Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-07-2015, 11:44   #1
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Spin! Gods and towers! It's all about money!

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=fPmruHc4S9Q[/MEDIA]
Muzyka rozbrzmiała wewnątrz wypełnionego złotem pokoju w tym samym momencie w który do wnętrza wpadły pierwsze blaski światła słonecznego.
Na samym środku okrągłego dywanu w centrum, stał podparty na lasce osobnik. Ubrany był w kolorowy kostium z wieloma odcieniami fioletu. Miał różowe włosy i białą twarz. Jego oczy były zamknięte, ale już nie na długo. Spał od bardzo, bardzo dawna. Nastała pora aby wrócił do świata przytomnych.
Jego oczy drgnęły, zacisnęły się na krótką chwilę mocniej niż zwykle, po czym otworzyły. Miały dwie źrenice, jedną żółtą, drugą różową.
Uniósł swoją laskę w górę i obrócił się na jednej nodze do tyłu. Tanecznym, rytmicznym, acz spokojnym krokiem zbliżył się do okna i otworzył je na roścież.
Jak gdyby ignorując fakt, że nosi przeogromny kapelusz, wolną dłonią ustawił daszek nad swoimi oczyma. Aby bronić je przed promieniami słońca. Zaczął rozglądać się na około.


Zobaczył samolot. Daleko, daleko nad Niemcami przelatywał samolot pasażerski. W jego wnętrzu znajdowała się najbardziej intrygująca para ludzi. Pan Lewis wyraźnie zdawał się znać wartość pieniądza i dobrej zabawy. Widząc z okna dżunglę która zastąpiła Berlin wykazywał sporo zaintrygowania. W tym czasie jego towarzysz Reginald wyglądał na zmęczonego swoim panem, acz uradowanego swoim życiem. Komunikat w ich samolocie rozbrzmiał ogłoszeniem: „proszę przygotować się do lądowania! Na terenie czwartej rzeszy obowiązuje rejestracja w bramie przejściowej na lotnisko! Powtarzam, zaraz po lądowaniu należy ustawić się w kolejce do rejestracji!”.


Wtem spojrzał niżej, na sam las. Gdzieś tam w centrum całej tej dżungli znajdowało się ogromne drzewo. Ktoś w nim pewnie mieszkał. Ale pod nim też coś było.
Niewinne zastępy pajęczych nóżek poruszały się swobodnie po podziemnym ogrodzie, podlewając kwitnące wokół kwiaty. Panienka była doprawdy urokliwa, choć jej anatomia mogła być kwestionowana. Podziwiając ją, nieco się zasmucił. Chyba nie miała grosza przy duszy.
Jeden z krzaków w ogrodzie zaszeleścił. Wyłoniła się z niego niewielka twarz. Błękitna i rogata, o czerwonych oczach i białych włosach, z nogami w postaci kopyt pokrytych sierścią. Usiadła na ziemi dość rozkojarzona i wyraźnie zgubiona. Pomachał jej, tylko po to aby po chwili zorientować się, że go nie widzi. Dał więc spokój pani pająk.


Zmienił teraz kierunek spojrzenia. Wrócił tam skąd przyleciał samolot. Zobaczył Londyn. Duże piękne miasto z zdobiącym je Big Benem oraz problemami na tle rasowym. Zobaczył też wchodzącego do miasta samotnika. Pan Ashur już dawno słyszał, że Brytyjska biblioteka jest największą na świecie. Nic w tym dziwnego, że właśnie do niej ostatecznie się skierował.
Obserwator wzruszył ramionami, zrobił pełny obrót czy dwa i zaczął wypatrywać dalej. Spojrzał w zupełnie przypadkowe miesjce.


Zobaczył mężczyznę o bladej twarzy, w ciemnym garniturze i ogólnym braku oznak życia. Wyglądała na niezwykle zmęczoną, mimo że widział w niej dużo życia i gotowość do działania.
Szedł on ulicą miasta, pośród różnych budowli, w większości restauracji i sklepów. W okół pełno było kolorowych ludzi. Jedna nietypowa i bardzo żywa istota zaczęła machać w jego stronę. Po starożytnym wręcz ubiorze wydawało się iż jest to cosplayer.
- Oooy! Arch! – krzyczał czerwonowłosy osobnik. - Czemu ty wyglądasz jakbyś od tygodnia nie jadł!? A, zaraz. – uśmiechnął się szeroko, zasłaniając słońce swoim masywnym i wysokim ciałem. - Przecież ty zawsze tak wyglądasz. – zażartował Aleksander.


Osobnik przetarł podbródek, poprawił czapkę i przeniósł wzrok za ocean. Zobaczył dużą wyspę, jeżeli nie po prostu mniejszy kontynent. Pełno na nim było owiec o intrygującej wełnie. Otwarte tereny, farmy. I ruchliwy port wszędzie dookoła brzegu z mnóstwem statków pływających to w tą, to w tamtą.
Znajdował się tam intrygujący budynek. Laboratorium w którym przesiadywał dość młody mężczyzna z okrągłymi okularami na twarzy. Ciężko było stwierdzić czym się zajmował.
Wtedy do jego drzwi zaczęło dochodzić pukanie. Któż to mógł być? Ah, zaledwie znajomy młodego Vincenta. Pan Luini, o długich różowych włosach i nietypowych szatach, bardziej utrudniających ruch niż go wspomagających. Miał on w ręce kopertę którą wachlował sobie twarz. - Jakaś pomyłka była. Dostałem wiadomość do ciebie. – poinformował z uśmiechem.


Midas też się uśmiechnął. Zapowiadało się...nie najgorzej.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 26-07-2015 o 11:59.
Fiath jest offline  
Stary 31-07-2015, 19:46   #2
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Boskie zachcianki i gry


Kami nuciła sobie znaną melodię gdy podlewała kwiaty. Z początku nawet nie zauważyła intruza gdyż była bardzo zaabsorbowana swoją czynnością. Dopiero gdy w konewce skończyła się woda, zauważyła istotę.
- Oh? - Przekrzywiła delikatnie głowę w jawnym zdziwieniu. To zdziwienie jednak szybko przerodziło się w panikę, gdy upuściła konewkę. Nie wiedziała jak ma się zachować, bezszelestnie zbliżyła sie do wizytorki. - P-p-przepraszam? - Rzuciła niepewnie jąkając się. Rozejrzała się dookoła, nigdzie nie widziała Puriego. Postawiła jeszcze parę kroków odnóżami w stronę w stronę tajemniczej osoby. - Czy mogę w czymś pomóc? - Ręce skuliłą do siebie wyczekując reakcji.
Z lekko rozdziawionymi ustami i zafascynowanym poniekąd wzrokiem, nieznana osóbka rozejżała się po pomieszczeniu. - Gdzie są wszyscy? - zpaytała w pewnym momencie, dość zaabsorbowana.
Arakh’ne rozejrzała się na boki ogłupiała.
- Umm. Jacy wszyscy? Jestem tu tylko ja i Puri. Ale gdzieś się zapodział nicpoń. - Zaczęła nerwowo pocierać swoje dłonie.
Nieznajoma odchyliła się w bok, spojrzała przed siebie, po czym palcem wskazała na odwłok Kami, na którym przesiadywał różowy glut o dość słodkiej twarzy. - O.. - wydała odgłos akcentujący jej odkrycie.


Dziewczyna odwróciła się, po czym szeroko uśmiechnęła. - Osz ty urwisie! - Podrzuciła odwłokiem tak że Puri jak z katapulty wyleciał w powietrze wpadając wprost w objęcia Kami. Przytuliła go bardzo mocno, było to po nim widać gdyż mordka nadymała mu się jak balon.
Cmoknęła go jeszcze parę razy i znowu przytuliła. Jej powieki rozszerzyły się nagle, jakby sobie właśnie coś przypomniała. - Ekhm. Przepraszam. Mam na imię Kami Na Ari Shla Norrah Zun Lanara. Wiem
że to trochę głupie i długie imię.
- Zawstydziła się.


Kami była przedstawicielską bardzo starej rasy Arakh’ne, pół kobiet-pół pająków. Każdy jednak mężczyzna ujrzał by najpierw tą ludzką część ciała. Smukłe i przede wszystkim bujne kształty były zdecydowanie jej atutem. Spoglądając wyżej, zobaczymy młodą twarz o bardzo jasnej karnacji, jakby nigdy nie świeciło na nią słońce. Pod czapeczką którą zwykle nosi były falowane włosy koloru jasnego brązu, muskające ledwie jej wątłe ramiona.
W cieniach jej złote oczęta oddawały dziwny blask, jaki to się widuje u zwierząt po zmroku.
Jeśli chodzi zaś o drugą połowę… Tułów i odwłok w sumie miały trzy metry długości, a każde odnóże jakby stanęło na sztorc mierzyły by po dwa i pół metra. Chropowata powierzchnia pancerza byłą kompletnie czarna, nie licząc białego znamienia na odwłoku w kształci chmury z piorunem. Jej ubiór zaś był skąpy i to bardzo. Najwięcej zakrywały, szaty które miała obwiązane wokół pasa, wykrojone tak by przypominały żuwaczki pająka.
- Ale wystarczy samo Kami, a to jest Puri. - Z szerokim uśmiechem zbliżyła się do nieznajomej i wystawiła ręce z blobkiem, chcąc go jej podać.
- Puri! - Zapiszczało żyjątko.
Dziewczynka przejęła stworzenie w ręce i unosząc oraz opuszczając ramiona przyglądała mu się z uśmiechem na twarzy. Widać podobała się jej ta mała kreatura. - Gdzie twoja reszta, Puri? - zapytała zwierzątko.
- Puri! - Zapiszczało ponownie. Kami w tym czasie zbliżyła się od boku do dwójki.
- On tylko to potrafi powiedzieć. - Rzuciła pocierając ręce nerwowo.
- To….jaki jest rok? - zapytała w prost, bawiąc się stworzeniem.
- Umm. Ten no. - Zaczęła wyliczać po cichu na palcach, pomyliła się kilka razy. - Będzie 2019 chyba? - Rzekła jakby sama nie była pewna.
- I już jest tu pusto.... – zdziwiła się dziewczynka, kładąc galaretowate stworzenie na głowie. Spoglądała przez moment na trawę, potem na ściany. - Jesteś Arakh'ne. Nawet nie ode mnie. – zauważyła. - Czy to dlatego czuje się słabo?
Dziewczyna zaczęła chodzić zamyślona po ogrodzie, a wszędzie tam, gdzie położyła kopyto, wyrastały nowe, piękne kwiaty.
- T-to może pójdziemy do światyni? Przygotuje posłanie i odpoczniesz chwilę. Albo zrobię ci herbaty ziołowej, albo może kąpiel w gorących źródłach? - Wyliczała propozycję Kami, podążając za nieznajomą. - Jak Ci na imię?- Zapytała spoglądając na zjawisko stąpania dziewczyny. Zdziwiło ja to niezmiernie. - Z-znaczy jeśli się naprzykrzam to wybacz. Nie chciałam. -
Na pytanie o swoje imię, nieznajoma zamarła w miejscu. Stała jak wyłączona. Po chwili odwróciła się w zamaszystym ruchu, spoglądając na pajęczycę z gniewem wypisanym na twarzy bardzo wyraźnie. Nawet kwiaty w okolicy zdawały się bać jej nienawiści.
-Jam jest Celty! Czy ten świat o mnie zapomniał!? - zapytała z wrzaskiem który brzmiał jak wiele głosów jednocześnie.
Arakh’ne pisnęła przerażona naciągając czapeczkę na oczy, w mgnieniu oka jej odnóża wrzuciły bieg wsteczny. - Celty? Celty?! - jej oddech się przyspieszył nie wiedziała zupełnie co ma robić. - Święta Celty wybacz mi. - uniosła odrobinę czapkę, by zerknąć na boginię. Nigdy by się nie spodziewała że tak właśnie wygląda. - Przepraszam za to bluźnierstwo. - Dorzuciła łamiącym się głosem. - Ale ze mnie kapłanka… -
Mała bogini uspokoiła się dość szybko. - Ale przynajmniej kapłanka. Naprawdę jesteś ostatnią!? - zapytała, z...łzami w oczach.
- Nie wiem czy ostatnią, nie wiem co sie dzieje u mnie w domu. Boje się tam wrócić. Przepraszam! - Kami zaczęła cicho pociągać nosem. Puri też posmutniał widocznie, widząc jej stan.
Celty wbiła wzrok w ziemię. - To gdzie ta świątynia…? - zapytała. - Muszę odpocząć.
Kami odrobinę się uspokoiła. - Ależ oczywiście proszę za mną, o święta. - Wyminęła boginię po drodze zbierając konewkę i zaczęła kierować się ku górze… po ścianie. Nie wydawało jej się żeby było to jakąś przeszkodą dla Celty. - Jeśli czegokolwiek potrzeba, natychmiast się tym zajmę. - Zapewniła. Miała tylko nadzieję że Sopel siedzi u siebie na statku. Jest dość specyficzny, a Celty łatwo urazić. Przynajmniej na podstawie tego co przed chwilą przeszła.
Celty faktycznie bez żadnych problemów zaczęła chodzić po ścianie, przyczepiając się do niej niczym metal do magnesu. - W dobrym stanie jest? Został jakiś ołtarz? - pytała niewinna bogini, lekko przestraszonym głosem. - Dalej jest ładna, prawda?
Kami przełknęła ślinę, robiła co mogła by przywrócić ją do stanu używalności choć do perfekcji było daleko. - T-tak tak sądzę, znaczy starałam się. Tak by było ładnie. - Arakh’ne podreptała naprzód prowadząc boginię przez wąskie acz bujne w roślinność korytarze. Zatrzymała się przed świątynią i skuliła do siebie ręce.
- Oto… ona. -



Widocznym było że dopiero od niedawna było chociaż rozpoczęte odnawianie świątyni, gdzie niegdzie dziury były zalepione pajęczą siecią w mizernym pokazie budowlanki przedstawionym przez Kami. - J-jeszcze nie skończyłam, więc przepraszam. Ale każdego dnia ciężko pracuje! - Zapewniła Boginię i z wyraźnym lękiem w oczach wyczekiwała jej reakcji.
-muszę być sama. - oznajmiła przygnębionym głosem, powolnym krokiem wchodząc do świątyni i znikając w jej czeluściach. Z jakiegoś powodu wszystkie dźwięki w okolicy zamarły.
Ni stąd ni zowąd, konefka w rękach Kami zaczęła drgać.
- Najciekawsze. - doszedł głos sopla z wewnątrz. - Czy wierzysz w bogów? - zapytał.
- Oczywiście. Co to za pytanie? Sopel mam do ciebie prośbę. Postaraj się nie urazić świętej dobrze? - Kami niespokojnym wzrokiem spoglądała na świątynie. - Chyba mnie zaraz ukarzę. - Zaczęła przygryzać delikatnie pazurki, przez rękawiczkę. - Święta Celti to matka życia, a to miejsce przypomina cmentarzysko. A tak się starałam. - Nie uspokoiła się ani odrobinę, wręcz przeciwnie.
Sopel milczał przez chwilę. - Wykazuje magię, to prawda. - odezwał się w końcu. - Czy jak to wolę nazywać energię. Nie ma jednak w niej nic teoretycznie boskiego. Poza oczekiwaniami. Wstrzymam się od komentarzy. Będę obserwował. Istotniejsze pytanie. Co planujesz?
- Może powinnam przygotować coś do jedzenia? - Zastanowiła się na głos. - O ile tego dożyję. - Ponownie z trwogą spojrzała ku wejściu do świątyni.
- Dla siebie? Czy dla boga? - spytał sopel z zaciekawieniem w głosie.
- Dla wszystkich. Choć Tobie wystarczy woda. - przypomniała sobie o specyficznej diecie Sopla.
- Niezgoda. Klaryfikacja. Nie jem, regeneruję. Pytania: co jedzą bogowie? Czy bogowie jedzą? - odparła woda.
Tym pytaniem zabił jej klina. - Umm… eto...umm. - Skorbałą się po policzku jakby to miało pomóc jej znaleźć odpowiedź. - Czemu mieliby nie jeść? Też żyją prawda? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Egzystują, potwierdzone. Żyją, nie pewne. Czy mogą umrzeć? Czy nieśmiertelny jest żywym? - odparł Sopel. Kami miała przedziwne wrażenie, że jej towarzysz czerpie jakąś dziką przyjemność z konfundujących pytań.
- Nooo… - Jęknęła. - Znowu mi to robisz! Zawsze musisz tak wypytywać! - Tupnęła odnóżem rumieniąc się odrobinę. - Ale może najpierw powinnam ją zapytać. Poczekam tutaj nie chce jej przeszkadzać. - Skinęła sobie głową.
- Sugestia: Śpij. Czy bogowie śpią? Czy kapłan może odpoczywać gdy bóg nie śpi? - głos sopla nigdy się nie zmieniał, ale można było wnioskować jego intencje po samym fakcie że dalej sie odzywał.
Kami nadymała policzki jeszcze bardziej się czerwieniąc. - Nie wiem no! Mam dopiero dziewięćdziesiąt lat! Nie pozjadałam wszystkich rozumów jak ty! - Zaczęła trząś konewką, rozzłoszczona, o ile można to tak nazwać.
-Prośba: zaprzestań. Ryzyko: rozlanie. - prędkość wypowiadania słów przez Sopla wzrosła.
- Widzisz jak fajnie gdy ktoś ci w głowie miesza? - Posłuchała jego prośby i przestała. Bogini coś długo nie dawała znać, a ciekawość pajęczycy w końcu wzięła górę. Odłożyła konewkę i powolutku zaczęła dreptać w stronę wejścia świątyni. Przy samym wejściu trzymała się ściany i wychyliła się na tyle by jedynie zajrzeć do środka.
Bogini z niezwykle przygnębionym wyrazem twarzy siedziała na ziemi przed swoją kapliczką, stukając palcem w ziemię. Na jej czole znajdowało się teraz trzecie oko, które dość konwulsyjnie poruszało się po okolicy.
Już otworzyła usta by coś powiedzieć jednak w ostatniej chwili się powstrzymała. Zmieszana pognała z powrotem do konewki.
- Sopel! Święta jest przygnębiona, co mam robić? Do tego wyrosło jej oko na czole. - Zaczęła delikatnie pocierać dłonie ze splecionymi palcami, w jawnym akcie paniki.
- Pocieszać? Boskie obyczaje nieznane. Sugestia: Impreza powitalna.
- Sama nie wiem. Pójdę zapytać czy czegoś potrzebuje. Na imprezę nie mam środków. -
Arakh’ne zdjęła swoją czapeczkę i miętoląc ją w dłoniach ponownie zbliżyła sie do wejścia świątyni. - Święta Celty, mogę w czymś pomóc? - Zachowała jakiś dystans, w obawie jej reakcji.
- Tak...nie...nie wiem… - odpowiedź Bogini nie była ani pomocna, ani pocieszająca.
Kami postąpiła delikatnie w przód, jak zwykle nie mając pojęcia co uczynić by poprawić jej humor. Postanowiła zapytać o coś w prost.
- Dlaczego jesteś smutna? - Jej odnóża złożyły się do siebie, gdy pajęczyca usiadła tuż obok świętej. Zatroskanym wzrokiem spoglądała na małą boginię. - Chodzi o świątynie? Skończyłam podlewać ogród więc mogę wrócić do… umm… odnawiania tego miejsca. -
-Patrze, szukam...nikt mnie nie pamięta. - odpowiedziała, oko na jej czole kręcąc się szalenie. - Nawet próbują ściąć mój las… - spojrzała na Kami z łzami w oczach. - Teraz będę musiała ich wszystkich zabić.
- Za-za-za.. - Odsunęła się przerażona. - Nie wszyscy ludzie są źli. Choć ci z garnkami na głowach są straszni. - Wzdrygnęła się. - Czy to naprawdę konieczne? - Zapytała nie kryjąc lęku. Nigdy by nie pomyślała że matka życia jest zdolna do takich rzeczy.
-No...no w sumie tak. - stwierdziła. - Wszystko przez hazard! - krzyknęła nagle i rozpłakała się, kryjąc twarz w dłoniach.
Kami się zawahała na chwilę zbliżając do niej ręce. Aż w końcu się przemogła i delikatnie objęła ją jedną dłonią, a drugą głaskała po głowie. Bóg nie bóg każdy ma uczucia, a Kami było jej po prostu szkoda. Miała tylko nadzieję że Celty nie uzna to w jakiś sposób za obrazę. Nawet nie chciała wiedzieć o jaki hazard chodziło i z jakimi siłami święta się zakładała.
- Hazard to nic złego, nie? Zdarza się!? - pytała rozpłakana bogini, wtulając się w Kami niczym zwykłe dziecko. - Mogło mi się zdarzyć, prawda?
- Eto… tak oczywiście. Każdemu mogło się zdarzyć. - Arakh’ne wtuliła małą boginię między swoje piersi, całkowicie nieświadomie. - To był jakiś zakład? Naprawdę musisz zrobić coś strasznego? Jesteś Boginią, matką życia, dlaczego masz się liczyć z czyimś zdaniem? - Dopytała.
Bogini zmarszczyła brwi, jej trzecie oko zamknęło się, nie pozostawiając żadnego śladu jakiejkolwiek egzystencji. - Hmmm…. - po jakieś nie za długiej chwili, Celty odżyła nagłym wigorem, łapiąc Kami za piersi i używając ich aby podnieść się wyżej i spojrzeć na nią. - Wiem! - zadeklarowała. - Jak hazard to nic złego, to możemy wygrać ich z powrotem! - oświadczyła, po czym odskoczyła w tył pod samą kapliczkę, aby wskazać palcem na Kami. - W ludzkę grę! To twoje zadanie. Dowiedz się w jakie gry hazardowe grają ludzie! I jak można w nie oszukiwać! Jak wygramy ludzi z powrotem, nie będę musiała ich zabijać, bo nikt nie będzie próbował ich wziąć!
- EEH?! - Zamrugała w jawnym szoku. - A-a-ale, oszukiwanie jest… eto..umm.. - ostatniego słowa tego zdania nie wypowiedziała. Nie znała innych ludzkich gier, prócz berka, chowanego, czy najzwyklejszej gry na skakance. - D-dobrze jeśli sobie tego życzysz święta. - Podniosła się, podnosząc wcześniej upuszczoną czapeczkę i po otrzepaniu jej z kurzu z powrotem założyła ja na głowę. Zaczęła nerwowo dreptać w te i we wte nie wiedząc od czego ma zacząć. Może sopel będzie wiedział? Pognała do niego, bardzo szybko przebierając odnóżami. - Sopel! Sopel! Sopel! - Potrząsła konewką. - Jakie hazardy graja ludzie? -
- Niewiedza. - odpowiedź nadeszła...z góry. Sopel dość dosłownie zamarzł sobie na suficie w formie stożka. - Powód pytania?
Kami zerknęła ku górze. - Święta mówi że przegrała ludzi w hazard i chce się nauczyć oszukiwać w grach żeby ich wygrać z powrotem. Cokolwiek to znaczy. - Zwiesiła odrobinę wzrok.
Zapadła krótka cisza, po której Kami otrzymała jedno słowo odpowiedzi. - Śmiech. - po którym nastąpiło kolejne milczenie.
- Sopel! To nie jest zabawne! - Tupnęła odnóżem nadymając policzki i układając ręce wzdłuż tułowia z zaciśniętymi piąstkami. - Proszę cię pomóż mi. - W ułamek sekundy złagodniała.
- Bogini nieświadoma gier. Problem nieobecny. Wymyśl grę. - zasugerował Sopel. - Sugestia: wymyśl wiele.
Może to było jakieś rozwiązanie? Kami delikatnie poskrobała się po podbródku, zastanawiając się. - To nie będzie czasem oszukiwanie? Miałam dowiedzieć się o istniejących grach. Jak się dowie że sama wymyślałam to będzie zła. - Posmutniała nieco.
- Bogini chce oszukiwać. Pytania: Czy oszukiwanie jest złe? Czy bogini jest zła? Czy bogini może być zła? Konkluzja: Nie widzę przeszkód.
- Wiem! Sopel w jaki gry grałeś u siebie? Może pokażemy to świętej. Tylko kwestia oszukiwania dalej jest problemem… Noo! Zawsze coś! - Naciągnęła czapeczkę na oczy. - Kiedyś widziałam jak ci w garnkach na głowie mieli takie małe karteczki z figurami. Grali o inne karteczki. Nawet tego nie mam uhuuuuu. - Jęknęła bezradnie.
- Moje gry: komputerowe. Brak narzędzi. Wymagane: Baterie AA. - odezwał się Sopel. - Problem: Nie umiem oszukiwać.
- Znowu nie wiem o czym mówisz. - Westchnęła Arakh’ne. - Mam pomysł. Głupi ale pomysł. - Przywróciła czapeczkę na czubek głowy i pognała do świątyni.
- Święta! Wymyś… znalazłam grę w której można oszukiwać! - Zawołała przeskakując z odnóży na odnóża w jakiś sposób podekscytowana. - Ale do tego potrzebujemy więcej miejsca i wody. - dodała.
- Nie ma problemu! - zawołała Celty wybiegając zadowolona z świątyni, przebiegając tuż obok Kami i zatrzymując się na miejscu. Ziemia zatrzęsła, duży prostokąt na przeciw świątyni zapadł się pod ziemię, po czym woda zaczęła wylewać się z ścian, aż otwór się zapełnił.
Chwilę trwało zanim opadnięta szczęka Kami wróciła na swoje miejsce. Otrząsnęła się i zbliżyła do brzegu powstałego zbiornika wody. Tuż przy brzegu szukała czegoś przez chwilę, aż podniosłą dosyć plaski kamyk. Przycelowała i rzuciła. Kamyczek odbił się kilka razy od powierzchni wody nim zatonął. Kami zaklaskała ucieszona i rzekła.
- Czyj kamyk odbije się więcej razy ten wygrywa. - Oznajmiła.
-Oh!, Oh! Dobre! - ucieszyła się Celty, szybko schyliła po kamień na ziemi i cisnęła nim z całej siły prosto w wodę z zerową wiedzą jak to poprawnie robić.
Sprytna Kami wystrzeliła piorunem z dłoni w bliższy wodzie kraniec kamienia, odbijając go od wody...z ogromną siłą, aż ten wyleciał w górę i wbił się w sufit. Jej magia nie była zbyt subtelna, ani specjalnie wyćwiczona.
-To będzie...trudne...To jak tu oszukiwać? - zapytała Celty.
- Eto… zniszczyć kamień rywala zanim choć raz się odbiję? - Zabłysnęła ideą. Jej mina stawała się z każdą sekundą coraz bardziej niezręczna.
-Umm...musimy tak oszukiwać aby nikt o tym nie wiedział. - sprostowała Kami.
- Eh? Aha no tak oczywiście. - Zmieszana zaczęła ganiać wzrokiem dookoła. Od początku wiedziała że to się nie uda, ale warto było spróbować. Nagle ją olśniło.
- Wiem! Ale do tego potrzeba nam kogoś. Sopel pozwolisz? - Rzuciła w stronę gdzie go ostatnio widziała.
Sopel w dalszym ciągu zwisał z sufitu. - Słucham?
Bogini nie wyglądała na zaskoczoną, widać zdawała sobie sprawę z jego obecności.
- No podejdź no! - Ponagliła.
Sopel rozpuścił się, opadł na ziemię i przyjął formę...niebieskiego klona puri. Doczołgał się w tej formie do Kami.
Pajęczyca “przyklękła” i wyszeptała do niego.
- Wejdź do wody i zrób tak by kamień świętej sie nie odbił. To dla ciebie nic prawda? - Pogłaskała go delikatnie po czym zbliżyła się do Celty. - Pozwól że pokaże ci jak właściwie rzucać. Musisz złapać kamyk w kciuka i palca wskazującego i rzucić go bokiem o tak. - Po tych słowach zaprezentowała rzut. - Teraz ty Święta. -
Święta złapała kamień, wyprostowała się, spojrzała na basen...i zatrzymała się. Kamień rzucony przez Kami nigdzie się nie odbił. Zatonął w głębokiej cieczy.
-To na pewno tak się łapie ten kamyk…?
-Tak… - Westchnęła Kami. Sopel nie tyle że pomylił kamienie co miała wrażenie że zrobił to specjalnie. - Sopel… - ponownie westchnęła.. Zrezygnowana usiadła na brzegu, powoli tracąc nadzieję że wymyśli cokolwiek. - Jestem do niczego! - Teraz to Kami zaczęła płakać kryjąc twarz w dłoniach.
- I właśnie dlatego chcą mi ludzi ukraść. - zawiodła się wyraźnie Celty. - Oni po prostu działali. Kto w ogóle zrobił pająko-ludzi? - zainteresowała się, pytając...w sumie nic konkretnie.
Jedynie Puri zbliżył się do Kami aby pocieszyć ją...skacząc jej po głowie.
Dziewczyna ściągnęła z głowy zwierzątko i mocno je przytuliła. Puri działał na nią kojąco, lecz jeszcze upłynie dobra chwila nim się uspokoi.
-Nie mam pojęcia kiedy Midas tu przyjdzie, ale bądź solidną kapłanką i wymyśl coś do tego czasu! - poleciła Celty, wskakując bez pytania do wody, w której dość utalentowanie pływała, w zupełnie losowych momentach zmieniając styl. Kami może nie była naukowcem, ale biolodzy mogliby kwestionować w jaki sposób zbudowane są nogi bogini, jeżeli potrafią poruszać się tak zwinnie.
- Jak sobie życzysz święta. - Pociągnęła nosem i podniosła się. - Chodź Puri idziemy się wykąpać. - Orzekła idąc razem z jej zwierzątkiem w kierunku gorących źródeł osadzonych za jaskinią ogrodami.
- Nie wiem czy mam szczęście czy pecha. Najpierw ledwo uciekłam Xuoacę, a teraz objawiła się tutaj święta i każe mi wymyślić grę z oszukiwaniem. Co ja mam uczynić? - Przemówiła do różowego blobka.
- Puri? - zapiszczało żyjątko. Kami go pogłaskała i dodała. - Zazdroszczę ci ty nie masz żadnych zmartwień. -
Arakh’ne minęła ogrody i przebyła kolejne tunele aż dotarła do gorących źródeł. Koło największego zbiornika stał stolik z przygotowanymi płótnami które robią za ręczniki. Położyła Puriego na stoliku, a sama zaczęła się rozbierać. Gdy już skończyła poskładała ubrania i też zostawiła je na stoliku, po czym zgarnęła z niego jedno z płócien i Puriego.
Najpierw zamoczyła jedno odnóże, potem drugie, a następnie całą się zanurzyła, wystawiając się od obojczyków nad poziomem wody. Puriego wypuściła który unosił się na wodzie i skakał tu i ówdzie jak zwykle dobrze się bawiąc. Kami rozsiadła się w jednym kącie i przymknęła na chwilę oczy.
 
__________________
"My common sense is tingling..."

Ostatnio edytowane przez Deadpool : 31-07-2015 o 20:38.
Deadpool jest offline  
Stary 31-07-2015, 20:26   #3
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
Londyn i poszukiwania tajemnej wiedzy


Londyn… Ashur w swoim życiu odwiedzał go już wiele razy. Podziwiał to miasto, które mimo wielu historycznych konfliktów, sporów i co najgorsze mnóstwa muzułmańskich imigrantów, cały czas było dumnie bijącym sercem Wielkiej Brytanii. Może dzięki temu, a może mimo tego wszystkiego, angielska stolica miała swój niepowtarzalny klimat.
Zastanawiał się czasami, jak goście których życie zamierało codziennie o piątej po południu by napić się wrzątku, a w późniejszych czasach herbaty (którą bezcześcili mlekiem, brr...), zdołali opierać się inwazji Cesarstwa Rzymskiego, czy zająć tak duży obszar świata w czasach kolonialnych (w ogóle czy brytyjskiemu gentlemanowi zajmować czyjąś ziemię?). Big Bena zbudowano prawdopodobne po to, by żaden mieszkaniec Londynu nie przegapił five o’clock tea...
Dzisiaj jednak nie przybywał tu z wizytą turystyczną, czy na lekcję historii, miał interes do załatwienia. Kierował swoje kroki do Biblioteki Brytyjskiej, największej tego typu instytucji w Europie, a może nawet na świecie. Jeśli gdzieś miał znaleźć to czego szukał, to właśnie tam. Stanął przed wejściem na teren kompleksu, zaiste wielka kolekcja wiedzy musiała być zgromadzona w tak rozległym miejscu.
Podążając za znakami skierował się w stronę budynku, w którym powinny być interesujące go tomy. Gdy przekroczył próg rozejrzał się, nie wiedział czy ktoś z obsługi go zatrzyma, albo jakich formalności musiałby dopełnić. Jakby nie patrzeć, był tutaj po raz pierwszy.
Rozglądając się, Ashur dostrzegł dość długą ladę z aż trzema paniami obsługującymi całkiem sporą liczbę osób. Każda z nich miała już księgę w ręku, sugerując, że zgłaszamy się dopiero przed wyjściem.
Wychodząca z budynku panienka, gospodyni w średnim wieku, wpadła w Ashura, odbiła i przewróciła się.
Była leciwa, miała na sobie strój służącej a na nosie niezwykle zamglone okulary.
- Przepraszam jak najmocniej. - odezwała się, próbując podnieść z ziemi.
Chłopak chyba zanadto się rozproszył, w normalnych warunkach nie doszłoby do tak niefortunnego zderzenia. Lekko go speszyły gorliwe przeprosiny starszej kobiety, ale nie dał tego po sobie poznać.
-Ależ nic nie szkodzi. To ja panią przepraszam, rozkojarzyłem się. - powiedział szczerze brzmiącym głosem, schylając się i podając kobiecie rękę by pomóc jej stanąć na nogi. Dobre wychowanie przede wszystkim. - Nigdy nie byłem w tak wielkiej bibliotece.
Kobieta zdziwiła się nieco tą informacją. - Być może za bardzo przywykłam do jej rozmiarów...Skąd pan przybył? - zapytała.
-Bywało się tu i tam. Ale żeby nie wydawać się przybyszem znikąd, zanim zajechałem tutaj, odwiedzałem przyjaciela w Rzymie. - odparł spokojnie. Angielka wydawała się miła, więc póki co nie widział powodów by ją zbywać. - Słyszałem, że ta biblioteka jest największa na świecie i jak widać plotki nie kłamią.
- Tak na prawdę w ostatnich latach istniało kilka większych. Niestety czwarta rzesza była przeciw idei książki. Przynieśli ogień gdzie tylko mogli. - poinformowała. - Mam więc nadzieje, że znajdzie pan tutaj to, czego potrzebuje.
-Barbarzyństwo… Słowo pisane jest jedną z niewielu trwałych pamiątek jakie po nas zostają. - westchnął młodzieniec - Też mam taką nadzieję. Jeszcze raz panią przepraszam i życzę miłego dnia. - dorzucił, po czym otworzył kobiecie drzwi. Patrząc na tłumy w tej części biblioteki był nieco zdziwiony, okultyzm i magia raczej nie były zbyt popularnymi dziedzinami wśród ogółu, przynajmniej w porównaniu do czasów dawniejszych, kiedy powstawały największe dzieła z nimi związane. Aczkolwiek pojawienie się wież mogło wpłynąć pozytywnie na zainteresowanie tym tematem. Pozostało liczyć, że w tych przepastnych zbiorach kryją się tytuły, których szukał.
~Pierwsza Rzesza upadła, Druga Rzesza tak samo, o Trzeciej Rzeszy nie wspominając, a z Czwartą nikt nie umie sobie poradzić? Nawet jeśli nie wypowiedzieli nikomu wojny, to są zagrożeniem dla kultury i nauki tego świata. Niczym plaga niszczą podwaliny ludzkiego dziedzictwa, które powinno być przekazane następnym pokoleniom. - jak zwykle zaczął rozmyślać, choć miał ważniejsze rzeczy na głowie.
Kobieta była już w drodze, nie usłyszała tego zdania, być może nawet pożegnać się wypadło jej z głowy.
Ashur stał teraz przed największą biblioteką na świecie. Znaleźć w niej cokolwiek może okazać się wyzwaniem.
A myślałby kto, że Brytyjczycy się nigdy nie spieszą. Pozostało udać się w głąb odmętów historii i w labiryncie regałów odszukać zapomniane księgi.
~Hm… ciekawe czy sortują według autorów, czy tytułów? - naprowadził myśli na właściwe tory udając się pomiędzy półki z książkami. Dość szybko okazało się, że obowiązuje klasyczny podział ze względu na autorów, choć w tej kwestii nie wykazywali dewiacji. Pozostało zatem kierować się porządkiem alfabetycznym. Abdul Alzhared, Faust, Merlin, Ptolemeusz, Salomon, rozpiętość dość duża, ale każdy z nich miał spory wkład w magię, zwłaszcza tę zakazaną. Dodatkowo musiał sprawdzić działy obcojęzyczne, Klucz Salomona raczej nigdy nie został przełożony na angielski, podobnie jak traktaty Ptolemeusza na temat astromancji.
Ku niezadowoleniu Ashura, biblioteka nie zawierała nawet jednego grimoire’a. Było tu jednak dużo ksiąg analitycznych i teoretycznych. Przepisy i przemyślenia różnych autorów na podstawie oryginalnych, wyszukiwanych przez mężczyznę dzieł. Były to księgi którymi mógłby się interesować, choć nie zapewniały, że znajdzie w nich faktyczne przepisy na zaklęcia. Wręcz przeciwnie, jedyną faktyczną księgę jaką znalazł, była Faustowska analiza efektów antymagii przeciw nekromancji. Dość chuda i skromna księga.
Faust, czy raczej Faust I, mistrz czarnej magii, oraz chyba najsłynniejszy człowiek, który podpisał pakt z Mefistofelesem, jednym z najpaskudniejszych diabłów. Dysponował bardzo szeroką wiedzą, niestety nawet w tej bibliotece znalazł się zaledwie drobny tomik tego co spisał. Nie zapominając o totalnej posusze jeśli chodzi o pozostałych autorów. Cóż, musiał zadowolić się tym, co zdołał zdobyć. Poszukiwania mógł prowadzić dalej, a książka Fausta to dobry początek. Półśrodki w postaci przemyśleń na podstawie właściwych dzieł, mogły poczekać na sytuację bez wyjścia, a w takiej jeszcze nie był. Z niepozornym tomem ruszył w stronę wyjścia, by w jakimś zaciszu móc przewertować jego zawartość. Oby ta wiedza okazała się warta wysiłku.
Kolejka do recepcji była niewiarygodnie długa. Ludzie mieli w rękach najróżniejsze księgi i konwersowali o dość ogólnych tematach. Najczęstszym były różnorakie dyskusje na temat rzekomych bogów którzy raczyli się obudzić długo za późno. Ostatecznie większość świata ma zdruzgotaną ekonomię i ogółem każdy ma więcej problemów niż czegokolwiek innego.
Księgę Ashur mógł wynieść zaledwie na dwa dni, z racji że nie ma stałego zameldowania ani brytyjskiej karty ID. Całe szczęście, że pozwolili mu z nią w ogóle wyjść.
Pierwszym zaciszem jakie napatoczyło się pod nogi mężczyzny był niewielki i niespecjalnie przeludniony park. Ot, gdzieś tam biegała jakaś parka dzieci a na drugim końcu jakiś bezdomny spał na ławce.
Ashur okazał się niezwykle szybkim czytelnikiem, co szło w parze z mnóstwem innych rzeczy w których był dość niezwykły. Po zaledwie godzinie zawartość niewielkiej książki była w jego głowie, choć była średnio zadowalająca. Im bardziej zagłębiał się w nekromancję, tym mniej widział jej związku z klątwami. Wydawało się że jedyne tego typu czary które studiował czy wykorzystywał Faust opierały się na przywiązywaniu ludzkich duszy do tego świata, aby ich nieumarłe ciała mogły zostać pod jego wpływem na dłużej. Inne, funkcjonowały jak pakty. Zapewniały że martwy będzie pod kontrolą nekromanty w zamian za wypełnienie warunków. Niestety do ich zawarcia często potrzebna była pomoc demonów lub diabłów.
W swojej księdze o antymagii Faust zauważył że rozproszenie zaklęcia zazwyczaj nie przerywa klątw, być może z racji że są one zwyczajnie zbyt skomplikowane bądź zbyt wysokiego poziomu aby tak po prostu się ich pozbyć. Wyjątkiem były sytuacje gdy ktoś jakoś przejął władzę nad energią cudzej duszy tudzież nabył ją. Z racji że klątwa obowiązuje prawie zawsze jej pierwszą ofiarę, gdy ofiara staje się przedmiotem nie jest obciążona klątwą, bo pakt własności czy siła samej kradzieży mają znacznie większą moc niż nawet najbardziej skomplikowane klątwy.
Poza tym, Ashur dowiedział się że o ile rozproszenie magii “wyłącza” nieumarłych, o tyle nie ratuje ani ich ciał ani dusz, a sama obecność licza w okolicy może ponownie ożywić rozproszeńców.
Lektura nie napawała optymizmem, oj nie…
Ashur zdecydowanie był przywiązany do swojej duszy, jak chyba każdy żyjący. Oddanie jej komukolwiek, nawet najbardziej zaufanemu było ryzykowne, nie wiedział ile musiałaby trwać taka rozłąka, a w tym czasie ktoś niepowołany mógłby ją ukraść. Wyglądało na to, że musi póki co kontynuować swoje poszukiwania. Westchnął, obszedł park i podłożył śpiącemu bezdomnemu plik banknotów, przynajmniej na jakiś czas powinno mu to ułatwić życie. Wrócił do biblioteki i oddał książkę w punkcie zwrotu, znał już jej zawartość na pamięć więc nie była mu potrzebna. Opuścił budynek i skierował się nad Tamizę, tam zawsze było dużo pustych miejsc, gdzie mógł na spokojnie porozmyślać.
-Hm… gdzie teraz powinienem szukać? - mruknął pod nosem, zastanawiając się nad swoim kolejnym celem. Rzesza spaliła wiele ksiąg w europejskich zbiorach, to zmniejszało w znacznym stopniu możliwości dalszych poszukiwań. Może zamiast w książkach, powinien spróbować szukać wśród ludzi? Nie, to w sumie nie był najlepszy pomysł. Im mniej osób wiedziało o takich rzeczach, tym lepiej.
-Czemu to zawsze musi być takie skomplikowane? Magia rozwija się od tysiącleci, arcymagów w tym czasie nie brakowało i nikt nadal nie znalazł prostego sposobu na zdejmowanie klątw? - pomyślał na głos, przechadzając się samotnie wzdłuż brzegu rzeki. Nad wodą powietrze było zdecydowanie przyjemniejsze, choć Tamiza nie należała do najczystszych rzek na świecie.
-Pewnie wśród magów też działały zasady rynku i konkurencji, jeśli klątwę będzie łatwo zdjąć, to nikt ich nie najmie do jej rzucenia, a na ewentualnym zdejmowaniu też nie zarobią ile by chcieli… Cholerny kapitalizm. - dokończył już w myślach. Dodatkowo rzucenie klątwy, np. z zemsty, wiązałoby się wtedy z większym ryzykiem, bo ofiara bez większych trudności zwalczyłaby jej efekty.
Ashur musiał więc sam kombinować. A właściwie nie sam, od czegoś ma się przyjaciół, gdy nie daje się rady samemu… Wyciągnął z kieszeni telefon i na szybkim wybieraniu wstukał numer zaprzyjaźnionego Włocha, może on będzie miał jakiś pomysł.
Po zaledwie dwóch sygnałach, w komórce odezwał się głos Tiberiasa.
- Halo?
-Powitać szanownego pana. - zaczął żartobliwie Ashur - Biblioteka w Londynie świeci pustkami, znalazłem jedynie dzieło Fausta i to nie takie, którego szukałem. Na dodatek chude to jak dzieci w Afryce, zdążyłem przeczytać całą książkę w mniej niż godzinę… Mógłbyś mnie jakimś pomysłem poratować? Mam dzisiaj pustkę w głowie i nie wiem gdzie jeszcze szukać...
- Powiedz ty mi, czy tam w ogóle było coś o magii? - spytał Tiberias. - W niektórych państwach publiczne rozpowszechnianie magii nie jest do końca legalne. Możliwe, że biblioteka trzyma tego typu tomy gdzie indziej. Inaczej na pewno mieliby coś porządnego z Fausta, no daj spokój. - zaśmiał się wampir. - Jeżeli ostatecznie tam nic nie znajdziesz, może najwyższa pora abyś zaczął szukać po ludziach. Albo wył do bogów, teraz ludzie polecają to jako lekarstwo na wszystko.
-Owszem było, o antymagii dla ścisłości, mogę Ci zacytować kilka fragmentów jeśli chcesz. Sugerujesz że powinienem zakraść się do jakiejś sekcji zamkniętej? - odpowiedział Ashur. W sumie to nie był taki głupi pomysł, aczkolwiek wymagał przygotowania się.
-Wiesz, że to dość delikatna sprawa, dlatego wie o niej zaledwie kilka osób. - chłopak wyobraził sobie, co by się stało, gdyby ktoś upublicznił tę informację. O zrobiłoby się bardzo, ale to bardzo nieciekawie. Niby mieli tak nowoczesny świat wokół siebie, ale wśród społeczeństwa cały czas panował ciemnogród. Niezmiennie i od zawsze szare masy przejawiały nieskończone i niczym nieograniczone pokłady ciemnoty, oraz ignorancji... - A co do bogów, takie z nich panaceum, jak z koziej rzyci waltornia. Nie zdziwiłbym się, gdyby to była ich “zasługa”. Istoty wyższe mają czasami pokręcone poczucie humoru.
- Nie zdziwiłbym się. - zaśmiał się rozmówca. - Klątwy to potężna magia, jeżeli jakiś wyższy byt jej nie wspiera, to nie byłaby aż tak uporczywa.
-No nic, pozostaje mi poszperać w sieci, czy mają jakiś budynek z książkami, które nie trafiły na półki. Można tam łatwo schować księgi zakazane, to jak drzewo w lesie, nikt nie znajdzie konkretnego, choć wszystko jest na widoku. Potem najwyżej się tam “wybiorę” i poszukam dalej. - mruknął nieco lżejszym głosem, rozmowy z przyjacielem zawsze działały na niego pozytywnie.
-Nie sądzę aby oznaczali tego typu miejsca online. Lepiej zapytaj zwyczajnie w recepcji, czy mają jakiś karty członkowskie albo specjalne wymagania dla studentów magii...coś w ten deseń. Nie musisz od razu być podejrzany.
-Czasami robię się niecierpliwy. Pomyśleć że po tylu latach nadal mi się to zdarza. - chłopak puknął się w czoło otwartą dłonią z lekkim “plask” - Myślisz że na paszport można się zarejestrować? Nawet jeśli nie da mi to dostępu do magazynu, przynajmniej rozszerzy możliwości poszukiwań. Księgi powinny być w katalogu, nawet jeśli nie ma ich na półkach. Pod warunkiem, że w ogóle je mają rzecz jasna.
-Nie wiem jak to działa w Anglii, w Grecji na coś takiego musisz podać swój adres i czas pobytu. Bodajże musisz wtedy zwrócić księgi przed podaną datą i karta traci ważność. Będziesz musiał dopytać.
-Dzięki za pomoc. Na Tobie zawsze mogę polegać. - rzucił do słuchawki - Wracam zatem do biblioteki, do usłyszenia. Przywiozę Ci butelkę najlepszej szkockiej w ramach podziękowania.
-Trzymaj się. - pożegnał się wampir. - I powiedz mi, jeżeli tylko coś znajdziesz.
-Też się nie puszczaj. - zachichotał młodzieniec - Jasna sprawa, arivederci amico. - rozłączył się.
Musiał teraz wrócić do biblioteki, ale w sumie co lepszego miał do roboty? No trzeba było jeszcze kupić szkocką dla Tiberiasa, ale Ashur wiedział że zdąży to zrobić. Na sprawunki dla bliskich zawsze znajdował czas.
~Cholera, ile to już? Całe wieki jak się znam z tym starym draniem. Jakże nudno byłoby bez niego. I cholernie pusto. - młody Hindus zaczął wspominać ich znajomość, niezaprzeczalnie sporo razem przeszli.
Trasę znad Tamizy do gmachu biblioteki pokonał tym razem znacznie szybciej. Gdy nie filozofował miał o wiele lepsze tempo spacerowania.
O ile Ashur nie spojrzał na zegarek przed wejściem, możliwym było że trafił na godzinę herbatki. Kolejka była o niebo mniejsza i nie wytestowała jego cierpliwości tak jak poprzednia.
Pani przy recepcji uśmiechnęła się i zapytała grzecznie: - W czym mogę pomóc?
-Dzień dobry. - zaczął chłopak uprzejmym głosem, również lekko się uśmiechając - Chciałbym się zarejestrować, ale nie wiem jakich formalności muszę w tym celu dopełnić, zwłaszcza jako obcokrajowiec. - wydawał się lekko speszony.
W sumie to tylko wygląd mógł świadczyć o tym, że Ashur nie jest rodowitym Anglikiem, jego wymowa miała nawet charakterystyczny dla regionu londyńskiego akcent.
-Z uwagi na rozmiar naszej biblioteki posiadamy wiele kart i poziomów członkowskich. - odparła kobieta. - W jakiego typu usługach czy studiach byłby pan zainteresowany?
-A czy byłaby Pani tak miła i udzieliła mi szerszych informacji w tym zakresie? Przyznam, że nie jestem zorientowany w systemie, którym się tu posługujecie. - chłopak naprawdę wydawał się speszony - Najbardziej interesują mnie książki o tematyce powiązanej z magią, ale nie wiem czy jest na to jakaś kategoria. - wzruszył ramionami
- Księgi magiczne są podzielone obecnie na dwa działy. Ogólny studencki znajduje się na uniwersytecie oxford, pod opieką uniwersytetu i przeznaczony dla jego studentów. Wywieziono tam wszelkie podstawowe księgi. Drugi dział dla magów z rodzin szlacheckich znajduje się u nas, ale wstęp mają tylko Brytyjscy lordowie. – wytłumaczyła, po czym skinęła lekko głową, niby to w drobnym ukłonie. - Przepraszam za te utrudnienie. Mógłby pan za pośrednictwem jednego z czarodziei pożyczyć jakąś księgę na trzecią rękę.
-To nieco wszystko komplikuje, nie mniej dziękuję za informacje. - skinął kobiecie z obsługi głową - A czy możliwym jest, by podała mi Pani jakiś kontakt do maga, który spełnia powyższe kryteria i jest skłonny użyczyć komuś swego członkostwa, celem wypożyczenia księgi?
- Jeden z magów trzeciego kręgu odwiedza nas prawie codziennie. Widziałam jak przed chwilą wchodził do środka, zazwyczaj przesiaduje na trzecim piętrze. Może pan zwrócić mu uwagę. Niestety osobiście nie znam żadnych czarowników.
-To i tak duża pomoc z Pani strony. Jeśli będę miał okazję, na pewno się odwdzięczę. - powiedział tonem wyrażającym dużą wdzięczność - Jak mogę go rozpoznać?*
- Hmm...ubiera się w niezwykle ciemne kolory. Poza tym mało osób przesiaduje na trzecim piętrze. - uśmiechnęła się kobieta.
-Pięknie dziękuję. Do widzenia - pożegnał się i kulturalnie pomknął na trzecie piętro.
 

Ostatnio edytowane przez Eleishar : 03-08-2015 o 18:33.
Eleishar jest offline  
Stary 01-08-2015, 21:49   #4
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
Gdy tradycyjne metody zawodzą...


Trzecie piętro biblioteki było...zaskakująco niewielkie. Znajdował się tutaj jeden stół z elektrycznym czajniczkiem, kilka szklanek z łańcuchem łączącym ucho do stołu, kilka krzeseł wokół owego stolika, oraz zamknięte drzwi prowadzące do dalszej części kompleksu. Najwidoczniej to za nimi składowano poszukiwaną przez Ashura wiedzę.
Była tutaj teraz tylko jedna osoba.
Młody mężczyzna nie wyglądał nawet na trzydziestolatka, miał na sobie długą ciemną szatę której kołnierz zasłaniał mu twarz aż po nos. Czytał właśnie ogromną księgę z runami na boku, niestety przysłoniętymi, przez co Ashur nie mógł rozpoznać grimoiru. Nieznany miał czarne, zmęczone czy też znużone oczy oraz nieco przydługie ciemne włosy. Niespecjalnie przejął się wejściem Ashura na piętro, acz dostrzegł go, po czym przeniósł spojrzenie na gotujący wodę czajnik, następnie z powrotem na głębię książki.
Jeśli facet siedzący przy stoliku był angielskim lordem, to Ashur był chyba królem Szwecji… Gość mógł być Japończykiem albo Koreańczykiem, ale na pewno nie Anglikiem. Chłopak powstrzymał się jednak od adekwatnego komentarza, w końcu miał do niego interes i wypadało być uprzejmym. Podszedł do stolika i nalał wrzątku do dwóch kubków, nasypując przy okazji herbatę. Nie widział cukiernicy, ani na szczęście dzbanka z mlekiem. Postawił więc jeden kubek przed Azjatą, drugi na przeciwko, gdzie zamierzał usiąść.
-Będę sprawiał kłopot, jeśli się dosiądę? - zwrócił się do nieznajomego i oparł rękami o stół.
Chłopak wzruszył ramionami. - Nie. - osądził. Wyprostował dłoń w stronę filiżanki, która zaczęła frunąć w jego stronę. - Dziękuję.
-Nie ma za co. - chłopak się uśmiechnął i usiadł. Nieznajomy chyba chciał na nim zrobić wrażenie. Telekineza była ciekawą sztuką, ale nie każdy miał do niej dryg.
-Niezła sztuczka, całkiem wygodna. - rzucił niby od niechcenia, po czym podniósł własną filiżankę i pociągnął kilka łyków wrzącego płynu. Jakżeby inaczej, indyjska mieszanka, całkiem smaczna, ale mało wytrawna.
-Muszę przyznać, że w Europie spodziewałem się raczej maga z długą, siwą brodą i sękatą laską. - zachichotał
-Taa, to gdzieś połowa z nich. - zgodził się nieznajomy. -No, może brody nie są aż tak popularne w ostatnim czasie, kwestia mody. - zaśmiał się.
-Z jednej strony moda, z drugiej stereotypy. I bądź tu mądry człowieku, kiedy spotkasz kogoś kto do propagowanego wizerunku nie pasuje. - Sabah udał wzburzenie.
-Hm? Oh, ja nie tutejszy. Znam sporo osób w Anglii, ale lordem nie jestem. - przyznał. - Magia nie polega na przepisach, koniec końców.
-Touche, magia ma swoje zasady, ale zazwyczaj polegają na łamaniu zasad tego świata. - odpowiedział Hindus
-A podobno tu wstęp i dostęp do ksiąg mają tylko lordowie, to ciekawe… - rzucił po chwili zamyślonym tonem i za późno zdał sobie sprawę że wyraził swoją myśl na głos.
-Jeżeli lordowie są ci winni dość przysług, równie dobrze mógłbyś być jednym z nich. Jestem dobry w załatwianiu przysług. - określił się chłopak. - Na imię mi Iruta, do usług. - przedstawił się, wyciągając dłoń do Ashura.
Młodzian sprawnie przesadził się nad stołem i podał dłoń Irucie.
-Podawanie ręki przez stół przynosi pecha. Ashur, również do usług. - przedstawił się z uśmiechem. Z ręką to stary przesąd, ale jak mówiło równie stare przysłowie “mądry Polak po szkodzie”, biedni Polacy, znów ich Niemcy zagarnęli…
-Wygląda na to, że trafiłem na właściwego człowieka, ponieważ mi również jest potrzebna przysługa. - rzucił z krzywym uśmiechem, gdy już wrócił na swoje miejsce.
- Z chęcią jej wysłucham. Co pana trapi, panie Ashur? - zaciekawił się Iruta.
-Potrzebny mi dostęp do ksiąg magicznych, który zarezerwowany jest dla lordów. - powiedział prosto z mostu.
Iruta wzruszył ramionami. - Na ładne oczy ci nie dadzą. Jakbyś zwiał z jakimś tomem to z miejsca tracą tytuł. - ostrzegł Iruta. - Musiałbyś gdzieś jakąś przysługę wyświadczyć. Na bibliotekę oxfordu możesz pójść, miesiąc jako mop i spokojnie znajdziesz kogoś kto cie wprowadzi, a jak już znasz troche magii to możesz tam pójść jako korepetytor i namówić kogoś na wymianę wiedzy. - zrobił sobie przerwę, aby skosztować herbaty. - Alternatywnie, w Londynie są ostatnio jakieś problemy. Cholera go wie czy chodzi o demony czy wampiry czy jakiego Licza, ale jakaś grupa lordów organizuje już drużynę Vigilantii. Zdziałaj cokolwiek, poświeć oczyma i będziesz miał klucz gdzie chcesz.
-Wymiana wiedzy to całkiem niezły pomysł, na magii się znam nie najgorzej. - podjął wątek - Przemocą się brzydzę, ale kto wie może da się temu problemowi zaradzić bez siania rozpierduchy na pół miasta. - rozważał opcje, ta druga była na pewno bardziej interesująca niż tłumaczenie komuś podstaw heksagramu Arkturusa sprzężonego z potrójnym zwojem energetycznym. A to przecież nie była zbyt zaawansowana magia...
-Znam jednego lorda którego dzieciak nie do końca łapie. Mógłbym ci załatwić dostęp do londyńskiego studium jako wypłatę. Największy problem to byłoby jeżdżenie między londynem a oksfordem, chyba, że masz jakiś latający dywan. - zamilkł na chwilę. - Przepraszam, czy to było rasistowskie? Nie chciałem. - uśmiechnął się dość szczerze. - Vigilantii swoje biuro założyli w Big Benie. Lubią dobrze wyglądać, acz faktycznie angielskie prawa na temat magii są dość mocno zaostrzone. Bez pozwolenia księżniczki, za niszczenie budynków grozi zarówno grzywna jak i pobyt w więzieniu. W najgorszym wypadku utrata licencji magicznej, jeśli postronny ucierpi.
-Stawiam raczej na bezkrwawe rozwiązania. Chyba że nie ma absolutnie innego wyjścia. - odpowiadał od końca - Nie jestem Turkiem, ani fakirem żeby musieć się martwić o latające dywany. Choć masz rację, niektórzy nadal ich używają, mimo że to staromodny środek transportu. - zaśmiał się szczerze, choć krótko. - Z tymi korkami to by pewnie trochę trwało zanim zarobię na klucz, co? - uznał że dopyta Irutę o szczegóły
-Niekoniecznie. Jak zrobisz dobre pierwsze wrażenie, to może dostaniesz dostęp na tak długo jak uczysz dzieciaka. Znaczy, weź przestań. Powiesz, że ci podręczników brakuje. - zaśmiał się Iruta.
-Czasami za dużo myślę, taki już jestem. - zachichotał lekko. Musiał uważać, Iruta był zabawnym gościem, a to mogło się źle skończyć.
-Do Vigilantii myślę że trafię sam, ale za kontakt z tym lordem byłbym wdzięczny. - odpowiedział po chwili namysłu. - W odpowiednim czasie rzecz jasna się odwdzięczę.
Iruta uśmiechnął się. - Jak będę potrzebował odwdzięczenia, to się zgłoszę. - zapewnił. - Jak mi powiesz gdzie masz swój hotel i na ile zostajesz, to umówię go na wizytę do ciebie. Jeżeli chodzi o kroki to i tak będziecie musieli się dogadać.
~Tylko mnie nie naciągnij wtedy - pomyślał Ashur, oby Iruta nie czytał w myślach.
Podał Azjacie małą wizytówkę.
-Tu masz mój numer. Póki co w żadnym hotelu się nie zameldowałem. Trzeba będzie jakiś wybrać… - znów się zamyślił
-Najwyżej umówię ciebie na wizytę u niego. Tak też można. - wzruszył ramionami.
-No najwyżej. A tak swoją drogą, myślisz że w Plaza przy Westminster Bridge będą jeszcze wolne miejsca? - odparł po chwili
-Możliwe. Im droższy, tym więcej wolnych. Ekonomia ostatnio nie wspiera turystów. - jego głos nie był specjalnie zadowolony z tematu.
-Niestety, aczkolwiek i tak lepiej na pewno z hotelami tu, niż w Rzeszy… - Hindus westchnął. - Żeby tam się wybrać turystycznie, to trzeba mieć pusto między uszami. No chyba że zamierzasz się tam dostać cichaczem.
-Niekoniecznie, wejść dość łatwo. Ale większa z tego praca niż wypoczynek. - określił swoje zdanie Iruta. - Większym pytaniem jest “po co?”. Ten kraj to teraz zoo ludzkiej upadłości.
-Widać jeden Hitler im był za mało i potrzebowali kolejnego. - Ashur wzruszył ramionami - Gdyby nie chaos związany z tymi wieżami, pewnie wojna wybuchłaby w niedługim czasie.
Iruta zastanowił się przez chwilę. - Szczerze mówiąc wątpię. Rzesza nie ma do końca czego atakować poza bogami. Idę o zakład że w przeciwnym wypadku ogłosiliby się wybrańcami boskimi i ruszyli na krucjatę. Na ten moment tylko wojna mogłaby podtrzymać ich ekonomię, ale jeśli coś napadną, to muszą bić się na kilku frontach. Raczej liczą, że ktoś ruszy na nich, wtedy będą mogli się bronić. Ufortyfikować kraj i siedzieć w środku to nie taki problem, a nagle populus ma pełne ręce i wojskowi się nie obijają. Rzym tak upadł, o ile się nie mylę. Za dużo ludzi potrafiło zabijać, za mało robić na farmie. Rozprzestrzenili się gdzie mogli i upadli od wewnątrz.
-Coś w tym jest. Ewentualnie mogliby się sami wykończyć od wewnątrz walką o władzę, gdyby ich przywódca zniknął nie wyznaczając następcy. - skomentował słowa Iruty - Aczkolwiek to i tak tylko rozważania, dopóki ktoś nie puści maszyny w ruch, można snuć tysiące teorii. Jak ją puści, to w sumie też, bo każde zdarzenie ma tysiące możliwych implikacji, z których większość nie jest zazwyczaj brana pod uwagę. Śmierć bogów również może mieć mnóstwo konsekwencji, o których dzisiaj nikt nie myśli... - wyglądało na to, że znalazł nowego partnera do rozważań filozoficznych, a to się rzadko zdarzało.
-Nie ma teorii. Współczynniki wydarzenia zawsze prowadzą do konkretnego rezultatu. Albo się wie co się zdarzy, albo co może się zdarzyć. W drugim przypadku, to i tak nie teoria. To jakiś rodzaj świadomości. - chłopak zmrużył oczy. - Śmierć bogów nie będzie miała miejsca. Nie mogę sobie wyobrazić scenariusza w którym byt trójwymiarowy byłby w stanie skrzywdzić inny, którego nie pojmuje, nie dysponując nawet wiedzą którą zwyczajnie porzucił.
-Ignorancja. Wszechobecna i nieograniczona ciemnota. Cytując klasyka “Tylko dwie rzeczy są nieskończone. Wszechświat i ludzka głupota, choć co do pierwszego nie mam pewności.” W dzisiejszych czasach mamy aż nadto dowodów na prawdziwość tych słów… - Ashurowi trudno było nie zgodzić się z tym co mówi Iruta, pomijając jego punkt widzenia na temat ciągów zdarzeń, w równaniach określających ciąg wydarzeń nawet ilość zmiennych była zmienna. Z drugiej strony była teoria chaosu, która zakładała że to co wydaje się zmienne i chaotyczne, jest tak naprawdę uporządkowane, może do tego zmierzał Azjata.
Iruta zaśmiał się. - Wiem o tym aż zanadto. - zamknął książkę z głośnym stuknięciem i podniósł się z miejsca. Teraz dopiero Ashur dojrzał, że był to jeden z tomów napisanych przez Merlina. - Ja muszę przeprosić, czeka na mnie dzisiaj kilka obowiązków.
-Wygląda na to, że miałem pod nosem jedną z ksiąg których szukałem. - parsknął Ashur
-A przynajmniej autor się zgadza. Cóż i tak zająłem Ci dużo czasu. Miło się gawędziło, naprawdę. - powiedział i wstał by się pożegnać - Mam nadzieję, że to nie była nasza ostatnia pogaduszka. Miło było Cię poznać Iruta. - podszedł do nowego znajomego i podał mu rękę
-Do zobaczenia. - powiedział z uśmiechem.
Azjata uścisnął dłoń, lekko się ukłonił i odszedł spokojnym krokiem.
Eh… mało wylewni ci goście z Dalekiego Wschodu, ale Sabah nie miał co narzekać. Dzięki Irucie miał tropy na możliwość zdobycia tego czego szukał. Wyciągnął komórkę i zrobił szybką rezerwację w hotelu, internet to naprawdę dobrodziejstwo (choć nieumiejętne korzystanie z niego, sprowadziło jeszcze większe ogłupienie na i tak niezbyt rozgarnięty ogół). Opuścił bibliotekę i skierował się do Big Bena, Vigilantii czekali. Ashur był bardzo ciekaw, co mają do zaoferowania ci “stróże sprawiedliwości”.
 
Eleishar jest offline  
Stary 06-08-2015, 00:15   #5
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Zasianie wątpliwośći

Ciężko mówić o istnieniu gwiazd w sferze naukowej. Jedynym, niewątpliwie zresztą słusznym, skojarzeniem były znajdujące się w kosmosie, daleko poza zasięgiem ludzi, obiekty. Czasem jednak pojawiali się geniusze, którzy swą osobowością, czy też odkryciami zdobywali uwagę wszystkich szturmem. Chyba właśnie tak najłatwiej było opisać zaszytego teraz w swej rezydencji naukowca.
Poszczególne, przepełnione najróżniejszymi substancjami fiolki, różniły się od siebie znacząco. Jedne wyglądy niczym kule, odróżniając się od nich tylko malutkim, służącym do wylewania otwory, inne bardziej stożkowate czy też cylindryczne. Niektóre były czyste, jakby ktoś potrzebował ich zawartości w przeciągu kilku ostatnich dni. Na innych pojawiały się już oznaki odrzucenia, czy też wytchnienia. Można było również znaleźć kompletnie zdominowane przez zmanifestowane kurzem zapomnienie pojemniki. Dwie z czterech ścian były przeznaczone na składniki najwyższego priorytetu, tylko te starał się mieć zawsze przy sobie.
Przez znajdujące się za plecami ciemnowłosego okno leniwie wpadało słońce, oświetlając tym samym przeznaczoną na trofea ścianie. Doktorat z dwóch różnych uniwersytetów, alchemia i magia. Pierwszy z nich w niespotykanym wcześniej wieku. Kilka różnych dekretów, strony tytułowe niektórych prac. Wszystko datowane na blisko 10, czasem nawet 20 lat wstecz. Nad czymkolwiek pracował teraz Vincent, najwyraźniej nie przynosiło efektów.
Uniósł głowę z nad stołu, spoglądając na różowowłosego. Ile lat już minęło od momentu, w którym uratował go z rąk Grand Reich? Nie był w stanie odpowiedzieć. Jego ciemnozielone oczy, pomimo skrywających je szkieł, emanowały niemożliwą do zaspokojenia ciekawością. Zaproszeniem do piekła, które zawsze było otwarte, a jednak nigdy nie można było z niego skorzystać.
W posiadłości nie nosił nawet charakterystycznej, białej szaty. Nie miał przy sobie torby ze specyfikami. Zwyczajnie nie miał powodów, by z nich korzystać. Miejsce zostało przecież stworzone przez niego, miało wszystko, co wymagane, co potrzebna, a może nawet - co mogło się przyśnić.
- Wiadomość? - Vincent nie ukrywał zdziwienia. Większość jego korespondencji była zarządzana w sposób, który wykluczał zaskoczenie. Wiedział, kiedy mają się pojawić wiadomości od danych osób, przeważnie spodziewał się nawet ich zawartości. Nie miało to nic wspólnego z nadnaturalnymi zdolnościami, po prostu zbyt często transakcje były jednostronne, proszące o konkretne elementy. Inni nadawcy przeważnie odmawiali, pozostawiając Heyduna bez potrzebnych mu informacji czy możliwości.
- To dziwne, kto ją wysłał? - zapytał. Widywali się kilka razy dziennie, praktycznie mieszkali razem. Ciekawe, czy byli elementem plotek otoczenia?
Luini wzruszył ramionami. - W tym cały dowcip. - uśmiech na jego twarzy poszerzył się - Jeżeli ufać kopercie, to ty wysłałeś ją do mnie. Co byłoby absurdalne.
Dwójka mężczyzn mieszkała dość blisko siebie, poza tym mieli na posiadaniu całe mnóstwo urządzeń i ludzi który mogliby wykorzystać do przekazu informacji, nawet w dyskretny sposób.
Mężczyzna wyciągnął list w stronę Vincenta, wolną ręką zasłaniając usta. - Przy szczęściu nie jest to koperta wypełniona trującym gazem. - zaśmiał się.
- Haha, to akurat byłoby najmniejszym problemem! - przyszły właściciel ogromnej posiadłości ukazał swe białe uzębieniem dając wyraz swemu rozbawieniu. Patrzył to na kopertę, to na Luiniego. Za każdym razem nie zyskiwał zbyt wielu informacji, pierwotnie nawet nie zamierzał ich zdobywać. Zwyczajnie wyrażał swoje zainteresowanie.
- Sprawdziłeś go, poza nielogicznym zaadresowaniem ma jeszcze jakieś odchylenia? - zapytał, zatrzymując swój wzrok na różowowłosym. Równie dobrze mógł zwyczajnie otworzyć kopertę, przecież zawsze mógł usunąć wszystkie związane z tym konsekwencje. Jedynym problemem byłby wybuch i strata znajdujących się tutaj specyfików.
- Obawiam się, że nawet nie widziałem kto ją dostarczył. - wzruszył ramionami. - Wychodziłem z domu na zakupy i zauważyłem coś w skrzynce. - okrążając Vincenta, Luini znalazł sobie wolne krzesło w pokoju i zasiadł, spoglądając z zaciekawieniem na kopertę. Widać również był poniekąd zainteresowany jej zawartością.
- W takim razie trzeba będzie sprawdzić w najprostszy możliwy sposób. - stwierdził, biorąc z biurka nóż do otwierania korespondecji, jak i zapieczętowaną . Wyjrzał na zewnątrz, oglądając niemożliwe do zliczenia ilości owiec. Pomyśleć, że większa część z nich była zmodyfikowane przez jego własne osiągnięcia. Kolejna generacja bogactwa Bawełnianego Królestwa. Kiedyś uprawiali ją murzyni, teraz również robią to zwierzęta. Tak przynajmniej twierdziliby oficjele Rzeszy.
Vincent bezceremonialnie otworzył kopertę, rozcinając jeden z dłuższych boków. Wolał to od rozrywania, nie uszkadzał wiadomości, a nawet sposób zaadresowania po odpowiednim zgłębieniu dawał sporo informacji.
Niestety koperta otworzyła się bez żadnych efektów specjalnych. Co więcej, zawierała wyłącznie zwykły list oraz starą niemiecką monetę, sprzed powstania Wielkiej Rzeszy. Vincent nie potrzebował długo na namysł czy analizę niepodpisanego listu o nieco charakterystycznej czcionce. Z jakiegoś powodu James musiał skontaktować się z nim w ten, a nie inny sposób.
List nie był zbyt długi. Zawierał ostrzeżenie. Jak się okazje wielka rzesza rozpoczęła wycinkę lasu który powstał wraz z rzekomym powrotem bogów. Drzewa były odporne na ogień, ale na wzmocnione magią piły mechaniczne już niezbyt. Planowali dojść do samego centrum i zabić boginię, co mogłoby mieć najróżniejsze skutki. Przewidywał, że rzesza albo popełni tym samobójstwo, albo sprowadzi wszystkim na głowy jakiś kataklizm.
Poza tym znajdowała się tam krótka informacja jakoby James nie był już w stanie kontaktować się z Vincentem, przynajmniej przez jakąś dłuższą chwilę. Nie podał jednak powodu czemu.
- No i? - spytał Luini.
- Kłopoty. - westchnął, rozkładając ręce na boki. Nie miał możliwości upewnienia się o skutkach tego manewru. To była pierwsza tego typu próba, Rzesza najwyraźniej chciała przejąć inicjatywę. Niemiecka nauka, psia ich mać. Jeszcze kiedyś zapłacą za swoją beztroskę, za niszczenie dorobków życia tak wielu ludzi.
- Jeszcze nie wiem jakie i prawdopodobnie się nie dowiem, nim nie ujrzymy ich konsekwencji. - sprecyzował, czy raczej opisał zawartość listu. Nie było w nim zbyt wielu informacji, a treść zdawała się emanować jedną, niewiarygodnie ciężką do spełnienia prośbą. Wyciągnij boginię, nim Rzesza zrobi to z jej wnętrznościami.
- Rzesza rozpoczęła polowanie na jakieś ichniejsze bóstwo. - wyjawił w końcu, poprawiając palcami okulary. Naprawdę nie wiedział, co powinien teraz zrobić.
-Ah! Faktycznie, jakieś ogromne drzewo wyrosło na środku berlina, wraz z całą dżunglą. Z miasta i jego mieszkańców nic nie zostało. Przynajmniej z tej części która skończyła jako las. - przytoczył wydarzenia sprzed kilku miesięcy. - Osobiście jestem dość ciekawy tematem bogów, acz niespecjalnie zainteresowany ich losem. Wiesz, jak są wszechmogący to skąd jest zło? Jak nie są, to niby czemu mają być bogami? Uda się im ją upolować, to równie dobrze mogła być jakimś starym lichem który liczył, że po długim, długim śnie zrobi wszystkich w konia.
- Fuhrer raczej nie jest zbyt szczęśliwy, gdy ktoś wysiedla go z jego własnej stolicy - Vincent przytaknął, uśmiechając się przy tym. Jego oczy błądziły po znajdujących się na półkach pojemnikach, aż odnalazły odpowiedni.
Wystarczyło kilka kroków, w trakcie których reszta pomieszczenia zdawała się zamilknąć. Pojedyncze uderzenia, zetknięcia się stóp z ziemią były jedynym istniejącym dźwiękiem. Podłoga nie odważyła się skrzypieć, nawet wiatr nie wiał, chociaż nie zmieniło się to w przeciągu ostatnich minut. Ot, dodawało wspaniałości tej scenie.
- Poznajesz tą substancję? - zapytał, wskazując jeden z bardziej zakurzonych pojemników o cylindrycznej budowie. Starł palcem nieco oznak upływającego czasu, ukazując zielonkawą ciecz. - Uścisk Wiverny, tak nazwano ją blisko pięćset lat temu. - nie dał Luiniemu czasu na odpowiedź. Nie musiał testować jego wiedzy, był jej świadom.
- Z jednej strony nie ma żadnych faktycznych zastosowań, przynajmniej sama z siebie. Jest jednak wykorzystywana jako element stabilizujący w tak wielu miksturach, że ciężko byłoby je zliczyć na palcach wszystkich mieszkańców Bawełnianego Królestwa. - przypomniał nie tyle ze względów grzecznościowych, co raczej z powodów swej retoryki.
- Z bóstwami może być podobnie: same nie są w stanie zrobić zbyt wiele, nawet gdy śpią ich użyteczność jest taka sama. Jednak są pewnym katalizatorem, wpływają na świat w nieznany nam, niekoniecznie dobry, czy też zły, sposób. - dodał, odwracając się w kierunku różowowłosego.
Nigo lekko przekrzywił usta. - Muszę ci poniekąd przyznać rację. Odniosłem sie do naszego wyobrażenia bogów. A to my wytarliśmy wszelkie ich wspomnienia z naszych lektur. Jeszcze do niedawna ludzi religijnych traktowano jak rasistów. Teraz...odżywają. - wzruszył ramionami. - Sugestia że nie mają na nas aktywnego wpływu jest ineteresująca. Mnie za to ciekawi coś innego. Czy oni potrzebują wyznawców? Mortis jakoś radzi sobie świetnie, jeżeli ufać telewizji. Znam też sporo ludzi którzy wyznają pieniądze. Nawet jednego mam przed sobą. - zaśmiał się lekko. - Czy w takim razie pani życia będzie jedyną śmiertelną? Chyba tylko dlatego nie chciałbym zobaczyć jej martwej. Teoretycznie ma odpowiadać za ideę życia samą w sobie, więc co, jeżeli nagle jej nie będzie? - zapytał. - Przyjmując, że jesteśmy w ogóle fizycznie w stanie pojąć to zagadnienie.
- Mam nadzieję, że twoje dywagacje są nieco przesadzone. - Vincent powoli zmierzał w kierunku biurka. Nie miał pomysłu co zrobić z tą sytuacją, mimo wszystko wolałby nie znaleźć się na nowym froncie akcji Grand Reich. Nie chodziło tutaj o brak pewności siebie, raczej - o rozsądek. Nikt nie powinien samotnie wypowiadać wojny przeciwko innym krajom. To coś w rodzaju niepisanej umowy…
Luini uśmiechnął się. - Obawiam się że idea boga sama w sobie jest dość przesadzaona. - stwierdził. - Co zamierzasz zrobić?
- Myślę, że najpierw odwiedzę Mortis. Może ona wie coś więcej na temat efektów boskiej śmierci. - stwierdził, spoglądając na Luiniego. Westchnął, najwyraźniej smucąc się na samo wyobrażenie zużytych na ten cel pieniędzy. Audiencja u pseudo-idolki pewnie nie będzie zbyt tania do zdobycia.
- Może nawet polecę z tobą? - zainteresował się Nigo. - Jak wspomniałem wcześniej, tematyka bogów poniekąd mnie interesuje. Jeżeli zrobimy z tego projekt naukowy, może nawet dostaniemy małe wsparcie.
- Nie potrzebujemy wsparcia pieniężnego. - Vincent uniósł dłoń, wstrzymując dalsze słowa mogące opuścić usta swego rozmówcy. - Wraz z pieniędzmi przychodzą zobowiązania, a z nimi znika wolność. Nie możemy sobie na to pozwolić, nie wiedząc wcześniej co pragniemy zrobić z bogami. - wytłumaczył, zbliżając się do Luiniego.
- Wolałbym, żebyś został tutaj, przypilnował włoście, może znajdziesz inne źródła informacji?. - zaproponował, udając się w kierunku wyjścia z pomieszczenia.
-Eeeh? Zostawisz sobie całą zabawę? - uśmiechnął się. - Nie będę się narzucał, ale chociaż przywieź jakąś ładną pocztówkę, czy inny alchemiczny specyfik. Mało kiedy ktoś znajomy opuszcza nasz uroczy kraj. - tym razem nie stawiał oporu. Luini jak najbardziej wiedział, że jest to niezwykle niebezpieczna wyprawa która równie dobrze może sie skończyć śmiercią. O ile był jakkolwiek nią zainteresowany, pierwsze ślady rozsądku skierowanego w jego stronę wystarczały.
- Mam nadzieję, że Mortis nie będzie wymagała jakiegoś festiwalu śmierci w zamian za te informacje - Vincent zaśmiał się, lecz w jego głosie można było znaleźć głównie smutek. Najpewniej był gotów przygotować coś w ten deseń, jeśli tylko pozwoli to na zaspokojenie ciekawości w tym jednym aspekcie.
Poza tym, czym miałaby być śmierć wielu w obliczu śmierci wszystkich? Czyż właśnie nie o to chodzi w życiu jedynego zwiastuna? Kto wie, może Vincent był najbliższym idei Mortis śmiertelnikiem. Jeśli Nigo nie przeszkodzi mu, czy też zwyczajnie nie zapragnie jego uwagi na jeszcze jeden moment, uda się do swego odrzutowca na mały rekonesans.
Pojedynczy uśmiech najbliższego z uratowanych wcześniej naukowców musiał mu wystarczyć jako pożegnanie. Nie zamierzał pokazywać się obecnemu właścicielowi, ten i tak pozwalał mu folgować. Właściwie, to personalne przychody Vincenta były wystarczająco duże, by utrzymywać całą twierdzę dla siebie, jednak po co to robić? Nie potrzebował więcej rozgłosu. Wystarczyło mu to, co posiada. Sława w świecie naukowców, jak i na czarnym rynku najemników. Może był przez to nieco ograniczony, nie posiadał idealnie zaprojektowanej posiadłości, części wykorzystywane przez niego były oddalone od siebie o kilka, czasem nawet kilkanaście minut drogi.
Spacer zawsze był przyjemnością, często pozwalał również odświeżyć umysł, spojrzeć na problem z innej perspektywy. To również jeden z elementów utrzymujących dziedzica rodu Heydunów przy zdrowych zmysłach. Nieustanne beczenie zainspirowanych najpewniej wszechobecnymi w innym wyspiarskim królestwie cykadami owiec, powoli wprawiało umysł w inny, znacznie przyjemniejszy stan. Nie liczyły się już tylko liczby i pierwiastki. Przynajmniej, póki krótka podróż nie dobiegła końca.
Patrzył na lśniące odbijającym się pod każdym kątem światłem owce, zaś jego umysł na kilka chwil przeniósł się w przeszłość. Po raz kolejny ukazała mu się wizja Stroenheima, jego napadu na laboratorium wujka. Tym razem podmiotem niewątpliwie miłego traktowania miałbyć wybudzający się ze snu bóg. Czy i on podda się bez walki? Coś, prawdopodobnie pozostałości po wszechogarniającej niegdyś ludy tego globu bojaźliwości, podpowiadało Vincentowi, że tym razem wszystko może potoczyć się w więcej niż jedną stronę.
Gdy mrugnął raz jeszcze, jego oczom ukazał się hangar z krótkim pasem rozbiegowym. Po jego obu stronach wypasały się owce, ofiarując życiu mieszkańców tej rezydencji prywatną sekcję rytmiczną. Czasem można było pominąć przechodzącego tuż obok lokaja, wpatrując się w błyszczącą bawełnę z najbardziej wolnościowego wybiegu w historii.
Jego odrzutowiec był już gotowy do drogi, służba zawsze przygotowywała go nie tyle przed lotem, co tuż po poprzednim. Start poprzedzały tylko rutynowe kontrole. Drugi z trzech samolotów był właśnie czyszczony, ostatni - pełniący rolę transportu nie tyle osób, co towarów, przechodził właśnie przegląd.
Vincent sprawdził odruchowo sprawdził stan paliwa, poświęcając kilka kolejnych chwil na upewnienie się o gotowości pojazdu. Przy jednej ze ścian ujrzał olbrzymie kontenery, każdy z różną mieszanką paliwową. Większość z nich została stworzona przez niego, inne były kopiami znanych producentów, przeważnie czystszymi, a co za tym idzie - lepszymi niż oryginały.
Poprawił opadającą teraz na jego barki szatę, zapiął pasy, zamknął kabinę i włączył silnik....
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 06-08-2015 o 00:22.
Zajcu jest offline  
Stary 07-08-2015, 01:24   #6
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
Co tu się kroi?


[media]http://www.youtube.com/watch?v=GwFJfm_g6yQ[/media]
Big Ben miał w tych czasach nieco zmieniony wystrój. Zegar był już naprawiony po tym jak terroryści kilka lata temu wpadli w niego sterowcem, ale ludzie dalej o tym pamiętali, zostawiając co jakiś czas kwiaty pod kapliczką pamięci na przeciw budowli.
W środku znajdowały się schody na górę oraz oczywiście budka sprzedająca bilety dla turystów. Panienka w środku poprosiła Ashura aby szedł na sam koniec korytarza, jeżeli chce zobaczyć się z Vigilantii. Na szczęście nie wymagało to przepustki. Chociaż w sumie chłopak pieniądze miał.
Po krótkim spacerze lekko skrzypiącymi deskami, logiczny człowiek oczekiwałby, że proste, drewniane drzwi skrywają za sobą zaledwie jakieś małe biuro. W środku jednak znajdował się dość spory pokój, powstały przez zdjęcia dwóch ścian i w sumie połączenie trzech różnych biur, które nie były do niczego specjalnie potrzebne.
W powietrzu unosił się zapach tytoniu i herbaty, całość było niewielkim ale przyzwoitym barem czy klubem. Były w sumie cztery stoły, niewielka lada na lewo i dość zużyty stół do bilarda na prawo.
W pomieszczeniu było teraz około sześć osób, czterech mężczyzn i dwie kobiety. To staruszek przy ostatnim stole pod samą ścianą, usadzony naprzeciw drzwi na jedynym porządnym fotelu przy najdłuższym stole, postanowił przywitać Ashura skinieniem głowy.

Był człowiekiem średniego wzrostu, o siwej brodzie i dość długich jak na mężczyznę siwych włosach. Jak wszyscy w pomieszczeniu miał na sobie klasyczny garnitur. U jego boku siedziała jedna z panien obecnych na zgromadzeniu.
- Mana w okolicy lekko zgęstniała. Czyżby ktoś, kto chciałby pomóc? – zainteresował się. Jego głos był leciwy, niski. Bardzo męski.
Oldschoolowy pub, pachnący kolonialnymi specjałami i to w samym sercu Big Bena, bardziej angielskiego miejsca nie dałoby się chyba znaleźć na całej kuli ziemskiej. I ta wszechobecna angielska flegma, prawdopodobnie to podświadoma przekorność Ashura sprawiała, że przebywając tu nie był tak flegmatyczny jak zazwyczaj. A może to Iruta, swoim zabawnym usposobieniem nieco go rozruszał?
~Wpadłem w złe towarzystwo. - pomyślał z przekąsem i uśmiechnął się sam do siebie.
Vigilantii w lokalu byli nieliczni, ale każdy z nich dysponował całkiem konkretnym talentem magicznym, to było banalne do wyczucia. Widać woleli stawiać na jakość nie ilość, Ashur zdecydowanie popierał taki tok myślenia. Od masówek były Chiny i ich zakłady taniej siły roboczej, a nie oddziały magiczne na Starym Kontynencie.
Chłopak odkiwnął starszemu facetowi, który zapewne był szefem tej małej grupki. Jak na członka elitarnej jednostki do zadań specjalnych, wydawał się gdzieś o sto lat za stary, ale z drugiej strony... Magia miała przecież naprawdę szerokie zastosowania.
-[/i]Może i ktoś, kto chciałby. O ile nie zabraknie mu motywacji, rzecz jasna.[/i] - odpowiedział zagadkowym tonem i lekkim uśmiechem na przywitanie leciwego jegomościa. Może nie miał tak niskiego głosu, ale jego baryton był nie mniej męski niż ciężki bas rozmówcy.
Ashur przymknął oczy analizując aury zebranych. Banda była niezwykle interesująca.
Siedzący na przeciw niego czarodziej był najprawdziwszym arcymagiem. Nie było elementu którego nie mógłby od niego wyczuć, ale brakowało druidzkiego skażenia naturą. Mało tego, wydawało się jakoby zakosztował kiedyś nekromancji. Co prawda znacznie mniej niż siedząca z nim kobieta, od której wołaniem umarłych dmuchało równie mocno co wiśniowymi perfumami.
Na sali znajdował się jeden mag którego kosmiczna aura była niemal przeźroczysta. Inny, był pyromantą. Na tyle zdolnym, że jego dusza płonęła niebieskim ogniem. Aby go nieco przygasić, druga z pań w pomieszczeniu wydawała się niezwykle zdolna w kontroli wody. Ashur nie postawiłby pod wątpliwością tego, czy jest w stanie poruszyć krwią w ludzkim organiźmie.
Tylko ostatni z zebranych wydawał się pozbawiony magii. Może nie było to do końca uczciwa opinia.
Wszystko co miał na sobie było pełne zaklęć.
Staruszek uśmiechnął się. - To równie dobrze możesz stąd wyjść. Żyjemy z ochłapów które rzuci nam królowa.
-Zjednoczone Królestwo Brytyjskie tak słabo dba o swoich obrońców? Ciężko w to uwierzyć… - zachichotał Sabah, bynajmniej nie kpiąco - Poza tym, nie mam aż tak wielkich wymagań. Jestem skromnym poszukiwaczem wiedzy, głównie magicznej i jej źródeł pragnę przede wszystkim. - wznowił po krótkiej pauzie, tym razem jego ton był rzeczowy - Jeśli możecie mi w ramach “motywacji”, tudzież wynagrodzenia… - przez chwilę jego wypowiedź zdawała się zbaczać na tory głośnych rozmyślań.
~Nie zaczynaj znowu człowieku! Rozpraszasz się! - zganił się momentalnie w myślach zanim rozwlekł wątek pojmowania systemu motywacji i wynagrodzeń bardziej niż to konieczne i od razu skierował się do meritum wypowiedzi. Jego zawahanie trwało na szczęście mniej niż jedno mrugnięcie oka, choć kto wie, może któryś z Vigilantii je zauważył.
-Zapewnić dostęp do zamkniętych zbiorów na trzecim piętrze Biblioteki Brytyjskiej, albo nauczyć mnie czegoś ze swych imponujących repertuarów magicznych, to cytując nieśmiertelnego klasyka “You have my sword”. - zakończył z uśmiechem. Po prawdzie miecze nie należały do jego ulubionego uzbrojenia, ale odrobina dramatyzmu jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Ashur poczuł się nieswojo, gdy natychmiastowo wszyscy w okolicy zaczęli mu się niesłychanie bacznie przyglądać, każda jedna osoba z bardzo analitycznym podejściem.
- Jeszcze pół wieku temu. - odezwał się staruszek. - Mało kto miał jakikolwiek talent do magii, większość osób miała z nią kontakt tylko wtedy, gdy jakiś mag zaklnął ją w przedmiocie. Teraz co trzeci pajac ma potencjał, mana jest wszędzie. - westchnął. - Wybacz mi chłopcze, ale my jesteśmy tutaj zgromadzeni aby polować na demony i potwory, bronić innych ponad wszystko….To było by dość ironiczne, gdybyśmy przypadkiem stworzyli większe zagrożenie po drodze. - określił się. - Te księgi są zamknięte za drzwiami nie bez powodu, acz doceniam szczerość. Gdybyś coś knuł nie powiedziałbyś nam czego chcesz w prost, choć z drugiej strony możesz być po prostu durny. Wtedy pewnie umrzesz pierwszej nocy.
-Jeszcze pół wieku temu, mało kto odważył się przyznać do posiadania magicznego talentu, mając w perspektywie wylądowanie w zakładzie dla obłąkanych lub bycie uznanym za kosmitę. - skwitował gorzko młodzieniec. Niestety taki był ten świat, magia przechodziła swoje wzloty i upadki w kwestii “popularności”, a polowanie na czarownice sprawiło, że nawet po zakończeniu oficjalnej wielkiej nagonki, magowie przez długi czas nie mogli czuć się bezpiecznie, pomijając bardziej tolerancyjne kraje.
Ashur czuł na sobie spojrzenia Vigilantii, były nieprzyjemne jednakże nie pozwolił, by w jakikolwiek sposób go przygasiły. Stał wyprostowany, ręce miał splecione za plecami, nogi w lekkim rozkroku, a swojemu rozmówcy patrzył prosto w oczy. Taka postawa oznaczała otwartość, ale również wskazywała na dużą pewność siebie. Młody Hindus nie dawał się aż tak łatwo przestraszyć, a bezdenna czerń jego tęczówek sprawiała że niejeden człowiek zaczynał zwykle czuć się nieswojo. Nie spodziewał się po prawdzie, żeby tutaj głębia jego spojrzenia mogła mieć jakiekolwiek działanie podminowujące rezon rozmówcy, w końcu nie miał dziś do czynienia z pierwszymi lepszymi szarakami spotkanymi na ulicy, tylko z prawdziwą elitą i to w dodatku magiczną...
Pociągnął lekko nosem, lubił zapach wiśni, więc perfumy skąpo ubranej nekromantki przypadły mu do gustu. Aczkolwiek biorąc pod uwagę intensywność woni, dziewczyna spryskała się nimi nieco zbyt obficie, może chciała ukryć zapach rozkładu? Otaczał on niektórych jej kolegów po fachu, zazwyczaj takich którzy zbyt wiele czasu spędzali wśród swoich niezbyt żywych ulubieńców.
-Gdybym coś knuł, po prostu ukradłbym te księgi po cichu i żadne drzwi by mnie przed tym nie powstrzymały. A wy nawet byście o mnie wtedy nie usłyszeli. - powiedział dość ponurym i absolutnie poważnym tonem - Poza tym, zasoby trzeciego piętra nie są zamknięte dla wszystkich, o czym zostałem od razu poinformowany przez przemiłą obsługę tej zacnej skarbnicy wiedzy. Niestety, tytułu lorda się w swoim życiu jeszcze nie dorobiłem. - zrobił krótką pauzę, staruszek wydawał się uparty, ale jemu samemu też nie brakowało uporu, więc próbował dalej negocjować - Uznałem więc, że można spróbować to załatwić na zasadzie audacior a favor. Innymi słowy, ja pomogę wam z rozwiązaniem problemu lub problemów które ostatnio zaczęły męczyć Londyn, a wy pomożecie mi w moich poszukiwaniach. To według mnie uczciwy układ. I choć żaden ze mnie brytyjski gentleman, to jestem człowiekiem z zasadami i mogę wam dać swoje słowo honoru, że nie zamierzam wykorzystać wiedzy z tych ksiąg w złym celu. - Ashur zastanawiał się czy nie powinien dodać “Nawet gdybym spróbował, to was jest sześcioro, a ja tylko jeden.”, ale nie był pewien czy to dobry pomysł, bo atmosfera i tak była napięta. Właściwie to nie atmosera, tylko magowie wokół niego, a chłopak wiedział, że jeśli przesadzi to całe to napięcie strzeli jak z bicza i poleje się krew, a tego zdecydowanie wolał uniknąć. Czego jak czego, ale przemocy i brutalności naprawdę nie cierpiał.
Staruszek pokiwał przecząco głową. - Obrażasz nas chłopcze. Może dzieciak starego Richarda nie należy do najbystrzejszych, ale sam Richard poświęcał lata nad studium pułapek i barier. Jeżeli sądzisz, że mógłbyś wykraść te księgi, to próbuj śmiało. Jak ci się uda, to nawet nie będziemy szukać. Może nawet zostawimy twój portret w naszej gildii. W złotej ramie. - zadrwił mężczyzna, gładząc swoją brodę. - Zgodzę się na twoją umowę. - stwierdził w końcu, a spojrzenie zebranych skierowało się w jego stronę. - Ale to ja będę przynosił ci księgi. Te o które poprosisz, z uzasadnieniem dlaczego te a nie inne. Ewentualnie sam ci tomy znajdę, na dany temat. - zaproponował.
-Nie widzę powodu, by nie zgodzić się na ten dodatkowy warunek. - odpowiedział spokojnie, było to niewielkie ustępstwo, aczkolwiek oznaczało że będzie musiał staruszkowi uchylić rąbka swoich sekretów. Skierował niespiesznie swoje kroki w jego stronę. - Przybijmy zatem targu. - powiedział wyciągając rękę.
Mężczyzna grzecznie wstał z fotela i uścisnął silnie dłoń, uśmiechając się. - Wtem witam na pokładzie chłopcze.
Zebrani uśmiechnęli się i wrócili do swoich spraw. Grupa mogła być nieco mniej socjalna niż większość oddziałów czegokolwiek, ale trudno spodziewać się otwartego zachowania po czarodziejach. - Nazywam się Gerald. - przedstawił się starzec. - A to moja żona, Marta.
Nekromantka również podniosła się z miejsca i wykonała drobny, elegancki ukłon.
-Musisz jej wybaczyć. - odezwał się brodacz. - Straciła głos dość dawno temu. Magia ma swoje uroki. Jak ciebie zwą?
-Mam na imię Ashur, znajomi mówią na mnie Ajay. - powiedział odwzajemniając uścisk. Staruszek był całkiem krzepki jak na swój wiek. Potem skinął uprzejmie młodej czarodziejce, choć wypowiedź Geralda sugerowała, że była starsza niż na to wyglądała.
-Nikt nie próbował jej wyleczyć? Nawet po magicznych wypadkach da się przecież wrócić do normy. - poruszył temat, wspominając wiele własnych eksperymentów.
-Mówimy o klątwie. - wyjaśnił Gerald. - Przywiązanej do jej zdolności magicznych. Proponowałem jej to nie raz, ale każdy ma swoje piorytety.
-Wszędzie te klątwy, jasna cholera… - zaklął Ashur
-Ups, przepraszam za mój niewyparzony język. - zwrócił się lekko w stronę Marty, przy damie nie wypada przeklinać.
-Ale to nawet dobrze się składa, bo widzisz Gerald… Moje poszukiwania są związane właśnie z odczynianiem klątw. Spotkałem w życiu kilka naprawdę paskudnych i niestety nie mogłem nic zaradzić. A chciałbym… - powiedział zupełnie szczerze
- Usiądźmy. - zaproponował Gerald, samemu zajmując ponownie swoje miejsce na fotelu. - Obawiam się, że klątwy są inne z przykładu na przykład. Dawno temu byli nawet czarownicy którzy specjalizowali się wyłącznie w ich odczynianiu. Chodzili od domu do domu, pomagając pokrzywdzonym. Przynajmniej jeżeli ufać starym księgom. To była bodajże specjalność druidów.
Chłopak przysiadł się na krzesło obok, żeby móc w spokoju pogadać ze swoim tymczasowym przełożonym.
-Przyznam, że nie pamiętam bym kiedyś spotkał druida. Albo pochowali się tak głęboko, że nikt ich nie może znaleźć, albo ich tradycja wyginęła po drodze, w skutek urbanizacji. - zamyślił się chłopak - Chociaż, skoro bogowie się obudzili... W tej dżungli na terenie Berlina można by pewnie znaleźć kogoś, kto zna druidzkie tajemnice. - zasugerował - Aczkolwiek nie tylko druidzi znali się na klątwach. Merlin napisał bardzo obszerną księgę na ich temat, nawet w dorobku Fausta I można znaleźć księgi poświęcone tej dziedzinie magii, choć nie wiem na ile mówią o odczynianiu, a na ile o rzucaniu klątw…
Mężczyzna westchnął lekko w zamyśleniu. - Powiem ci tak. Oni wszyscy coś wiedzieli o klątwach, bo wszyscy widzieli kogoś, na kim klątwa krążyła. I to jest właśnie ten wielki problem z klątwami. Wszyscy którzy pisali o tej dziedzinie magii, próbowali albo jej zapobiegać albo leczyć. W chwili gdy największe księgi o nekromancji zostały tworzone przez Fausta - nekromantę. - wyjaśnił Gerald. - Aby rzucić klątwę potrzebujesz umowy z diabłem. A przynajmniej z jakimś demonem. Jestem tego niemal pewny. Przy okazji pewnie jest jakieś demoniczne prawo które zabrania ci pisać o tym, jak zaklęcie powstaje czy jak działa.
-Hm… to by wyjaśniało zainteresowanie Fausta infernalizmem. Może w tych traktatach byłaby jakaś wskazówka? Albo w Kluczu Salomona… Tę księgę poświęcono obszernie demonom i magii z nimi związanej. - Ashur podjął wątek - Ewentualnie można by spróbować stworzyć jakiś talizman, który znosiłby działanie klątwy, gdy byłby noszony przez przeklętego, Mniejszy Klucz podobno zawiera z tego co wiem wskazówki odnośnie tworzenia talizmanów. Niestety nie miałem tych ksiąg w rękach, więc nie mam pewności czy podania na ich temat są prawdziwe. - westchnął
Dwójka milczała przez pewien moment. Dość nieprzyjemnie długi. W pewnym momencie Marta położyła dłoń na ramieniu Geralda, co obudziło mężczyznę z transu. - Na ile lat wyglądam? - spytał, ni stąd ni z owąd. - Mam pięćdziesiąt dwa. Jeżeli zgadywałeś w okolicach osiemdziesięciu, to pudło. No, może nie do końca. - uśmiechnął się w jakiś zgorzkniały sposób. - Jestem szlachcicem z urodzenia, zawsze miałem dostęp do biblioteki. Chciałem kiedyś pomóc Marcie, to sięgnąłem po traktaty. Spędziłem w nich dwadzieścia lat. To nie pisma, to artefakty. Po wyjściu nie pamiętałem z czym się zetknąłem, została we mnie tylko ogólna nienawiść do piekielnych tworów. Stąd ta mała organizacja pod moją komendą. - powoli, Gerald wyjął husteczkę haftowaną z fraka. Przetarł nią pot z czoła. - Klucze to podobno też przedmioty magiczne. Mamy mały. Duży jest w pałacu królewskim. Podobno jeden skrywa sekret do otworzenia drugiego. Zgaduję że właśnie jakiś talizman ochronny, który zachowa twoją stabilność umysłową w całości. A przynajmniej niezbyt drobnych kawałkach. - skrzywił się.
-Mogę ci dać dostęp do tych ksiąg. - stwierdził, po długiej chwili. - Ale najpierw będziesz musiał mi udowodnić co potrafisz. W polu.
Gerald miał nie tylko gadane, ale i jak rozumiał Ashur całkiem sporo doświadczenia. Może dałoby się czegoś od niego nauczyć.
-Dawno nie podnosiłem na nikogo ręki, nie przepadam za przemocą. Ale jak nie ma innego wyjścia, to nie ma… - znów westchnął - A co do wieku, myślałem że masz tak ze sto lat, jak nie więcej. - zachichotał - Za to twoja żona wygląda w najgorszym wypadku na dwadzieścia. Ostry to był kontrast, mąż wyglądający na o wiele starszego niż w rzeczywistości i żona wyglądająca na sporo młodszą.
-Swoją drogą, czytałem o jednym sposobie na zdjęcie klątwy. Aczkolwiek, nie jestem pewien czy przypadłby waszej dwójce do gustu… - napomknął, metoda z księgi Fausta była bardzo ryzykowna.
- Nie dowiem się, póki nie usłyszę. - odparł dość chłodno Gerald.
-To że tak określę, metoda Fausta. - czuł się jakby rozmawiał o medycynie - Według niego dusza wiąże klątwę z człowiekiem i metodą na pozbycie się klątwy jest oddanie duszy lub utrata nad nią kontroli. Żadna z tych opcji mi się nie podoba jeśli mam być szczery. - Ashur skrzywił się.
Dwójka spojrzała po sobie dość wymownie. - W której księdze o tym usłyszałeś? - spytał Gerald, wracając wzrokiem na Ashura. - Raczej przeczytałeś. Mój błąd. To brzmi jak dość...specyficzny sposób na drugi ślub, ale jeżeli miałoby działać...trzeba byłoby bardzo dokładnie przestudiować wszelkie efekty uboczne takiego procesu.
-”Analiza efektów antymagii przeciw nekromancji”, jak wspomniałem autorstwa Fausta. Jest w zbiorze ogólnodostępnym w Bibliotece. Nie jestem pewien, czy między ludźmi to zadziała, czy potrzebna jest jakaś istota zewnętrzna. - celowo nie użył słowa piekielna.
Gerald przytaknął skienieniem głowy. - Jestem całkiem pewny że mamy pełną edycję tej księgi na trzecim piętrze. - wyprostował się w krześle i sięgnął do marynarki po...fajkę. Wolnął ręką zaczął szukać tytoniu. - A teraz wróćmy do tego co pod ręką. W tym klubie, działamy w parach. Ja i Marta jesteśmy razem, reszta, nie wiem, nie pytałem. Przynajmniej jedna osoba nie ma z kim działać, zresztą, oni się wymieniają jak leci. Sugeruję abyś szukał po aurze magicznej, znajdź kogoś, kogo magia komplementuje twoją i spróbuj się zaprzyjaźnić.
Nie to, żeby Ashur nigdy nie działał w drużynie, ale przywykł do pracy solo. Jego aura magiczna była dość bogata i mimo doświadczenia, nie był pewien które z pozostałej czwórki (a właściwie trójki, skoro jeden z nich nie miał najwidoczniej talentu, chyba że był zaklinaczem) pasowałoby do niego swoją aurą. Aczkolwiek na wszystko jest metoda i chłopak dobrze o tym wiedział. Wszystko zależało od kreatywności osoby, przed którą stawia się dane wyzwanie.
~Jeśli nie masz pomysłu jak ocenić kompatybilność aury, niech ona zrobi to sama. - jak pomyślał tak zrobił. Skoncentrował się lekko i wypuścił trzy niewidoczne gołym okiem smugi aury w kierunku reszty magów. Ten, który nie czarował jakoś go nie interesował, a przynajmniej nie w tym momencie, choć na pewno miał ciekawe artefakty w swoim posiadaniu. Następnie w skupieniu obserwował, ciekaw który “cel” najlepiej zareaguje na kontakt.
Z uwagi na dość obojętne nastawienie wszystkich zebranych i brak jakichkolwiek anty magii czy uraz względem czegokolwiek po stronie Ashura, jego aura zetknęła się z magicznymi pozostałych bez problemu, nie została odepchnięta, ale też w żadnym z wypadków nie zaszła głęboko. Cóż, jeżeli mówiło to Ashurowi cokolwiek, to że w zgromadzonych przynajmniej nie było złych wyborów.
~Nie ułatwiasz mi… - pomyślał Ajay, obserwując obojętną reakcję aur magicznych. Każdy wybór mógł być dobry, ale który byłby najlepszy? Na to niestety nie dostał odpowiedzi dzięki swojemu małemu testowi. Chłopak czuł, że w jakiś pokrętny sposób pasuje do tego grona, pełnego indywidualistów, a jednak połączonego. Brakowało mu tylko klasycznego angielskiego garnituru, ale i na to można było zaradzić.
Wszystko ładnie pięknie, prawdopodobnie nie będzie miał trudności by się zaaklimatyzwać w grupie, ale to w żaden sposób nie pomagało mu znaleźć odpowiedzi na pytanie kogo wybrać. Pozostało zdać się na typowo męskie podejście i zgłosić się do płci pięknej. Podniósł się z krzesła i skierował swoje kroki w kierunku Ognia i Wody, jak ich tymczasowo ochrzcił. Zabawne według Ashura było, że choć prezentowali przeciwne sobie żywioły, ich aury miały ten sam intensywnie niebieski kolor. Różnicą dostrzegalną od razu stanowił fakt, że chłopak w duszy płonął jak pochodnia, a ona falowała niczym morze podczas lekkiej bryzy.
-Pozwolicie że do was dołączę? - zwrócił się do rozmawiającego duetu.



Para składała się z wysokiego mężczyzny w garniturze. Był dość młody, miał może z trzydzieści lat. Jego lewe oko zasłaniała opaska. Włosy miał krótkie, acz ścięte w dość chaotyczny sposób. Najpewniej osobiście. Przy pasie miał katanę, japońskie ostrze. Posiadał również samurajski naramiennik. Ashur z miejsca wyczuwał, że obydwa te przedmioty wzmacniały jego magię.
Mężczyzna poluzował swój krawat i uśmiechnął się w stronę Ashura. - Oczywiście, zapraszam. Nazywam się Marceliusz. Mów mi Marc.
Jego partnerka również nie była najstarszą w zgromadzeniu, licząc sobie może nieco ponad 25 lat. Była dość niska, miała krótkie nie lepiej ostrzyżone włosy i dla odmiany to jej prawe oko było zasłonięte. Nosiła na sobie nietypową tiarę, jakąś technologiczną kreację która dla Ashura była całkowitą zagadką. Magia poniekąd mieszała się z technologią nawet efektywne. Jedynym co nie przewodziło jej bez strat były metale. Chłopak nie był jednak pewnym, czy odzienie było faktycznie złożone z tworzyw sztucznych.
Poza tiarą, dziewczyna nosiła dość elegancką koszulę i krawat, ale ukrytą pod golfową bluzką.
-Miło mi Marc, jestem Ashur. Dla znajomych Ajay. - odpowiedział z uśmiechem kiwając lekko głową. - A twoja urocza towarzyszka to? - zapytał kierując spojrzenie na hydromantkę.
Czarodziejka uniosła głowę znad swojego kieliszka, w którym wino tańcowało jak ożywione. Zamrugała patrząc na Ashura, po czym obudziła się. - Oh, jestem Emily. Miło mi.
-Mnie również. - skinął jej głową. Ta dwójka była do siebie bardzo podobna, czyżby rodzeństwo? Oboje używali amplifikatorów magicznych, mądre aczkolwiek zawodne. Jeśli nie były do nich jakoś przytwierdzone na stałe mogli je stracić, a przez to nagle znaleźć się w gorszej sytuacji np. w trakcie walki. Znacznie bezpieczniejszym wyjściem były choćby magiczne tatuaże, ponieważ żeby je “utracić” człowiek musiał zostać obdarty ze skóry. Jednakże Ashur nie wiedział, czy w dzisiejszych czasach ktoś potrafił je jeszcze wykonywać. Tatuaże na pewno utraciły swoją symboliczną magię, od kiedy każdy kto miał chęć i pieniądze zaczął się nimi ozdabiać.
-Cóż was sprowadziło w szeregi tego zacnego grona? Jeśli to nie tajemnica rzecz jasna. - zadał w sumie dość oczywiste pytanie. Uznał że odrobina small talk nie zaszkodzi, zanim spróbuje namówić Emily do współpracy. Cała szóstka znała jego motywację, a on był w sumie ciekaw co sprowadza tu resztę. Powód Geralda by stworzyć Vigilantii rozumiał wręcz doskonale, mimo pokojowego usposobienia znał smak nienawiści lepiej niż ktokolwiek inny.
-Moi rodzice od zawsze byli członkami Brytyjskiej policji. - wyznał Marc. - Ostatecznie jednak nie znalazłem w niej swojego miejsca. To zgromadzenie jest dużo bardziej efektywne niż bycie detektywem. - uśmiechnął się.
Emily wzruszyła ramionami. - Byłam mała to coś buchnęłam ze sklepu jako zabawa, teraz mam brudne papiery i też nie mogę wejść do akademii policyjnej. Może uda się zbudować temu miejscu nieco…
-Renomy? - zakończył za nią niepewnie.
-Tak! Właśnie. Miałam to na końcu języka. - zarumieniła się lekko Emily.
-Słowa mają to do siebie, że czasami nas zawodzą. - Ashur puścił jej oczko - Myślałem, że jesteście rodzeństwem. Pomyliłem się? Jesteście do siebie naprawdę podobni. - chłopak wydawał się zmieszany.
-Oh. Jesteśmy kuzynami. - uśmiechnęli się. Emily zmrużyła lekko oko. - Ty sam tu przyszedłeś? Taki kawał świata?
-Tak, przybyłem sam. Lubię podróżować i przyznam że kawał świata już zjechałem. - odpowiedział grzecznie - I nie taki kawał, do Londynu przyleciałem z Rzymu. Byliście tam kiedyś? Piękne miasto. - w głowie Ajaya zapaliła się lampka, musiał pamiętać o szkockiej dla Tiberiasa.
Niemalże zgodnie pokiwali głowami, przecząc. - Byliśmy kiedyś w Japonii jak widać. - zaśmiał się Marc. - Magia żywiołowa ma tam zadziwiająco dużą popularność. W Europie ludzie byli świadomi zaledwie czterech elementów.
-Cóż, to klasyczny model praktykowany tu od czasów starożytności. To co dla Japończyków stanowi osobne żywioły, tu stanowiło podtyp jednego, lub kombinację kilku. - na czym jak na czym, ale na żywiołach to Ashur się znał.
Emily przytaknęła kiwnięciem głowy. - Byli ich ostatecznie świadomi, podejście jednak było inne. Choć i tak dalej nazywam Europę krainą wojowników. Spójrz na nasz ekwipunek broni białej i pancerzy. - zaśmiała się.
-To prawda, na wschodzie magia zawsze cieszyła się większym poważaniem. - zgodził się z Emily. - Ale wy chyba łączycie zamiłowanie do wojaczki z talentem do magii. - uśmiechnął się.
-Cóż...preferujemy podejście zero-jedynkowe. Jeżeli tutaj najbardziej powodziło się walce, a tam magii...nauczyliśmy się jednego tutaj a drugiego tam. - wzruszył ramionami Marc. - Choć w nagrodę musimy polegać na artefaktach które faktycznie wspierają takie podejście do sztuki.
-Niestety, wszechstronność ma swoją cenę. - westchnął Sabah - Aczkolwiek wasze aury są mimo rozbitej specjalizacji naprawdę imponujące. Zdecydowanie prezentujecie wysoki poziom w swojej sztuce. - powiedział bez cienia przesady w głosie.
Emily oparła się jedną ręką na stole. - Wiesz, jak chcesz mnie podrywać, to mógłbyś mi chociaż kupić jakiś obiad. Czy może jeszcze do nikogo innego nie podszedłeś? - zapytała. - Jesteśmy tutaj zarówno najmłodsi jak i najsłabsi. Zresztą, od ciebie samego bije szaloną ilością magii na niewiarygodnie wysokim poziomie. To raczej ty będziesz zajmował się nami, nie? Jak to mówili...senpai? - uśmiechnęła się.
-Na podryw chyba jeszcze za wcześnie. Zwłaszcza gdy obok masz kuzyna z ostrym narzędziem przy pasie. - zaśmiał się Ashur - To że jesteście ekhm... “najsłabsi”, nie znaczy że jesteście słabi. A wiara we własne możliwości potrafi czasami dodać skrzydeł, o ile nie przerodzi się w butę, bo wtedy przykuje Cię do ziemi. - dokończył poważniejszym tonem.
Marc skrzyżował ręce odchylając się do tyłu. - To prawda, że czasami w Londynie pojawi się jakieś bezmyślne ścierwo. Bazyliszek, ghoul czy inne dziadostwo. Szukamy ich na patrolach i jak dorwiemy to zabijamy. Ale na dobrą sprawę, w tych czasach nawet policja radzi sobie z tego typu kreaturami. Nie bez ran, ale radzi sobie. Ta organizacja zajmuje się czymś innym. Paskudztwem które nie tylko mówi, ale i myśli. Obawiam się, że ledwo nadajemy się do tej roboty. Tutaj, zakładanie, że przeciwnik nie jest lepszy od ciebie… to podejście nie tyle ryzykowne co głupie. - ostrzegł. - Specjalnie dla nas dwóch.
-Ależ nie to miałem na myśli. Świadomość własnych ograniczeń to bardzo istotna cecha prawdziwej siły. - odparł spokojnie - Marc, mimo to powinniście wierzyć w to, że nadajecie się do tego co robicie. Twoja dusza płonie intensywnym niebieskim płomieniem, podczas gdy większość pyromantów zatrzymuje się na żółtym lub białym. To naprawdę nie jest małe osiągnięcie. - spróbował nieco podbudować chłopaka. Na hydromancji nie znał się aż tak dobrze, nie wiedział po czym oprócz siły aury ocenić stopień zaawansowania użytkownika. - Poza tym, Gerald by was nie przyjął, gdybyście się nie nadawali. - to wydawało się całkiem logicznym argumentem. Staruszek nie wyglądał na gotowego posłać dzieci na pewną śmierć.
Emily westchnęła. - Jesteśmy dobrzy, ale nie na tyle na ile ta praca wymaga. Zresztą, w tydzień dowiesz się dlaczego, gwarantuję. Jesteśmy tutaj po to aby nasz talent wzrósł. I nie daj się zwieść naszym aurom. Oddaliśmy po oku w Japonii aby podnieść potencjał w rytuale. Żadne z nas nie kontroluje poprawnie tego co posiada. Albo marnujemy za dużo many, albo nie sięgamy tak głęboko jak trzeba. Przyjdzie z czasem. - westchnęła i opróżniła swój kieliszek w jednym zamachu. Najpewniej po to aby zmusić się do skończenia zabawy jego zawartością.
Drewniana laska uderzyła o podłogę w klubie. Raz, drugi. Wszyscy umilkli rozumiejąc, że chodzi o jakiś przekaz kierowany do ogółu. Odwrócili się w stronę drzwi.
Poczciwy staruszek o jasnej brodzie i średnim wzroście stanął przed wszystkimi. Był lekko przygarbiony i ogólnie wyglądał na poniekąd rozchorowanego. Nie miał również aury magicznej, choć nawet teraz spod jego płaszcza Ashur wyczuał ogromne ilości artefaktów.
-Chciałem się tylko pożegnać. - oznajmił. - Wychodzę na patrol. Zrobię dwa albo trzy obchody, potem idę odwiedzić wnuka. Raczej zostanę u niego na noc. Zobaczymy się dopiero jutro wieczorem.
Jedni skinęli głowami, inni machnęli ręką, żegnając go tytułując imieniem “Gin”. Staruszek spokojnie skierował swoje kroki do drzwi wyjściowych.
-Myślałem, że pracujecie w parach. - zauważył Ashur, gdy starszy jegomość wyszedł samotnie.
-Cóż, to liczba niepoliczalna. Zazwyczaj jedna osoba zawsze tutaj siedzi pilnować porządku. Gin jest po prostu specyficzny. Jedno, że pewnie najsilniejszy w grupie, drugie, że dość bystry. - wyjaśnił Marc. - Chyba po prostu lubi spokój. Kilka razy mu się oferowaliśmy, nawet z nim chodziliśmy…
-Nuda! - wyjaśniła podnosząc nieco głos Emily. - Jak jasna cholera. Chociaż, może po prostu nie potrafię gadać ze starszymi.
-Facet nawet nie potrafi czarować, ale takiej ilości artefaktów nie powstydziłby się skarbiec niejednego króla. - burknął chłopak - A co do szlifowania waszych umiejętności. Myślę że mógłbym wam pomóc. Jako świeżak nie chcę się wyłamywać ze schematu i potrzebuję pary. - zrobił pauzę - Emily, ruszysz ze mną? Tylko niech Gerald nam coś przydzieli.
-Eh? Nie chce mi się. Dopiero wino skończyłam. - uśmiechnęła się Emily. - Wolę wieczorne patrole. Więcej wilgoci w powietrzu, często też pada. To w końcu Anglia. Jak tak bardzo ci się śpieszy, to dogoń Gina. - odpowiedziała spokojnie.
Marceliusz podrapał się nieco po głowie. - Jedyne co Gerald przydziela to zadania w trakcie dochodzeń. Co prawda mamy jedno na sobie, niedawno rozpoczęte, ale jak nic ci nie mówił to pewnie czeka aby sprawdzić czy nie zginiesz gdzieś w pierwszym tygodniu.
-Mówił żebym najpierw się zapoznał z kimś z ekipy, bo Vigilantii działają w parach. - Ashur wzruszył ramionami - Padło na was. Gina już dzisiaj nie poznam, a ten z gwiezdną aurą, to co za jeden?
Dwójka przeniosła wzrok na poczciwego mężczyznę w średnim wieku. Liczył sobie metr siedemdziesiąt pięć, był lekko wychudzony ale dość porządnie zadbany. Miał na sobie tradycyjny angielski strój wyjściowy, nawet jego kapelusz, który obecnie zwisał z ramienia krzesła pasował do jego stereotypowej wręcz prezencji.
Obecnie, grał on sam z sobą w bilarda. Przyłożył ostrożnie kij do stołu, przymknął oczy i udeżył w bilę. Dość prędko ruszyła ona na spotkanie z trójkątem. Rozbiła go, a każda jedna bila, uderzając w inne bądź po prostu pędząc do celu, trafiła do dziury w stole. - Czterdzieści osiem. - mruknął do siebie mężczyzna.
-To Lucky. A raczej, Taylor Luck. - wyjaśnił Marc. - Mag probabilistyki. Mało komu się udaje i szczerze mówiąc stary Gerald dalej sądzi, że Taylor używa jakiejś innej magii aby udawać wiecznego szczęśliwca, ale ostatecznie Taylor po prostu wie co i kiedy się stanie z całkowitą pewnością. - wyjaśnił.
Emily uśmiechnęła się do siebie. - To trochę straszne, ale ostatecznie jego poziom wiedzy jest dość ograniczony. Choć nie znam detali.
-Podobno wszystko jest zapisane w gwiazdach. - zachichotał Ashur - Aczkolwiek jeśli się wie co zrobić w którym momencie, to żadne szczęście, a tylko przygotowanie. - czterdzieści osiem, to pewnie ilość rozbić z rzędu, które wbił za jednym zamachem. - Założył się z kimś, że tak namiętnie te bile rozbija w samotności, zamiast zagrać normalnie? - zapytał swoich rozmówców.
- Oh, nie. To jego metoda na “naukę kontroli”. - odpowiedział Marc. - Ćwiczy staminę.
-Bez ingerencji czynników zewnętrznych, takie naginanie prawdopodobieństwa nie wymaga raczej zbyt dużego wysiłku. - mruknął Ajay. - Może przydałoby się nieco mu ubarwić rozgrywkę? Jak sądzicie? - rzucił konspiracyjnym szeptem.
-Ja się w to nie mieszam, wolę zachować klasę. - zaśmiał się Marceliusz, Emily również pokiwała przecząco głową.
-Niech wam będzie, nie chcę robić siary. - odpowiedział. - Ale ale, zapomniałbym o czymś. Wspomnieliście że Gerald wam coś zlecił. Zdradzicie co?
-Nie nam, wszystkim. Polujemy teraz na coś dosyć groźnego. Gdyby chciał abyś wiedział na co, to by ci powiedział. - wyjaśnił Marc. - Więc niestety, póki co zachowam detale dla siebie.
-Dobra, jak Ty mi nie powiesz to zapytam u źródła. - wzruszył ramionami Hindus - A potem może pogadam z naszym Lucky Luke’iem. - zachichotał - Jeśli nie chcecie iść ze mną na misję, to mogę kiedyś z wami poćwiczyć. Odrobina praktyki zapobiega zardzewieniu. - zaproponował - A teraz jeśli pozwolicie, pójdę pozawracać trochę głowę Geraldowi. Zobaczymy czy powie mi coś ciekawego. - to rzekłszy skinął uprzejmie obojgu i ruszył z powrotem do staruszka.
Para tylko wzruszyła ramionami, nawet się nie żegnając. Ostatecznie Ashur będzie tylko kilka kroków z dala od nich. Sam Gerald obecnie siedział na przeciw laptopa. Wraz z Martą czegoś szukali. Po chwili zorientował się, że Ashur ma mu coś do powiedzenia i przeniósł na niego wzrok.
Chłopak sięgnął po to samo krzesło, na którym siedział poprzednio. Tym razem ustawił je oparciem do przodu i usiadł, opierając się łokciami przed sobą.
-Słyszałem, że coś się obecnie kroi i ciekaw jestem co to takiego. Jeśli mam wam pomagać, to chyba nie powinienem działać na ślepo, czyż nie? - zwrócił się do Geralda.
-Oh.. - Gerlad uśmiechnął się do Ashura. - Nie chcę abyś działał w tej sprawie w ogóle. - wyjaśnił. - Na razie chcę abyś się udowodnił. Posłucham jak sobie radzisz i zdecyduję co ci mogę zrzucić na głowę. Póki co niczym się nie przejmuj.
-Znaczy co? Mam się po prostu snuć po ulicach Londynu i sprzątać groźne dla przeciętnego Anglika ścierwa, jeśli jakieś spotkam? - zapytał całkowicie neutralnym tonem, nie kpił, ani nie frustrował się.
-Zgadza się. To zarazem najprostsze jak i najpopularniejsze z naszych zadań. Upewniamy się, czy w okolicy nie ma poszlak czegoś groźniejszego. - wyjaśnił Gerald.
-Da się zrobić. Jest jakiś podział na rewiry? - dopytał o dość istotny detal. Sprawdzanie losowe miało swoje zalety, ale rewiry gwarantowałyby, że Vigilantii nie będą sobie wzajemnie wchodzić w paradę.
-Brak. Jeżeli ktokolwiek byłby odpowiedzialny za wszelakie magiczne wypadki w Londynie, mógłby przeanalizować nasz schemat i obejść nas łukiem. Codziennie wychodzi kilka patroli, zupełnie losowych. Obchodzicie całe miasto dowolną trasą. Aż do odwołania. - wyjaśnił jak najbardziej spokojnym tonem Gerald. - Przynajmniej jedna osoba zawsze jest w klubie. - dodał.
-A tak, o tym Marc i Emily wspominali. - zauważył chłopak - W takim wypadku nie zostaje mi nic innego, jak wziąć się do roboty. A kiedy wrócę, spróbuję rozgryźć naszego szczęściarza. - ostatnie zdanie wypowiedział z krzywym uśmieszkiem. Wstał, skinął Geraldowi oraz Marcie i ruszył do drzwi.
-Poczekaj. - odezwał się Gerald. - Przecież nie masz zielonego pojęcia jak patrolować Londyn. - zaśmiał się. - I zawsze działamy w parach. W najgorszym wypadku jeden może wrócić do reszty z ostrzeżeniem. Weź kogoś z sobą. - poinstruował.
-Nie jestem w Londynie po raz pierwszy, jeśli o to się martwisz. - zachichotał - No dobra, skoro muszę to sobie kogoś wezmę… - westchnął. - Miałem nadzieję namówić jedno z juniorów, ale nie wyszło. Także został mi nasz szczęściarz. - mruknął i podszedł do Taylora.
-Nie ma problemu. - kiwnął głową mężczyzna, odkładając kij bilardowy pod ścianę. Następnie wyciągnął dłoń do Ashura z uśmiechem. - Taylor Luck. Choć ta banda nazywa mnie Lucky. Mam specyficzną magię. Widzę prawdopodobieństwa. - przedstawił się.
W tym momencie komórka Ashura zaczęła dzwonić.
-Ashur, znajomi mówią mi Ajay. - uścisnął dłoń Taylora z uśmiechem - A teraz przepraszam na chwilkę... - rzucił i odebrał telefon
-Słucham?
-Tu Iruta. Ojciec dzieciaka nie jest teraz w Londynie, z paru powodów podróżuje tu i tam, ale jego dzieciak jest na miejscu. Dziadek za niego odpowiada. Ostatecznie umówiłem cię na spotkanie właśnie z nim i z dziadkiem na jutro na dwunastą. Prześlę ci adres komórką. - wyrecytował szybko rozmówca, po czym...natychmiast się rozłączył. Sekundy później komórka zawibrowała z sms’em, zawierającym najzwyklejszy w świecie adres.
Ashur nawet nie zdążył podziękować Azjacie, a rozmowa już się skończyła. No cóż… Sms-a mógł sprawdzić później, przecież nie zniknie, więc zapisał tylko numer Iruty w kontaktach i schował telefon do kieszeni.
-No, to możemy iść. - powiedział do Lucky’ego
 

Ostatnio edytowane przez Eleishar : 07-08-2015 o 01:30.
Eleishar jest offline  
Stary 07-08-2015, 23:18   #7
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
A zapowiadało się tak dobrze...


[media]http://www.youtube.com/watch?v=0lvg44yujI4[/media]
Ashur i Taylor poruszali się dość spokojnie ulicami Londynu. Lucky nie omieszkał wskazać Ashurowi wszystkie lepsze knajpy i uczciwsze sklepy obok których przeszli, aby ułatwić jego pobyt w mieście. Wydawał się być szczerym, spokojnym i uczciwym człowiekiem.
W trakcie ich spaceru zaczęło padać, typowa angielska pogoda, która zapewne wkrótce stanie się drugą naturą dla Ashura.
W pewnym momencie Taylor zadał z ciekawości dość zasadnicze pytanie. - Właściwie dlaczego Vigilantii? Są łatwiejsze sposoby na dostęp do biblioteki. W tym wieku, z dobrymi kontaktami mógłbyś nawet kupić jakąś księgę na trzecią rękę, albo przynajmniej tytuł lorda.
-Nie twierdzę że z tych prostszych sposobów nie skorzystam. No może poza kupnem tytułu, to przykład całkowitego braku klasy... - odpowiedział - Ale Vigilantii mają misję, słuszną i niezwykle trudną. Dlatego chcę wam pomóc, a przy okazji pomogę też sobie.
Ashur zastanawiał się, czy nie powinien podczas tego patrolu wspomóc się magią. Przy użyciu właściwych inkantacji skuteczność zwiadu mogła wzrosnąć wielokrotnie, dzięki odkryciu tego, czego nie da się normalnie dostrzec.
-Nie korzystacie z zaklęć w trakcie prowadzenia rekonesansu? - zapytał Lucky’ego.
-Hm? Ja nie mam nic, co może mnie wspomóc. - wyjaśnił. -Jak najbardziej powinieneś skanować otoczenie.
-Nic nie umknie memu wzrokowi. - zaintonował cicho, w sumie bardziej dla podkreślenia tego iż rzucał zaklęcie, niż dlatego że było to potrzebne. W białkach jego oczu przez chwilę kłębiła się ciemność, która zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Spojrzenie Cienia pozwalało mu patrzeć nie tylko na ten świat, ale również na sfery będące cieniem (lub jak kto wolał - odbiciem) świata żywych, jak Kraina Cieni czy Eter. Jeśli jakaś mroczna pokraka czeka tam by złapać śmiertelną ofiarę, Ashur będzie ją widział. Po chwili klepnął lekko Taylora w ramię przekazując mu odrobinę esencji cienia, by i on uzyskał możliwość prowadzenia rozszerzonej obserwacji.
-Przez chwilę może Ci się kręcić w głowie, za pierwszym razem prawie każdemu się to zdarza. Ale potem mózg przyzwyczaja się do nowych bodźców. - poinformował go.
-Ta, daj mi chwilę. - Taylor zatrzymał się w miejscu, choć mimo jego komentarza Ashur dostrzegł niezwykle mało reakcji na bodziec z jego strony. Wręcz przeciwnie, nie wyglądało na to aby to był jego pierwszy czy nawet dziesiąty raz z tego typu zaklęciem. Albo tak dobrze to skrywał.
Innym, co rzuciło się Ashurowi w oczy były przedziwne magiczne ślady rozsiane w podwymiarze. Coś tu niedawno było. Może przed godziną. Ślad wydawał się powoli zanikać.
-No proszę, w samą porę mi to do głowy przyszło. - mruknął pod nosem. Przyjrzał się śladom, miał nadzieję zidentyfikować co takiego je zostawiło. Trop był w miarę świeży, to co go zostawiło raczej nie było daleko, chyba że poruszało się naprawdę szybko...
Taylor przyjrzał się śladowi poruszając się powoli w jego kierunku. - Jak tego nie sprawdzimy to Graham nam łeb urwie, ale...To szło w przeciwnym kierunku. - zwrócił uwagę na kształt kroków. - Musiało zmienić formę w biegu albo...nie wiem. - wzruszył ramionami.
-Po prostu to sprawdźmy. Gdybym tylko wiedział czego szukamy. - odparł Ashur. - Możliwe że chowa się w Cieniu, dlatego go wcześniej przeoczyliśmy. - skierował swoje kroki po znikających śladach.
Taylor przytaknął skinieniem głowy i ruszył wraz z Ashurem drogą powrotną. - Zajmowałeś się już kiedyś polowaniem na magiczne kreatury? Właściwie, od jak dawna borykasz się z magią? Masz bardzo silną aurę.
-Można rzec, iż urodziłem się z różdżką w ręku. Oczywiście nie dosłownie, bo moja matka by tego nie przeżyła. - zaśmiał się cicho - Parę razy zdarzyło mi się polować, owszem. Aczkolwiek magicznych kreatur jest tyle różnych rodzajów, że doświadczenie z jednym, wcale nie musi pomóc z drugim… - westchnął
-Hoo… - uśmiechnął się Taylor. - Mam po prostu dziwne wrażenie, że jesteś starszy niż wyglądasz. Wiesz, jeżeli jesteś naprawdę utalentowany, mógłbyś poprosić królową o tytuł lorda i obywatelstwo w Anglii. Oszczędziłbyś sobie bałaganu. - wyjaśnił. - Choć może lepiej zostań. Diabli go wiedzą, do czego się przydasz.
-Pamiętaj że jestem Hindusem. Nasze kraje nie mają za sobą zbyt przyjaznych perypetii historycznych. Poza tym, po co iść na łatwiznę? Wyzwania sprawiają, że człowiek robi postępy. - odparł. Starał się skoncentrować na śladach, to dziwne że te teoretycznie świeższe zdawały się znikać szybciej. A może… Skupił wzrok żeby sprawdzić czy tropu nie maskuje jakaś aura magiczna.
-Pamiętaj, że nasza historia może być nieco niedokładna. Ostatecznie nie wiedzieliśmy nawet o bogach. Może wojny to też bujda? - zaśmiał się Taylor. W tym czasie skupione oczy Ashura dostrzegły...magicznego zajączka kicającego w kierunku klubu Vigilantii.
-Ty chyba sobie ze mnie kpisz… - warknął chłopak do siebie. - Zając… Jak w Monthy Pythonie normalnie. - mało się nie roześmiał.
-Eh? Nic nie widzę… - zdziwił się Taylor.
-Skup się, coś go ukrywa. - mruknął Ashur, idąc dalej za zającem. Chciał go złapać zanim dotrze do klubu.
Taylor złapał się dłonią za podbródek, zatrzymując się w miejscu i wpatrując przed siebie. Skupił nieco wzrok, starając się dowiedzieć co takiego ściga Ashur. W pewnym momencie odezwał się.
-Zajdź go od lewej, kucnij, policz do trzech i skocz w jego kierunku. Szybko.
Jeśli ktoś znał się na właściwych momentach, to był to właśnie Luck, więc chłopak bezzwłocznie zastosował się do jego instrukcji. Obszedł zająca od lewej, kucnął.
~Raz. Dwa. Trzy. - policzył w myślach i skoczył.
Zając praktycznie wpadł w dłonie Ashura. Taylor podbiegł tak szybko jak mógł. Stworzenie było dość zwyczajne. W rączkach trzymało list z nietypową pieczęcią magiczną.
Ashur jedną ręką przytrzymał zająca, drugą wziął list i sprawdził czy jest do kogoś zaadresowany.
Adresu jednak nie było, wyłącznie pieczęć którą rozpoznał Taylor. - To od Gina. - wyjaśnił zdziwiony. - Oh… jeżeli on to wysłał do kluby, a myśmy to zabrali zającowi...wyrzuć zająca. - zasugerował, powoli zaczynając się cofać.
I po co te nerwy? Chłopak totalnie nie rozumiał Taylora. Ze stoickim spokojem odesłał zająca z powrotem w Cień. - Myślisz że powinniśmy otworzyć ten list? - zapytał.
Zając nie ruszył z miejsca. Zamiast tego przyglądał się Ashurowi, po czym...wybuchł. Antymagią w dodatku. Siła zaklęcia była zaskakująco pokaźna, pozbawiając chłopaka zdolności spoglądania w cienie oraz większości jego dziennego zasobu many. Gin faktycznie był potężny.
-Jasny gwint… - zaklął pod nosem. - Dobra, tu się kroi coś grubego. Ty sprawdź list i sprowadź pomoc jeśli trzeba, a ja lecę na miejsce. - podał Taylorowi kopertę i wskoczył w najbliższy cień by wyłonić się tam, gdzie znaleźli ślady. Stracił większość energii na dziś, ale nadal nie był bezbronny, a Gin najwidoczniej miał kłopoty. Znów spojrzał w Cień, by móc śledzić trop.
Trasa była dość długa, na szczęście Ashur był niezwykle szybki. Trasa zaprowadziła go aż na miejski cmenatarz na tyłach jednego z okolicznych kościołów. W Londynie pojawiły się one jakiś czas po popularyzacji magii. Anglia była jednym z niewielu państw w których nekromancja była dozwolona. Tego typu miejsca były wykorzystywane do sprzedaży swoich zwłok na cel badawczy właśnie dla mrocznych magów, aby zniechęcić tamtych do rozkopywania spokojnych cmentarzy. W jakimś stopniu działały.
Gin. Gin leżał pomiędzy grobami, kilka z nagrobków w okolicy pękniętych, a magia w powietrzu potwornie stężona. Mała grupa adeptów magicznych nie byłaby w stanie dorównać temu poziomowi. Ashur nie miał jednak pewności ile osób było tutaj wcześniej. Poza ciałem Gina, było pusto. Mężczyzna dalej zdawał się mieć na sobie sporo artefaktów. Był również martwy.
-Kurwa mać! - wycedził przez zęby, pochylając się nad ciałem staruszka. A miał spotkać się z wnukiem… Sięgnął ku magii unoszącej się w powietrzu i zaczął ją ściągać do wnętrza swojego ciała, miał nadzieję że choć częściowo uzupełni rezerwę po zającu niespodziance.
-Kto Ci to zrobił staruszku? Co tu się stało? - pytał, choć wiedział że Gin mu nie odpowie. Ashur czuł jak jego tętno zaczyna przyspieszać, musiał się opanować, zanim to zajdzie za daleko. Zaczął wyrównywać oddech, żeby serce wróciło do normalnego rytmu.
-Nie zostawię tak tego. Znajdę tego, kto Ci to zrobił. - mroczna energia magiczna zaczęła wypływać z jego ciała.
-Wzywam duchy tych, których tu pochowano! Przybądźcie na me wezwanie i pokażcie mi, co tu się stało! - czuł jak z każdym wyrzuconym słowem adrenalina w jego żyłach się obniża.
Odpowiedzi jednak nie było. Ani przy pierwszym wołaniu, ani przy każdym następnym. Duchy nie były stare, przywiązane czy niechętne. Ashur wiedział co tu zaszło. Gin przegrał z nekromantą, który zabrał z sobą wszystkich świadków.
Co za obłęd… Naprawdę działał tu ktoś dobrze obeznany z nekromancją. Tu trzeba było eksperta, prawdziwego eksperta. Chłopak ponownie się skupił, nekromanta o tak ogromnej mocy musiał zostawić jakiś ślad. Nawet jeśli Ashur wchłonął magię na cmentarzu, aura powinna się za tym gościem ciągnąć jak muchy za niedomytym misjonarzem, skoro miał wokół siebie stado duchów… A jednak nie było żadnego śladu, gość naprawdę musiał być dobry. Pomimo wyczulonych zmysłów, nic.
-Wybacz staruszku, mogłem pójść z Tobą, wtedy nadal byś żył… - westchnął smutno. Niezła wpadka jak na pierwszy dzień, ale nie mógł teraz nic na to poradzić. Zmajstrował w dłoni mały impuls elektryczny zawierający wiadomość dla Vigilantii “Gin nie żyje, zaraz sprowadzę ciało.”, po czym posłał go do Big Bena, gdzie miał odszukać najbliższe urządzenie elektryczne w posiadaniu członków klubu i wyemitować wiadomość. Chwilę potem podniósł ciało i przekroczył Cienie, by zjawić się w sali ze staruszkiem na rękach i grobową miną.
 
Eleishar jest offline  
Stary 08-08-2015, 19:44   #8
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
For God and the Empire


- Ah, Alfredzie, to właśnie jest to! Tak właśnie pachnie Przygoda!

Te pełne entuzjazmu słowa padły z ust Sir Lewisa Barnetta, młodego brytyjskiego arystokraty który właśnie przybył do Berlina. Ubrany w elegancki frak za jedyny bagaż mając niewielką laskę wydawał się w tym parnym i pełnym ludzi miejscu istotą z innego świata. Świata w którym piąta po południu była porą na herbatę a ‘Faggot’ było nazwą potrawy. Świata, w którym kolonializm nie był tylko zamierzchłą przeszłością ale i stylem życia. Słowem ze wspaniałego Imperium Brytyjskiego.

- Sir, obawiam się że nie jest to zapach przygody tylko gnijących tropikalnych roślin i antyseptyka obecnego w środkach czyszczących. Poza tym, Sir, nie nazywam się…
- Jeeves, mój dobry człowieku, nie psuj tej chwili. Spróbuj tylko pomyśleć o tym w ten sposób że jesteśmy dumnymi, białymi odkrywcami nieznanych lądów gotowymi zatknąć flagę Imperium Brytyjskiego i nieść pochodnię cywilizacji pomiędzy czarnoskórych dzikusów.
- Obawiam się Sir, że Berlin znajduje się już na mapach, a lokalni mieszkańcy mogliby okazać niezadowolenie z faktu wbicia flagi i konsekwencji administracyjnych które pociągnęłoby włączenie stolicy innego kraju do Imperium.
- Jeeves, nie ma w tobie za grosz ducha Przygody.
- Cokolwiek pan powie, Sir.


Rozmówca Sir Lewisa uparcie nazywany przez niego ‘Alfredem’ tak naprawdę nazywał się Reginald Jeeves i był lokajem rodziny Barnett. Ten starszy już mężczyzna w przeciwieństwie do swojego młodszego towarzysza obładowany był bagażami: od ogromnego plecaka turystycznego, przez kilka toreb sportowych po walizkę na kółkach która ze smętnym turkotem toczyła się za nim. Mimo sporego ciężaru który przyszło mu dźwigać nie widać było po nim zbytniego zmęczenia. Od razu też skierował się do kolejki, w przeciwieństwie do Sir Lewisa który najwyraźniej nie zwróciwszy uwagi na komunikat zmierzał w stronę wyjścia.

- Sir, sądzę że rejestracja obowiązuje również nas.
- Ależ to nonsens, Alfredzie! Ja miałbym stać w kolejce?
- Sir, jako dżentelmen chyba nie chce pan okazać lekceważenia lokalnym zwyczajom?
- Jeeves, mój dobry człowieku, czyżbyś zapomniał moją świętą zasadę dotyczącą wszystkich przepisów?
- Sir, chyba nie zamierza pan…?
- Ależ oczywiście, że zamierzam.


Lewis z uśmiechem ustawił się na końcu kolejki po czym głośno i dobitnie oświadczył.

- Oh, nie. Najwyraźniej moja sakiewka była dziurawa i teraz całe moje złoto toczy się po okolicy.

Słowa młodego dżentelmena najwyraźniej były prawdą, po zaraz też od jego osoby z brzdękiem zaczęło toczyć się kilkanaście złotych monet a Sir Lewis, mając nadzieję że załatwi do problem kolejki ruszył pewnym krokiem do okienka.

Faktycznie, większa część zgromadzenia natychmiast ruszyła do pana Lewisa, aby “pomóc” mu pozbierać “jego” pieniądze. Alfred zaledwie wyczekał jedną osobę i zaraz wślizgnął się przed okienko.
Siedział za nim mundurowy w czarnym stroju. Miał bardzo staranną, wyprostowaną postawę, szczery uśmiech i ogólnie dość dobrze wyglądał. Widać nie chciał też tracić czasu.

- Witamy na terenie Wielkiej Rzeszy. Poproszę papiery. Zarazem wszelkie dotacje na rzecz rzeszy, świadczące o waszym respekcie dla naszego kraju prosimy składać do skrzyneczki po mojej prawej. - wyjaśnił, patrząc Alfredowi prosto w oczy.
- Nazywam się Reginald Jeeves i towarzyszę Sir Lewisowi Barnettowi w wyprawie krajoznawczej. - odpowiedział lokaj na co Lewis skinął mundurowemu głową potwierdzając słowa swojego lokaja - Proszę, oto nasze dokumenty, łącznie z listem polecającym od Towarzystwa Królewskiego w Londynie. Jeśli mógłbym spytać Sir, ile wynosi zwyczajowa dotacja?
- Obawiam się, że nie jestem w stanie tego sprecyzować. Ludzie wrzucają tutaj najróżniejsze ilości banknotów, zbyt wiele na raz aby przeliczyć je w takiej kolejce. - objaśnił mężczyzna. - Obawiam się również że państwa krajoznawstwo będzie ograniczone. Z uwagi na obecnie przeprowadzaną wycinkę nieplanowanych lasów, część Berlina jest niedostępna.
Sir Lewis jak zwykle gdy przychodziło do jakichkolwiek formalności szybko znalazł sobie nowe zajęcie w postaci wrzucania do puszki pozostałych po przywołaniu monet. W końcu swoistą opłatę wstępu należało uiścić nawet jeśli nie była sprecyzowana żadnym przepisem; Reginald zaś kontynuował.
- Rozumiem, ograniczymy przemieszczanie się do dostępnych dla odwiedzających regionów miasta. Czy to już wszystko, Sir?
- Jeszcze tylko obowiązek miejski. - Mężczyzna wyjął z kieszeni kość sześciościenną i potoczył ją po biurku. Wypadło na trójce. - Aby opuścić czwartą rzeszę będą państwo zobowiązani do trzech tygodni bezpłatnych prac społecznych. Może następnym razem uda się państwu trafić na więcej, przepraszam, że wyszło tak mało. - skinął głową. - Miłego pobytu.
- Dziękuję Sir i życzę miłego dnia - Jeeves skinął delikatnie głową na pożegnanie i ruszył za swym nieco już zniecierpliwionym panem.

Lewis natomiast korzystając z okazji łączył się już z siecią przez telefon by dać znać Lotcie że dotarli bezpiecznie. Co prawda miał niemalże pewność że obserwowała ich przez satelitę czy jakieś inne ustrojstwo na którym Sir Lewis kompletnie się nie znał, jednak nic nie zastąpi normalnej rozmowy

- Lotto, moja droga jesteśmy już w Berlinie. Czy byłabyś tak łaskawa i znalazła nam gdzieś w okolicy hotel? Byłbym Ci też niezmiernie wdzięczny gdybyś przysłała mi wszystkie informacje jakie zdołasz wyszperać na temat wieży
-Poczekacie trochę dłużej? Poszłabym do biblioteki. - odpowiedziała Lotta. - Może znajdę coś więcej niż na internecie. Jaki pokój pan sobie życzy? - spytała po chwili. Jej głos był jak zwykle spokojny oraz dość pogodny. Jakoś połączenia było można kwestionować. Albo rzesza próbowała wszystkich podsłuchiwać, albo całkowicie zabić zasięg poza Niemcy. Na szczęście nic co mogli wydusić nie było ponad Lottę.
- Ah, to bardzo dobry pomysł Lotto, możesz też wysłać kogoś ze służby jeśli wolisz. Jeśli zaś chodzi o pokoje to nie mam zbyt wygórowanych wymagań, czterogwiazdkowy hotel wystarczy. Sama rozumiesz, potrzebujemy tylko skromnej bazy wypadowej
-W ciągu piętnastu minut podam adres. - zapewniła Lotta.
- Doskonale! Lotto, jesteś po prostu niezastąpiona. Wykorzystamy ten czas by wraz z Jeevesem rozejrzeć się po okolicy

Pierwszym czego doświadczyła dwójka turystów był poziom zmilitaryzowania Berlina. Wojskowi byli co piątym, może co szóstym przechodniem jakiego widzieli podczas spaceru, niezależnie od tego gdzie chodzili. Miasto było niesamowicie czyste, ludzie wyglądali na miłych. Stragany z mocno podrożonym jedzeniem sugerowały, że ekonomicznie państwo tylko wygląda dobrze. Zdecydowanie znając stan majątkowy rzeszy i ich inwestycje w militarię, ciężko było uwierzyć, że stolica wygląda aż tak dobrze. Wszystkie pozostałe miasta w państwie musiały wyglądać znacznie, znacznie gorzej.
Chodząc po okolicy dwójka poznała również zasięg dżungli. Wiedzieli już od Lotty, że o ile kończy się ona z jednej strony od Berlina, równie mocno pociągnęła ona za sobą inne miasta, zjadając Magdeburg, Brunswick, Hanover, wioskę Achim, Hamburg, Schwerin, Neustrelitz, Oranienburg i wszystko co było pomiędzy nimi. W samym Berlinie, trawiasty wyrostek pochłoną mniej więcej połowię miasta, granicząc linią Zhelendorf-Mitte-Wittenau. Z tego powodu centrum miasta zajmowały budynki przejęte przez wojsko w ramach ofensywy, oraz garaże dla...maszyn wycinkowych. Częścią wielkiego planu rzeszy było wycięcie boskiego lasu i sprzedanie drewna. Można i tak.
Po jakimś czasie Lotta odezwała się ponownie, kierując parę na hotel Park Inn. Był on...drogi, potwornie drogi. Lotta jednak się tym nie przejęła, ponieważ był to jedyny hotel który był czysty, miał toalety z wannami w pokojach, oraz wygodne nie śmierdzące łóżka. Jedyną wadą była reszta klienteli. Dużo pokoi było pustych, resztę zajmowali wysokiej rangi wojskowi którzy nie mieli zamiaru spać z resztą armii w przejętych mieszkaniach czy namiotach.
Przynajmniej śniadanie, obiad i kolacja były gratis. O ile zgłosi się po nie o ósmej, czternastej i osiemnastej.

- I widzisz Alfredzie, właśnie to nazywam niemiecką solidnością. Wszystko musi być na sicher - skomentował Lewis widząc, że hotel w którym przyszło im się zatrzymać był całkiem przyzwoity
- Sir, nie nazywam się…
- Wiem, wiem… Słuchaj, gdy tylko zostawimy część bagaży w hotelu musimy nieco dokładniej zwiedzić miasto i zorientować się gdzie tak właściwie powinniśmy szukać wieży. Mam nadzieję, że Lotta zdobędzie dla nas wystarczająco dużo informacji… A jutro, zaraz po śniadaniu wyruszamy!


Zgodnie z postanowieniem Sir Lewis i Reginald zostawili swe rzeczy, resztę dnia poświęcając na zwiedzanie miasta; uwzględniając oczywiście pory posiłków. W końcu dżentelmen nie powinien się spóźniać...
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 12-08-2015, 23:33   #9
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
[media]http://www.youtube.com/watch?v=7UIHl0oJEpg[/media]

Powracając do świątyni, Kami zaczęła słyszeć muzykę. Ludzką muzykę, dochodzącą z ogólnie pojętego nikąd. Był to walc, ale miał w sobie jakąś jazzową nutę, przyjmując, że nasza pajęcza bohaterka ma pojęcie czymże jest jazz.
Na przeciw świątyni, chodząc po wodzie jak po suchym gruncie, Celty wraz z nieznanym Kami osobnikiem, tańczyli.


Nieznajomy miał czerwone włosy sięgające szyi, kolorowe oczy, nieco szersze niż typowy człowiek usta oraz nieco komiczne ubranie. Za każdym piruetem czy zmyślnym krokiem, jego lekko przydługi płaszcz zaginał się i fruwał przypominając, że nie jest dobrany na miarę. Jego drobna pelerynka na plecach nie służyła niczemu, a zdobny kapelusz rzucający cień na górą część kredowo białej twarzy wyłącznie podkreślał jasność jej reszty.
Mężczyzna był też wysoki, lekko ponad dwa metry. Gigant, w porównaniu z Celty. Musiał to być wcześniej nazwany przez nią Midas.
- Eh?! Skąd jak? - Zaraz po tym zatkała sobie usta, na tą chwilę nie chciała na siebie zwracać uwagi. Podreptała za jeden z większych stalagmitów.i wychiliła ledwie oko by przyglądać się tańcującej parze. Puri nie był tak dyskretny i pokicał w ich stronę.
- Puri! wracaj! - “Głośnym szeptem” próbowała go zawołać, lecz sama nie wychylała się bardziej.
Dwójka tańcowała dość żywo, a młoda Celty wyglądała niezwykle wesoło. W pewnym momencie skończyli a muzyka zacichła. Dwójka zeszła z basenu na suchy ląd wymieniając jakieś słowa, który Kami nie mogła dosłyszeć.
Puri był dość pojętą kreaturą, odwrócił się w stronę Kami aby wrócić, ale nieznajomy już go dojrzał i z zainteresowaniem podniósł, aby zacząć analizować spojrzeniem.
Arakh’ne wahała się czy wyjść zza skały, po chwili jednak przełknęła ślinę i wyszła naprzeciw nieznajomego i Puriego.
- P-p-przepraszam! Już go zabieram nie chciałam Panu i Świętej przeszkadzać. Najmocniej przepraszam. - Kłaniała się raz po raz, jakby uderzała głową w stół.
Nieznajomy spojrzał na Kami i uniósł jedną brew. Celty wybuchła z raportem.
- To jest moja kapłanka! Ostatnia jaka mi została! Patrz jaka dziwna, ma dupe jak pająk! - mówiła rozbawiona dziewczyna.
Midas uśmiechnął się, ukłonił dość nisko, choć nie na tyle aby spadł mu kapelu...a jednak ukłonił się niemal do ziemi, odzienie głowy jednak nie postanowiło słuchać się zasad grawitacji. Po wyprostowaniu, wyciągnął Puriego w stronę Kami.
- Może panienka woli zostać moim kapłanem? Na wstępie dam pani zamek, tytuł księżniczki i kilku służących.
Pajęczyca odebrała żyjątko, a na propozycję Midasa odpowiedziała.
- Dz-dziękuje ale obejdzie się. Tutaj mi jest dobrze.- Przytuliła Puriego, obdarzając osobnika w kapeluszu nieufnym spojrzeniem. - Już się stąd usuwam i wracam do odnawiania świątyni. - Obeszła Midasa niczym krab, ani na moment nie odwracając się do niego plecami. Propozycja Boga choć hojna, mało interesowała Arakh’ne, gdyż lubiła swoje skromne życie.
Midas natychmiastowo zaczął ignorować obecność Kami. - Nie tylko to egzotyczne, ale jeszcze głupie. - powiedział do Celty zdziwionym tonem.
- Nie mów tak! To jedyne co mi zostało! - broniła z tej czy innej pobudki Celty.
Midas wzruszył ramionami. - Wyśmieją cię jak wrócisz z czymś takim.
- Nie pomagasz! Chcesz mi ludzi zabrać!
- Po co ci niewierni? Równie dobrze możesz już spróbować zrobić coś lepszego. - zaśmiał się.
- A po co tobie!
- Ja ich nawrócę. - Midas był niezwykle pewny siebie, zarówno w słowach jak i postawie. Celty naburmuszyła się niesamowicie, sfrustrowana postępowaniem Midasa.
-M..Moja kapłanka lepiej ponawraca niż ty! - krzyknęła zezłoszczona.
Midas niema natychmiast spojrzał na Kami, oczekując komentarza.
- Eto… zrobię wszystko co w m-mojej mocy! - Próbowała brzmieć na pewną siebie… nie wyszło. Przełknęła ponownie ślinę, ten nieznajomy nie podobał jej się ani odrobinę. To musiał być ten Midas o którym wspominała święta.
- To zakład? Moi ludzie za twoją świątynię? - zaproponował Midas.
Celty skinęła głową z determinacją. Midas wyciągnął do niej mały palec, którymi dwójka złożyła przysięgę. - Połykasz tysiąc igieł jeśli mnie oszukasz. - wyjaśnił działanie obietnicy Midas, po czym pomachał ręką na pożegnanie i zwyczajnie zniknął.
Celty zaraz po tym odwróciła się do Kami, wyciągając do niej mały palec. - Obiecaj, że ci się uda.
- Ale ale… ale… - Dolna warga Kami zadrgała. - Nie poradzę sobie. - Wydusiła w końcu przytulając mocniej Puriego.
-Ale...ale przed chwilą powiedziałaś, że dasz! - zauważyła Celty.
- Powiedziałam że zrobię wszytko co w mojej mocy… ale tak mi się wymsknęło bo sie go bałam. - Przyznała.
Celty patrzyła na Kami przez chwilę. - A mnie się nie boisz? - zapytała. - Potrzebuje albo nawróconych ludzi albo nowej świątyni. Wszystko dzięki tobie.
- Prawda jest taka że jestem tchórzem. Boję się wszystkiego. - Powiedziała, po czym spojrzała na świątynię. - Ale jak mam nawrócić ludzi? Niektórzy z nich to prawdziwe potwory. To niemożliwe. - Pogłaskała Puriego, który zapiszczał wesoło. - Są chciwi. Bawi ich czyjaś krzywda. Tak jakby przez te papierki o które się biją przejmowały nad nimi władzę. A ci w garnkach… Święta ci w garnkach są bezduszni jak… jak jakieś...potwory. -
Celty zaczęła wymachiwać rękoma. - Ale, ale, jak ja mam się pokazać na forum? Zdemotują mnie do diabła! - wypłakiwała. - I po co komu spać, potem takie rzeczy wychodzą!
Młoda chodziła w kółko niezbyt pewna siebie. - Wiem, na inne forum! Pakuj nas! Zmieniamy wymiar, albo galaktykę!
- Jak to… nie możesz. A co z życiem na tej planecie… wymiarze… galaktyce? - Zapytała. Święta z jakiegoś powodu wydawała się jej skrajnie niedojrzała.
- No nie wiem, Midas mi zabrał. Po co mam o to dbać? - zapytała, rozkojarzona.
- Odbierz to… jesteś matką życia, A jakiś… jakiś… fircyk od tak ci to zabiera! Nie tak mnie uczono o tobie. - Kami się trochę zagalopowała.
-A jak cie uczono? - zapytała Celty, zatrzymując się przed Kami.
Kami odetchnęła głęboko po czym spokojnie przemówiła.
- Każde istnienie na tej planecie, zawdzięczamy Celty, bogini która obdarowała nas cudem życia. Każde istnienie jest jej dzieckiem, a każda matka kocha swoje dziecko, ale jeśli musi karci je gdy zaczyna zbaczać na złą drogę. To z jej kaprysu zostaliśmy powołani do życia, i to z jej kaprysu możemy obrócić się w nicość. Święta Celty nieprzychylnym wzrokiem spogląda na wszystko co plugawi jej twory, ideę i sprowadzi na nas swój święty gniew jeżeli zepsucie tego świata osiągnie swój zenit. I żadna istota czy bóg nie może się z nią równać. -
Celty zatrzymała się na moment w miejscu. Potem zaczęła chodzić w kółko. - Czyli ludzi nie powinnam brać z powrotem, bo się nie słuchali… - zaczęła mamrotać do siebie. - Czyli z Midasem już nie powinnam się bawić. - kontynuowała - I w sumie to powinnam zabić wszystko co żyje… - zatrzymała się ponownie. - No to faktycznie powinniśmy się już pakować.
- Powinnaś ratować to co nie jest zepsute. Przez jakieś głupie gry tego zwyrodnialca chcesz zniszczyć swój twór?! Cud życia którym nas obdarowałaś, odrzucić od tak? To prawda że wiele istot na tym świecie jest zła, ale niezliczone ilości innych nie zasługują by podzielić ich los. Postaw się mu! Jesteś boginią życia, nie tańcz tak jak on ci zagra. Bo on chciał się zabawić wiele istnień ma zgasnąć. To potwór. - Kami była zła, a nawet wściekła co nigdy jej się nie przytrafiło. - Błagam cię w imieniu wszystkiego co żywe. -
-Ale jeśli respektuje wszystko co żywe i karam tylko to co mi nieposłuszne, to nie mogę iść z nim na wojnę! - zauważyła Celty. - I nie chcę połykać tysiąca igieł!
W oczach Kami Bogini wyglądała jak dziecko które nie chce mieć żadnych odpowiedzialności.
- Istnieje jakaś siła we wszechświecie która cie zmusi do połknięcia tysiąca igieł? Chciałaś oszukiwać to go oszukaj. Po prostu tego nie zrób. Jeśli wypowie ON tobie wojnę pozostanie ci tylko się bronić. Ten cały Midas jest okropny. Nie wiem co za zwyrodniale siły stoją za jego poczęciem. -
-Etoo...też nie pamiętam jak się jego rodzice nazywają. - przyznała Celty. - Ale nie uczyli cie, że oszukuję, prawda?! To jak mam oszukiwać?! Teraz wychodzi na to, że nie mogę.
W okolicy rozbrzmiał dość sztywny, ale donośny głos sopla.
-Sugestia: rekanonizacja. Nowy motyw: Bogini kłamstw.
- Ale chciałaś oszukiwać. Nie uczono mnie też że zachowujesz się jak dziecko! Jak mówi Sopel, okłam go. On nie jest dobry i nie zasługuje by traktować go dobrze. To zło, ale niestety konieczne. - Tupnęła odnóżem. - Pomyśl też o sobie. Co ty byś chciała. -
-Teraz? Jakieś dobre ciasto. - przyznała się, z lekko zawstydzonym wizerunkiem na twarzy. - Pan kosmita ma racje! Możemy zrobić rekanonizajce. Zmień motyw świątyni na kłamliwy! Od dzisiaj oszukujemy jako hobby! - oświadczyła Celty. - Przy okazji wymyśl mi jak oszukać Midasa?
- Więc okłamiemy go że jesteś boginią kłamstw? A Midas założył się z boginią życia nie kłamstw, więc zakład jest nieważny. - rzuciła teorią, z nadzieją patrząc to na Celty to na Sopla.
Celty zastanowiła się przez chwilę, po czym kiwnęła głową. - Tak! Zmienimy całą świątynie i zrobimy festyn kłamstw. Święto kłamstw! I on wtedy przyjdzie i będziemy mu mówić prawdę i przytakiwać, a potem powiemy że to święto kłamstw i wszystko było nieprawda! Super plan!
Kami Na Ari odetchnęła z ulgą. - Dzięki Celty… znaczy dzięki Bogini kłamstw. Sopel! Puri! Zmieniamy wystrój! - Klasnęła w dłonie zarządzając.
Dwójka po chwili znalazła się na przeciw Kami czekając na polecenia.
- Sopel! Ty zajmij się dziurami i zielonymi motywami koloru. Pościągaj zielone płótna, a ty Puri pilnuj go by się nie obijał. Ja zmienię ukwiecenie. - Rozporządziła. Sama Kami zaś pognała do ogródka, szykując nowe miejsca to przesadzenia kwiatów. Do świątyni zaś powybierała najpiękniejsze: Lawendy, cyklameny, Jaskry, które to w języku kwiatów mają wiele wspólnego z oszustwem czy brakiem zaufania. Arakh’ne musiała zrobić parę kursów, trzeba było jeszcze zmienić ozdobne płótna na kolor czerwony. Czekało ją sporo pracy.
Celty przyglądała się wszystkiemu z skrzyżowanymi rękoma. Praca szła dość zwinnie. W końcu młoda bogini stwierdziła, że czegoś tu brakuje. - Chce sztandary. Z moim logiem. Zrób mi logo. - zażądała.
- Hmm… to musi być coś złowieszczego, coś...hmmm. - Zastanowiła się na głos Kami.
- Jakby taki obrys, czegoś rogatego? - Pajęczyca pognała po przygotowane wcześniej płótna, o czerwonej barwie. Jej palec zaiskrzył i poczęła delikatnie wypalać jakieś kształty. Kilkakrotnie zaczynała od nowa, gdyż poprzednie pomysły nie do końca pasowały. Ostatnia próba była najbardziej owocna, według niej przynajmniej. Wypaliła wzór na płótnie, godny prawdziwej złowieszczej i nieufnej istoty jaki była w stanie wymyśleć. Dumna ze swojego dzieła ukazała Celty swój twór.


- Oszukańczo złowieszcze! Prawda? - Zapytała świętą.
Celty przyglądała się obrazowi przez jakiś moment, co jakiś czas tupiąc w miejscu czy przekrzywiając twarz, obchodząc go wzrokiem tu i tam. W końcu przytaknęła skinieniem głowy. - Idealne! - zgodziła się.
- To teraz zrób inny i powieś na sztandarach! Przecież bóg kłamstwa nie może pokazywać swojego.
- Eto… tak jest! - Trochę się pogubiła, ale przytaknęła. Boskie zachcianki są trudne do zaspokojenia. Zaczęła myśleć nad innym motywem. Musiał przypominać poprzedni, ale nadal musiał być inny. Arakh’ne dumnie zaprezentowała kolejne logo.


- Aż mnie ciarki przechodzą. Ale to i tak ma być farsa zgadza się? - Zamrugała niepewna.
Celty pokiwała głową w tą i w tamtą. - Nieee, nie tak. Prawdziwy też jest trochę straszny. Zrób...zrób coś przyjaznego. Niech nikt się nie spodziewa!
Kami odrzuciła płótno na bok i wzięła nowe. Dobrą chwilę się zastanowiła nim ponownie zaczęła tworzyć. Efektem końcowym okazał się obrys Puriego, gdzie jedyne niewypalone miejsca to były jego oczka i usta. - Proszę! - Rzuciła zadowolona.
Celty spojrzała na obraz, po czym naburmuszyła się. - Toć to tylko kółko! Postaraj się trochę! - odparła, niezadowolona.
- Eto… dobrze. - Zwiesiła głowę, wypaliła w tkaninie dodatkowo rączki ściskające bukiety kwiatków, dookoła dodała faliste wzory, i dwie skośne linie tuż nad “oczami” swego dzieła.
-Hmm...niech będzie. Chcę do jutra ze...ze…. - Celty zawiesiła się lekko, szukając poprawnej liczby. - Ze osiemdziesiąt siedem. Na banerach. Niech wszędzie dokoła i w środku będą.
- Jak sobie życzysz święta… - Westchnęła Kami wiedząc że czeka ją bardzo dużo wypalania w tkaninach.

***

[media]http://www.youtube.com/watch?v=qenbPI2ZeG0[/media]

Pierwszym co musiała zrobić , było zorganizowanie tych osiemdziesięciu siedmiu tkanin, koloru czerwieni. Nie miała aż tylu więc była zmuszona z jednego płótna czasami zrobić kilka, o równych wymiarach. Obszarpane końce znikały, pod iskrzącymi palcami Kami, dodając banerom stylowej choć nie do końca umyślnej obramówki. Puri raz po raz podskakiwał wokół Arakh’ne, chcąc się bawić. Dziewczyna robiła sobie małe przerwy właśnie na zabawy z Purim, kąpiel, czy tez najzwyklejsze przygotowanie herbaty ziołowej. Gotowe banery ładnie składała w rządkach po dziesięć sztuk, w pewnym momencie wyglądało to jakby robiła wokół siebie mur. Po niej samej nie było widać zmęczenia, wręcz przeciwnie, na jej ustach cały czas widniał delikatny uśmiech, a gdyby się wsłuchać to poprzez iskrzenie można było dosłyszeć nucenie. Straciła trochę poczucie czasu i nawet nie zauważyła że dziury u sklepienia jaskini przestały przepuszczać snopy światła. W końcu udało się jej utworzyć dziewięć kolumn, gdzie ostatnia miała siedem warstw. Przeciągnęła się mocno, wyrzucając ręce ku górze ze splecionymi palcami, które chrupnęły cicho.
- Puri zostań tutaj na chwilkę. Muszę zorganizować coś by to przenieść. - Pacnęła go palcem w miejsce gdzie powinien mieć nosek i podreptała w stronę składziku który mieścił się przy ogrodzie. Różowy blobek w tym czasie kicnął raz w jedną stronę, raz w drugą szukając sobie zajęcia. Starannie ułożone banery stały się jego celem. Jednym susem znalazł się na jednej z “wież” i następnie przeskoczył na następną.
- Puri! - Zapiszczał radośnie kontynuując tą czynność. Przeskakiwał to z jednej na następną stertę świetnie się bawiąc. Wtem jeden nie udany skok spowodował że tkaniny się wywróciły jak domino, burząc poukładane banery. Kami już wracała pchając małą taczkę, gdy nagle ujrzała to “zjawisko”.
- Puri! Coś ty narobił nicponiu!? - Skarciła go dziewczyna, puszczając rączki taczki i gnając na miejsce wypadku. - Wszystkie upaprane… nie mogę cię nawet na moment zostawić samego.- Kontynuowała zbierając banery i układając je delikatnie na taczce, wcześniej otrzepując je z jakichkolwiek nieczystości. Mina różowego glutka zrzedła, gdy wielkimi oczkami spoglądał na Kami. Była zła na niego, ale to momentalnie wyparowało w momencie zawieszenia na nim wzroku. Jej mina przypominała tą Puriego przez chwilę.
- Przepraszam! Przepraszam że na ciebie nakrzyczałam! - Dopadła go i przytuliła tak mocno że oczka mu prawie na wierzch wylazły. - Puri? - Zapiszczało żyjątko wtulając się w dziewczynę. - No już już. To moja wina że cie tutaj zostawiłam. - Pogłaskała go i ucałowała w czubek… głowy która właściwie jest całym jego ciałem. Arakh’ne ułożyła ogromną wieżę z banerów która chwiejnie utrzymywała się na taczce.
- Teraz powolutku… - rzuciła pod nosem pchając przyrząd w stronę świątyni. Wyleciał jej z głowy fakt że nie jest w stanie popchnąć taczki po ścianie, o czym przypomniała sobie dopiero przy niej.
- Etoo… ugh… - To był jej jedyny komentarz na zaistniałą sytuację. Wpadła jednak na pomysł. Bez taczki wspięła się po ścianie prowadzącej do tunelu który jest przejściem do świątyni. Tuż przy krawędzi zaczęła tylnymi odnóżami tkać sieć wydobywająca się z tyłu jej odwłoku. Odnóża zwinnie przekazywały sieć aż dotarła do jej rąk. Wystawiła język i zmrużyła oczy chcąc precyzyjnie opuścić sieć do boku taczki. Zajęło jej dobrą chwilę przyklejenie dwóch nici do boków przyrządu.
- Mam! - Ucieszyła się gdy pajęczyna przyczepiła się do taczki, którą zaczęła powoli podciągać do góry. Taczka może znalazła się metr nad ziemią, gdy nagle wywróciła się niszcząc doszczętnie jej zamiary. Chyba minutę stałą wpatrując się w owoce swojej pracy rozrzucone dookoła i taczkę wesoło dyndającą do góry nogami. Ze zwieszoną głową zeszła na dół i pozbierała banery, wnosząc je własnoręcznie na górę, w takich ilościach jakie uniosła. Po pół godzinie kursów w te i wewte wszystkie banery były już na górze, na końcu wniosła taczkę. Załadowała banery na nią już nie przejmując się nawet składaniem ich i ruszyła w stronę świątyni. Dopiero teraz było widać po niej zmęczenie, ale najtrudniejsza część zadania już ją minęła. Tyle dobrego że Sopel zdążył już pościągać poprzednie banery, teraz wylegiwał się w swojej humanoidalnej formie tuż przy brzegu niedawno powstałego jeziora, gmerając przy nieznanym dziewczynie urządzeniu.
Sopel mierzył ponad dwa metry wysokości i tylko kształtem przypominał humanoida. Twarz bez jakichkolwiek rys, oczy świecące na zielono. Miał cztery palce u każdej dłoni i pod “skórą” Mieniły się najróżniejsze wzory obcego pochodzenia. Całe jego ciało bez przerwy falowało niczym tafla wody


- Sopel pomożesz mi? - Zapytała dziewczyna, z nieukrywaną nadzieją w głosie.
- Prośba: Sprecyzuj. Warunek: Zadanie w mojej mocy. - odparł sztywno wodna kreatura podnosząc głowę w kierunku Kami. - Pytanie: Siatka z sieci. Nie wygodniejsza? - dodał, widząc taczkę pełną tkanin.
Kami spojrzała na taczkę. - Moja sieć jest bardzo lepka, musielibyśmy ją potem wydłubywać z tkanin. Dodając nam niepotrzebnych zajęć. Pomóż mi porozwieszać te banery, ja się zajmę zewnętrzną częścią świątyni a ty środkiem dobrze? -
-Zgoda. - przytaknął kiwnięciem głowy Sopel, odstawiając swoje urządzenie na ziemi i podnosząc się z miejsca.
Mniej więcej w tym momencie z dachu świątyni zeskoczyła Celty - Ej! Tkaniny! - ucieszyła się wyciągając jedną z szmat i zarzucając sobie przez plecy. - Jestem heros!
Sopel patrzył na to nieco zobojętniony, acz widać było konfuzję nawet na jego pustej twarzy.
- Eto… kontynuujmy. - Nie wiedziała kompletnie jak skomentować zachowanie świętej w dodatku coś jej mówiło że nie było potrzeby wykonania dokładnie takiej ilości jakiej Celty chciała. Kami wzięła trzy banery, dwa przerzuciła przez ramiona a jeden niosła w rękach. Podreptała w stronę budowli i wspięła się po jej ścianie tym samym tempem. Najpierw rozwiesiła je przy wejściu, jedną musiała jednak poprawiać bo powiesiła tył na przód.
- No jeszcze tylko osiemdziesiat cztery. - Uśmiechnęła się do siebie i pognała do taczki z tkaninami.
Sopel wszedł do środka z dość ogromną ilością tkanin w rękach, acz zatrzymał się w przejściu i spojrzał za siebie. Celty podniosła jego urządzenie i zaczęła nim wymachiwać naśladując dźwięki laseru.
To chyba pierwszy raz gdy Kami widziała Sopla jakkolwiek przestraszonego.
Kami wychyliła głowę by zerknąć z góry. - Sopel? Co się stało? - Pajęczyca spojrzała w to samo miejsce co kosmita i zbladła. Wiedziała że tylko Sopel może dotykać swoich ustrojstw, przypomniało się jej jak jedno takie eksplodowało jakimś śmierdzącym, paskudnym szlamem, a po stanie w jakim widziała Sopla mogła tylko zgadywać co to właściwe urządzenie robi.
- ŚWIĘTA! Proszę cię odłóż to delikatnie tam skąd podniosłaś! - Zlazła z dachu tak szybko, jakby z niego zeskoczyła.
-Jestem boginią! Co może mi się stać? - zaśmiała się Celty, pokonując niewidzialnych wrogów swoim niewidzialnym mieczem.
Sopel zareagował, ruszając się z miejsca i kładąc swoją mokrą i zimną dłoń na ramieniu Kami, aby zatrzymać ją na moment w miejscu. - Bogini. Potrzeba: Toaleta. Tam. Daleko. - mówiąc to pokazał w co Kami może określić losowym kierunkiem.
-Wy szczacie razem? - spytała zdziwiona Celty, zatrzymując się na moment w miejscu.
- Eto… ugh... - Wymamrotała ledwie, po czym wyszeptała do Sopla.
- O czym ty mówisz? Mamy uciekać czy co? -
-Potwierdzam.- odparł stłumionym głosem.
Kami zastygła na moment. Nagle wybuchła paniką i biegła ile sił w odnóżach, po drodze zgarniając Puriego, który myślał że Kami bawi się z nim berka i zaczął jej uciekać na szczęście w tą samą stronę.
Sopel również podążył za Kami, dość prędkimi krokami, gdy w tym czasie Celty zaczęła śmiać się na potęgę. - Hahaha. To nie tak, że jestem waszym ojcem. Idźcie, biegnijcie! - w dalszym jednak ciągu tylko sopel wiedział jaki jest poziom zagrożenia.
Pajęczyca dopadła w końcu różowego blobka i gnała na złamanie karku aż do ściany jaskini. Puściła Puriego, jednak łapiąc go odnóżami a sama pajęczyca rozłożyła ręce. - Sopel szybko podejdź! - Ponagliła go, gotowa do wytworzenia wokół nich banki błyskawic mającą dezintegrować domniemane zagrożenie.
Sopel podszedł, po czym z pełnym zamachem i siłą zrobił dziurę w ścianę otwierając przejście do następnego tunelu. Spojrzał krótko na Kami, po czym dalej ruszył biegiem.
On chyba by nie żartował, ale po jego zachowaniu widziała że zagrożenie jest znacznie większe niż myślała. Zaprzestała swej defensywnej czynności i pognała za kosmitą.
- S-s-sopel co się dzieje?! - Wystękała ledwie, śmiertelnie przerażona.
- Przedmiot: niestabilny. Ryzyko: Eksplozja. Radius: Jaskinia. Jaskinia, wada: Zapada się. - wyjaśnił Sopel niezbyt zadowolony z sytuacji, choć wciąż dość pozbawiony uczuć w barwie głosu. Ostatecznie przypominał bardziej maszynę niż istotę biologiczną. Sugestia: Udaj śmierć. Rezultat: Wolność.[/i]
- Znalazła mnie bez problemu, myślisz że to ją oszuka? Zresztą to złe… dlaczego w ogóle to przyniosłeś do środka?! - Obwiniała go. Niestety w panice, czy złości plotła co jej ślina na język przyniesie. - Mój ogród… świątynia… - Zaczęła po prostu płakać z całej pojemności płuc.
-Gest: przeprosiny. Przedmiot: bateria. Zastosowanie: zasilenie statku. - wytłumaczył się Sopel, który podniósł Kami i zaczął wynosić ją z jaskini. - Alternatywna sugestia: przeczekaj wybuch. Wróć do bogini.
Kami i Sopel szli przed siebie jakąś krótszą chwilę, po czym całe podziemia się zatrzęsły. Dało się też słyszeć wybuch. Wtedy, postanowili wrócić.
Świątynia, jak dało się przewidzieć...otrzymała remament. Zaskakująco niewielki co prawda. Część fundacji została, razem z kilkoma elementami ściany. Główną różnicę stanowił sufi który teraz obrośnięty był pnączami pilnującymi, aby nie spadł wszystkim na głowy. Ah, tak, podłoga również nieco się zmieniła. Wcześniejszy wystrój prezentował basen przed bramą główną świątyni. Tym jednak razem całość stanowiło jezioro. Resztki budowli były ostatnią wysepką.
Gdzieś na środku tafli siedziała płacząca Celty. - Bwahehe, nie mam świątyni. Kami! Co my teraz zrobimy!? Nie mam świątyni!
- Prosiłam żebyś to odłożyła! Dziecko… bogini w którą wierzę to dziecko. Co ja takiego zrobiłam że na to zasługuję? Dlaczego te najgorsze rzeczy mi się przytrafiają?! Przecież nikomu nic nie zrobiłam. - Dalej płakała, kryjąc twarz w dłoniach. Puri jedynie zdezorientowany skakał tu i ówdzie.
-I kto teraz zrobi nową?! - zapytała wyjąc Celty. Sopel, widząc na co się tutaj zapowiada, roztopił się i schował w jeziorze.
- Nie wiem… i nie INTERESUJE MNIE TO! - Rozzłościła się pajęczyca, gniewnym krokiem pognała w stronę ogrodu. Może tam dało się coś jeszcze uratować.
Ogród, co ciekawe, był nietknięty. Dość mocno zalany wodą, ale niepokrzywdzony.
- Dzięki niebiosom… - Odetchnęła. Woda w końcu ucieknie do gruntu. Kwestia świątyni nadal była dość… tragiczna. Wróciła do jaskini gdzie do niedawna stała świątynia.
- Chyba nie myślisz że ja to zrobię? Żebyś znowu ja zniszczyła? Zresztą jesteś boginią, wyczaruj sobie nową! - Kami chyba nigdy nie była tak smutna co zła. - Tyle się napracowałam i wszystko na marne. - znów zaniosła się płaczem.
Ku jej zdziwieniu, Celty już była w środku pracy, a nowa stworzona z pędów, drewna i różnych innych roślinnych materiałów świątynia wyrosła na miejscu tej starej. Znacznie pokaźniejsza i staranna od poprzedniej.
- Eh? co… łał… - Otarła łzy, spoglądając na nowo powstałą budowlę. - Nie mogłaś od razu tak zrobić? - Arakh’ne się uspokoiła, po czym dodała. - Przepraszam że krzyczałam. Naprawdę przepraszam. - Zdjęła czapkę z głowy i zaczęła ją nerwowo miętolić w dłoniach.
-To wstyd gdy bóg coś robi osobiście. Od tego są wyznawcy. Chcę więcej wyznawców. - odparła naburmuszona i nadymała policzki.
- Zauważ także osobiście ją zniszczyłaś. - przypomniała unosząc palec niczym jakiś profesor. - Jakbyś chciała mogłabyś też wyczarować wyznawców? - Dopytała… tak dla pewności.
-No. Mogę zrobić ludzi. - przyznała. - Albo jakąś nową rasę.
Pomysł może dobry, ale miała wrażenie że w wykonaniu Celty przyniosło by to więcej szkód niż korzyści. - Nie ma potrzeby tworzenia nowej rasy. - Założyła z powrotem czapkę. - Nadal nie wiem skąd mam wziąć wyznawców, nikt tutaj nie przychodzi. A ja się boje wychodzić. - Stwierdziła nie kryjąc wstydu.
-Hmm...to przestań się bać? - zasugerowała Celty. - Nie powiedziałam Midasowi ile czasu masz na ten zakład. Więc teoretycznie może tu wrócić kiedy chce. - zauważyła, mówiąc w dość wycieńczony sposób. Ani to płacząc, ani to bawiąc się głupio.
- Łatwo świętej mówić. Wiem jak wyglądam i jak reagują na mnie ludzie. W najlepszym wypadku uciekną. - Kami posmutniała. - Jak się zaczynam bronić jest tylko gorzej. - Wzdrygnęła się na wspomnienie, kiedy to rozbiła piorunem na części pierwsze pewnego bandytę.
- Niby czemu gorzej? - pytanie to doszło zza pleców Kami. Stało się najgorsze. Midas znudził się czekaniem po mniej niż dniu i postanowił wrócić. Stał teraz pochylony nieco po lewej od pajęczycy, pochylając się w jej stronę z ogromnym uśmiechem. Nieco szerszym niż ludzka twarz by na to pozwoliła.
Kami wrzasnęła przerażona odskakując od niego i wystawiając ręce w geście obronnym, odwracając także głowę na bok. Ułamek sekundy po tym z jej rąk wystrzeliła błyskawica, która przeleciała tuż obok Midasa trafiając w ogromny głaz na drugiej stronie jaskini obróciła go w perzynę, to samo było ze ścianą. Cały atak trwał krócej niż odgłos grzmotu skończył odbijać się po ścianach jaskini. Arakh’ne otworzyła powoli oczy i ujrzała co właśnie zrobiła. Odnóża pod nią się ugięły, i krew odpłynęła jej z twarzy. Łzy mimowolnie zaczęły spływać jej po policzkach, gdy skuliła do siebie ręce i z terrorem w oczach patrzyła na Midasa. Kami trzęsła się cała, a jej usta poruszały się gdy starała wydusić z siebie słowo “Przepraszam”.
Midas przyglądał się jakiś moment Kami pomrugując od czasu do czasu. - Ja bym to oddał do zwrotu. - powiedział w stronę Celty, obracając sie do niej. - To gdzie moja nowa świątynia?
-Nie ma, wybuchła. To jest nowa, dopiero zrobiona.
-Oh...szkoda. - westchnął Midas. - Cóż, przynajmniej dalej mam ludzi.
Celty spochmurniała. - I co z nimi zrobisz?
-Ano, co ja z nimi zrobię…? - zapytał sam siebie. - Sugestie?
Dobrą chwilę zajęło jej dojście do siebie, na pytanie Midasa nie odpowiedziała od razu. Zastanawiała się czy w ogóle się odzywać. W końcu zebrała resztki swojej odwagi i przemówiła.
- Zawsze może Pan zostawić ich w spokoju. - Przełknęła ślinę poniekąd zdenerwowana, spoglądała prosto na Midasa.
-W sumie mógłbym, o ile miałbym pewność że ich wartość rynkowa będzie wzrastać….wtedy mogę sprzedać akcje… - uśmiechnął się Midas. - No ale musiałbym zatrudnić opiekuna, który pilnowałby ludzi i uporządkował ich poglądy światowe…
Ten osobnik miast serca musiał mieć mieszek z tymi papierkami, czy tam złotem. Wszystko przeliczał na zyski.
- Skąd u Pana ta chciwość? Jeśli można wiedzieć. -
Midas oparł się na lasce a jego twarz wykrzywiła się w zamyśleniu. - Sam, nie wiem. Chyba genetyczna.
Pajęczyca zmrużyła brwi nie wierząc w ani jedno słowo. Jak gdyby genetyka miała mieć jakikolwiek wpływ na boga. W zasadzie to mało wiedziała o tej całej genetyce. Sopel coś jej kiedyś tłumaczył na ten temat.
- Jak to możliwe że Bóg nie wie czemu jest, jaki jest? - Zadała kolejne pytanie
-A czemu miałbym wiedzieć? I skąd? - zapytał Midas.
- Jest Pan Bogiem prawda? - Odbiła piłeczkę.
-No jestem. A co? - zaśmiał się. - Co powinien wiedzieć i móc bóg twoim zdaniem?
- Wszystko? Brak ograniczeń to jedna z boskich cech. Takie jest moje zdanie. - Skuliła delikatnie głowę, nerwowo rozglądając się dookoła, a jej kciuki zaczęły kręcić małe kółeczka wokół siebie.
-Eh? Ale to byłoby nudne. To po co mielibyśmy się bawić z ludźmi? Klasnąłbym rękoma i by się ogarnęli. - zauważył. - I po co mi złoto jak wszyscy wszystko wiedzą i każdy wszystko może? Bezwartościowe! Co wy macie za nudną wyobraźnie.
Czy istnieje w tym wymiarze bóg który bierze coś na poważnie? Takie pytanie właśnie zadała sobie Kami. Ostatnie wydarzenia odwróciły jej wiarę i wiedze na temat boskości do góry nogami.
- Święta mogę odejść? Znaczy nie daleko. Stąd. Z tego miejsca. - Zapytała, dając sobie spokój z tym chciwym bóstwem. I tak pewnie się z nią droczył, a ją zaszufladkował jako “głupią” bo nie zaczęła się ślinić na wieść że oferuje jej zamek.
-Pewnie, tylko wróć. - kiwnęła głową Celty. Midas powtórzył pytanie.
-To zostaniesz opiekunem ludzi? To samo co wcześniej, tylko ludzie są moi.
-Nie. Nie chce mi się pracować dla ciebie. - naburmuszyła się bogini.
Kami ukłoniła się delikatnie i już miała odejść, gdy jednak coś do niej dotarło. Szybko podreptała do Celty i pochyliła się by wyszeptać jej do ucha.
- Proszę pamiętać że Święta od dzisiaj jest boginią kłamstw. -
Midas uśmiechnął się uradowany. - Super! Czyli się podejmiesz.
Celty spojrzała na Kami oburzona. - Super. Czyli lepiej nie wracaj.
- Jak sobie życzysz Święta. - Ukłoniła się jej, następnie Midasowi. Teraz to jej się pomieszało. Nie wiedziała czy ma naprawdę stąd się ulotnić. Z jakiegoś powodu była pewna że Celty zapomniała o całej “rekanonizacji”. Tak czy inaczej oddaliła się od dwójki bóstw, po drodze zabrała ze sobą Puriego który odbijał się od tafli wody nieopodal.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 13-08-2015, 12:53   #10
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
I jak tu się nie wściekać...


[media]http://www.youtube.com/watch?v=WJW_ldC7sUA[/media]
Tym co powitało Ashura był krąg czarodziejów z szalejącą wokół niech maną, wpatrzonych prosto w niego. Atmosfera była niesamowicie ciężka i niespokojna.
- Połóż zwłoki na stole. Stój i nic nie rób. – poinstruował oparty o laskę Gerald. Zegar w sali tykał tym razem niesamowicie głośno. Ashur nie był pewny, czy wcześniej zwrócił w ogóle uwagę na jego obecność. Jednak tym razem, był on jak szelest zbliżających się igieł. - Założymy ci kajdany anty-magiczne. Potem wyjaśnimy o co chodzi. Jeżeli masz czyste sumienie, nie masz czego się obawiać.
-Po co kurwa goniliśmy tego zająca? - Ashur wydawał się nie zwracać uwagi na słowa Geralda gdy odkładał Gina na stół. - Może gdybyśmy od razu poszli dalej, on by przeżył. - głos chłopaka był totalnie nieobecny, podobnie jak wzrok.
Taylor wyjął z marynarki papierosa i włożył do ust. - Jesteś starszy niż wyglądasz. Nie udawaj, że przeżywasz śmierć staruszka, którego znałeś z widzenia. Łapy przed siebie. - nakazał. Dopiero po tych słowach wyjął zapalniczkę.
-Co Ty kurwa możesz wiedzieć? Na dobrą sprawę, choć go nie zabiłem, to mogę być winny jego śmierci… To nie jest miłe uczucie. - głos Lucky’ego przywrócił go do rzeczywistości. Gdy starał się wyłączyć emocje zawsze odpływał, niczym człowiek w ciężkim szoku. - Co było w liście? - zapytał wyciągając ręce. Kajdanki phi, jakby to go miało zatrzymać, gdyby się wściekł.
-Nic istotnego. - odparł Gerald. Jego partnerka Marta podeszła do Ashura i złapała go za nadgarstki. Magia przepłynęła na jego skórę i w głąb. Bolało i paliło jak diabli. Z tym zaklęciem Hindus jeszcze się nie zetknął, znał sposoby, ale nie ten konkretny. Piekł jak diabli. Jego kanały magiczne zostały zapieczętowane, czego ostatecznym symbolem zostały tatuaże nadgarstków.
-To była wiadomość którą napisał dawno temu, na wszelki wypadek. Nie było w niej żadnych szczegółów. - odparł, zasmuconym głosem. W tym czasie Marceliusz zaczął przeglądać kieszenie w ubraniu Gina. Wyjął z nich wiele fiolek, z których każda zawierała wewnątrz bardzo potężne zaklęcie.
-Skoro tak twierdzisz... - mimo solidnego pieczenia w rękach, Ashur nawet się nie skrzywił. - Zabił go jakiś nekromanta, na cmentarzu za kościołem. Skurwysyn sprzątnął stamtąd wszystkie duchy i nie zostawił nawet najmniejszego śladu. Jeśli był jeden, to prawdopodobnie jest arcymagiem, ewentualnie to jakaś grupa, ale też nie w kij dmuchał. - powiedział co wiedział. Sam znał tylko jedną osobę zdolną do takiego wyczynu, ale była a właściwie był ponad tysiąc kilometrów dalej.
Gerald kiwnął twierdząco głową. - Od jakiegoś miesiąca polujemy na tą osobę. To o niej wolałem ci nie mówić, dla pewności. Pojawiłeś się nagle, znikąd, w środku dochodzenia. Teraz złamałeś twardą zasadę działania w parach. Dostałeś się do zwłok gdy nikt cię nie obserwował… - mężczyzna przymknął oczy. Marceliusz podniósł się i odszedł od zwłok.
-Kość zniknęła. - oznajmił.
-Zostajesz zaaresztowany, Ashur. Ten klub jest twoją celą, będziesz wychodził tylko za pozwoleniem innych. Zostaniesz z nami, pomożesz nam rozwikłać tą zagadkę. A jeżeli jesteś jednym z winnych, w końcu wpadniesz. - podyktował Gerald.
-Ja pier… Przecież od początku mówiłem, że chcę wam pomóc! - żachnął się Ashur - Ale jak mi tego cholerstwa nie zdejmiecie, to wielkiego ze mnie pożytku nie będzie… - uniósł przedramiona. To w końcu był klub zrzeszający magów.
-Jesteś podejrzanym. Możesz być wspólnikiem nekromanty. Oczywiście, że nie pozwolimy ci stać tutaj z magią. - westchnął Gerald. - Po dłuższym czasie zrozumiesz. Jeżeli nic nie zrobiłeś, nie masz się też o co martwić. - mężczyzna sięgnął po fiolki z płaszcza Gina. - Jeżeli będę cię potrzebował uzbrojonego, dostaniesz je. Ale nie teraz. Teraz nawet nie chcę abyś opuszczał klub.
Hindus poczuł narastającą frustrację. - Rozwalacie mi cały grafik. Na jutro jestem umówiony, mam dawać synowi jednego z lordów korepetycje z magii… - westchnął ze złością. - Nie trzeba było puszczać Gina samego, to teraz sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. - syknął.
-Ustawiłem jasne zasady. - odezwał się twardym głosem Gerald. - Chodzimy w parach. Teraz macie dwa rezultaty. Gin jest martwy, a Ashur jest w sytuacji w której wygląda jak podejrzany. Sami jesteście sobie winni. Możesz poprosić swojego lorda aby skierował dzieciaka tutaj. Magii można uczyć bez demonstracji.
-Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. - mruknął - Po co ja w ogóle do was przychodziłem? Mogłem swój cel osiągnąć znacznie mniejszym wysiłkiem, ale kurwa nie. Musiało mi się zachcieć wspomóc obrońców uciśnionych, psia mać… - gadanie Geralda sprawiało, że w Ashurze powoli narastała frustracja, miał ochotę w coś walnąć.
Wraz z tym, gromadziła się w nim przeklęta energia.
-To jest istotnym pytaniem. - odezwała się Emily. - Dużo łatwiej mogłeś otrzymać dostęp do biblioteki. Od samego początku wiedziałeś, że od nas łatwo klucza nie dostaniesz. Nie pogrążaj się, Ashur. Uspokój się i pomóż nam pomścić Gina. Możemy cię potrzebować.
-Chciałem wam pomóc, wiedziałem że macie trudną, ale szlachetną misję. Poza tym lubię wyzwania, nie będę ukrywał. A wy odpłacacie mi w taki sposób za dobre intencje, to naprawdę frustrujące… - ton chłopaka wskazywał wyraźnie, jak bardzo ironiczny był w tym momencie los.
-Obawiam się, że powołując się na nasze emocje nie wyjdziesz stąd zapomniany. Jesteśmy dorośli, dbamy o fakty. - oznajmił Gerald. - Przemyśl co się stało i w czym brałeś udział i powiedz mi szczerze, co ty byś zrobił? Jak durny musiałbyś być, aby nie uznać siebie za podejrzanego? Dodam jeszcze, że to pierwszy raz gdy nekromanta zaatakował kogoś z nas wprost. To zbyt przypadkowe, zbyt wygodne. - westchnął. - Albo wysłali cię tu bogowie, albo diabeł który chce się nas pozbyć.
-Gdybym był na twoim miejscu, znalazłbym prostszą metodę niż ciągnące się cholera wie ile śledztwo, żeby sprawdzić czy podejrzany mówi prawdę. Ale co ja tam wiem? - zapytał retorycznie - Co do powoływania się na emocje, bynajmniej. Zwyczajnie mówię co myślę, a jak to sobie odczytacie, to nie moja sprawa. - burknął - Poza tym, co Ty wiesz o emocjach? Nawet nie wiesz, jak potężną siłę ze sobą niosą. Oj nie wiesz… - westchnął, te westchnięcia miały na celu utrzymanie serca w spokoju, ale Gerald naprawdę zachowywał się jak głupi, a to było irytujące, nawet dla kogoś o cierpliwości Ashura.
-Więc może wyjdę na ulicę pytać ludzi czy nie są złowrogimi nekromantami? - zapytał Gerald już nieco podniesionym wzrokiem. Jego oczy zaświeciły się. Ashur rozpoznał w tym magię analityczną. Gerald czegoś w nim szukał i szybko to znalazł. Klątwę.
Mężczyzna machnął ręką, a Marceliusz rzucił się na plecy Ashura łapiąc go pod ramiona. Zebrani zaczęli gestykulować i inkantować niemal natychmiastowo.
-I co? Zabijecie mnie teraz? - zakpił - Zdążę was wszystkich zabrać ze sobą, jeśli spróbujecie. - jego ton był martwy, to był człowiek który nie miał w tym momencie nic do stracenia.
-Nie. - odparł krótko Gerald, gdy grupa zgodnie ustawiła ręce w stronę Ashura w znaku...pieczętującym. Planowali zarówno jego jak i Marceliusza zamknąć w wymiarze, w kuli przestrzennej. Gerald musiał zrozumieć groźbę jaka skrywała się w opinii Ashura o emocjach. Hindus był już dość opanowany. Odrzucił od siebie Marceliusza, przyjmując zaklęcie na siebie, zamykając się wewnątrz wymiaru. Był on pusty i pełny bieli. Ashur nie miał pojęcia jak wytrzymały, ani czy pomieściłby siłę wybuchu jego klątwy. Była na to jakaś możliwość...ostatecznie nie widział na co było stać drużynę vigilantii.
Pięknie mu się odwdzięczyli za chęć pomocy. Przynajmniej obeszło się bez postronnych ofiar. Choć gdyby trafił tu razem z Marc’iem przynajmniej miałby kogoś do rozmowy, no i szybciej musieliby otworzyć ten wymiar. Nie sądził, by młody pyromanta potrafił wytrzymać dłużej niż normalny człowiek bez jedzenia i wody. Nie zamierzał też siedzieć tu bezczynnie. Działo się za dużo, a on był zbyt blisko celu, żeby teraz dać się zamknąć w tym białym pudle.
-Siłę spokoju już pokazałem i nie wyszedłem na tym najlepiej. Czas pokazać siłę, która drzemie po drugiej stronie. - mruknął do siebie. Tu nikomu nie wyrządzi krzywdy, niezależnie od tego jak mocna będzie eksplozja, mógł więc spróbować użyć jej do wyzwolenia się. Korzystając z tych samych technik, którymi zazwyczaj tłumił uczucia, tylko w odwrotny sposób, zaczął kumulować wokół bastionu swojej duszy potężny ładunek emocjonalny, który dodawał się do tego co już dzisiaj poczuł. Ogromne ilości złości, gniewu i wściekłości, gromadziły się, jednakże wiedział, że dopóki sam ich do siebie nie dopuści, będą jedynie echem przebrzmiewającym głucho w oddali. Słyszał swego czasu, jak stan w który obecnie zamierzał się wprowadzić nazywano kontrolowaną furią. Niezłomna siła woli i stalowa samodyscyplina pozwalały mu decydować (no chyba że tracił cierpliwość, ale to zdarzało się niezmiernie rzadko) czy chce poddać się uczuciom, które normalnymi ludźmi targały w sposób niekontrolowany. Wewnątrz był niczym otoczony murem, którego nie dało się przerwać siłą, można było go najwyżej próbować przeskoczyć. Gdy do wielkiej negatywnej chmury dołączyła krytyczna wręcz ilość irytacji, która zbierała się już od dawna, a dzisiaj Vigilantii dodatkowo skumulowali jej ilość w stopniu naprawdę ogromnym - mur został opuszczony.
Ostatecznie jednak nic się nie stało, a wyłącznie zebrana w okół Ashura frustracja po prostu zepsuła mu jeszcze bardziej humor. Może było zbyt późno? Ostatecznie stało się, był tutaj, w wymiarze, a źlił się na siłę i specjalnie. Klątwa ostatecznie pozostała klątwą i nie chciała działać na cudze zawołanie.
Chujowa sprawa, klątwa lubiła mieszać mu szyki, dlatego już dawno temu zrobił wszystko by powstrzymać jej negatywne działanie. Za to obrócenie jej na własną korzyść okazywało się niemożliwe, mimo że chłopak bardzo dobrze poznał mechanizm według którego funkcjonowała. To go tylko bardziej wkurzyło, a nawet nie miał w co kopnąć.
-Kurwa mać! ZA CO?! - wydarł się, choć nie sądził by ktokolwiek mu odpowiedział. Los lubił rzucać kłody pod nogi…
Na dodatek miał te antymagiczne kajdany. Urwał nać, żeby chociaż były zrobione z metalu, ale nie. Musieli mu zaczopować kanały przy użyciu many… Właśnie, przecież to cały czas była mana.
~A może by tak… W sumie czy mam jakiś wybór? Sami mnie stąd pewnie szybko nie wypuszczą. A głupio by było wystawić Irutę, skoro wyświadczył mi przysługę, więc można i takiego rozwiązania spróbować. - myśli przemykały szybko przez jego głowę. Skupił się na pieczęci, którą nałożyła na niego Marta i spróbował zerodować jej manę zgromadzoną w kanałach.
Mana zawirował wewnątrz Ashura, coś w jego duszy zaśmiało się lekko. Tak jak się spodziewał, tatuaże zaczęły powoli zmieniać kolory, czerwienieć. Lada chwila zaklęcie było pod jego kontrolą. Równie dobrze mógłby je zdjąć siłą woli, bez żadnych konsekwencji.
Całe zaklęcie nie było takie straszne jak się zdawało. Gdy chłopak uwolnił przepływ magii mógł spokojnie opuścić to białe pudło, a przynajmniej miał taką nadzieję. Sięgnął po moc cieni, by przeskoczyć do Krainy Cienia. Niestety, kieszonkowy wymiar okazał się odcięty. Trzeba było większej mocy, albo bardziej skomplikowanego zaklęcia. Jednakże by uzyskać odpowiedź, które rozwiązanie będzie właściwe, Ashur postanowił przeanalizować swoje więzienie. Było efektem działania czaru, więc liczył że zdoła przebadać jego splot magiczny i da mu to jakąś wskazówkę.
Więzienie było sztucznym wymiarem zupełnie odłączonym od rzeczywistego. Ashur nie miał wątpliwości, że był w magicznym pudełku ustawionym dokładnie tam, gdzie stał wcześniej. Sama energia była aktywna. Skonstruowali je do blokowania aktywnych ataków, wybuchów energii...z jego poziomem zniszczenie pudła nie powinno być problemem, wystarczyło aby skupił się na jednym jego elemencie. Problemem było co potem. Jeżeli z niego wyjdzie, ktokolwiek jest w klubie od razu się o tym dowie. Ostatecznie Ashur nie był specjalistą od pieczęci, a ta wyglądała na dość porządną.
Szkoda, podróż przez Cień odpadała. Była zdecydowanie najbardziej komfortowym rozwiązaniem, ale nie jedynym. Miał do wyboru podróż przez piekło, albo rozpierduchę. Żadna z tych dwóch nie była zbyt miła, ale jeśli nie chciał tu siedzieć bogowie wiedzą jak długo, to musiał się na którąś zdecydować. Tak czy owak, musiał najpierw zregenerować zapasy energii, bo w obu wypadkach trzeba było liczyć się z ryzykiem. Usiadł więc ze skrzyżowanymi nogami i zaczął medytować, przy okazji wymazując nieprzyjemne odczucia, które zgromadziły się dzisiejszego dnia, również na jego własne życzenie (co za wstyd!).
Gdy odnowił już wystarczająco swój zasób many przyszedł czas na tę trudniejszą część. Zaczął gromadzić energię magiczną w swoich dłoniach i w myślach nadawać jej kształt drzwi. Kiedy skończył przed nim zmaterializował się portal. Dużo wysiłku go kosztowało, żeby prowadził on jedynie do celu, a nie od celu tutaj.
-Bilet w jedną stronę do Piekła. - mruknął do siebie i przeskoczył przez bramę.
 
Eleishar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172