| Zadanie nie należało do przyjemnych, ale i nie było zbyt trudne, za to z pewnością mieściło się w kategorii dobrych uczynków. Ciała czworga nieszczęsnych podróżnych wkrótce znalazły się na wozie. Mróz sprawił, że były twarde niczym kamień i stan ten miały zachować jeszcze przez dłuższy czas. Śmierć wygładziła rysy twarzy nieboszczyków i gdyby nie okropne, głębokie rany na szyjach, można by pomyśleć, że tylko nierozważnie zasnęli w nieodpowiednim miejscu. Śnieg, który przykrył wszelkie ślady napastników, potęgował jeszcze to wrażenie.
Alyth i Rasha stanęli przy wozie, który miał pozostać miejscem spoczynku nieznajomych. Kapłanka lewą dłonią pochwyciła medalion swej bogini, prawą zaś wyciągnęła nad ciała.
- Przyjmij pod swą ochronę te cztery dusze, moja pani - Rasha zaczęła krótką modlitwę. - Uchroń je od wiecznej tułaczki, by znalazły wieczny spokój i powitaj je w dobrobycie, jeśli nie wyznawali innych bogów. Niech odnajdą swe miejsce w zaświatach.
Nic się nie stało. Nie było złotego blasku, oklasków ani fanfarów, tylko zima i mgła dookoła. Kapłanka zerknęła niepewnie na Alytha.
- Chyba nie mogę zrobić nic więcej... Mam nadzieję, że Waukeen zaopiekuje się nimi, a ich dusze nie będą już nękać tego planu - powiedziała, ale jasnym było, że na myśli miała jedną, bardzo konkretną duszę. - Wracajmy.
Jak jeden mąż Alyth i Rasha odwrócili się, by ruszyć w drogę powrotną ku zatrzymanej karawanie. Nie uszli jednak nawet kroku. Niemal wpadli na ducha kobiety, którą właśnie pochowali. Zjawa wyciągnęła dłonie i nim zdążyli uczynić cokolwiek, musnęła ramiona obojga palcami, po czym zniknęła. Nigdy nie czuli takiego zimna, jakie sprowadził jej dotyk - mrozu wędrującego przez całe ciało, sięgającego aż do głębi ich serc. Czy ten chłód mógłby je zatrzymać?
Nawet jeśli, to nie tym razem. Wciąż stali i oddychali, ale ich uszu dobiegł cichy szczęk stali. Dźwięk narastał stopniowo, a spośród otaczającej ich szarości zaczęły wyłaniać się ludzkie sylwetki. Należały do trzech mężczyzn i kobiety. Były niewyraźne i półprzejrzyste, ale z łatwością mogli rozpoznać znalezionych podróżników. Mężczyźni walczyli zaciekle. Jednak z perspektywy Alytha i Rashy machali tylko mieczami, walcząc z niewidocznym wrogiem; krzyczeli coś, ale zasłona wspomnienia była zbyt gęsta, by można było zrozumieć słowa. Nad ich niskimi głosami wzniósł się wyższy, kobiecy ton. Alyth z łatwością rozpoznał prostą inkantację magicznego pocisku.
Wtem męskie sylwetki zniknęły jedna po drugiej, zaś kobieca zaczęła szarpać się z nienaturalnie wykręconymi do tyłu rękami. Powoli na jej szyi pojawiła się czerwona pręga niczym imitacja szerokiego, makabrycznego uśmiechu. Krew spłynęła z niej obficie w słabnącym już rytmie uderzeń serca. Nieznajoma osunęła się na kolana, a wizja prysła niczym bańka mydlana.
W tej samej chwili duch ponownie zmaterializował się przed magiem i kapłanką. Kobieta skierowała spojrzenie swych pustych oczu na Alytha i uśmiechnęła się smętnie. Przez moment wydawało się, że chciała coś powiedzieć, ale z poruszających się słabo ust nie wydobył się żaden dźwięk. Zjawa powoli zaczęła rozpadać się na skrzące się drobinki, które unosiły się, wirując, w mroźne powietrze. Na pożegnanie nieznajoma z zaświatów pomachała dłonią, po czym całkowicie rozpłynęła się w powietrzu. Dopiero wtedy Alyth przypomniał sobie jeden maleńki szczegół niedawnej wizji. Dostrzegł tam coś, co uświadomił sobie dopiero teraz. Pozornie nieważny drobiazg, zaledwie detal większego obrazka...
Nieznajoma w wizji miała na szyi srebrny wisior - wilka z czarnymi jak noc oczami.
Gwałtowny podmuch szarpnął płaszczami Alytha i Rashy, aż zafurkotały na wietrze. Nagle zrobiło się dużo ciemniej niż powinno być o tej porze. Zdawało się, że wiatr zawodzi szaleńczo, choć w pobliżu nie było ani kompleksów skalnych wśród których mógłby się przeciskać, ani ciasno rosnących drzew, między którymi mógłby buszować.
Plamka jasności zamigotała na krańcu wzroku maga. Powiódł spojrzeniem w tamtą stronę i dostrzegł wśród mgły słabą, pomarańczową łunę. Otaczała ciemną, czworonożną sylwetkę. Rozległ się głuchy warkot. Ledwie spojrzenie Alytha skierowało się w tamtą stronę, a tajemnicza bestia już wycofała się w szarość. Łuna zniknęła wraz z nią. Chwila nieuwagi wystarczyła, by coś podeszło tak blisko. Jednak wyglądało na to, że są bezpieczni - przynajmniej chwilowo...
__________________ “Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.” |