Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2015, 19:36   #17
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
- 2 -

Wycie przebiło ciszę wymarłego sektora. Zwierzęce. Nieludzkie, chociaż wydobywało się z gardła wijącego na ziemi człowieka. To emocje: strach, złość, obrzydzenie – nadały wrzaskowi ofiary to nieludzkie, odmienione brzmienie.

Ofiara targnęła nogami. Wierzgnęła konwulsyjnie. Znak, że jeszcze się nie poddała. Jeszcze liczyła na ocalenie. Chociaż w opuszczonym przez ludzi sektorze nie było nikogo, kto mógł ją usłyszeć. Nikogo, kto mógł pomóc ofierze.

Walczyła zawzięcie. Broniła się rozpaczliwie.

Demon lubił te ostatnie podrygi. Wyostrzył swoje zmysły by sycić się dłużej tą chwilą przyjemności. Tym momentem nieludzkiego nasycenia.

WSZYSCY

Jerry otworzył drzwi i zaczęło się piekło…

Krzyki. Krew. Wrzaski. Przemoc.

Ta zdrowa. Oczyszczająca. Dzika. Niepowstrzymana, jakże ludzka przemoc.

W ruch poszły noże i pałki. Broń dystansowa. A nawet pięści, paznokcie i zęby. Każdy walczył, jak potrafił….

HIRO

Otworzył oczy czując, że leży na zmrożonej kratownicy. Zamrugał powiekami. Próbował przypomnieć sobie, jak się tutaj znalazł.

Tak! Misja. Rezystory Vossa. Jerry. Anomalia. Walka.

Potem …

Tak…

Coś tam było. Razem z zębatym, pazurzastym stworem, którego rąbali, siekali, kroili, mając zamiar zgładzić, nim on zgładzi ich.

Coś tam było. Czarny kształt. Bezcielesny, lecz realny, jak burzowa chmura gromadzące się nad planetą.

Hiro… pamiętał. Uciekali. Wszyscy. Razem i osobno. W nagle ogarniającej ich panice. W czymś, co można było panicznym amokiem.

Był cały. Nadal uzbrojony. Lecz nie miał pojęcia, gdzie się znajduje i gdzie znajdują się inni. Spojrzał na swoją dłoń. Ociekała krwią ze świeżo zadanej rany.

Hiro usiadł. Przetarł krew i zobaczył wyraźnie wyciętą w jego skórze na przedramieniu cyfrę „3”.

Skąd się tutaj wzięła ta cholerna trójka? Kto zadał mu tą ranę? Kiedy?
Na te pytania Hiro nie znał odpowiedzi.

Usiadł na kratownicy wsłuchując się w dźwięki dochodzące z najbliższego otoczenia.

Nic. Cisza. Tylko jękliwe drżenie kadłuba. Zimnego, pokrytego szronem.

TORQUE

Świdrujący dźwięk wbił się w czaszkę Torque’a wprawiając w rezonans mózg. Powodując intensywny ból głowy.

Znał to uczucie. Tak działała broń soniczna używana przez KLAWISZE – maszyny STRAŻNIKA.

Otworzył oczy nie wiedząc, gdzie się znajduje. Siedział oparty o jakieś drzwi, w bocznym korytarzu.

Plecy miał przemarznięte. Zimne i mokre. Lewą rękę pokrywała zakrzepła krew. Ktoś wyciął mu na przdramieniu cyfrę „3”. Głęboko. Prawie do kości. Ale fachowo, nie naruszając żadnych żył. Rana już się zasklepiła – numer przykrywał gruby, swędzący strup.

Torque wstał i zaraz tego pożałował. W głowie miał pustkę. Nie pamiętał niczego. Ani jak się znalazł w tym korytarzu. Ani co się stało, kiedy otworzyli drzwi.

Nic. Zero. Ciemność.

Tylko strach.

Dźwięk ucichł, chociaż głowa więźnia nadal pulsowała.

Miał swoją broń. Miał swój sprzęt. I tylko brakowało mu wspomnień gdzie jest i jak się tutaj znalazł.

PONTI

Świat wokół Pontiego wirował. Sufit kręcił się jak szalona karuzela. Ściany obracały, jak w jakiejś holo - projekcji.

Ponti obrócił głowę w bok i zwymiotował jakąś gęstą cieczą. Od razu poczuł się lepiej.

Nie patrz na sufit! Nie patrz na ściany! Nie patrz an podłogę! Nie zamykaj oczu!

Zawroty głowy wróciły, ale na szczęście nie tak silne, jak wcześniej.
Więzień znalazł dość sił, aby usiąść na podłodze i wtedy zobaczył, że na prawym przedramieniu ma świeżą, jeszcze broczącą krwią ranę. Cyfrę „5” wyrzezaną w skórze jakimś ostrym narzędziem.

Rana była dość głęboka i trzeba było ją opatrzyć.

Ponti przez chwilę siedział. Nie miał na nic więcej sił. Potem jednak obejrzał się widząc tylko pusty, ciemny korytarz ciągnący się w obie strony.

Nie miał pojęcia gdzie jest. Ani jak się tutaj znalazł. Pamiętał tylko ucieczkę przed czymś. Przed jakąś Anomalią. Straszną. Czarną chmurą. Zimną, jak kosmiczna pustka.

Przed Oculusem.

Dwa kroki od siebie Ponti zauważył płaskie urządzenie – rezystor Vossa.
Nie wykonali zadania? Nie wiedział.

Cisza wokół niego dobijała zmysły.

LALKA

Lalka obudziła się tam, gdzie odpłynęła czując, że prochy przestały działać. Telepało ją z zimna. Telepało ją z obrzydzenia.

Nad sobą widziała lekko zmrożone ściany i pokrytą gruba warstwą lodu kratę wentylacji. Zamarzniętą na amen.

Nie było możliwości, by tedy weszli. Nie było dziury wypalonej palnikiem. To musiało być inne pomieszczenie, chociaż podobne do pierwszego.

Chyba.

Lalka nie miała pojęcia. Czuła się zagubiona, rozbita, oszukana, zgwałcona – i to ostatnie było raczej faktem.

Poza tym ktoś, jakiś zjeb, zostawił jej na przedramieniu krwawą pamiątkę. Cyfrę „0” lub literę „O’ wyciętą w mięsie. Rana nie krwawiła. Nawet nie bolała.

Lalka ujrzała, że drzwi do magazynku są lekko uchylone. Widziała tam korytarz i jakiś napis na ścianie. Napis, którego zupełnie nie potrafiła odczytać.


Potrząsnęła głową, ale poza bólem w skroniach nic się nie stało.

I nagle, gdzieś z daleka usłyszała dziwne dźwięki.

Wbijały się w jej głowę przez krotką chwilę, a potem nagle ucichły pozostawiając ją siedzącą na podłodze. Musiała się podnieść, coś zrobić. Ale nie bardzo widziała, co.

OCZKO

Oczko pamiętał, że biegł. Pamiętał, że ścigały go jakieś bestie. Z ich pysków skapywał jad. Żrąca maź. Twarze wyglądały upiornie.

Nic więcej nie potrafił sobie przypomnieć.

Znajdował się w jakimś ciemnym, ciasnym miejscu.

Wciśnięty między wielką rurę a jakieś urządzenie przesyłowe w przerdzewiałej, pokrytej lodem obudowie.

Z rury dochodziły go przytłumione dźwięki.

Nie wróżyły niczego dobrego.

Lewe przedramię pulsowało tępym bólem. Miał tam rozdarty rękaw a na ciele świeżą ranę. Jakiś psychol wyciął mu na przedramieniu cyfrę „4”. Kto to był? Torque? Spock? Dleczego? Po co?

Nasłuchując oczko opuścił swoją pozycję.

Nie bał się. To znaczy, owszem, bał się. Ale wiedział, że się znajdzie. Że odczyta drogę po kodach kreskowych i znakach pozostawionych na sektorach przez STRAŻNIKA.

Ujrzał pierwsze z nich i…

Zaniemówił.

Zamiast rozpoznawalnych znaków widział tylko jakieś dziwaczne esy-floresy. Nic, co nawet z grubsza przypominało by mu jakikolwiek znany język.

I wtedy ujrzał krew. Krople krwi.

To musiała być jego krew. Skapująca z rany na ręce w drodze do tej kryjówki.

Mógł pójść tym topem, ale czy to był na pewno dobry pomysł.


GHOST

Takie rzeczy nie zdarzały się Ghostowi. Nigdy!

Nie tracił przytomności. Nie tracił zmysłów. Pamiętał wszystko. Każdy moment. Każdy szczegół, chociaż najbardziej brutalny.

Aż do teraz.

Ponieważ teraz ocknął się na jakimś korytarzu, jakich wiele na GEHENNIE. I kompletnie nie miał pojęcia, gdzie się znajduje.

Ktoś go dopadł i poranił. Wyciął mu cyfrę „6” na przedramieniu. Na tej ręce, w której nadal trzymał swoją broń!

Z ust więźnia unosił się dym. Korytarz był oblodzony. Wszystko wokół było oszronione.

Wzrok Ghosta spoczął na drzwiach kończących korytarz, na którym się ocknął.

Coś nie tak było z jego wzrokiem, ponieważ nie potrafił odczytać napisów na drzwiach.

Poza tym krawędzie i kąty zatracały swoją ostrość, rozmazywały się, jakby Ghost miał lekkie wstrząśnienie mózgu.

Kiepsko.

Ale wychodził już cało z gorszych opresji.

Kawałek dalej, na oblodzonej podłodze zobaczył płaski rezystor Vossa.
Czyli nie udało im się wypełnić zadania. Tylko, co do cholery stało się z resztą.

Niczego nie potrafił sobie przypomnieć i było to paskudne, obce mu uczucie.

I nagle usłyszał krzyk. Stłumiony, odbity echem od oszronionych korytarzy.

Gdzieś niedaleko krzyczał jakiś mężczyzna. Rozpaczliwie. Strasznie.
Jak ofiara złapana przez polującego drapieżnika, na chwile przed tym, nim ostre szpony wydrą z niej życie.


SPOCK


Spock miał wrażenie, że tonie. Że coś zatyka mu twarz, usta, próbuje wpełznąć do gardła. Zakrztusił się, wypluwając krew z ust i siadając gwałtownie. Zbyt gwałtownie.

W głowie miał pustkę.

Nie pamiętał niczego! Poza atakiem bestii i …
Dalej nic.

Tylko ciemność i teraz to gwałtowne przebudzenie na tym mrocznym korytarzu.

Rozejrzał się wokół i zamarł.

Nie był sam, chociaż towarzyszące mu osoby nie wyglądały groźnie. Były martwe.

Poszarpane ciała śmierdziały już lekko i korytarz wypełniał odór starej jatki.
Spock wiedział, że nierozsądne jest zostawać dłużej w takim miejscu.

Trupy mogły zwabić demony.

Kiedy się podnosił, zobaczył, że na lewym przedramieniu ma wyciętą świeżą ranę. Idealnie wyrzezana w ciele cyfra „2”.

Nie pamiętał kto mu to zrobił.

I wtedy sobie przypomniał!
To był on!
On sam!

Zatrzymał się na korytarzu, uciekając przed czymś! Czymś potwornym!
Zatrzymał się. Przyłożył nóż do ciała i ciął z namaszczeniem, nie przejmując się tryskającą krwią.

Nie miał pojęcia, dlaczego? Po co?

Gdzieś z daleka usłyszał jakiś dźwięk.

Rytmiczny, powtarzalny, sekwencyjny.

Łoskot. Stukot. Syk. Łoskot. Stukot. Syk.

To był chyba jakiś uszkodzony mechanizm. Może przyblokowane, automatyczne drzwi? Może coś innego?

W każdym razie dźwięki, trupy i świeża krew sugerowało, że powinien zwijać się stąd najszybciej, jak tylko da radę.

Miał swoje rzeczy razem z cholernym rezystorem Vossa.

Cud.
 
Armiel jest offline