Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-08-2015, 17:12   #1
Fyrskar
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
[MORDHEIM] Miasto Przeklętych




Wczesna jesień, pół roku po Upadku
Mordheim, karczma “Całus Karła”

Spływający czarnymi jak smoła kroplami deszczu szyld tłukł raz za razem w zwisającą na jednym, smętnie zardzewiałym zawiasie okiennicę. Z dachu po drugiej stronie ulicy zsunęła się wyszczerbiona dachówka, uderzając o ubłocony bruk z odgłosem jakiego bombarda by się nie powstydziła. Brudnoczerwone odłamki potoczyły się pod pokryte warstwą pylistego kurzu buty wędrowców. Ciemne okna okolicznych kamienic patrzyły na szabrowników niczym oczy ślepca, patrzyły na nich z niemym wyrzutem. Czy nie dosyć się nacierpiałyśmy?, pytały. Nie dość śmierci i zła widziałyśmy? Okiennice tłukły o szyby i ściany, wybijając rytm lejącego się strugami deszczu. Śmierdziało, a powietrze miało metaliczny posmak. Harde, uparte spojrzenia przybyszy oceniały fasady zrujnowanych budowli, wyszukiwały w ciemnościach cennych precjozów i łaknącego ich krwi przeciwnika. Byli jak zwierzęta. Drapieżniki? A może ofiary, zaszczute i ścigane? Szelest rybich łusek uniósł się nad dziurawymi dachami i wtem na zarośniętymi, skudlonymi włosami szubrawców przeleciała ławica uskrzydlonych ryb. Czy to senna mara?

Budynki zdawały się zmieniać swój wygląd, położenie. Coś skradało się w cieniu. A może to tylko ułuda, wymysł zmęczonych kurzem gościńca i pyłem miasta, długą drogą przez odludne, zrujnowane farmy i leśne gęstwiny, naznaczoną ciągłym unikaniem innych zbrojnych band? Coś zawyło w ciemności, przeraźliwie. Nagle dosłyszeli wrzaski, jakby torturowanej kobiety. Obłąkańcze śmiechy. Wnet wszystko ucichło. Z powrotem obrócili się ku fasadzie karczmy, wciśniętej ciasno pomiędzy zrujnowane, walące budynki. Parter oberży był cały z kamienia, z wolna porastającego szarym, pokrytym niezdrowo czarnymi plamkami mchem. Śmierdziało skwaśniałym piwem i czymś jeszcze. Okiennice były zatrzaśnięte i wzmocnione stalowymi sztabami. Nie dla ochrony przed zbrojnymi bandami - dla tych karczmy były ziemią niczyją, a więc wspólną. Tam napełniali brzuchy po przepełnionym przemocą dniu, tam kulili się w kącie, wiedząc, że tylko szaleniec spróbowałby złamać święte zasady tego miejsca i zadźgać go we śnie. Z drugiej strony, szaleńców nigdy nie brakowało. W tych zadymionych mordowniach bandy szabrowników rekrutowały świeże mięso, dzieliły się - prawdziwymi lub nie - plotkami i informacjami.

Wnętrze “Całusa Karła” było przytulne, co znaczyło, że poruszać się po nim trzeba było z plecami przyciśniętymi do ściany. Dym wbijający się ku wysokiemu stropowi krył salę w półmroku nakrapianym płomieniami świec. Przy stoliku po prawej zasiadała para w podartych, oklejonych skorupą błota mundurach armii Reiklandu, schylona nad potłuczonymi kubkami z gorzałą. Jeden z nich był cały pokryty zaschniętą krwią, o twarzy poharatanej od podbródka po linię przetłuszczonych, przyklejonych do skroni włosów. W drżących palcach ściskał łańcuszek, na którego końcu zwisał mały, mosiężny młot. Jego spierzchnięte wargi szeptały bezgłośną, monotonną modlitwę. Jego towarzysz rozglądał się wkoło nerwowym wzrokiem i poprawiał opierający się na wystającym z boku wystającym kształcie płaszcz, obciągając go raz za razem w dół.

O ścianę opierało się dwóch drabów, obwieszonych paskudnymi nożami, zerkających raz za razem na gości, w tym na kwartet Ostlandczyków, ciasnym kołem otaczających jeden z małych, karczemnych stolików. Jeden z nich, blady jak trup, był na całym ciele pokryty warstewką potu. Kaszlał i charczał raz za razem. Jego towarzysze mieli na tyle przyzwoitości, by nie odsuwać się od niego za daleko, ale twarze mieli nietęgie. Na obliczu najstarszego z nich malowała się troska o chorego. W końcu, to była jego rodzina. Mężczyźni z Ostlandu ruszali do Mordheim rodzinnie, klanami, a przynajmniej ich częścią. W karczmie nie słychać było śmiechów, a pomiędzy gośćmi nie kręciły się kształtne służki. W nieświeżym powietrzu unosiła się za to aura niepokoju.

- Chcecie czegoś? - zapytał grobowym głosem karczmarz, niski człowieczek o wodnistych oczach i zakrytej kilkoma przygładzonymi włosami łysinie. Z jej powodu jego głowa przypominała kamień leżący w strumieniu, skryty przed ludzkim wzrokiem tylko płynącą wodą.

- Nie tak prędko. - wstrzymał kierujących się ku kontuarowi szabrowników. Dwóch wykidajłów, jak i reszta gości, poza może tylko modlącym się Reiklandczykiem, przypatrzyła się nowym gościom. - Jeśli chcecie złożyć zamówienie albo odpocząć, musicie się przedstawić. Różni się tu kręcą, jeśli wiecie co mam na myśli…

 

Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 01-08-2015 o 18:58.
Fyrskar jest offline