Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2015, 13:36   #45
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
- Niepostrzeżenie? W okół muru masz pełno demonów, to była najbezpieczniejsza droga, żeby się dostać tutaj. - Rzucił spokojnie Siergiej. Jego mokre blond włosy spadały mu na twarz miejscami leciutko ją zasłaniając. Mężczyzna wysunął przed siebie otwarte dłonie.
- Jesteśmy po tej samej stronie chłopie. -

Lisa jedynie fuknęła głośno i założyła ręce krzyżem na piersiach, w geście obrażenia się.
- No to już jest cyrk i jakaś kpina. Człowiek człowieka atakuje? Mało macie gówna tam dalej? Niektóre ma skrzydła, że tak, kurwa, podpowiem. - uniosła się mając ochotę roztrzaskać czaszkę tym inteligentom. Przecież to trzeba być debilem, żeby normalnych ludzi podejrzewać…
- No ja pierdole, kto wam wyżarł mózg? Bo zdecydowanie go nie używacie, po prostu brak słów. Ale spoko, jeśli nie mamy pomagać to łaski bez, pójdziemy w swoim kierunku, a wy się pierdolcie z tymi demonami sami, AVE. - Machnęła ręką na pożegnanie, a wokół niej pojawiła się piękna, przezroczysta ochronna kula, która emanowała lekko na zielono, przez co stała się zauważalna. Odwróciła się tyłem do tępaków z zamiarem odejścia stąd. Gdzie? A w pizdu! Do kogoś, kto miał IQ.

Lucille, kiedy tylko weszli do kaplicy, podeszła do jej nawy. Stała więc tyłem do wejścia. W pierwszej więc chwili nie widziała tego, co się działo. Odwróciła się nie długo później. Nie zrobiła tego szybko. Wyglądała na zamyśloną. Zrobiła dwa, może trzy kroki w przód, kiedy ktoś machnął na nią lufą. Zatrzymała się.
- Przychodzimy z Paryża. Miasto całkowicie zostało zniszczone. Podejrzewam, że nawet gruz z niego nie został - odpowiedziała cicho i spokojnie, bez jakiś większych emocji. Ton jej głosu wydawał się brzmieć jak głos lektora czytającego filmy: beznamiętny, wyprany z jakichkolwiek uczuć.
- Jestem Lucille Austin. W Paryżu leczyłam tych, co ostali się za murami miasta.
Kątem oka powiodła za Lisą.
- No i nie mówcie, że jej - tu skinęła na kobietę głową - nie poznajecie.. Nie poznajecie Lisy Lannira? - tu Lucille nie powstrzymała się od lekko kpiącego wydźwięku wypowiedzi. Nie chodziło o aktorkę, ale o tych, co stali na przeciwko i mierzyli w grupę francuskich uciekinierów z broni. Co jak co, ale pyszczek aktoreczki aż nazbyt wgryzł się w świadomość ludzką. To tak, jak z Modą na Sukces - każdy ten serial kojarzył.

- Z Paryża? To ktokolwiek tam przeżył? - mężczyzna wydawał się początkowo bardzo zaskoczony tym, że nieznajomi przybyli właśnie stamtąd. Jednak szybko to zaskoczenie ustąpiło stanowczości. - Nieważne. Był już taki jeden, co to niby po naszej stronie. Ledwo się pojawił, a miasto zaatakowały demony. Sam był demonem. Gdy tylko zaczęliśmy wygrywać, uciekł. Skąd mamy wiedzieć, że wy nie jesteście tacy sami, jak on? Demony zaatakują, a wy je wspomożecie. Udowodnijcie, że jesteście po naszej stronie.

Siergiej opuścił ręce z załamania i pokręcił głową.
- Widzisz tego tu? - Siergiej wskazał palcem na Loupa. - W katakumbach znaleźliśmy jakiegoś demona, nie był to zwykł Imp czy Ogar. Miał dziwne macki i siedział dokładnie pod miastem. Pod waszym nosem. Nie wiem jak się tam dostał, ale ten oto tu człowiek zrobił z niego sitko. - Rusek mówił coraz bardziej z swoim wschodnim akcentem, kiedy się denerwował nie potrafił tego kontrolować.

Lucille spojrzała na tego, co mierzył do nich. Facet nie trybił. W oczach lekarki na samo wspomnienie Paryża zaszkliły się łzy, a krtań zacisnęły złość, bezradność i poczucie beznadziejności.
- Czy ja niewyraźnie mówię? - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Nawet gruzów już pewnie nie ma!
Lekarka zaczęła się trząść. Ciężko było osobom postronnym ocenić, z jakiego powodu. Zamknęła się, bo jedyne, co by była w stanie wydusić to to, by najlepiej Włosi zakończyli ich marny żywot i poszli sobie w pizdu. Szczęśliwie Siergiej był bardziej opanowany i przejął inicjatywę. Niech on mówi. Lucille stała tak jak sierota obrzygana. Po chwili milczenia,kiedy już przełknęła w większości to, co ją dusiło, spojrzała na wszystkich, co dzierżyli broń w dłoniach i się odezwała podniesionym, mocno zdenerwowanym głosem:
- Jak mamy wam cokolwiek udowodnić? Flaki sobie wypruć? Pokazać, że jesteśmy ludźmi, że gramy do jednej branki z Wami? Już teraz siedzicie tu skuleni, a będzie gorzej. Czuć, co się dzieje poza murami miasta. Nie wiem, jak one to robią, ale demony powoli się jednoczą. Jak tak dalej pójdzie, to i podzielicie los Paryża i innych upadłych miast.

Skoro nikt Lisy nie zatrzymywał, to ochoczo poczęła sobie odchodzić z tego zbiorowiska. Trochę szkoda jej było, że niedługo zakończy swój żywot w samotności, tylko dlatego, że banda idiotów ma problem natury psychicznej. Ale co jej do tego? Mogli w nią strzelać, nawet w plecy. Ochronną tarczę i tak ustawiła głównie ze względu na nagły atak demona, a nie zidiociałych palantów, których nie bała się ani trochę. Miała tego wszystkiego dosyć, to był żałosny cyrk. Zresztą, co nie zrobią czy powiedzą i tak zostanie olane. Ignorowanie starań grupy level hard.

Nikt nie zatrzymywał Lisy. Bez problemu skorzystała ona z drugiego wyjścia z kaplicy. Szybko jednak okazało się, że nie bez powodu “pozwolono” jej wyjść. Kaplica była otoczona. Na zewnątrz było drugie tyle żołnierzy. Niespecjalnie miała możliwość udać się gdzieś dalej, bez “uszkodzenia” kogoś swoją tarczą. Jednak i stąd mogła zobaczyć, jak wyglądał ich cel podróży. Gdzie okiem sięgnąć, bardzo blisko siebie porozstawiane były wszelkiego rodzaju budynki. Większość z nich była niska, co najwyżej dwupiętrowa. Jakby nie chciano narażać ich na ataki z powietrza. Za żołnierzami zbierali się ludzie. Kobiety, mężczyźni, dzieci i starcy. Wstrząsy i działanie wojska musiały ich tu ściągnąć.

W środku. Wciąż toczyła się dyskusja z czarnoskórym żołnierzem. Łatwo było zauważyć, że był on bardzo przewrażliwiony na punkcie nieznajomych.
- Nie ufam wam, ale mamy inne problemy. Najchętniej zamknąłbym was w ciemnicy. Tam jest miejsce takich jak wy. Przynajmniej mniejsze ryzyko, że narozrabiacie. Jednak dam wam szansę - spojrzał na jedyną kobietę w oddziale. - Arin, weź trzech ludzi. Macie ich pilnować i lepiej, by wyszło ci to lepiej niż ostatnio.

To czy zrobi komuś krzywdę czy nie, miała akurat głęboko w du… Jak to ona. Interesował ją tylko jej własny czubek nosa i nic ponadto. Odkąd straciła Lazara, nie miał już kto jej pilnować, ochraniać lub ignorować, to działała na nią najbardziej pobudzająco i zachęcało jej ambitne wnętrze do walk i starań. Teraz nie miała dla kogo się starać, ponieważ nikogo nie obchodziła. Była zła, wściekła i miała ochotę się rozpłakać. Pociągnęła nosem, a tarcza, która ją otaczała, po prostu zniknęła. Przetarła drobną piąstką policzek, po którym spłynęła pierwsza łza.
- Chcę do domu… - zajęczała pod nosem, a jej usta coraz bardziej formowała się w smutną podkuwkę. Jej ręce bezradnie ułożyły się wzdłuż ciała, a smutne, szafirowe tęczówki lustrowały każdego żołnierza po kolei oraz przerażonych ludzi, którzy za nimi stali.
Wyglądała naprawdę podle, serce by pękło każdemu, widząc tak kruchą, piękną i zapłakaną blondwłosą kobietę, która w swej delikatności zdawała się być najbardziej bezbronną i niewinną istotą na świecie. A po jej smutnym wyrazie uroczej buźki, spływały ciepłe, słone łzy.

Siergiej odetchnął, gdyby koleś dalej celował do niego pistoletem to by pewnie nie wytrzymał. W sumie aż dziwne było, że nie zaczął krzyczeć tak jak Lu. Jeszcze trzy lata temu by dawno wybuchł gniewem, ale chyba apokalipsa sprawiła, że trochę dojrzał. Blondyn sprawdził każdą swoją broń i je spokojnie zabezpieczył, pokazując to ostentacyjnie żołnierzom, żeby nie mieli najmniejszych wątpliwości.
- Chodźmy, można by było w końcu coś zjeść. - Powiedział kierując się do wyjścia. - Można tutaj zjeść coś na ciepło?- Pytanie kierował do Arin czy jak ona/on miała na imię, ponieważ to teraz ta osoba była za nich odpowiedzialna.
- Noż jobana sabaka - Widok płaczącej Lisy był naprawdę żałosny, aż w głębi jego zimnego syberyjskiego serduszka zrobiło mu się jej smutno, tylko troszeczkę, żeby nie było. Iwan III Groźny, który teraz siedział na jego barku wydał dziwny pisk, który przypominał śmiech. To była podła bestia, w końcu król sklepu zoologicznego. Twardy, skórzany but Siergieja kopnął lekko aktoreczkę w cztery litery.
- Przestań się mazać… -

Lisa jeszcze przez chwilę wyglądała jak smutne, słodkie stworzonko, jednak kiedy odwróciła niespiesznie buzię w kierunku Siergieja, ten nie dostrzegł w jej oczach nic ze szczerego smutku czy rozpaczy. Jednak dojrzał jej złośliwy uśmiech, który dla innych był niewidoczny, gdyż jej buzia po części zasłaniana była przez długie, blond pukle.
Szafirowe oczy Lisy były puste, pozbawione uczuć, czy też smutku, który tak teatralnie eksponowała. Skoro Rosjanin dał się nabrać, to czemu nie ktoś inny miałby się nad nią zlitować i zabrać gdzieś, gdzie przebywali też zwykli cywile, którzy stali za żołnierzami?
Kobieta ponownie spojrzała zrozpaczonymi oczami w stronę tłumu stojącego za żołnierzami i załkała.
- Jest mi zimno. - słodki głos łamiący najtwardsze serca. Jej wygląd, talent aktorski oraz głos były jedyną bronią, jakie posiadała. Taka już się urodziła.

- Zaprowadzę was do naszej stołówki. Może chłopaki nie zjedli jeszcze wszystkiego - odparła Arin po chwili, jakby wyrwana z głębokiego zamyślenia. Pozostali wojskowi powoli odchodzili, aż w końcu została tylko Arin, trójka mężczyzn i łowcy. Wszyscy wyszli na zewnątrz, gdzie czekała Lisa. Załamana Lisa.

- Cały czas tak się zachowuje? - zapytała kobieta i westchnęła cicho. Spojrzała na ludzi, których zbierała się wokół coraz więcej. Wiedziała jak może się to skończyć. - Weźcie ją uspokójcie i chodźmy szybko. Niektórzy mogą nie być zadowoleni z waszego przybycia bardziej niż Patrick. A zamieszki spowodowane waszym przybyciem nie są teraz nikomu potrzebne.

- Mamy za sobą koszmarną drogę. Przebyliśmy szmat kilometrów bez żadnej pomocy, bez wsparcia. To, co widzieliśmy i z czym walczyliśmy często przekracza ludzkie pojęcie, nawet jeśli uwzględni się czasy, w jakich żyjemy. Dotarliśmy do miasta na zostaliśmy tak miło przyjęci. Chyba sama rozumiesz.. - powiedziała zrezygnowana Lucille. Zerknęła na Lisę. Nawet rudowłosej zrobiło się przykro z powodu stanu koleżanki. Sama chętnie wróciłaby do Paryża. Lucille westchnęła smętnie. Wyciągnęła piersiówkę i podsunęła ją aktorce.
- Chcesz? Smutków nie utopi, ale może choć na chwilę odpręży.

-Wszyscy tutaj przeżywali koszmar. Myślicie, że każdy od początku siedział bezpiecznie za murem? Nie znamy was, więc jak inaczej mamy was traktować? Po tym, co widziałam, wiem, że w tych czasach nie można ufać już nikomu - Arin przez moment przyglądałą się każdemu z łowców po kolei. Po chwili wystąpiła do przodu, zbliżając się do mieszkańców, obserwujących nowoprzybyłych.
- Rozejść się. Nie przerywajcie swoich przygotowań.

- No to dlaczego nas nie wypieprzycie za mury miasta albo nie sprzedacie nam po kulce w łeb? Czyżby sumienie się w was odezwało? Spieszymy z pomocą, bo widać, co się dzieje dokoła. Nie każemy nie wiem, witać nas czy chlubić, ale do kurwy nędzy, jesteśmy po jednej stronie barykady, czy to tak trudno zauważyć?
Widać było po lekarce, że się hamuje, bo nosiło ją niemiłosiernie. Kipiała złością i czuła bezgraniczną bezsilność. Ściskała ramiączka swojego plecaka tak mocno, jak tylko potrafiła, żeby choć trochę się opanować. Przy okazji zgrzytała zębami.
- Gdzie macie szpital lub miejsce, w którym leczycie chorych i rannych?

- Przestań się mazać to znaczy, że masz się przestać mazać, a nie mówić jak się czujesz. - Siergiej miał serdecznie dość tych kobiet, jedna się upijała na umór, druga ciągle waliła fochy. - Nie szerz alkoholizmu Lu, zostaw to na lepszą okazje… - Korciło go, żeby wylać cały ten alkohol z jej piersiówki, ale na szczęście opanował się. Dobrej gorzałki nie ma co się pozbywać przez jakieś fochy.
Podniesiony ton Lu zwrócił uwagę najpierw Iwana III Groźnego, który wdrapywał się powoli na jego głowę, Siergiej odwrócił się dopiero po kilku krokach.
- Lu, uspokój się. Nie jesteśmy ich zbawicielami, nie jesteśmy rycerzami w lśniących zbrojach, którzy przyjechali na białych rumakach. Jesteśmy ludźmi takimi jak oni, postaraj się to zrozumieć. W tym świecie nie będzie ciebie witać komitet powitalny, a dla Lisy nie rozwinie się czerwony dywan. Robimy swoje, po to tu przyjechaliśmy. - W tym momencie rusek odwrócił się do Arin biorąc głęboki oddech, widać było, że jemu też udzielały się nerwy. - Prowadź do stołówki, musimy coś zjeść bo zaraz padniemy, dziewczynom też udziela się głód. -

Lucille spojrzała na Siergieja.
- Przecież niczego nie szerzę - odpowiedziała mu krótko i na temat. Czasami odrobina procentów działała wręcz cuda. Co prawda nie pozwalała zapomnieć. O nie, ale dawała chwilę wytchnienia. Sama odkąd walczyli ostatnio, nie piła przecież. Nie zrozumiała więc przekazu mężczyzny. - Nie mówię, że jesteśmy zbawicielami kogokolwiek. Po prostu aż mnie szarpie, bo mają nas za niewiadomo kogo, zamiast potratkować jako kolejną parę... cztery pary rąk do pracy i do pomocy. Nie widzisz, że nie oczekuję ani oklasków ani niczego?

- Zgadzam się z Lu w stu procentach - odparła fuknięciem. Widać, że po słowach o tym, żeby ich zaprowadzić w jakieś fajne miejsce z żarciem, od razu sztuczne łzy zniknęły. Nie rozumiała Rosjanina, przeciez Ci tutaj to jakaś dzika banda mało rozgarniętych ludzi. Nic dziwnego, że mają problem z demonami, bo inteligencją nie grzeszą. Jednakże, ponieważ zdobyła co chciała, nie zamierzała się sprzeczać, a udać w lepsze miejsce, jakim byłoby pomieszczenie zamknięte.

Martin nie odezwał się nawet słowem odkąd zjawili się w mieście. Wciąż rozmyślał nad walką z dziwnym demonem. Okazał się on znacznie słabszy niż komandos przypuszczał. Żałował teraz, że zmarnował na niego aż tyle amunicji. Ale czym właściwie był ten stwór i jaką rolę pełnił w tym wszystkim co tu się działo? Może już nigdy się nie dowiedzą?
Raynaud zdjął hełm i kominiarkę, odsłaniając swoją twarz. Nie rozumiał zdziwienia i oburzenia swoich towarzyszy, a właściwie głównie towarzyszek, na powitanie jakiego doświadczyli. On sam zachowałby się na miejscu tubylców podobnie. Być może nawet rozstrzelałby przybyszów, tak na wszelki wypadek?
Czy mieszkańcy Paryża zachowywali się inaczej? Ile to razy podczas służby na murze Martin był świadkiem odsyłania ludzi spod bramy? I nie zawsze byli to groźnie wyglądający łowcy demonów czy inne rodzaju zabijacy. Czasami były to zwykłe rodziny z dziećmi, którym nie wiadomo jakim cudem udało się przeżyć na pustkowiach. Polityka władz była jednak jasna, nikt do miasta wejść nie może, więc nawet tych najmłodszych, zupełnie bezbronnych, odsyłano z kwitkiem, skazując ich tym samym na śmierć. Czy to możliwe, że Lucille nie miała o tym pojęcia? Ciekawe czego jeszcze nie mówiono zwykłym mieszkańcom?
Z tych powodów Loup nie ufał strażnikom, którzy ich prowadzili. Co prawda trudno było przypuszczać, żeby chcieli ich zlikwidować, mogli to zrobić w dowolnym momencie, gdy było ich więcej. Broni też im nie odebrali, co już szczerze dziwiło Martina. Chyba był jedynym członkiem drużyny, który spodziewał się gorszego powitania niż w rzeczywistości miało miejsce. Oby w walce z demonami ci ludzie wykazali się większym rozsądkiem.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline