Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2015, 10:58   #101
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA

Emma biegła, równomiernie rozkładając siły, utrzymując stałe tempo. Przestrzeń wokół niej wypełniała się z wolna… czymś. Jakąś energią, ledwie wyczuwalną przez jej nadnaturalne zmysły.

Jej celem była wysoka, wyniosła wieża widoczna o kilka mil dalej. Buty uderzały po piaszczystym podłożu, pełnym wykrotów i kamieni. Podłożu pozbawionym roślinności – jałowym i suchym.

Martwym.

Tak. To miejsce było martwe. Nie żywe, lecz martwe. Doskonale pozbawione istnienia poza nielicznymi wyjątkami.

W końcu ich zobaczyła. Duncana i Nathana. Stali w cieniu cytadeli i…

O nie!

Z nieba, ze środka Cytadeli wylatywały jakieś stworzenia, opadając w dół, prosto na egzekutorów. Z daleka wyglądały, niczym uskrzydlone szkielety.
Były pośród nich jeszcze inne kreatury, lecz Emma znajdowała się zbyt daleko, by zobaczyć, z czym mają do czynienia.

Nagle ziemia przed Emmą eksplodowała w fontannie piachu, kamieni i pyłu. Uskoczyła w bok, aby uniknąć potencjalnego ataku. I wtedy podobne wybuchy piasku, ziemi i kamieni nastąpiły w sekundowych odstępach wokół niej. W pięciu kolejnych miejscach.

Zatrzymała się, kaszląc i plując piaskiem, oślepiona przez żwir, który dostał jej się do oczy i osiadł na twarzy. Sama nie wiedziała, kiedy wyjęła broń, ale kiedy opadł pył, była już gotowa do walki i rozmyta. Ukryta mocą fantoma.

Stali wokół niej. Posągi, które wydawały się jednak żywe. Paskudne, pozbawione oczu, rozmazane twarze wpatrywały się w Emmę – wszystkie dokładnie skierowane w jej stroną.

- Widzimy cię… – Postacie rozłożyły ramiona otaczając Emmę szczelnym kręgiem. – Widzimy cię, dziecię zapomniane krwi. Widzimy cię, władczyni widm. Nie możesz tam iść. Nie możesz mu się pokazać. Nie może wiedzieć, ze tutaj jesteś. Schowaj się. Zaszyj. Aż skończy z twoimi przyjaciółmi.


DUNCAN, NATHAN

Milczeli wpatrując się w górującą nad nimi Cytadelę. Nathan nie wiedział, co ma zrobić, Duncan zapewne też, bo milczał. I tak próba nawiązania kontaktu z władcą domeny, którą wszak mieli spróbować podjąć, spaliła się na szalonych rymowankach pod drzwiami z jego odźwiernym.

W sumie był w tym jakiś sens. Takie rymowanki mogły zmęczyć każdego, a tym bardziej dwóch – bądź co bądź - porywczych rębajłów.

Nagle jednak coś się zmieniło.

Szkielet – błazen zaprzestał rymowania. Chociaż nie.

- Pan nadchodzi, przyjaciele Prządki.
Zaraz zrobi tu porządki.

Nie zdążył zakończyć wierszyka, kiedy z góry, przy wtórze pierzastych skrzydeł sfrunęły… szkielety ze skrzydłami.

Były brudne, poszarzałe, jakby zakurzone. Sprawnie otoczyły dwójkę egzekutorów dołączając do kościanego trefnisia. Było ich dwunastu. Każdy wysoki, jak koszykarz reprezentacji międzynarodowej, dorównujący wzrostem Duncanowi i Nathanowi po Uzurpacji.


Nie były same. Spomiędzy ich żeber wyroiły się kolejne stworzenia.

Uskrzydlone pająki wielkie, jak dłoń dorosłego mężczyzny. Ich skrzydła przypominały te, na jakich unoszą się nietoperze.


- Władca chce porozmawiać z jednym z was, dzieci Zapomnianych. Zaproponować przymierze, o uzurpatorzy zapomnianych mocy. Wybierzcie, który pójdzie na górę. Z nami.

Kościane „anioły” powiedziały to niesamowitym chórem głosów, jakby każdy z nich był jednym osobnikiem.

Pająko-nietoperze pomiędzy nimi zawirowały w szaleńczym tańcu. Z ich szczękoczułek kapał żrący jad wypalając dziury w podłożu.

- Władca domeny poczuł zagrożenie.
Zaraz przerobimy was na jedzenie.
Połkniemy, przeżujemy, z apetytem strawimy.
A na koniec, z radością tyłkami wydalimy.


Zarechotał błazen.

VANNESSA


- Nie wolno ci tego robić, Vannesso! – Powiedziała odmieniona Amy. – Nie możesz stąd odejść nie zrobiwszy tego, po co tutaj przybyłaś.

Vannessa nie odpowiedziała, zbyt wiele wysiłku kosztowało ją utrzymanie „świetlików” na wodzy. Powstrzymanie przed otwarciem bramy do ich świata.

- Odwołaj je! Zakaż im! Jesteś ich władczynią!

Ta „nowa”, zmieniona Amy zupełnie nie pasowała druidce. Było coś nieludzkiego, coś obojętnego w jej porcelanowej twarzy. Coś nieludzkiego i obcego w trojgu oczu. Zimnego, wyrachowanego i fanatycznego. A fanatyzm doprowadzał tylko do zła i śmierci, co Vaneessa odczuła już bardzo boleśnie tracąc Krisa.

Z nosa Vannessy popłynęła krew. Z początku leniwie. Potem znacznie szybciej. Lecz ona zacisnęła zęby, zamknęła oczy i skupiła się tylko na tym, co robiły … dusze. Na wirowaniu mocy. Na pulsowaniu energii.

Ktoś przycupnął przy niej. Delikatnie przechylił jej głowę w górę, by zmniejszyć krwawienie. Otworzyła oczy, zdziwiona.

Spodziewała się pomocy Lunnaviel. Lecz to był Finch O’Hara. Niezwykle delikatny i … przyjacielski.

- Dasz radę, dziewczyno. – Znikły gdzieś jego szyderstwa, ironiczny ton głosu. Teraz poparzeniec brzmiał, jak wyrozumiały, opiekuńczy trener. Motywująco. Skutecznie. Vannessa uśmiechnęła się, nie panując nad łzami.

- Znajdziemy go. Obiecuję ci. Znajdziemy Krisa.

Skąd ten dziwny człowiek wiedział o Krisie? Chciała zapytać, lecz ton jego głosu uspokajał.

- Przywołanie duszy loup-garou jest możliwe. Znam się na tym. Nie martw się. Nie myśl teraz o nim, chyba że ci to pomaga. Myśl o sobie. O nas. O ludziach skazanych na śmierć w Londynie.

Nie myślała. Znów zamknęła oczy.

Odpłynęła na cieple jego słów. Odpłynęła pod dotykiem jego opiekuńczej dłoni.

Jak przez mgłę słyszała jakieś hałasy. Szamotaninę. Krzyki.

* * *

Otworzyła oczy czując, że leży na ziemi. Jej głowa spoczywała na czyichś kolanach. To był O’Hara.

Poparzona twarz odzyskiwała już poprzednie rysy.

- Słyszysz mnie? Możesz mówić? – Zapytał O’Hara. – Musisz do nas wrócić.

Pomiędzy dwoma głazami pulsowało światło. Portal. Otworzyła go. Niebieski tunel światła, zarazem materialny, jak i niematerialny.

- Musisz go utrzymać. Amy. Ona zdradziła. Uciekła z dzieckiem Lunnaviel. Enaei jej pomogła. Zaskoczyły nas, kiedy ty odpływałaś. Elfka pobiegła ją gonić. Sama. Muszę jej pomóc, bo… jest słaba i nie da sobie rady. Po prostu muszę. Emma jeszcze nie wróciła! Chłopaki też. Voorda już doszła do siebie. Przypilnujecie się nawzajem. Tylko nie zamykaj portalu.

Kopaczka siedziała obok, oparta o jeden z menhirów. Wyglądała koszmarnie. Ciało miała spalone, czerwone, poczerniałe, okropnie poranione, ale oko patrzyło na nią bystro i bez bólu.

Vannessa odwróciła wzrok.

- Dasz radę? – Finch poklepał ją po ramieniu.

Pokiwała głową, chociaż nie wiedziała, czy zdoła tyle wytrzymać.

Portal był otwarty, lecz za chwilę będzie musiała zdecydować, czy uciec sama z tego przeklętego miejsca, czy też zamknąć go i spróbować otworzyć raz jeszcze, za jakiś czas, kiedy odzyska siły. Nie miała jednak pojęcia, czy zdoła drugi raz dokonać tej sztuki. Obawiała się, że nie.

Skoncentrowała swoją wolę na dudniącym przejściu miedzy wymiarami. Tam, dwa kroki dalej, znajdował się jej dom. Znany jej świat, którego prawa niemal znała. Tutaj znajdował się dziwaczny, niezrozumiały plan, w którym nie chciała przebywać. I ludzie, na których…

Właśnie. Ci ludzie. Czy warci byli tego, by pozostać u ich boku i być może umrzeć tutaj razem z nimi.

Vannessa wyczuwała, że zarówno tam – w Londynie – jak i tutaj, w tym Egnehenots – trwała jakaś wojna. I zarówno tutaj, jak tam, Vannessa najwyraźniej była jakoś uwikłana w te konflikty, chociaż nie potrafiła pojąć, i chyba nikt nie potrafił,. Jaką role przeznaczył Los w tym starciu.

- Nie odchodź.

Nagle usłyszała szept, prosto w swojej głowie. Nie należał do nikogo z grupki straceńców, jaka weszła z nią do Egnehenots.

- Jesteś naszą jedyną nadzieją. Otwórz bramy naszego więzienia. Pozwól nam wrócić. Pozwól nam znów cieszyć się odebranym życiem i odebraną mocą.

Głosy nie były natarczywe. Prosiły a nie rozkazywały. Nie kusiły. Nie mamiły. Po prostu wyłuszczały swoje pragnienia.

A ona…

Ona wiedziała, jak może to zrobić. Jak może przekierować strumień energii z utworzonego przejścia do innego… zapomnianego miejsca. Jak może pomóc wrócić do Egnehenots, tym… zapomnianym potęgom. Mocom, starszym niż świat.

Musiała tylko chcieć.

Pokusa.

Wyjść teraz, sama. Ryzykować i czekać na resztę. Czy… otworzyć bramy Zapomnianym.

Mogła wybrać jedną z tych trzech. Pierwsza i trzecia mogła zostać zrobiona teraz i zapewne zakończyłaby się sukcesem. Druga obarczona była ryzykiem, że Vannessa nie zdoła utrzymać swojej nowej mocy na tyle długo, że ktoś jeszcze się z nią przeniesie i, że jak zbyt długo będzie utrzymywała otworzoną bramę, to nie zdała nawet sama z niej skorzystać.
 
Armiel jest offline