Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2015, 01:09   #50
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Karczma pod Upadłą Wieżą, Neverwinter
8 Tarsakh, 1479 DR
Noc


Na kilka godzin przed świtem, kiedy wielki, biały jak marmur dysk powszechnie zwany księżycem wciąż wisiał wysoko na nieboskłonie, najemników zbudził dziwny, uciążliwy wręcz dźwięk przypominający swym brzmieniem odgłosy natrętnego budzika. Był to magiczny alarm, który rozbrzmiewał tylko w głowach rezydentów karczmy, a który został aktywowany przez gospodarza, tym samym sygnalizując początek ofensywy.

Ziewając i lekko zataczając się, awanturnicy zeszli na dół, gdzie czekało na nich kilku Harfiarzy w towarzystwie ich charyzmatycznego przywódcy. Theadalas uśmiechnął się lekko na widok ospałych mord, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że już wkrótce nagły zastrzyk adrenaliny postawi ich wszystkich na nogi. Oczekujący dalszych rozkazów najemnicy w kompletnej ciszy otoczyli ciasnym kręgiem odzianego w czarne jak heban szaty arkanistę, którego śmiertelnie poważny wyraz twarzy niemalże przyprawiał o dreszcze.
- Marcel był łaskaw przygotować dla nas mikstury. Ciężko pracował całą noc, więc nie będę oczekiwał od niego większego poświęcenia - elf spojrzał porozumiewawczo w stronę stojącego obok czarodzieja, po czym kontynuował, już o wiele bardziej stanowczym tonem - Teraz odpocznie i będzie oczekiwać naszego powrotu o świcie, albo wieści o naszej zagładzie…
Młody mężczyzna skinął głową w odpowiedzi, po czym odwrócił się na pięcie i bez słowa pożegnania udał się schodami na górę. Po tym jak zniknął im z oczu, najemnicy słyszeli przez jeszcze kilka chwil oddalające się z każdym pokonanym stopniem skrzypienie próchniejących schodów. Stojący pośrodku sali głównej Theadalas odezwał się dopiero, gdy w pomieszczeniu ponownie zalęgła martwa cisza i wszyscy skupili na nim swą uwagę.
- Plan jest następujący; uderzymy od północy tak jak wcześniej zaproponowano, w sam środek twierdzy, na odcinku gdzie całkiem niedawno mury zostały odbudowane. Nasi zieloni przyjaciele nie są znani ze sztuki kamieniarstwa, a więc możemy śmiało założyć, że struktury będą słabsze w tym jednym punkcie. Skupimy na sobie uwagę obrońców, dzięki czemu nasze przyjaciółki będą mogły bez przeszkód przedostać się kanałami na zamkowy dziedziniec - spojrzał wymownie na zbite w ciasną gromadkę dziewczyny. Ich twarze były niewyspane, a w na co dzień zadbane fryzury wkradł się drobny nieład. Drżały, choć nie były w stanie stwierdzić czy to z zimna czy z emocji.
Elf uśmiechnął się do nich pocieszająco, po czym kontynuował już nieco bardziej przyjaznym tonem:
- Nie wiem co was tam czeka, ale będziecie musiały pomóc nam jakoś przedostać się do tego tchórza, Vansiego. Pierwszym waszym celem są bramy prowadzące na główny dziedziniec otaczający wieżę zegarową. Po ich otwarciu spotkamy się i już wspólnymi siłami rozprawimy się z przywódcą klanu Wiele-Strzał...

Przemowa Theadalasa trwała przez jeszcze kilka długich chwil. W tym czasie szczegółowo zagłębił się w swój plan, starając się przekazać zebranym jak najwięcej informacji przed szturmem. Na samym końcu dał każdemu z osobna po trzy mikstury lecznicze i sześć fiolek z bulgoczącą zawartością o kolorze siarki, która zdradzała swą wybuchową naturę. Uzbrojeni po zęby i gotowi do walki awanturnicy opuścili karczmę w otoczeniu Harfiarzy. Towarzyszyła im niespokojna myśl, że w ciągu następnych kilku godzin ich działania mogą nie tylko odmienić ich życie, ale mogą też mieć znaczący wpływ na losy całego Neverwinter. Była to poniekąd przerażająca, ale zarazem też pokrzepiająca wizja…



Ulice Rzecznego Kwartału, Neverwinter
8 Tarsakh, 1479 DR
Noc

Noc była okrutnie zimna, wręcz niespotykanie jak na tą porę roku. Przejmujący chłód doskwierał opatulonym płaszczami wędrowcom, którzy podczas podróży nie odezwali się do siebie choćby jednym słowem. Każdy był skupiony na sobie, na własnych siłach, lękach i obawach. Tylko para wodna wydostająca się co jakiś czas spod kapturów świadczyła o tym, że wciąż jeszcze żyją - że nie są kolejnymi udręczonymi duszami, które zagubione między światami, w cichej samotności błąkają się po ulicach Rzecznego Kwartału będąc przygnębiającym wspomnieniem burzliwej przeszłości tego miasta.

Gęste chmury na niebie formowały czarne jak smoła sklepienie, które przebijały tylko najwyższe w okolicy wieże. W oddali wciąż dało się dostrzec księżyc w pełni, którego srebrzysta tarcza powoli zaczęła zanikać za linią horyzontu, chowając się za potężnymi murami górującego nad miastem zamku Never. Z każdą upływającą minutą ciemności gęstniały, a wszechobecne cienie zaczęły powoli pochłaniać całe Neverwinter.

Gdy znaleźli się w połowie drogi, Theadalas zarządził chwilowy postój, aby móc przygotować zaklęcie grupowej niewidzialności, które wcześniej najemnicy mieli dość nieprzyjemną okazję podziwiać w porcie, podczas nie do końca szczęśliwego spotkania ze Strażą Mintaryjską. Nieopodal znajdowała się studzienka prowadząca do kanałów pod miastem. Szept podważył ją swym oburęcznym mieczem i uniósł do góry, pozwalając damom swobodnie wejść do środka.

- Jesteście teraz zdane na siebie. Powodzenia… - usłyszały dziewczyny zanim jeszcze żelazna pokrywa zasunęła się za nimi z przeraźliwym zgrzytem. Schodziły w dół, coraz bardziej zanurzając się w ciemności, pokonując stopień po stopniu i kurczowo trzymając się zimnej, stalowej drabinki.
Pierwszą rzeczą jaką z niesmakiem zauważyły, gdy już w końcu znalazły się na samym dnie kanałów, był wręcz nieopisany smród zgnilizny połączony z równie niezbyt przyjemną wonią odchodów. Niepewne tego co ujrzą dalej, rozpaliły pochodnie i ich oczom ukazały się istne potoki gówna wypływające z wszechobecnych szybów kanalizacyjnych, a którymi leniwie pływały szczury, niekiedy rozmiarów małego kota, tylko od czasu do czasu rzucając intruzom przelotne, znudzone spojrzenia. Na całe szczęście obok był też wąski chodnik, który w tamtej chwili był jedyną rzeczą, która powstrzymała dziewczyny przed ucieczką z tego miejsca.

- Meh… Czujecie jak tu wali? Nawet ja tak nie śmierdziałam, kiedy przez kilka miesięcy unikałam kąpieli - zebrała się na szczerość Naria, błyszcząc w półmroku pozbawionym jedynek uśmiechem.
- Mam nadzieję, że nasza ruda paniusia nie boi się odrobinę zamoczyć? - dodała spoglądając wyzywająca na Etsy. - Zresztą pod koniec dnia i tak będzie cuchnąć moczem, więc co to za różnica czy swoim czy kogoś innego?



Tymczasem grupa uderzeniowa Theadalasa dotarła pod mury, które wąskim pierścieniem otaczały niesławną siedzibę władcy klanu Wiele-Strzał. Strzeliste wieże ginące w smolistych chmurach i wysokie mury obronne, po których przechadzali się orkowie uzbrojeni w długie łuki i pochodnie były wystarczającym powodem dla wielu śmiałków by trzymać się z dala od tego miejsca, ale stojący naprzeciw im Harfiarze i najemnicy z kompanii Złamanej Czaszki byli przygotowani na zbliżającą się konfrontację i wręcz palili się do walki.
~ Przede wszystkim musimy trzymać się z dala od tych wież ~ w głowach najemników odezwał się głos należący do Theadalasa. Był dziwnie przytłumiony, jakby dobiegał z zaświatów. Niemy elf wskazał ręką jedną z obronnych baszt, która znajdowała się najbliżej ich pozycji ~ Mają na nich wielu doświadczonych łuczników i dość spore pole widzenia. Walka z nimi nie ma większego sensu. Musimy przebić się za pomocą mikstur, które uwarzył dla nas Marcel. Wywabimy obrońców i w zamkowym wyłomie stoczymy pierwszą fazę bitwy, a później… cóż... cała reszta mojego planu to czysta improwizacja…

Nim ktokolwiek zdążył zareagować, Theadalas sięgnął dłonią za pazuchę, lecz to co wydobył z wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza wcale nie było jego ulubioną ognistą brandy, a przezroczystą fiolką wypełnioną wybuchową substancją. Odkorkował naczynie i powąchał zawartość. Pomimo wręcz powalającego smrodu mikstury, elf uśmiechnął się łobuzersko do zebranych wokół niego najemników, po czym zakorkował ją z powrotem, zrobił zamach i bez chwili wahania rzucił fiolką o mur.

Najemnicy obserwowali jak ciśnięta ze wszystkich sił mikstura leci na spotkanie ze swym celem, a następnie rozbija się z brzękiem tłuczonego szkła o kamienną ścianę. Przez krótką chwilę nic się działo, lecz po chwili wszyscy dojrzeli błysk oślepiającego, jaskrawego światła, którego śladem podążyła gorąca fala wybuchowa rozpraszająca powietrze, aż w końcu ich uszu dotarł potężny huk podobny do uderzenia gromu, który sprawił, że mimowolnie ugięli kolana.
Grube mury zatrzęsły się w posadach. Tynk opadł przesłaniając widoczność, blanki posypały się do miejsca, gdzie niegdyś znajdowała się fosa, a orkowie, którzy mieli tego pecha stać dokładnie ponad epicentrum uderzenia, zostali zwaleni z nóg - nieliczni spadli dziesięć metrów w dół na twardy grunt łamiąc w ten sposób kark lub kończyny. Od śmierci dzieliło ich ledwie kilka uderzeń serca...




- Do ataku! - Usłyszeli tym razem prawdziwy głos Theadalasa, który wzbił się ponad martwą ciszę i wszyscy jak jeden mąż chwycili za wybuchowe fiolki.
Jedna po drugiej rozbijała się o mury gwałtownie wstrząsając nimi w posadach. Trwało to może kilka sekund, aż w końcu usłyszeli odgłos podobny do lawiny toczących się ze zbocza głazów. Tumany kurzu wzbiły się wysoko w powietrze, kompletnie przesłaniając im widoczność. Najemnicy w towarzystwie Harfiarzy ruszyli za Theadalasem w stronę skrytej przed ich wzrokiem wyrwy w murach, a gdy pył w końcu opadł, ich oczom ukazał się legion stalowych ostrzy. Stojąc ramię w ramię, oddziały Vansiego były już przygotowane do odparcia intruzów, zupełnie tak jakby spodziewano się tego ataku. Na dźwięk rogu wszyscy wznieśli topory w powietrze i zaryczeli w swym prymitywnym, gardłowym języku - Lok’tar Ogar! - Zwycięstwo lub śmierć!

Ziemia pod nogami zadrżała, gdy dziesiątki żądnych krwi orków ruszyło wzdłuż dziedzińca na spotkanie z połączonymi siłami najemników i Harfiarzy. Naprzeciw nim wyszedł Sarenas, z oczami przesłoniętymi błękitną mgłą. Niebo zakotłowało się, runął lodowaty deszcz gasząc zapał zielonoskórych wojowników, a ułamek sekundy później z formujących oko cyklonu chmur spadł snop bladego światła, uderzając między ciasno zwarte szeregi Vansiego. Woda, która spadła z nieba tylko spotęgowała efekt, przenosząc elektryczne wyładowania od jednego celu do drugiego. Kilku na pewno zginęło, wielu więcej się przewróciło, a reszta oddziału jakby straciła na impecie.
- Zablokujcie wyłom! Tylko walcząc w wąskim przesmyku uda się nam ograniczyć ich przewagę liczebną - krzyczał na całe gardło Theadalas zagłuszony przez jęk porywistego wiatru i szalejących wokół błyskawic. Gary Szept wraz z trzema wyglądającymi na wojowników Harfiarzami ruszył dalej, w stronę wyrwy. Ich mała liczebność była niewystarczająca by zatrzymać pochód całej hordy, ale z drobną pomocą magów mieli choć cień szansy na przetrwanie.

Po drugiej stronie murów rozległ się dźwięk napinanych cięciw. Wszędzie wokół zaczęły spadać strzały, lecz większość stojących na blankach orków nie miała zielonego pojęcia gdzie znajdują się ich przeciwnicy. Było to dziwne zważywszy na ich dobry wzrok w ciemnościach. Wyjaśnieniem tego dziwnego zjawiska okazał się stojący najdalej od ściany wojowników Theadalas, którego ściągnięta mina wyrażała ogromne skupienie nad tkanym zaklęciem. Po chwili nad głowami walczących zaczęła formować się czarna jak heban mgła, która szybko nabierała na gęstości, by w końcu całkowicie przesłonić widoczność.

- Jeśli któryś z tych skurwysynów na murach się wychyli; nie pożałuj kul, moja droga - zwrócił się do Brzoskwini elf wskazując ruchem głowy “magiczny kijek”, którego trzymała w napięciu, po czym wrócił do rzucania kolejnego zaklęcia. Tym razem jego celem był legion zbliżających się siepaczy Vansiego…


 
Warlock jest offline