Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2015, 12:23   #25
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
- 3 -

Obojętność. Walcząca ofiara leżała na podłodze, otoczona przez kłębiącą się ciemność.

Tak łatwo było się poddać. Zatracić w uściskach demona. Dać pochłonąć jego drapieżnym mackom świdrujących świadomość niewidzialnymi narzędziami tortur.

Zapomnieć. Zobojętnieć. I w końcu przestać istnieć.

Nie!

Demon nie mógł zwyciężyć. Ofiara jeszcze miała nadzieję, że ktoś odnajdzie ją w tym pustym, wyludnionym sektorze. Ktoś inny przyciągnie uwagę nienazwanego zła i demon osłabi nieco sieci, w które schwytał ofiarę.

Człowiek zajęczał coś cicho. Wybełkotał coś jeszcze ciszej i znów zaczął dziko miotać się na kratownicy.

Oculus zwolnił nacisk. Uwielbiał te podrygiwania i pragnął, aby trwały jak najdłużej to będzie możliwe.



OCZKO #4


Ruszył korytarzem, przyczajony jak zawsze, gdy przemykał sekcjami opanowanymi przez wrogie gangi. W czasach, kiedy istniały jeszcze sekcje opanowane przez gangi.

GEHENNA nie była cicha. Nigdy. Nawet w tej chwili. Co jakiś czas ciszę zimnych korytarzy przerywał jakiś metaliczny odgłos, jakiś stuk, brzęk, chrobot, jęknięcie metalu. Za każdym razem Oczko zamierał. Zatrzymywał się na kilka chwil wsłuchując w ciszę sektora. Głuchą, grobową ciszę.

W ten sposób dotarł do łącznika. Tak więźniowie nazywali korytarz, który omijał cele i pozwalał maszynom STRAŻNIKA przemieszczać się pomiędzy dziuplami, – czyli pomieszczeniami, gdzie zazwyczaj roboty dokowały by doładować swoje akumulatory, ogniwa i inne baterie.

Łącznik omijał korytarze z celami, omijał tereny, którymi przeprowadzano więźniów, ale był najszybszą drogą pomiędzy sekcjami.

Oczko wychylił się czujnie przyglądając ciemnemu korytarzowi. Mógł nim dotrzeć bez trudu do „ich” sekcji. Wyjść poza sektor o ile oczywiście strażnicy przepuszczą go przez grodzie. Był tylko jeden problem.

Maszyna.

Nazywali ją TRANSPORTEREM lub CELĄ, ponieważ w tym trójkołowym mechu, na szczycie, znajdował się cylinder w którym przewożono więźniów. Jednego, dwóch a czasami nawet trzech na raz.

Oczko nie pamiętał, aby na sektorze przejętym przez Oculusa i jego ferajnę, gdzie mieli zamontować rezystory Vossa była taka maszyna. Co więcej, zieleń światła sugerowała, że robot działa. Że ma zasilanie, a w „celi” transportuje jakiegoś więźnia czy nawet dwóch lub trzech.

Ślady krwi prowadziły właśnie do niego. Do tego unieruchomionego transportera STRAŻNIKA.


PONTI #5


Erik spodziewał się ludzi – innych więźniów na sektorze, ale korytarze, które mijał okazały się puste, wyludnione. To wywołało w nim instynktowną ostrożność. Zaczął poruszać się wolniej, niemal skradać.

Wszędzie było tak samo. Zamrożone korytarze. Pokryte lodową warstwą ściany, zamrożona podłoga, sople lodu zwisające z rur i ze zlodowaciałych systemów wentylacyjnych.

Ponti zatrzymał się. Usłyszał coś.

Jękliwe zawodzenie. Nie mogło należeć do człowieka. Nie mogło należeć do maszyny. Dobiegało zza zakrętu, do którego się zbliżał.

Ponti ostrożnie wyjrzał i zobaczył anomalię. Tak jak się spodziewał.

To był stwor, którego więźniowie nazywali psem, ponieważ najbardziej przypominał to terrańskie zwierzę.

Cały czarny, niczym kawałek wydarty z ciemności, z czerwonymi jak krew ślepiami leżał przy ścianie korytarza. Był wyraźnie ranny i niezdolny do ruchu.

Wyczuł człowieka. Wyczuły zapewne świeżą krew z wyciętej przez Pontiego cyfry 3 oraz cyfry 5. Zawarczało, głucho i groźnie. Po chwili jednak zaskamlało, jak ranne zwierzę.

I wtedy Potni zauważył, że anomalia leży przy czymś, co mogło być zgubionym WKP.

Cenne trofeum, za które jajogłowi z Gildii Zero są w stanie zapłacić nawet i z dwieście fajek.

Pies – anomalia zawarczał i potem znów zaskamlał cicho. Ewidentnie był ranny. I to poważnie, skoro jeszcze nie zaatakował.

TORQUE #3


Miał zwidy, za którymi podążył jednak – przyciągany, niczym ćma do światła. Musiał mieć zwidy, bo na GEHENNIE nie mogło być żadnych dzieci. Program osadzenia nie pozwalał na to, fundując im wszystkim – kobietom i mężczyzną – kurację antykoncepcyjną. Żaden z więźniów nie mógł zostać ojcem, żadna więźniarka – matką.

Wołanie prowadziło jednak Torque’a przez mroki oblodzonych korytarzy. Nie zwracał uwagi na to, gdzie i po co idzie. Ważniejszy był tylko ten głos, jej głos.
W końcu doszedł do jakiejś celi. To z niej dochodziło wołanie.

Torque, czując ze traci zmysły, zajrzał do środka i zobaczył ją. Zobaczył je obie!

To były…. Jak one miały na imię?! Jak?!

Dziewczyna siedziała nad ciałem kobiety i zjadała ją, kawałek po kawałku. Wpychała sobie odgryzione mięso do ust żując powoli, a krew zmieszana ze śliną wyciekała jej na brodę.

Widząc Torque’a stojącego w celi wyciągnęła do niego dłoń, w której ujrzał ociekający krwią, ludzki ochłap.

- To ten fiut, Lulu – wyszeptała dziewczynka, do oniemiałego Torque’a. – Po śmierci nie był taki zły, prawda?

Nagle wizja znikła. Dziewczyna i trup też.

Torque znajdował się w jakiejś celi. Na podłodze, w kucki, leżał tam mężczyzna. Torque znał go. Dobrze go znał.

- Czemu, to zrobiłeś? – Wyszeptał mężczyzna okrwawionymi ustami.

Trzymał się za paskudą ranę na brzuchu. Krew z podziurawionych bebechów wylewała się z niego na ziemię, tworząc coraz większą kałużę.

To był Jarry.

- Przecież … kurwa … oni zginą.

I dopiero teraz Torque zauważył, że trzyma nóż w dłoniach. Z ostrza spływała jeszcze świeża krew.

Torque potrząsnął głową. Jarry znikł, ale w pamięci pozostała inna cela i inne ciało. Lulu. Pamiętał, z jaką łatwością, jego ostrze przecięło gardło pederasty. Pamiętał słodki zapach krwi wypełniający małą przestrzeń.

Torque zawył. Głośno. Boleśnie. Zaczynał tracić rozum.

- A może nigdy go nie miałeś? – Usłyszał nagle złowieszczy szept– Czy chociaż pamiętasz, kim jesteś? Jak się nazywasz?

Odwrócił się, lecz nikogo nie zobaczył. Przestrzeń za nim była pusta. Z ust zabijaki wyrwał się kolejny jęk.

- Pomóż mi… Proszę…

Odwrócił się i znów zajrzał do celi.

Leżał tam jakiś mężczyzna cały w tatuażach. Na lewym barku mężczyzny Torque ujrzał zakrzepłą, nieopatrzoną ranę. A na przedramieniu cyfrę „3” wyciętą nożem lub podobnym ostrzem.

- Pomóż… mi… blagam. – Powtórzył mężczyzna.


GHOST #6


Ghost ruszył korytarzem, jak polujący drapieżnik. W stronę źródła krzyków.

Nie musiał iść daleko. Nie musiał nawet biec po oblodzonym korytarzu.

To faktycznie był Jarry. Albo raczej to, co z niego zostało.

Dopadli go na korytarzu. Trójka więźniów. Jarry leżał na kratownicy. Ghost widział wyraźnie, że jedną nogę ma przerąbaną, jakimś ciężkim ostrzem.

Przy nim klęczało dwóch napastników. Pożerali technika żywcem. Jeden z nich wyciągał właśnie naręcze flaków z rozwalonej jamy brzusznej Jarryego i pakował je sobie do ust. Drugi, jak zwierzę, zanurzał twarz w dziurze na brzuchu siorbiąc i mlaskając obrzydliwie.

Ghost słyszał o takich wykolejeńcach. Ludziach, którzy zbyt długo obcowali z anomaliami. Zatracali swoje człowieczeństwo, którego zapewne i tak za wiele nie mieli. Z głodu, chorych pragnień lub zdominowani przez demoniczną wolę.

Trzeci patrzył prosto na Ghosta.

Nie wyglądał już jak człowiek.

Twarz trzeciego degenerata ociekała krwią. Jedna połowa była okaleczona. Cos nie tak było z oczami. Skóra mężczyzny była dziwnie pomarszczona, jakby martwa.

Ghost zamarł. Znał tą twarz. To był Lulu.

- Smakowałem, kurwy? – Zapytał degenerat przekrzykując nawet wycia pożeranego żywcem Jarryego.

- Pomóż… mi… - Technik zauważył Ghosta i jego usta ułożyły się w błagalne słowa.

- Smakowałem? – Degenerat o twarzy Lulu ruszył w stronę Ghosta, chociaż nie powinien go widzieć.

Jarry znów zaczął krzyczeć.

HIRO #3


Cisza. Samotność. Niepewność.

Hiro poruszał się pospiesznie, lecz cicho. Nasłuchiwał, ale poza biciem swojego serca i odgłosów typowych dla przemierzającej pustkę kosmosu, dryfującej GEHENNY, nie słyszał niczego więcej.

Nagle zatrzymał się. W końcu usłyszał jakiś głos. Cichy, odległy – echo jakiegoś wydanego gdzieś po drugiej stronie sektora krzyku.

Krzyk nie był czymś, co Hiro chciałby sprawdzać. Lecz z drugiej strony lęk przed samotnością popchnął go w tą stronę. Szybko, jednak nie za szybko, by nie wpaść z pułapkę.

Wyszedł zza zakrętu i znalazł się na głównym korytarzu. Przebiegał on przez serce każdego sektora. To z niego rozchodziły się równoległe odnogi do bloków więziennych i cel. Korytarz prowadził od grodzi, do grodzi – przejść do innego sektora.

I wtedy zauważył wiszące w powietrzu ciała. Więźniowie uchwyceni przez niewidzialną pajęczynę. Truchła wyssane do cna przez coś, co musiało tą pajęczynę rozwinąć. Przez jakąś nieznaną Hiro anomalię.

I wtedy znów usłyszał krzyk. Tym razem wyraźniej. Dobiegał z ust jednego z pochwyconych więźniów. Kobiety, na ile potrafił to rozpoznać Hiro.

Więzień podszedł trochę bliżej, ale nie na tyle by wpaść w niewidzialne sieci. Zatrzymał się.

- Pomocy… - Cichy jęk wyrwał się z gardła pochwyconej więźniarki. – Pomocy…

Trzy ciała. Poza zasięgiem ręki Hiro. Jakieś pięć kroków od pierwszego, wyschniętego na wiór ciała innego więźnia.

SPOCK #2


Spock szedł przed siebie. Broń dodawała mu odwagi, chociaż musiał przyznać, że czuje się nieswojo.

Dźwięki maszyny doprowadziły go do wyrwanej grodzi. Solidne, stal tytaniczne drzwi zostały rozerwane i wygięte tak, że przez powstałą dziurę do środka mógł przedostać się rosły człowiek.

Spock wśliznął się przez wyrwę i stanął w czymś, co mogło być jednym z jakiś ważnych elementów napędowych, sterowniczych czy innych GEHENNY.

Stał na jakiejś rampie, z której miał doskonały widok na pracującą maszynę. Ogromne koła o średnicy najmniej dziesięciu metrów, obracały się by po chwili sprząc z innym kołem z mechanicznym, powtarzalnym hukiem.

Sam proces był monumentalny i fascynujący. Miał swój rytm, swoją powtarzalność. Kojarzył się Spockowi z bijącym sercem.

Nie miał pojęcia, czym jest i do czego służy ten mechanizm, ale był pewien, że nie było go w sektorze Z-1907.

Nagle Spock zobaczył, że pomieszczenie nie jest puste, jak mu się wydawało.

Na ścianie, na jednym z cylindrów, wypatrzył jakąś anomalię. Paskudną, oślizgłą kreaturę przyczepioną do cylindra, niczym jakiś drapieżnik.

Drugą, niemal identyczną, zauważył na suficie, pod kratownicą. Kolejne dwie czaiły się na ścianach. Jeszcze jedna, zaczaiła się pod schodami prowadzącego w dół, do maszynerii.

Zapewne było ich więcej. Prawdziwe gniazdo.

Bał się ruszyć, ale wiedział też, że nie może stać tutaj, jak kutas w burdelu.
Pracująca maszyna … przyciągała jego uwagę.

Czuł, że musi zobaczyć, co się na niej znajduje. Że jest jakąś zagadką - tajemnicą do rozwikłania tego, co się wydarzyło i gdzie się teraz znajduje.

Z drugiej strony wszystko inne niż wycofanie się chyłkiem i po cichu korytarzem wydawało się być samobójstwem.

LALKA #0


Lalka szła, powoli, czekając aż narkotyk zacznie działać, doda jej odwagi.

Korytarz był pusty, pokryty lodem. Prowadził gdzieś. Nie miała pojęcia gdzie, ale to nie miało znaczenia.

Jej buty ślizgały się na oblodzonej podłodze. Oddech zamarzał w powietrzu.

Musiała być gdzieś blisko zewnętrznej części GEHENNY.

Nagle stanęła jak wryta. Przed sobą ujrzała punkt widokowy. Taras, na który maszyny czasami prowadziły więźniów … aby mogli ujrzeć wspaniałość wszechświata i otaczający ich bezkres. By mogli poczuć, że są nikim i nie mają gdzie uciec.

Tym razem widok, który ujrzała Lalka był niesamowity. Przyciągał jej uwagę.

Tam była jakaś świetlista istota! Złożona z gwiazd, światełek, galaktyk. Piękna i złocista.

Lalka podeszła do grubej, niezniszczalnej przesłony by przyjrzeć się lepiej widokom za bulajem.

Nagle światła zgasły, a ona ujrzała anioła!
Świetlistą istotę, która podpłynęła do bulaju wyciągając do Lalki dłoń.

Więźniarka zaśmiała się. To był najlepszy towar, jaki miała!
I wtedy zobaczyła odbicie w szybie. Dwaj albo trzej więźniowie zachodzący ją od tyłu.

Nie zdążyła się im przyjrzeć, ponieważ nagle widok za bulaje zmienił się.

Na Lalkę nadpłynęła czerwień. Dzika i płonąca, niczym bezkształtne oko pradawnego zła wpatrzone w jej duszę.

Zatoczyła się i wtedy zobaczyła zachodzących ją więźniów.

Byli bladzi i ubrani w jednolite, pomarańczowe wdzianka.

Nie odzywali się, ale coś w ich wyglądzie przerażało Lalkę tak bardzo, że prawie nie krzyknęła za strachu.

- Pomóż nam… - Powiedział w końcu jeden z więźniów. – Potrzebujemy…

- … twojej krwi. – Dokończył inny.

- Daj nam…

- … swoją krew.

Szli powoli. Nie spieszyli się, jakby byli u siebie, a ona była nieproszonym intruzem.

- Jesteś....

- ... jego wybranką.

-Numerze...

-...zero.

Zbliżali się i wydawali groźni, mimo że nie mieli broni.
 
Armiel jest offline