Magnar jak tylko mógł się ruszyć zaklął siarczyście.
Był strasznie zły, rzecz można że wściekły. Oczywiście nie dało się tego wyczytać z jego twarzy ukrytej pod bujną czupryną ale sam fakt, że padł jak dziecko dobijał go. Znał siebie i wiedział, że będzie miał kaca moralnego z tego powodu przez dobre parę tygodni.
Może już lepiej by było jak by zginął- myślał.
No jednak żył więc miał coś jeszcze chwalebnego do zrobienia na tym padole.
Gdy próbował wstać oparł ciężar ciała na rannej ręcę i o mało znów nie upadł. Coś go strasznie napierdalało....nie pamiętał za bardzo skąd to się wzięło ani w co ta opuchlizna i rana może się przeistoczyć ale był pewien, że na długo popamieta tą wycieczkę w kanały.
Starając się nie myśleć o swojej kolejnej "wpadce" i niechwalebnym czynie a także o rannie na ręcę która doprowadzała go do szału wstał i zaczał się rozglądać po więzieniu.
Nie podobał się mu ten człeczyna z kluczami, miał za dobry humor jak na to, że w okół niego się kręcą przeklęte skaveny....
Krasnolud nie wiedział co ten szlachic odpieprza ale miał to gdzieś jak większość problemów ludzi.
Sam zaczął zastanawiać się jak może uciec z tej klatki. |