Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-07-2015, 17:13   #24
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Henry Mason
Popołudnie. Pierwszy dzień. Sektor 24, jedna z uliczek.

Szalony naukowiec polecił bocikowi śledzącemu owcę by schował się w koronie pobliskiego drzewa i uważnie przyglądał się wejściu do motelu, a gdy tylko cele go opuszczą miał za zadanie ruszyć w ślad za nimi. Sam zaś udał się w miejsce skąd otrzymał ostatni przekaz od maszyny śledzącej blondwłosego inwalidę by sprawdzić co się z nią stało. Po drodze jednak postanowił odpowiedzieć współlokatorowi.
- Ah tak, byłem trochę zajęty. W drodze do domu zostałem napadnięty przez oddział agentów ZUSu i musiałem się z nimi uporać - wyjaśnił spokojnym, acz dosadnym tonem. - Myślę że dobrze byłoby niebawem opuścić to piętro. Zaczyna się tu robić dla mnie zbyt niebezpiecznie. Tak więc co możesz powiedzieć mi o teście?
- Żie kosztuja 200 tysjecy kredytof za osoba. Ponadta, odbywa sje on za dwa tygodni, o gadjinie pietnastej - odparł Wołodia. - Paza tym, w drużinie ma byt minimum cztieriech istot, a maksimalni szjest - dodał. - Njis mi wietej nie wiadomo.
Boty ulokowały się w koronach drzew rosnących w pobliżu motelu. Nie zaobserwowały tego, by owca i nieumarły wyszli z niego. Sam naukowiec wyruszył do botów, które zostały wyłączone przez młodzieńca na wózku.
- Ale tież jest wiedomost taka, że tylko ja zdecidowalem sje na test. Kocur rzekł, że daji sobie teraz spokoj, a Juliet nje zdanży tile uzbierat do razpoczęcia testu.
- Szkoda, miałem nadzieję że podejdziemy do testu jako pełna drużyna - westchnął Henry z lekkim zawodem. - Czyli przydaliby się nam jeszcze łowcy i shinsoiści. Myślę że jeden zwiadowca i latarnik w drużynie w zupełności wystarczą. Dzisiaj zamieszczę ogłoszenie w internecie. Masz może jakieś sugestie?
- Daa, mamy vodkę i nje czenstujemy nia dieti - orzekł rozmówca. - Paza tym przida sie ktoś, kto umia leczyć rana i spakojni bieri kule na klata.
Henry wciąż szedł w kierunku botów, do nich pozostało mu tylko kilkadziesiąt metrów.
- Powinno dać się zrobić - przytaknął geniusz. - Dam ci znać jeśli ktoś się zgłosi, a ty poinformuj mnie jeśli dowiesz się czegoś nowego. Jeśli to wszystek to bez odbioru - zakomunikował, gdy zbliżył się w końcu do miejsca z którego otrzymał ostatni sygnał od bota.
- Charaszo, tawarisz. El psy congroo! - odpowiedział Wołodia i rozłączył się.
Henry podszedł do wyłączonych botów. Zabrakło kilkunastu z nich. Sporo zostało zadeptanych, resztę z nich ktoś musiał w międzyczasie zabrać.
Okazało się, że te bociki zostały zhackowane przez młodziaka na wózku w taki sposób, że je zdezaktywował na jakiś czas, by nie mogły niczego nadawać ani odbierać. Po resecie roboty powróciły do starego, dobrego działania.
Cóż, Henry wciąż miał pewien punkt zaczepienia który mógł wykorzystać. Zbierając pozostałe przy życiu oraz pozostałości zniszczonych botów przywołał jedną ze swych latarni która zaczęła skanować teren w poszukiwaniu innych latarni, bądź latarników.
Latarnia zbierała dane z otoczenia. Wykryła, w którym kierunku poszedł rabuś bocików i oraz wyczuła kilka latarni od jednego, przypadkowego przechodnia. Ponadto zarejestrowała słaby sygnał z dalszej części obszaru, który mogła spokojnie analizować. Wyglądało to tak, jakby latarnik, którego te urządzenia zostały wykryte, poszedł dalej spokojnym krokiem.
W międzyczasie wyjaśniło się, co się stało z zaginionymi robotami. Otóż jeden gostek porwał kilka z nich, sądząc, że zostały ode zdeaktywowane. Złodziejaszek był odziany w dres, zaś jego twarz pokrywały różne blizny. Na lewym oku miał czerwoną przepaskę, zaś średniej długości popielate włosy pokrywał pył, jak wielu przetransportowanych na to piętro postapo-regularnych. Jedyne, ciemne oko zerknęło na bota, Henry zaś zapamiętał twarz tego “zbira”. Wkrótce pajączki niespodziewanie zaktywowały się, a pajączek z uruchomionym programem samoobrony zamierzał popieścić dłoń chłopaka. Ten odruchowo jak po poparzeniu ogniem odrzucił bota… ciskając w niego precyzyjnie drugą ręką parę igieł stworzonych z shinso, po czym puścił się do biegu. Kradziej okazał się o wiele szybszy od dziewczyny, którą Henry chwilę temu starał się złapać i wnet zniknął za którymś rogiem ulicy.
Niestety geniusz zdawał sobie sprawę że nia ma sposobu by go dogonić. Pocieszył się więc tym że bociki wesoło przebierając nóżkami powróciły do niego. Sam Henry natomiast udał się dość szybkim krokiem w stronę wcześniej wykrytego słabego sygnału latarni. Cały czas poruszał się nieco szybciej niż on, by ostatecznie go dogonić, jednak póki co nie zrywał się do pogoni.
Podczas pogoni za kolejną latarnią Henry niespodziewanie się potknął o coś.
- Weź kurwa uważaj, palancie niedojebany, jak ty leziesz! - warknęło do niego stworzenie stworzone z mroku, które leżało na gruncie koło jego nóg i o które się potknął latarnik. - Ciota na viagrze cię przeleciała, że na dupsku spokojnie nie możesz usiąść?!
- Coś te cienie wyjątkowo dzisiaj się przeciwko mnie zmówiły - stwierdził spokojnie naukowiec, spoglądając pod nogi na kolejną cienistą istotę. - Wybacz, trochę się spieszę - przeprosił, mając zamiar czym prędzej odejść i kontynuować podążanie za latarnią.
Henry znów się potknął, tym razem to z podobnego powodu, który spotkał tuż na początku poprzedniego pościgu. Mianowicie ktoś go chwycił u dołu na nogawkę i pociągnął tak, że Henry wylądował jak długi na chodniku.
- A “przepraszam” to gdzie?! Jak jestem cieniem, to już nie zasługuję na pieprzone “PRZEPRASZAM”?! - Cień wydawał się być niesamowicie rozeźlony. - Za kogo ty się uważasz, pajacu?!
- Naprawdę nie chcę kłopotów - westchnął nieco zirytowany Henry, przywołując jednocześnie drugą latarnię która rozbłysła jasnym światłem mającym za zadanie usunąć jego własny cień. - Szukam tylko ludzi którzy niedawno pojawili się pośrodku głównej ulicy. Wyglądali na dość podejrzanych, a jeden z nich nawet mnie okradł - wyjaśniał, próbując wyrwać się cieniowi.
- Posłuchaj, ty parówo jedna. Ja widziałem, że to ty się jednak prosisz o kłopoty i ty ludziom nie dajesz spokoju. Za jednym latałeś przez całą jebaną dzielnicę, i ten chciał się od ciebie odjebać. Ty od niego nie. Więc ładnie cię proszę. Idź się pierdolnij młotem, rzuć się z wieżowca czy się zabij, tylko daj do kurwy nędzy żyć innym, dobra? - Cień powstał na “nogi” i wpatrywał się w naukowca zwężonymi od gniewu białymi ślepiami.
- Czy wszystkie cienie sa takie niemiłe? - zastanowił się na głos Henry, kręcąc głową z dezaprobatą. - Więc rozumiem że ty też mnie śledziłeś? Mam nadzieję że nie jesteś znajomym tamtej dziewczyny. Ale jeśli jesteś to możesz jej przekazać że oferta wspólnego drinka jest wciaż aktualna - uśmiechnął się pod nosem. - No a czy teraz zostawisz mnie w spokoju i dasz mi się zająć moimi sprawami?
- Czy wszystkie doktorki muszą być takimi zjadliwymi wrzodami na dupsku wszystkich? - żachnął na głos Cień. - A ty dasz innym święty spokój i się uspokoisz czy mam ci może w tym pomóc? - dodał groźnie, zaś jego białe ślepia zmieniły się w szparki.
- Czy to jest groźba? - zainteresował się naukowiec podejrzliwym tonem. - Jeszcze słowo i wezwę policję żeby zgarnęła ciebie i tych wszystkich obdartusów którzy pojawili się znikąd. Sami złodzieje i podejrzane osoby. Typowi nielegalni imigranci - prychnął odwracając się na pięcie.
- Żeby ciebie nie zgarnęli, parówo - prychnął Cień i również się oddalił.
Latarnia pracowała tego dnia ponad normę, ale podjęła skanowanie okolicy. Nie wykryła jednak żadnych anomalii. Jeśli wykryła latarników, to raczej nie pzypominali tych obdartusów z znikąd. Nic nadzwyczajnego.
- Niech to szlag - warknął Henry, chowając ręce do kieszeni kitla i z naburmuszoną miną zaczął wracać do swojego mieszkania. Po drodze miał zamiar skoczyć jeszcze do sklepu elektronicznego by zakupić nieco części celem naprawy uszkodzonych botów i uzupełnienia strat. Przynajmniej tego wieczoru będzie miał czym się zająć.

Henry zrealizował swoje postanowienia. Zezłoszczony niepowodzeniem swoich akcji nabył części do naprawy robotów, po czym wrócił do siebie na mieszkanie. Niektórzy mówią, że klęska to nawóz dla sukcesu, a mimo że nie do końca powiodło się naukowcowi tak, jakby sobie tego życzył, to jednak nie była to bezsensowna przegrana. Dała mu bowiem bezcenny skarb - informacje. A tych było naprawdę sporo. Gdy tylko się rozsiądzie w swojej bazie operacyjnej, na spokojnie może wszystko przeanalizować.
Mieszkanie geniusza, tak jak wspomniał wcześniej cienistej dziewczynie, było dość zagracone. Walające się dookoła liczne gadżety, elektroniczne części i niedokończone wynalazki zajmowały większą część szaf i spory kawałek podłogi. W połączeniu z dziesiątkami pozostawionych przez Wołodię butelek po wódce i innych napojach wyskokowych mieszkanie stanowiło istne pole minowe i zarazem najgorszy koszmar każdego włamywacza który jeśli nie nadepnąłby po ciemku na ostre, metalowe, bądź rażące prądem elementy, bez wątpienia prędzej czy później przewróciłby jedną z butelkowych lub puszkowych piramid.
- Hej - przywitał się krótko Henry mijając siedzących w jadalni Wołodię oraz Kocura (ten pierwszy jak można się było spodziewać miał ustawiony na stole pełny kieliszek oraz butelkę wódki) i wciąż w kiepskim nastroju zamknął się w swoim pokoju, czy też jak zwykle wolał go nazywać “pracowni”.
- Witaj, senior - odezwał się Kocur aksamitnym, głębokim głosem. Na widok Henriego ukłonił się elegancko.
Mierzący w kłębie jakieś niecałe pół metra, a stojący na tylnych łapach mierzył niecały metr. Słynny ulubieniec z bajek - kot w butach - w swej osobie przywitał swego kamrata. Będący niezwykłym połączeniem dragona i sympatycznego, rudego mruczka stworek nosił czarne skórzane buty z klamrami, spory rondowy kapelusz z żółtym piórkiem oraz czarny, skórzany pas, u boku którego dyndał rapier.
- Kupiłeś może dla mnie butelkę mleka? - zapytał prosząco Henriego.
- Zdraswuj tawarisz! - dołączył się Wołodia do powitań.
Wołodia był mężczyzną w sile wieku. A może to wiek posiadł większą siłę nad Wołodią? W każdym razie widać było, że swoje lata młodości dawno miał za sobą. Jego surową twarz posiekało nieco zmarszczek, bliżej mu było do rówieśnika Edwina niż do Henriego, niemniej jednak w Wieży normą było to, że wiele rzeczy było dziwnych lub niespotykanych. Miał ciemne, wręcz czarne włosy związane w kucyk, krzaczaste brwi, nienaganny wąs i wydatny nos. Ciemne oczy były nieco przekrwione, od dość częstego picia lub niewyspania, acz nie oznaczało to, że nie umiał się wcale zachować elegancko. Był rubasznym gościem, który nie przejmował się tym, że starość nieuchronnie go dopadnie, nawet w takiej Wieży.
Henry położył na biurku siatkę z częściami i zasiadł na obrotowym fotelu i przywołał swoją bazę operacyjną która naturalnie przypominała gaming rig największego nerda. Dookoła naukowca zmatarializowało się przenajmniej dziesięć trójwymiarowych ekranów oraz kilka klawiatur po których zaczął jeździć palcami w zastraszającym tempie. Analizował wszystkie zebrane tego dnia informacje. Wyodrębnił kadry, zdjęcia, wyszczególnił cechy charakterystyczne i spisał osobiste spostrzeżenia odnośnie wszystkich nowoprzybyłych osób, a w szczególności tych z którymi wszedł osobiście w kontakt. Pocieszał się przy tym faktem że nikt z nowoprzybyłych poza blondynem na wózku i jego świtą nie wyglądał na osobę posiadającą dość pieniędzy by przystąpić do zbliżającego się testu. Niektórzy z nich, jak niedoszły złodziej czy cienista dziewczyna wydawaliby się dość problematycznymi rywalami.
Gdy tylko skończył wstępne analizowanie informacji, przygotował i zamieścił w sieci ogłoszenie odnośnie rekrutacji członków drużyny do testu. Przedstawił w nim ogólny rysopis siebie oraz Wołodii, jak i oczekiwania względem potencjalnych sprzymierzeńców.
Resztę wieczoru zajęło mu montowanie nowych pajęczych botów celem zastąpienia tych utraconych. Było to dość precyzyjne, choć relatywnie proste i żmudne zajęcie dla kogoś z jego potencjałem umysłowym. W międzyczasie wciąż przyglądał się zdjęciom nowoprzybyłych i obmyślał w głowie plany na zbliżający się test. Ze swoją mocą kreacji mogło wydawać się że nie ma rzeczy na którą mógłby być nieprzygotowany, jednak efektywne jej wykorzystanie wymagało posiadania jak najszerszych zasobów informacji. Lekkomyślne jej używanie mogło doprowadzić do sytuacji w której będzie miał do dyspozycji jedynie środki niewspółmierne do okoliczności, co mogło oznaczać dla niego rychłą porażkę. Mógł wybrać swoje figury, jednak nie ich ustawienie na szachownicy…

=***=


Quen Xun
???. !!!.


Obraz błysnął przed oczami chłopaka, nim ten się przebudził.
Jakaś humanoidalna postać z długimi włosami leciała z góry prosto na niego; znajdowała się jednak zbyt daleko, by dostrzec jej szczegóły, poza tym otulająca ją ciemność wcale Quenowi nie pomogła rozwiązać zagadki związanej z tą istotą.
Do rzeczywistości przywróciły go ból głowy i mroczki.
Quen znajdował się teraz w swoim pokoju. Wstał z łóżka, ostrożnie, bo miał wrażenie, że wyrzyga swój żołądek wraz z przełykiem. Koło niego siedziała Ansara - omen śmierci, zaś obok tej inkarnacji władcy zgonów stała Sofia.
- ...Och, wstał. Ansaro, on zasłabł, nie bij go za to - Quen myślał, że to jego kocia przyjaciółka go odwiedziła, ale żadna z towarzyszących mu osób nie wyglądała ani trochę jak Netha. A swoją drogą ciekawe, jak ta się miewa.
- Pani Sofio, to że noszę zbroję i półtora metrowy topór, nie oznacza, że każdego zmieniam w krwawą miazgę - westchnęła Ansara. Latarnik ku swemu zdumieniu odkrył, że ani orczyca nie chce go zabić, ani Sofia nie chce go wysyłać do żadnych szpitali. - W przypadku niektórych nawet wcale nie muszę tego robić, to oni przeważnie samodzielnie starają się zaliczyć zgon. - stwierdziła, przedtem lekko skinęła w kierunku znajomego.
Sofia położyła dłoń na czole Quena. Chłopak usłyszał ledwo słyszalne bzyczenia wewnątrz ręki pokojówki.
- Ma gorączkę, pójdę po zimny ręcznik - po pomiarze temperatury wyszła z pokoju, zaś Ansara dziwnie spojrzała na Quena.
- Xun, przyznaj się, co namąciłeś? - wojowniczka spytała, kiedy dostrzegła, że kompan na nią dziwnie patrzy. - Albo co ci się znowu stało?


Zafara
Południe. Drugi dzień. Sektor 24. Pobliska biblioteka.

Duch popchnięty desperacją, by odciąć się od upierdliwego, demonicznego dziada dokonał kilku rzeczy. Po pierwsze udał się do biblioteki, z której pożyczył księgi, które teraz planował oddać. Władca pyłu wszedł do środka budynku, tam korzystając jednego z wielu komputerów napisał wiadomość do Starlet, że jednak rezygnuje z testu, co za tym szło - nie rozważa już obecnie rekrutacji do drużyny. Następnie wysłał do szpitala wypowiedzenie. Teraz zostało tylko oddać książki i poszukać egzorcystę.
W kwestii egzorcyzmowania - dość wielu się ogłaszało w tej niszy usługowej. Najbliższy z nich znajdował się dość niedaleko przedszkola, w którym pracowała Soni. O ironio losu - odpada. Drugi znajdował się niedaleko szpitala, w którym pracował - czy ten upiorny stalker zmówił się z przeznaczeniem? Acz na całe szczęście udało się wyszukać istoty, które trzymały się z daleka od tych dwóch lokalizacji.

Kiedy Zafara bardziej zagłębił się w informacje ze źródeł, to okazało się, że tak całkiem ciekawie się złożyło, iż jeden z usługodawców siedział teraz w bibliotece - i to niedaleko! bo zaledwie cztery stanowiska dalej, również przy komputerze. Przeglądał coś na stronie, która przypominała wielkie zbiorowisko ogłoszeń. Jedną z nich był...


Chłopak z długimi, ciemnymi włosami, o ciemnych oczach i dość orientalnej urodzie, odziany w kapłańskie lub szamańskie szaty, rodem z dalekowschodnich religii; nosił naszyjnik z kłów wielkich drapieżników - Zafara nie specjalizował się w bestiologii czy zoologii, więc nawet nie wnikał w pochodzenie tych ozdóbek.
Z drugiej strony Zafarze zdawało się, że ktoś go obserwuje - najwyraźniej sztuczki tego starego dziada. Kiedy zerknął za siebie - czyli w kierunku, skąd “ten” potencjalny obserwator miał się niby znajdować - dostrzegł sporego pająka zbudowanego z bliżej nieokreślonej biomasy. Stworzenie, choć niezbyt atrakcyjnie wyglądało, zachowywało się raczej po cywilizowanemu. Człapało tak, jakby czegoś szukało. Po chwili potreptało w konkretnym kierunku - to jest w kierunku książek traktujących o sztuce przetrwania.


Strife
Południe. Drugi dzień. Jedna z ławek niedaleko baru “Strefa”. Sektor 17.

Łowca obudził się ze sporym bólem głowy na ławce przy przystanku autobusowym.
Żołądek opróżnił wcześnie, więc niespecjalnie miał czym wymiotować, acz i tak dokuczały mu mdłości. Strife ostrożnie powstał ze swej “leżanki”, uświadomił sobie wówczas, że bolą go plecy i kark. Do tego wszystkiego doszło ogólne osłabienie.
Kiedy usiadł na ławce, uświadomił sobie, że Ryo przy nim nie ma; choć możliwe, że to ona pomogła mu wyjść z baru. Niektórzy przechodzący koło niego piesi obdarzali go odrobiną uwagi, acz przeważnie większość go omijała jak jakąś zarazę lub bezdomnego.
W jednej z kieszeni kurtki znalazł karteczkę, dość pomiętą. Gdy Strife ją rozwinął, okazało się, że to kartka wyrwana z jakiegoś iście starozytnego dziennika. Jedyną treścią na niej było:

Cytat:
Ksienżul ogłaszał, rze za 3 dni o 16.00 bedzie szukał jeleniów w Sektorze 8 w Arenie Scirocco.
Ps. Niejaka Starlet niedawno ogłaszała nabór do drurzyny, spytnij sie jej czy by cie nie przyjeła do drurzyny.
Po przeczytaniu tej wiadomości kartka zmieniła się w dym podobny do papierosowego.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline