Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-08-2015, 22:52   #44
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Karl Hoobs - zapracowany optymista




Karl obolały wygrzebał się z przewróconego pojazdu. Spojrzał raz i drugi i trzeci na otaczającą go okolicę, ludzi i uciekającego stwora. Pokręcił głową jakby nie mógł uwierzyć w to co widzi przed sobą.
Pytanie: “Jak to się stało?” pojawiało mu się w głowie właściwie samo. Choć właściwie doskonale widział jak to się stało, bowiem był przecież bezpośrednim uczestnikiem sekwencji wydarzeń, które zaprowadziły ich przewróconą czerwoną furgonetkę na dno tego kanału burzowego.

Przypomniał sobie jak… To coś… Nie miał pojęcia co to właściwie było. Nie znał czegoś takiego. A przecież miał dzieci w szkole więc był na bierząco o tym co mają w szkołach. No i nie przypominał sobie by coś miały o takich… Stworach? Stworzeniach? Monstrach? A zdecydowanie nie pamiętał niczego takiego ze swojej edukacji, a coś takiego na pewno by zapamiętał. Przecież podpadało to chyba pod jakieś małpoludy czy coś takiego ale takie podobno wymarły. Więc co to do cholery było?!

Pokręcił znowu głową. Chciałby by to był jakiś dobrowolny temat gdzie na jakimś home party z przyjaciółmi czy innym grillu. Można by się pośmiać, pokłócić, poudowadniać sobie swoje teorie ale jakby co po prostu dać sobie spokój i wrócić do swojego drinka czy ponczu albo zmienić temat i tyle. No, ale niestety to wokół działo się naprawdę. Skoro tak…

Czuł, że to było coś takiego jak spotkali w szpitalu. Widać te coś nie ograniczało się tylko do szpitala. A musiało być w tym radiowozie czy pod nim albo co. A przecież ten radiowóz stał na drodze zanim przyjechali ze szpitala. Więc… To coś tam już było. Czyli co? Były te stwory i na ulicach? Ta myśl była niepokojąca. Jeśli takie coś łaziło po ulicach samopas… To było bardzo źle. Przecież policja czy wojsko powinno się tym zająć. Nie wiedzieli o tym co tu się dzieje czy jak? I wciąż nie wiedział co to właściwie było. Było podobne do człowieka bo dwie ręce, dwie nogi, łaziło jak człowiek… Wyglądało jakby kiedyś to było człowiekiem. Tylko jeśli tak to nie znał nic, co by zmieniało ludzi w takie coś. I skąd się tu wzięli tacy odmieńcy? Jakieś eksperymenty czy ci terroryści znów coś wypuścili jak tego wąglika w tym japońskim metrze czy co…

Starał sobie przypomnieć wydarzenia z ostatniej nocy. Ucieczka ze szpitala, potem próba dojazdu do domu, wymuszony postój przy tej porzuconej policyjnej pancerce, nagłe pojawienie się tego czegoś… I potem wszystko jak przyśpieszyło! Już myślał, że po nim bo przecież nie był dobrym biegaczem a i miał już swoje lata. Ale Olga ich właściwie uratowała włączając światła w krytycznym momencie. Stwór zwolnił czy zachwiał się. W sumie Karl nie miał czasu ani ochoty się oglądać za siebie. I bał się, że jak się odwróci to zaraz za sobą zobaczy szpony i kły tego czegoś. Więc biegł jak szalony nie odwracając się nie zwalniając ani na chwilę. Na szczęście było całkiem blisko nawet jak na niego. Ledwo wpadł do środka przez boczne drzwi od razu w panice zatrzasnął je by to coś nie wlazło do środka. Było tak wielkie i sprawne, że tak naprawdę wcale nie był pewny czy to coś pomoże zwłaszcza, że prawie cała góra busika była jedną wielką szklarnią, ale Olga dała czadu dosłownie i desperacko próbowała uciec. Gdy zobaczył i poczuł jak stwór doczepia się do maszyny myślał, że już po nich. Ale zaraz potem mieli ten wypadek, nagle świat targanym po wnętrzu pojazdu przedsiębiorcy nabrał szalonej, karuzelowej perspektywy a potem się wyłączył całkowicie.

No i obudził się teraz. Żył. Ale wszystko go bolało. Teraz jak sobie uświadomił, że właściwie złamał wszelkie przepisy drogowego BHP mając wypadek z niezapiętymi pasami to w duchu prawie parsknął. Właściwie to mógłby chyba obecnie robić za przykład jak nie należy pasażerować się pojazdami. Ale żył. A jak powitały go szare, ciche i całkowite nieruchome ciała sąsiadów nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Czuł wyrzuty sumienia i żal. Pojechali odwiedzić pobitego sąsiada, a nie zrobić komuś krzywdę czy co. A teraz… Od razu pomyślał o żonie Berta i reszcie pozostawionych w domu przyjaciół, sąsiadów i znajomych. Rozum podpowiadał mu, że właściwie i tak nie mogli nic zrobić, ale jakoś sumienia nie było tak łatwo uspokoić. Westchnął ciężko i ruszył w stronę żywych.

Zatrzymał się chwilę obserwując nieprzytomnego Phil’a. Widział na własne oczy jego obecny stan ręki. Tak samo jak widział co się z nią działo w szpitalu i jak. I mimo, że widział nie mógł uwierzyć w to co widzi. To było… Nienaturalne. Ludziom nie odrastały ręki, głowy, nogi czy co tam. Z kawałkiem skóry był problem a co dopiero z całą kończyną. A tu sobie Phil grzecznie i cicho leżał, a ręka mu odrastała. Potrząsnął głową ponownie. Nie wiedział jeszcze co z tym zrobić ani nawet co o tym myśleć. To się kwalifikowało na jakiś cud natury, czy wybryk medyczny, a nie na poturbowaną głowę drobnego gastronoma. Jednak skojarzenia z tym co widział w szpitalu nasuwały się same i były bardzo niepokojące W końcu Phila ugryzł jeden z tamtych stworów więc…

Nie chciał na razie o tym mysleć i popodejmować decyzji. Ruszył dalej ale na wszelki wypadek podszedł do tej Pam, która była też nieprzytomna ale żywa i odsunął ją od nieruchomego sąsiada z odrastającą ręką. Przesunął ją w stronę Olgi i Paula. Pokiwał głową w ramach powitania lekko przygryzając wargi. - Cześć. Jak się czujecie? - spytał po chwili. Paul miał usztywnioną rękę, a Olga z tą nagą stopą też nie wyglądała na taką co przeszła ostatnie wydarzenia bez szwanku. Chyba nikomu się nie udała ta sztuka. Choć on sam chyba nie miał nic złamanego i był przytomny. No chyba, że był w szoku i jeszcze tego nie czuł bo też słyszał o takich przypadkach.
-Как дерьма.- wysyczała obolała Olga, której nikt nie zrozumiał, ale sama intonacja słów wystarczyła zrozumieć, że chyba przeklinała z bólu.
- Nie wygląda na złamanie, ale kostka jest opuchnięta. Nie znam się na tyle, by ocenić.- westchnął Paul i spojrzał na pozostałych żyjących, a potem na oddalającego się od nich stwora dodając.- Mamy benzynę, nie mamy wozu.-

No to została ich trójka przytomnych. Dwoje nieprzytomnych we właściwie nie wiadomym dla Hobbsa stanie i dwóch nieżywych w samochodzie. Nie wyglądało to dobrze.
- Olgo, wczoraj to co zrobiłaś było niesamowite. Bez ciebie i twojego opanowania te coś mogło załatwić nas wszystkich. Masz u mnie darmowe steki do końca życia. Czy co tam lubisz. - uśmiechnął się do niej promiennie lekko dotykając jej ramienia. Gdy przyklęknął byli mniej więcej na tym samym poziomie gdy ona siedziała na ziemi.
- Ale teraz trochę się rozejrzę. Trzeba się zorientować na czym stoimy. - rzekł patrząc na nich oboje po czym uśmiechnął się jeszcze raz na pożegnanie i wrócił w stronę przewróconego pojazdu. Trochę się zawahał gdy musiał grzebać pośrodku martwych sąsiadów ale uznał, że nie mają wyjścia. Dość szybko znalazł z takim trudem zdobytą wczoraj kankę ze ściągniętym z radiowozu paliwem. Jednak uszkodzony wozik nie oferował wiele więcej. Po chwili jednak grzebania i dumania ze znalezionych gratów wpadła mu w oko łyżka do opon. Po chwili majstrowania miał już metalowy pręt owinięty nasączonym paliwem szmatami. Teraz wystarczyło ją podpalić i mieli zgrabną i mocną pochodnię.

Zadowolony z tego drobnego znaleziska wrócił do rannych sąsiadów stawiając przy nich zdobytą kankę benzyny i zrobioną właśnie pochodnię.
- Zostawię to wam. Ja zerknę na górę i rozejrzę się. Zaraz wrócę i powiem jak to wygląda dobra? A wy… Miejcie oko na siebie, na nią i na okolicę. - zatoczył ręką krąg po dość ograniczonej perspektywie jaką mieli z dna kanału. Przy “niej” wskazał na nieprzytomną Pam. Jeśli takie rzeczy widziała wczoraj w szpitalu to właściwie nie było już takie dziwne, że puściły jej nerwy. - Iii… No cóż… Miejcie oko na Phila boo… Dzieje się z nim coś dziwnego. I jeśli się obudzi too… No cóż… Różnie może być. - zawahał się ale uznał, że musi to powiedzieć. Pewnie sami widzieli tak samo jak on co się dzieje z ich pogryzionym w szpitalu sąsiadem, ale wolał powiedzieć to na głos. Właśnie mówiąc o nim wręczył im owiniętą szmatami łyżkę.

Potem puścił im jeszcze oczko na pożegnanie, uśmiechnął się i ruszył ku górze by wyjść na brzeg kanału. Skos nie był duży ale po tym wypadku i tak nie szło mu się tak lekko jakby sobie życzył. Miał zamiar podejść pod krawędź ale ostrożnie. Miał nadzieję, że tuż za krawędzią nie na tknie się na coś złego albo chociaż zdąży usłyszeć jakieś ostrzeżenie. Miał nadzieję, że z góry wypatrzy przede wszystkim jakiś pojazd dzięki któremu będą mogli się zapakować i wrócić do domu. Bo przy takiej ilości ofiar marsz wydawał się rozwiązaniem bardzo mało optymalnym.
Z początku było ciężko, przy każdym ruchu ciało protestowało bólem… Potem się do tego bólu przyzwyczaił i go ignorował. W końcu to były głównie drobne otarcia. Skradanie się zajmowało wiele czasu, ale nie z powodu trudności jaką stanowiła skarpa. Karl był ostrożny.
Zobaczył przed sobą ulicę… opustoszałą ulicę i kilka tanich i nieco zapuszczonych budynków mieszkalnych. Kilka samochodów…. i kilka plam krwi na asfalcie. I ani żywego ducha.

Zamarł na skraju sztucznego stoku kanału. Spodziewał się kłopotów czy… No właściwie nie wiedział czego. Ale pewnie nic dobrego. A tu zastał wymarłą, cichą okolicę. Obecnie spokojną ale te wszystkie czerwonawe lub ciemne rozchlapane plamy jakoś nieprzyjemnie mu się kojarzyły. Te całe rozbryzgi, strugi i zaschnięte ścieki mu się nie podobały i sugerowały gwałtowne wydarzenia. Może z ostatniej nocy? W ogóle ta ulica wyglądała na zdemolowaną jak po jakichś zamieszkach czy czymś takim. No albo… Tu też były te stwory… Takie jak w szpitalu i te przy radiowozie. A on był właściwie sam. Wolałby siedzieć teraz u siebie w domu albo… Już po 10! Cholera, już dawno powinien być w pracy, kto bez niego otworzy lokal?! Co prawda były zapasowe klucze no, ale jednak przecież to tylko zapasowe klucze dla bezpieczeństwa no ale zawsze on otwierał co rano. Ehhh… Taki z niego kierownik i właściciel. Ledwo jakieś zamieszki na mieście a już nawalił. Ten cholerny żółtek na pewno ma otwarte… Przynajmniej bez prądu ta oszukańcza plazma mu nie chodzi…

Ta myśl jakoś dziwnie podniosła go na duchu. Spojrzał ponownie na drugą stronę ulicy koncentrując uwagę na samochodach. Potrzebowali sporawego auta by zabrać wszystkich. I takie które by sprawiało dość sprawne wrażenie. No ale… To w sumie… Byłaby kradzież… Sumienie zakręciło mu się pod czaszką niespokojnie. Przecież nigdy w życiu nigdy nikomu, niczego nie ukradł. A już na pewno nie czegoś tak dużego i poważnego jak samochód. Przecież nie był złodziejem tylko biznesmenem! A tu teraz rozważał na poważnie takie przestępstwo! Zawstydził się. Jedna noc, trochę chaosu w mieście i już upadł tak nisko. O tempora, o mores… A jednak gryząc się strasznie podniósł dopiero co spuszczoną pod wpływem poczucia winy głowę i wzdychając ciężko ponownie zaczął lustrować samochody. No przecież na barana nie da rady zanieść tylu osób. A zostać tu do nocy nie mogli. A do bardziej znajomych terenów nie było tak blisko. A nawet trójka przytomnych nie wyglądała na sprawnych chodziarzy, zwłaszcza Olga z tą rozwaloną nogą. No i nieprzytomna Pam i Phil… Przecież nie można było ich tu zostawić tutaj gdzie działy się takie straszne rzeczy.
Sentymenty musiały poczekać, bowiem Karl wypatrzył kilkanaście metrów dalej samochód.



Czarna bryka może nie była w najlepszym stanie i wydawała się być ciasna, ale miała jeden poważny atut. Otwarte drzwi i być może kluczyki w stacyjce, niemniej… żeby do niej dość Karl musiał podnieść się ze skarpy i wyjść na otwartą przestrzeń.

~ Tylko pójdę ją obejrzeć. Oglądanie nie jest nielegalne. ~ właściciel lokalu gastronomicznego uspokoił własne sumienie próbując odwlec w czasie nieprzyjemną decyzję. Westchnął w duchu i ruszył spacerkiem ku zaparkowanemu pojazdowi. Nie miał pojęcia jak się zachowują złodzieje samochodów ale jakoś miał nadzieję, że właśnie na takiego nie wygląda. Szedł powoli choć bynajmniej nie spokojnie. Te wszystkie ślady jakiejś walki czy zamieszek przyprawiały go o nerwowy rozstrój i takież rozglądanie się. Właściwie wolałby natknąć się na właściciela i jakoś ponegocjować podwózkę nić tak brać bez pytania.

Mając jednak świeżo w pamięci swoją nocną przygodę z radiowozem szedł tak by mieć przed sobą otwarte drzwi kabiny. Nie chciał się natknąć znowu na coś nieprzyjemnego czającego się w środku. Zezował też czy przypadkiem paka jest pusta bo z niej też przecież mogło coś wyskoczyć. No to czego nie dojrzał starał się usłyszeć. Szedł z duszą na ramieniu bo nie dość, że z tej bryki którą sobie upatrzył mógł wyjść jakiś brzydki numer to jeszcze z tych sąsiednich albo okolicznych ulic albo budynków. Normalnie pewnie by tak nie ryzykował ale musiał jakoś zdobyć sprawny pojazd by wrócić z przyjaciółmi i sąsiadami do domu.
Dotarcie do samochodu...pozwoliło stwierdzić, że negocjacje z właścicielem raczej nie będą wchodzić w rachubę. Z kierownicy bowiem zwisała niczym upiorny brelok ręka odgryziona w przedramieniu. Palce zacisnęły się przedśmiertnie na niej, a resztę dokonało stężenie pośmiertne. Z odgryzionej kończy krew już leniwie skapywała na siedzenie.
Pomijając jednak te ponure akcenty, jeden widok napawał nadzieją. Kluczyki… tkwiły w stacyjce.

~ O matko! ~ w ciągu nocy był świadkiem tak strasznych rzeczy jak nigdy wcześniej w całym swoim życiu. Gdyby nie to najście w jego kawiarni z tym gachem tej sępicielki, to już dawno nie przypominał sobie podobnego ekscesu. No czasem jakieś małolaty się wzięły w kawiarni albo przed za łby, raz jakiś złodziejaszek wpadł i się schował jak uciekał przed policjantami a ci wpadli, obezwładnili go, skuli i zaprowadzili do radiowozu i w sumie takie tam. A tu podszedł i aż stanął z wrażenia.

Przełknął nerwowo ślinę, ale niewiele pomogło więc znów przełknął i znów niewiele pomogło. No samochód w sumie nie robił jakiegoś specjalnego wrażenia poza uwagą, że nie byłby taki zły do wożenia towarów do baru. Karl takie rzeczy dostrzegał i notował wręcz mimo woli. Od razu wiec docenił pakowną pakę. Na pewno pomieściłaby ich wszystkich. Tak, paka wyglądała całkiem przyzwoicie. No ale szoferka…

Krew. Wszędzie krew. W różnych stężeniach, formacjach i proporcjach. Tam zaciek, tu plama, tam jakiś rozbryzg… No i wszędzie. Na siedzeniu, dźwigni zmiany biegów, kierownicy, szybie, siedzeniu pasażera, suficie… No wszędzie…

Ale najgorsza była ta ręka. W jakiś hipnotyczny sposób przyciągała uwagę zdenerwowanego mężczyzny. Wciąż zaciśnięta na kierownicy. Dłoń, palce, kciuk, knykcie, nadgarstek i jeszcze kawałek ramienia. Wszystko się zgadzało, niczego nie brakowało, właśnie taka powinna być prawidłowo zbudowana kończyna górna. Tylko potem… Potem nic nie było. No nic. Ani reszty ramienia, ani łokcia, ani torsu ani w ogóle reszty właściciela. Trochę wystających kości, ściekające czerwonawe strugi, jakieś zwisając płaty skóry i tyle.

~ I ja mam tam wsiąść? ~ jakoś w ogóle nie mieściło mu się w głowie. Czuł się dziwnie. Coś pomiędzy skrajnym obrzydzeniem, strachem, a desperacją zdobycia samochodu. Właściwie to widział już przecież i krew, i wystające kości, skóry i takie tam. To samo w sobie nie było niczym nowym. No ale… U siebie w sklepie. Od zwierząt, na jedzeniu jak zamawiał całe tusze czy ćwierć tusze bo wychodziło taniej niż poporcjowane. Trzeba było więc je poporcjować już na miejscu czym nierzadko sam się zajmował. No ale… Tusza to nie człowiek.

Nie uśmiechało mu się zbliżać nawet do takiego samochodu a co dopiero wsiadać czy jechać nim. Już się rozglądał czy by nie spróbować szczęścia z jakimś innym gdy jakiś odblask uderzył go po oczach. Kluczyki. Była szansa, że wystarczy przekręcić i pojadą dalej. Ze wrócą do domu. Oblizał nerwowo wargi. Było o co walczyć. Musiał chociaż spróbować.

Wziął głęboki wdech i w końcu ruszył się z miejsca. Przezwyciężając niechęć zajrzał do środka szoferki. Mimo wszystko nie mógł się przemóc by ot, tak wsiąść do takiego auta. Rozglądał się za jakaś szmatą czy nawet koszulą czy czymś takim. I może nawet za jakimkolwiek płynem. Musiał to jakoś choć z grubsza doczyścić by w ogóle przy tym zasiąść. Jakby się udało. No cóż… Jakoś trzeba będzie się zabrać za tę rękę. Przecież nie będzie jechał z czymś takim. No i nie miał pojęcia jak jego sąsiedzi by zareagowali na taki widok. Musiał to uprzątnąć by jakoś ich przekonać, by w ogóle wsiedli do takiego auta. Zerknął też na stacyjkę by zorientować się jak z paliwem. Te co prawda mieli trochę z unieruchomionego radiowozu, no ale jednak wolał by wskazówka była na tej pełniejszej połowie.

Po chwili grzebania w trzewiach auta znalazł jakąś porzuconą bluzę i chyba płyn do mycia szyb. Co prawda nie zamierzał myć tylko szyb ale i tak było to całkiem cenne znalezisko. Żałował, że nie znalazł żadnych rękawiczek bo nawet jak już miał tą improwizowaną szmatę i detergent chwilę siedział z wyciągniętą dłonią nim się odważył dotknąć nawet przez szmatę zakrwawionych powierzchni. Ale jak się przemógł to już poszło. Zaczął jak od sprzątania w domu czy własnego samochodu czyli od szyb póki bluza była jeszcze w miarę czysta. Potem przeszedł do siedzeń, kierwonicy i deski rozdzielczej i już co przesiąknięta krwią i płynnym czyścidłem bluza dała radę to z podłogi. Potem wyrzucił ją z obrzydzeniem precz i poczuł od razu niebywałą ulgę.

I jeszcze ta ręka. To chyba było najgorsze. Czuł coś pośredniego między strachem prawie irracjonalnym, że coś może mu ta ręka zrobić cyz podzielić los jej własciciela, po obrzydzenie wobec tak ordynarnego kawałka ludzkiego mięsa aż po współczucie wobec biedaka którego to spotkało i wyrzuty sumienia, że dzięki jego zgubie oni mieli szansę się uratować.

Ręki nie dał rady odgiąć zesztywniałych mięśni i stawów. A nie miał ochoty jechać z czymś takim. Po chwili wahania nie widząc innej możliwości wydobył multitool. Nawet dotknął ostrzem ciała tu czy tam ale jakoś nie mógł się przemóc by tak brutalnie werżnąć się stalą w ciało i zrobić co trzeba. Mimo, że wiedział, że to głupie uczucie to jakoś się czuł jakby pomagał bardziej zabić tę rękę czy coś w ten deseń. Ostatecznie wybrał rozwiązanie pośrednie. Zmienił ostrze na minipiłkę i po chwili szybkiego dydolenia plastiku koło kierownicy już nie było takie pełne a rękę cisnął precz tak samo jak bluzę.

Gdy wreszcie usiadł na miejscu kierowcy w miarę czystym samochodzie choć z nieco nietypowo wyglądającą kierownicą poczuł prawdziwą ulgę jak po wykonaniu ciężkiego zadania. Pozwolił sobie na chwilę przerwy ale jak tak siedział w bezruchu znów zaczęło mu się w serce sączyć napięcie i niepewność. Musiał sprawdzić w jakim stanie jest maszyna.

Na szczęscie okazało się, że wnętrze jest w podobnym stanie jak wizerunek zewnętrzny czyli niezłym. Przynajmniej dwie najważniejsze kontrolki z akumulatorem i stanem baku świeciły się tak jak miał nadzieję. Wreszcie uruchomił samochód i gdy usłyszał pomruk silnika było to dla niego w tej chwili jak najpiękniejszy śpiew i muzyka.

Podjechał powoli do krawędzi kanału bo nie chiał ryzykować zjazdu w dół mając w pamięci jak to się skończyło dla busika chłopaków. Gdy się zatrzymał nad krawędziął i pomachał przez okno w dół widząc swoich sąsiadó w takim stanie w jakim ich zostawił na twarz sam mu wypełzł radosny i szczery uśmiech a rąka prawie sama im pomachała. Zrewanżowali mu sie tym samym widząc, że wraca ze sprawnym samochodem.

Dalej już nie poszło tak lekko i przyjemnie. Ciała Berta i Brian'a zdecydowali się spalić. Pochować ich nie było jak a ot, tak zostawiać nie mieli ochoty. Wcześniej Karl zabrał ich portfele i telefony oraz rzeczy które wyglądały na osobiste czy wartościowe by przekazać je ich rodzinom.

Oldze przy pomocy Karl'a udało się przekuśtykać po dość łagodnym stoku na górę. Posadził ją na miejscu pasażera które wydało mu się najwygodniejsze. Potem razem z Paul'em na trzy ręce w sumie, zdołali przetransportować Phil'a na pakę. Gdy wrócili by to samo zrobić z Pam ta o dziwo odzyskala świadomość i choć cośtam nawet reagowała na pytania mężczyzn to jednak ciężko to było nazwać sensowną rozmową. Jednak Hobbs miał nadzieję, że może to oznaka poprawy i w końcu wyjdzie z tego szoku. Może jak ją zabiorą do domu i tam w spokoju zdoła dojść do siebie. Przecież mieszkali tam sami mili i porządni ludzie prawda? Przynajmniej tak właściel baru do niej nawijał by jakoś ją uspokoić.

Więcej miejsc nie było w szoferce to zdecydowali, że Pam i Paul siądą na pace a Karl jako chyba obecnie najsprawniejszy w tej gromadce poprowadzi samochód ale bez szaleństw bo w końcu paka to nie kabina. Żegnani więc dymem z improwizowanego pogrzebu ich zabitych sąsiadów ruszyli w stronę domu. Karl co prawda rozważał czy nie podjechać pod swój lokal bo było bliżej ale ostatecznie zdecydował się na powrót do domu. Tam chcieli dotrzeć wszyscy ocalali i umęczeni sąsiedzi poza tym miał trochę planów co do swojego lokalu a w wykonaniu przydałoby mu się parę sprawnych rąk których w tej gromadce ciężko było uświadczyć. Poza tym potrzebowali otuchy i wytchnienia jakie daje dom i rodzinne kąty i znajome twarze po tych okropnościach jakie ich spotkały tej straszliwej nocy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline