Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-08-2015, 17:52   #25
Jaracz
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Bitaan był wniebowzięty. Niesamowite widoki jakie się przed nimi roztaczały przyćmiły i pozwoliły na tą chwilę zapomnieć o morderczych kwiatach, chwytliwych pnączach, krwiożerczych insektach o wielkości i kształcie gruszki zbastardzonej z kleszczem, a także innych z pewnością bardziej przejmujących zagrożeniach. Nawet dziki kotowaty przedstawiciel gatunku ptakożernych, przed którym Bitaan strategicznie schował się za Harpagonem, pozostawił po sobie jedynie mgliste (choć koszmarne) wspomnienie. Teraz miał przed dziobem istny eden. Raj opisywany w wielu balladach, choć miał wątpliwości czy którykolwiek z autorów zaszczycił swoją obecnością krainę Chult. Może co najwyżej Volothamp Geddarm, czy też po prostu Volo.
- Malownicza niecka otulana wodospadami. Skalne ściany lśniące pięknie od pokrywających je wilgoci. Szumiące, bystre wodospady i powolne rozlewiska. Chaty budowane nie wszerz, a wzwyż niczym bluszcz pokrywający ścianę budynku. Egzotyczne kobiety o ciemnej skórze i hipnotyzujących piersiach, nie wstydzące się nagości. Piękna szamanka, o równie pięknych kształtach, a znająca tajniki magii. Mężni tubylcy, choć groźnie spoglądający to przecież trzymający straż nad tą przystanią we wzburzonym morzu dzikiej puszczy Chult…
Dopiero teraz Bitaan zorientował się, że mówił na głos. Kraknął zdziwiony, ale na szczęście ich gospodyni już odchodziła i nie słyszała jego komplementów. Przypomniał sobie co z kolei ona mówiła. Ufając że pod tym niebiańskim obrazem nie kryje się nic złego, zaczął się rozbrajać. Pozostawił pod pieczą strażnika swój łuk, bułat, a także noże. Lżejszy o część swojego dobytku mógł zainteresować się kąpielą. W przeciwieństwie do swoich kruczych przodków, nie musiał się martwić nasiąkaniem piór, które stają się potem niezdolne do latania. Nie lubił co prawda tej sztucznej ciężkości, jaka towarzyszyła mu potem, póki woda nie odparuje. Lecz doceniał zalety bycia czystym. Spojrzał w stronę wodospadu i już zamierzał się skierować pomostem, ale wstrzymał się. Coś instynktownie kazało mu poczekać i zebrać resztę drużyny, zanim ruszy dalej.
- No hulajgrupa - powiedział ze śmiechem. - Raj czeka.

-Raj… trochę inaczej sobie wyobrażam, ale… miejsce robi wrażenie.- stwierdził zaklinacz sam zastanawiając się, gdzie się teraz udać. Kąpiel miał w planach, ale później… tuż przed kolejnym spotkaniem z przywódczynią tego ludu. Z pewnością do tego czasu zdąży się porządnie spocić.

Bitaan mógł być podekscytowany nowym miejscem, ale dla Alana to było raczej piekło niż raj. Będąc zmuszonym przez okoliczności do oddania swej broni, czuł jak traci ostatnie rzeczy, które łączyły go ze znanym mu światem. Owszem, znany mu świat nie był przyjazny, ale przynajmniej wiedział jak się po nim poruszać by przeżyć. Tutaj wszystko było obce i niebezpieczne. Półork nie widział drewnianych chat, bujnej roślinności, szumiącego wodospadu. Półork widział uzbrojonych wojowników, wlepione w niego spojrzenia obcych ludzi, zamkniętą klatkę kanionu. Czuł się jak zwierzę w potrzasku i z każdą mijającą chwilą coraz bardziej żałował, że dał się namówić Bitaanowi na ratowanie czarodziejki, która i tak umarła.

Maarin nic nie mówiła. Nie musiała. Wyraz jej twarzy oddawał co działo się w głowie dziewczyny. Zachwyt. Miejsce w którym znaleźli się do cna zachwyciło undine. Znów woda swobodnie płynąca, wodospady, przepiękna osada. Tak Bitaan miał rację. Raj. Bez zastanowienia się oddała swoją buławę chłonąc wzrokiem wszystko dookoła, od pięknych widoków natury… do pięknych widoków natury. Szerokie liście, wodospady, umięśnione ciała, jędrne piersi. Sharess mogła by odnaleźć tutaj kolejnych wyznawców.
- Tak - odpowiedziała na słowa tengu porzucając swoją zbroję. Nie zakładała jej ponownie, gdyż była zbyt ciężka i gorąca na panujące tutaj warunki.

Bitaan odczekał jeszcze chwilę, aż drużyna będzie gotowa i wkroczył na pomost. Był lekko śliski od skraplającej się na belkach wilgoci. Sznurowe poręcze obiecywały jednak, że złapią niezdarnego ptaka, jeśli ten postanowi runąć do wody. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Bard przebył drogę żwawym krokiem wchodząc na drugi brzeg rzeki. Szamanka zapewniła ich o swobodzie i nie przydzieliła żadnego przewodnika, choć bard był świadom, że “opiekunów” znalazłoby się mnóstwo. Każdy z nich wraziłby dzidę w serce krnąbrnego gościa. Dlatego też tengu postanowił być grzeczny i skierował się między chatami w stronę wodospadu. Skoro mieli okazję się umyć, należało z niej skorzystać z przysłowiowym przytupem.
- Me oczy dostrzegły chyba jakieś nagie trzpiotki pod tamtą skałą - wskazał ochoczo w kierunku zarośli, za którymi znajdował się jeden z wodospadów. - Chyba nie będą miały nam za złe, jeśli się przyłączymy.

Zaklinacz wzruszył wpierw ramionami, a potem milcząco zgodził się potakując głową. W sumie niby nie planował od razu się kąpać, ale… jeśli mogłoby to wzmocnić więzi w drużynie, to czemu nie? Valerius nie miał się czego wstydzić i nie był pruderyjny z natury.

Jak się dobrze zastanowić, to ze słuchania kruka jeszcze nic dobrego dla półorka nie wyniknęło. Wątpliwe zatem, aby idąc za nim cokolwiek na tym zyskał, szczególnie że oddalałby się jedynie od ścieżki prowadzącej na zewnątrz kanionu. Dlatego też Alan zdecydował zostać w miejscu i przeczekać tę całą wizytę w obcej wiosce. Jeśli będzie miał szczęście, to miejscowi dadzą mu spokój i ograniczą się do wytykania go palcami. Nie wierzył ani trochę w swoje szczęście.

Harp czuł się dziwnie nagi i bezbronny, paradując w poplamionym rdzą, krwią i potem "roboczym" mundurze wśród obcych. Bo obcy byli, każdym skrawkiem skóry, każdym słowem i niemal każdym zachowaniem różnili się od niego. Nie wiedzieli o nich nic, i szczerze mówiąc Harpagon byłby szczęśliwszy nie przyjmując ich gościny, tyle że nie mieli wyjścia. Zgubieni w leśnej głuszy, z dala od domu potrzebowali choćby wskazówek. Poza tym - miał tu obowiązki. Val, Maarin, Dia, Elin i pozostali umieli niby o siebie zadbać, ale był to przede wszystkim jego obowiązek. A że bez broni... świat jest pełen broni. Kij, kamień, choćby własne ręce. To nie broń jest groźna, ale ludzie którzy ją trzymają. A ostatnie dni przekonały strażnika, że on właśnie należy do ludzi groźnych.
Tak więc Harpagon trzymał się blisko towarzyszy, zawsze wiedząc, gdzie w zasięgu skoku jest coś nadającego się do obrony, nawet jeśli miałby to być głupi dzbanek lub miotła. Milcząc nie pozwalał sobie na rozproszenie uwagi gadkami... choć skutecznie rozpraszali go miejscowi. A dokładnie miejscowe, obnosząc się z nagością bardziej otwarcie niż kobiety w alkowie.

Bitaan dziarsko przewędrował przez wioskę i wyjrzał za krzaki. Wzrok go nie mylił. Wodospad w tym miejscu leniwie przelewał się przez uskok. Wysokość nie była duża, więc woda nie pieniła się zbyt mocno. Można było wejść pod ścianę bez obawy o utratę równowagi, co też udowodniło kilku tubylców. Zanurzeni po brzuch brodzili w rozlewisku. Błyskały umięśnione torsy i jędrne piersi. Szczerzyły się w uśmiechach egzotyczne twarze. Choć gdy spostrzegli przybyszy czujność wkradła się w ich spojrzenia.
Do wody można było wejść bezpośrednio z zarośniętej plaży łagodnie niknącej pod taflą. Można też było skorzystać z kolejnego pomostu prowadzącego tam gdzie poziom wody sięgał piersi oraz dalej do kolejnej ściany porośniętej budynkami.
Bard zatrzymał się tylko na moment przy zaroślach, by zawołać Alana i gestem ręki pośpieszyć opieszałego półorka. Zaraz jednak się odwrócił i poświęcił myśli wodzie. Zrzucił z ramienia swój plecak oraz odpiął z bioder pas, na którym zawieszone miał kolejne bibeloty, w tym instrumenty muzyczne. Nie mógł też sobie odmówić niewinnej zabawy…
- Dia… Elin… - zagadnął do dziewczyn podchodząc do nich i obejmując jedną i drugą ramieniem. Wprowadził je kilkanaście kroków na pomost - Zanim tam pójdziemy, muszę z wami porozmawiać…
Głos miał poważny, intrygujący i z pewnością świadczący o tym, że zamierza powiedzieć o czymś niezwykle ważnym dla dobra grupy i misji. Niestety nie skończył bowiem silnym wymachem ramion zrzucił obie dziewczyny z pomostu wprost do wody.

Maarin zaśmiała się na poczynania kruczoczłeka i sama podążyła za dziewczętami do wody coby nieco je uspokoić, bo woda dla nich głęboka. Złapała je za ramiona wynurzając ich głowy ponad taflę wody.
- Mam was, spokojnie - powiedziała rozbawionym głosem.

Harp usiadł na krawędzi pomostu, zzuł buty i zanużył stopy w chłodnej wodzie. Obserwował kąpiących się i czujnie rozglądał wokół. W końcu nie wiadomo kim byli Ci tubylcy. Może byli dobrzy, a może tutaj byli kimś na podobieństwo koboldów w ich okolicach - złymi istotami, którymi większe zło chętnie się posługuje…

Elin bard mógł zaskoczyć, kiedy ta nie siliła się na słuchanie emocji innych, pochłonięta otoczeniem i dziewczyna z pluskiem wpadła do wody. Z Dią nie takie były numery. Zwinna jak fryga, zawinęła się wokół ramienia Bitaana, podstawiła mu nogę i bez dalszych trudności popchnęła, wpadając do chłodnej, lecz przyjemnej wody. Półelfka wynurzyła się, plując wodą, ale rudowłosa bez trudu wypłynęła sama. I jeszcze gestem zachęciła innych. Bayle uśmiechał się, oczy paladyna jednak pozostały czujne, podobnie jak Harp rozglądał się. Nie działo się nic złego ani niepokojącego. Kass zakręciła się wokół półorka, widząc, że ten nie chce iść dalej.
- Tu chyba nie ma się czego obawiać, olbrzymie - powiedziała do niego, wyciągając rękę zachęcająco. Zanim zdążyła podjąć bardziej zdecydowane kroki, okazało się, że tutejsi nie chcą zostawić Alana w spokoju. Był za bardzo różny od nich. Podbiegła do niego mała dziewczynka, naga jak ją bogowie stworzyli i z rozbrajającym uśmiechem wyciągnęła rączkę, w której trzymała niebieski kwiatuszek. Nawet na markotnym Valeriusie spoczęło trochę ciekawych spojrzeń i miłych uśmiechów. Tylko Harpagon roztaczał odpowiednią aurę do swojej osobowości i żaden z tutejszych nie podchodził blisko, trzymany z daleka rzucanymi na wszystkie strony podejrzliwymi spojrzeniami.

Zaklinacz mając publiczkę, skłonił się dwornie przed nią. I… w duchu żałował, że nie ma tu Mill’yi. Elfka narzekała że jej mocną stroną są iluzje, w czym widziała swoją słabość, ale co Valerius mógł zaproponować? Większość znanych mu zaklęć służyło obronie lub ranieniu lub mieszaniu w umyśle. Smocze dziedzictwo zaś przejawiało się jedynie szponami. Nie były to sztuczki, którymi chciał się popisywać.
Niemniej miał w swym arsenale dwa zaklęcia… i to w dodatku takie, których użycie nie zubażało arsenału jego mocy na dzień. Ręką maga uniósł w górę kamień leżący na brzegiem wody i koncentrując się na nim rozpoczął poruszać owym lewitującym kamieniem w chaotycznym tańcu, co jakiś czas za pomocą kuglarstwa nadając mu nowy kolor, a to błyszczącego złota, a to szmaragdowy, a to turkusowy. Zawsze jednak sprawiając, że latający kamyczek błyszczał w słońcu. Obserwujący to tubylcy zaśmiali się, poklepując się po szyjach, jak gdyby był to dowód uznania albo rozbawienia.

Harpagon podszedł do Bayla i nie przerywając rozglądania się zagaił.
- Jesteś paladynem. Wyczuwasz coś od nich? Zło? - zapytał go raczej niepotrzebnie, Bayle z pewnością dałby im znać, gdyby to plemię było morderczymi draniami. Tym niemniej... paladyn najwyraźniej od spotkania z rozkoszną boginią nie spuszczał oka z Maarin, więc wszystko jest możliwe. Tym bardziej wolał usłyszeć odpowiedź. Bayle koncentrował się jeszcze przez chwilę, aż wreszcie pokręcił głową.
- To nie są złe istoty. Nie bardziej niż ludzie w zwykłej wiosce z naszej krainy lub grupka schowanych w lesie elfów. Nie ma tu zła czystego. Moim zdaniem nie musimy się obawiać nagłego ataku, choć nigdy nie wiadomo, czy coś z naszych działań nie urazi jakiejś ich tradycji.

Półork był równie niewzruszony wobec Kass, co wobec Bitaana. Bo uważał, że jest się czego obawiać. Nie wiedział czego dokładnie, ale to tylko pogarszało sprawę. Ludzie stwarzali zagrożenie i Alan instynktownie wolał ich unikać, a jeśli już nie mógł, to wolał trzymać ich na dystans. Pewnie dlatego kompletnie nie wiedział jak zareagować na gest małej dziewczynki. Patrzył się tylko na nią bezradnie. Kass wreszcie machnęła ręką i mrukliwego półorka zostawiła, dziewczynka jednak nie odpuściła łatwo. Przekrzywiła główkę, a następnie wsadziła sobie kwiatek do ust i odgryzła z łodyżki, powoli przeżuwając. Usiadła obok Alana i z cichym chichotem zaczęła robić podobne miny co on.

- Krrraaa! - Bitaan zapluskał rękoma rozbryzgując wodę dookoła. - [i]Podstęp! Jak mogłaś?![i]
Zaśmiał się przy ostatnich słowach. Pozwolił sobie na radość tylko dlatego, że czuł pod pazurami kamieniste dno. To że nie stronił od wody, nie znaczyło, że kiedykolwiek nauczył się pływać.
Wypluł z dzioba strugę wody i potrząsnął łbem. Skórznię i tak zamierzał wyprać. Tak jak i resztę ciuchów. Dla pewności postąpił kilka kroków w stronę płycizny, aby przez przypadek nie utonąć przy byle potknięciu. Rozejrzał się po pozostałych drużynnikach, którzy pozostawali wciąż na pomoście.
- Hola! Skaczcie - zachęcał. - Nie ma co się oszczędzać. Nie roztopicie się.
Jego czujne oko złowiło ruch na granicy widzenia. To obmywające swoje ciała kobiety tego plemienia zwróciły jego uwagę i natychmiast bezczelnie zaczął się w tamtą stronę patrzyć podziwiając ich kształty oraz układając w głowie peany. Niedługo dołączyła do nich także Kass. Nie rozebrały się jednak, nie były tak swobodne jak na przykład Maarin swojego czasu na polanie.

Maarin uśmiechnęła się widząc zadowolenie na twarzach jej towarzyszy. Przynajmniej na części z nich. Podpłynęła do pomostu i opierając się o niego ściągnęła buty, a potem resztę ubrań. Nie przejęła się za bardzo tym kto ją zobaczy i zanurzyła się w wodzie. Zostawiając podejrzliwość niebieski cień zniknął pod taflą i zaczął bardzo szybko się poruszać. Głowa undine wyłaniała się tylko od czasu do czasu aby zaczerpnąć powietrza. Jedność z wodą nie była aż tak duża aby mogła nie oddychać. W pewnym momencie kapłanka podpłynęła do dwójki tutejszych kobiet również kąpiących się. Uśmiechnęła się do nich. Nie były z początku specjalnie pocieszone obcą osoba w ich towarzystwie. Maarin jednak szybko zareagowała na to i zmieniła swój kolor skóry. Zaskoczenie na twarzach kobiet było wymieszane ze strachem. Nie uciekły jednak widząc, że undine nie robi nic więcej. Uważnie przyglądały się nowej osobie i po chwili jedna z nich sięgnęła dłonią aby sprawdzić czy te czary zniknął pod dotykiem. Tak się nie stało. Maarin zadowolona odgarnęła niesforne włosy z twarzy. Rozpuszczony były bardzo niesforne, szczególnie pod wodą. Kapłanka zaczynała rozumieć czemu tak długo trzymała je związane.
- Maarin. Miło mi.
- Piin - odezwała się jedna z nich, wskazując na siebie i uśmiechając.- Ty piękna… Nasi obrońcy umieją się zmieniać - język tubylczy był trudny, ale czar rzucony przez szamankę działał prawie bez zarzutu. - W zwierzęta i bestie.
Maarin chwilę milczała wyraźnie nad czymś się zastanawiając.
- To jak druidzi. Tak przynajmniej słyszałam. Ja umiem tylko zmieniać kolor skór - kapłanka uśmiechnęła się wracając do swojego naturalnego koloru.

Bitaan idąc za przykładem Maarin ściągnął z siebie skórznię oraz wierzchnie okrycie. Przemoczone rzucił na pomost. Poza tym resztę tajemniczej, ptasiej anatomii skrywała woda. Nie wstydził się nagości, gdyż pokryty był piórami. Sam ich nie postrzegał jako warstwy strzegącej przed bezpruderyjnością. Jednak był świadom, że dla istot pozbawionych sierści, czy piór wrażenie jest zgoła inne.
Zanurzył łeb pod taflę i zaraz się wynurzył plując wodą. Zaśmiał się krótko i podążył w stronę wodospadu chcąc wykorzystać ten naturalny prysznic. Nie umiał tak jak Maarin zwinnie poruszać się w rozlewisku, więc kroczył dziarsko po kamienistym dnie. Czuł jak nabierając wilgoć, robi się coraz cięższy. Gdy dotarł do kapłanki, ta już była po własnej prezentacji.
- Nie dajcie się zwieść jej postaci - powiedział do kobiet. - To nimfa wodna w najczystszej postaci. Boginka żyjąca w prądach rzecznych, trzcinach wokół jezior i pośród morszczynów leniwie rozkładających swe liście na dnie mórz.
Kobiety roześmiały się szczerze, a bard podejrzewał że zapewne nie zrozumiały o co mu chodzi. Prędzej chodziło o fakt, że mając dziób mimo wszystko nie lata wśród drzew, a kąpie się i jeszcze gada całkiem pięknie.
Jedna z nich coś odpowiedziała, ale za szybko, by którekolwiek z bohaterów mogło zrozumieć. Wyciągnęła dłoń by dotknąć piór Bitaana. Pogłaskała go zaciekawiona. Druga nie odrywała dłoni od ramienia Maarin. Zaczęła ją obchodzić patrząc z błyskiem zainteresowania, czy kapłanka to w istocie czarodziejska nimfa.
Bard zaczął podejrzewać, że tubylcy może nie są przyzwyczajeni do niecodziennych widoków albo magii, ale też są z nią na tyle zaznajomieni, by nie uciekać w popłochu, jak zwykł to czynić ciemny motłoch ze wsi.

- Obrońcy mówić - powiedziała trochę wolniej ta, która się nie przedstawiła Maarin - że w ptaka zamiana zła. I oni nie mówić wtedy.
- Wy dziwne! - ta dziwność mogła się im podobać, bo druga z nich raz jeszcze wyciągnęła dłoń by dotknąć Bitaana.

Tengu nie miał nic przeciwko jej dotykowi. Nie zapowiadało się na okładanie motyką, czy grabiami. Zastanawiał się tylko, czy trwać przy swoim wyglądzie, czy też pójść za historyjką z możliwością przemiany. Uznał że drugie rozwiązanie jest znacznie prostsze.
- Ale ja potrafię mówić - odpowiedział. - I jestem dobry. Ale ja nie obrońca. Ja przybysz z daleka. Prawda że ja dobry? - pytanie skierował do Maarin i Kass.
Spostrzegł się, że zaczyna łamać zdania, jak one i uśmiechnął się - tak w duchu, jak i na dziobie.
 
Jaracz jest offline