Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2015, 01:00   #4
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kłopoty z kobietami

Russel Hayes - małomówny przeciętniak



Zawsze to sobie obiecywał. Ze będzie miał jakiś fajny tekst na takie okazje. Bo że patrzył na okazję to widział od razu. Aż się nawet niespecjalnie wnerwiał na te stanie w kolejce. Zajeta skanowaniem towarów i wrzucaniem należności do i z kasy blondyneczka dawała się oglądać z ciekawych perspektyw czy tego chciała czy nie. Przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Russela. Jednak klientów ubywało, w końcu zrobil sie tylko jeden aż wreszcie przyszła jego kolej i stopniowo przyjemność z obcowania z tym cudem natury została zastąpiona poszukiwaniem w umyśle jakiegoś kozackiego tekstu. Spojrzał na plakietkę z jej imieniem liczac, że na cos wpadnie w ostatniej chwili ale irytująco przeciętne imię “Bree” jakoś z nie kojarzyło mu się z niczym epickim. Z bliska wyglądała jeszcze śliczniej. Zwłaszcza, że jak stał a ona siedziała to zagłebienia jej dekoltu były jeszcze bardziej widoczne i sliczniejsze niż z paru kroków.

~ I jak tu mam ją zagadać? ~ myślał gorączkowo. Coś o modelkach albo aktorkach, że słyszał, że szukają i by pasowała... Ale pewnie słyszała to często. A może coś, o sobie? Ze jest agentem CIA czy FBI? Czy może nieco pikantniej, że…

- 43.39 $ - wyrzuciła z siebie dziewczyna zawodowo uprzejmym tonem, żywego automatu. Russel mógł jedynie wewnętrznie westchnąć w duchu a zewnętrznie uśmiechnąć się, pokiwać głową i też jej życzyć miłego dnia. Musiał tu jeszcze wrócić ale z jakimś lepszym tekstem. A może wyczaić kiedy ma przydział na sklep a nie na kasę? Albo przyjść jak nie będzie tylu ludzi.

Z rozmyślań na temat strategii sercowych i niekoniecznie tylko sercowych podbojów wyrwał go telefon. Zorientował się, że dzwoniła jego rodzicielka. Jednak wieści jakie miała dla niego pani Hayes kompletnie go zaskoczyły. Wręcz zszokowały. 40 baniek?! 10 dla niego?! Za bzyknięie Mitsy?! Ale kurwa jaki ślub?! Jaki potomek?! Jaki dom! Chwila, zaraz, no eeeejjjj nooo!

Skołowany dotarł do samochodu i ledwo zauważył, że torba mu się wywaliła, że się porozsypywało wszystko, że jakaś blondzia mu pomogła pozbierać manele i tylko jej kiwnął głową mamrocząc krótkie, zdławione “thanks” i jak śnięty siedział jeszcze dłuższą chwilę w swoim czarnym SUV’ie i dumał gorączkowo co chwilę patrząc na telefon jakby wciąż rozmawiał z “Imperatorem” jak od dziecka z resztą rodzeństwa nazywali mamę. Za jej plecami oczywiście. Ale i tak jakoś zawsze to usłyszała choćby nie wiadomo jak byli ostrożni oczywiście. I ksywa nie wzięła jej się z zamiłowania na historii i jakichś durnych, nieważnych władców gdzieśtam kiedyśtam. - Mitsy… No ja pierdolę no… Ale mi narobiła… Obie no… No ja pierdolę no… 10 baniek! Ooo jaaaa! Ile to jest kasy! - powtarzał co chwilę nie mogąc uwierzyć w swojego pecha. Nawet jak los dał mu szansę na taaaakąąą kasę to kućwa jak zwykle było jakieś jebaniutkie “ale”. Tym razem te “ale” miało posągowe kształty, jakieś wyraźnie pochodzace ze Starego Kontynentu nazwisko, hopla na punkcie ćwiczeń i zdrowej żywności oraz świetne cycki. I jazdę na świetne cycki…

Większość tych faktów o swoim kuponie na 10 baniek jak się właśnie okazało, była mu dość dobrze znana. Jak się z kimś żyje w pokoju obok to się da człowieka całkiem dobrze poznać nawet jak się widzi w przelocie, zamieni słów parę na kilka dni czy rozmawia raz na tydzień w większość komunikacji odbywa się za pomocą sms’ów, karteczek na lodówce czy czasem krótkich telefonów. Tylko ten ostatni aspekt swojej przepustki do rajskiego życia odkrył właśnie dziś rano. Pośrednio dlatego właśnie był teraz w sklepie. Zrozpaczony położył głowę na kierownicy. Nie pomogło więc nią pokręcił nią z nowu. Nadal jednak jakoś od tego nie poczuł się lepiej. - Rrraaannny, mamo, nie mogliście wygrać wczoraj tej kasy?! Przecież jakbym wiedział wczoraj to bym się z nią tak nie pożarł dziś rano! - prawie zawył gdy rozpacz i poczucie własnego, przeklętego pecha stało się prawie nie do zniesienia więc aż go rzuciło na siedzeniu i wzniósł ręce w geście rozpaczy ku niebu. A dokładniej ku dachowi vana a i ramiona szybko natrafiły na ograniczenie w postaci szyb i dachu. ~ Jak to się stało? ~ znów pokręcił w milczeniu głową zaczynając myśleć nieco trzeźwiej.


---


- Dzień dobry, nazywam się Mitsy, to ty jesteś Russel? - przedstawiła mu się w drzwiach pół roku temu zaskakująco ładna dziewczyna. Wiedział jak ma na imię bo rozmawiali wcześniej przez telefon w sprawie mieszkania. A dokładniej to Russel miał pokój do wynajęcia a ona szukała pokoju do wynajęcia. No i agencja, stronka, w necie, adres, parę fotek, zachęcający chyba opis, mail, w końcu ten telefon no i stała w końcu w jego drzwiach potrząsając krótko jego dłonią na przywitanie.

Właściwie to się jej niespodziewał. To znaczy, że przyjdzie. Właściwie, że ktokolwiek przyjdzie. Ogłoszenie dał jak pogadał z Kurtem i sobie pozwolił na pomarudzenie na wysokie raty i kredyty i taki tam marudzyński standard. Jak każdy. Wiadomo człowiek sobie pomarudzi na zły świat to mu potem lżej. Niestety Kurt mu przedstawił ciekawą i niestety rozsądną opcję z wynajmem komuś pokoju czy dwóch jak i tak sam mieszka a dom sporawy, w niezłej lokacji, spokojnej, bezpiecznej okolicy… No i by jakoś to wyglądało dał te ogłoszenie. No i ludzie nawet czasem dzwonili, pytali się o to czy o tamto, czasem się umawiali i nawet przychodzili, oglądali, kiwali głowali, mówili, że oddzwonią i właściwie miał z nimi spokój.

Tak naprawdę po Mitsy nawet jak przyszła to mimo wszystko spodziewał się podobnego scenariusza. No bo co miałoby się niby zmienić? I, że jeszcze taka foczka by mu sama wpadła w sidła? A, że foczka i to na pewno nie tylko z twarzy i przednich partii korpusu ładnie i interesująco wypełniających jej bluzeczkę ale i także z tylnych co się napatrzył jak wchodziła po schodach w tych swoich leginsach to tak, miał wszelką pewność. A z głupa frant właśnie ta foczka, popatrzyła jak inni, po tym pokoju i po tym drugim, po saloonie, łazience, garażu, ogrodzie, popytała jeszcze o to czy o tamto i powiedziała, że jej pasuje. Musiał mieć chyba głupią czy chociaż zaskoczoną minę bo aż zaczęła zapewniać, że serio jej pasuje bo blisko do pracy ma i cicha okolica bo koleżanka tu miszka niedaleko i chwali sobie i generalnie, że serio bierze ten pokój i jej pasuje.

I faktycznie się wprowadziła niedługo potem i o dziwo okazała się z punktu widzenia Russela lokatorką wręcz idealną. Płaciła w terminie i bez zgrzytów, nie było jej całymi dniami więc nie szło na nią nie wiadomo ile prądu na światło. A jak jej nie było to nie było problemów z zagłosną muzą czy walkami o przestrzeń na kanapie i telewizorze w living roomie. Nie robiła awantur, nie wracała pijana, nie sprowadzała problemotwórczego towarzystwa, choć czasem z kimś przyszła a raczej wpadła czy ktoś po nią zajechał i generalnie sprawiała wrażenie szczęsliwej, trochę przemeczonej, nowoczesnej kobiety. I o dziwo zdaje się singielki co w oczach Russela było interesującym faktem u każdej kobiety najczęściej tożsamy prawie z automatu z zaletą. No było tak pięknie…

I teraz patrząc z perspektywy tego ostatniego newsa od Imperatora nie mógł aż się nadziwić jak i kiedy to się spieprzyło. Chociaż nie… Jak tak teraz myślał to świetnie wiedział kiedy. Co go wtedy podkusiło by się zrewanżować starym za te niedzielne obady i raz zaprosic ich do siebie. I oczywiście jak ta cholera zawsze cośtam robiła w niedzielę to wtedy akurat miała tam zapalenie czegośtam bo się przećwiczyła więc, że i tak narobił żarcia jak już musiał z myślą, że będzie na dwa a może i trzy obiady to i ją przecież zaprosił by na buraka nie wyjść. No co mu szkodziło? I nawet było miło i sympatycznie tak, że nie nie dostrzegł w porę niebezpieczeńśtwa i zagrożenia.

Bo Imperator się uparła, że pozmywa naczynia, widać Mitsy nie chciała wyjść na niewdzięcznicę czy co i też sie zgłosiła i on protestował ale skończyło się jak wszystkie protesty u Imperatora a jak jeszcze ojciec go zagadał bo myślał o kupnie samochodu i chciał sie poradzić syna, obytego w motoryzacji no to dał za wygraną. Pamiętał to świetnie bo sie ucieszył, że stary o coś pyta jego a nie “Boskiego” jak w myslach nazywał swojego przemądrzałego starszego brata który był niczym w czepku urodzony i w ogóle urodzony zwyciezca. Rzadko sie zdarzało, że starzy majac ich dwóch do wyboru liczyli się z jego zdaniem bardziej niż Martina więc wczuł się wtedy w te gadkę o samochodach. A ponadto lubił o nich gadać i jego ojciec też. I to musiało być wtedy. Dwie laski zostały w kuchni i musiały se nabzdyngolić jakieś głupoty.

Już po wyjściu rodziców Mitsy była nadal dziwnie miła i nieco wkurzyła go mówiac, że ma “miłych rodziców, szczególnie mamę”. Nosz kurwa… Każdy się na to nabierał. Każdy kto nie był na wiecznej służbie u Imperatora… No ale miał dobry humor bo naraił prawie od ręki ojcu niezła okazję co znalazł w necie i zadzwonił i umówił i wyglądało, że za dwa ni pojadą z ojcem i jakby wszystko było w porządku to pewnie kupią tego kombiaka więc się nie przejął.

Nie przejął się też tydzień później gdy znów wylądował na obiedzie u rodziców a mama z wyraźną pretensją i naganą wrecz dopytywała się gdzie jest Mitsy i czemu jej nie zabrał. Bo przecież “to taka miła dziewczyna”. Nie zczaił jeszcze wówczas o co jej chodzi i powiedział, że ma zajęcia aerobiku czy innej yogi bo w sumie właśnie to robiła co tydzień w niedzielę. Dopiero po drugim czy trzecim razie załapał, o co chodzi jej rodzicielce i jaką rolę jej przypisuje. No może dlatego, że na któreś pytanie o ich relacje powiedział niespecjealnie mysląć, że “ona tak tylko u mnie sobie mieszka” i dostał ochrzan, że jak tak będzie ją traktował to na pewno go zostawi. Zdziwił się trochę bo uważał, że pannie Altdorf chyba pasowało to mieszkanie a przynajmniej jakoś sie nie skarżyła. A gdy już na serio załapał, że jego starzy tak na serio sądzą, że on i Mitsy to są taka szczęśliwa parka to no cóż… Nie była to nieprzyjemna myśl i uległ pokusie nie wyjaśniania do końca sprawy. No bo co mu szkodziło? Mitsy sobie mieszkała u niego w pokoju, jego starzy u siebie na drugim końću miasta i się widzieli czasem na tydzień czy na dwa. Koniec. Skąd kurwa miał wiedzieć, że wygrają cholerną fortunę! I to właśnie dziś! Czemu nie wczoraj czy tydzień temu?! Z rozpaczy wściekle uderzył w kierownicę. A potem jeszcze raz. 10 baniek! I miał jakieś wkurwiajace wrażenie, że ta kasa mu przeleci koło nosa. Przez to, co stało się dziś rano.


---



~ Golić się czy nie golić? ~ o to było pytanie na ten poranek. Patrzył z uwagą na swoją twarz wodząc po zaroście dłonią i ogladając ją z kazdej możliwej strony. Właściwie mógł jeszcze poczekać z dzień czy nawet dwa i też by się nic nie stało. Doszedł już prawie do wniosku, że jeszcze poczeka ale wówczas wzrok padł mu na maszynkę. Nowiutka główka i szła jak marzenie. Sama przyjemność normalnie i nie załował żadnego dolca jakiego na nią wyłożył. Normalnie goliła tak jak w reklamie obiecywali. No póki się nie stępiła oczywiście. Ale na razie szła jak burza błyskawicznie zostawiając po sobie gładką skórę. Póki nie doszła do blizny na szyi oczywiście. Tej nie imała się żadna maszynka. Blizna…

Skrzywił się na moment zatrzymując się na niej palcami dłońmi nim pojechał po niej maszynką. Miała nietypowy kształt a pod wzgledem golenia właściwie chujowy. Ciężko było wygrzebać z jej zakamarków te włoski by było do równego jak na reszcie twarzy i szyi. No i jak jakiś zarost był to się tak nie rzucała w oczy. Ehhh…. Blizna… Nawet z blizną miał pecha. Nie miał żadnej kozackiej szramy jak od noża czy paru jak od jakiś szponów albo chociaz takiej jak na filmach po postrzałach. Noo… Takie robiły wrażenie i na laskach i na jakichś palantach. Kolo z takimi bliznami wyglądał groźnie i kozacko i w ogóle jak te twardziele z filmów. No ale nie i z blizną wyszło mu jak zwykle ze wszystkim innym. Blizna była owalna lub jajowata, o poszarpanych krawędziach, skóra tam była bledsza i lekko jakby wpadała w jakiś dołek jaby brakowało kawałka ciała. Bo w sumie co wiedział jej właściel… Brakowało… Przecież Imperator nie wydałby na świat jakiegoś wybrakowanego modelu no nie?

Nawet miejsce było chujowe jak na bliznę. Jakby była torchę niżej mieściłaby się pod koszulką czy swetrem. A tak to wystawała bo obejmowała cały bok szyi prawie od obojczyka aż po dolną linię szczęki. Musiałby chyba chodzić w golfie, zaciągniętym kapturem albo jakimś szalikowym wynalazku by ją zasłonić. No albo dziara. Wpadł na to niedawno. Dziara by zasłoniła te cholerstwo chociaż optycznie i z daleka. Ale jeszcze żadna fajna dziara nie wpadła mu w oko mimo, że nawet przeglądał net pod tym wzgledem od czasu do czasu.

Drugą bliznę miał na dłoni. I też chujowo bo oczywiście prawej. Co go wtedy podkusiło by wyciągnąć tę głupią łapę… No tak… Przecież miała mu zapłacić a w końću był praworęczny. No skąd mógł wiedzieć! Spojrzął krytycznie na swoją dłoń. Dobrze, że chociaż nerwy były całe i nadal nie miał żadnych manualnych problemów ze swoją prawicą. Ale cholerna blizna została. Też owalna i poszarpana jak ta na szyi choć nie tak głęboka. W końcu na dłoni jest mniej mięsa niż na szyi.

Spojrzał na swoje świeżo ogolone odbicie. Wprawa i nowiuśka maszynka poradziły sobie w końcu z pobliźnionymi kawałkami ciała i teraz przyglądał się temu przystojniakowi w lustrze. Tak, wyglądął świetnie. Tylko teraz jeszcze musiał trafić na laskę która podzielałaby ten pogląd… Machnął ręką na ten detal i spojrzał na swoją sylwetkę w szybie prysznica. No co? Nieźle nie? Wpatrywał się chwilę w nieco zamazaną w mlecznej szybie sylwetkę w jasnym podkoszulku i ciemnych dresowych spodniach. No dobra, może na tle takich jak Mitsy i jej cholerne kulturystyczne kumple z pracy to i nie było czym poszpanić przed laskami i na plaży czy basenie na goła klatę pewnie też jęku zachwytu u laseczek w bikini nie było no ale chyba nie było tak źle co? No przynajmniej nie miał 6-go miesiąca z przodu ani oponek po bokach. No to chociaż średnia jakaś czy co? Wzruszył ramionami i powrócił spojrzeniem do lustra i puścił oczko temu drugiemu a ten się zrewanżował tym samym. Jakoś mu to poprawiło humor.

Nie było tak źle, grunt to pozytywne myslenie i optymizm i pogoda ducha. Pomyslał wychodząc z łazienki. Podobno jak cżłek był w tym uparty i to często brano go za twardziela a na twardzieli leciały laseczki. W sumie jakby jeszcze tak ubrać się na czarno, by pasiło do czarnego “mafizowego” vana, wymyślić jakąć ciekawą historię do tej blizny, jakieś supermaczomeńśkie zajęcie… I wtedy wzrok mu padł na kosz z praniem jakie miał właśnie robić. No cóż… Noszenie kosza z praniem i robienie prania było chyba mało supermaczomeńśkie…

Westchnął tylko gdy z trudem wypielęgnowane samcze ego starło się z realną rzeczywistością z wynikiem takim jak zazwyczaj. No ale pranie samo się nie zrobi więc nie zostawało mu nic innego jak złapać za pelny brudnych ubrań kosz i ruszyć na dół. Po schodach pokłosiem wcześniejszych dumań było zastanawianie się czy jest jakaś metoda czy taktyka męskiego noszenia kosza z praniem. Te ciekawe i praktykologiczne rozważania przerwały mu odgłosy z parterowej łazienki sugerujące jasno, że Mitsy kończy prysznic. Czyli była w samym ręczniku albo tym swoim kusym szlafroczku odsłaniajacym taaakie nogi. W tej sytuacji doszedł do wniosku, że postawienie pralki w oszklonym patio ogrodu niedaleko wyjścia do łazienki na parterze było po prostu strategicznym majstersztykiem.

Widział już czekające przy pralce koszem z praniem jakie zostawiła jego współlokatorka mijał właśnie drzwi do parterowej łazienki i nawet widział głowę kobiecej sylwetki za zamgloną szybą gdy nagle drzwi się otworzyły i uderzyły go przez co musiał odskoczyć by nie upaść i razem ze swoim koszem z praniem zatrzymał si,e dopiero na ścianie jakieś krok czy dwa dlalej. Jednak hard core zaczął się ciutkę wcześniej. Ona zaczęła się drzeć z zaskoczenia i chyba strachu on zaczął wytrzeszczać oczy z zaskoczenia i zaskoczenia. To nie była Mitsy!

- Mitssyyyy! Tu jest jakiś facet! - wydarła się jakaś latina całkiem zgodnie z gorącokrwistym stereotypem swojego typu urody machając gwałtownie rekami i wrzeszcząc jednocześnie. Od razy więc dotarło do młodego, zaskoczonego land lorda, że widocznie musi znać jego współokatorkę.

- Mitsy! Tu jest jakaś laska! - też się wydarł bo do cholery też chciał usłyszeć jakieś wyjaśnienia od wysportowanej ślicznotki. A poza tym ta wrzaskliwa Latynoska rozdrażniła go tym wrzaskiem i chciał ją trochę poprzedrzeźniać.

- Rus?! A co ty tu robisz?! Zapomniałeś czegoś? - fanka fitness wynurzyła się ze swojego pokoju błyskaiwcznie słysząc zdublowane krzyki i chyba będąc równie zaskoczona całą sytuacją jak parka na korytarzu.

- Ja?! A co ty tu robisz? Nie jesteś w pracy? - lubił tę Mitsy ale w tej chwili jakoś go zirytowała tym, że zamiast od wyjaśnień zaczęła od pytań. Kto tu do cholery u kogo mieszkał?

- Mam dziś na popołudnie, odwołano poranne zajęcia. A ty co tu robisz? - nieco wyjaśniła sytuację i już zaczynała mówić nieco spokojniej.

- Pranie robię. - wskazał głową niewiele myśląc na trzymany w dłoniach kosz z brudnymi ubraniami. Coś się zaczynało wyjasniać choć nadal nie wiedział kim jest ta druga laska. - A ty! Co robisz w moim ręczniku?! - zarządał odpowiedzi od tej obcej rzucając prawie w końcu ten kosz na ziemię.

- Twoim ręczniku?! O matko, mam na sobie ręcznik po jakimś brudnym facecie?! - przez moment Latynoska wręcz zbladła i spanikowana spojrzała na wspomniany ruchomy fragment wyposażenia łazienki a nawet wykonała ruch jakby chciała go zerwać. To by nawet interesowało Russel’a bo nawet przez ręcznik wyglądała interesująco.

- Nie no, facet od tego ręcznika nie jest już brudny. Wiesz, cały brud zostaje ścieka pod prysznicem. A resztka zostaje w ręczniku. - uprzejmie ale z wyraźną nutką złosliwej satysfakcji wyjasnił strategię uzywania owego ręcznika w tym domu. Obca dziewczyna patrzyła przez chwilę to na ręcznik to na Russel’a z mieszaniną obrzydzenia, pogardy oraz sprawdzania czy przypadkiem nie robi jej w konia. A przecież mówił najczystszą w tej chwili. Kolejna kobieta udawadniała mu właśnie, że nie warto mówić im prawdy.

- Mitsy, co to za facet i co on tu robi!? - w rozmowę wtrąciła się ta latina przypominając o sobie i przyjmując stanowczy głos oraz takąż pozę z ramionami na biodrach. Z tej ostatniej szybko musiała zrezygnować bo od tych podrygów i wrzasków ręcznik zaczął jej się rozwiązywać.

- Oh, spokojnie Is, to tylko Rus. Rus przyszedł zrobić pranie jak widzisz. - rzekła uspokajająco panna Altdorf. W sumie to do tej pory nie był pewny czy był to neutralny tekst czy też się teraz mu czepialski wydawał.

- Aaaaa! Ten Rus! - nagle twarz zdenerwowanej Latynoski rozpogodziła się. Okazało się, że jak się nie drze tylko usmiecha to jest nawet całkiem ładna. A te "ten Rus" to zabrzmiało coś jakby z szacunkiem i podziwiem - Mitsy mi wiele o tobie opowiadała i same dobre rzeczy. - te zdanie wprawiło wreszcie twarz Hayes’a w wyraźne zadolenie. Wreszcie jakiś przełom i to nawet przy dwóch ładnych laskach i to nawet pozytywny przełom. No co za miła odmiana. - Jestem Isabell. - rzekła robiąc ten krok czy dwa i podajac mu dłoń na przywitanie.

- Russel, miło mi. - rzekł ściskajac jej rękę. Przy okazji zauważył, że jest ona nieźle zarysowana podobnie jak u jego współlokatorki. - A co takiego o mnie mówiła panna Altdorf? - spytał szczerze zaciekawiony odpowiedzi i przeniósł wzrok na wspomnianą osobę. Nie sądził by się pojawiał jako temat rozmów pomiędzy laskami a tu jednak takie zaskoczenie. No to był ciekaw jak cholera.

- Ojej, "panna Altdorf" jaki szarmancki. - rozkleiła się całkiem w uśmiechu i zahihotała w kierunku Mitsy. Robiło się naprawdę ciekawie. Wróciła spojrzeniem do Russel'a i dodała jakby jej pytał o oczywistą oczywistość. - Noo jak?! Najlepszy cleaner jakiego miała! Pranie, odkurzanie, prace w ogrodzie, pełen serwis! Właśnie a nie wcisnąłbyś mnie gdzieś w grafik? Srody by mi pasowały… - ta cała Isabell zaczęła radośnie i potem paplała chwilę dalej równie szczęsliwa tym swoim odkryciem z kim rozmawia a właściel chaty poczuł jak robi mu się słabo.

- Eee… Cleaner? - powtórzył cicho zapatrzony w śliczną twarz Mitsy która również przeszła kompletną metamorfozę z zaskoczniem w roli głównej. Postąpił krok w jej kierunku a latina coś nawijała z prędkością karabinu maszynowego w stylu, że jeszcze czwartek w sumie też by nie był taki zły.

- Rus, spokojnie, ja ci to wszystko wyjaśnie… Iz, możesz nas na chwilę zostawić? - zaczęła unosząc pokojowo ręcę chcąc najwyraźniej go uspokoić. Słowa jednak może i były oczywiste ale jednocześnie tak wyświechtane z wielu filmów, że i zadziałały jak w filmie.

- A co ty chcesz mu wyjaśniać? I nigdzie nie idę nie dam się spławić białasom. - spytała podejrzliwie latina znów opierając dłonie na tym samczym ręczniku najwyraźniej zapominając o tym drobnym fakcie.

- Noo… Czekam. I kim jest ta laska w moim ręczniku?! - warknął wskazując ponownie oskarżycielskim gestem na Izabell.

- No więc Iz… Rus z tym praniem… To tak nie dosłownie… - zaczęła się tłumaczyć zmieszana ślicznotka.

- No jak nie? - prawie wpadła jej w słowo druga kobieta wskazując brodą na leżący na ziemi kosz z praniem.

- No tak… Ale jednak nie. Widzisz, my mieszkamy razem. To jest dom Russela. - wyjaśniła sprawę zdaniem Russela wreszcie wystarczająco jasno. A jednak okazało się, że nie do końca.

- Ah taak… Rozumiem. Mieszkacie razem tak? No to teraz wszystko jasne! To ty jesteś tym ex tak? - pokiwała ze zrozumieniem swoja latynoską głową Izabell jakby się właśnie potwierdzała jakaś jej teoria.

- Coo?! O czym ty mówisz kobieto?! Nie słyszysz co ona mówi?! Tylko mieszkamy razem, nic więcej! - w końcu wydarł się również on bo miał już dość. Czego do cholery nie można było skumać w tej prostej historii?!

- I co? Łaskę jej niby robisz? Mitsy powiedziałaś już mu o nas? Ale w sumie nieważne, nie bój się ja sobie umiem radzić z takimi jak on. A ty cwaniaczku wiedz, że to co was łączyło to już przeszłość i zamknięty rozdział i ona do ciebie nie wróci choćbyś ją błagał na klęczkach! A poza tym będziemy walczyć o odszkodowanie a za taki klasyczny przejaw rasizmu i homofobbi to wygraną mamy w kieszeni! - teraz ona celowała w niego oskarżycielsko palcem i prawie dźgała nim wściekle przy każdym zdaniu.

Russela w końcu trafił szlag ostatatecznie i wyzwał ją od wariatek, Mitsy próbowała jakoś łagodzić sytuację najpierw coś tłumacząc tej wsciekłej latinie potem wściekłemy Hayes’owi. Izabelle chyba wlazła na swój konik bo darła się najgłośniej z nich wszystkich i wieszała na Russel’u psy jakby miało mu się oberwać za wszystkich facetów świata. W końcu wszyscy się rozbiegli po kątach mając do siebie nawzajem żal i złość. Izabell, że Mitsy jakoś nie chciała jej wesprzeć w wywieraniu presji na tyranie i to w końcu w walce o jej odszkodowanie, Russel w końcu wkurzony wypadł z domu po coś mocniejszego do sklepu i zapowiedział, że nie chce jej tu więcej widzieć. I to mimo, że jeszcze na schodach Mitsy coś mu nawijała, że Izabell jest impulsywna i opacznie zrozumiała to wszystko, a w ogóle to są tylko koleżankami z pracy co niefortunnie usłyszała ta “tylko koleżanka z pracy” więc trzasnęła drzwiami i znikła z domu chyba jeszcze prędzej od niego na co Mitsy stanęła jak zamurowana i ostatecznie po babsku się rozryczała. Jak odjeżdżał samochodem wchodziła taka zaryczna do pustego obecnie domu. Może i normalnie, gdyby nie chodizło o niego samego by jej współczuł czy czuł wyrzuty sumienia ale ostatecznie jednak do cholery chodziło właśnie o niego i sprawa była cholernie osobista. Noo… I wtedy jeszcze nie wiedział, że mieszka z laską za 10 baniek...
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline