Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-08-2015, 14:39   #27
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję MG oraz Buce za dialogi... Walka wre!

Olbrzymia farma staruszka Wellingtona nie należała wcale do tak spokojnych, bezpiecznych miejsc jak mogło się wydawać. Wielkie połacie pól, ponad tuzin krów, drogie i rzadko spotykane maszyny nie chronione w zasadzie przez nikogo powinny przyciągnąć niedługo gangerów jak magnes. W okolicy krążyli nie tylko banditos, ale i Hell Angels, którzy - mimo pociągu do narkotyków, amunicji i broni - musieli jeść, a jedzenia na gospodarstwie Paula było w dostatek. Rogera zastanawiało kiedy bandyci wyciągną łapska po to co im się prawnie należało, bo - przynajmniej w Zasranych Stanach - każda rzecz, której nie potrafiłeś upilnować czy obronić nie należała do Ciebie.

Dom, pod który podjechało auto wyglądał na solidny. Był wsparty na solidnych, dębowych palach. Staruszek - niczym na starych, dobrych westernach - siedział na werandzie popalając tytoń. Obserwował nie tylko podjeżdżających właśnie gości, ale i licznych pracowników uczciwie pracujących w polu. Na terenie posesji poza domem znajdowała się duża stodoła oraz przybudówka z małym warsztatem i agregatem. Roderick nie znał się na mechanice, ale bez problemu poznał cel ich podróży.

Przywitanie ze staruszkiem nie było zbyt wylewne. Paul ich nie znał, a po tym jak ich przywitał nie zamierzał się również przesadnie bratać. Można powiedzieć, że pozdrowił jedynie lekarkę ich olewając i od razu odsyłając do agregatu. Roger powinien zareagować, bo był osobistym ochroniarzem Bonnie, a co za tym stoi powinien być przy niej zawsze - nie ważne czy zamierzała siedzieć w stajni, w bunkrze czy też w domu Paula. To był pierwszy i nie ostatni błąd młodego Rogera. Może zwyczajnie uraziło go - czego nie dał po sobie poznać - traktowanie starca? Zwykle ludzie z okolic Rosewell byli bardziej mili i gościnni. Szkoda, że Bonnie nie nalegała aby jej ochroniarz nie odstępował jej na krok. Roderick chciał pilnować jej niemal tak bardzo jak hiszpanki, z którą chyba zaczynała go łączyć jakaś ciaśniejsza więź. Oby tylko przez tę "więź" nie zachował się jak żółtodziób i nie dał ciała...


- Dziękuję Ci dobra kobieto. - podziękował z ukłonem ubrany w mundur rewolwerowiec patrząc jak Bonnie odchodzi wraz z Wellingtonem.

- To jak piękna? Chodź zerkniemy na ten agregat. Znaczy ty zerkniesz, a ja będę pilnował Ciebie i sprzętu. - powiedział z uśmiechem Roger. - Oczywiście za tępego pomocnika również mogę robić. - puścił do Marii oko kowboj.

- Hmm… - Mruknęła Maria na całą sytuację, jakiej była przed chwilą świadkiem. - Ani “witajcie” ani “pocałujcie mnie w dupę”, ot mechanicy przyjechali, tam jest agregat… Wal się dziadu, Verga! - rzuciła do zamkniętych drzwi domu, po czym spojrzała na Rogera. - Mogę zerknąć. - wzruszyła ramionami, najwyraźniej nie w humorze.

- Ważne aby dobrze zapłacił za robotę Francesca. - powiedział z uśmiechem Roderick zaznaczając, że użył jednego z imion hiszpanki. - To egzotyczne imię jest po kimś z twojej rodziny? - zagadnął zdawałoby się już rozluźniony wojownik.

- Tak, to po prababci. - odparła już spokojniej monterka, rozglądając się po okolicy. - Wieśniacko, że aż hej, co? - jakby minimalnie się uśmiechnęła.

- Ja tam lubię wieś. Kojarzy mi się ze spokojem. - powiedział Roger. - Świeże powietrze, swojskie żarcie, prawdziwe mleko i ciężka, całodobowa praca. - Roderick odetchnął. - Chociaż na prawdziwej wsi bywam niezbyt często, a ty?

- Tak, tak, świeże powietrze… - pomachała sobie dłonią przed nosem, bo akurat zajechało krowim kupskiem. - Wdychaj mocno Roger, inhaluj! - wyszczerzyła do niego ząbki.

- To sama natura! - powiedział po czym wybuchł śmiechem kowboj. - To co, zabieramy się za agregat?

- Mnie się tam nie spieszy… - zapaliła kolejnego papierosa. Po tym, jak dostała całą paczkę za friko, zdecydowanie zaczęła kopcić więcej… - Weźmiemy chociaż moje podstawowe klamory z wozu? - wskazała na pickupa. - Ciekawe też, co u pozostałych. Mają tak spokojną wycieczkę jak my? Oby, co?

- Wątpię. - powiedział szczerze wojownik ruszając w kierunku wozu. - Miła perspektywa to walka z tuzinem motocyklistów, a mniej przyjemna… Będzie z kogo wyciągać kule. - dodał Roger bez uśmiechu co dla niego było dość niecodziennym zachowaniem.

Rewolwerowiec bez problemu zaniósł sprzęt Marii na miejsce. Było widać, że aby go zmęczyć potrzebna byłaby całodobowa harówa, w trakcie której większość wieśniaków padłaby na pysk. Dla niego liczyły się nie tylko diabelsko ciężkie treningi, ale i przeprawy przez ruiny, w których hartuje się ciało i umysł. Pomieszczenie, w którym mieścił się agregat to mała, bardzo płytka dobudówka. Można je porównać do zadaszonej wiaty z dwoma ścianami. Agregat był bardzo duży. Zajmował powierzchnię niemal całej wiaty. Był bardzo dobrze wykonany, ale widać, że nie było żadnego speca w pobliżu, który mógłby się tym lepiej zająć. Ślad po wybuchu był z lewej strony - i całe szczęście, bo wlew paliwa był z prawej. Eksplozja niezbyt uszkodziła solidną konstrukcję. Dziadek miał jednak szczęście, bo to się mogło bardzo źle skończyć.


Roger widząc, że zabiegi wykonywane na agregacie wymagają raczej fachowej wiedzy niż siły skupił się na osłonie Marii. Roderick stanął obok małej dobudówki zostawiając drzwi otwarte aby słyszeć wszystko co mówiła hiszpanka. Kowboj rozglądał się czujnie, bo mimo iż wieś była piękna to nadal leżała w dość niebezpiecznej okolicy. Operacja na maszynie przedłużała się i po niecałych dwóch godzinach rewolwerowiec zaproponował kobiecie postój aby napili się, zjedli i chwilę pogadali.

- Sporo tego co nie? - zapytał mężczyzna. - Paul miał szczęście, że przeżył. Taki kawał blachy wypełniony paliwem mógłby zdrowo go rozczłonkować. - dodał żując suszoną dziczyznę.

- Sporo, sporo… - Maria przetarła buzię, a potem rączki szmatką. - Masz wodę? Ja już swoją wychlałam. - Uśmiechnęła się. Nieco umorusana, spocona, ale wyraźnie w lepszym humorze niż wcześniej. Najwyraźniej tak na nią działało dłubanie w różnych ustrojstwach…

- A mógłbym Tobie odmówić? - zapytał kowboj po czym sięgnął do swojego plecaka po manierkę, którą podał kobiecie. - Dużo jeszcze roboty zostało? Musimy się wyrobić do miasteczka do rusznikarza po części i na jakieś piwko.

- A do tego koniecznie kąpiel? - mrugnęła do niego, trącając go łokciem. Rozglądnęła się po okolicy, po czym głośno odetchnęła. - Oby zapłata była odpowiednia, tyram tu jak buey… znaczy się, wół. - poprawiła się.

- Nie ma co się za często kąpać, bo jeszcze mnie z drużynowym Federatą pomylą. - uśmiechnął się kowboj gryząc suszone warzywa. - Musi zapłacić ładnie, bo raczej byle wół by mu takiego skomplikowanego sprzętu nie naprawił. Ja póki co nie miałem okazji się popisać, ale to może nawet lepiej. Więcej nam pestek na opłacenie piwa zostanie. Chcesz? - zapytał Roger pokazując na menażkę z suszonymi warzywami.

- Kąpiel się nie podobała?? - naburmuszyła się w mgnieniu oka… po tym jednak szybko roześmiała. - Si, przekąszę co… a Ty nie marudź. Do popisywania pewnie będzie jeszcze okazja nie raz. Tak Ci brakuje latających kul wokół głowy?

- Podobała i to bardzo. - rzucił z szerokim uśmiechem kowboj. - Prawdę mówiąc mógłbym żyć bez tego wszystkiego. Bez krojenia mieczem, bez obijania pysków i strzelanin. Tak jak Wellington na spokojnej farmie, z kobietą znającą się na naprawie kombajnów i podobnego sprzętu. Z tym, że ja jestem młodszy i przystojniejszy. - puścił do Marii oko wojownik.

- Heh… no może… kiedyś… - zamrugała teatralnie ślipkami. - Ale teraz senor Roger, to rozwalamy gangerów i naprawiamy co popadnie! Ale… dziadek sam, na starość go już żadna nie chciała. Co jak Ty będziesz taki pomarszczony i upierdliwy?

- Poważnie uważasz, że ja dożyję takiego wieku jak Paul? To naprawdę słodkie. - powiedział kowboj rozbawiony. - Ja uważam, że z moim fachem prędzej czy później dostanę kulkę nie w te dziurkę. - wybuchł śmiechem rewolwerowiec. - Miejmy nadzieję, że los oszczędzi mi zmarszczek. Gorzej z siłami na starość. Ty pewnie zawsze będziesz piękna.

- Och… słodzisz niesamowicie. - wydęła usteczka. - A co do… hmm… to może muszę się podszkolić i w grzebaniu w ludziach? Ech, zmieńmy temat. Myślę, że tak jeszcze ze 2 godziny mi zajmie ta naprawa. Wytrzymasz tyle, czy będzie ciężko? - poprawiła włosy obiema dłońmi, przy okazji wypinając się niby to specjalnie w jego stronę biustem.

- Wytrzymam. - odparł jak zahipnotyzowany kowboj wpatrując się przez chwilę w biust hiszpanki. - Myślę, że taka utalentowana dziewczyna jak ty nie miałaby problemów z pojęciem składania ludzi i… i nie ludzi. - dodał pół-mutant.

- To może, żebyś się tak nie męczył i nudził, nieco pomożesz? - powiedziała monterka. - Podasz klucz, śrubokręt, zerkniesz mi przez ramię. Może i Ty się czego nowego nauczysz? W tej dziurze nam raczej nic nie grozi…


Maria wróciła więc po chwili przerwy do naprawy generatora, wspierana przez Rogera, który popełnił drugi błąd tego samego dnia. Nie mógł zwalać winy na swoje rozluźnienie, na chęć niesienia pomocy, na nic. Wiedział, że powinien pozostać czujnym od początku do końca. Pytanie brzmiało: Czy kiedy coś się posypie Roderick będzie gotów oddać życie za pozornie niewielką sprawę? Dla dobra Bonnie i Marii lepiej aby tak było.

- Mogę pomóc, ale musimy uważać, bo okolice Rosewell są bardzo niebezpieczne. - powiedział Roger kończąc jedzenie, pakując resztki do plecaka i zabierając się za robotę. - Razem pójdzie nam jak bułka z masłem. - dodał powiedzonko zasłyszane w przedwojennych filmach.
 
Lechu jest offline