Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-08-2015, 05:29   #25
sheryane
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Zadanie nie należało do przyjemnych, ale i nie było zbyt trudne, za to z pewnością mieściło się w kategorii dobrych uczynków. Ciała czworga nieszczęsnych podróżnych wkrótce znalazły się na wozie. Mróz sprawił, że były twarde niczym kamień i stan ten miały zachować jeszcze przez dłuższy czas. Śmierć wygładziła rysy twarzy nieboszczyków i gdyby nie okropne, głębokie rany na szyjach, można by pomyśleć, że tylko nierozważnie zasnęli w nieodpowiednim miejscu. Śnieg, który przykrył wszelkie ślady napastników, potęgował jeszcze to wrażenie.
Alyth i Rasha stanęli przy wozie, który miał pozostać miejscem spoczynku nieznajomych. Kapłanka lewą dłonią pochwyciła medalion swej bogini, prawą zaś wyciągnęła nad ciała.
- Przyjmij pod swą ochronę te cztery dusze, moja pani - Rasha zaczęła krótką modlitwę. - Uchroń je od wiecznej tułaczki, by znalazły wieczny spokój i powitaj je w dobrobycie, jeśli nie wyznawali innych bogów. Niech odnajdą swe miejsce w zaświatach.
Nic się nie stało. Nie było złotego blasku, oklasków ani fanfarów, tylko zima i mgła dookoła. Kapłanka zerknęła niepewnie na Alytha.
- Chyba nie mogę zrobić nic więcej... Mam nadzieję, że Waukeen zaopiekuje się nimi, a ich dusze nie będą już nękać tego planu - powiedziała, ale jasnym było, że na myśli miała jedną, bardzo konkretną duszę. - Wracajmy.

Jak jeden mąż Alyth i Rasha odwrócili się, by ruszyć w drogę powrotną ku zatrzymanej karawanie. Nie uszli jednak nawet kroku. Niemal wpadli na ducha kobiety, którą właśnie pochowali. Zjawa wyciągnęła dłonie i nim zdążyli uczynić cokolwiek, musnęła ramiona obojga palcami, po czym zniknęła. Nigdy nie czuli takiego zimna, jakie sprowadził jej dotyk - mrozu wędrującego przez całe ciało, sięgającego aż do głębi ich serc. Czy ten chłód mógłby je zatrzymać?
Nawet jeśli, to nie tym razem. Wciąż stali i oddychali, ale ich uszu dobiegł cichy szczęk stali. Dźwięk narastał stopniowo, a spośród otaczającej ich szarości zaczęły wyłaniać się ludzkie sylwetki. Należały do trzech mężczyzn i kobiety. Były niewyraźne i półprzejrzyste, ale z łatwością mogli rozpoznać znalezionych podróżników. Mężczyźni walczyli zaciekle. Jednak z perspektywy Alytha i Rashy machali tylko mieczami, walcząc z niewidocznym wrogiem; krzyczeli coś, ale zasłona wspomnienia była zbyt gęsta, by można było zrozumieć słowa. Nad ich niskimi głosami wzniósł się wyższy, kobiecy ton. Alyth z łatwością rozpoznał prostą inkantację magicznego pocisku.
Wtem męskie sylwetki zniknęły jedna po drugiej, zaś kobieca zaczęła szarpać się z nienaturalnie wykręconymi do tyłu rękami. Powoli na jej szyi pojawiła się czerwona pręga niczym imitacja szerokiego, makabrycznego uśmiechu. Krew spłynęła z niej obficie w słabnącym już rytmie uderzeń serca. Nieznajoma osunęła się na kolana, a wizja prysła niczym bańka mydlana.

W tej samej chwili duch ponownie zmaterializował się przed magiem i kapłanką. Kobieta skierowała spojrzenie swych pustych oczu na Alytha i uśmiechnęła się smętnie. Przez moment wydawało się, że chciała coś powiedzieć, ale z poruszających się słabo ust nie wydobył się żaden dźwięk. Zjawa powoli zaczęła rozpadać się na skrzące się drobinki, które unosiły się, wirując, w mroźne powietrze. Na pożegnanie nieznajoma z zaświatów pomachała dłonią, po czym całkowicie rozpłynęła się w powietrzu. Dopiero wtedy Alyth przypomniał sobie jeden maleńki szczegół niedawnej wizji. Dostrzegł tam coś, co uświadomił sobie dopiero teraz. Pozornie nieważny drobiazg, zaledwie detal większego obrazka...
Nieznajoma w wizji miała na szyi srebrny wisior - wilka z czarnymi jak noc oczami.

Gwałtowny podmuch szarpnął płaszczami Alytha i Rashy, aż zafurkotały na wietrze. Nagle zrobiło się dużo ciemniej niż powinno być o tej porze. Zdawało się, że wiatr zawodzi szaleńczo, choć w pobliżu nie było ani kompleksów skalnych wśród których mógłby się przeciskać, ani ciasno rosnących drzew, między którymi mógłby buszować.
Plamka jasności zamigotała na krańcu wzroku maga. Powiódł spojrzeniem w tamtą stronę i dostrzegł wśród mgły słabą, pomarańczową łunę. Otaczała ciemną, czworonożną sylwetkę. Rozległ się głuchy warkot. Ledwie spojrzenie Alytha skierowało się w tamtą stronę, a tajemnicza bestia już wycofała się w szarość. Łuna zniknęła wraz z nią. Chwila nieuwagi wystarczyła, by coś podeszło tak blisko. Jednak wyglądało na to, że są bezpieczni - przynajmniej chwilowo...
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline