CIURALLA CIURALLA WEŹ MOJEGO SIURALLA! DZIEWCZYNO ZA PÓŁ STÓWY TO JA CHCE BEZ GUMY!
Strife śpiewający pod prysznicem
Łowca rozmasował kark zaraz po tym jak kartka wyparowała. Znowu był w dupie, ale przynajmniej wiedział w którą stronę ma leźć by się z niej wydostać. -
Japieprze. - Wyciagnął telefon z kieszeni i otworzył “wujcia gugle” gdzie to wstukał poszukiwane frazy. Śmieszne bo zawsze tak robił gdy czegoś szukał. Jest i kontakt, wklepał numer i nacisnął słuchawkę by wybrać numer. Niestety, linia była zajęta. I tak było za każdym razem, jak Strife próbował się dodzwonić do Starlet.
-
Co za kurwa jedna, na chuj ogłoszenie daje?! - Zirytował się (delikatnie mówiąc) i rozsiadł sie na ławeczce. Postanowił napisać wiadomość.
Cytat:
YO! ja w sprawie tego ogłoszenia, zapewniam ze nie ma lepszego kandydata odemnie, oddwzoń na ten numer keidy tylko będzie można. Jestem zawsze pod telefoneiro.
Strife.
#Badass#Smokeweedevryday#Thuglife
|
Wcisnął wyślij. Teraz wypadałoby coś zeżreć, jednym susem powstał z ławki i z rękami w kieszeniach płaszcza zaczął przechadzać się ulicą w poszukiwaniu jakieś budy z żarciem czy czegoś w tym rodzaju. Strife przeszedł się przysłowiowy kawałek dalej; ruchem niejednostajnym krzywoliniowym doczłapał do tak zwanych kombini i innych budek z żarciem. Do wyboru, do koloru. Zwłaszcza, że stworzeń je obsługujących też była cała paleta barw i kształtów.
Jedne przypominały ożywioną, ciemną mgłę, innym blisko było do humanoidalnych koników polnych. Strife widział też nagę, kilku krasnoludów i jakiegoś rogatego jasnowłosego gościa, który nie zawrócił sobie uwagi zataczającym się dziwakiem w masce. Ten ostatni podobnie jak Strife, też szwendał się za jedzeniem.
Strife posadził dupsko między nagą a krasnoludkami przy ladzie, ściągnął maskę i kaptur ze łba. Gdyby nie świecące złotem patrzałki wyglądałby jak trup, skóra wręcz biała, oczy podkrążone, usta wyschnięte i popękane. Zaczął rozglądać się za jakimś menu, wystarczyło unieść odrobinę wzrok. Musiał zjeść coś tłustego, i zapić to duża ilością piwa, to powinno zabić kaca. Powinno.
-
Dobry… poproszę to o.- Wskazał palcem na obrazek jakieś zupy z długim makaronem i jakimś mięsem, warzywami… właściwie to nie wiedział na co patrzy. -
I kufel piwa. - Oparł łokcie na ladzie rozmasowując skronie. Jak go łeb napieprzał. Patrząc na to z innej strony, gardził sobą za to jaki prowadzi styl życia. Dwa dni temu rozstrzelał Linę… dwa dni i dalej robi to samo co robił. Chciało mu się rzygać, lecz nie z powodu wczorajszego picia.
Z trudem nawet w lustro patrzył.
-
35 kredytów - Strife usłyszał zapłatę. Zamulony łowca zapłacił ile miał zapłacić, usłyszał “Smacznego” i zaczął dość leniwie konsumować ramen.
Naga zamówiła potrawę z oczami, a krasnoludy jadły tłuste mięso i popijały je piwem, po drodze gawędząc ze sobą w rodzimej mowie, tak więc Strife nie rozumiał, z czego te “kurduple” tak od czasu do czasu rechotały.
Naga podzielała podobny nastrój co Strife. Ta zamówiła jakiś alkohol z wodorostów i również lewinie konsumowała. Wężowy ogon dyndał lekko w lewo i prawo. Jedna para rąk zajęła się jedzeniem. Innych par rąk Strife nie dostrzegł, chociać pamiętał, że nagi mogły mieć więcej niż jedną parę kończyn górnych… w zasadzie nie wiedział, skąd i czemu ta refleksja przyszła mu do głowy.
Może dlatego że widywał nagi w warcrafcie 3 i rzeczywiscie tyle miały, ale teraz obchodziło go to mniej niż gówno. Ramen było całkiem smaczne i chyba najpożywniejszym posiłkiem jaki jadł od paru dni. Zerknął ukradkiem na nią raz jeszcze, a potem wrócił do posiłku. Brakowało mu jedynie tego piwo które zamawiał.
-
Kierowniku… czy tam “czko” jesio piwo zamawiałem. - Rzucił w stronę czarnej mgły za ladą.
-
Piwo, tak tak, piwo, już podaję - odparła ciemna mgła kojącym szeptem, który Strife słyszał jak całkiem normalną rozmowę. Strife dostał wkrótce chmielowy napój, a ciemna masa poszła obsługiwać kolejnego klienta.
Łowca natychmiastowo przyssał sie do kufla, po czym odetchnął z ulgą.
-
Kuuhwa tego potrzebowałem. - rzucił pod nosem.
Los dał szansę w końcu Strife’owi złapać dech. Mógł zjeść w spokoju ramen, wypić piwo i myśleć, co dalej zrobić. Wiadomość została wysłana do Starlet, obiad zjedzony… łeb naparzał, ale cóż. Teraz trzeba było rozruszać kości, więc Strife postanowił się przejść do pobliskiego automatu z grami. Musiał do czegoś postrzelać, a robienie tego na ulicy jest ścigane i karalne. Gdy przestąpił przez próg salonu gier poszukał takiego gdzie trzyma się spluwe i strzela do czegoś, znalazł po chwili ale był zajęty przez bandę dzieciaków. Był zdruzgotany prezentowanym przez nich poziomem.
-
Łepki dajcie mistrzowi pograć. -
-
Spadówa dziadu!. - niemal chórkiem odpowiedziały łowcy. Strife’a powieka dygnęła delikatnie, ale zachował spokój. -
O ile bijecie że rozjebie wszystkie rekordy na tym pudełku? - Zaproponował z błyskiem w oku, dosłownym i metaforycznym. Dzieciak który akurat grał sceptycznie skomentował.
-
Jasne… -
-
A co boisz sie że jednak mi się uda? Że mi sie uda siusiumajtku? - Pochylił się delikatnie w przód.
-
Gramy versus dziadu. - odparł szczeniak.
-
Its on bitch! - Rzucił żywiołowo Strife i złapał za drugi pistolet od automatu. Gra się rozpoczęła, a Strife pajacując strzelał wszystkie głowy potworów jakie wyskakiwały na ekranie, czasami nawet ostentacyjnie ziewał, czy nawet strzelał tyłem miedzy swoimi nogami. Dziecię nie miało żadnych szans, a Strife ustanowił nowy rekord.
-
Widzisz majtasku? Zero szans rozjebałem cie jak burą sukę WHOOP WHOOP! - Naigrywał sie z dzieciaka prosto w twarz.
-
Głupi dziad! - Ryknał bachor.
-
Mały pedał! - Także ryknął. Nie mógł uwierzyć jak bezczelna była ta dzisiejsza dziatwa.
Na miejsce poprzedniego dziecka, wstępwało nastepnę, tylko po to by takzę przegrać. Strife w końcu pokonał wszystkie, chełpił się tym niezmiernie, nie bacząc że pokonał jedynei bandę dzieciaków.
-
Whoa… gdzie się tak nauczyłeś grać? - Zapytała jedna dziewczynka.
-
Miałem fchuj praktyki. Naprawdę takie potwory zabijam JEB! JEB!. Po baniach tylko. - Podparł się pod boki pękając z dumy. Nim się spostrzegł otaczała go mała horda dzieciaków, wypytujacych go o jego “zawód”.
-
Jestem łowcą demonów! Takim jak Dante, albo ten no… - Pstryknął palcami. -
Nie pamietam jak miał. W każdym razie usuwam takie straszydła, co normalnie aż włosy dęba stają. Raz musiałem sprzątnąć takiego… hmmm.. jakby to krabo-pająko-neitoperzo-coś. W każdym razie, Ganiałem się z tym po dachach Tokyo… nie wiecie gdzie chuj w to. No i jak rozjebałem temu chujstwu skrzydła to potem padło na odnóża i na mnie! - Strife opowiadał to coraz bardziej wczuwając sie w rolę. -
A ja wtedy tak: “Bye bye ty kurwo” i JEB! nie trafiłem, skurwielstwo było szybkie i użarło mnie w rękę. Z rany od razu zaczęły mi wyłazić takie rogate i włochate larwy. - To ostanie wywołało falę obrzydzenia wśród dziatwy.
-
I co i co? Jak to załatwiłeś - Zapytało dziecko za jego plecami.
-
Wkurwiłem się wiecie. To strasznie nieprzyjemne gdy takie robale sie widzi, a co dopiero jak chcą ci pod skórę wleźć, tak czy inaczej, zmieniłem w swoich spluwach tryb strzału na full auto i BRAKKABRAKKA nie puścłem spustów dopóki nie zamieniło się w krwawą miazgę. - Ponownie ustawił się w dumnej pozycji.
-
Proszę pana a te robale? -
-
Robale… wiecie dlaczego nosze tą maskę? Przyczepiły mi sie do gęby na zawsze. Teraz jak kicham rozsiewam je dookoła.A-A-A-PSIK! - Kichnał unosząc maskę, a dzieciaki rozbiegły się w panice we wszystkie strony. -
HAHAHAHA! - Skrajnie go to rozbawiło.
I tak oto Strife pozbył się namolnej, wrednej dzieciarni. Dostał się dzięki temu do automatu i nie musiał się użerać z bachorami, które myślały, że jak są małe, to każdy ma im się kłaniać w pas. Odstresował się przy grze, a po paru godzinach (i utracie pewnej liczby kredytów), wygramolił się ze stanowiska i wyszedł z salonu gier.
-
Głupi dziad - burknęło jedno z dzieciaków, które łowca wcześniej wystraszył, kiedy Strife je mijał. -
I jeszcze zawszony!
-[i] A ty jesteś adoptowany.[i/] - Wypalił bez namysłu.
-
Lepiej być adoptowywanym niż być zawszonym menelem! - dziecko pokazało mu język i uciekło.
O nie, szczeniak go nazwał zawszonym menelem, serduszko Strife’a zaczeło wręcz krwawić tak bardzo się tym przejął. Splunął tylko pod nogi i wsadził ręce w kieszenie, czas było wracać do domu, a Starlet nadal nie dawała znać. Jeszcze szmacisko się pod Nightcore podszywa, to było już bezczelne. Na pewno jej to wypomni. Na tą chwile musiał wracać i miał nadzieje że dla odmiany nic go nie zaczepi po drodze. Już ostro przerzedził łachudry w sektorze 13, ale innych sektorów nie. No bo jak jak tam mieszkańcy właściwie się przejmują strzałami?