Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2015, 00:15   #5
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Zasianie wątpliwośći

Ciężko mówić o istnieniu gwiazd w sferze naukowej. Jedynym, niewątpliwie zresztą słusznym, skojarzeniem były znajdujące się w kosmosie, daleko poza zasięgiem ludzi, obiekty. Czasem jednak pojawiali się geniusze, którzy swą osobowością, czy też odkryciami zdobywali uwagę wszystkich szturmem. Chyba właśnie tak najłatwiej było opisać zaszytego teraz w swej rezydencji naukowca.
Poszczególne, przepełnione najróżniejszymi substancjami fiolki, różniły się od siebie znacząco. Jedne wyglądy niczym kule, odróżniając się od nich tylko malutkim, służącym do wylewania otwory, inne bardziej stożkowate czy też cylindryczne. Niektóre były czyste, jakby ktoś potrzebował ich zawartości w przeciągu kilku ostatnich dni. Na innych pojawiały się już oznaki odrzucenia, czy też wytchnienia. Można było również znaleźć kompletnie zdominowane przez zmanifestowane kurzem zapomnienie pojemniki. Dwie z czterech ścian były przeznaczone na składniki najwyższego priorytetu, tylko te starał się mieć zawsze przy sobie.
Przez znajdujące się za plecami ciemnowłosego okno leniwie wpadało słońce, oświetlając tym samym przeznaczoną na trofea ścianie. Doktorat z dwóch różnych uniwersytetów, alchemia i magia. Pierwszy z nich w niespotykanym wcześniej wieku. Kilka różnych dekretów, strony tytułowe niektórych prac. Wszystko datowane na blisko 10, czasem nawet 20 lat wstecz. Nad czymkolwiek pracował teraz Vincent, najwyraźniej nie przynosiło efektów.
Uniósł głowę z nad stołu, spoglądając na różowowłosego. Ile lat już minęło od momentu, w którym uratował go z rąk Grand Reich? Nie był w stanie odpowiedzieć. Jego ciemnozielone oczy, pomimo skrywających je szkieł, emanowały niemożliwą do zaspokojenia ciekawością. Zaproszeniem do piekła, które zawsze było otwarte, a jednak nigdy nie można było z niego skorzystać.
W posiadłości nie nosił nawet charakterystycznej, białej szaty. Nie miał przy sobie torby ze specyfikami. Zwyczajnie nie miał powodów, by z nich korzystać. Miejsce zostało przecież stworzone przez niego, miało wszystko, co wymagane, co potrzebna, a może nawet - co mogło się przyśnić.
- Wiadomość? - Vincent nie ukrywał zdziwienia. Większość jego korespondencji była zarządzana w sposób, który wykluczał zaskoczenie. Wiedział, kiedy mają się pojawić wiadomości od danych osób, przeważnie spodziewał się nawet ich zawartości. Nie miało to nic wspólnego z nadnaturalnymi zdolnościami, po prostu zbyt często transakcje były jednostronne, proszące o konkretne elementy. Inni nadawcy przeważnie odmawiali, pozostawiając Heyduna bez potrzebnych mu informacji czy możliwości.
- To dziwne, kto ją wysłał? - zapytał. Widywali się kilka razy dziennie, praktycznie mieszkali razem. Ciekawe, czy byli elementem plotek otoczenia?
Luini wzruszył ramionami. - W tym cały dowcip. - uśmiech na jego twarzy poszerzył się - Jeżeli ufać kopercie, to ty wysłałeś ją do mnie. Co byłoby absurdalne.
Dwójka mężczyzn mieszkała dość blisko siebie, poza tym mieli na posiadaniu całe mnóstwo urządzeń i ludzi który mogliby wykorzystać do przekazu informacji, nawet w dyskretny sposób.
Mężczyzna wyciągnął list w stronę Vincenta, wolną ręką zasłaniając usta. - Przy szczęściu nie jest to koperta wypełniona trującym gazem. - zaśmiał się.
- Haha, to akurat byłoby najmniejszym problemem! - przyszły właściciel ogromnej posiadłości ukazał swe białe uzębieniem dając wyraz swemu rozbawieniu. Patrzył to na kopertę, to na Luiniego. Za każdym razem nie zyskiwał zbyt wielu informacji, pierwotnie nawet nie zamierzał ich zdobywać. Zwyczajnie wyrażał swoje zainteresowanie.
- Sprawdziłeś go, poza nielogicznym zaadresowaniem ma jeszcze jakieś odchylenia? - zapytał, zatrzymując swój wzrok na różowowłosym. Równie dobrze mógł zwyczajnie otworzyć kopertę, przecież zawsze mógł usunąć wszystkie związane z tym konsekwencje. Jedynym problemem byłby wybuch i strata znajdujących się tutaj specyfików.
- Obawiam się, że nawet nie widziałem kto ją dostarczył. - wzruszył ramionami. - Wychodziłem z domu na zakupy i zauważyłem coś w skrzynce. - okrążając Vincenta, Luini znalazł sobie wolne krzesło w pokoju i zasiadł, spoglądając z zaciekawieniem na kopertę. Widać również był poniekąd zainteresowany jej zawartością.
- W takim razie trzeba będzie sprawdzić w najprostszy możliwy sposób. - stwierdził, biorąc z biurka nóż do otwierania korespondecji, jak i zapieczętowaną . Wyjrzał na zewnątrz, oglądając niemożliwe do zliczenia ilości owiec. Pomyśleć, że większa część z nich była zmodyfikowane przez jego własne osiągnięcia. Kolejna generacja bogactwa Bawełnianego Królestwa. Kiedyś uprawiali ją murzyni, teraz również robią to zwierzęta. Tak przynajmniej twierdziliby oficjele Rzeszy.
Vincent bezceremonialnie otworzył kopertę, rozcinając jeden z dłuższych boków. Wolał to od rozrywania, nie uszkadzał wiadomości, a nawet sposób zaadresowania po odpowiednim zgłębieniu dawał sporo informacji.
Niestety koperta otworzyła się bez żadnych efektów specjalnych. Co więcej, zawierała wyłącznie zwykły list oraz starą niemiecką monetę, sprzed powstania Wielkiej Rzeszy. Vincent nie potrzebował długo na namysł czy analizę niepodpisanego listu o nieco charakterystycznej czcionce. Z jakiegoś powodu James musiał skontaktować się z nim w ten, a nie inny sposób.
List nie był zbyt długi. Zawierał ostrzeżenie. Jak się okazje wielka rzesza rozpoczęła wycinkę lasu który powstał wraz z rzekomym powrotem bogów. Drzewa były odporne na ogień, ale na wzmocnione magią piły mechaniczne już niezbyt. Planowali dojść do samego centrum i zabić boginię, co mogłoby mieć najróżniejsze skutki. Przewidywał, że rzesza albo popełni tym samobójstwo, albo sprowadzi wszystkim na głowy jakiś kataklizm.
Poza tym znajdowała się tam krótka informacja jakoby James nie był już w stanie kontaktować się z Vincentem, przynajmniej przez jakąś dłuższą chwilę. Nie podał jednak powodu czemu.
- No i? - spytał Luini.
- Kłopoty. - westchnął, rozkładając ręce na boki. Nie miał możliwości upewnienia się o skutkach tego manewru. To była pierwsza tego typu próba, Rzesza najwyraźniej chciała przejąć inicjatywę. Niemiecka nauka, psia ich mać. Jeszcze kiedyś zapłacą za swoją beztroskę, za niszczenie dorobków życia tak wielu ludzi.
- Jeszcze nie wiem jakie i prawdopodobnie się nie dowiem, nim nie ujrzymy ich konsekwencji. - sprecyzował, czy raczej opisał zawartość listu. Nie było w nim zbyt wielu informacji, a treść zdawała się emanować jedną, niewiarygodnie ciężką do spełnienia prośbą. Wyciągnij boginię, nim Rzesza zrobi to z jej wnętrznościami.
- Rzesza rozpoczęła polowanie na jakieś ichniejsze bóstwo. - wyjawił w końcu, poprawiając palcami okulary. Naprawdę nie wiedział, co powinien teraz zrobić.
-Ah! Faktycznie, jakieś ogromne drzewo wyrosło na środku berlina, wraz z całą dżunglą. Z miasta i jego mieszkańców nic nie zostało. Przynajmniej z tej części która skończyła jako las. - przytoczył wydarzenia sprzed kilku miesięcy. - Osobiście jestem dość ciekawy tematem bogów, acz niespecjalnie zainteresowany ich losem. Wiesz, jak są wszechmogący to skąd jest zło? Jak nie są, to niby czemu mają być bogami? Uda się im ją upolować, to równie dobrze mogła być jakimś starym lichem który liczył, że po długim, długim śnie zrobi wszystkich w konia.
- Fuhrer raczej nie jest zbyt szczęśliwy, gdy ktoś wysiedla go z jego własnej stolicy - Vincent przytaknął, uśmiechając się przy tym. Jego oczy błądziły po znajdujących się na półkach pojemnikach, aż odnalazły odpowiedni.
Wystarczyło kilka kroków, w trakcie których reszta pomieszczenia zdawała się zamilknąć. Pojedyncze uderzenia, zetknięcia się stóp z ziemią były jedynym istniejącym dźwiękiem. Podłoga nie odważyła się skrzypieć, nawet wiatr nie wiał, chociaż nie zmieniło się to w przeciągu ostatnich minut. Ot, dodawało wspaniałości tej scenie.
- Poznajesz tą substancję? - zapytał, wskazując jeden z bardziej zakurzonych pojemników o cylindrycznej budowie. Starł palcem nieco oznak upływającego czasu, ukazując zielonkawą ciecz. - Uścisk Wiverny, tak nazwano ją blisko pięćset lat temu. - nie dał Luiniemu czasu na odpowiedź. Nie musiał testować jego wiedzy, był jej świadom.
- Z jednej strony nie ma żadnych faktycznych zastosowań, przynajmniej sama z siebie. Jest jednak wykorzystywana jako element stabilizujący w tak wielu miksturach, że ciężko byłoby je zliczyć na palcach wszystkich mieszkańców Bawełnianego Królestwa. - przypomniał nie tyle ze względów grzecznościowych, co raczej z powodów swej retoryki.
- Z bóstwami może być podobnie: same nie są w stanie zrobić zbyt wiele, nawet gdy śpią ich użyteczność jest taka sama. Jednak są pewnym katalizatorem, wpływają na świat w nieznany nam, niekoniecznie dobry, czy też zły, sposób. - dodał, odwracając się w kierunku różowowłosego.
Nigo lekko przekrzywił usta. - Muszę ci poniekąd przyznać rację. Odniosłem sie do naszego wyobrażenia bogów. A to my wytarliśmy wszelkie ich wspomnienia z naszych lektur. Jeszcze do niedawna ludzi religijnych traktowano jak rasistów. Teraz...odżywają. - wzruszył ramionami. - Sugestia że nie mają na nas aktywnego wpływu jest ineteresująca. Mnie za to ciekawi coś innego. Czy oni potrzebują wyznawców? Mortis jakoś radzi sobie świetnie, jeżeli ufać telewizji. Znam też sporo ludzi którzy wyznają pieniądze. Nawet jednego mam przed sobą. - zaśmiał się lekko. - Czy w takim razie pani życia będzie jedyną śmiertelną? Chyba tylko dlatego nie chciałbym zobaczyć jej martwej. Teoretycznie ma odpowiadać za ideę życia samą w sobie, więc co, jeżeli nagle jej nie będzie? - zapytał. - Przyjmując, że jesteśmy w ogóle fizycznie w stanie pojąć to zagadnienie.
- Mam nadzieję, że twoje dywagacje są nieco przesadzone. - Vincent powoli zmierzał w kierunku biurka. Nie miał pomysłu co zrobić z tą sytuacją, mimo wszystko wolałby nie znaleźć się na nowym froncie akcji Grand Reich. Nie chodziło tutaj o brak pewności siebie, raczej - o rozsądek. Nikt nie powinien samotnie wypowiadać wojny przeciwko innym krajom. To coś w rodzaju niepisanej umowy…
Luini uśmiechnął się. - Obawiam się że idea boga sama w sobie jest dość przesadzaona. - stwierdził. - Co zamierzasz zrobić?
- Myślę, że najpierw odwiedzę Mortis. Może ona wie coś więcej na temat efektów boskiej śmierci. - stwierdził, spoglądając na Luiniego. Westchnął, najwyraźniej smucąc się na samo wyobrażenie zużytych na ten cel pieniędzy. Audiencja u pseudo-idolki pewnie nie będzie zbyt tania do zdobycia.
- Może nawet polecę z tobą? - zainteresował się Nigo. - Jak wspomniałem wcześniej, tematyka bogów poniekąd mnie interesuje. Jeżeli zrobimy z tego projekt naukowy, może nawet dostaniemy małe wsparcie.
- Nie potrzebujemy wsparcia pieniężnego. - Vincent uniósł dłoń, wstrzymując dalsze słowa mogące opuścić usta swego rozmówcy. - Wraz z pieniędzmi przychodzą zobowiązania, a z nimi znika wolność. Nie możemy sobie na to pozwolić, nie wiedząc wcześniej co pragniemy zrobić z bogami. - wytłumaczył, zbliżając się do Luiniego.
- Wolałbym, żebyś został tutaj, przypilnował włoście, może znajdziesz inne źródła informacji?. - zaproponował, udając się w kierunku wyjścia z pomieszczenia.
-Eeeh? Zostawisz sobie całą zabawę? - uśmiechnął się. - Nie będę się narzucał, ale chociaż przywieź jakąś ładną pocztówkę, czy inny alchemiczny specyfik. Mało kiedy ktoś znajomy opuszcza nasz uroczy kraj. - tym razem nie stawiał oporu. Luini jak najbardziej wiedział, że jest to niezwykle niebezpieczna wyprawa która równie dobrze może sie skończyć śmiercią. O ile był jakkolwiek nią zainteresowany, pierwsze ślady rozsądku skierowanego w jego stronę wystarczały.
- Mam nadzieję, że Mortis nie będzie wymagała jakiegoś festiwalu śmierci w zamian za te informacje - Vincent zaśmiał się, lecz w jego głosie można było znaleźć głównie smutek. Najpewniej był gotów przygotować coś w ten deseń, jeśli tylko pozwoli to na zaspokojenie ciekawości w tym jednym aspekcie.
Poza tym, czym miałaby być śmierć wielu w obliczu śmierci wszystkich? Czyż właśnie nie o to chodzi w życiu jedynego zwiastuna? Kto wie, może Vincent był najbliższym idei Mortis śmiertelnikiem. Jeśli Nigo nie przeszkodzi mu, czy też zwyczajnie nie zapragnie jego uwagi na jeszcze jeden moment, uda się do swego odrzutowca na mały rekonesans.
Pojedynczy uśmiech najbliższego z uratowanych wcześniej naukowców musiał mu wystarczyć jako pożegnanie. Nie zamierzał pokazywać się obecnemu właścicielowi, ten i tak pozwalał mu folgować. Właściwie, to personalne przychody Vincenta były wystarczająco duże, by utrzymywać całą twierdzę dla siebie, jednak po co to robić? Nie potrzebował więcej rozgłosu. Wystarczyło mu to, co posiada. Sława w świecie naukowców, jak i na czarnym rynku najemników. Może był przez to nieco ograniczony, nie posiadał idealnie zaprojektowanej posiadłości, części wykorzystywane przez niego były oddalone od siebie o kilka, czasem nawet kilkanaście minut drogi.
Spacer zawsze był przyjemnością, często pozwalał również odświeżyć umysł, spojrzeć na problem z innej perspektywy. To również jeden z elementów utrzymujących dziedzica rodu Heydunów przy zdrowych zmysłach. Nieustanne beczenie zainspirowanych najpewniej wszechobecnymi w innym wyspiarskim królestwie cykadami owiec, powoli wprawiało umysł w inny, znacznie przyjemniejszy stan. Nie liczyły się już tylko liczby i pierwiastki. Przynajmniej, póki krótka podróż nie dobiegła końca.
Patrzył na lśniące odbijającym się pod każdym kątem światłem owce, zaś jego umysł na kilka chwil przeniósł się w przeszłość. Po raz kolejny ukazała mu się wizja Stroenheima, jego napadu na laboratorium wujka. Tym razem podmiotem niewątpliwie miłego traktowania miałbyć wybudzający się ze snu bóg. Czy i on podda się bez walki? Coś, prawdopodobnie pozostałości po wszechogarniającej niegdyś ludy tego globu bojaźliwości, podpowiadało Vincentowi, że tym razem wszystko może potoczyć się w więcej niż jedną stronę.
Gdy mrugnął raz jeszcze, jego oczom ukazał się hangar z krótkim pasem rozbiegowym. Po jego obu stronach wypasały się owce, ofiarując życiu mieszkańców tej rezydencji prywatną sekcję rytmiczną. Czasem można było pominąć przechodzącego tuż obok lokaja, wpatrując się w błyszczącą bawełnę z najbardziej wolnościowego wybiegu w historii.
Jego odrzutowiec był już gotowy do drogi, służba zawsze przygotowywała go nie tyle przed lotem, co tuż po poprzednim. Start poprzedzały tylko rutynowe kontrole. Drugi z trzech samolotów był właśnie czyszczony, ostatni - pełniący rolę transportu nie tyle osób, co towarów, przechodził właśnie przegląd.
Vincent sprawdził odruchowo sprawdził stan paliwa, poświęcając kilka kolejnych chwil na upewnienie się o gotowości pojazdu. Przy jednej ze ścian ujrzał olbrzymie kontenery, każdy z różną mieszanką paliwową. Większość z nich została stworzona przez niego, inne były kopiami znanych producentów, przeważnie czystszymi, a co za tym idzie - lepszymi niż oryginały.
Poprawił opadającą teraz na jego barki szatę, zapiął pasy, zamknął kabinę i włączył silnik....
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 06-08-2015 o 00:22.
Zajcu jest offline