Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2015, 05:48   #27
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Dziewice śpiewały na południowej ścianie.

Śpiewały męskimi i kobiecymi głosami. Śpiewały jękiem i krzykiem, i skomleniem. Śpiewały, a tłuste muchy obsiadały im twarze. Śpiewały, a czarne ptaszyska sięgały poza kraty i wyrywały ciepłe strzępy z udręczonego mięsa. Krew kapała z pokrytego rdzawym nalotem żelaza i krzepła brzydkimi zaciekami na szarym kamieniu wysokich murów.

Dziewice - ciasne klatki o prętach nabijanych kolcami.
Śpiewały, a tłum śpiewał razem z nimi.

Kłamałem” - wył Nereus, który rozpowiadał, że archigos to brudny kutas i wiarołomca o wężowym języku. “Nie chciałem” - skowyczał Amyntas, dziecko nieledwie, a jego głos, jasny i czysty, dobrze niósł się w rozsłonecznionym powietrzu. Po jego rozharatanej rzemieniami bizuna twarzy spływał pot i łzy. “Proszę” - powtarzała raz za razem Phile dławiąc się własnym oddechem. Obwoływacz zwany Szczygłem tłumaczył ich winy, przekładał na prosty język uniwersalnych prawd: za wichrzycielstwo czeka was kara; za podniesienie ręki na któregokolwiek anakratoi czeka was kara; za nieposłuszeństwo czeka was kara. Nie unikniecie żadnej z nich. Nigdy.

Zgromadzeni na egzekucyjnym placu gapie odpowiadali mu po swojemu. Złodzieje cięli sakiewki, kramarze jak zwykle próbowali wyciągnąć z innych jak najwięcej błysku, niektórzy prosili o litość dla winnych, inni domagali się dokręcenia kolców, ktoś się śmiał, ktoś śpiewał i prawie wszyscy mieli w oczach wyraz upojenia i skrywanej ulgi. Cudza krzywda oznaczała ich bezpieczeństwo, cudzy ból potwierdzał ich niewinność. Ne te kilka chwil pojawiała się granica - odczuwalna tym wyraźniej, im okrutniejszy był wyrok - pomiędzy nimi i skazańcami; pojawiało się poczucie przynależności wzmacniane bliskością spoconych ciał i metalicznym odorem juchy. Oni i my. Winni i pozbawieni winy. A pośrodku - anakratoi niebędący żadną ze stron.

Vasanistissa przysłuchiwała się temu rwetesowi z błogim uśmiechem na wąskich, szarych ustach. Rozluźniona, nieruchoma niczym kamienny posąg, opierając dłoń na krótkiej rękojeści bizuna. Całkowita władza nad cudzym życiem dawała jej to, co inni osiągali zasypiając we własnych domach, w ramionach ukochanej osoby - ukojenie, którego nie potrafiła zniszczyć nawet narastająca czerwień w głowie.

Nastrojem tłumu i śpiewem dziewic odmierzała kolejne klepsydry swojego spektaklu. Wiedziała kiedy widowisko powinno się zakończyć:na tyle wcześnie, by pozostawić po sobie niedosyt; na tyle późno jednak, by obraz kaźni wgryzł się w ludzką pamięć, zakorzenił głęboko i wydał gorzkie strachem owoce, na które liczyła.

Gwizdnęła cicho przez zęby, żeby zwrócić na siebie uwagę szczekacza. Skinęła do niego krótko.

- WSZYSCY ZAMKNĄĆ MORDY! - ryknął natychmiast Szczygieł basem tak głębokim, jakby dochodził on z dna suchej studni i ludzie natychmiast przycichli.

- Chares - odezwała się Nekri warkliwie przez wyschnięte gardło - wichrzycielowi, który zniesławił archigosa wyrwij język, kłamliwy pysk napełnij gównem aż się będzie dławił i zaszyj mu go. Potem wyślij na roboty do kopalni. Jęzor prześlij archigosowi. Może uzna to za wystarczające zadośćuczynienie.

Olbrzym przestał wygrzebywać czubkiem noża brud spod połamanych paznokci. Skinął głową i powoli - z tą swoją charakterystyczną nieśpiesznością - wyszedł z plamy cienia, w której krył się przed południowym słońcem. Spojrzenie jakie rzucił klatkom, słońcu i Nereusowi pełne było znudzonej niechęci.

- Nieudolnemu zabójcy, który podniósł broń na Biona Sannę z anakratoi, urżnij obydwie dłonie. Potem oddaj go rodzinie. Jeżeli go zechcą.

- Nie możesz... - rozszlochał się ostatkiem sił Amyntas, ale Nekri nawet na niego nie popatrzyła.

Sponad brzegu chusty przyglądała się za to przestępującemu z nogi na nogę wyrostkowi, który czaił się jak tylko mógł najbliżej dziewic. Młodszy brat Amyntasa już teraz miał na ciemnej twarzy wyraz, który dawał vasanistissie pewność, że i on schwyci za nóż. Ze za jakiś czas - kilka dni, miesięcy lub lat - i on spróbuje się mścić za los skazańca. Dokładnie tak, jak tak Amyntas próbował pomścić cierpienie ich ojca.

- Z woli strategosa, tagmatissie zostaje odebrane jej miejsce w straży. Dezerterce za uchylenie się od powierzonych obowiązków przepal twarz znamieniem. Potem wyślij do kopalni, gdzie odpracuje szkody, które wyrządziła. - Obróciła w palcach rękojeść bizuna, zamilkła na moment i gdy odezwała się ponownie, jej głos zabrzmiał jak trzask bicza, który trzymała w dłoni. - Wykonaj!


~ * ~


Do trupiarni szła powoli i z każdym krokiem czuła jak znika wypełniające ją ciepło, a rozluźnione wcześniej mięśnie z powrotem splatają się w napięte struny. Czerwień ponownie zaczynała wypełniać jej głowę.

Letni gorąc zdawał się uderzać w miasto jak taran i vasanistissa czuła pot lepiący jej koszulę do rozgrzanych pleców, słone krople spływające w dół twarzy, zbierające się ponad górną wargą. Szła wolno, głębiej naciągając na twarz czerwoną chustę, pod którą zaciskała zęby i krzywiła szare usta. Mrużyła oczy przed słońcem, próbowała osłonić źrenice opuchniętymi powiekami. Bezskutecznie. Każdy promień słońca, każdy jego odblask, widok każdego tynkowanego bielą budynku przeszywał jej głowę jak rozpalonym szpikulcem. Czaszka zdawała się zbyt mała, by pomieścić opuchnięty i obolały mózg. Każdy głośniejszy dźwięk rozlewał się plamami czerni tańczącymi na skraju pola widzenia.

W takich chwilach spaliłaby świat, gdyby wiedziała, że przyniesie jej to ulgę.

Sięgnęła do pasa po kilka liści popielnika i chciwie włożyła je pomiędzy wyschnięte wargi. Rozgryzła i odetchnęła głęboko czując palącą gorycz na języku. Odliczała uderzenia serca. Jeszcze chwila, jeszcze tylko chwila i narkotyk przytępi rozpalone szpikulce, na jakiś czas uczyni je znośnymi. Nie będzie musiała zaciskać pięści tak mocno, że krew zacznie spływać pomiędzy jej palcami. Nie będzie chciało jej się wyć, skamleć, błagać umarłych bogów o zmiłowanie. Nie będzie chciała roztrzaskać sobie głowy, wykoleć oczu, dokończyć tego, co zaczął wymalowany bielidłem kurwi syn dwa lata temu.

Być może tym razem czerwień będzie łaskawa i odejdzie zanim zacznie się noc.


~ * ~


Wchodząc do bustuarium zawsze miała wrażenie, że nurkuje w chłodnej wodzie. Gładź zewnętrznego, białego marmuru w środku ustępowała ciemnemu kamieniowi; gwar miasta - ciszy i bezruchowi; oślepiające słońce - półmrokowi, który nie raził tak bardzo jej zaczerwienionych oczu.

- Co dla mnie masz? - zapytała szeptem, gdy tylko brama zamknęła się za jej plecami.

- Trupy - burknęła niechętnie starsza kobieta w burej, postrzępionej sukni, zaciągając cięzką zasuwę. - Dwa. Mężczyzna jest już na stole. Ale jest jeszcze dziecko - powiedziała cicho i w jej głosie zabrzmiały nuty, których Nekri nie słyszała u niej od dawna.

- Pokaż.

Zosime machnęła w kierunku trupiego wozu, koło którego jak wyliniałe straszydło kręcił się ścierwnik. Vasanistissa przymrużyła oczy. Łagodnym gestem wyjęła z ręki kobiety zakończoną wąskim grotem witkę i zdarła nim płótno z niewielkiego trupka. Zasyczała przez zęby zaskoczona. Kształt czaszki niknął pod guzowatymi zgrubieniami, sinawa skóra rozchodziła się jak przetarte płótno rozpychana przez kostne narośla. Żółtawe zęby przebijały zapadnięte policzki. I tylko duże oczy oraz maleńki nosek pozostawały nieskalane. Niemal wulgarnie niewinne pośrodku zdeformowanej twarzy. Wygięła z odrazą usta.

- Gdzieś to znalazł? - spytała cicho owrzodzonego.

- Psy, pani, wywlekli skądś. - Chusta i strupy na ustach zniekształcały jego słowa, ale smrodu jego strachu nie można było pomylić z niczym innym. - I szarpali. O tu widać jeszcze... - Pokazał brudnym paluchem pajęczo wydłużoną nogę trupa.

- Gdzieś znalazł? - warknęła z głębi gardła raz jeszcze.

- Koło kwadratu, przy jednym ze straganów. Psy odgonili i po mnie posłali.

Kwadrat. Pieprzone kilka przecznic, które jak pchły bezpańskiego kundla obsiedli grubi kupcy i rzemieślnicy przekonani, że im się w życiu poszczęściło. Oparła się ciężko o wóz, spojrzenie samo powędrowało jej do pokrzywionego trupka.

- Odgonili? - zgrzytnęła zębami. - Nie zarżnęli kundli, co na zębach mają zmorfowaną juchę?

- Nie, pani. Odgonili tylko - potwierdził.

Pomasowała obolałe skronie.

- Kurwa. Kto znalazł ścierwo? - zapytała, czując, że traci cierpliwość.

- Nie wiem, nie znam. Ale łatwo go poznacie, pani - dodał szybko. - Nie ma palca u lewej ręki i musi płatnerzem być, bo kram z żelastwem ma - rozgadał się nerwowo ścierwnik. - On kundle pogonił i chłopaka po mnie posłał. Ścierwo koło jego budy leżało. Tak je zastałem. Tam gdzie zaczynają się kramy cechów.

Prawie podskoczyła, gdy ktoś załomotał kołatką w ciężkie, kute żelazem wejściowe wrota. Przymknęła oczy, przełykając mdłości, gdy dźwięki wgryzły się boleśnie w jej uszy. Łomotanie powtórzyło się - głośne, natrętne, naglące.

- Nie - złapała idącą ku odrzwiom Zosime za ramię. Wbiła okryte stalą palce w chude ciało, usadziła kobietę w miejscu. Nie przejęła się tym, że sprawia ból. - Otworzysz później. Teraz idź po Lynę. Niech biegnie po diatrysów i powie, że mamy nowonarodzonego morfa. - Mówiła powoli, miarowo, jakby zamiast słów odliczała wygładzone wodą kamienie. Gładkie, okrągłe i zimne. - Nie obchodzi mnie jak to zrobi, ale ma mi tu zakonnych przyciągnąć w dwie klepsydry. Potem przyjdź do wewnętrznej sali. Idź już! - pogoniła przez zaciśnięte zęby. - A ty - odwróciła się do ścierwnika - bierz to zdechłe gówno i chodź za mną.

Ruszyła pewnie wąskim korytarzem, prowadząc go przez odarte ze wszelkich symboli wnętrza. Nie odwróciła się, by sprawdzić czy idzie za nią. Nie musiała - wystarczył odgłos nierównych kroków za jej plecami. I dopiero, gdy złożył zdeformowanego trupa w jednej z bocznych, małych sal - kazała mu odejść.


~ * ~


Stała potem przy jednych ze szczelin dymnych. Rozpalona skroń przytulona do zimnego kamienia, chusta niedbale ściągnięta na ramiona, w ustach gorycz popielca i głowa wciąż pełna tętniącej czerwieni. Spojrzenie zmrużonych oczu wbiła w dwie kobiety nachylające się nad siniejącym trupem.

“...rodzaj przyssawek… wstrzykuje nimi jad…”

Obydwie muskularne i mocno zbudowane. Jedna - w zbroi wypolerowanej i świecącej jak psie jaja. I druga - która mogła być tylko jedyną kobietą na tyle głupią lub szaloną, by polować na to, co morfa wywróciła na drugą stronę normalności.

“...czy pożywia się…”

Obydwie nachylone nad szyją trupa. Obydwie skupione. Poważne. Tak bardzo zainteresowane zsiniałymi wkłuciami w tętnicę na jego szyi.

“...pozostałe ofiary… jeszcze raz zaczaję na bestię… meldunki… tagmaty…”

Zacisnęła usta w wąską, szarą kreskę.

- Wystarczy - szepnęła do Zosime. - Wyprowadź je.


~ * ~


Kobiety nie stawiały oporu i nie sprawiły starej problemów. I gdy tyko zniknęły z wewnętrznej części bustuarium, Nekri rozkazała, by przenieść oglądanego trupa do salki, w której wcześniej złożyła zdeformowańca. Łowczyni i nieznana jej strażniczka szukały za plecami diatrysów jakiegoś wynaturzeńca, które w JEJ mieście zabijało ludzi. Robiły coś, nad czym nikt nie miał kontroli, a brak kontroli był tym, czego vasanistissa nienawidziła najbardziej. Dlatego decyzję podjęła szybko i bez namysłu: zakonni muszą obejrzeć obydwa ścierwa. Muszą się dowiedzieć.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 15-08-2015 o 18:03.
obce jest offline