Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-07-2015, 11:50   #21
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kto by pomyślał, że świat może być aż tak… zielony.


Owszem, Valerius widział stoki górskie wiosną, widział lasy porastające doliny górskie, ale nie mogły się one równać wybuchowi zieloności, jaki otaczał zaklinacza teraz. I sprawiał, że mag był szczęśliwy i w dobrym humorze. Owszem, znalazł się wiele wiele mil od domu, w zupełnie nieznanym miejscu. Ale był tu z Dią, więc mógł mieć ją na oku. Owszem znowu mieli jakieś zadanie do wykonania, ale tym razem nie było presji czasu… nigdzie się nie spieszyli i mogli po prostu zmarnować jeden dzień na wypoczynek, a nawet dwa. Nie było tego przymusu zmuszającego ich do trudnych wyborów. Nie było jasno zdefiniowanej ścieżki, którą musieli się udać… bo szczerze mówiąc nie było żadnej ścieżki. Sharess znikła nie podając w którym kierunku mieli się udać, więc przyjdzie im błądzić po tej dżungli, co paradoksalnie odpowiadało zaklinaczowi. Valerius był ciekawy tego miejsca i bynajmniej nie potrafił czuć się przytłoczony sytuacją tak jak Elin. W zasadzie w ogóle nie rozumiał ponurego humoru psioniczki. Przecież to miejsce było fantastyczne, te kolory, zapachy, ruch?

Ona widziała tu zagrożenia, ale czyż ich własne góry nie kryły zagrożeń? Gigantyczne pająki, mroczne widma, orki… to wszystko spotkali w górach. Czym więc tamte zagrożenia różniły się od tutejszych? Valerius czuł się wolny i radosny i szczęśliwy… no pomijając momenty, gdy wywierano na niego presję, taką lub inną. Valerius czuł się wolny jak nigdy dotąd… więc nie rozumiał półelfki w ogóle. I w zasadzie nie miał ochoty zrozumieć. Może Maarin będzie miała więcej szczęścia próbując jej pomóc? Zaklinacz planował jej to zaproponować, ale… wpierw się obudził, poprzeciągał i sprawdził swój ekwipunek gotów na nowe przygody. Planował pogadać z Dią… może także z tą Kass której nie miał okazji poznać, może z tym krukowatym później? Od półorka wolał się trzymać z daleka, tym bardziej że sam zielonoskóry nie wydawał się chętny do zacieśniania więzi drużynowych. W każdym razie Valerius jednego był pewien... był wolny i nie zamierzał wrócić do klasztoru. Był wolny i zamierzał sam o sobie decydować. Był wolny i nie zamierzał dać zniewolić jakimkolwiek więziom. Był wolny i… ktoś właśnie ich chyba odwiedził. Dziwna parka. Tubylcy nie przywiązujący uwagi do stroju. A Valerius zamierzał ich powitać z całym entuzjazmem jaki czuł w swej duszy.



- Jest ich tylko dwoje i nie wyglądają na wrogo nastawionych, odłóż ten łuk przyjacielu.- zaklinacz zwrócił się wprost do Alana.- Możliwe, że jeszcze kilku czai się w gęstwinach z łukami i dzidami, więc nie dajmy im powodu, by uznali nas za zagrożenie.
Następnie sam odsunął od siebie broń i z powtórzył ich gest dłońmi.
- Val…- uznał że nie ma co komplikować wypowiedzi. Wskazał palcem siebie i podchodząc powtórzył.- Val.
Następnie palcem wskazał oboje z nich. I czekał na odpowiedź.
W razie czego mógł użyć wszak oczarowania osoby, by uspokoić wrogie nastroje. Ale wolał się nie uciekać od razu do magii.
Dziewczyna zasyczała, warcząc coś po swojemu i ściskając mocno włócznię. Nie spuszczała wzroku z Alana. Chłopak jednak zwrócił uwagę na Valeriusa, przyglądając mu się uważnie, mrużąc oczy.
- Wal? - powtórzył z dziwacznym akcentem i dodał nagle kilka szybkich, ostrych, niezrozumiałych słów. Przekrzywił głowę i wskazał na siebie. - Wal?
Valerius zaprzeczył ruchem głowy. Wskazał znów na siebie i dodał.
- Val.
Potem na Harpagona.
- Harp.
I swoją małą przyjaciółkę.
- Dia.
Następnie znów wskazał palcem chłopaka i czekał w milczeniu na odpowiedź. Chłopak zrozumiał wreszcie i pokiwał głową, pokazując na siebie.
- Luuuy - “uuu” przeciągnął na tyle długo, że ciężko było wywnioskować jak wyglądał zapis tego imienia. Wskazał na ciągle bojową towarzyszkę. - Liiij.
Alan trzymał łuk dokładnie dlatego, że spodziewał się większej liczby tubylców. W jego opinii mogli być otoczeni, a dwójka przed nimi miała jedynie uśpić ich czujność. Ale nie kłócił się z Valeriusem, odłożył łuk na ziemię w zasięgu ręki. Był jednak gotów na pierwszy sygnał zagrożenia złapać go ponownie.
- Dia.. zostało jeszcze trochę tych owoców z wczoraj?- zapytał zaklinacz nie odrywając oczu od parki tubylców i zastanawiając się jak przekazać im kolejne pytania.
Nie było nigdzie widać innych tubylców, dżungla pozostała na tyle spokojna, na ile mogłoby nim być podobne miejsce. Dwójka obcych widząc, że Alan odkłada łuk, a inni nie sięgają po broń, wbiła swoje włócznie w ziemię. Dia już do nich podchodziła, swobodnie i ostrożnie jednocześnie, w wyciągniętej dłoni niosąc słodkie owoce. Zatrzymała się przed nimi i chłopak wziął jeden. Musieli wiedzieć czym są, ma się rozumieć. Wziął kęs i oddał rudowłosej. Pokazał na nią palcem.
- Tia - wyszczerzył się, gapiąc się na jasną cerę i rude włosy z wyraźną fascynacją. Dziewczyna nawet sięgnęła do niej i wzięła kosmyk w dłoń. - Hruk! - wskazał na owoc.
Valerius podszedł bliżej, po czym usiadł przed dwójką tubylców, to co planował wymagało trochę roboty i mnóstwo talentu. Tego drugiego niestety zaklinacz nie miał. Bardziej niż on przydałaby się tu pewna nieśmiała elfka, ale niestety on musiał wystarczyć. Sięgnął po kuglarstwo i kolejno rzucaną sztuczką tworzył na trawie przed dwójką tubylców plamy szarego koloru. Za pomocą nich tworzył obraz z grubsza przypominający kamienną budowlę z czerwonym dachem.Prosty malunek. Uznał bowiem takie kamienne budowle za dość wyraźny wyznacznik cywilizowanego osiedla... lub świątynnych ruin. Tak czy siak kolejnego celu ich podróży. Ukończywszy swe dzieło wskazał na nie palcem, a następnie spoglądając na dwójkę tubylców zatoczył ręką okrąg w nadziei, że zrozumieją jego przesłanie i wskażą im kierunek wędrówki.
Trudno powiedzieć, co dokładnie zobaczyli w tym tworzeniu Valeriusa, ale patrzyli z wyraźną fascynacją, nachylając się. Jędrne piersi dziewczyny zwisały prawie tuż przed głową zaklinacza, utrudniając mu koncentrację. Kiedy skończył, oboje pokiwali gorliwie głowami.
- Krrtuk! - wykrzyknęła dziewczyna radośnie, szczerząc się. Pokazała ręką gdzieś za siebie. - Kkork jji Liij! - machnęła na nich ręką, jakby zapraszając do pójścia za nią.
Zaklinacz się zgodził kiwając głową z uśmiechem. Wreszcie jakiś postęp w komunikacji.
Bitaan przez ten cały czas przyglądał się dziwnym niziołkom z nieukrywanym zainteresowaniem. Nie odzywał się słysząc że Valerius radzi sobie całkiem nieźle. Bard był świadomy, że zbyt wiele głosów mogłoby tylko speszyć i zgubić tubylców. Zwłaszcza jeśli do chóru doszedłby całkiem ludzki głos kruka.
Gdy jasnym się stało, że czeka ich podróż, zaczął zbierać swoje tobołki, szykując się do drogi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 16-07-2015 o 13:30.
abishai jest offline  
Stary 16-07-2015, 21:47   #22
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Maarin wielce się ucieszyła na wiadomość o rzeczce. Woda. Całą sobą potrzebowała znów poczuć jej wartki nurt, lub chociaż toń. Spojrzała przenikliwie na Bayla.
- Mój cny rycerzu, potowarzyszysz mi do strumienia, o którym mówił Alan? Samej strach tak iść, bo jeszcze bestie mnie zjedzą. Potrzebuję silnego ochroniarza - zapytała wystawiając do niego dłoń. Po rozmowie z Bitaanem wymyśliła kilka zwrotów aby móc połechtać ego Bayla. MIała nadzieję, że zadziałają.
Spojrzał na nią zaskoczony, nie pytaniem raczej, a jego sformuowaniem. Nie pierwsze takie spojrzenie otrzymała Maarin tego dnia. Prawie wszyscy musieli już zauważyć w niej pewną przemianę. Paladyn podniósł miecz i wstał, przyjmując jej dłoń.
- Oczywiście, piękna damo. Kimże bym był, odmawiając ci ochrony? - uśmiechnął się. - Alan wspominał także o małym jeziorku, obawiam się jednak, że tam mogą mościć się żmije i inne niebezpieczne stworzenia, zbyt małe, aby mój miecz mógł je odpowiednio wcześnie odgonić od ciebie.
- Zawsze mogę najpierw sprawdzić… ale zobaczymy. Prowadź
- kapłanka zachęciła Bayla aby był na przedzie. Aby czuł się, że to on odpowiada za jej bezpieczeństwo. Wstała ujmując jego dłoń zadowolona ze swoich działań. Uśmiech szerzył jej się na twarzy, a w oczach tańczyły ogniki.
Poddawał się jej woli niczym niewolnik albo… paladyn właśnie. Nie założył zbroi, lecz jego dumna, pewna postawa dodawałaby sił, gdyby undine ich oczywiście potrzebowała. Miecz przypasał, a jego stwardniała dłoń nie chciała puścić ręki dziewczyny. Niedługo potem usłyszeli szum wartkiego potoku.
- W tej wilgotności czuję się, jakbym ciągle był w wodzie. Dla ciebie to takie samo odczucie?
Zanim kapłanka odpowiedziała weszła do wody. Jej stopy zostały obmyte aż do kostek. Niepowstrzymana radość zawładnęła sercem dziewczyny i już po chwili, pomimo ubrań, znalazła się w głębszym miejscu. Woda chlupotała o jej uda mocząc do reszty spodnie. Zaraz i tak postać undine zniknęła pod powierzchnią by po chwili się wynurzyć. Ta chwila jednak wystarczyła, aby dokonała się symbioza. Żywioł będący częścią undine zareagował na otaczenie. Wszelkie ubytki zaczęły się uzupełniać korzystając z wody dookoła. Rany zaczęły się zasklepiać. Maarin spojrzała na Bayla nieco rozmytym wzrokiem.
- Nie. Dopiero teraz, dopiero teraz. Wejdź, jest chłodna - sięgnęła do paladyna swą błoniastą dłonią.
- Tak w ubraniach i tych bandażach? - spytał, tonem poważnym, ale zauważyła jak w kąciku jego ust pojawia się uśmiech. Odpiął miecz i położył tak, żeby łatwo było sięgnąć. Zsunął też buty i wszedł kawałek w potok. - Zimno. Lecz pokusa jest zbyt silna… - teraz już uśmiechnął się szeroko, spoglądając w wielkie oczy undine.
- Nie widzę problemu aby je zdjąć - kapłanka odpowiedziała na uśmiech. Był sugestywny, a w tych wielkich oczach kłębiła się obietnica.
- Wszystko co czaiło się w głębi Maarin, którą poznałem kilka dni temu, teraz… wychodzi na wierzch - wyszczerzył się. Lathander nie wymagał od swoich wyznawców tego co Illmater, ale Bayle i tak był pod wrażeniem zmian w undine. Powoli, uważając na swoje rany, zdjął koszulę. - Z tymi bandażami nie wygląda to imponująco - zaśmiał się sam z siebie. - Zimna woda wymaga rozgrzania się - rzucił górną część swojego ubrania obok miecza.
- Och - kapłanka zareagowała na słowa paladyna i zaraz do niego podeszła ostrożnie przystawiając swoje ciało do jego ciała. Może jej rany się zagoiły, ale on… on potrzebował jeszcze nieco odpoczynku. Unosząc ręce do góry oplotła je wokół szyi mężczyzny.
- W taki sposób?
- Zdecydowanie. Inne nie przychodzą mi do głowy, z tobą... taką…
- objął ją w talii, ostrożnie, nie zdając sobie sprawy, że pod bandażami rany undine się już zaleczyły. - ...kuszącą.
Nachylił się i pocałował Maarin w usta, odrobinę zachłannie, jak człowiek długo wstrzymujący oddech. Poczuła jak jego serce zaczyna szybciej bić, gdy ciała stykały się. Pogłębił ten pocałunek, bardziej namiętny od wszystkich wcześniejszych.
Gdyby Maarin mogła uśmiechnęłaby się. Lecz jej usta były zajęte czym innym. Palce jej dłoni powędrowały do rzemyka wiążącego włosy paladyna. Rozsupłała go i włosy posypały się na ramiona. Wtedy też przerwała pocałunek i odsunęła się aby zobaczyć efekt.
- Mhmm… - mruknęła. - Zdecydowanie.
Bayle roześmiał się i potrząsnął głową. Jego długie, mokre od panującej tu wilgoci włosy zawirowały w tańcu i pozostały chaotyczne, gdy zamarł, wyciągając dłoń i sunąc palcami po policzku undine.
- Jesteś piękna - powiedział, a szczerość pobrzemiewała z jego słów.
Maarin odpowiedziała tylko uśmiechem. Sięgnęła dłońmi do wiązania na piersi i rozsupłała je. Mokry materiał poleciał na brzeg. Zaraz złapała za bandaże i ich też zaczęła się pozbywać.
- Woda wołała do mnie już od tak dawna… - szepnęła. - Patrz.
Pod bandażami ciało kapłanki było już całkowicie wyleczone.
- Wtedy nad jeziorem jeszcze tego nie rozumiałam. Teraz rozumiem - półnaga undine delikatnie przykleiła swoje niebieskie ciało do torsu paladyna. Pozwoliła aby ich usta znów się złączyły.
Wyglądał jakby chciał jej coś odpowiedzieć, ale swoim działaniem sprawiła, że jedynie odpowiedział na ten pocałunek. Mógł być paladynem, ale pożądania i namiętności ukryć nie potrafił, nie przy tak bliskim… poznaniu. W jego oczach mignęło zaskoczenie na widok zasklepionych ran, trwające zaledwie chwilkę. Sam przecież posiadał dłonie, które leczyły dotykiem. Teraz nie o leczeniu nimi było w głowie Baylowi, gdy sunął w dół pleców undine, centymetr po centymetrze zsuwając po talii i biodrach, a kończąc na nadal ubranych pośladkach Maarin. Uniósł ją, pozwalając by się wokół niego oplotła i zrobił kilka kroków ku głębszej wodzie, której prąd obmywał ich ciała.
Kapłanka uśmiechnęła się przygryzając dolną wargę. Spodobał jej się pomysł Bayla. Oparła dłonie na jego barkach pozwalając aby woda ją nieco unosiła. Jej niebieskie piersi zawisły przed twarzą paladyna. Sugestia w oczach dziewczyny była aż nadto widoczna. Uśmiechnął się. Jedna z jego twardych dłoni ostrożnie przesunęła się po krawędzi jednej z nich, a głowa pochyliła nad drugą. Z rozchylonych ust wysunął język i wkrótce poczuła go tuż obok sutka, krążący po ciemnej aureoli. Bayle pozwolił sobie też na umieszczenie drugiej dłoni znacznie bliżej wiązania spodni Maarin, po omacku i niespiesznie starając się sforsować tę barierę.
Tu skończyła się nowa dziarska kapłanka Sharess i odezwała się stara Maarin. Dziewczyna wszak mimo wszystko nie zakosztowała pieszczot ani miłosnych igraszek w swym krótkim życiu. Śmiało łamała swoją nieśmiałość, ale brak doświadczenia był już inną sprawą. Widok przystojnego mężczyzny zabawiającego się jej ciałem i to, że nie był to mimo wszystko sen… zadziałało. Undine zadrżała pod dotykiem łapiąc nagle powietrze przez usta. Otworzyła szerzej oczy i patrzyła drżąc i wzdychając, gdy język i palce paladyna trafiły w czułe miejsce. On wydawał się zapomnieć o jej braku doświadczenia. Albo właśnie wręcz przeciwnie, bo prowokował i bawił się, pozostając przy tym bardzo delikatny. Język mężczyzny zatoczył okrąg wokół sutka, zanim nie trącił go ostrożnie, jedynie po to, aby w następnej chwili pochwycić go lekko miękkimi wargami i oderwać od razu, zmierzając pocałunkami po dekolcie Maarin ku drugiemu ze skarbów dziewczyny. Dłoń na dole poczynała sobie śmielej, rozsznurowując co było trzeba. Gdyby spodnie undine mniej były obcisłe i mokre, same mogłyby teraz zsunąć się z ciała. Tak jednak nie było i aby je zdjąć Maarin musiała by rozpleść nogi. Zanim to zrobiła oddała się przyjemności jaką sprawiał jej pladyn. Zacisnęła palce na nagich barkach wciągając głośniej powietrze przez usta. Potem drgnęła rozluźniając nogi. Spojrzała w oczy Byla i gdyby nie niezwykłość jej oczy byłby w stanie stwierdzić jak bardzo jej wzrok jest rozmyty. Chciała coś powiedzieć, ale nie potrafiła znaleźć słów w umyśle jej skłębionych myśli. Jego usta dotarły już do drugiej piersi, całując ją i pieszcząc. Dłonie już obie wsunęły się za spodnie undine, powoli i nieubłaganie zsuwając je z bioder dziewczyny. Odpowiedział na spojrzenie, następny pocałunek dotknął delikatnie pełnych warg. Dolna część garderoby Maarin dotarła już do jej łydek.
Kapłanka przejęła inicjatywę i nieco mocniej się zanurzając ściągnęła ubranie do końca. Musiała przy tym nieco się odsunąć. Wyciągnęła spod tafli wody słoń ze zwiniętymi spodniami, jakby chwaląc się swoim dziełem. Mocnym zamachem rzuciła spodnie na brzeg. Obdarowała paladyna spojrzeniem.
- I oto stoję przed tobą naga i gotowa - powiedziała zalana rumieńcem podniecenia.
- I jestem… zachwycony - uśmiech paladyna objął nie tylko usta, ale i całą twarz. Odsunął kosmyk włosów za jej ucho i pocałował je. Poczuła twarde dłonie na tym razem zupełnie nagich udach i pośladkach. Nagle uniosła się w górę, gdy bez trudu ją podniósł.
- Na miękkim mchu będzie nam wygodniej - rzekł, ale w jego słowach czaiło się też pytanie. Był ostrożny i widocznie nie chciał zrobić nic, na co ona się nie zgadzała.
- O ile go znajdziemy - szepnęła nachylając się do jego ucha. - Prowadź.


Maarin nie brała czynnego udziału w komunikacji z tubylcami. Jej bogini obdarzyła ją co prawda łaską zrozumienia języków, lecz była ona nieprzydatna gdyż nie pozwalało jej to mówić w obcym języku. Valeriusowi szło nader dobrze w tym spotkaniu, to i pozwoliła mu dokończyć rozmowę. Nie narzekał tym razem i nie złorzeczył, to i miło było popatrzeć. Po skończonej rozmowie podeszła do niego i szepnęła.
- Dobra robota - klepnęła go po ramieniu i uśmiechnęła się. Niesmak po ostatniej rozmowie został zmyty i nie czuła się już niezręcznie w jego obecności. Zebrała co mogła, bo niewiele jej zostało po przeniesieniu i ruszyła za nowymi przewodnikami. Trzymała się blisko Bayla uśmiechając do niego co chwila.
 
Asderuki jest offline  
Stary 18-07-2015, 11:17   #23
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Dwójka tubylców czekała niecierpliwie, aż wszyscy zbiorą się do drogi. Z niektórymi szło bardzo łatwo, jak z Valeriusem, Bitaanem czy Dią. Inni się wahali, jak Elin. Alan zupełnie nie był chętny i wyglądało na to, że poszedł wyłącznie dlatego, że nie chciał jako jedyny zostać na polanie. Harpagon wiedział, że to może nie jest najlepsze taktyczne zagranie, ale pomimo jego starań polana i tak do obrony się nie nadawała. Spragniona nowości Maarin szła z chęcią obok Bayla, równie promieniującego co ona. Oboje nie mogli myśleć teraz o niczym złym i nieprzyjemnym.
Nikt nie wiedział, gdzie ciągnęła ich ta dwójka przyjaznych tubylców.

Prowadzili ich szybko i daleko. Po pół godzinie większość nieprzyzwyczajonych do temperatur, wilgotności i terenu bohaterów dyszała już ze zmęczenia, ściekając potem. Luuy i Liiij co chwilę zatrzymywali się i obracali, czekając aż grupa dogoni ich. Powtarzali jakieś słowa, których znaczenia przybysze z daleka jedynie mogli się domyślać. Dżungla jeszcze gęstniała, a co więcej, stawała się bardziej nierówna. Skały, wąwozy, wykroty, zagłębienia i wzgórza wyrastały wokół, wszystkie pokryte gęstą roślinnością. Po mniej więcej godzinie takiego marszu coś się wreszcie zmieniło. Zmrok już zapadał, ale promienie słońca przebijały się nadal wystarczająco dobrze dla oczu wszystkich, aby uznali, że to co pojawia się przed nimi jest dziwne jak na te warunki.

Przewodnicy prowadzili w dół zbocza, prosto między ściany szerokiego wąwozu. Zieleń zamieniała się w nim w szarość. Nie było już drzew i traw, zamiast tego pył i gołe skały. Pył ciepły, pod stopami chrzęszczący jak piasek. Minęli jeszcze jeden zakręt tego kanionu i nagle zobaczyli pierwszych strażników.


Naga kobieta, wcale przez nagość nie wydająca się mniej groźna, i stojące obok niej drapieżne zwierzę, blokowali przejście, w bezruchu czekając aż grupa się zbliży. Z gardła stworzenia wydobył się warkot, ale ciemnoskóra uciszyła go jednym gestem, a drugim, z wykorzystaniem włóczni, zatrzymała pochód. Wywiązała się krótka, gwałtowna rozmowa między prowadzącymi ich tubylcami, a strażniczką. Wreszcie ta ostatnia wskazała grotem włóczni na bohaterów, nakazując im iść dalej. Dwójka przewodników pozostała w miejscu, pomachała na pożegnanie i jeszcze rzuciła kilka niezrozumiałych słów. Nie mieli pozwolenia na przejście dalej.




Najpierw usłyszeli szum wody, a następnie ujrzeli piękny widok rozciągający się niedługo po tym, jak do kanionu wróciła roślinność. Nie użyto rogów ani innych widocznych i słyszalnych sygnałów, ale ktoś już na nich czekał przed długim, drewnianym pomostem prowadzącym przez wodę, rozlewajacą się tu w szeroką, ale spokojną rzekę, tworzoną przez ogromne wodospady wokół dużej niecki, otulonej ze wszystkich stron skalnymi ścianami pnącymi się wiele metrów w górę.


Kobieta miała imponujące czarne włosy, splątane wraz z kwiatami i wielkimi kośćmi, na których trzymała się w jakiś nieprawdopodobny sposób cała fryzura. W dłoni nieznajoma również trzymała kość uformowaną w kostur, a jej ciało przykrywały tylko zielony płaszcz, długie buty oraz przepaska biodrowa. Oczy zwracały największą uwagę, żażąc się niczym węgielki wyjęte prosto z ognia. W jej pobliżu oczy bohaterów spostrzegły także strażników, gotowych zainterewniować.

Kobieta powiedziała kilka słów, ale widząc, że nie została zrozumiana, wypowiedziała następne i wykonała gest dłonią. Zanim zorientowali się, że to magia albo zdążyli porządnie chwycić za broń, przemówiła ponownie. Tym razem ją rozumieli.
- Teraz możecie swobodnie z nami rozmawiać - wyjaśniła na wstępie. - Jestem Hulia’syi i witam was jako gości w naszej osadzie. Musicie zostawić tu całą broń, nie będzie wam potrzebna u nas. Poza tym macie pełną swobodę. Odpocznijcie, obmyjcie się. Wtedy porozmawiamy i zjemy - wskazała na sam szczyt jednej z drewnianych budowli.

Obróciła się i zaczęła odchodzić. Strażnik nie ruszył za nią, za to przypatrywał się im uważnie. Maarin miała wrażenie, że głównie jej, chociaż Alan i Bitaan także otrzymali większą dawkę zainteresowania. W głębi wioski, wśród drewnianych chat, kręcili się inni tubylcy obu płci. Praktycznie wszyscy, oprócz może starych kobiet, byli prawie lub zupełnie nadzy a ich skóry miały odcień od oliwkowej po czerń.
 
Lady jest offline  
Stary 07-08-2015, 17:51   #24
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
poczynione przez abishai i Asderuki

W drodze do… tajemniczego miejsca, dokądkolwiek prowadzili ich dwaj ciemnoskórzy przewodnicy, Valerius podszedł do kapłanki i rzekł od razu nie bawiąc się w uprzejmości przeszedł od razu do sedna mówiąc zatroskanym głosem.
- Powinnaś porozmawiać z Elin. Jesteś kapłanką, może to lepiej uda ci się do niej dotrzeć i ogonić smutek z jej serca.- wzruszył ramionami dodając cicho.- Bo… martwię się co będzie, jeśli ten mrok utknie w niej na dłużej.
Maarin spojrzała na Valeriusa z miną jakby próbowała zrozumieć jego słowa.
- Ale przecież ja z nią już rozmawiałam. Rozumiem, że przegapiłeś zbyt zapatrzony we wzdychania Kass.
- Hmm.. do kogo ?- zamyślił się Valerius szukając w pamięci twarzy dotyczącej imienia jakie podała kapłanka. Długo mu to zajęło i w końcu wzruszył ramionami.- Cóż… Masz rację, mogłem przegapić. W końcu dlaczego miałbym pilnować Elin cały czas, albo ciebie… Aczkolwiek, obawiam, się że nie wzdycham do nikogo.-
Splatając ramiona razem spytał.- I jak poszła ta rozmowa?
Tym razem Maarin obrzuciła niedowierzającym spojrzeniem czarownika.
- Przedstawialiśmy się sobie jeszcze dzisiaj rano Valeriusie. Twoja pamięć jest aż tak słaba czy po prostu nie zwracasz uwagi na nic poza tym co cię interesuje? Poza tym nie mówiłam, że ty wzdychasz. Litości Valeriusie czy ty w ogóle wiesz co się dzieje dookoła ciebie? - wbrew tonowi jej głosu kapłanka właśnie zaczęła się martwić. Zastanawiała się czy podczas, albo po przeniesieniu chłopakowi się nic nie stało.
- Może zostawmy mój stan umysłu w spokoju…- odparł Valerius krótko ucinając temat swego zdrowia.- Nie rozmawiamy o mnie, tylko o Elin. Ale jeśli nie chcesz, to… uszanuję twoją decyzję. I nie będę już dopytywał o Elin.
- Valeriusie nie o to chodzi. Elin sobie poradzi skoro tak nalegasz aby wiedzieć. Po prostu tego poranka wszyscy się sobie przedstawialiśmy po walce z koboldami. Martwię się o ciebie. Powiedz kogo jeszcze nie potrafisz nazwać spośród nas? Pamiętasz Milly i Lamię? Albo Juliana, tego kupca? - kapłanka na poważnie się zmartwiła.
- Mill’yę jeśli już. Ona ma na imię Mill’ya.- westchnął zaklinacz splatając ręce razem. Spojrzał na kapłankę, niczym starszy brat na młodszą siostrzyczkę dodają.- Zaprawdę powiadam ci moja droga… zamartwianie się o mnie, jest ostatnią rzeczą jaką bym pragnął od ciebie. Skoro twierdzisz, że Elin sobie to… cóż. Wierzę ci na słowo. A ty wierz mi…- delikatnie pogłaskał ją po włosach.- … zapomnij o troszczeniu się o mnie. Nie zawracaj sobie główki zamartwianiem. Ja… czuję się tu dobrze. Bez tego brzemienia pośpiechu jaki nam towarzyszył w górach, czuję się wolny od jakichkolwiek ciężarów.
Potem jednak splótł ręce za sobą dodając.- Ale jeśli ci to ciąży na sercu, to potem mnie zbadaj swoimi kapłańskimi mocami. Byle to by nie oznaczało przepytywania bez końca, może być?
- Zdecydowanie. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś, że jestem od ciebie starsza? Może nie wyznaję już Ilmatera, ale roli opiekunki nie porzucę. Bez tego byście się kompletnie pogubili - powiedziała sceptycznie Maarin. Może była niższa od większości, ale to nie zmieniało jej podejścia.
- A o ciebie to zdecydowanie się trzeba zatroszczyć, bo po wyruszeniu z klasztoru bardzo się zmieniłeś. Możesz uważać, że nie trzeba się tobą zajmować, ale tylko głupcy zapominają o sobie.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. Mam kłopot z autorytetami… dlatego nie zostałem mnichem.- wzruszył ramionami Valerius i wystawił żartobliwie język.- Współczuję więc… to ciężkie zadanie pokonało wielu nauczycieli w Klasztorze. Na pewno chcesz się go podjąć?
- Pfff znowu nie zrozumiałeś o co mi chodziło. Nie zamierzam cię nauczać, tylko sprawdzić czy wszystko w porządku. Będziesz robił co chcesz, bylebyś się posłuchał mojej rady podczas walki. Pamiętaj, że to ja was leczę - odpowiedziała twardo kapłanka.
- A więc zostałaś przywódczynią.- uśmiechnął się ironicznie Valerius.- Ciężki kawałek chleba, zwłaszcza w tej grupie.-
Potarł kark przyglądając się undine.- Zrobiłaś się pewna siebie i władcza. Nie wiem czy te cechy pasują do twojej filigranowej urody, ale… dodają ci uroczej zadziorności, to pewne.
- Hm, dziękuję. Nie mam jednak co stawać w szranki z Harpagonem - kapłanka mrugnęła porozumiewawczo okiem. - Jedyne co się dla mnie liczy to abyśmy wszyscy przetrwali. Zawsze o to chodziło. Może podczas postoju nie trzeba się jakoś specjalnie martwić, ale dobrze by było się zgrać podczas walki. A mamy pośród nas tych co się na tym znają… mniej lub bardziej. Ktoś powinien chociaż podczas potyczek przewodzić. Nie muszę to być ja. Ważne aby ktoś to robił.
- Jednym słowem, chcesz zrobić z nas armię.- uśmiechnął się ironicznie Valerius i wzruszył ramionami.- To się nie uda. Żołnierze są jak drewniane piony w szachach. Tak samo szkoleni, tak samo poruszający się, tak samo działający. My nie… zresztą, po co nam to? Bitwa to chaos. Należy mieć głowę na karku i zwracać uwagę na resztę. Ratować kompanów, gdy są w tarapatach… to wystarczy. Reszta przyjdzie z czasem i doświadczeniem.-
- Dlaczego tak strasznie przekolorowywujesz moje słowa? Nigdzie nie powiedziałam o armi. Jak słusznie zauważyłeś bitwa to chaos i możesz nie wiedzieć co się dzieje. Bez kogoś kto będzie ogarniał pole bitwy może się skończyć źle. Przecież nie masz oczu dookoła głowy. Sam wszystkiego nie zdziałasz. Potrzebna jest współpraca. A tego nie będzie jak się nie nauczymy swoich możliwości. Do tego potrzebna jest osoba, która będzie umiała poprowadzić nas zanim wejdzie nam to w krew. Albo z doświadczeniem jak wolisz.
- Nie mam oczu wokół głowy, ale mam zaufanie do moich towarzyszy, że oni spostrzegą zagrożenie i postąpią jak trzeba.- stwierdził po namyśle Valerius i spojrzał na Bayle’a mówiąc do kapłanki.- Więc kogo typujesz na tego przywódcę? Harpagon… nie powierzyłbym mu swego życia. Naczytał się może i podręczników wojskowych, ale mam wrażenie, że te lektury go zaślepiły. Owszem, może by i prędzej zginął, niż dał nam umrzeć, ale marna to pociecha jeśli on zginie pierwszy, a ja zaraz po nim. Bayle… nie ma doświadczenia. Reszta z nas predyspozycji.
- Nikt z nas nie ma doświadczenia, więc nie uważam, żeby Bayla jakoś to wykluczało. Sam się kiedyś na tym zastanawiałeś? Aby prowadzić resztę? Czy wolisz stać z boku i czekać na to co będzie? - zapytała kapłanka.
- Jako osoba z natury nie znosząca hierarchii i władzy i autorytetów… Nie lubię przewodzić, ani się podporządkowywać. Wole burzę mózgów przed potyczką i wiarę w rozsądek towarzyszy podczas niej. -wyjaśnił zaklinacz i uśmiechnął się dodając.- Naprawdę widziałabyś takiego sowizdrzała jak ja w roli przywódcy?
- Chociażby dlatego co powiedziałeś. Bycie liderem nie wyklucza myślenia innych. Przewodzenie nie zabiera wolnej woli innym. To tylko wsparcie, wyznaczenie ścieżki, pomoc. Może jeśli to zrozumiesz nie będzie ci tak bardzo nie w smak ta ideologia - odpowiedziała pewnie kapłanka. - Żebyś nie myślał, że popieram to w jaki sposób zabiera się do tego Harp.
- Może jeśli się zmienię, tyle że zmiany oznaczają zawsze i zyski i straty… nie wiadomo co stracę, jeśli się zmienię.- odparł ironicznie zaklinacz i wzruszył ramionami wzdychając.- Niemniej uważam moja droga, że jeśli chodzi o przywództwo, taktykę i cały ten galimatias związany z bitwami i walkami… to jestem najmniej odpowiednim współrozmówcą z całej naszej drużyny.
- Skoro tak uważasz - Maarin odpuściła ciągnięcie tego wątku dalej. Spojrzała na chwilę w gęstwinę gdzie przez moment pomiędzy liśćmi zobaczyła przepięknego motyla, którego skrzydła skrzyły się niebiesko. Był dużo większy niż te, które widziała w klasztorze. Zaraz jednak znikł za drzewem.
- Nie martw się o Elin. Jest silna, poradzi sobie. Co mogłam pomóc to zrobiłam.
- Ona sobie pójdzie… być może po tej misji, być może jeszcze w jej trakcie.- stwierdził nieco smutnym tonem zaklinacz.- Pójdzie sama od nas… A ja… nie wiem czy wrócę do klasztoru. Dia nie wróci na pewno.
- Wiele się jeszcze może wydarzyć Valeriusie nim skończy się nasza pogoń. Zapominasz jednak, że wszyscy wychowankowie opuszczali nasz klasztor kiedy dorastali. Nie oczekuję, że wrócimy do tamtego czasu. Jeśli nie będziemy mieli siebie dość to może postanowimy dalej razem podróżować. Nie wiem i szczerze mówiąc tym się martwić nie będę. Co będzie to będzie - odparła spokojnie Maarin.
-Widzisz… nie martwisz się o innych, a z jakiegoś dziwnego powodu martwisz się o mnie.- odparł żartobliwie czarownik uderzając się otwartą dłonią w swoją nagą klatkę piersiową.- Zupełnie nie mając powodu. Jestem zdrowy i zadowolony.
Kapłanka uśmiechnęła się kręcąc głową. Postanowiła nie odpowiadać. Stwierdziła, że Valerius widzi tylko siebie i nic już z tym nie da się zrobić.
 
Asderuki jest offline  
Stary 07-08-2015, 17:52   #25
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Bitaan był wniebowzięty. Niesamowite widoki jakie się przed nimi roztaczały przyćmiły i pozwoliły na tą chwilę zapomnieć o morderczych kwiatach, chwytliwych pnączach, krwiożerczych insektach o wielkości i kształcie gruszki zbastardzonej z kleszczem, a także innych z pewnością bardziej przejmujących zagrożeniach. Nawet dziki kotowaty przedstawiciel gatunku ptakożernych, przed którym Bitaan strategicznie schował się za Harpagonem, pozostawił po sobie jedynie mgliste (choć koszmarne) wspomnienie. Teraz miał przed dziobem istny eden. Raj opisywany w wielu balladach, choć miał wątpliwości czy którykolwiek z autorów zaszczycił swoją obecnością krainę Chult. Może co najwyżej Volothamp Geddarm, czy też po prostu Volo.
- Malownicza niecka otulana wodospadami. Skalne ściany lśniące pięknie od pokrywających je wilgoci. Szumiące, bystre wodospady i powolne rozlewiska. Chaty budowane nie wszerz, a wzwyż niczym bluszcz pokrywający ścianę budynku. Egzotyczne kobiety o ciemnej skórze i hipnotyzujących piersiach, nie wstydzące się nagości. Piękna szamanka, o równie pięknych kształtach, a znająca tajniki magii. Mężni tubylcy, choć groźnie spoglądający to przecież trzymający straż nad tą przystanią we wzburzonym morzu dzikiej puszczy Chult…
Dopiero teraz Bitaan zorientował się, że mówił na głos. Kraknął zdziwiony, ale na szczęście ich gospodyni już odchodziła i nie słyszała jego komplementów. Przypomniał sobie co z kolei ona mówiła. Ufając że pod tym niebiańskim obrazem nie kryje się nic złego, zaczął się rozbrajać. Pozostawił pod pieczą strażnika swój łuk, bułat, a także noże. Lżejszy o część swojego dobytku mógł zainteresować się kąpielą. W przeciwieństwie do swoich kruczych przodków, nie musiał się martwić nasiąkaniem piór, które stają się potem niezdolne do latania. Nie lubił co prawda tej sztucznej ciężkości, jaka towarzyszyła mu potem, póki woda nie odparuje. Lecz doceniał zalety bycia czystym. Spojrzał w stronę wodospadu i już zamierzał się skierować pomostem, ale wstrzymał się. Coś instynktownie kazało mu poczekać i zebrać resztę drużyny, zanim ruszy dalej.
- No hulajgrupa - powiedział ze śmiechem. - Raj czeka.

-Raj… trochę inaczej sobie wyobrażam, ale… miejsce robi wrażenie.- stwierdził zaklinacz sam zastanawiając się, gdzie się teraz udać. Kąpiel miał w planach, ale później… tuż przed kolejnym spotkaniem z przywódczynią tego ludu. Z pewnością do tego czasu zdąży się porządnie spocić.

Bitaan mógł być podekscytowany nowym miejscem, ale dla Alana to było raczej piekło niż raj. Będąc zmuszonym przez okoliczności do oddania swej broni, czuł jak traci ostatnie rzeczy, które łączyły go ze znanym mu światem. Owszem, znany mu świat nie był przyjazny, ale przynajmniej wiedział jak się po nim poruszać by przeżyć. Tutaj wszystko było obce i niebezpieczne. Półork nie widział drewnianych chat, bujnej roślinności, szumiącego wodospadu. Półork widział uzbrojonych wojowników, wlepione w niego spojrzenia obcych ludzi, zamkniętą klatkę kanionu. Czuł się jak zwierzę w potrzasku i z każdą mijającą chwilą coraz bardziej żałował, że dał się namówić Bitaanowi na ratowanie czarodziejki, która i tak umarła.

Maarin nic nie mówiła. Nie musiała. Wyraz jej twarzy oddawał co działo się w głowie dziewczyny. Zachwyt. Miejsce w którym znaleźli się do cna zachwyciło undine. Znów woda swobodnie płynąca, wodospady, przepiękna osada. Tak Bitaan miał rację. Raj. Bez zastanowienia się oddała swoją buławę chłonąc wzrokiem wszystko dookoła, od pięknych widoków natury… do pięknych widoków natury. Szerokie liście, wodospady, umięśnione ciała, jędrne piersi. Sharess mogła by odnaleźć tutaj kolejnych wyznawców.
- Tak - odpowiedziała na słowa tengu porzucając swoją zbroję. Nie zakładała jej ponownie, gdyż była zbyt ciężka i gorąca na panujące tutaj warunki.

Bitaan odczekał jeszcze chwilę, aż drużyna będzie gotowa i wkroczył na pomost. Był lekko śliski od skraplającej się na belkach wilgoci. Sznurowe poręcze obiecywały jednak, że złapią niezdarnego ptaka, jeśli ten postanowi runąć do wody. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Bard przebył drogę żwawym krokiem wchodząc na drugi brzeg rzeki. Szamanka zapewniła ich o swobodzie i nie przydzieliła żadnego przewodnika, choć bard był świadom, że “opiekunów” znalazłoby się mnóstwo. Każdy z nich wraziłby dzidę w serce krnąbrnego gościa. Dlatego też tengu postanowił być grzeczny i skierował się między chatami w stronę wodospadu. Skoro mieli okazję się umyć, należało z niej skorzystać z przysłowiowym przytupem.
- Me oczy dostrzegły chyba jakieś nagie trzpiotki pod tamtą skałą - wskazał ochoczo w kierunku zarośli, za którymi znajdował się jeden z wodospadów. - Chyba nie będą miały nam za złe, jeśli się przyłączymy.

Zaklinacz wzruszył wpierw ramionami, a potem milcząco zgodził się potakując głową. W sumie niby nie planował od razu się kąpać, ale… jeśli mogłoby to wzmocnić więzi w drużynie, to czemu nie? Valerius nie miał się czego wstydzić i nie był pruderyjny z natury.

Jak się dobrze zastanowić, to ze słuchania kruka jeszcze nic dobrego dla półorka nie wyniknęło. Wątpliwe zatem, aby idąc za nim cokolwiek na tym zyskał, szczególnie że oddalałby się jedynie od ścieżki prowadzącej na zewnątrz kanionu. Dlatego też Alan zdecydował zostać w miejscu i przeczekać tę całą wizytę w obcej wiosce. Jeśli będzie miał szczęście, to miejscowi dadzą mu spokój i ograniczą się do wytykania go palcami. Nie wierzył ani trochę w swoje szczęście.

Harp czuł się dziwnie nagi i bezbronny, paradując w poplamionym rdzą, krwią i potem "roboczym" mundurze wśród obcych. Bo obcy byli, każdym skrawkiem skóry, każdym słowem i niemal każdym zachowaniem różnili się od niego. Nie wiedzieli o nich nic, i szczerze mówiąc Harpagon byłby szczęśliwszy nie przyjmując ich gościny, tyle że nie mieli wyjścia. Zgubieni w leśnej głuszy, z dala od domu potrzebowali choćby wskazówek. Poza tym - miał tu obowiązki. Val, Maarin, Dia, Elin i pozostali umieli niby o siebie zadbać, ale był to przede wszystkim jego obowiązek. A że bez broni... świat jest pełen broni. Kij, kamień, choćby własne ręce. To nie broń jest groźna, ale ludzie którzy ją trzymają. A ostatnie dni przekonały strażnika, że on właśnie należy do ludzi groźnych.
Tak więc Harpagon trzymał się blisko towarzyszy, zawsze wiedząc, gdzie w zasięgu skoku jest coś nadającego się do obrony, nawet jeśli miałby to być głupi dzbanek lub miotła. Milcząc nie pozwalał sobie na rozproszenie uwagi gadkami... choć skutecznie rozpraszali go miejscowi. A dokładnie miejscowe, obnosząc się z nagością bardziej otwarcie niż kobiety w alkowie.

Bitaan dziarsko przewędrował przez wioskę i wyjrzał za krzaki. Wzrok go nie mylił. Wodospad w tym miejscu leniwie przelewał się przez uskok. Wysokość nie była duża, więc woda nie pieniła się zbyt mocno. Można było wejść pod ścianę bez obawy o utratę równowagi, co też udowodniło kilku tubylców. Zanurzeni po brzuch brodzili w rozlewisku. Błyskały umięśnione torsy i jędrne piersi. Szczerzyły się w uśmiechach egzotyczne twarze. Choć gdy spostrzegli przybyszy czujność wkradła się w ich spojrzenia.
Do wody można było wejść bezpośrednio z zarośniętej plaży łagodnie niknącej pod taflą. Można też było skorzystać z kolejnego pomostu prowadzącego tam gdzie poziom wody sięgał piersi oraz dalej do kolejnej ściany porośniętej budynkami.
Bard zatrzymał się tylko na moment przy zaroślach, by zawołać Alana i gestem ręki pośpieszyć opieszałego półorka. Zaraz jednak się odwrócił i poświęcił myśli wodzie. Zrzucił z ramienia swój plecak oraz odpiął z bioder pas, na którym zawieszone miał kolejne bibeloty, w tym instrumenty muzyczne. Nie mógł też sobie odmówić niewinnej zabawy…
- Dia… Elin… - zagadnął do dziewczyn podchodząc do nich i obejmując jedną i drugą ramieniem. Wprowadził je kilkanaście kroków na pomost - Zanim tam pójdziemy, muszę z wami porozmawiać…
Głos miał poważny, intrygujący i z pewnością świadczący o tym, że zamierza powiedzieć o czymś niezwykle ważnym dla dobra grupy i misji. Niestety nie skończył bowiem silnym wymachem ramion zrzucił obie dziewczyny z pomostu wprost do wody.

Maarin zaśmiała się na poczynania kruczoczłeka i sama podążyła za dziewczętami do wody coby nieco je uspokoić, bo woda dla nich głęboka. Złapała je za ramiona wynurzając ich głowy ponad taflę wody.
- Mam was, spokojnie - powiedziała rozbawionym głosem.

Harp usiadł na krawędzi pomostu, zzuł buty i zanużył stopy w chłodnej wodzie. Obserwował kąpiących się i czujnie rozglądał wokół. W końcu nie wiadomo kim byli Ci tubylcy. Może byli dobrzy, a może tutaj byli kimś na podobieństwo koboldów w ich okolicach - złymi istotami, którymi większe zło chętnie się posługuje…

Elin bard mógł zaskoczyć, kiedy ta nie siliła się na słuchanie emocji innych, pochłonięta otoczeniem i dziewczyna z pluskiem wpadła do wody. Z Dią nie takie były numery. Zwinna jak fryga, zawinęła się wokół ramienia Bitaana, podstawiła mu nogę i bez dalszych trudności popchnęła, wpadając do chłodnej, lecz przyjemnej wody. Półelfka wynurzyła się, plując wodą, ale rudowłosa bez trudu wypłynęła sama. I jeszcze gestem zachęciła innych. Bayle uśmiechał się, oczy paladyna jednak pozostały czujne, podobnie jak Harp rozglądał się. Nie działo się nic złego ani niepokojącego. Kass zakręciła się wokół półorka, widząc, że ten nie chce iść dalej.
- Tu chyba nie ma się czego obawiać, olbrzymie - powiedziała do niego, wyciągając rękę zachęcająco. Zanim zdążyła podjąć bardziej zdecydowane kroki, okazało się, że tutejsi nie chcą zostawić Alana w spokoju. Był za bardzo różny od nich. Podbiegła do niego mała dziewczynka, naga jak ją bogowie stworzyli i z rozbrajającym uśmiechem wyciągnęła rączkę, w której trzymała niebieski kwiatuszek. Nawet na markotnym Valeriusie spoczęło trochę ciekawych spojrzeń i miłych uśmiechów. Tylko Harpagon roztaczał odpowiednią aurę do swojej osobowości i żaden z tutejszych nie podchodził blisko, trzymany z daleka rzucanymi na wszystkie strony podejrzliwymi spojrzeniami.

Zaklinacz mając publiczkę, skłonił się dwornie przed nią. I… w duchu żałował, że nie ma tu Mill’yi. Elfka narzekała że jej mocną stroną są iluzje, w czym widziała swoją słabość, ale co Valerius mógł zaproponować? Większość znanych mu zaklęć służyło obronie lub ranieniu lub mieszaniu w umyśle. Smocze dziedzictwo zaś przejawiało się jedynie szponami. Nie były to sztuczki, którymi chciał się popisywać.
Niemniej miał w swym arsenale dwa zaklęcia… i to w dodatku takie, których użycie nie zubażało arsenału jego mocy na dzień. Ręką maga uniósł w górę kamień leżący na brzegiem wody i koncentrując się na nim rozpoczął poruszać owym lewitującym kamieniem w chaotycznym tańcu, co jakiś czas za pomocą kuglarstwa nadając mu nowy kolor, a to błyszczącego złota, a to szmaragdowy, a to turkusowy. Zawsze jednak sprawiając, że latający kamyczek błyszczał w słońcu. Obserwujący to tubylcy zaśmiali się, poklepując się po szyjach, jak gdyby był to dowód uznania albo rozbawienia.

Harpagon podszedł do Bayla i nie przerywając rozglądania się zagaił.
- Jesteś paladynem. Wyczuwasz coś od nich? Zło? - zapytał go raczej niepotrzebnie, Bayle z pewnością dałby im znać, gdyby to plemię było morderczymi draniami. Tym niemniej... paladyn najwyraźniej od spotkania z rozkoszną boginią nie spuszczał oka z Maarin, więc wszystko jest możliwe. Tym bardziej wolał usłyszeć odpowiedź. Bayle koncentrował się jeszcze przez chwilę, aż wreszcie pokręcił głową.
- To nie są złe istoty. Nie bardziej niż ludzie w zwykłej wiosce z naszej krainy lub grupka schowanych w lesie elfów. Nie ma tu zła czystego. Moim zdaniem nie musimy się obawiać nagłego ataku, choć nigdy nie wiadomo, czy coś z naszych działań nie urazi jakiejś ich tradycji.

Półork był równie niewzruszony wobec Kass, co wobec Bitaana. Bo uważał, że jest się czego obawiać. Nie wiedział czego dokładnie, ale to tylko pogarszało sprawę. Ludzie stwarzali zagrożenie i Alan instynktownie wolał ich unikać, a jeśli już nie mógł, to wolał trzymać ich na dystans. Pewnie dlatego kompletnie nie wiedział jak zareagować na gest małej dziewczynki. Patrzył się tylko na nią bezradnie. Kass wreszcie machnęła ręką i mrukliwego półorka zostawiła, dziewczynka jednak nie odpuściła łatwo. Przekrzywiła główkę, a następnie wsadziła sobie kwiatek do ust i odgryzła z łodyżki, powoli przeżuwając. Usiadła obok Alana i z cichym chichotem zaczęła robić podobne miny co on.

- Krrraaa! - Bitaan zapluskał rękoma rozbryzgując wodę dookoła. - [i]Podstęp! Jak mogłaś?![i]
Zaśmiał się przy ostatnich słowach. Pozwolił sobie na radość tylko dlatego, że czuł pod pazurami kamieniste dno. To że nie stronił od wody, nie znaczyło, że kiedykolwiek nauczył się pływać.
Wypluł z dzioba strugę wody i potrząsnął łbem. Skórznię i tak zamierzał wyprać. Tak jak i resztę ciuchów. Dla pewności postąpił kilka kroków w stronę płycizny, aby przez przypadek nie utonąć przy byle potknięciu. Rozejrzał się po pozostałych drużynnikach, którzy pozostawali wciąż na pomoście.
- Hola! Skaczcie - zachęcał. - Nie ma co się oszczędzać. Nie roztopicie się.
Jego czujne oko złowiło ruch na granicy widzenia. To obmywające swoje ciała kobiety tego plemienia zwróciły jego uwagę i natychmiast bezczelnie zaczął się w tamtą stronę patrzyć podziwiając ich kształty oraz układając w głowie peany. Niedługo dołączyła do nich także Kass. Nie rozebrały się jednak, nie były tak swobodne jak na przykład Maarin swojego czasu na polanie.

Maarin uśmiechnęła się widząc zadowolenie na twarzach jej towarzyszy. Przynajmniej na części z nich. Podpłynęła do pomostu i opierając się o niego ściągnęła buty, a potem resztę ubrań. Nie przejęła się za bardzo tym kto ją zobaczy i zanurzyła się w wodzie. Zostawiając podejrzliwość niebieski cień zniknął pod taflą i zaczął bardzo szybko się poruszać. Głowa undine wyłaniała się tylko od czasu do czasu aby zaczerpnąć powietrza. Jedność z wodą nie była aż tak duża aby mogła nie oddychać. W pewnym momencie kapłanka podpłynęła do dwójki tutejszych kobiet również kąpiących się. Uśmiechnęła się do nich. Nie były z początku specjalnie pocieszone obcą osoba w ich towarzystwie. Maarin jednak szybko zareagowała na to i zmieniła swój kolor skóry. Zaskoczenie na twarzach kobiet było wymieszane ze strachem. Nie uciekły jednak widząc, że undine nie robi nic więcej. Uważnie przyglądały się nowej osobie i po chwili jedna z nich sięgnęła dłonią aby sprawdzić czy te czary zniknął pod dotykiem. Tak się nie stało. Maarin zadowolona odgarnęła niesforne włosy z twarzy. Rozpuszczony były bardzo niesforne, szczególnie pod wodą. Kapłanka zaczynała rozumieć czemu tak długo trzymała je związane.
- Maarin. Miło mi.
- Piin - odezwała się jedna z nich, wskazując na siebie i uśmiechając.- Ty piękna… Nasi obrońcy umieją się zmieniać - język tubylczy był trudny, ale czar rzucony przez szamankę działał prawie bez zarzutu. - W zwierzęta i bestie.
Maarin chwilę milczała wyraźnie nad czymś się zastanawiając.
- To jak druidzi. Tak przynajmniej słyszałam. Ja umiem tylko zmieniać kolor skór - kapłanka uśmiechnęła się wracając do swojego naturalnego koloru.

Bitaan idąc za przykładem Maarin ściągnął z siebie skórznię oraz wierzchnie okrycie. Przemoczone rzucił na pomost. Poza tym resztę tajemniczej, ptasiej anatomii skrywała woda. Nie wstydził się nagości, gdyż pokryty był piórami. Sam ich nie postrzegał jako warstwy strzegącej przed bezpruderyjnością. Jednak był świadom, że dla istot pozbawionych sierści, czy piór wrażenie jest zgoła inne.
Zanurzył łeb pod taflę i zaraz się wynurzył plując wodą. Zaśmiał się krótko i podążył w stronę wodospadu chcąc wykorzystać ten naturalny prysznic. Nie umiał tak jak Maarin zwinnie poruszać się w rozlewisku, więc kroczył dziarsko po kamienistym dnie. Czuł jak nabierając wilgoć, robi się coraz cięższy. Gdy dotarł do kapłanki, ta już była po własnej prezentacji.
- Nie dajcie się zwieść jej postaci - powiedział do kobiet. - To nimfa wodna w najczystszej postaci. Boginka żyjąca w prądach rzecznych, trzcinach wokół jezior i pośród morszczynów leniwie rozkładających swe liście na dnie mórz.
Kobiety roześmiały się szczerze, a bard podejrzewał że zapewne nie zrozumiały o co mu chodzi. Prędzej chodziło o fakt, że mając dziób mimo wszystko nie lata wśród drzew, a kąpie się i jeszcze gada całkiem pięknie.
Jedna z nich coś odpowiedziała, ale za szybko, by którekolwiek z bohaterów mogło zrozumieć. Wyciągnęła dłoń by dotknąć piór Bitaana. Pogłaskała go zaciekawiona. Druga nie odrywała dłoni od ramienia Maarin. Zaczęła ją obchodzić patrząc z błyskiem zainteresowania, czy kapłanka to w istocie czarodziejska nimfa.
Bard zaczął podejrzewać, że tubylcy może nie są przyzwyczajeni do niecodziennych widoków albo magii, ale też są z nią na tyle zaznajomieni, by nie uciekać w popłochu, jak zwykł to czynić ciemny motłoch ze wsi.

- Obrońcy mówić - powiedziała trochę wolniej ta, która się nie przedstawiła Maarin - że w ptaka zamiana zła. I oni nie mówić wtedy.
- Wy dziwne! - ta dziwność mogła się im podobać, bo druga z nich raz jeszcze wyciągnęła dłoń by dotknąć Bitaana.

Tengu nie miał nic przeciwko jej dotykowi. Nie zapowiadało się na okładanie motyką, czy grabiami. Zastanawiał się tylko, czy trwać przy swoim wyglądzie, czy też pójść za historyjką z możliwością przemiany. Uznał że drugie rozwiązanie jest znacznie prostsze.
- Ale ja potrafię mówić - odpowiedział. - I jestem dobry. Ale ja nie obrońca. Ja przybysz z daleka. Prawda że ja dobry? - pytanie skierował do Maarin i Kass.
Spostrzegł się, że zaczyna łamać zdania, jak one i uśmiechnął się - tak w duchu, jak i na dziobie.
 
Jaracz jest offline  
Stary 08-08-2015, 13:02   #26
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Post poczyniony przez wszystkich, z wyjątkiem osoby, która go wrzuciła

Strażnik przy najbliższej okazji odciągnął na bok Valeriusa i Maarin, Dia gdzieś się się zapodziała, Elin też, więc z najbliższych tylko ich miał pod ręką. Poprosił też Pierzastego. Alanem nie przejmował się, choć nie zdziwiłby się, jeżeli przyszedłby razem z Bitaanem.
Gdy już siedli do rozmowy, Harp podrapał się po poplamionym rdzą mundurze - a właściwie po starej bliźnie pod nim - i rzekł do nich, poważnie i tonem ścierającym uśmiech z twarzy.
- Mamy zadanie i wroga. Wypocznijmy, zjedzmy, zasięgnijmy informacji i ruszajmy. Ostatnio przybyliśmy za późno, nie mam ochoty na powtórkę. Gdzieś tu jest kolejna świątynia i pewnie grupa podobna do tamtej. Poza tym - rozejrzał się, czy nikt nie podsłuchuje - nie wiemy kim Ci tubylcy są. Założyliśmy że są po naszej stronie, ale równie dobrze mogą czychać na nasze przedmioty z metalu lub ...mięso. Nie wiemy czy nie są gorsi od koboldów.
-Po pierwsze… już jest za późno. Spapraliśmy ostatnio, rytuał się zakończył jakoś…- wzruszył ramionami Valerius.- A wróg… ma nas w rzyci, głęboko i dokumentnie. Tym bardziej nie mamy powodu się spieszyć, że tych świątyni Sharess może być kilka i nie wiadomo do której my się mamy spieszyć, zresztą… bez przewodnika i tak zgubimy się w tej dżungli, nieważne jak dokładne wskazówki dostaniemy… to nie nasze góry, poprzecinane szlakami. Tu nie ma dróg, tylko rzeki.
Splótł ramiona razem dodając.- A ty popadasz w paranoję. Jeśli nie mamy powodów, by ufać tubylcom, to jak chcesz zaufać ich wskazówkom, co? Przecież mogą nas okłamywać...
Zaklinacz rozejrzał się dookoła dodając.- Poza tym, ci tubylcy nie są po żadnej stronie. Po prostu są ciekawi obcych, tak ja my jesteśmy ciekawi ich.
- Jeszcze oddycham, a to oznacza, że nie przegrałem - odrzekł krótko na ten wywód Harp. - Jeżeli świątyń jest kilka, im szybciej zaczniemy sprawdzać jedna po drugiej, tym lepiej. Świątynia to cywilizacja, więc znajdą się i resztki dróg, choćby zarośnięte, poprowadzą nas. Nie poddaję się tak szybko, Val, ty też nie powinieneś.
Maarin odchrząknęła.
- Nie chcę wam psuć planów ze zgadywanką gdzie jest świątynia, ale może zapomnieliście, że mam medalion? Zaprowadzi nas bezpośrednio do miejsca relikwii. Po drogach, czy nie. To pierwsze. Drugim będzie to, że jeśli by mieli wobec nas złe zamiary myślę, że już by nas gotowali… skoro tak się przy tym upieracie - kapłanka założyła ręce na piersi i spojrzała na obu młodzieńców.
- Medalion upraszcza sprawę - Harp kiwnął głową i oznajmił, bo bynajmniej nie było to pytanie - Dwie godziny na odpoczynek i ruszamy.- Najwyraźniej uznał sprawę za zamkniętą…
- Harpagonie - undine powiedziała nieco cięższym głosem. - Zostaliśmy zaproszeni na rozmowę i na dodatek w gościnę. Nie wypada iść, a już na pewno jest to zwyczajnie niegrzeczne. Skoro tak boisz się zostania pożartym to może lepiej nie rozgniewać tutejszych, hmm?
- Oczywiście, że ruszamy po spotkaniu, masz mnie za półorka? - odparł żołnierz, uśmiechając się lekko - Po prostu mam nadzieję że wyrobią się z organizacją tego jak najszybciej.
Kapłanka machnęła tylko ręka kręcąc głową. Uznając, że nie ma nic więcej do powiedzenia postanowiła poszukać dziewcząt.
- Wiesz Harp… powinieneś wziąć pod uwagę, że twoich wrogów nie obchodzi twoje życie. I po prostu nawet nie kwapiliby się, by cię dobić. Więc to że żyjesz nie jest niczym zwycięstwem, poza twoim własnym- uśmiechnął się kwaśno zaklinacz i wzruszył ramionami dodając.- Wyruszymy kiedy wyruszymy. Możesz pognać sam jeśli chcesz… niemniej jeśli reszta ekipy nie będzie się kwapić do kolejnego marszu, to… ja za tobą nie pójdę. A co do ruin w dżungli i dróg… opuszczone miasta giną w leśnym gąszczu i ludzkiej pamięci. Nie pozostaje nic z dróg, które do nich prowadziły.
Bitaan który się przysłuchiwał tej wymianie zdań wyglądał na wielce zainteresowanego. Przekrzywiał głowę z jednej strony na drugą wpatrując się w tego, kto aktualnie mówił. W końcu podniósł pazurzasty palec do góry dając znak że zabierze głos.
- Wybaczcie że się wtrącę, ale jesteście wyjątkowo ponurzy i ponure myśli wypowiadacie. Nie godzi się wszak tak czynić. Marność nad marnościami i wszystko marność? Me skromne krucze doświadczenie podpowiada, że pod każdym stołem są okruszki, czy też jak to zwykli mawiać panowie szlachta… szklanka wody do połowy jest pełna. Ja szklankę tylko raz na oczy widziałem, ale sądzę że z kubkiem sprawa się ma tak samo.
Położył przyjacielsko dłonie na jednym i drugim ramieniu rozmówców.
- Nie srożcie się druhowie i nie gadajcie po próżnicy, byle by się ze sobą sprzeczać. Bogini nas tu zesłała. Może i nie wasza i nie moja, ale wciąż jest to bogini. A żadne z naszych bóstw jej nie powstrzymało. Warto więc wyzbyć się ponuractwa i podejrzliwości. Z radością w sercu cieszyć się tym skrawkiem raju. Wszak ponure myśli męczą umysł, a zmęczony umysł to zawada w przygodzie i na drodze, czyż nie? Powiadam wam, odpoczniemy kapkę, pogadamy jak przystało na dobrych gości z piękną gospodynią i wyjaśni się cała sprawa, a i może nawet pomoc przyjdzie nam przyjąć? Jeno uczulić cię muszę cny rycerzu - tu zwrócił się do Harpagona poważniej. - Abyś niestosownych komentarzy z udziałem naszego przyjaciela Alana nie czynił. Krzywdzące.
- Nie wyciągaj błędnych wniosków drogi… Bitaanie- machnął ręką delikatnie zaklinacz strącając pierzastą łapę ze swego ramienia.- To że tamta walka w świątyni zakończyła się naszą porażką jest faktem. Myślenie o niej w tej kategorii nie jest ponuractwem, a zdrowym rozsądkiem. Co nie znaczy, że z tego powodu zamierzam rozpaczać czy się załamywać. Pogodziłem się już z tą prawdą i przyjmuję ją spokojnie do swego serca.
Rozejrzał się dookoła dodając.- Co do reszty, to… zobaczymy jak się wydarzenia rozwiną. Także to czy to jest raj czy… coś innego, to także się dopiero okaże. Ale przyznaję, że zaczyna się… obiecująco.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 08-08-2015, 22:27   #27
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Ciąg dalszy posta poprzedniego, w niezmienionej obsadzie

Mimo rajskich warunków na twarzy Harpagona był srogi mars, ani beztroskie komentarze Bitaana, ani kąśliwość Valeriusa, ani łagodność undine nie przebiło się przez jego skorupę, utworzoną z jemu tylko wiadomych przyczyn.
- Zrobiliśmy co się dało. Może nie wygraliśmy, ale... - Harp przerwał na chwilę, jakby zastanawiając się nad dalszymi słowami, smakował je i przeżuwał, niczym gorzki kąsek, który musiał wypluć -... Ja mam krew tej czarodziejki na rękach. Nie wy. Nie mogę pozwolić, by znów zginęli niewinni, bo to tak samo jak sam bym ich zabił. Jak ją... - końcówkę wypowiedział niemal bezgłośnie.
Bitaan podniósł ręce do góry.
- Tak jak mówiłem… marność nad marnościami! - zakrzyknął i zaraz opuścił ręce mrużąc oczy. - Z drugiej strony… to tak jak w tych wszystkich sagach. Dzielny, niezłomny bohater bierze na siebie ciężar wszystkich smutków. Krew spływająca po rękach i ciężkie buty depczące marzenia. W tym wszystkim ziarno zdrowego rozsądku opierające się dzielnie przed chaosem wydarzeń. Och towarzysze… jakaż z tego będzie powieść. A jaka sztuka! Już to widzę…
Przeciągnął dłonie, niby po horyzoncie.
- Las szumi, a na scenę wchodzi cny rycerz…
Dalsze gadanie Bitaana było jeszcze mniej zrozumiałe, gdyż wszedł w wysoce wyspecjalizowany żargon poetycki używając wielu “ą” i “ę”. Szybko jednak urwał widząc brak zainteresowania wśród rozmówców.
- Rzecz w tym, że owa krew na wszystkich naszych dłoniach się lepi - powiedział nagle poważniejąc.
- Nie rozumiesz, Pierzasty - uciął Harp - Ja zabiłem czarodziejkę, wraziłem jej nóż w trzewia, na krótko nim rytuał się zakończył. I to leży na mnie, nie na Was.
Tengu pokiwał głową.
- W pełni się z tobą zgadzam. Tyś wraził jej nóż w trzewia. Kto wie czy może nie dzięki temu rytuał nie zakończył się pełnym sukcesem, to jest również i naszą śmiercią? Gdybyśmy zaś byli skuteczniejsi, to może nie trzeba by czarodziejki ukatrupiać, więc każdy z nas za twym ciosem stoi. Wreszcie… skąd taka pewność, że niewiasta nie żyje? Widziałeś może ciało, albo chociaż plamę krwi na polance, do której się przenieśliśmy? Pozwól zatem, że wyrażę wielką wątpliwość w twe pełne zgryzoty i smutku zapewnienia, jakobyś splamił swe sumienie morderstwem niewinnej kobiety. Nawet jeśli kierujesz się jedynie samą chęcią jej ubicia. Gdybym raz jeszcze miał stanąć w twoich butach, uczyniłbym to samo. To była dobra decyzja.*
- Wystarczyła by minuta! - warknął Harp, niemal krzyknął - Rozumiecie? Gdybym nie tracił czasu na czcze dyskusje, pokonalibyśmy ich i uratowali i świątynię, i brankę. A tutaj... siedzimy na tyłkach ciesząc się wodą, owocami i ... - tu mimowolnie obejrzał się skaczącą do wody zgrabną ciemną naguską, po czym potrząsnął głową - ... właśnie! Powinniśmy ruszać jak najszybciej!
Uspokoił się nieco i zaczął oddychać miarowo. Kontynuował już spokojnie.
- Do tej pory wyciągałem was ze wszystkiego. Możecie sobie narzekać, ale wszystkie starcia, które przeprowadziliśmy pod moje dyktando, z planem i dowodzeniem były udane. Czasem z odrobiną szczęścia, ale szczęściu zawsze trzeba pomóc. Pierwsze starcie z koboldami, potem drugie, gdzie spotkaliśmy Bayle'a. Orkowie. I potem odbicie jeńców z tej polany. Zadbaliśmy o plan i wszystko się udało. Polana... tfu, to jest Świątynia była improwizacją. Posłuchałem się niepotrzebnych rad, że nie jesteśmy wojskiem, że musimy improwizować. To był błąd i nie powtórzymy go później.
Zgoda?
W sumie Harp sam zdziwił się, że dodał to ostatnie, bo tak na prawdę o zgodę prosić nie zamierzał.
- Nie - odezwała się nagle zza Harpagona undine. Wróciła widząc, że dyskusja toczy się dalej i wojownik zaczyna się denerwować.
- Nie wszystko słyszałam, ale to twoje przekonanie, że plan jaki wymyślałeś do tej pory działał. W ostateczności mieliśmy bardzo dużo szczęścia. Od razu uprzedzę, masz rację, NIE jesteśmy wojskiem. Każdy z nas myśli po swojemu i upchać na siłę w szereg się nie da. Starałam ci się to wytłumaczyć ale widzę, że nigdy tego nie pojąłeś - ton kapłanki wcale nie był łagodny. Patrzyła na wojownika z zacięciem na twarzy.
- Więc teraz powiem ci to w prost. Z takim podejściem nikt cię nie będzie słuchać.
Harpa zamurowało.
- Nie wiem w jakich ty bitwach uczestniczyłeś Harp, ale ja nie wydaje mi się by walki z koboldami były aż tak udane. W pierwszej bodajże Elin omal nie postradała życia.- wzruszył ramionami zaklinacz mówiąc z ironią.- No i… Maarin ma rację, nie jesteśmy wojskiem. A co ważniejsze… nie jesteśmy twoim wojskim.
Westchnął głośno i po prostu dodając przez ramię.- Diabli wiedzą czy zabiłeś czy nie. Magia była w tym rytuale, potężna magia i wątpię by zwykła stal miała jakikolwiek wpływ na nią.-
Po czym zaklinacz ruszył do jeziora dając sobie z dalszą rozmową.- Pogadamy po spotkaniu z tutejszą władczynią. Teraz to bicie piany.-
- Jasne, idź sobie - prychnął Harpagon - idź na łatwiznę. Nie przyszło Ci do głowy, że jakbym myślał jak Ty, to zacząłbym się tobą kłócić na temat magii tego rytuału? Że się nie znam? A co to przeszkadza!? Wy od początku kłócicie się ze mną na tematy wojaczki. Myślicie, że jak umiecie podnieść kuszę i pałę, rozwalić kobolda czy dwa, to już walczyć umiecie! Nie przyszło wam do głowy, że nie po to trening wojownika trwa wiele lat, by wiedział coś więcej niż wy?
Harpagon wyrzucał z siebie słowa szybko i brutalnie, rzeczywiście było w tym coś z bicia piany. Najwyraźniej już od dawna leżało mu to na wątrobie, lub coś zmieniło się w jego duszy od przygody w wieży.
- Mówisz że to nie te bitwy? Mówicie o szczęściu? Proszę, oto fakty! Pierwsze starcie z koboldami, ja dowodzę i ustalam plan. Efekt: Nikt nie zginął, trochę ran i ocaliliśmy tych ludzi, Bayle potwierdzi. Drugie starcie z koboldami. Ja dowodzę, ustalamy plan, wykonujemy go. Znów mamy trochę rannych, ale nikt nie zginął i uratowaliśmy jeńców. Proszę, i mamy trzecie starcie z koboldami. Piękna improwizacja i teraz wszyscy mówią "Szkoda, że to porażka". Pewnie że szkoda. Ale dodajcie dwa plus dwa i wyjdzie wam dlaczego.
Spojrzał po wszystkich czekając na odpowiedź.
- Rozczaruję cię wspominając, że podczas twojego dowodzenia i tak robiłem to co uznałem za słuszne, zarówno podczas pierwszej jak i drugiej bitwy… a co do trzeciej… cóż…- wzruszył ramionami zaklinacz zatrzymując się.- Porażka była nie do uniknięcia i żaden plan, by tego faktu nie zmienił. Nie neguję żeś wojownik Harp. Tyle że niedoświadczony i nieopierzony wojownik, jak my wszyscy. A książki… nie czynią jeszcze strategiem.
- Co innego wiedza o tym co każdy potrafi i jak działa. Starałeś się nas poukładać według tego co ci opowiadał Gustav. Robiłeś to jednak bez wiedzy jakie my mamy przeszkolenie, umiejętności. Wszystko oparłeś o swoją wiedzę i swoje szkolenie. Raz udało mi się was zatrzymać abyście dali mi zesłać na was łaskę. Tylko jedną, bo nikt nie poczekał na resztę. Nie na walce opierają się moje umiejętności i dobrze o tym wiecie. Tak, to też mam za złe wszystkim - skończyła swoją wypowiedź kapłanka.
- Rozczaruję was, ale znam wasze umiejętności - smutno uśmiechnął się Harp - Nie zastanawiałeś się Valeriusie, dlaczego nigdy nie dałem Ci jakiejś kluczowej roli, typu uwolnić jeńca czy zdjąć ważny cel? A ty, Maarin, posłałem Cię w bój bez asysty? Zawsze ja lub ktoś inny był obok, a z nie-wojowników tylko ty masz formalne przeszkolenie z orężem. Nie czyni cię to skutecznym żołnierzem, ale przynajmniej umiesz walczyć nie przeszkadzając towarzyszom obok... i nie rozwalając im głów. Ale zauważ, że to Ciebie wybrałem, byś pod osłoną moją i Bayle'a uwolniła jeńców. Bo wiem, że zrobisz co trzeba, nawet jeżeli Ci się to nie podoba. Znam was. A wy po prostu szukacie wymówek.
- Żyj dalej w swoim świecie złudzeń Harp… skoro lubisz.- westchnął zaklinacz i ruszył dalej dając sobie spokój z tą dalszą rozmową.
- Tak jak mówiłam… wszystko postrzegasz przez pryzmat swojej wiedzy. Bitaan? Nie sądzisz, że trzeba się przejść?
Bard kraknął zdziwiony przekrzywiając głowę w stronę kapłanki. Po chwili kiwnął dziobem.
- Ta sztuka powstanie - oświadczył. - I będzie boska, tak jak nasze przygody! Schodząc jednak na sprawy bardziej doczesne… Harpagonie - zwrócił się do wojownika. - Obawiam się, żeś kradziej. Tak gorąco twierdzisz że wszystko na twoich barkach, i że to twoja wina, i że to twoja ręka ból zadaje niewinnym. Zachłannie zabierasz ciężar trosk i zmartwień. Zbyt zachłannie. Ja tam wojakiem nie jestem i z chęcią twoją tarczę w mej obronie powitam. Nie chcę cię jednak w odpowiedzi zawieść nieposłuszeństwem, a niestety taką już mam naturę.
Ostatnie słowa były wypowiedziane przepraszającym tonem. Spojrzał na kapłankę i raz jeszcze kiwnął głową. Trzeba było ostudzić głowy. Najlepiej spacerując nad wodospadem.
Undine zatrzymała się na moment odwracając do Harpagona.
- Ty jedynie wiesz jakie mamy umiejętności w machaniu mieczem lub strzelaniu. Poza tym… nic nie wiesz - z tymi jakże nieprzyjemnymi słowami powróciła do Bitaana odchodząc.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 12-08-2015, 19:52   #28
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Kłótnia z Harpagonem zepsuła trochę nastroje, wszystkich oprócz być może Dii, która faktycznie gdzieś zniknęła, aby wrócić w całkiem przemoczonym ubraniu i z naszyjnikiem z niesamowicie kolorowych kwiatów wokół szyi. Ona i Elin nie uczestniczyły w naradzie, półelfka pochłonięta była kontemplacją otoczenia i nie boczyła się na wrzucenie do wody. Podobnie jak rudowłosa nie rozebrała się, co bez zastanowienia zrobiła Kass, nago wskakując do wody. Okazało się, że pod spódnicą i skąpą bluzką jej skóra także ma dwa odcienie, łączące się w sposób przypominający tatuaż. Bayle zdjął zbroję, lecz nie odprężył się zupełnie. Trudno było zgadnąć o czym myśli.

Zdążyli zmyć z siebie pot i zmęczenie podróży przez dżunglę i porozmawiać chwil kilka, gdy zaczęło się zmierzchać. W całej wiosce rozpalono pochodnie, ich ogień dawał sporo światła, ale nie parzył, będąc dziełem prostej magii. Zauważyli, że zaklinają je trzy kobiety w czerwonych, skąpych szatach. Lud ten istotnie zaznajomiony był z magią. Zanim czarodziejki zdążyły przejść przez całą wioskę, pomiędzy bohaterami biegał mały chłopiec, zbierając ich wszystkich razem.
- Posiłek gotowy! Wielka kapłanka prosi na górę i ja zaprowadzić! - ekscytował się ważnością powierzonego mu zadania.

Przechodzili właśnie po drewnianym pomoście na drugą stronę jeziorka, gdy od strony, z której dotarli do osady, rozległ się długi dźwięk rogu. Kilka oddechów później powtórzony został z różnych stron, również ze szczytów wysokich skalnych ścian. Ruch w wiosce ustał nagle, wszyscy, w tym prowadzący ich chłopiec, zaczęli się niespokojnie rozglądać.
Krzyk dziecka poruszył ten nieruchomy, niemy obrazek.
Nad głowami pojawiły się sylwetki stworzeń o błoniastych skrzydłach i długich, ostrych dziobach. Z dołu nie wyglądały na duże, ale to się zmieniało, bo wszystkie obniżały swój lot, pikując w dół. Co więcej, prawie każdy wiózł na grzbiecie humanoidalną postać. Uzbrojeni jeźdźcy zaczęli szyć z łuków, a na jednej ze ścian otaczających wioskę pojawiać zaczęły się liny, po których od razu zaczęli zjeżdżać napastnicy.

- Nadchodzą!
- Do broni!
- Chować dzieci!

Pojedyncze okrzyki z kakofonii dźwięków dochodziły do uszu bohaterów, rozumiejących pomimo zaklęć niewiele konkretnych, wykrzykiwanych zwrotów. Prowadzący ich chłopak popędził do chaty, przerażony i zupełnie nie pamiętający już o swoim wcześniejszym zadaniu. Pozostawiona przed wejściem na pierwszy pomost broń ciągle tam była, oddzielona wodą na wprost, albo dwoma krętymi pomostami wymagającymi obiegnięcia dookoła. Zajęci obroną wioski tubylcy przestali zwracać uwagę na obcych, także na to, czy są uzbrojeni czy nie.

Atakujący zbliżali się.
Ptasie krzyki stawały się coraz głośniejsze, dało się już też oszacować długość bardzo dalekich kuzynów tengu na okoły cztery metry. Na każdym siedział humanoidalny stwór trochę wyższy od przeciętnego ludzkiego mężczyzny. Każdy miał pazury, broń i… pysk zwierzęcia. Ubrani w przeróżne rodzaje skórzanych i drewnianych strojów i zbroi, robili wrażenie prymitywnego plemienia barbarzyńców. Alan rozpoznał ich, podobnie jak Bitaan. Półork widział kiedyś kilka tych stworzeń z daleka, nie mając szansy potykać się z nich. Tengu rozpoznał je bardziej z opowieści i innych zakątków swojej wiedzy. To były gnolle. Bardowska wiedza twierdziła, że to podatne na zdominowanie, często tchórzliwe potwory, które… zwykle żyły na pustkowiach, równinach lub stepach, nie w dżungli.

Czas na rozważania skąd się tu wzięły należało pozostawić na później, bowiem pierwsze ptaszyska docierały już do ziemi. W górę wzniosło się kilka strzał chaotycznych wciąż obrońców, w większości niecelnych. Jedno z tych latających stworzeń pikowało prosto w ich stronę, otwierając szeroko dziób. Wydostał się z niego głośny ptasi krzyk. Na plecach stworzenie niosło gnolla w kolczudze i z tarczą na ramieniu, ubranego w zbroję z utwardzanego drewna i wymachującego nad głową kolczastym łańcuchem.

 
Lady jest offline  
Stary 04-09-2015, 18:35   #29
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Valerius nie potrzebował broni. Wszystko co mu było potrzebne do walki miał przy sobie. Należało więc odciągnąć uwagę szarżującego potworka, od tych którzy zdecydują się ruszyć w kierunku broni. Spróbował jednak sprawę załatwić w sposób bezkrwawy. Głównie dlatego, że nie był pewien ile zaklęć przyszło by mu zużyć do zabicia bestii. Jego dłonie złożyły się w gest i wypowiedział słowa magii mające oczarować jego przeciwnika i nastawić go przyjaźnie do zaklinacza.
Harp przez cały czas był w gotowości i zawsze miał na oku coś, co może posłużyć mu za broń. Teraz także. Nie trwało długo by wyuczone odruchy wzięły górę, a Harpagon złapał za wypatrzone narzędzie.
- Krrraaaaa! - Zakrzyknął przestraszony nie na żarty Bitaan. - Dzikie gnolle na wielgachnych ptaszydłach!
Rzucił się w stronę chat garbiąc się tak, że niemal dotykał dłońmi desek pomostu. Nawet niedawna potyczka z koboldami wydawała się być niczym w porównaniu ze zorganizowanym atakiem armii gnolli.
Półork nie był zdziwiony tym, że wpadł w pułapkę. To, że pułapką były gnolle na latających bestiach było zaskakujące, ale sam fakt napadu -ani trochę. Od samego początku czuł się jak zwierzyna w potrzasku, a swoim instynktom nauczył się ufać. Na środku pomostu, bez broni i możliwości ruchu szybko zrozumiał, że jest łatwym celem. Mięśnie zareagowały niemal tak szybko jak rozum i Alan zeskoczył z kładki do jeziorka, nurkując pod wodę. Miało się okazać, czy dziwne ptaszyska lubią pływać. Bez topora w rękach wolał unikać starcia.

Alan plusnął w wodę, podobnie uczyniła Dia, nurkując sprawnie. Bitaan pobiegł w stronę chat, razem z Kass i Baylem, który jednak zatrzymał się po dwóch krokach, widząc, że Maarin i inni zostali w miejscu, aby przyjąć podniebną szarżę. Elin zadziałała razem z Valeriusem, który wypowiedział słowa zaklęcia tuż przed tym, jak wokół głowy półelfki zamigały kolorowe światła. Siedzący na ptaszysku gnoll zamrugał i potrząsnął głową, trzymany przez niego łańcuch opadł jednak na chwilę. Niestety magia zaklinacza zawiodła i nie widział przyjaźni w oczach stworzenia. Wskórali z psioniczką tylko tyle, że jego broń nie spadła na nich od razu. Tylko albo aż tyle.
Ptak to co innego.
Harpagon wyrwał jedną ze słabszych, przywiązanych do pomostu desek i zamierzał jej właśnie użyć do obrony. Dziób ptaka błysnął i dziabnął młodego strażnika w bok, kiedy i jeździec i ptasi wierzchowiec przelatywali obok. O dziwo jednak i chłopak trafił, deska aż się złamała po uderzeniu w stwora, który zachybotał się, ale wciąż leciał dalej.
Półork i rudowłosa łotrzyca docierali już do broni, a bard i Kass pod pozornie bezpieczne schronienie w chacie. Pandemonium w wiosce trwało, w akompaniamencie krzyków, wrzasków, pisków i warkotu.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 04-09-2015, 19:51   #30
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zaklinacz wzruszył jedynie ramionami widząc małe efekty swych działań, po czym sięgnął po bardziej tradycyjny arsenał środków perswazji pakując dwa “magiczne pociski” prosto w klatkę piersiową stwora, którego nie zdołał zauroczyć.
Alan z ulgą chwycił swój topór. Przynajmniej nie był bezbronny. Bez swej skórzni i z odsłoniętym torsem wciąż jednak był odsłonięty. Gdyby przyszło mu stanąć raz jeszcze naprzeciwko malutkich koboldów, pewnie nie byłby to problem. Przewaga zasięgu i siły niwelowałaby zagrożenie. Gnolle jednak były mniej więcej tego samego wzrostu, na dodatek nacierały narzucając przebieg starcia. Półork wolałby w tej sytuacji uciec, lecz nie miał jak. Jedyne co mu pozostawało to unikać walki i mieć nadzieję, że rozwój sytuacji otworzy przed nim jakieś nowe możliwości.
Młody strażnik spojrzał na krótki, poszarpany odłamek drewna, który trzymał w ręku - a który jeszcze niedawno był całkiem solidną sztachetą - i puścił się pędem w kierunku broni. Nie zamierzał bynajmniej być wybredny i przebierać, tylko złapać pierwszy oręż który wpadnie mu w ręce i włączyć się do walki.
Bitaan z radością powitał otoczenie chat i egzotycznych mieszkańców wioski. Zarówno budynki, jak i sprzymierzeńcy zapewniali ochronę, przed pikującymi ptaszydłami. Ochronę, której z pewnością by nie znalazł na odsłoniętym pomoście. Mógłby co prawda ochrony szukać w wodzie niczym półork, którego plusk widział kątem oka. Lecz na miłość Shelyn, ten tengu rybą nie był! Ucieczka zaś nie była podyktowana tylko strachem, ale i rozwagą oraz wdrażaniem wielce przemyślanego planu… a przynajmniej tak się uwidziało w kruczym umyśle.
- Bez paniki! - rozdarł się przeraźliwie, po czym odchrząknął i poprawił spokojniejszym, tubalnym głosem. - Do mnie! Do broni! Razem! Przegnamy wroga!
Gestami zaczął zaganiać mieszkańców w swoją stronę, zbijając ich w kupę, o której wszyscy wielcy bardowie pisali - iż niezależnie od formy, najeżona widłami, zawsze jest groźna. Co prawda nie było tu wideł, ale były za to dzidy, łuki i wielkie koty. Miał też nadzieję, że magia szamanki nie prysła i wciąż łamała bariery językowe.
Maarin skrzywiła się. Wyszeptała modlitwę do Sharess. Jej głos podczas inkantacji wzmocnił się, a kapłanka rozłożyła szeroko ręce rzucając łaskę na tych, którzy jeszcze nie czmychnęli. We wrzawie można było tego nie zauważyć, lecz nawet sposób rzucania łask stał się inny od kiedy undine zmieniła wyznanie. Był głośniejszy, nieco pewniejszy siebie… a przede wszystkim bardziej wyzywający.

Alan dorwał swój topór, a Dia łuk. Napięła go szybko i posłała pocisk w stronę gnolla, ale jedynie drasnęła go lekko, tuż przed tym, jak dwie małe kule mocy z impetem uderzyły w jego ciało. Zachwiał się, ale nie spadł z podniebnego wierzchowca, który zawracał bardzo szybko. Modlitwa Maarin zadziałała, kapłanka jednak nie w porę, podobnie jak Valerius, zorientowała się, że ich pozycja jest bardzo mało strategiczna. Ptak i jeździec pędzili prosto na nich. Łańcuch zatrzeszczał w powietrzu i trafił w zaklinacza, owijając się wokół niego. Chłopak poczuł jak kolce bardzo boleśnie wbijają się w jego ciało, a potem całość ciska w wodę, kiedy impet przelatującego ptaka zabrał go ze sobą. Maarin z kolei oberwała pazurami ptaka, nie zdążywszy uskoczyć. Elin cięła powietrze, w jej ręku znajdował się połyskujący mocą miecz. Była tym faktem chyba tak zaskoczona, że spudłowała.

Harp dotarł do broni, łatwo sięgając po swoją tarczę i miecz. Całe ich uzbrojenie znajdowało się ładnie ułożone w jednym miejscu. Bayle był zaraz za nim, nie zostając na kładce, pewny, że nic nie zdziała pustymi rękami. Niestety w ten sposób znaleźli się blisko wąwozu, którym tu przybyli. Z niego wybiegało właśnie pięć gnolli. Z boku wypadł na nich wielki kot, wspomagany przez widzianego podczas spotkania z szamanką strażnika. Trzech jednak ciągle biegło ku bohaterom, którzy obok siebie mieli tylko krzaki i drzewa trochę dalej. Za sobą natomiast wodę i kładkę, oddzielające ich od wioski i reszty towarzyszy.

Bitaan zorientował się, że nikt go nie słucha. Słyszy tak, ale nie słucha. Rozejrzał się i po kątach drewnianej, piętrowej chaty, ujrzał trochę dzieci, kilka starszych kobiet i jednego młodzieńca z włócznią, może i gotowego pomóc, ale przestraszonego nie na żarty. Kass zaczęła wypowiadać ostre, niezrozumiałe słowa, mocno gestykulując dłonią.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172