Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-08-2015, 01:24   #6
Eleishar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
Co tu się kroi?


[media]http://www.youtube.com/watch?v=GwFJfm_g6yQ[/media]
Big Ben miał w tych czasach nieco zmieniony wystrój. Zegar był już naprawiony po tym jak terroryści kilka lata temu wpadli w niego sterowcem, ale ludzie dalej o tym pamiętali, zostawiając co jakiś czas kwiaty pod kapliczką pamięci na przeciw budowli.
W środku znajdowały się schody na górę oraz oczywiście budka sprzedająca bilety dla turystów. Panienka w środku poprosiła Ashura aby szedł na sam koniec korytarza, jeżeli chce zobaczyć się z Vigilantii. Na szczęście nie wymagało to przepustki. Chociaż w sumie chłopak pieniądze miał.
Po krótkim spacerze lekko skrzypiącymi deskami, logiczny człowiek oczekiwałby, że proste, drewniane drzwi skrywają za sobą zaledwie jakieś małe biuro. W środku jednak znajdował się dość spory pokój, powstały przez zdjęcia dwóch ścian i w sumie połączenie trzech różnych biur, które nie były do niczego specjalnie potrzebne.
W powietrzu unosił się zapach tytoniu i herbaty, całość było niewielkim ale przyzwoitym barem czy klubem. Były w sumie cztery stoły, niewielka lada na lewo i dość zużyty stół do bilarda na prawo.
W pomieszczeniu było teraz około sześć osób, czterech mężczyzn i dwie kobiety. To staruszek przy ostatnim stole pod samą ścianą, usadzony naprzeciw drzwi na jedynym porządnym fotelu przy najdłuższym stole, postanowił przywitać Ashura skinieniem głowy.

Był człowiekiem średniego wzrostu, o siwej brodzie i dość długich jak na mężczyznę siwych włosach. Jak wszyscy w pomieszczeniu miał na sobie klasyczny garnitur. U jego boku siedziała jedna z panien obecnych na zgromadzeniu.
- Mana w okolicy lekko zgęstniała. Czyżby ktoś, kto chciałby pomóc? – zainteresował się. Jego głos był leciwy, niski. Bardzo męski.
Oldschoolowy pub, pachnący kolonialnymi specjałami i to w samym sercu Big Bena, bardziej angielskiego miejsca nie dałoby się chyba znaleźć na całej kuli ziemskiej. I ta wszechobecna angielska flegma, prawdopodobnie to podświadoma przekorność Ashura sprawiała, że przebywając tu nie był tak flegmatyczny jak zazwyczaj. A może to Iruta, swoim zabawnym usposobieniem nieco go rozruszał?
~Wpadłem w złe towarzystwo. - pomyślał z przekąsem i uśmiechnął się sam do siebie.
Vigilantii w lokalu byli nieliczni, ale każdy z nich dysponował całkiem konkretnym talentem magicznym, to było banalne do wyczucia. Widać woleli stawiać na jakość nie ilość, Ashur zdecydowanie popierał taki tok myślenia. Od masówek były Chiny i ich zakłady taniej siły roboczej, a nie oddziały magiczne na Starym Kontynencie.
Chłopak odkiwnął starszemu facetowi, który zapewne był szefem tej małej grupki. Jak na członka elitarnej jednostki do zadań specjalnych, wydawał się gdzieś o sto lat za stary, ale z drugiej strony... Magia miała przecież naprawdę szerokie zastosowania.
-[/i]Może i ktoś, kto chciałby. O ile nie zabraknie mu motywacji, rzecz jasna.[/i] - odpowiedział zagadkowym tonem i lekkim uśmiechem na przywitanie leciwego jegomościa. Może nie miał tak niskiego głosu, ale jego baryton był nie mniej męski niż ciężki bas rozmówcy.
Ashur przymknął oczy analizując aury zebranych. Banda była niezwykle interesująca.
Siedzący na przeciw niego czarodziej był najprawdziwszym arcymagiem. Nie było elementu którego nie mógłby od niego wyczuć, ale brakowało druidzkiego skażenia naturą. Mało tego, wydawało się jakoby zakosztował kiedyś nekromancji. Co prawda znacznie mniej niż siedząca z nim kobieta, od której wołaniem umarłych dmuchało równie mocno co wiśniowymi perfumami.
Na sali znajdował się jeden mag którego kosmiczna aura była niemal przeźroczysta. Inny, był pyromantą. Na tyle zdolnym, że jego dusza płonęła niebieskim ogniem. Aby go nieco przygasić, druga z pań w pomieszczeniu wydawała się niezwykle zdolna w kontroli wody. Ashur nie postawiłby pod wątpliwością tego, czy jest w stanie poruszyć krwią w ludzkim organiźmie.
Tylko ostatni z zebranych wydawał się pozbawiony magii. Może nie było to do końca uczciwa opinia.
Wszystko co miał na sobie było pełne zaklęć.
Staruszek uśmiechnął się. - To równie dobrze możesz stąd wyjść. Żyjemy z ochłapów które rzuci nam królowa.
-Zjednoczone Królestwo Brytyjskie tak słabo dba o swoich obrońców? Ciężko w to uwierzyć… - zachichotał Sabah, bynajmniej nie kpiąco - Poza tym, nie mam aż tak wielkich wymagań. Jestem skromnym poszukiwaczem wiedzy, głównie magicznej i jej źródeł pragnę przede wszystkim. - wznowił po krótkiej pauzie, tym razem jego ton był rzeczowy - Jeśli możecie mi w ramach “motywacji”, tudzież wynagrodzenia… - przez chwilę jego wypowiedź zdawała się zbaczać na tory głośnych rozmyślań.
~Nie zaczynaj znowu człowieku! Rozpraszasz się! - zganił się momentalnie w myślach zanim rozwlekł wątek pojmowania systemu motywacji i wynagrodzeń bardziej niż to konieczne i od razu skierował się do meritum wypowiedzi. Jego zawahanie trwało na szczęście mniej niż jedno mrugnięcie oka, choć kto wie, może któryś z Vigilantii je zauważył.
-Zapewnić dostęp do zamkniętych zbiorów na trzecim piętrze Biblioteki Brytyjskiej, albo nauczyć mnie czegoś ze swych imponujących repertuarów magicznych, to cytując nieśmiertelnego klasyka “You have my sword”. - zakończył z uśmiechem. Po prawdzie miecze nie należały do jego ulubionego uzbrojenia, ale odrobina dramatyzmu jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Ashur poczuł się nieswojo, gdy natychmiastowo wszyscy w okolicy zaczęli mu się niesłychanie bacznie przyglądać, każda jedna osoba z bardzo analitycznym podejściem.
- Jeszcze pół wieku temu. - odezwał się staruszek. - Mało kto miał jakikolwiek talent do magii, większość osób miała z nią kontakt tylko wtedy, gdy jakiś mag zaklnął ją w przedmiocie. Teraz co trzeci pajac ma potencjał, mana jest wszędzie. - westchnął. - Wybacz mi chłopcze, ale my jesteśmy tutaj zgromadzeni aby polować na demony i potwory, bronić innych ponad wszystko….To było by dość ironiczne, gdybyśmy przypadkiem stworzyli większe zagrożenie po drodze. - określił się. - Te księgi są zamknięte za drzwiami nie bez powodu, acz doceniam szczerość. Gdybyś coś knuł nie powiedziałbyś nam czego chcesz w prost, choć z drugiej strony możesz być po prostu durny. Wtedy pewnie umrzesz pierwszej nocy.
-Jeszcze pół wieku temu, mało kto odważył się przyznać do posiadania magicznego talentu, mając w perspektywie wylądowanie w zakładzie dla obłąkanych lub bycie uznanym za kosmitę. - skwitował gorzko młodzieniec. Niestety taki był ten świat, magia przechodziła swoje wzloty i upadki w kwestii “popularności”, a polowanie na czarownice sprawiło, że nawet po zakończeniu oficjalnej wielkiej nagonki, magowie przez długi czas nie mogli czuć się bezpiecznie, pomijając bardziej tolerancyjne kraje.
Ashur czuł na sobie spojrzenia Vigilantii, były nieprzyjemne jednakże nie pozwolił, by w jakikolwiek sposób go przygasiły. Stał wyprostowany, ręce miał splecione za plecami, nogi w lekkim rozkroku, a swojemu rozmówcy patrzył prosto w oczy. Taka postawa oznaczała otwartość, ale również wskazywała na dużą pewność siebie. Młody Hindus nie dawał się aż tak łatwo przestraszyć, a bezdenna czerń jego tęczówek sprawiała że niejeden człowiek zaczynał zwykle czuć się nieswojo. Nie spodziewał się po prawdzie, żeby tutaj głębia jego spojrzenia mogła mieć jakiekolwiek działanie podminowujące rezon rozmówcy, w końcu nie miał dziś do czynienia z pierwszymi lepszymi szarakami spotkanymi na ulicy, tylko z prawdziwą elitą i to w dodatku magiczną...
Pociągnął lekko nosem, lubił zapach wiśni, więc perfumy skąpo ubranej nekromantki przypadły mu do gustu. Aczkolwiek biorąc pod uwagę intensywność woni, dziewczyna spryskała się nimi nieco zbyt obficie, może chciała ukryć zapach rozkładu? Otaczał on niektórych jej kolegów po fachu, zazwyczaj takich którzy zbyt wiele czasu spędzali wśród swoich niezbyt żywych ulubieńców.
-Gdybym coś knuł, po prostu ukradłbym te księgi po cichu i żadne drzwi by mnie przed tym nie powstrzymały. A wy nawet byście o mnie wtedy nie usłyszeli. - powiedział dość ponurym i absolutnie poważnym tonem - Poza tym, zasoby trzeciego piętra nie są zamknięte dla wszystkich, o czym zostałem od razu poinformowany przez przemiłą obsługę tej zacnej skarbnicy wiedzy. Niestety, tytułu lorda się w swoim życiu jeszcze nie dorobiłem. - zrobił krótką pauzę, staruszek wydawał się uparty, ale jemu samemu też nie brakowało uporu, więc próbował dalej negocjować - Uznałem więc, że można spróbować to załatwić na zasadzie audacior a favor. Innymi słowy, ja pomogę wam z rozwiązaniem problemu lub problemów które ostatnio zaczęły męczyć Londyn, a wy pomożecie mi w moich poszukiwaniach. To według mnie uczciwy układ. I choć żaden ze mnie brytyjski gentleman, to jestem człowiekiem z zasadami i mogę wam dać swoje słowo honoru, że nie zamierzam wykorzystać wiedzy z tych ksiąg w złym celu. - Ashur zastanawiał się czy nie powinien dodać “Nawet gdybym spróbował, to was jest sześcioro, a ja tylko jeden.”, ale nie był pewien czy to dobry pomysł, bo atmosfera i tak była napięta. Właściwie to nie atmosera, tylko magowie wokół niego, a chłopak wiedział, że jeśli przesadzi to całe to napięcie strzeli jak z bicza i poleje się krew, a tego zdecydowanie wolał uniknąć. Czego jak czego, ale przemocy i brutalności naprawdę nie cierpiał.
Staruszek pokiwał przecząco głową. - Obrażasz nas chłopcze. Może dzieciak starego Richarda nie należy do najbystrzejszych, ale sam Richard poświęcał lata nad studium pułapek i barier. Jeżeli sądzisz, że mógłbyś wykraść te księgi, to próbuj śmiało. Jak ci się uda, to nawet nie będziemy szukać. Może nawet zostawimy twój portret w naszej gildii. W złotej ramie. - zadrwił mężczyzna, gładząc swoją brodę. - Zgodzę się na twoją umowę. - stwierdził w końcu, a spojrzenie zebranych skierowało się w jego stronę. - Ale to ja będę przynosił ci księgi. Te o które poprosisz, z uzasadnieniem dlaczego te a nie inne. Ewentualnie sam ci tomy znajdę, na dany temat. - zaproponował.
-Nie widzę powodu, by nie zgodzić się na ten dodatkowy warunek. - odpowiedział spokojnie, było to niewielkie ustępstwo, aczkolwiek oznaczało że będzie musiał staruszkowi uchylić rąbka swoich sekretów. Skierował niespiesznie swoje kroki w jego stronę. - Przybijmy zatem targu. - powiedział wyciągając rękę.
Mężczyzna grzecznie wstał z fotela i uścisnął silnie dłoń, uśmiechając się. - Wtem witam na pokładzie chłopcze.
Zebrani uśmiechnęli się i wrócili do swoich spraw. Grupa mogła być nieco mniej socjalna niż większość oddziałów czegokolwiek, ale trudno spodziewać się otwartego zachowania po czarodziejach. - Nazywam się Gerald. - przedstawił się starzec. - A to moja żona, Marta.
Nekromantka również podniosła się z miejsca i wykonała drobny, elegancki ukłon.
-Musisz jej wybaczyć. - odezwał się brodacz. - Straciła głos dość dawno temu. Magia ma swoje uroki. Jak ciebie zwą?
-Mam na imię Ashur, znajomi mówią na mnie Ajay. - powiedział odwzajemniając uścisk. Staruszek był całkiem krzepki jak na swój wiek. Potem skinął uprzejmie młodej czarodziejce, choć wypowiedź Geralda sugerowała, że była starsza niż na to wyglądała.
-Nikt nie próbował jej wyleczyć? Nawet po magicznych wypadkach da się przecież wrócić do normy. - poruszył temat, wspominając wiele własnych eksperymentów.
-Mówimy o klątwie. - wyjaśnił Gerald. - Przywiązanej do jej zdolności magicznych. Proponowałem jej to nie raz, ale każdy ma swoje piorytety.
-Wszędzie te klątwy, jasna cholera… - zaklął Ashur
-Ups, przepraszam za mój niewyparzony język. - zwrócił się lekko w stronę Marty, przy damie nie wypada przeklinać.
-Ale to nawet dobrze się składa, bo widzisz Gerald… Moje poszukiwania są związane właśnie z odczynianiem klątw. Spotkałem w życiu kilka naprawdę paskudnych i niestety nie mogłem nic zaradzić. A chciałbym… - powiedział zupełnie szczerze
- Usiądźmy. - zaproponował Gerald, samemu zajmując ponownie swoje miejsce na fotelu. - Obawiam się, że klątwy są inne z przykładu na przykład. Dawno temu byli nawet czarownicy którzy specjalizowali się wyłącznie w ich odczynianiu. Chodzili od domu do domu, pomagając pokrzywdzonym. Przynajmniej jeżeli ufać starym księgom. To była bodajże specjalność druidów.
Chłopak przysiadł się na krzesło obok, żeby móc w spokoju pogadać ze swoim tymczasowym przełożonym.
-Przyznam, że nie pamiętam bym kiedyś spotkał druida. Albo pochowali się tak głęboko, że nikt ich nie może znaleźć, albo ich tradycja wyginęła po drodze, w skutek urbanizacji. - zamyślił się chłopak - Chociaż, skoro bogowie się obudzili... W tej dżungli na terenie Berlina można by pewnie znaleźć kogoś, kto zna druidzkie tajemnice. - zasugerował - Aczkolwiek nie tylko druidzi znali się na klątwach. Merlin napisał bardzo obszerną księgę na ich temat, nawet w dorobku Fausta I można znaleźć księgi poświęcone tej dziedzinie magii, choć nie wiem na ile mówią o odczynianiu, a na ile o rzucaniu klątw…
Mężczyzna westchnął lekko w zamyśleniu. - Powiem ci tak. Oni wszyscy coś wiedzieli o klątwach, bo wszyscy widzieli kogoś, na kim klątwa krążyła. I to jest właśnie ten wielki problem z klątwami. Wszyscy którzy pisali o tej dziedzinie magii, próbowali albo jej zapobiegać albo leczyć. W chwili gdy największe księgi o nekromancji zostały tworzone przez Fausta - nekromantę. - wyjaśnił Gerald. - Aby rzucić klątwę potrzebujesz umowy z diabłem. A przynajmniej z jakimś demonem. Jestem tego niemal pewny. Przy okazji pewnie jest jakieś demoniczne prawo które zabrania ci pisać o tym, jak zaklęcie powstaje czy jak działa.
-Hm… to by wyjaśniało zainteresowanie Fausta infernalizmem. Może w tych traktatach byłaby jakaś wskazówka? Albo w Kluczu Salomona… Tę księgę poświęcono obszernie demonom i magii z nimi związanej. - Ashur podjął wątek - Ewentualnie można by spróbować stworzyć jakiś talizman, który znosiłby działanie klątwy, gdy byłby noszony przez przeklętego, Mniejszy Klucz podobno zawiera z tego co wiem wskazówki odnośnie tworzenia talizmanów. Niestety nie miałem tych ksiąg w rękach, więc nie mam pewności czy podania na ich temat są prawdziwe. - westchnął
Dwójka milczała przez pewien moment. Dość nieprzyjemnie długi. W pewnym momencie Marta położyła dłoń na ramieniu Geralda, co obudziło mężczyznę z transu. - Na ile lat wyglądam? - spytał, ni stąd ni z owąd. - Mam pięćdziesiąt dwa. Jeżeli zgadywałeś w okolicach osiemdziesięciu, to pudło. No, może nie do końca. - uśmiechnął się w jakiś zgorzkniały sposób. - Jestem szlachcicem z urodzenia, zawsze miałem dostęp do biblioteki. Chciałem kiedyś pomóc Marcie, to sięgnąłem po traktaty. Spędziłem w nich dwadzieścia lat. To nie pisma, to artefakty. Po wyjściu nie pamiętałem z czym się zetknąłem, została we mnie tylko ogólna nienawiść do piekielnych tworów. Stąd ta mała organizacja pod moją komendą. - powoli, Gerald wyjął husteczkę haftowaną z fraka. Przetarł nią pot z czoła. - Klucze to podobno też przedmioty magiczne. Mamy mały. Duży jest w pałacu królewskim. Podobno jeden skrywa sekret do otworzenia drugiego. Zgaduję że właśnie jakiś talizman ochronny, który zachowa twoją stabilność umysłową w całości. A przynajmniej niezbyt drobnych kawałkach. - skrzywił się.
-Mogę ci dać dostęp do tych ksiąg. - stwierdził, po długiej chwili. - Ale najpierw będziesz musiał mi udowodnić co potrafisz. W polu.
Gerald miał nie tylko gadane, ale i jak rozumiał Ashur całkiem sporo doświadczenia. Może dałoby się czegoś od niego nauczyć.
-Dawno nie podnosiłem na nikogo ręki, nie przepadam za przemocą. Ale jak nie ma innego wyjścia, to nie ma… - znów westchnął - A co do wieku, myślałem że masz tak ze sto lat, jak nie więcej. - zachichotał - Za to twoja żona wygląda w najgorszym wypadku na dwadzieścia. Ostry to był kontrast, mąż wyglądający na o wiele starszego niż w rzeczywistości i żona wyglądająca na sporo młodszą.
-Swoją drogą, czytałem o jednym sposobie na zdjęcie klątwy. Aczkolwiek, nie jestem pewien czy przypadłby waszej dwójce do gustu… - napomknął, metoda z księgi Fausta była bardzo ryzykowna.
- Nie dowiem się, póki nie usłyszę. - odparł dość chłodno Gerald.
-To że tak określę, metoda Fausta. - czuł się jakby rozmawiał o medycynie - Według niego dusza wiąże klątwę z człowiekiem i metodą na pozbycie się klątwy jest oddanie duszy lub utrata nad nią kontroli. Żadna z tych opcji mi się nie podoba jeśli mam być szczery. - Ashur skrzywił się.
Dwójka spojrzała po sobie dość wymownie. - W której księdze o tym usłyszałeś? - spytał Gerald, wracając wzrokiem na Ashura. - Raczej przeczytałeś. Mój błąd. To brzmi jak dość...specyficzny sposób na drugi ślub, ale jeżeli miałoby działać...trzeba byłoby bardzo dokładnie przestudiować wszelkie efekty uboczne takiego procesu.
-”Analiza efektów antymagii przeciw nekromancji”, jak wspomniałem autorstwa Fausta. Jest w zbiorze ogólnodostępnym w Bibliotece. Nie jestem pewien, czy między ludźmi to zadziała, czy potrzebna jest jakaś istota zewnętrzna. - celowo nie użył słowa piekielna.
Gerald przytaknął skienieniem głowy. - Jestem całkiem pewny że mamy pełną edycję tej księgi na trzecim piętrze. - wyprostował się w krześle i sięgnął do marynarki po...fajkę. Wolnął ręką zaczął szukać tytoniu. - A teraz wróćmy do tego co pod ręką. W tym klubie, działamy w parach. Ja i Marta jesteśmy razem, reszta, nie wiem, nie pytałem. Przynajmniej jedna osoba nie ma z kim działać, zresztą, oni się wymieniają jak leci. Sugeruję abyś szukał po aurze magicznej, znajdź kogoś, kogo magia komplementuje twoją i spróbuj się zaprzyjaźnić.
Nie to, żeby Ashur nigdy nie działał w drużynie, ale przywykł do pracy solo. Jego aura magiczna była dość bogata i mimo doświadczenia, nie był pewien które z pozostałej czwórki (a właściwie trójki, skoro jeden z nich nie miał najwidoczniej talentu, chyba że był zaklinaczem) pasowałoby do niego swoją aurą. Aczkolwiek na wszystko jest metoda i chłopak dobrze o tym wiedział. Wszystko zależało od kreatywności osoby, przed którą stawia się dane wyzwanie.
~Jeśli nie masz pomysłu jak ocenić kompatybilność aury, niech ona zrobi to sama. - jak pomyślał tak zrobił. Skoncentrował się lekko i wypuścił trzy niewidoczne gołym okiem smugi aury w kierunku reszty magów. Ten, który nie czarował jakoś go nie interesował, a przynajmniej nie w tym momencie, choć na pewno miał ciekawe artefakty w swoim posiadaniu. Następnie w skupieniu obserwował, ciekaw który “cel” najlepiej zareaguje na kontakt.
Z uwagi na dość obojętne nastawienie wszystkich zebranych i brak jakichkolwiek anty magii czy uraz względem czegokolwiek po stronie Ashura, jego aura zetknęła się z magicznymi pozostałych bez problemu, nie została odepchnięta, ale też w żadnym z wypadków nie zaszła głęboko. Cóż, jeżeli mówiło to Ashurowi cokolwiek, to że w zgromadzonych przynajmniej nie było złych wyborów.
~Nie ułatwiasz mi… - pomyślał Ajay, obserwując obojętną reakcję aur magicznych. Każdy wybór mógł być dobry, ale który byłby najlepszy? Na to niestety nie dostał odpowiedzi dzięki swojemu małemu testowi. Chłopak czuł, że w jakiś pokrętny sposób pasuje do tego grona, pełnego indywidualistów, a jednak połączonego. Brakowało mu tylko klasycznego angielskiego garnituru, ale i na to można było zaradzić.
Wszystko ładnie pięknie, prawdopodobnie nie będzie miał trudności by się zaaklimatyzwać w grupie, ale to w żaden sposób nie pomagało mu znaleźć odpowiedzi na pytanie kogo wybrać. Pozostało zdać się na typowo męskie podejście i zgłosić się do płci pięknej. Podniósł się z krzesła i skierował swoje kroki w kierunku Ognia i Wody, jak ich tymczasowo ochrzcił. Zabawne według Ashura było, że choć prezentowali przeciwne sobie żywioły, ich aury miały ten sam intensywnie niebieski kolor. Różnicą dostrzegalną od razu stanowił fakt, że chłopak w duszy płonął jak pochodnia, a ona falowała niczym morze podczas lekkiej bryzy.
-Pozwolicie że do was dołączę? - zwrócił się do rozmawiającego duetu.



Para składała się z wysokiego mężczyzny w garniturze. Był dość młody, miał może z trzydzieści lat. Jego lewe oko zasłaniała opaska. Włosy miał krótkie, acz ścięte w dość chaotyczny sposób. Najpewniej osobiście. Przy pasie miał katanę, japońskie ostrze. Posiadał również samurajski naramiennik. Ashur z miejsca wyczuwał, że obydwa te przedmioty wzmacniały jego magię.
Mężczyzna poluzował swój krawat i uśmiechnął się w stronę Ashura. - Oczywiście, zapraszam. Nazywam się Marceliusz. Mów mi Marc.
Jego partnerka również nie była najstarszą w zgromadzeniu, licząc sobie może nieco ponad 25 lat. Była dość niska, miała krótkie nie lepiej ostrzyżone włosy i dla odmiany to jej prawe oko było zasłonięte. Nosiła na sobie nietypową tiarę, jakąś technologiczną kreację która dla Ashura była całkowitą zagadką. Magia poniekąd mieszała się z technologią nawet efektywne. Jedynym co nie przewodziło jej bez strat były metale. Chłopak nie był jednak pewnym, czy odzienie było faktycznie złożone z tworzyw sztucznych.
Poza tiarą, dziewczyna nosiła dość elegancką koszulę i krawat, ale ukrytą pod golfową bluzką.
-Miło mi Marc, jestem Ashur. Dla znajomych Ajay. - odpowiedział z uśmiechem kiwając lekko głową. - A twoja urocza towarzyszka to? - zapytał kierując spojrzenie na hydromantkę.
Czarodziejka uniosła głowę znad swojego kieliszka, w którym wino tańcowało jak ożywione. Zamrugała patrząc na Ashura, po czym obudziła się. - Oh, jestem Emily. Miło mi.
-Mnie również. - skinął jej głową. Ta dwójka była do siebie bardzo podobna, czyżby rodzeństwo? Oboje używali amplifikatorów magicznych, mądre aczkolwiek zawodne. Jeśli nie były do nich jakoś przytwierdzone na stałe mogli je stracić, a przez to nagle znaleźć się w gorszej sytuacji np. w trakcie walki. Znacznie bezpieczniejszym wyjściem były choćby magiczne tatuaże, ponieważ żeby je “utracić” człowiek musiał zostać obdarty ze skóry. Jednakże Ashur nie wiedział, czy w dzisiejszych czasach ktoś potrafił je jeszcze wykonywać. Tatuaże na pewno utraciły swoją symboliczną magię, od kiedy każdy kto miał chęć i pieniądze zaczął się nimi ozdabiać.
-Cóż was sprowadziło w szeregi tego zacnego grona? Jeśli to nie tajemnica rzecz jasna. - zadał w sumie dość oczywiste pytanie. Uznał że odrobina small talk nie zaszkodzi, zanim spróbuje namówić Emily do współpracy. Cała szóstka znała jego motywację, a on był w sumie ciekaw co sprowadza tu resztę. Powód Geralda by stworzyć Vigilantii rozumiał wręcz doskonale, mimo pokojowego usposobienia znał smak nienawiści lepiej niż ktokolwiek inny.
-Moi rodzice od zawsze byli członkami Brytyjskiej policji. - wyznał Marc. - Ostatecznie jednak nie znalazłem w niej swojego miejsca. To zgromadzenie jest dużo bardziej efektywne niż bycie detektywem. - uśmiechnął się.
Emily wzruszyła ramionami. - Byłam mała to coś buchnęłam ze sklepu jako zabawa, teraz mam brudne papiery i też nie mogę wejść do akademii policyjnej. Może uda się zbudować temu miejscu nieco…
-Renomy? - zakończył za nią niepewnie.
-Tak! Właśnie. Miałam to na końcu języka. - zarumieniła się lekko Emily.
-Słowa mają to do siebie, że czasami nas zawodzą. - Ashur puścił jej oczko - Myślałem, że jesteście rodzeństwem. Pomyliłem się? Jesteście do siebie naprawdę podobni. - chłopak wydawał się zmieszany.
-Oh. Jesteśmy kuzynami. - uśmiechnęli się. Emily zmrużyła lekko oko. - Ty sam tu przyszedłeś? Taki kawał świata?
-Tak, przybyłem sam. Lubię podróżować i przyznam że kawał świata już zjechałem. - odpowiedział grzecznie - I nie taki kawał, do Londynu przyleciałem z Rzymu. Byliście tam kiedyś? Piękne miasto. - w głowie Ajaya zapaliła się lampka, musiał pamiętać o szkockiej dla Tiberiasa.
Niemalże zgodnie pokiwali głowami, przecząc. - Byliśmy kiedyś w Japonii jak widać. - zaśmiał się Marc. - Magia żywiołowa ma tam zadziwiająco dużą popularność. W Europie ludzie byli świadomi zaledwie czterech elementów.
-Cóż, to klasyczny model praktykowany tu od czasów starożytności. To co dla Japończyków stanowi osobne żywioły, tu stanowiło podtyp jednego, lub kombinację kilku. - na czym jak na czym, ale na żywiołach to Ashur się znał.
Emily przytaknęła kiwnięciem głowy. - Byli ich ostatecznie świadomi, podejście jednak było inne. Choć i tak dalej nazywam Europę krainą wojowników. Spójrz na nasz ekwipunek broni białej i pancerzy. - zaśmiała się.
-To prawda, na wschodzie magia zawsze cieszyła się większym poważaniem. - zgodził się z Emily. - Ale wy chyba łączycie zamiłowanie do wojaczki z talentem do magii. - uśmiechnął się.
-Cóż...preferujemy podejście zero-jedynkowe. Jeżeli tutaj najbardziej powodziło się walce, a tam magii...nauczyliśmy się jednego tutaj a drugiego tam. - wzruszył ramionami Marc. - Choć w nagrodę musimy polegać na artefaktach które faktycznie wspierają takie podejście do sztuki.
-Niestety, wszechstronność ma swoją cenę. - westchnął Sabah - Aczkolwiek wasze aury są mimo rozbitej specjalizacji naprawdę imponujące. Zdecydowanie prezentujecie wysoki poziom w swojej sztuce. - powiedział bez cienia przesady w głosie.
Emily oparła się jedną ręką na stole. - Wiesz, jak chcesz mnie podrywać, to mógłbyś mi chociaż kupić jakiś obiad. Czy może jeszcze do nikogo innego nie podszedłeś? - zapytała. - Jesteśmy tutaj zarówno najmłodsi jak i najsłabsi. Zresztą, od ciebie samego bije szaloną ilością magii na niewiarygodnie wysokim poziomie. To raczej ty będziesz zajmował się nami, nie? Jak to mówili...senpai? - uśmiechnęła się.
-Na podryw chyba jeszcze za wcześnie. Zwłaszcza gdy obok masz kuzyna z ostrym narzędziem przy pasie. - zaśmiał się Ashur - To że jesteście ekhm... “najsłabsi”, nie znaczy że jesteście słabi. A wiara we własne możliwości potrafi czasami dodać skrzydeł, o ile nie przerodzi się w butę, bo wtedy przykuje Cię do ziemi. - dokończył poważniejszym tonem.
Marc skrzyżował ręce odchylając się do tyłu. - To prawda, że czasami w Londynie pojawi się jakieś bezmyślne ścierwo. Bazyliszek, ghoul czy inne dziadostwo. Szukamy ich na patrolach i jak dorwiemy to zabijamy. Ale na dobrą sprawę, w tych czasach nawet policja radzi sobie z tego typu kreaturami. Nie bez ran, ale radzi sobie. Ta organizacja zajmuje się czymś innym. Paskudztwem które nie tylko mówi, ale i myśli. Obawiam się, że ledwo nadajemy się do tej roboty. Tutaj, zakładanie, że przeciwnik nie jest lepszy od ciebie… to podejście nie tyle ryzykowne co głupie. - ostrzegł. - Specjalnie dla nas dwóch.
-Ależ nie to miałem na myśli. Świadomość własnych ograniczeń to bardzo istotna cecha prawdziwej siły. - odparł spokojnie - Marc, mimo to powinniście wierzyć w to, że nadajecie się do tego co robicie. Twoja dusza płonie intensywnym niebieskim płomieniem, podczas gdy większość pyromantów zatrzymuje się na żółtym lub białym. To naprawdę nie jest małe osiągnięcie. - spróbował nieco podbudować chłopaka. Na hydromancji nie znał się aż tak dobrze, nie wiedział po czym oprócz siły aury ocenić stopień zaawansowania użytkownika. - Poza tym, Gerald by was nie przyjął, gdybyście się nie nadawali. - to wydawało się całkiem logicznym argumentem. Staruszek nie wyglądał na gotowego posłać dzieci na pewną śmierć.
Emily westchnęła. - Jesteśmy dobrzy, ale nie na tyle na ile ta praca wymaga. Zresztą, w tydzień dowiesz się dlaczego, gwarantuję. Jesteśmy tutaj po to aby nasz talent wzrósł. I nie daj się zwieść naszym aurom. Oddaliśmy po oku w Japonii aby podnieść potencjał w rytuale. Żadne z nas nie kontroluje poprawnie tego co posiada. Albo marnujemy za dużo many, albo nie sięgamy tak głęboko jak trzeba. Przyjdzie z czasem. - westchnęła i opróżniła swój kieliszek w jednym zamachu. Najpewniej po to aby zmusić się do skończenia zabawy jego zawartością.
Drewniana laska uderzyła o podłogę w klubie. Raz, drugi. Wszyscy umilkli rozumiejąc, że chodzi o jakiś przekaz kierowany do ogółu. Odwrócili się w stronę drzwi.
Poczciwy staruszek o jasnej brodzie i średnim wzroście stanął przed wszystkimi. Był lekko przygarbiony i ogólnie wyglądał na poniekąd rozchorowanego. Nie miał również aury magicznej, choć nawet teraz spod jego płaszcza Ashur wyczuał ogromne ilości artefaktów.
-Chciałem się tylko pożegnać. - oznajmił. - Wychodzę na patrol. Zrobię dwa albo trzy obchody, potem idę odwiedzić wnuka. Raczej zostanę u niego na noc. Zobaczymy się dopiero jutro wieczorem.
Jedni skinęli głowami, inni machnęli ręką, żegnając go tytułując imieniem “Gin”. Staruszek spokojnie skierował swoje kroki do drzwi wyjściowych.
-Myślałem, że pracujecie w parach. - zauważył Ashur, gdy starszy jegomość wyszedł samotnie.
-Cóż, to liczba niepoliczalna. Zazwyczaj jedna osoba zawsze tutaj siedzi pilnować porządku. Gin jest po prostu specyficzny. Jedno, że pewnie najsilniejszy w grupie, drugie, że dość bystry. - wyjaśnił Marc. - Chyba po prostu lubi spokój. Kilka razy mu się oferowaliśmy, nawet z nim chodziliśmy…
-Nuda! - wyjaśniła podnosząc nieco głos Emily. - Jak jasna cholera. Chociaż, może po prostu nie potrafię gadać ze starszymi.
-Facet nawet nie potrafi czarować, ale takiej ilości artefaktów nie powstydziłby się skarbiec niejednego króla. - burknął chłopak - A co do szlifowania waszych umiejętności. Myślę że mógłbym wam pomóc. Jako świeżak nie chcę się wyłamywać ze schematu i potrzebuję pary. - zrobił pauzę - Emily, ruszysz ze mną? Tylko niech Gerald nam coś przydzieli.
-Eh? Nie chce mi się. Dopiero wino skończyłam. - uśmiechnęła się Emily. - Wolę wieczorne patrole. Więcej wilgoci w powietrzu, często też pada. To w końcu Anglia. Jak tak bardzo ci się śpieszy, to dogoń Gina. - odpowiedziała spokojnie.
Marceliusz podrapał się nieco po głowie. - Jedyne co Gerald przydziela to zadania w trakcie dochodzeń. Co prawda mamy jedno na sobie, niedawno rozpoczęte, ale jak nic ci nie mówił to pewnie czeka aby sprawdzić czy nie zginiesz gdzieś w pierwszym tygodniu.
-Mówił żebym najpierw się zapoznał z kimś z ekipy, bo Vigilantii działają w parach. - Ashur wzruszył ramionami - Padło na was. Gina już dzisiaj nie poznam, a ten z gwiezdną aurą, to co za jeden?
Dwójka przeniosła wzrok na poczciwego mężczyznę w średnim wieku. Liczył sobie metr siedemdziesiąt pięć, był lekko wychudzony ale dość porządnie zadbany. Miał na sobie tradycyjny angielski strój wyjściowy, nawet jego kapelusz, który obecnie zwisał z ramienia krzesła pasował do jego stereotypowej wręcz prezencji.
Obecnie, grał on sam z sobą w bilarda. Przyłożył ostrożnie kij do stołu, przymknął oczy i udeżył w bilę. Dość prędko ruszyła ona na spotkanie z trójkątem. Rozbiła go, a każda jedna bila, uderzając w inne bądź po prostu pędząc do celu, trafiła do dziury w stole. - Czterdzieści osiem. - mruknął do siebie mężczyzna.
-To Lucky. A raczej, Taylor Luck. - wyjaśnił Marc. - Mag probabilistyki. Mało komu się udaje i szczerze mówiąc stary Gerald dalej sądzi, że Taylor używa jakiejś innej magii aby udawać wiecznego szczęśliwca, ale ostatecznie Taylor po prostu wie co i kiedy się stanie z całkowitą pewnością. - wyjaśnił.
Emily uśmiechnęła się do siebie. - To trochę straszne, ale ostatecznie jego poziom wiedzy jest dość ograniczony. Choć nie znam detali.
-Podobno wszystko jest zapisane w gwiazdach. - zachichotał Ashur - Aczkolwiek jeśli się wie co zrobić w którym momencie, to żadne szczęście, a tylko przygotowanie. - czterdzieści osiem, to pewnie ilość rozbić z rzędu, które wbił za jednym zamachem. - Założył się z kimś, że tak namiętnie te bile rozbija w samotności, zamiast zagrać normalnie? - zapytał swoich rozmówców.
- Oh, nie. To jego metoda na “naukę kontroli”. - odpowiedział Marc. - Ćwiczy staminę.
-Bez ingerencji czynników zewnętrznych, takie naginanie prawdopodobieństwa nie wymaga raczej zbyt dużego wysiłku. - mruknął Ajay. - Może przydałoby się nieco mu ubarwić rozgrywkę? Jak sądzicie? - rzucił konspiracyjnym szeptem.
-Ja się w to nie mieszam, wolę zachować klasę. - zaśmiał się Marceliusz, Emily również pokiwała przecząco głową.
-Niech wam będzie, nie chcę robić siary. - odpowiedział. - Ale ale, zapomniałbym o czymś. Wspomnieliście że Gerald wam coś zlecił. Zdradzicie co?
-Nie nam, wszystkim. Polujemy teraz na coś dosyć groźnego. Gdyby chciał abyś wiedział na co, to by ci powiedział. - wyjaśnił Marc. - Więc niestety, póki co zachowam detale dla siebie.
-Dobra, jak Ty mi nie powiesz to zapytam u źródła. - wzruszył ramionami Hindus - A potem może pogadam z naszym Lucky Luke’iem. - zachichotał - Jeśli nie chcecie iść ze mną na misję, to mogę kiedyś z wami poćwiczyć. Odrobina praktyki zapobiega zardzewieniu. - zaproponował - A teraz jeśli pozwolicie, pójdę pozawracać trochę głowę Geraldowi. Zobaczymy czy powie mi coś ciekawego. - to rzekłszy skinął uprzejmie obojgu i ruszył z powrotem do staruszka.
Para tylko wzruszyła ramionami, nawet się nie żegnając. Ostatecznie Ashur będzie tylko kilka kroków z dala od nich. Sam Gerald obecnie siedział na przeciw laptopa. Wraz z Martą czegoś szukali. Po chwili zorientował się, że Ashur ma mu coś do powiedzenia i przeniósł na niego wzrok.
Chłopak sięgnął po to samo krzesło, na którym siedział poprzednio. Tym razem ustawił je oparciem do przodu i usiadł, opierając się łokciami przed sobą.
-Słyszałem, że coś się obecnie kroi i ciekaw jestem co to takiego. Jeśli mam wam pomagać, to chyba nie powinienem działać na ślepo, czyż nie? - zwrócił się do Geralda.
-Oh.. - Gerlad uśmiechnął się do Ashura. - Nie chcę abyś działał w tej sprawie w ogóle. - wyjaśnił. - Na razie chcę abyś się udowodnił. Posłucham jak sobie radzisz i zdecyduję co ci mogę zrzucić na głowę. Póki co niczym się nie przejmuj.
-Znaczy co? Mam się po prostu snuć po ulicach Londynu i sprzątać groźne dla przeciętnego Anglika ścierwa, jeśli jakieś spotkam? - zapytał całkowicie neutralnym tonem, nie kpił, ani nie frustrował się.
-Zgadza się. To zarazem najprostsze jak i najpopularniejsze z naszych zadań. Upewniamy się, czy w okolicy nie ma poszlak czegoś groźniejszego. - wyjaśnił Gerald.
-Da się zrobić. Jest jakiś podział na rewiry? - dopytał o dość istotny detal. Sprawdzanie losowe miało swoje zalety, ale rewiry gwarantowałyby, że Vigilantii nie będą sobie wzajemnie wchodzić w paradę.
-Brak. Jeżeli ktokolwiek byłby odpowiedzialny za wszelakie magiczne wypadki w Londynie, mógłby przeanalizować nasz schemat i obejść nas łukiem. Codziennie wychodzi kilka patroli, zupełnie losowych. Obchodzicie całe miasto dowolną trasą. Aż do odwołania. - wyjaśnił jak najbardziej spokojnym tonem Gerald. - Przynajmniej jedna osoba zawsze jest w klubie. - dodał.
-A tak, o tym Marc i Emily wspominali. - zauważył chłopak - W takim wypadku nie zostaje mi nic innego, jak wziąć się do roboty. A kiedy wrócę, spróbuję rozgryźć naszego szczęściarza. - ostatnie zdanie wypowiedział z krzywym uśmieszkiem. Wstał, skinął Geraldowi oraz Marcie i ruszył do drzwi.
-Poczekaj. - odezwał się Gerald. - Przecież nie masz zielonego pojęcia jak patrolować Londyn. - zaśmiał się. - I zawsze działamy w parach. W najgorszym wypadku jeden może wrócić do reszty z ostrzeżeniem. Weź kogoś z sobą. - poinstruował.
-Nie jestem w Londynie po raz pierwszy, jeśli o to się martwisz. - zachichotał - No dobra, skoro muszę to sobie kogoś wezmę… - westchnął. - Miałem nadzieję namówić jedno z juniorów, ale nie wyszło. Także został mi nasz szczęściarz. - mruknął i podszedł do Taylora.
-Nie ma problemu. - kiwnął głową mężczyzna, odkładając kij bilardowy pod ścianę. Następnie wyciągnął dłoń do Ashura z uśmiechem. - Taylor Luck. Choć ta banda nazywa mnie Lucky. Mam specyficzną magię. Widzę prawdopodobieństwa. - przedstawił się.
W tym momencie komórka Ashura zaczęła dzwonić.
-Ashur, znajomi mówią mi Ajay. - uścisnął dłoń Taylora z uśmiechem - A teraz przepraszam na chwilkę... - rzucił i odebrał telefon
-Słucham?
-Tu Iruta. Ojciec dzieciaka nie jest teraz w Londynie, z paru powodów podróżuje tu i tam, ale jego dzieciak jest na miejscu. Dziadek za niego odpowiada. Ostatecznie umówiłem cię na spotkanie właśnie z nim i z dziadkiem na jutro na dwunastą. Prześlę ci adres komórką. - wyrecytował szybko rozmówca, po czym...natychmiast się rozłączył. Sekundy później komórka zawibrowała z sms’em, zawierającym najzwyklejszy w świecie adres.
Ashur nawet nie zdążył podziękować Azjacie, a rozmowa już się skończyła. No cóż… Sms-a mógł sprawdzić później, przecież nie zniknie, więc zapisał tylko numer Iruty w kontaktach i schował telefon do kieszeni.
-No, to możemy iść. - powiedział do Lucky’ego
 

Ostatnio edytowane przez Eleishar : 07-08-2015 o 01:30.
Eleishar jest offline