Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2015, 10:52   #47
Komiko
 
Komiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Komiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetny
Aż do momentu pojawienia się myśliwców, Eamon wydawał się być w wyjątkowo dobrym nastroju. Nie dość, że się względnie wyspał, najadł, to jeszcze przepełniała go duma z wejścia w posiadanie wyjątkowego artefaktu, oraz z faktu, że owy artefakt dopuścił go do zgłębienia własnych tajemnic. Zupełnie jakby drzemiący w nim duch uznał go za godnego by stać się jego nowym posiadaczem. Kiedy jednak myśliwce przeleciały nad ich głowami, młodzieniec wydał ze swojego gardła wściekły warkot i poderwał się na równe nogi. Dosłownie w ułamkach sekund dopadł do swoich tobołków, zarzucił na ramiona zarówno pasek od plecaka, jak i swojej podróżnej torby.
- Spierdalaj do bunkra! Nigdy nie było tu takich patroli! -
Nuwisha był niemal pewien, że nie był to rutynowy przelot, takie powinny odbywać się raczej na określonych, powtarzalnych trasach. W ułamkach sekund z porów jego skóry zaczęły wysuwać się gęsto rozsiane nitki, które z czasem przybrały formę sierści, podobnie jak jego ludzkie włosy, które zmieniły swoją strukturę i kolor. Jego uszy wydłużyły się, z nosa wystrzeliły antenki wąsów, a kości całego ciała zachrupotały. Jego nogi pękały przybierając nienaturalny kształt, zęby wystrzeliły z dziąseł zmieniając przy tym swój kształt, ostre szpony wystrzeliły spod jego paznokci, kości twarzy niemal eksplodowały od środka, kiedy wystrzelił z niej długi, zwierzęcy pysk, a spod nieco naderwanych spodni, górą wydostał się spory fragment długiego, puchatego ogona. Nuwisha nie przejął się nawet faktem, że przybranie formy Manabozho rozerwało mu na strzępy noszone do niedana na stopach adidasy. Pół człowiek, pół zwierz, pognał w stronę bunkra ile sił w nogach. Wilkołak mógł teraz dostrzec kolejny, niezauważalny wcześniej talent swoich dalekich krewnych. Nuwisha potrafili spierdalać jak nikt inny, zwłaszcza w formie pozwalającej mu na znacznie dłuższe kroki.



Po wykrzyczeniu zachęcających słów do Nuwishy, wilkołak z trudem opanowywał swój szał. Logiczne myślenie zostało zaburzone jednak co dziwne, udało mu się wyrzucić bagaż z namiotu nim ostatecznie pozwolił swojemu wewnętrznemu wilkowi przejąć nad nim kontrolę. Niestety nie zdołał spokojnie zeskoczyć ze specjalnie wzmacnianej kładki namiotu. Przystosowana do ciężaru człowieka, nie wytrzymała dwa razy większego, futrzastego ciała i po prostu załamała się pod nim. O tyle dobrze, że nie siedział w namiocie jednak i tak lekko zaplątał się w linki. Niewiele już myśląc przegryzł dość wytrzymałe, ale niemetalowe sznury i chwytając wojskowy plecak w rękę i pysk rzucił się biegiem za kojotem. “Są tu, znaleźli nas, spierdalaj, spierdalaj najdalej jak się da” te i inne bardziej zwierzęce myśli kotłowały mu się podczas biegu. Ruda “kulka” wystrzeliła niemal sekundę czy dwie po mniejszym kojotołaku jednak nie potrafiła go dogonić. Arthur łamał co mniejsze gałęzie bo nie był tak zwinny jak mniejszy i bardziej doświadczony w spierdalaniu Skowyt. Nawet nie zwrocił uwagi na biegnącą niedaleko Monicę. Cóż, niechęć do wplątywania się w kłopoty zostala przed chwilą całkowicie zszargana, a instynkt niezbyt dopuszczał do siebie pomysł rozmowy w trakcie biegu. Tylko kojot coś szczeknął ale pozostało to bez odpowiedzi. Dopadł do niego całe dziesięć sekund później gdy ten stał bezradnie i uderzał we właz bunkra. Wyczerpanie z powodu biegu, bądź co bądź dodatkowy ciężar w postaci plecaka męczył nieprzygotowane doń ciało, rozjaśniło jego zwierzęce instynkty pozwalając Arthurowi na siłowe przepychanki z wojennymi zatrzaskami bunkra.

Arthur i Skowyt, gdy tylko usłyszeli myśliwce chwycili swój niezbędny bagaż, spakowany już na taką okoliczność i puścili się biegiem przez las w kierunku włazu wejściowego do bunkra.
Obaj zmieli swoje formy i przybrali takie, które uważali za najwygodniejsze. Biegli, ile tylko mieli sił w łapach. Arthur cieszył się, że rano zrobił trening i był w formie. Nuwisha biegł przed nim i sadził wielkie susy i pokrzykiwał co kilka chwil, poganiając przyjaciela.
Biegnąc przez las dostrzegli biegnącą w przeciwnym kierunku Monicę. Także miała zmienioną formę i gnała jak najszybciej mogła. Mijając kojota i wilka, spojrzała tylko na nich, ale nie odezwała się ani słowem.*

- Monico oszalałaś?! Chodź z nami! Może zrobić się tu za gorąco, nawet dla tak ognistej suki jak ty! -
Kojotołak wrzeszczał w biegu, z przerażeniem obserwując jak kobieta o płomiennym futerku mija ich po drodze i pędzi na złamanie karku w jakimś bliżej nieokreślonym miejscu. Nie wiedział co nią kierowało, przez chwilę przeszło mu nawet przez myśl, że może Monica zna jakieś schronienie, które uważała za bezpieczniejsze od bunkra, albo, że ma jakiś plan na powstrzymanie myśliwców, ale obie te możliwości były dla niego trochę nieprawdopodobne.
Lisica nie zwolniła, ani nie odpowiedziała. Dalej pędziła przed siebie i po chwili zniknęła Kojotowi z pola widzenia.

Kojot pierwszy dobiegł do włazu. Wilk przybył na miejsce, gdy Skowyt uderzał pięścią w stalowe wejście do podziemnego kompleksu.
- Odsuń się - syknął Arthur i swoimi przemienionymi łapami złapał za uchwyty i szarpnął z całej siły. Jego mięśnie napięły się, ale stalowe zawiasy, ani drgnęły. Wilkołak sapnął i jeszcze raz nabrał powietrza w płuca, spiął mięśnie i pociągnął jeszcze raz.
I tym razem jego wysiłki poszły na marne. Wojskowa konstrukcja oparła się jego nadnaturalnej sile. Gdy trzeci raz Arthur robił głęboki wdech, przypomniał sobie bajkę o wilku, świnkach i budowaniu domków. Jego bajkowy kuzyn też mierzył się ceglaną budowlą i poległ. Arthur nie zamierzał jednak odpuścić. Zacisnął łapy na uchwytach, zaparł się i szarpnął po raz trzeci.
Kręgosłup i bicepsy aż go zabolały, ale stalowe zawiasy wygięły się pod naporem jego siły. Widząc, że Garou nadłamał opór materii, Skowyt także złapał za uchwyty i zaczął mu pomagać przy czwartej próbie.
Czwarta próba zakończyła się sukcesem, ale było za późno. Nad ich głowami przeleciały cztery myśliwce.
Chwilę później powietrze zadrżało od fali uderzeniowej. Wilk i Kojot spojrzeli na siebie bez słowa i nasłuchiwali. Powietrze wokół nich drżało, jakby obok miał zaraz startować samolot.
Nic jednak poza tym się nie działo. Jedynie to długie i nieprzerwane drżenie powietrza.
Eamon stał w bezruchu przez krótką chwilę. Nasłuchiwał strzygąc uszami, węszył, starając się wyczuć niesiony wiatrem zapach spalenizny, materiałów wybuchowych, czegokolwiek. Ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy popatrzył na Arthura.
- Słuchaj… Wiem, że robisz za moją niańkę, ale rozdzielmy się. Idź do środka, zdaj Waltherowi raport ze wszystkiego co wczoraj widzieliśmy na tamtej wyspie, powiedz ile samolotów widzieliśmy. I pieprz to co mówi Lucius, nie ma sensu niczego zatajać przed kimkolwiek, pozabijamy się bez bombardowania, jeśli nie zaczniemy być wobec siebie szczerzy… Ja poszukam Moniki, suka chyba miała jakiś plan… gdy co, możemy być przecież w kontakcie…. -
Jakby na potwierdzenie swoich słów, kojotołak wyciągnął z przerzuconej przez prawe ramię torby swój egzemplarz walkie-talkie, pobawił się kontrolkami, aż złapał odpowiednią częstotliwość.
- Wile E. do bunkra, zgłaszam się. Pędziwiatr, czy mnie słyszysz? -
Eamon potrząsnął radyjkiem w oczekiwaniu na to, czy ktoś z mieszkańców wyspy mu odpowie.
Kojot zaczął nasłuchiwać odpowiedzi, ale w głośniku odezwał się tylko dziwny trzask i szum. W umyśle nuwisha ożyły, nie tak znowu dawne wspomnienia. Taki szum już gdzieś słyszał. Podobnie, jak zapach. Tylko nie był pewny, czy oba te uczucia wiązały się ze sobą. Po krótkiej chwili uświadomił sobie, że dokładnie taki sam szum słyszał na moment przed pojawieniem się dziwnego gościa, gdy był w Dalekiej Umbrze.
Tajemniczy zapach drażnił ją w nozdrza. Zdjęła z głowy szal, którym się okryła i zrobiła sobie z niego prowizoryczną maseczkę, cholera wie co to było, w sumie nie musiała oddychać ale jeśli chciała mówić, musiała pozwolić sobie na ‘bezpieczne’ zaczerpnięcie powietrza.
Zaraz, jak ten zwierzak się nazywał? Coś z wyciem…
- Szczekuś?! Ej! Pst… - zawołała - Chuj nie podchodzę - powiedziała już do siebie, przerażona do granic możliwości, jedynie czego bardziej się bała od śmierci w ówczesnej powłoce cielesnej, to jej ukochane słońce.
Mohini, gdyby patrzyła na wejście mogłaby po chwili zauważyć jak do środka, przez oświetloną szczelinę w wejściu wciska się futrzasty pysk kojotołaka. Stwór zmrużył ślepia,przyzwyczajając wzrok do braku słońca. Kiedy się przyzwyczaiły, starał się wypatrzeć kto go woła.
Wampirzyca trzymała się dobre pięć metrów przed ścianą światła słonecznego. Mrużyła czarne ślepska, starając się wypatrzeć cokolwiek u podstawy drabiny prowadzącej do wyjścia.
Podejrzana cisza, zaczynała niepokoić kobietę, która zaczęła zastanawiać się czy aby dobrze zrobiła idąc w kierunku odgłosów.
-Co tam robisz?- Zapytał w końcu Skowyt widząc, że nawoływaczka przestała być nagle gadatliwa.
-Sprawdźcie, czemu radia nie działają... A ja sobie pójdę, na zwiad albo coś... Zobaczę, czy wszystko gra, właśnie przeleciały nad nami, cztery myśliwce. - Ze względu na przyjętą formę fizyczną mówił bardzo warkliwym tonem.
Mohini zgarbiła się lekko. Jakby nie miała już sił by napinać się jak struna. - Wystraszyłeś mnie! - odparła dziecięcym głosikiem - Mogłeś się wcześniej odezwać, mało nie wtopiłam się w ścianę - odsunęła się od betonu ale dalej trzymała się 5 metrów od snopu światła. Jej drobne rączki drżały, jakby z zimna, i gdyby miała na sobie biżuterię, korytarz rozbrzmiewałby śpiewem dzwoneczków, łańcuszków i bransoletek.
- Co się tam stało, słyszałam w radiu komunikaty wojskowe, gdzieś zrzucono bombę, co z wilkołakiem i innymi? Na zewnątrz jest niebezpiecznie, słońce świeci, schowajcie się, nigdzie nie łaźcie do cholery, zamknij właz… zaraz jak ty go otworzyłeś?
-To nie ja… To Arthur… - Kojot od razu przeszedł do defensywy jakby nie chciał by posadzono go o niszczenie czegokolwiek.
- Ale właściwie to nie miał wyjścia Myśleliśmy, że zrzucą na nas bomby więc się przemienił i zaczął się z nimi szarpać… Zastanawia mnie czy już sobie polecieli, i co tu robili. - Kojot wszedł trochę głębiej w korytarz, jeśli Mohini dalej go nie widziała, to przynajmniej mogła zobaczyć jego cień na podłodze.
- Wydaje mi się, że zrobili coś z łącznością, moje walkie-talkie przestało działać. Zameldujesz o tym Waltherowi? Może lotnictwo zrzuciło tu coś co zakłóca nam sygnał, ja przebiegłbym się po wyspie i sprawdził czy nic na nią znowu nie spadło… - Zaproponował Skowyt drapiąc się przy tym po futrzastej łepetynie.
- ROZWALIŁEŚ WŁAZ?! ROOOOZWAAALIŁEŚ WŁAAAAAZ???!!!! - wydzierała się na całe gardło, podrygując jak w konwulsjach - WYYYYRWAAAŁEEEEŚ WŁAAAAAZZZ???!!! CO, Co, CO… ooo… co… - rozhisteryzowana miotała się od ściany do ściany, jakby chcąc sprawdzić czy korytarz zaraz się nie rozkruszy - Zniszczyłeś, rozwaliłeś… jesteśmy zgubieni, znajdą, zabiją… ZABIJE CIE! WŁAŹ DO CIENIA! - wymierzyła w kojota oskarżycielski palec - Zabije jak psaaaa, aaaaa, co robić, co robić, gdzie się ukryć, miało być bezpiecznie… - bredziła w kółko ciągnąc się za włosy. Przez chwilę kwiliła jak małe dziecko a gdy już opadła z sił (a może dotarło do niej, że to bezcelowe) popatrzyła czujnym wzrokiem na futrzastego. Widziała tylko jego zarys ale to jej jak na razie odpowiadało. - Walthera tu nie ma… a jakbyś nie zauważył TO ŚWIECI SŁOŃCE! - wybuchła (i jakby mogła) mało się nie opluwając - Po za tym, latają nam nad głową JEBANE ŚMIGŁOWCE! Czy wy zwierzaki nie macie mózgu w tych psich łbach??!! Weź od razu owiń się światełkami świątecznymi i podłącz do prądu! NIECH KURWA WIDZĄ GDZIE STRZELAĆ! - przez chwilę dyszała ze wściekłości i strachu.
- Dobra… zgaś to światło, zgaś je… właz zamknij znaczy się… i chodź… jesteś sam? Trzeba się ukryć i przeczekać… w nocy. Noc jest dobra… wyjdziemy w nocy, teraz nie wolno, nie, nie, nie…

Arthur miał dość jojczenia słyszanego zapewne jeszcze dobre pięćdziesiąt kroków wokół włazu. Wepchnął Skowyta do środka. Po prostu. Przykładając stopę ( w strzępkach buta wojskowego i wystającymi pazurami) do jego wypiętego zadka i popychając jak wiejska dziewoja ubijająca kapuchę w balii. Wrzucił za nim to co nieśli ze sobą i sam wszedł do środka wracając do formy glabro. Zamykając nadszarpnięty właz - tyle ile się dało - i schodząc po przymocowanej do ścianki drabince. A raczej szczeblach z drutu wmurowanych w ścianę, jak w studzienkach kanalizacyjnych. O czym jednak wilk nie miał pojęcia bo w takowych nie chodził.
- Jesteśmy my dwaj i żyjemy nie wiem czemu pomimo wyraźnego nalotu. - odpowiedział komukolwiek z kim Skowyt rozmawiał, choć z tonacji głosu wnioskował o płci przeciwnej niż on sam. - Są tu wszystkie pijawy? Lucius zdał raporty czy milczał o naszym znalezisku? - spojrzał na nietomną i oślepioną od blasku sprzed chwili wampirzyce.
Kopnął nieco jęczącego Skowyta. Nuwisha pewnie bardziej jęczał z zaskoczenia i samego faktu protestu brutalnego potraktowania, niż z tego, że coś sobie zrobił.
-Wstawaj gamoniu, myślisz że mają tu jakiś spirytus? - wyciągnięta ręka pomogła kojotowi wstać - Jeśli jeszcze żyjemy znaczy jakieś chemikalia były i pewno mamy tego świństwa na sobie już od cholery. Typowy Żmij, zatruć, splugawić, pozarażać, a ofiary zdechną same… - skomentował wilkołak już jakby do siebie.
Nuwisha faktycznie stracił równowagę, kiedy wilkołak zepchnął go wgłąb bunkra zanim ten złapał się przymocowanej tuż obok drabinki. Kojot przez chwilę był nieco skołowany, ale kiedy poczuł kopnięcie, wrócił na ziemię. Podniósł pysk patrząc na Arthura, który zmienił formę z Crinos na Glabro. Kojot zamrugał ślepiami, zerkając na wyciągniętą rękę wilkołaka, samemu pozostając w pół zwierzęcej formie i po krótkim zastanowieniu, z całej siły uderzył prawą pięścią w kroczę wilkołaka.
Wilk niejeden raz uczestniczył czy to w bójkach barowych czy na sparingach w dojo. Jednak uderzenia w jaja jakoś się nie spodziewał. Niemniej jednak, kojot nie spodziewał się, że oba kolana Arthura upadną właśnie na leżącą osobę. Przecież odwrócony był doń prawie przodem i chciał mu pomoc wstać.
- Co, co, co tu mi za walki kogutów uskuteczniacie? - zaświergotała niczym ptaszek. Zachowywała bezpieczną odległość od dwóch futrzaków i światła słońca, które gdzieś tam się czaiło na jej biedne nieżycie.
Jakaś dziwna emocja zagnieździła się w jej umyśle obezwładniając ją. Instynktownie, pogładziła podbrzusze i wystraszona, zszokowana ale i rozczulona patrzyła na kojota.
-Ty kurwo - dyszał wilk odnosząc się do czynu kojota, a nie do słów Mohini. Półprzytomnie, ugryzł Skowyta w ucho wykorzystując fakt, że nań klęczał pochylając się.
- Zostaw go! - zapiała niczym kokoszka broniąca młodych - To ja go mam zabić za zniszczenie włazu! - huknęła na wilkołaka odsuwając od twarzy chustkę, którą traktowała jako maseczkę - Spokój mnie tu, bo was zaraz do bud poprzywiązuje!
- O! Jak miło, że zdecydowaliście się do nas dołączyć - usłyszeli za sobą głos Bojana - Zapraszamy. Czym chata bogata.
Nagła obecność Bojana, niemal za plecami, sprawiła, że wilk zatracił ochotę “pokazania kojotowi, że garou w jaja się nie uderza”. Z jękiem, choć wszystko zostało na swoim miejscu nienaderwane, to bolało jak skurwesyn, zwlókł się z kojociego cielska odbijając się z kolan. Które tkwiły jeszcze na żebrach i brzuchu Skowyta, więc zostały ponownie “przyciśnięte”.
-Porować - załzawione oczy i jeszcze nieotępiały ból sprawiły, że proste słowo powodowało problem z wymówieniem poprawnie.
Kiedy wilkołak zatopił swoje zęby w uchu kojotołaka, zarówno Mohini, jak i Bojan mogli usłuszeć przerażający pisk. Był to krótki, przeciągły dźwięk, który znał każdy człowiek, który nadepnął na ogon śpiącego na podłodze psa, który następnie podrywał się w nagłym, agonalnym skowycie. Cichy Skowyt nie był tu wyjątkiem. Zajęczał głośno i przeciągle, a kiedy wilkołak dosiadł go swymi kolanami, zamierzał na żywo zademonstrować mu, dlaczego pomimo występowania na tym samym terenie, żadne stado występujących watahami wilków, nie zaatakowało pojedynczego kojota…
Kiedy Arthur postanowił w końcu z niego zejść, Skowyt lewą ręką złapał się za ugryzione ucho, i starał się zatamować krew, która po ataku Glabro ciekła mu lekką stróżką. Warcząc i śliniąc się wściekle, powoli udał się wgłąb bunkra, w kierunku kryjących się w korytarzach wampirów.
 
Komiko jest offline