanął na proste nogi. - Pomożesz mi ich dopaść czy będziesz próbował mi w tym przeszkodzić?-


Ciężki oddech Lloyda wtórował przemowie Strife’a. Towarzyszyło temu spojrzenie, które zwiastowało, że Lloyd zrobi krzywdę łowcy w najmniej spodziewanym momencie.
- Myślisz, że dla mnie nie była bliską osobą?... - orzekł to ciężko. - Wychowywałem ją od czasu, gdy skończyła 6 lat. Dla mnie też była jedyną bliską osobą, bo tu nikogo nie mam. Nagle… gdy ty się zjawiłeś… pojawiły się problemy - wziął głębszy wdech, a w jednej z jego dłoni pojawił się pistolet. - Wierzę, że nie chciałeś zrobić jej krzywdę… Ale nie jestem w stanie przetrawić tego, że zabójca mojej siostry… mieszka w jej kanciapie… wpierdala jedzenie z jej lodówki… i śpi pod jej dachem - stwierdził Lloyd, po czym kontynuował, odbezpieczając pistolet. - Pomogę ci w taki sposób, że nie wezwę policji. Ale… nie chcę cię tu więcej widzieć i oglądać. Daję ci 10 sekund na to, żebyś… zwinął swoje klamoty, wziął stąd swoją zasraną dupę i więcej się tutaj nie pokazywał. Raz, dwa…
Nie zabrał ze sobą niczego, prócz rzeczy które miał przy sobie. Jedynie telefon który leżał tuż przy progu. W głebi serca cieszył się że tak go potraktował, że go nienawidzi i życzy mu najprawdopodobnie śmierci w mękach.
- Wystarczy taka pomoc w zupełności. Klnę się na Boga zabiję sprawcę i wszystkich jego wspólników. - Nie dopowiadając więcej minął Lloyda i wyszedł z przyczepy. Zapamiętał adres który szantażysta mu zostawił, to był jego kolejny cel. Niech Bóg się zlituje nad tym biedakiem, bo Strife tego nie zrobi.
Rozległ się strzał, a pocisk uderzył kilkanaście centymetrów od pięty Strife’a, w ziemię. Najwyraźniej Lloyd zamierzał pogonić łowcę, a gdy Strife oddalił się od przyczepy, mężczyzna zamknął się w kanciapie i zapalił światło. Strzelec nie oglądał się za siebie, tylko wyruszył prosto do Sektora 24, do Zaułku Gotharda 18e.

Sektor 24, Zaułek Gotharda 18e

Zdeterminowany łowca udał się w te okolice. Było to miejsce przyprawiające o klaustrofobię, uliczka ledwo w szerokości zmieściłaby samochód. Trudno też było uwierzyć, że takie obskurne miejsca występują w Sektorze 24, bo Strife’owi bardziej okolica przypominała klimatem Sektor 13. Strife ruszył po popękanym bruku w kierunku swego celu. Doskoczył do pobliskiego gontu, zręcznie wdrapał się na niego, po czym użył maskowania swego shinso i wdrapał się jeszcze wyżej, po czym postanowił obserwować swój cel.
Zaułek Gotharda 18e okazał się małą, podrzędną drukarnią. Niespecjalnie się ktoś koło niej kręcił, a Strife nie posiadał dostatecznie sokolego wzroku, by wypatrzeć co się dzieje za oknami tego zakładu. Musiał więc użyć Serafinów w formie snajperki, aby przez lunetę wypatrzyć cele. Dopiero przez to dostrzegł majaczącą sylwetkę w oknie drukarni. Wyglądała ona na ludzką, kobiecą. Osoba ta miała ciemne włosy i była odziana na czarno.
Strasznie go palec swędził by pieprznąć jej między oczy strzał, ale wolał by wiedziała z kim zadarła i pocierpiała trochę. Oparł snajperkę na barku i wziął spory rozbieg. Gnał jak opętany ku krawędzi, by w ostatnim momencie się odbić. Dawał z siebie wszystko by doskoczyć.
Kozak wyskoczył z dachu, jednak snajperka dyndająca przy barku trochę przeszkadzała w skoku i Strife nie do końca bezboleśnie wylądował na dachu drugiego budynku. Poczuł ból w stopach, a w dodatku nie potrafił lewitować, więc zrobił troszkę hałasu przy lądowaniu. Na szczęście nikt nie wyszedł z drukarni. Strife postanowił poszukać wejścia od dachu. Znalazł komin i małe okienko w pobliżu komina.
Snajperka rozłożyła się na dwa Serafiny gdy Strife przyczajony zakradł się do okna. Oczywiście te było zamknięte, wiec w ruch poszedł scyzoryk Liny… jego jedyna pamiątka po niej. Ale to nie był czas na wspominki. Bez dalszego ociągania się zaczął majstrować przy oknie narzędziem.
Po paru sekundach Strife zdołał otworzyć okno - w końcu wynalazek dziewczyny się przydał.
Serafin w lewej dłoni wyparował, gdy wolną ręką otworzył delikatnie okno i zajrzał do środka. Ktoś tam się kręcił, ale nie potrafił zidentyfikować czy to były jakieś zbiry, czy też ktoś miał drugą zmianę. Przelazł powoli przez nie i zawiesił się na parapecie, oglądając z góry co się dzieje.
- ...Wydawało mi się, że coś huknęło w dach, weź sprawdź co to było - usłyszał męski głos w oddali. Coś zaczynało się ostrożnie zbliżać w kierunku okna.
Łowca pośpiesznie chycnął z powrotem za okno i przykleił się plecami do ściany, nasłuchując kroków. Gdy będzie wystarczająco blisko wciągnie go do siebie i przystawi lufę do twarzy. Ze strzałem się wstrzyma, gdyż nadal nie wiedział z czym ma do czynienia.
Strife zdołał dostrzec, że to niezbyt wysoki chłoptaś o jasnych włosach i okularach, noszący brudny garnitur podchodzi do okna, zanim łowca uchylił się od okna. Blondas jednak nie wychylił głowy, nawet nie podszedł do okna. Po prostu postał przez chwilę i sobie poszedł tam, skąd przyszedł. Odetchnowszy z ulgą, ponownie przeskoczył przez okno, zawiesił się na parapecie i delikatnie opuścił, od razu fikołkiem mykając za jeden z wielu regałów. Wyściubił nosa by dojrzeć ustawienie domniemanych zbirów.
Domniemane zbiry, w liczbie dwóch, zrobiły sobie na strychu legowisko. Strife dostrzegł stare koce rozłożone na podłodze i trochę jedzenia. Osobnicy nie przypominali pospolitych przestępców, a raczej włóczęgów, którzy zrobili sobie prowizoryczny nocleg na strychu, gdzie nie było najjaśniej, ale w miarę spokojnie dało się przenocować. Jednym z nich był ów blondynek, który podszedł do okna strychu. Drugi zaś miał fioletowe włosy i wyglądał na o wiele bardziej zadbanego, acz jego czarny, skórzany, elegancki płaszcz też nie lśnił czystością, trochę się zakurzył.
- Może przestałbyś się przyczajać za regałem? - niespodziewanie odezwał się ten sam osobnik, który zlecił koledze sprawdzić dach.


- Mówię do ciebie, kolesiu w masce - po chwili doprecyzował chłodnym głosem.
Strife zaklął cicho i wynurzył się zza regału od razu celując w tego co mówił.
- Nie jestem tutaj po was. Z drogi. - Przemówił znużenie wściekłym (jak by to absurdalne nie było) tonem. Bacznie obserwował też drugiego, gdy ten chociażby drgnie pojawi się drugi serafin wycelowany w niego.
Żaden z dwójki nie wtrącał się w sprawy Strife’a, tak więc łowca mógł pójść dalej.
Dziwnie spokojni byli, postanowił więc zapytać, dla odmiany wpierw nim zaczął strzelać.
- Jest tutaj ktoś jeszcze prócz was?
- My i pracownicy drukarni, a co? - mruknął fioletowowłosy, który skrzyżował ramiona na piersi.
- Nie natkneliście się na kobietę średniego wzrostu włosy czarne i płaszcz? - Dopytał.
- A co nas to obchodzi - prychnął rozmówca. - Poza tym tutaj jest pełno takich kobiet, jakie opisujesz - dodał.
- Tch… - Burknął jedynie, okrężnie ich wymijając. Musiał trafić na czas pracy tego zakładu. W wieży nie było dla niego trudno wmieszać się w tłum, teraz musiał odnaleźć ten pokój w którym widział tą postać. Czuł w kościach że ta jego skradanka w każdej sekundzie może zamienić się w rozpierdol na taką skalę że będzie musiał się ukrywać przed rankerami. Gówno go to obchodziło, byle dorwać tą kurwę która zbeszcześciła ciało Liny i śmiała go jeszcze szantażować.
Miał rację - teraz trwał czas pracy, a w nozdrza Strife’a uderzył zapach chemikaliów i farby. Prasy co chwilę wypluwały arkusze papieru. Znalazł też kobietę w płaszczu, która miała ciemne włosy i ciemne odzienie.


I nie była to na pewno Ryo. Ta kobieta miała zbyt gładką twarz na to i była od niej nieco wyższa. Była jednak do niej dziwnie podobna z wyglądu. Miała podobne rysy twarzy, tylko oczy nie pasowały na kandydatkę na sobowtóra Ryo. Bowiem znajoma Strife’a miała oczy koloru jasnego piwa - ta zaś miała czarne.
- Kogoś szukasz, chłopczyku? - zagadnęła kobieta do Strife’a. Głos też za cholerę niepodobny. Ryo strasznie chrypiała, jakby jakiś nowotwór przeżarł jej krtań, a ta tutaj władała przeciwieństwem warkotu jego cienistej koleżanki.
- Mam hajs… gdzie dowody? - Strzelił w ciemno że to ona była nadawcą szantażu. Z całej swojej siły powstrzymywał się by nie rozpieprzyć jej na kawałki. Na razie musiał się upewnić że to właściwa osoba.
- Nie wiem w ogóle, o co ci chodzi - zachichotała, nie biorąc Strife’a na poważnie. - Na pewno nie masz gorączki, chłopczyku?
- Wybrałaś naprawdę FCHUJ zły dzień by ze mną pogrywać… - Uniósł broń celujac w kobietę.
Jednak kobieta wcale się nie przejęła groźbą Strife’a, wręcz ją to bardziej ubawiło.
- A ty wybrałeś naprawdę FCHUJ złą osobę, by jej grozić - po czym spoważniała. Z jej ust wyleciała chmura oparów o słodkim zapachu. Sztuczka zwiadowców, kolejna w doświadczeniu Strife’a… tyle że nie miał czasu ani sił się nad tym rozwodzić. Powieki strzelca stały się ciężkie jak ołów, zaś ciało zwiotczało i upadło na podłogę.
Tajemnicza kobieta posłała Strife’a do krainy słodkich snów.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 04-08-2015, 18:13   #30
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Rozmowy z bojową Kicią


Poszukiwanie pracy nie było ani łatwe, ani przyjemne. No może przyjemne trochę było, bo myślało się o tym, ile kasy się zarobi. Ale z pewnością nie było łatwe. Doświadczenie, cała lista umiejętności, z których pewnie nie będzie się i tak korzystać. A to wszystko, by pracować w hurtowni cebuli za marne grosze. To było lekkie przegięcie. Co prawda nie udało mu się znaleźć niczego konkretnego, jeśli chodzi o stałe zatrudnienie, ale kilka zleceń zainteresowało go. I co z tego, że odwalałby za bogate dzieciaki pracę domową. Ważne, że kasa by wpływała. A tamtym i tak wcześniej czy później się dostanie. Może nawet on by w tym pomógł? Chłopak zgłosił się do kilku prostych projektów. Nie było sensu na początek przesadzać ze złożonością. Jak się wkręci, będzie brał trudniejsze i więcej, ale na razie to powinno wystarczyć.


- Cześć Kiciu - odparł dość automatycznie Quen, powracając do pracy… którą zaraz przerwał. Wstał gwałtownie, niemal nie przewracając Nethy, przez chwilę się jej przyglądał z uwagą… po czył objął ją mocno. - Cześć! Martwiłem się o Ciebie. - rzucił już radośniej. - Widziałaś Ty się ostatnio w lustrze? – dodał, puszczając przyjaciółkę. - I już bez kiecki latasz? Nie wstyd Ci?
Netha przytuliła mocno Quena, po czym parsknęła śmiechem:
- A co, przeszkadza Ci to? - i jak niby na złość latarnika, Netha jeszcze bardziej wypięła biust. - Tak, widziałam się w lustrze. Miałam się niby przestraszyć?
- Ja bym się wystraszył. - rzucił z wrednym uśmieszkiem. - Urosło Ci się. I już nie jesteś słodka Kicia. Jesteś drapieżna Kicia. - pokazał jej język. - Ale dalej jesteś Kicia, prawda?
Kicia pomachała łapkami z ostrymi pazurkami i zachichotała:
- Jak miałabym nie być Kicią? - po czym uniosła Quena i zrobiła mu małą karuzelę. - Przecież dalej lubię się bawić! - zapiszczała radośnie.
- A tak tylko pytam. Bo dostałaś trochę dziwnymi rzeczami i bałem się, że coś Ci się stało poważnego. - wyjaśnił latarnik, zupełnie jakby całkowita zmiana wyglądu nie była poważna. - No i siły Ci przybyło.
- Mogło być gorzej, nie sądzisz? A, wiesz, że jest ten… no, jak mu tam było…
- Ano mogło. Na szczęście dalej jesteś naszą Kicią. - odparł Quen. Fakt, że nie mógł koleżance patrzeć w oczy, trochę go niepokoił, ale ważne było, że chociaż psychika jej się nie zmieniła. - Chodzi Ci o Setzera? Tego rankera?
- Hmmm, tak tak, o niego - Kicia potaknęła.
- To chodźmy. Muszę z nim pogadać o tym, co się nam stało. Udało mi się parę szczegółów dowiedzieć i ani trochę mi się nie podobają.
- A co takiego, Quenuś? - spytała z ciekawością. - A co porabialiście, jak ja… mm, spałam?
- Mamy w sobie coś, co pochodzi z przyszłości i pracuje nad tym Jax. Wiem, jak wygląda to, co znajduje się we mnie i prawdopodobnie jedno z tego, co znajduje się w Tobie. No i chyba interesują się nami demony. - odpowiedział na pierwsze pytanie - - Głównie się o Ciebie martwiliśmy. Ale tak na początek to zabiłem dwie osoby w szpitalu i zdemolowałem salę, w której byliśmy. Później kombinowałem jak Ci pomóc się obudzić i zmniejszyć wpływ tego, co masz w sobie. - wyjaśnił Quen tonem, jakby opowiadał o pogodzie. - A no i wkurzałem Ansarę i przeżyłem! - dodał dumnym głosem.
- Właśnie widzę, że jesteś w jednym kawałku - zachichotała Netha. - Ale nie rozumiem… jakie demony i czemu nami?
- Nie wiem jakie demony. A czemu nami… no cóż, pewnie przez to, co w nas zamieszkało. - odpowiedział latarnik - Więcej powinniśmy się do Setzera dowiedzieć.
- A o tym, co ma w nas mieszkać… co o tym wiesz?
- W Tobie podobno znajduje się dwa cosie. Jedno z nich jest częścią broni. Ja mam jej inną część. - Quen przywołał swoją bazę operacyjną i wpuścił do środka dziewczynę. Najpierw pokazał jej rysunek, który wykonał na podstawie spotkania z istotą w jego wnętrzu. - Jest cholernie duże. Nie potrafiłem ogarnąć rozmiarów. - Następnie pokazał jej zdjęcia budynków podobnych do ich lokatora - Nie wiem, gdzie to jest, ale z chęcią bym się dowiedział. Druga istota w Tobie chyba pochodzi od demonów. Ale tego mogę się tylko domyślać na podstawie tego, że nie mogę patrzeć Ci w oczy. - wyjaśnił chłopak. - Mam coś jeszcze, ale z tym lepiej poczekajmy, aż będziemy przy rankerze. Dobra?
Kicia pochmurniała, kiedy Quen powiedział, że nie jest w stanie jej patrzeć w oczy. W milczeniu spoglądała na rysunek.
- Ten Setzer jest u siebie w mieszkaniu - Netha poinformowała o tym Quena. - Jak chcesz, możesz do niego iść.
- To chodź. Ciebie to w końcu też dotyczy. - rzucił szarowłosy, łapiąc dziewczynę za rękę i ciągnąc ją w stronę lokum rankera.


Setzer siedział na jednym z foteli w salonie, gdzie Quen dowiedział się, o co poszło w szpitalu. Conenta w tym pomieszczeniu nie uraczył. W salonie znajdowała się tylko dwójka regularnych, ranker i Sofia, która akurat weszła do środka:
- Dzień dobry, Setzer.
- Witaj Sofio. Cześć młodzi. Widzę, że już wam lepiej. Słyszałem od Sofii, Quen, że miałeś dzisiaj nieco słabszy dzień. Siadajcie - wskazał dłonią na kanapę.
- Nie do końca był to słabszy dzień, a raczej potyczka z pewnym nieproszonym gościem. - wyjaśnił Quen. - Ale udało mi się co nieco dowiedzieć o tym wszystkim, co się wokół nas dzieje. Pokazać Panu?
- Pokaż Quen. Poza tym… jaka potyczka? - Setzer zwęził jedno oko, spoglądając na Quena.
- No może to za duże słowo. Bardziej wymiana zdań. I to bardzo szybka wymiana zdań i dość jednostronna. - szarowłosy ponownie przywołał swoją bazę operacyjną, a raczej jedną z jej ścian, na której był wyświetlacz. - Medytowałem po śniadaniu i odbyłem mentalną podróż w głąb siebie, by znaleźć tą część broni, która we mnie tkwi. I udało mi się. Na drugim poziomie mojej świadomości zobaczyłem coś takiego… - powiedział, wyświetlając odpowiedni rysunek, uzupełniony komentarzami na temat rozmiaru, stanu “zdrowia” i późniejszych wypadków. - To jedyne co udało mi się znaleźć podobnego, ale to są budynki i nie wiem, gdzie one są. - kolejne zdjęcia pojawiły się na monitorze. - Po spotkaniu z moim lokatorem miałem kolejną wizję. Przypomniałem sobie, skąd znałem tego mężczyznę w noktowizorze. To Jax. Poza tym sprawdziłem tego latarnika, którego zabiłem w szpitalu. Okazuje się, że już jakiś czas nie żyje. - następna porcja informacji pojawiła się na ekranach. - I ostatnie czego się dowiedziałem. Netha przygotuj się, bo nie wiem, jak na to zareagujesz. - ostrzegł szarowłosy przed pokazaniem symbolu, który niejaki Łowca Demonów miał na plecach. - Działa to na mnie w podobny sposób co ten niebieskowłosy ze szpitala. Patrzenie w oczy Nethcie podobnie, chociaż słabiej.
Kotołaczce jednak nic się nie działo. Normalnie spoglądała na symbol, bez śladu odrazy. Najwyraźniej na Quena działało to silniej, bo młodemu latarnikowi ten znak kuł w oczy niemal jak drzazga. Setzer również przyglądał się obrazowi i podobnie jak w przypadku Nethy, nie widać było u niego wzdrygnięcia. W kwestii budynków Setzer wypalił:
- One znajdowały się na trzecim piętrze. A to była jedna z aren do testu - odparł, wskazując na budowlę przypominającą rozbudowany atom. - Była dość stara, sam ją jeszcze pamiętam z czasów wspinaczki. Była, bo z tego, co wiem, trzecie piętro rozpadło się jakiś czas temu. Straciliśmy z nim łączność około trzy miesiące temu.
Jeśli chodziło o Jaxa:
- Jaxa pamiętam jako nauczyciela łowców. Nie wyobrażam go sobie w roli jakiegoś wielkiego wynalazcy, jeśli miałbym być szczery. Jego interesowały głównie walki i rankingi. Szukał dla siebie godnego przeciwnika, a nie broni, by takowego przeciwnika pokonać. Jeśli szukałbyś twórcę tej broni, jego bym wykreślił.
W przypadku symbolu, który drażnił Quena, na odpowiedź trzeba było poczekać.
- Nie znam tego symbolu. Nigdy go nie widziałem, poza tym, nie znam się na takich rzeczach - wyznał szczerze. - Musiałbym pogadać na ten temat z osobą bardziej kompetentną w tych sprawach. Mam jednak teorię, która może wyjaśniać, dlaczego ty reagujesz na to tak, a na przykład nie Netha.
- Jax mógł równie dobrze być ochroniarzem. - myślał na głos szarowłosy. - Albo coś zmieniło się przez te 23 lata. Prosiłbym Pana, by porozmawiał z kimś od demonów czy innych tego typu zjawisk. - poprosił Quen. - A co do teorii… Idzie o to, że ona ma w sobie tą drugą substancję, a ja nie? - zgadywał.
- To może być prawdą - Setzer potwierdził pytanie Quena. - Chociaż sam mogę się mylić, jak mówiłem, nie jestem specjalistą od demonologii. Preferuję bardziej fakty niż gdybanie - stwierdził.
- Nim Netha się obudziła, zastanawiałem się nad tym, jak mogę jej pomóc. Doszedłem do wniosku, że może dałoby się jakoś tę część z niej wyciągnąć, poprzez połączenie tego z częścią, która jest we mnie. Ale teraz nie ma to sensu i mogłoby pewnie jeszcze zaszkodzić. - wyjaśnił latarnik. - A i jeszcze jedno pytanie. Jest sens zbierać na test za dwa tygodnie, czy tak szybko stąd nie wyjdziemy?
- Nie sądzę też, by to zadziałało, inaczej można byłoby się tego pozbyć z was wcześniej - zauważył. - Szczerze, nie sądzę, że jest duża szansa na to, abyś na ten test sam z siebie uzbierał. Owszem, od czasu do czasu są organizowane turnieje, na których regularni mogą zarobić sporo kredytów, ale nie sądzę, by nawet Ansara miała szansę dobić się do jednej szesnastej finałów. To już wysoka liga, młody.
- Znalazłem trochę zdalnej roboty. Jakbym się sprężył, może bym uzbierał, chociaż wątpię, czy dla całej trójki dałbym radę. Ale bardziej szło mi o to, czy bezpiecznie będzie brać teraz udział w teście. Nie wiem, czy nie spotkam jakiegoś demona i moc znowu się nie obudzi. A lepiej jej nie pokazywać zbyt dużej widowni. Starczy tyle kłopotów ile mamy.
- Proszę pana, ale nie możemy też u pana siedzieć przez całą wieczność - Netha odezwała się, dotychczas słuchając rozmowy. - My musimy udać się na górę, a pan nie może też nas utrzymywać. Uważam, że lepiej będzie, jak będziemy mogli pracować choćby zdalnie albo u pana, jeśli już nie możemy stąd wychodzić - zgodziła się z Quenem.
- Jeśli przybyliście do Wieży, to powinniście również zdać sobie sprawę z tego, że wspinaczka to bardziej… wolna amerykanka - Setzer szukał przez chwilę właściwego określenia. - Nie rozdaje się tu czerwonych kartek ani żółtych, ani nie dyskwalifikuje za faule. Istoty na testach często giną, nieważne, jakimi są regularnymi. Nikt ci nie zagwarantuje, że nawet jak zrezygnujesz ze wspinaczki, to będziesz całkowicie bezpieczny - zauważył. - Dlatego lepiej by było, byście jednak szli na testy, póki możecie, i dostali się na górę jak najszybciej. Może jak nie rankerzy wam pomogą, to bóg - poradził. - Poza tym wyższe piętra są lepiej wyposażone w wiedzę niż niższe piętra.
Po chwili dodał: - Odnośnie pracy, musicie sobie na razie poszukać zdalnej pracy.
- Czy nasze rzeczy już przyjechały? - zapytał Quen. - Skoro mamy iść na test to musimy też trenować, a moje kusze to jak na razie jedyny sposób na zadanie komuś obrażeń. - wyjaśnił chłopak. - A czy rozmawiał Pan z tą osobą od duchów, o której wczoraj rozmawialiśmy?
- Tak, wasze rzeczy już są, właśnie je wniosłem - Setzer wskazał na białe pudełka, podpisane: Ansara, Netha, Quen. - Chyba miałeś sprecyzować, jakie masz wytyczne odnośnie trenerów do spraw duchów.
- Och tak. Całkowicie wyleciało mi to z głowy. Chciałbym wiedzieć jak rozwijać swojego ducha i skąd mogę brać dla niego kolejne pierścienie.
- Jak już powiedziałem, duchy to nie moja specjalność. Znałem kilku rankerów, co się w tym specjalizowało. Wiem, że jeden nie żyje, a paru jest wysoko w Wieży i dawno z nimi się nie kontaktowałem. Nie znam ich dokładniejszej lokalizacji, przykro mi. Może moja znajoma kogoś będzie znała, ale dopiero jutro się spytam.
- Mhm. Rozumiem. Jeszcze jedno pytanie. Jest tutaj gdzieś miejsce, gdzie mógłbym spokojnie postrzelać z kuszy, nie martwiąc się, że coś zepsuję lub uszkodzę?
- Powinienem mieć tarcze do treningu - odparł Setzer, zaś Netha bez pardonu podeszła do pudełek przywiezionych przez rankera, a Sofia odprowadziła dziewczynę do części wynajmowanej przez regularnych. - Możesz postrzelać w ogrodzie.


- A kiedy będę mógł odzyskać latarnie? I czy zna Pan jakiegoś dobrego sprzedawcę latarnii, który mógłby wsadzić parę bajerów do latarni klasy E?
- Mogę ci je oddać - Setzer zgodził się. Pstryknął palcami, a na kolanach Quena pojawiły się dwa czarne sześciany. - A czego potrzebujesz do tych latarni?
- Zastanawiam się między czymś, co zwiększyłoby możliwości Offensive Formation, a czymś, co zwiększyłoby możliwości skanowania. Nie wiem, co bardziej mi się przyda w czasie testu.
- Z testami bywa różnie. Najlepiej opanować do mistrzostwa to, co się umie - stwierdził Setzer. - A w czym czujesz się najlepszy?
- Zdobywanie informacji. Jednak uważam, że latarnik, który potrzebuje innych do ochrony to zły latarnik. - odparł Quen.
- Latarnik powinien się umieć bronić, to prawda. Ale powinien przede wszystkim umieć korzystać z tego, co ma. Na przykład... - Setzer lekko skinął palcem, a wokół Quena zaczęło latać kilkanaście latarenek, które na moment utworzyły tarczę z shinso. - z latarni - bardziej się rozleniwił w fotelu. - Nie prawda, że latarnik, który potrzebuje innych do ochrony, to zły latarnik.
- No tak, tylko moje zdolności w opanowywaniu nowych technik latarników są mocno ograniczone, więc skupiłem się na pozyskiwaniu i przekazywaniu informacji. W innych dziedzinach dopiero raczkuję. - odparł latarnik - Dlatego potrzebuję czegoś, co pomogłoby mi w razie problemów.
- Teraz odzyskałeś swoje latarnie, więc możesz ćwiczyć. Z tego, co mówiłeś, jesteś dobry w zbieraniu informacji, więc skup się na umiejętnościach, które rozszerzą twoje możliwości w zbieraniu i przekazywaniu informacji. W razie czego mogę za pewną opłatą ulepszyć latarnie, które masz, albo zdobyć odpowiednią do tego latarnię, również za opłatą.
- Co będzie Pan w stanie załatwić za 15 tysięcy kredytów? - zapytał Quen, odejmując od stanu swojego konta pieniądze potrzebne na przeżycie.
- Specjalistyczną latarnię klasy E, aczkolwiek mogę pożyczyć kilku tysięcy kredytów i załatwić ci takową latarnię klasy D.
- Nie potrafię posługiwać się latarniami wyższej klasy niż E. - odparł szczerze szarowłosy.
- A jakby tak rozłożyć tę kwotę po równo na trzy latarnie, to jaki miałbym wybór?

- Mógłbym nabyć trzecią latarnię klasy E i tę trójkę latarni nieco ulepszyć.
- Tak byłoby chyba lepiej. Nie ryzykowałbym wtedy, że stracę tą ulepszoną. - powiedział Quen. - To proszę o kupno trzeciej i ulepszenie wszystkich. - Quen zbliżył się do swojego pudła. - Czy z Nethą wszystko w porządku? - zapytał nagle. - I nie chodzi mi o wygląd.
- Nie spieszyłbym się z wydawaniem osądu - Setzer orzekł poważniejszym tonem kwestie stanu Nethy. - Obawiam się, że nie tylko wygląd mógł się zmienić. Na szczęście zdaje się, nie jest tak źle. Mogło potoczyć się gorzej. Co do latarni - trzecia latarnia może przyjść dopiero jutro.
- Będę miał na nią oko. - zapewnił Quen. - W takim razie na razie będę ćwiczyć bez latarnii. – dodał, wyjmując z pudła swoje kusze i deskorolkę. Zawiesił je na plecach, a samemu wziął pudło i ruszył do wyjścia. - Proszę pamiętać o rozmowie w sprawie duchów i demonów. I dziękuję za pomoc. Do widzenia. - pożegnał się, opuszczając pomieszczenie.
- A, Quen, jeszcze jedno - ranker zatrzymał jeszcze na chwilę młodego latarnika.
- Tak? - Quen stanął w pół kroku.
- Oprócz tego, żebyś uważał na Nethę… uważaj też na siebie. Najlepiej, na wszelki wypadek, nie “chodź” do tej broni, staraj się z nią nawiązywać jak najmniej kontaktu i nie używać jej mocy, póki nie zajdzie ostateczna potrzeba - ostrzegł do na koniec. - Nie znam jeszcze dokładniej wszystkich efektów, jakie może na ciebie wywrzeć, ale z tego, co opowiadała mi Sofia, o mały włos nie zszedłeś.
- Byłbym zapomniał. Zanim o mały włos nie zszedłem, między wymiotowaniem a wizją mój wygląd się zmienił. Tak dokładniej to kolory. - powiedział szarowłosy, przypominając sobie ten, zapewne ważny fakt.
- To mógł być jeden ze skutków ubocznych. Wygląda na to, że broń do peawnego stopnia adaptuje twoje ciało pod siebie. Czym bardziej wchodzisz w kontakt z tą bronią, tym bardziej w ciebie ingeruje, a ty w nią.
- To pewnie przez to, że wymieniliśmy się shinso, gdy u niej byłem. Dobra, zapamiętam, żeby do niej nie chodzić bez wyraźnej potrzeby. A mocą i tak na razie się ze mną nie dzieli, więc pewnie zrobi, to gdy będę musiał ich użyć.
- Na razie tyle chciałem ci przekazać. Idź odpocząć - powiedziawszy to, ranker przywołał do siebie bazę operacyjną i zaczął przy niej pracować.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 05-08-2015 o 09:10.
Karmazyn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172