Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2015, 17:14   #24
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Ja też cię lubię - powiedział Alyth, usiłując wygrzebać się spod lawiny białego futra. - Bardzo lubię - dodał, czochrając biały łeb wilka. - Ale już mnie puść... I przestań mnie lizać. A kysz...
Widać siła przekonywania Alytha nie była zbyt wielka, albo też włochata bestia wyczuła, że mag się nie gniewa... W każdym razie wilk raczył się ruszyć dopiero na głos swej pani, która - podobnie jak on - rzuciła się Alythowi w ramiona, nie zważając na tłum obserwatorów i to, że obiekt jej uścisków jest cały biały od śniegu.
Ale na jej pytanie Alyth nie do końca potrafił odpowiedzieć.
- Twój ojciec jest mądrym człowiekiem - szepnął tylko, a potem od razu wpadł w wir powitań.

Dobrze jest być pięknym, sławnym i bogatym, ale słowo "TEN" w ustach kapłanki zdało się Alythowi przytykiem do opinii, jaką mieszkańcy Targos mieli o młodym magu. Dopiero po chwili zorientował się, że mogło to dotyczyć całkiem inne sprawy - pazurzastej panienki z kamiennego kręgu.
- Mam nadzieję, że Pani kupców będzie nas wspierać w tej podróży - powiedział, ściskając dłoń Rashy.

Przywitał się jeszcze podobnym uściskiem dłoni z Edgarem, skinął głową milczącej Ernie, a potem... Potem wystarczyło parę słów, wygłoszonych na pożegnanie przez Methira, by młodego maga dotarło, jakich narobił sobie kłopotów i jakim dodatkowy ciężar spadł na jego barki. Być może Methir powtarzał to każdemu z członków wyprawy, ale to nie tamci, tylko Alyth we własnej osobie był odpowiedzialny za to, że to właśnie Arine ruszyła wraz z karawaną zamiast swego ojca.
Radość z okazji wyruszenia w świat spadła o kilka stopni.
- Będę uważać - obiecał. Co oznaczało, zdaje się, również dopilnowanie, by dziewczyna bezpiecznie wróciła do domu.
Cóż... będą jeszcze inne karawany na południe.

* * *

Jak się wnet okazało, swoista "sława" Alytha dotarła i do członków karawany, zaś Bulmar, jak znaczna część krasnoludów, był szczery do bólu. I bynajmniej nie ukrywał, że ciekawość nie jest mu obca.
- A tam, od razu nie lubili - odparł Alyth, wygodniej sadowiąc się na koźle. Odczucia, jakie mieszkańcy Targos żywili do nietypowego ma zdecydowanie należało nazwać inaczej. - To był po prostu brak zrozumienia.
- Pieprzysz! - Bulmar roześmiał się w głos. - I czegóż to nie rozumieli?
- Zdecydowanie nie mogli pojąć, jak smarkacz może rzucać czary i to bez żadnego szkolenia.
- A jak to się robi? - spytał krasnolud.
- A skąd ja mam wiedzieć? - Alyth wzruszył ramionami. - Ja je tylko rzucam.
Krasnolud przez moment milczał.
- A czy chociaż wiesz, kiedy który rzucasz? - spytał unosząc krzaczaste brwi.
- Dawno temu wyrosłem z wieku pomyłek - uspokoił go mag.

* * *

Nuda. Zmora każdego młodego człowieka, radość każdego rozsądnego podróżnika. Bo cóż w gruncie rzeczy oznacza słowo "przygoda"? Prawdziwa przygoda to kłopoty, a tych każdy, kto ma rozum na swoim miejscu, unika.
Dla tych odrobinę mniej rozsądnych przygodą jest zimno, niedogotowana strawa, deszcz czy śnieg. Coś, co można potem pokolorować, upiększyć i opowiadać.

Alyth za krótko był na szlaku, by miała mu dolegać nuda w postaci jazdy przez śnieżne bezkresy, tu i ówdzie ozdobione ośnieżonymi drzewami i jeszcze rzadziej stojącymi kamiennymi słupami, stanowiącymi niekiedy jedyny dowód, że jadą w odpowiednim kierunku.
A jeśli komuś znudził się śnieg, to zawsze mógł wysłuchać tego, co opowiada towarzysz podróży.

- Jechaliśmy wtedy do Wrót, gdy... - Bulmar zamilkł nagle. - Kurwać, widziałeś to? - spytał.
- Nie jestem pewien - odparł Alyth. - Coś mi mignęło. Cień jakiś. A co żeś widział?
- Zwid jakiś? - burknął niezadowolony krasnolud, rozglądając się dokoła. - Było i nie ma.
Ostatnie dwa słowa były nader prawdziwe i być może i Bulmar, i Alyth doszliby do wniosku, że to tylko przywidzenie, gdyby nie duch, który postanowił być bardzie zdeterminowany i stanął na drodze pierwszych sań.
Duch, a raczej duszyca, bowiem zjawa, chociaż potwornie zmasakrowana, bez wątpienia była za życia kobietą.


- To był duch - Bulmar odpowiedział na pytanie kapłanki, która nie zdążyła dojechać na tyle szybko, by ujrzeć zjawę na własne oczy.
- Duch? - Rasha uwiązała wodze i zeskoczyła z sań, po czym podeszła do miejsca, gdzie przed momentem jeszcze znajdowała się zjawa. - Coś takiego nie ma prawa istnieć. Trzeba to zniszczyć. Odesłać - poprawiła się. - Duch nie może przebywać daleko od ciała! - mówiła dalej. - Musimy poszukać!
Nie zważając na czającą się niedaleko mgłę odeszła od sań, chcąc rozejrzeć się po okolicy.
Otto pobiegł za nią, ale nikt inny nie palił się, by przyłączyć się do tych poszukiwań.

- Jak żyję, nigdy tu duchów nie było - powiedział Bulmar. - Parę razy tędy jechałem i nigdy żadnego ducha.
- Ale duchy się... rozmywają - powiedziała niepewnie Arine. - Z czasem. Tak powiadają.
- Takie zjawy trzymają się zwykle miejsc, gdzie zginęły, prawda? - spytał Edgar. - Tak jak powiedziała Rasha?
Alyth aż tak na duchach się nie znał, mógł najwyżej powtórzyć to, co słyszał.
- Tak jak mówiła Rasha - potwierdził. - Podobno niektóre nie mogą odejść z tego świata dopóki nie załatwią swoich spraw, albo gdy ktoś je tu zatrzyma. Często jest tak, jak mówiła Arine. - Spojrzał na białowłosą. - Rozmywają się, rozpływają, znikają w końcu. Ale są i takie, które z czasem tracą nie tylko ludzki wygląd, ale i resztki można by rzec człowieczeństwa. Stają się niebezpieczne i dlatego trzeba się ich pozbyć.
- Nigdy nie wiadomo, co takiego ducha zatrzymuje - powiedziała kapłanka, która powróciła z daremnych poszukiwań. - Może w końcu odejść, a może zmienić się w coś złego.
- Ta wyraźnie zabraniała nam jechać dalej - powiedziała cicho Arine. - Może powinniśmy jej posłuchać?
- Możemy ominąć tamto miejsce - Bulmar pokazując przed siebie. - Pojedziemy łukiem i parę mil dalej wrócimy na szlak.
- Może wyślemy kogoś na zwiady? - zaproponował Alyth. - Na przykład Otta? I Welmana?
- No... dobrze... - Arine po chwili wyraziła zgodę. - Ale nie odchodźcie zbyt daleko. Parę minut i wracacie.


Czas, jak znów się okazało, jest rzeczą względną. Chwile wlokły się wyjątkowo i wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy Welman i Otto wrócili. Po tym drugim nic nie było widać, ale niziołek miał ponurą minę.
- Nie pochodziliśmy zbyt blisko - powiedział cicho. - Ale widzieliśmy tyle, co trzeba. Trzy, nie, chyba cztery ciała, częściowo przysypane śniegiem. I sanie. I nic więcej. Według mnie to się stało wczoraj.
- Powinniśmy ich pochować - powiedziała zdecydowanie Rasha.
- Jak? Wykopiesz im groby? - W głosie Bulmara brzmiała ciekawość zmieszana z ironią. - Bo chyba nie chcesz ich spalić? Mimo mgły będzie to widać na całe mile dokoła.
- Położę ich chociażby na sanie - odparła kapłanka. - Nie mogą leżeć w śniegu. I pomodlę się.
- Pójdę z tobą - zaoferował się Alyth. - Szybko wrócimy.
Widać było, że Arine nie jest zachwycona, ale w końcu wyraziła zgodę.


Ciała były cztery - kobieta i trzech mężczyzn. Wszyscy mieli poderżnięte gardła. A kobieta, podobnie jak widziane na drodze widmo, miała rozpruty brzuch. Ta rana, w przeciwieństwie do innych, była jakby lekko zwęglona.
- Masz pomysł, co mogło spowodować takie rany? - spytała Rasha. - Jaką trzeba być bestią, by potraktować kogoś w ten sposób... Oby złoczyńców spotkała zasłużona sprawiedliwość.
- Stal i ogień - odparł Alyth. - Niezbyt dużo ognia. Ale nie widzę w tym sensu, prócz chęci zadawania bólu. Mam nadzieję, że dopadnie ich sprawiedliwość.
Kapłanka przez moment jeszcze spoglądała na zwłoki kobiety, bezgłośnie poruszając ustami.
- Pomóż mi ich przenieść - powiedziała w końcu.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-07-2015 o 17:39.
Kerm jest offline