Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-08-2015, 22:06   #19
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Erik Ponti jak zobaczył swoją ranę, to że jest sam i w jakimś nowym, mrocznym korytarzu zareagował tak jak powinno się reagować w takich sytuacjach. Po prostu zaczął chichotać i w czasie śmiechu swoim nożem dodał cyfrę "3" do tej "5". Może nie tak głęboko, ale też, żeby wyraźnie było widać. A co mu tam. Zmyli wrogów żarcikiem z liczbą 35. Niech myślą, że takich jak on twardych skurwieli jest jeszcze 34, gdy będą pozbywać się jego zwłok. Ale co tam. Rany nie wyglądały zbyt dobrze, ale twardym trza być niemientkim. Łyknął se witaminkę i zawinął kawałek ubrania co by nie krwawić jak świnia. Musiał porozmawiać z ludźmi z Old Harvest. Nie bez powodu udało mu się przebyć pomiędzy rzeczywistościami docierając do dziennej strefy - z pewnością w dziennej strefie żyli ludzie. Nawet jego rana postrzału zniknęła, więc wszystko było na dobrej drodze, żeby umrzeć. Erik był szczęśliwy z tego powodu, bo Gehenna to ponure i wrogie miejsce, a on trochę miał problemy z mówieniem. Prawdopodobnie wyładowania temporalne chwilowo odebrały mu mowę, która niczym echo w kontinuum czasoprzestrzennym powróci do niego z podwójną mocą czterowymiarową.

Erik starał sobie przypomnieć jak to było przed chwilą. No bo stał z grupą losowo dobranych skurwieli i myślał jakby tu ich podpalić, gdy nagle coś zaczeło drapać o drzwi. Powiedział im, że będzie osłaniał tyły, ale z jego ust nic się nie wydobyło, a tylko tak pomyślał. Naukowiec coś odpierdalał, bo chciał się zabić, a Erik postanowił wykorzystać go jak żywej tarczy. W końcu jeden z kretynów, którzy byli z nim otworzył wrota. Ponti nie był pewien, który debil. Były strzały, ciosy nożami, a Erik nie uczestniczył w ogóle w walce starając się tym razem uniknąć zbłąkanego pocisku. Jak wynikało z obmacania się - nie miał żadnej rany postrzałowej, a takie cięcie jak liczba "5" mogła zostać spowodowana przez "magiczny pocisk" który zabił niedoszłe wcielenie antychrysta: J.F. Kennediego (jeżeli jest się tak nieobliczalnym, że przywódcy ZSRR się ciebie boją to znaczy, że jest się regularnym świrem ponad świry). Pluć jednak na to. Co było dalej?

Wpadł Okulus. Nie przywitał się. Taki ani be ani me, wszedł jak do obory, czy jak do studia telewizyjnego Wałęsa. Ponti był takim turystą na wielkim statku zwanym Gehenną. Lubił zwiedzać, lubił zawierać nowe przyjaźnie (hy) i ogólnie spotykać miłych ludzi i nieludzi zresztą też. Fajnie było widzieć nowe anomalie, a Okulus był całkiem ciekawym sukinsynem. Jak to było? Otworzyli drzwi, a Okulus wpadł, zrobił rozpierdol, a Pontiego przeniósł w jakieś odległe miejsce, samego i mu jeszcze wydziarał liczbę. Ta anomalia śmierdziała na kilometr zwykłym świrem w przebraniu - takim Czarnoksiężnikiem z Krainy Oz, za którym siedział Facet za Kurtyną. Trzeba było po prostu znaleźć Kurtynę i pogadać z Facetem kryjącym się za tymi zjawiskami. Pewnie siedział w sterówce. Psi syn. Erik Ponti miał w sobie mieszankę zadowolenia (wciąż chichotał idąc korytarzem) i zdenerwowania (zdawał sobie sprawę kto najprawdopodobniej jest Facetem za Kurtyną: to skurwysyńsko zły węgierski czarnoksiężnik, któremu zepsuł medyczny interes w Old Harvest). W myślach nucił sobie starą piosenkę żeglarską. Spodziewał się śmierci i obiecał sobie, że jakikolwiek ból by się nie pojawił to będzie starał się chichotać. Bo Gehenna to takie radosne miejsce. Turystyczna atrakcja w całej okazałości. Trochę jak jedno z miejsc połączonych z Astropolem w tej starej, polskiej grze. Erik pomyślał, że przydałoby się tu Astralne Przejście, ale nie wierzył, że na coś takiego się natknie. Czekała go jedynie śmierć, a przed śmiercią mnóstwo śmiechu.

Czy się bał?

Nie. Bo był gotów cierpieć, cierpieć za miliony, których dręczyła sraczka i był gotów umrzeć. Wierzył też, że z takimi jegomościami jak Facet za Kurtyną będzie w stanie normalnie rozmawiać, bo przecież to będzie psychol sterujący Okulusem, a Okulus to w sumie klawy Czarnoksiężnik z Krainy Oz. Wszystko się łączyło w logiczną całość, w której Erik był niezbędną częścią. To był zwykły koleś w zwykłym miejscu robiący całkowicie zwykłe rzeczy i nikt nie powinien mieć do niego zadnego żalu.

Co do rezystora to znów sobie go założy na plecy tak jak je miał. W sumie to wyrzuciłby je, bo nie widział innej potrzeby targania tego złomu niż obrona pleców. Jeżeli miałoby to zapewnić jakiekolwiek dodatkowe plusy to wyrzuci ścierwo. Do niczego mu się nie przyda, bo przecież jego misja polega na zdobyciu tysiąca przyjaciół i przetrwaniu, a nie innych pierdołach.

Zapytany o Fixera Erik całkiem szczerze odpowie, że nikogo takiego nie pamięta. A misja zlecona przez niego? Że co? Po prostu był z jakimiś typkami w korytarzu i ich pamięta i jeszcze takiego naukowca, który cośtam chciał i to chyba jemu był potrzebny do czegoś ten rezystor, ale chuj z tym. Jak mu był tak potrzebny to sam mógł popylać z tym gównem. A to kurwa ciężkie, obija mu się i w sumie powinien to wypierdolić. Jednak ochrona! A chuja ta ochrona do tej pory mu dała w zetknięciu z Okulusem... ale mogłaby dać w zetknięciu z jakimiś sukinsynami, którzy by chcieli go postrzelić w plecy albo kosę wsadzić... także na razie Erik targa to gówno ze sobą.

Erik pamięta dziewczynę, z którą uprawiał seks w poprzednim sektorze. Nazywała się jakoś na "P", Erik miał to na końcu języka, ale już nie bardzo pamiętał. Może sobie później przypomni. Jej z pewnością nie zapomni, bo była jedną z przyjaciół, których tu uzyskał na statku. Musiał przeżyć jak najdłużej, żeby mieć tysiąc przyjaciół!
 
Anonim jest offline