Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-08-2015, 02:25   #235
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację



Rosa perliła się w blasku później nocy. Zadbany ogród zdawał się mienić kroplami czystego srebra spływającego z cyklopicznego oka Księżyca. Romantycznie, magicznie. Krajobraz godzien sekretnych spotkań kochanków.
Ale jednocześnie był jak krucha mozaika, z taką łatwością można było zburzyć tę sielankę, roztrzaskać na maleńkie kawałki spokój.
Wystarczyła dziewczyna.

Biegła przez trawę, a rosa chłodziła jej drobne, bose stopy. Biegła, lecz w jej ruchach wyraźny był niepokój, bardziej przywodzący na myśl zgrabną zwierzynę uciekającą przed swym drapieżnikiem, niż zakochaną małolatę poganianą chęcią ujrzenia swego wytęsknionego wybranka. Iye, nie było w tym obrazie ni miłości, ni radości. Jedynie strach oplatał swymi oślizgłymi mackami filigranową postacią oddalającą się od eleganckiego pałacu i zmierzającą coraz bardziej w głąb ogrodu. Bez celu, bowiem zaślepiało ją przerażenie i tylko instynkt podpowiadał - „Uciekaj, uciekaj. Nie zatrzymuj się. Biegnij jak najdalej od niego”. Nieważne dokąd. Nie było bólu zmęczonych mięśni, nie było piersi z trudem łapiącej powietrze z wysiłku. Mogła tylko biec, a chód jej w tym momencie nie miał nic wspólnego z jej zwyczajową zwinnością, której mogłyby jej pozazdrościć koty i sarny. Teraz każdy jej krok był nerwowy, z wyraźnym napięciem dotykała stopami ziemi. Raz nawet się potknęła o jakiś niepozorny kamyczek, kolanami zaryła o inne tworzące jedną ze ścieżek, ale z powrotem podniosła się na równe, chociaż drżące nogi. Nie były ważne żadne zadrapania. Tylko ten bieg szaleńczy.

-Koneko-chan? -rozległ się szept w ciemnościach. Był tutaj, oczywiście, że tak. Każdego dnia obserwował rozwój sytuacji, czekał cierpliwie na każdorazowe pojawienie się jego towarzyszki niosącej ze sobą zarówno garść informacji, jak i swym widokiem wypełniającej jego serce radością. Krótkie chwile szczęścia, lecz on czerpał z nich pełnymi garściami..
Jednak przede wszystkim pełnił rolę jej strażnika pilnującego bezpieczeństwa dziewczyny z mroku nocy. Zawsze był blisko, gdyby sprawy zaczęły się wymykać spomiędzy jej zgrabnych palców. Musiała na nim polegać, musiała mu ufać. Swojemu partnerowi.

Jego głos zdołał ją w końcu zatrzymać, lecz nie uspokoić. W końcu gdzieś za tym strachem ściskającym ją kurczowo za gardło, czaiła się iskiereczka nadziei, że właśnie na niego trafi. Że on ją pocieszy, że ją obroni, że przegna całe zło tego świata, które na swą ofiarę wybrało właśnie ją.
Księżyc oświetlił jej twarz swym bladym światłem, kiedy odwróciła się w kierunku źródła głosu. Krnąbrność, zadziorność i pewność siebie, tak często przecież goszczące w jej oczach i na jej ustach, przez ten koszmar na jawie spłynęły wraz z łzami, które rozmazywały także makijaż, mający dodać dojrzałości dziewczynie, która dopiero niedawno przekroczyła granicę kobiecości. Jeszcze miała czas na stanie się kusicielką, straszliwą pogromczynią męskich serc pozbawioną uczuć i sumienia. Teraz jeszcze była delikatnym kwiatuszkiem, tak łatwym do skrzywdzenia przez męski ród.








Długie włosy lśniące jak czarny jedwab, wcześniej musiały wyglądać nieskazitelnie i elegancko, pomimo braku pętających ich spinek. Teraz jednak zmierzwione pędem powietrze, a i może wcześniej jakąś ludzką ręką, i dodatkowo potargane po bliższym spotkaniu głowy z pałacową podłogą, opadały pasmami bez ładu na twarz dziewczyny.
Dla przyczajonego w mroku młodziana stało się oczywistym, że to nie było kolejna z ich schadzek mająca na celu wymianę informację. I śliny też, tak odrobinę. Troska o nią była silniejsza niż byle nastoletnia chuć.

-Co się stało, Koneko-chan? -zapytał cicho, kiedy zbliżał się do niej pośpiesznie, choć nie bez czujnego rozejrzenia się naokoło. A bo to ktoś mógł za nią iść, lub co gorsza gonić, jak byle zwierzynę? -Ktoś Cię zaatakował? Odkryli Cię?
Ha, dobre sobie. Od razu się zrugał za taką niemądrą myśl. Odkrycie jej prawdziwego oblicza, jakie kryło się za tą skromną maską byle zdolnej służki? Niemożliwe dla niewprawnego oka, a już szczególnie dla takiego oślepionego pokusą zgrabnego ciałka.

Tak bardzo chciał ją do siebie przytulić. Zamknąć w swych objęciach, skryć przed resztą świata i zatrzymać tylko dla siebie jak najcenniejszy skarb, nawet jeśli tylko na kilka chwil. Serce mu się krajało na widok tego nieszczęścia stojącego przed nim. Z ledwością, ale jednak przed dotknięciem jej powstrzymywało go zdyscyplinowanie. Wprawdzie w jej towarzystwie i tak już często przestawało ono mieć znaczenie, ale obce terytoria i otoczenie potencjalnych przeciwników rządziły się innymi prawami. Wtedy żadne z nich nie mogło sobie pozwolić na bycie rozkojarzonym bliskością tej drugiej osoby.

-On.. on.. -słów jej brakło. Tej, która przecież nie tylko ciałem miała kusić, ale także słodkimi jak miód słówkami skłaniać ku sobie mężczyzn u władzy. Teraz nie potrafiła niczego powiedzieć, każda próba kończyła się wstydliwym zająknięciem i mocniejszym zadrżeniem ramion w bezsilnym łkaniu.

Ale właściwie słowa nie były ważne. Młodzian był spostrzegawczy, bardziej niż zwyczajni ludzie, bo i między innymi właśnie tego się od niego wymagało. Potrafił wyczytać wiele z cudzego zachowania, drobnych gestów, zmian lub niedoskonałości w wyglądzie. Potrafił czytać z drugiej osoby jak z otwartej księgi, a zresztą ona także miała w tym niemałe doświadczenie. Teraz jednak była celem dla jego bystrych oczu.
Kimono zdobione misternie wyszywanymi motylami, do niedawna jeszcze podkreślające urodę ciała dziewczyny, teraz było w ruinie. Pomięte, smętnie wiszące na jej drżących ramionach, jak gdyby w pośpiechu i na oślep próbowała z powrotem naciągnąć je na siebie. I tylko obi pozostawało prawie nietknięte, choć przekrzywione wyraźne na jej talii, o tragicznie zmiętoszonej kokardzie.
Zdawała się płakać czarnymi łzami, bo i o takiej ponurej barwie tworzyły one smugi na jej policzkach. Z łatwością rozpoznał prawdziwy płacz, będący tak niecodziennym widokiem na jej ślicznej twarzy. Ktoś komu było dane choćby raz go zobaczyć, już nigdy nie mógł pomylić go z tym fałszywym. Różnica pomiędzy prawdą i kłamstwem była ogromna. Dźgała go w serce, niczym najbardziej zabójcze ostrze.
Hai. Dziewczyna w milczeniu i łkaniu mówiła mu wystarczająco.

-Zginie – syknął z obcą sobie agresją, którą długie lata treningów skutecznie wyciszyły. Aż do teraz. Znalazła dla siebie ujście w postawionym murze dyscypliny, nadburzonym przez odkryte uczucie do młodej kunoichi i całkowicie zburzonym przez wyrządzoną jej krzywdę. Kierowany złością i czystym pragnieniem mordu, zaczął się obracać w kierunku zabudowań.

-Iye..

Aż dziw, że przez czerwoną mgłę gniewu przesłaniającą mu umysł, zdołał usłyszeć ten szept. Swą głośnością był porównywalny do nieznacznego, ledwo dostrzegalnego i słyszalnego szelestu liści na prawie nieistniejącym powiewie wiatru. A mimo to wstrzymał młodziana w miejscu, chociaż i swą niewątpliwą zasługę w tym miała także dziewczęca dłoń kurczowo zaciskająca się na jego odzieniu -Iye..

-Ale Koneko-chan, on Ci zrobił krzywdę..
-odparł powoli, niechętnie pozwalając sobie na taką zwłokę, kiedy przecież już mógłby wkradać się do pałacu, cicho i niewidocznie jak duch. Niezłomny duch zemsty, gotowy teraz bez mrugnięcia rozszarpać przyczynę smutku swej towarzyszki. Nic innego w tym momencie nie było dla niego ważne. Nie liczyło się sumienie zepchnięte daleko w odmęty umysłu, ani zdrowy rozsądek przesłonięty ciężką kotarą wściekłości, ani późniejsze konsekwencje, bo i coś takiego nie mogło przejść bez echa.
Przynajmniej jedno z nich o tym dobrze wiedziało.

-Nie możesz.. -właściwie, to te słowa wypowiedziała tak cicho, że zdołał je wyczytać wyłącznie z ruchu jej wilgotnych i nabrzmiałych od płaczu warg.
A i tak zdołały tylko wywołać w nim efekt przeciwny, niż ten jakiego pragnęła dziewczyna. Nie uspokoiły go, wręcz rozjuszyły jeszcze bardziej, co bardzo dobrze widziała w jego błyszczących oczach. I słyszała w jego głosie, ciężkim od wzbierającej w nim furii -Jedyne czego nie mogę, to tego tak zostawić. Nie pozwolę temu draniowi się napawać tym co zrobił. A już na pewno nie pozwolę mu tego powtórzyć, zasrani...

-Nie możesz, Yashamaru! -warknęła zduszonym głosem, który w innej sytuacji osiągnąłby głośność krzyku. Ale nie teraz, gdy nie powinna nawet być w ogrodzie, a już tym bardziej nie w towarzystwie młodziana. Sama chyba też przestraszyła się tego swojego wybuchu i ostrego zrugania partnera, bowiem dłonią od razu zasłoniła swe usta, a z oczu jeszcze obficiej pociekły nieposkromione potoki łez. Znów jej ciałem wstrząsnęło łkanie tak mocno, że przy kolejnym już brakowało jej sił do walki z tą słabością. Przeraziło ją to nowe uczucie, jeszcze tak boleśnie wręcz zwielokrotnione koszmarem na jawie jaki przeżyła. Tracąc panowanie nad swoim ciałem wpadła prosto w ramiona młodziana, chowając zapłakaną twarz w jego klatce piersiowej i w pełni zawierzając sile jego objęć. A on przecież nie mógł jej zawieść, nie teraz. Nigdy.

Odsuwając w niepamięć łamane tym gestem zasady, zdyscyplinowanie wykute od maleńkości oraz niepewność tego co się może wydarzyć , chłopak rozluźnił dłonie dotąd zaciśnięte w pięści i przytulił ją mocno do siebie. Pozwalał jej rosić łzy na swoje odzienie, kiedy on powoli gładził ją po zmierzwionych włosach.
Oczywiście, ona zawsze była rozsądniejsza. Częściej potrafiła zachować zimną krew w większości sytuacji, a kiedy pojawiała się jedna podobna tej obecnej, gdy nawet jej nerwy pozostawały poddane próbie, to nadal znała swoje miejsce. Nadal pamiętała co było najważniejsze, i rzadko kiedy było to wyłącznie dobro jej osoby lub ślepa, mściwa żądza. Kiedy jego już dawno poniosłyby emocje, a krew zagotowałaby się w żyłach, ona cierpliwie poszukiwałaby bardziej właściwego rozwiązania, po ówczesnym uspokojeniu swego partnera dotknięciem dłoni. Delikatnym, lecz stanowczym jednocześnie.
Zapewne z tego powodu dobrano ich do siebie. Dwa przyciągające się ku sobie przeciwieństwa. Ale żadne z nich nie wierzyło w przypadki.

-Hai, gomen..-mruknął w próbie uspokojenia jej. Ale nawet jeśli było to daremne, to nie chciał jeszcze dokładać jej zmartwień ze swego powodu -To będzie trudne, ale.. nawet go nie tknę. Wiem przecież, czym to mogłoby grozić..

Tylko wściekły grymas drapieżnika trzymanego na łańcuchu wskazywał na to, jak ciężko młodzianowi było się pogodzić ze swoją bezczynnością. Ale o tym wiedział tylko on sam. Oraz Księżyc wiszący wysoko na nocnym niebie, będący świadkiem tego momentu pełnego uczuć pomiędzy tym dwojgiem.
Ona, drżące ucieleśnienie strachu o nieskończonej ilości łez.
I on, jej strażnik i przyjaciel o związanych rękach, targany sprzecznymi sobie emocjami.
Zakazana bliskość podszyta tragedią





* * *



Skłamał.

Najprawdopodobniej nie planował tego od samego początku, lecz dręczony obrazem trwogi malującej się na twarzy dziewczyny, po prostu nie mógł postąpić inaczej. Wprawdzie nie był żadnym bohaterem, nigdy też nie planował być jednym z nich, pomimo częstego, mocno wydumanego ubarwiania opowieści ze swego życia. Tą jedną nie zamierzał się z nikim dzielić, miała pozostać niebezpiecznym sekretem pomiędzy nim i jego partnerką.
Tak naiwnie musiał myśleć, pocieszać się, kiedy później skierował się ku pałacowi. A może wcale nie myślał w takiej chwili. Może znów ta mgła czerwona jak krew przysłoniła jego umysł, że zapomniał o słowie danym Koneko-chan.
Zapomniał o tym, że żadne z nich nie mogło sobie pozwolić na luksus posiadania sekretu.




* * *



Gwałtownie zbudzenie.
Bez dramatycznego krzyku rozcinającego spokój nocy, ale z nagłym uniesieniem powiek i ustami rozchylającymi się jak u tonącego łapczywie łapiącego powietrze.

Leżała pośród traw ogrodu dzikiego i opuszczonego, nie tak zadbanego jak tamten.
I w budynkach, które on otaczał, również czaiła się straszliwa bestia, lecz o jakże odmiennej naturze. Ducha zranionej kobiety kierowanej pragnieniem zemsty, zamiast śmiertelnego mężczyzny o całkiem ludzkiej żądzy nie zważającej na żadne przeszkody. Głuchego na „nie” wykrzykiwane dziewczęcymi wargami.

Znów był przy niej jej partner, choć inny, nieoficjalny. Jej zakazany owoc. Bardziej skryty za kotarą swych sekretów, ale tak samo jej oddany, w równym stopniu troszczący się o jej bezpieczeństwo. A przynajmniej w to pozwalał jej wierzyć. Nawet teraz czuwał nad spokojem jej snu, więc widząc, że coś zdołało w nim jej przeszkodzić, od razu zwrócił się w jej kierunku sponad leniwie trzaskającego ogniska. Lekkim ruchem ręki i nieco nieśmiałym uśmiechem powstrzymała go jednak przed ponoszeniem się. Nie chciała, aby jakiś byle zły sen, nieważny przecież drobiazg, był powodem jego zmartwień lub zakłócenia spokoju śpiącej miko i jej również czuwającego yojimbo.

Opadając z powrotem na zaimprowizowane posłanie, Leiko dłonią musnęła swe czoło zmarszczone w rozdrażnieniu. Nie często zdarzało jej się zasypiać na tyle głęboko, aby mieć tak rzeczywiste sny. A co dopiero wracać dzięki nim ku czasom dawnym, wydawałoby się przecież, że.. już zapomnianym. Tym bardziej, że nie była ona kobietą ani sentymentalną, ani trzymającą się swej przeszłości. Iye, ona kroczyła dumnie przed siebie ku intrygującemu nieznanemu, za sobą pozostawiając wszelkie bóle i smutki, jakie to zwykle miały w zwyczaju męczyć ludzi w ich myślach tuż przed zaśnięciem. Nie mogła sobie pozwalać na takie roztargnienia.
To ta świątynia, ta zjawa i Kasan musieli odnaleźć w niej tę maleńką iskiereczkę odpowiedzialną za tamto konkretne wspomnienie. Tamta męska napaść na jej młodziutkie ja, musiało pozostawić po sobie bliznę, którą rozdrapała ta niedoszła próba gwałtu.

Opuszkami natrafiła na kosmyki swych włosów, nadal dość zmierzwionych i uwolnionych spod ciasnego upięcia. Tak krótkich w porównaniu do tych długich jakie niegdyś nosiła, których mogły jej pozazdrościć właścicielki cienkich i zwyczajnie nieciekawych pasm. Były jej dumą, tak przyjemnie było je sobie zaplatać na palce, lub kiedy ktoś inny się nimi psotnie bawił. Ich utrata jednak stała się dla niej symbolem zmian.
Nie pozostawało w niej wiele z tamtego kapryśnego, uczuciowego dziewczątka płaczącego w ramionach swego partnera. A i on.. on zapewne też nie był już tym samym młodzianem dającym się ponieść emocjom. Nie po tym jak kierowany dobrymi zamiarami, w zaledwie jednej chwili naraził tak wiele na porażkę.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem