Gustav rzucił linę, próbując zaprzeć się jakkolwiek stopami o wilgotną posadzkę i mobilizując do pomocy Wróbla. Wielkolud jednak nie zamierzał przejmować się czymś tak błahym, jak wyciąganie towarzysza niedoli z szamba. Dobywając Wróblówki wskoczył radośnie w breję, rozbryzgując ją jeszcze bardziej na wszystkie strony, w tym na Meinholfa, dzierżącego już linę od szlachcica i próbującego wydostać się na chodnik. Nim Duży zamachnął się bronią, jeden z trupów dostał bełtem wypuszczonym przez Hargina wprost w klatkę piersiową - nie powaliło go to, a jedynie sprawiło, iż stracił równowagę, co wykorzystał Wróbel, rozpłatując czaszkę stwora swym osobliwym orężem. Z szerokiej rany na paskudnym łbie bryzgnęła śmierdząca, czarna jucha i jeden z nieumarłych padł, jak ścięte drzewo, znikając pod taflą parujących ścieków. Więcej się nie pojawił.
Gdy Wróbel odwrócił się w stronę kolejnego, ujrzał Magnara, który siedział na barkach stwora, a ten miotał się z nim w niezgrabnych, odczłowieczonych ruchach. Khazad raz po raz spuszczał ostrze swego topora, jednak niełatwo było trafić coś, co chciało go zrzucić z pleców i jednocześnie poruszało się zbyt nienaturalnie. Zabójca musiał mocno trzymać się szyi nieumarłego, uważać na jego zgnite zębiska, chcące spróbować jego krwi i jednocześnie wyprowadzać ciosy. Dopiero ostatnie uderzenie wgryzło się idealnie w czerep potwora, wchodząc gładko w miękką tkankę martwego mózgu. Magnar wydobył ostrze z mlaśnięciem, a stwór zniknął bez ruchu pod wodą, jednak to nie był największy problem krasnoluda...
Zabójca osunął się w szambo i nie mogąc zlokalizować trwałego podłoża pod stopami, zaczął się... topić! Bezgłośnie, machając tylko rękoma i wypluwając raz po raz śmierdzącą ciecz, która wpływała mu do ust. Liess był już w tym czasie na powierzchni, choć Gustavowi zabrało chwilę, nim wyciągnął towarzysza i musiał mocno walczyć ze sobą, by nie oddać kolacji do ścieków, gdyż ciura śmierdział jak wszyscy diabli. Kompani widzieli, co dzieje się z Magnarem, a krasnolud myśląc o chwalebnej śmierci na pewno nie miał na myśli tego, by utopić się w jakimś gównie.
Było pewnym, że jeszcze chwila i pójdzie na dno razem z toporem, którym usilnie machał, probując utrzymać się na powierzchni.