Pisk opon, ryk silnika. W obecnej chwili takie dźwięki niepokoiły. Choć samo miasto przerażało ciszą, to dźwięki ją przerywające wywoływały niepokój.
- Czekajcie tu.- rzucił szybko Wade i gestem kazał się cofnąć trójce kobiet pod ścianę. Peter przez chwilę trzymał się wraz z nimi, gdy Wade wyglądał ostrożnie przez okno, po czym podpełzł i spytał się.
- Co to?-
-Wóz Bruenera… szlag… podziurawili go.- mruknął Wade.
-Myślisz, że zabili go i… - Peter nie chciał dokończyć myśli.
-Nie… skąd by mieli wiedzieć, że tu mieszka? Zresztą kto miałby to zrobić?- powątpiewał Wade.
- Ale ktoś do niego strzelał.- wtrąciła stojąca pod ścianą Mindy. -Powinniśmy sprawdzić czy nic mu nie jest.
- To kto idzie? - Spytała Sara, drapiąc się nerwowo po ramieniu.
- Peter i ja…- zadecydował Wade, ale Peter stwierdził.- Nie możemy się obaj narażać. Lepiej by było, by tylko jeden z nas.
- Nie możemy puścić Wade’a samego.- zaprotestowała Lilly, a Mindy się z nią zgodziła skinieniem głowy. Lecz Rosjanin dodał.- Nie możemy też niepotrzebnie ryzykować. Ilu już nie powróciło z takich wycie…- przerwał wypowiedź i rzekł cicho.- Wybacz Mindy, ale ostrożność… musimy zachować się ostrożnie.-
- Ech… - Westchnęła Sara, spoglądając najpierw wymownie na Petera, a potem ledwie chwilkę w kierunku Lilly.
- To co, ja mam iść z Wadem?? Takie z was… a zresztą, to mogę iść. To nie żadna wycieczka, jedynie wyjście przed blok.
-Nie będę cię narażał.- odparł rycersko Peter.- Ja pójdę.
- Miałeś swoją szansę Pete.- rzekł Wade i wstał mówiąc do Sary.- Chodź… zanim zacznie się kolejna tura… negocjacji.
***
Zostawili więc resztę towarzystwa, udając się ku wyjściu z kamienicy. Po drodze zaś…
- Teraz byłby dobry moment na oddanie mi magazynka do pistoletu? - Zagadnęła Wade’a kobieta, mrużąc oczy.
- Nie sądzę… mogłabyś zrobić sobie krzywdę bronią.- stwierdził w odpowiedzi Wade trzymając strzelbę w dłoni i podchodząc do drzwi.- Przeciwnik i tak nie wie, że nie masz amunicji, a ja nie będę się bał, że postrzelisz siebie lub mnie.
Po czym krzyknął do osoby siedzącej w wodzie.- Bruener, to ty?!
- A kto ma do cholery, być?! Wróżka chrzestna?! Postrzelili mnie!- odezwał się z samochodu głos. Znajomy głos pisarza.
- To mnie do cholery poducz - Syknęła do dozorcy Sara - Pokaż jak ładować, rozładowywać, zabezpieczać i takie tam. Poprosiłam o pomoc, zaufałam, a Ty mnie wyrolowałeś na całej linii. W końcu nie będę machała tym pistoletem z prawej na lewą cały czas… mały crash-kurs, ale nie… - Naburmuszyła się.
- Już idziemy! - Dodała nieco głośniej do Brunera.
- Nie ma na to czasu w tej chwili, są pilniejsze rzeczy niż nauka strzelania. Jak choćby przygotowanie się na noc.- przypomniał jej cicho Wade.- Amunicji nie mamy za dużo, więc… lepiej żebyśmy nie musieli strzelać w ogóle.
Po czym ruszył w kierunku samochodu krzycząc.- Co się stało Wolfgang?
- Ci faszyści mnie postrzelili! To jakieś szaleństwo. Miasto jest całkowicie odcięte. Wojsko strzela do obywateli.- odpowiedział Wolfgang głośno.
- Gdyby wojsko do ciebie strzelało to byś tu nie dojechał.- Wade podszedł do samochodu i ocenił.- Nie jestem fachowcem, ale to chyba rykoszety. Padły strzały ostrzegawcze? Blisko wozu… pewnie musiałeś ich wkurzyć.-
- A ciebie nie wkurza, że nas tu zamknęli? Cholera nikt nie może opuścić Detroit. Nikt. Pod karą śmierci. Traktują nas jak trędowatych.- odparł wściekle Wolfgang.
- Trafili Cię? Możesz wysiąść? - Odezwała się Sara.
- Postrzelili mnie w nogę. Zatamowałem krwawienie, ale boli jak cholera.- stwierdził niechętnie pisarz. Wade otworzył drzwi i ocenił obwiązaną ranę.- Całkiem nieźle. Skąd tak umiesz.
-Byłem skautem i opiekunem skautów podczas studiów.- odparł Wolfgang, gdy Wade pomagał mu wysiąść. Pisarz oparł się na nim dodając.- Chyba żeśmy utknęli tu na dłużej, choć może od strony rzeki by się dało wydostać z miasta.
- To co, wracamy do środka? - Spytała kobieta - Masz coś w wozie co chcesz zabrać… gdzie go postawić? - Dodała.
-Najlepiej odstawić do garażu.- Wolfgang uśmiechnął się czule do samochodu.- W końcu Daisy zasłużyła na odpoczynek. -
-Sara… zajmij się tym, ja go zaprowadzę do jego mieszkania.- rzekł Wade krótko pomagając kuśtykającemu mężczyźnie iść.
Dozorca poszedł więc z Wolfgangiem, a Harper odstawiła auto tego drugiego do garażu…
***
Na Petera Sara natknęła się wchodząc do kamienicy. Ćmił papierosa na korytarzu.
Zerkając na kobietę uśmiechnął się i przyjacielsko zaproponował papierosa wyciągając w jej kierunku paczkę.
- Mindy i Wade zajmują się rannym. Lilly poszła do siebie. Zajmuje się jakimś Kwadratem. Mamy chwilę przerwy.- wyjaśnił.
Sara więc również zapaliła, po czym spojrzała wyczekująco na mężczyznę…
- A więc? Słyszałem, że utknęliśmy w tym grajdołku.- zaczął Peter zaciągając się dymem.- Co o tym myślisz?
- Lepiej tu chwilowo siedzieć, niż co kombinować. Albo zginiesz na ulicach od tych mutantów, albo zastrzeli wojsko? Wolfganga ostrzelali jak chciał się wydostać… może sprawa wyjaśni się sama? - Wzruszyła nerwowo ramionami.
- Tylko ile zamierzasz tu siedzieć i co przez ten czas robić? Zabunkrujemy się w mieszkaniu i będziemy… czekać na cud? Trochę… monotonny rozwój sytuacji.- zamyślił się Rosjanin.
- To jaki Ty masz pomysł, no słucham, proszę? - odpowiedziała Sara.
- Nie możemy tutaj siedzieć wiecznie…- zamyślił się Wiereznikow.- Trzeba będzie się rozejrzeć za wygodniejszym i bezpieczniejszym lokum w okolicy. I mniej zatłoczonym. Prędzej czy później… pojawi się racjonowanie żywności. Wtedy lepiej będzie mieszkać w mniej licznej grupce.-
- No ale z drugiej strony, w kupie bezpieczniej? - Kobieta rozejrzała się po okolicy, jakby sprawdzając, czy nikt ich nie podsłuchuje - Póki co nie jest źle… a masz już może coś na oku? - Dodała.
- No co ty… niby jak mam mieć.- uśmiechnął się ironicznie Peter.- Przecież wczoraj nawet nie sądziłem, że coś może mnie napaść w nocy. W zasadzie miałem wczoraj inne plany na ten dzień. A ty? Co byś robiła dziś?-
- Jak co dzień, w pracy, ta sama rutyna? - Kiwnęła głową, po czym przetarła buzię dłonią, byleby nie ziewnąć. Ta rozmowa ją lekko nudziła…
- To co teraz zamierzasz, po tym jak… przeniesiemy te wszystkie meble? Mam w domu butelkę wina z Gruzji. Zamierzam… wykorzystać ją, póki jeszcze mogę sobie na to pozwolić.- stwierdził Peter i wzruszając ramionami dodał.- Milej by było w towarzystwie.-
- Będziesz miał w ramionach Olgę, będzie miły wieczór? - Rzuciła peta na podłogę i przydeptała go butem. W tej chwili już nie trzeba było zawracać sobie głowy takimi drobnostkami w budynku…
- Jeśli Olga wróci, to raczej… hmmm… to nie jest wino dla Olgi.- uśmiechnął się kwaśno Peter. Wzruszył ramionami dodając.- Jeśli wróci…-
- Już ją spisałeś na straty?? - W ciągu sekundy ciśnienie podskoczyło Sarze chyba o 100 - Własną kobietę?? Nie dość, że Ty zostałeś na dupie, a jej nie ma, to jeszcze tak o niej gadasz?! - Harper po prostu go… opieprzyła. Być może były to zalążki jej hiszpańskiej krwi, albo raczej jedyne, racjonalne rozwiązanie odnośnie takiej postawy mężczyzny?
- Nie… Nie spisałem na straty. Myślę racjonalnie.- odparł Peter spokojnie przyglądając się wybuchowi Sary.- Olga i pozostali powinni wrócić wczoraj. Ja to wiem i ty to wiesz. Wyjechali wozem Hopesa i mieli wrócić przed 23:00. Jest…- Peter spojrzał na zegarek.-... 15:00 następnego dnia. Trzeba być realistą w takiej sytuacji.-
- I dlatego tak strasznie to przeżywasz, i się zamartwiasz, i w ogóle “buuuhuuuhuu”? - Wytknęła mężczyźnie palec przed nos - Zimny sukinkot z Ciebie i tyle, już ją na straty spisałeś! Taka prawda, jak nie jedna, to druga co?
- Co więc powinienem według ciebie zrobić. Łazić po kamienicy i rozpaczać? Upić się do nieprzytomności w ramach żałoby? To… akurat chciałbym zrobić, ale przecież nie mamy takiej możliwości…- westchnął smętnie Peter.- Nie mogę się spić do nieprzytomności. I wolałbym nie pić sam.-
- Nie masz innego wyboru - Syknęła Sara - Idź, pij, i czekaj na swoją kobietę - Podkreśliła słowo “swoją” - To w tej chwili najlepszy pomysł, i najrozsądniejszy. A nie zapraszanie mnie na cholernego drinka. Są pewne granice przyzwoitości, jakkolwiek to banalnie brzmi - Powiedziała, po czym odwróciła się od niego energicznie na pięcie.
***
Wkurzona jak jasna cholera, Sara szwendała się po kamienicy. Najpierw odszukała swoją córkę, sprawdzając co u niej. A że wszystko było w porządku, Katie zaś nie miała ochoty wracać do domu… Harper postanowiła jej dać jeszcze z godzinę, może dwie luzu.
Sara udała się więc na poszukiwania Lilly… więc udała się w kierunku mieszkania Tary, bowiem Lilly mieszkała z kuzynką i obecnie swoim chłopakiem Gregorym. Sara stanęła przed drzwiami do jej mieszkania i zapukała energicznie.
- Kto tam?- Harper usłyszała głos Lilly, dość silnie przytłumiony. Musiała być w głębi mieszkania.
- Sara - Odpowiedziała spokojnie… już w myślach widząc reakcję młodej dziewczyny, dodała więc szybko - Chciałam tylko o coś zapytać, może być nawet przez drzwi…
Przez chwilę od strony Lilly panowała cisza. Po chwili Sara usłyszała kroki, a potem drzwi lekko się otworzyły i twarz Hopkins pojawiła się w szczelinie. Blondynka zapytała z uśmiechem cicho.- O co chciałaś zapytać? -
- Nie masz może jeszcze jakiejś flaszki wina? Musiałabym się napić… - Sara wzruszyła rozbrajająco ramionami - Mogę odkupić czy coś.
- Nie jestem pewna czy powinnaś. Mam wrażenie, że…- zamruczała pod nosem Lilly, po czym westchnęła.- Jesteś pewna, że na pewno chcesz?-
- Tak, jestem pewna… Peter mnie wkurzył. To jak?
- Robisz się… chyba agresywna po alkoholu… więc tym bardziej nie powinnaś.- westchnęła Lilly i przez chwilę milczała, by w końcu rzec.- Gregory będzie pewnie wściekły, ale dam ci jakąś butelkę z jego kolekcji. Markowe wino, więc będzie ci smakowało. Gregory pozuje na konesera.-
Sara uśmiechnęła się sucho.
- Nie robię się agresywna po alkoholu, o to się nie bój. I… przepraszam za wcześniej… - Dodała wyjątkowo cicho.
- Nie boję… Niemniej to było dziwne. - rzekła wesołym tonem Lilly i dodała zamykając drzwi. - Poczekaj chwilę.-
Harper czekała więc przed zamkniętymi drzwiami, z nudów zastanawiając się nad tym i owym…
Drzwi się otworzyły i pojawiły się Lilly z butelką
drogiego trunku, chyba.
- Powinno ci smakować. Ja sama się na nich nie znam, ale to wygląda na dobre.- stwierdziła Hopkins.
- Ok, dzięki. Co za to chcesz? - Wzięła od niej butelkę.
- Hmm… nie wiem. Szczerze powiedziawszy, nie myślałam o tym.- Lilly wzruszyła ramionami patrząc na butelkę. - Powiedzmy, że masz u mnie dług. Coś się wymyśli.-
- Dobra, to już nie przeszkadzam… - Sara miała zamiar zostawić już Lilly w spokoju.
- Uważaj na siebie i nie przesadzaj z piciem.- uśmiechnęła się ciepło Lilly i zamknęła drzwi.